Trening est budził i dalej budzi (mimo że jest zakazany dla osób prywatnych) sporo kontrowersji. A co mówili jego uczestnicy po jego zakończeniu?
[…] — Spotkałem świętego człowieka w Himalajach, który potrafił patrzeć w przyszłość i ćwiczył swoich uczniów, aby umieli to samo.
— Och! Więc — mówi Werner — każdy to potrafi zrobić. Nasz sposób jest o wiele trudniejszy.
— Jaki on jest?
— My zmuszamy ludzi, żeby widzieli teraźniejszość.
— Zanim zająłeś się est, życie było górską kolejką w wesołym miasteczku — czasem bywasz wysoko w górze, aż tu nagle… fiuuuu! Nurkujesz w dół, w dolinę, czując się marnie. W górę i w dół. Po treningu jednak wiecie, jakie naprawdę jest życie. Teraz dla was życie jest rzeczywiście górską kolejką w wesołym miasteczku: raz wysoko w górze, drugi raz na samym dole. W górę i w dół. Jest jednak pewna niewielka różnica.
Życie nadal jest górską kolejką, ale teraz udaje ci się przebywać wewnątrz wagonika, zamiast leżeć zawsze na torach — z końcowego seminarium est
Trzy dni po ostatniej niedzieli treningu znaczna większość nowych absolwentów est zbiera się w innej sali hotelu, aby odbyć „seminarium potrenigowe”. To coś takiego jak towarzyskie spotkanie w studenckim bratctwie: każdy się uśmiecha, ludzie podają sobie ręce, obejmują się. Twarze promienieją. Większość obecnych odczuwa ogromną bliskość wobec innych, którzy dzielili z nimi męki treningu i wymieniali się intymnymi informacjami. Kiedy wchodzi Michael, wita go entuzjastyczna owacja na stojąco.
Kolejka górska po ukończeniu, czyli co z tym zrobić, kiedy już się to ma?
W sali są także goście zaproszeni przez absolwentów, ale szybko wychodzą, by wziąć udział w specjalnym seminarium dla gości. Przez pierwszych czterdzieści minut sesji (przy obecności połowy przybyłych) absolwenci dzielą się swymi przeżyciami, które miały miejsce od czasu otrzymania świadectw. Michael po prostu wywołuje kogoś, ten wstaje, opowiada, co ma do powiedzenia i siada. Kwitujące takie wystąpienia oklaski są często tego wieczora długie i głośne, a wiele żartów „dla wtajemniczonych” wywołuje eksplozje śmiechu, które muszą być niezrozumiałe dla gości. Diane jest pierwszą osobą, która ma mówić. Stoi zarumieniona i szczęśliwa, śmiejąc się, jeszcze zanim zaczęła opowiadać.
— Chcę żebyście wiedzieli, że po treningu, wczesnym poniedziałkowym rankiem — wiecie, koło trzeciej nad ranem — podszedł do mnie pewien człowiek, kiedy dochodziłam do swojego mieszkania i powiedział coś głupiego, a ja go uderzyłam! Uderzyłam go! [Śmiech] W życiu nie widzieliście takiego wyrazu niczyjej twarzy! [Śmiech] Wyglądał, jakby mówił do siebie: „Co się dzieje z Nowym Jorkiem, skoro nie można już nabluzgać kobiecie o trzeciej nad ranem i nie zostać walniętym!”. [Śmiech] Chcę także, żebyście wiedzieli, że… No więc… Mężczyzna, którego spotkałam parę godzin temu pocałował mnie i WOW! Mam na myśli, że to było to. [Śmiech] I dla niego też to było to! Powiedział potem, że gdyby wiedział, że w est chodzi o całowanie, to zapisałby się dawno temu! [Śmiech i oklaski]
Richard, wysoki, łatwo poddający się emocjom mężczyzna, który zgłaszał obiekcje podczas czwartego dnia:
— Jestem dentystą i uważałem, że najgłupszą częścią tego treningu była tamta definicja umysłu, którą powtarzałeś w kółko zeszłej soboty. Tego ranka miałem pacjenta, którego leczę od lat — jedyny gość, jakiego znam, na którego środki przeciwbólowe zdają się wcale nie działać. Mam na myśli to, że zazwyczaj wstrzykuję mu w dziąsło roczny zapas Novocainy, a i tak za każdym razem, kiedy mu rozerwę szczękę, on wrzeszczy.
Więc tego ranka powiedziałem mu o treningu est i o tej definicji umysłu. Wiecie: „Umysł jest liniowym układem zapisów dotyczących kolejnych momentów teraźniejszości, pochodzących z wielu zmysłów”. I założyłem się z nim o dolara, że nie potrafi zapamiętać tych trzynastu prostych słów, zanim skończę borować jego dziurawego zęba. „Niech mi pan to powtórzy”, poprosił, a ja podałem mu tę definicję umysłu jeszcze raz. I zanim zacząłem wiercić, znowu to powoli powtórzyłem… a po dziesięciu sekundach powtórzyłem to znowu. Kiedy byłem w połowie roboty, a on musiał wypluć, poprosił mnie, żebym to znowu powiedział, więc zanim zacząłem wiercić, powiedziałem. Powtórzyłem to jeszcze dwa razy podczas wiercenia w największej dziurze, jaką ten nieszczęśnik miał od lat. Nawet nie pisnął z bólu podczas całych piętnastu minut.
Kiedy skończyłem, on na mnie patrzy radośnie, i choć ma usta spuchnięte od normalnej dawki Novocainy, którą mu dałem, i mówi, jakby miał usta wypełnione stoma cukierkami, stwierdza: „Zosumiaem! Moja teoria dotyy welolinoowego zapisu zembowych ukadów mom entów teaz!”. [Śmiech] Wydawał się tak zadowolony, że zastanawiałem się, czy nie powinniście może zmienić definicji, jeśli on przyjdzie na ten trening, żeby się nie rozczarował…
Jennifer, dobrze ubrana i wydająca się całkiem szczęśliwa, mimo tego, co mówi:
— Nic nie rozumiem. Sądzę, że nic nie rozumiałam przez większość treningu, i nadal nic nie rozumiem. Czułam się świetnie w poniedziałek, naprawdę świetnie, a wczoraj byłam bardziej przygnębiona niż w ciągu ostatnich kilku lat. Tego ranka było wspaniale, a po południu — koszmarnie. Wiem, że życie ma być jak kolejka górska w wesołym miasteczku, ale naprawdę, od czasu est to już trochę za dużo. Naprawdę nie widzę, jak mi się to mogło stać i jak mogłam być tak przygnębiona jak wczoraj.
— Zdradzę ci tajemnicę, Jennifer — odpowiada Michael. — Jeśli chcesz się czuć bardzo, bardzo przygnębiona, to musisz tylko próbować sobie odtworzyć niesamowitą euforię. Jeśli chcesz się poczuć wspaniale, spróbuj po prostu poczuć najgorszą depresję, jaką kiedykolwiek miałaś. Życie będzie górską kolejką w lunaparku niezależnie od wszystkiego, a jeśli chcesz spędzić wiele czasu, nurzając się w czeluściach, po prostu spróbuj na siłę utrzymywać swoje wspaniałe samopoczucie. Jeśli uważasz, że wolisz unikać skrajnych depresji, to wiesz co? Lepiej zacznij je wybierać i przestań się im opierać. Jeśli czujesz się zagubiona, zostań przy tym, postanów, że będziesz zagubiona, zaakceptuj to, obserwuj. To samo z depresją. Wydaje mi się, że uciekasz od tego wszystkiego, a opór jest drogą do ruiny. Albo dokładniej: opór jest pewnym sposobem, by przyspieszyć kolejkę w dół.
Raymond, niski, krępy, ubrany w garnitur, a pod nim brązowy sweter z golfem:
— Dopiero drugi raz coś mówię od czasu rozpoczęcia treningu. Obawiam się, że większość z tych czterech dni spędziłem, zastanawiając się, dlaczego tu jestem i co, do cholery, tu się dzieje. Dużo przespałem, a kiedy nie spałem, niewiele z tego wszystkiego miało dla mnie sens. A jednak ostatniej niedzieli coś się wydarzyło. Nie wiem co, ale coś się wydarzyło. Naprawdę zrozumiałem. Pierwsze trzy dni tego tygodnia — jestem wiceprezesem w firmie produkującej artykuły z plastiku — i te ostatnie trzy dni spędziłem, dając wszystkim w całej fabryce do zrozumienia, gdzie jest czyje miejsce. Ustawiłem facetów, których powinienem był ustawić lata temu.
Jedna sekretarka, która zdaje się spędzać połowę dnia, dmuchając na swoje paznokcie, od kiedy z nią w poniedziałek porozmawiałem, nie przestała pisać na maszynie. Kiedy jeden z pozostałych wiceprezesów, ja i dwóch innych kierowników, spotkaliśmy się, okazało się, że mówię dokładnie co i jak, a wszyscy patrzyli na mnie, jakbym zaczął puszczać sztuczne ognie w kościele. Tego popołudnia, chwilę zanim wyszedłem na to seminarium, prezes naszej firmy wezwał mnie do swojego biura. Powiedział mi: „Ray, chcę, żebyś wiedział, że cenię to, co robiłeś, ale mam jedną radę: jeśli planujesz nadal zajmować się tym całym est — a mam nadzieję, że tak — chciałbym, zanim będzie za późno, żebyś zaczął trenować karate i kung fu”. [Śmiech i oklaski]
Andy, młody, przystojny, ubrany w jeansy i trykotową koszulkę:
— Cały poprzedni tydzień wyczekiwałem chwili, gdy przyjdę tu w niedzielny wieczór po rozdaniu świadectw. Podczas treningu miałem niemal obsesję zerwania z moim nałogiem palenia marihuany, ale tego nie zrobiłem. Potem, w niedzielę, byłem wolny, ale miałem zbyt doskonały nastrój, żeby mieć ochotę się najarać. W poniedziałek też. We wtorek wieczór nie miałem ochoty, ale jedni przyjaciele wpadli i rozdawali skręty, więc parę wziąłem. No i wiecie, co się stało? Te cholerne skręty wpędziły mnie w potężnego doła. Marycha okazała się środkiem depresyjnym. Jak to możliwe? Teraz siedzę z dobrą marychą wartą sześćdziesiąt dolarów, na którą nie mam już ochoty. Jestem zbyt skąpy, by to komuś oddać, a zbyt sztywny, żeby przehandlować. Skoro est zrujnowało mi marychę, zastanawiam się, czy nie zwróciłoby mi moich sześćdziesięciu dolarów?
Marcia, z uśmiechem:
— Przez lata mówiłam, że kiedyś posprzątam swoje biurko. Chciałabym zgłosić, że est działa. Tego ranka, w trzy dni od ukończenia treningu, udało mi się w końcu ujrzeć powierzchnię blatu w lewym tylnym rogu mojego biurka. Jest poplamiony na czarno! Nigdy o tym nie wiedziałam!
Nancy, kobieta skarżąca się wcześniej na męski szowinizm:
— Nie mogę powiedzieć, żebym z radości fikała koziołki, ale… zostawiłam swojego męża. Przystąpiłam do treningu z postanowieniem, że jeśli coś mi to da, to go opuszczę. No i przystąpiłam do treningu, dało mi to coś i to zrobiłam. Ważne jest to, że nie mogłam go opuścić przed tym treningiem, bo musiałam być w porządku — to on musiał być łotrem i mnie zostawić. Teraz nie muszę być w porządku. Nie ma żadnej różnicy, kto wydaje się mieć rację. Teraz wszystko, czego pragnę, to związek, który funkcjonuje, a moje małżeństwo było przez pięć lat najbardziej konsekwentnie niefunkcjonującym związkiem w historii.
Chcę także powiedzieć, że biorę pełną odpowiedzialność za całe to szambo, z którym godziłam się przez pięć lat… Ech… To znaczy za szambo, które tworzyłam przez pięć lat. Miałam chwilę załamania tego ranka, kiedy rozejrzałam się po tej obskurnej kawalerce, do której się wprowadziłam. Zaczęłam za to winić mojego męża! Kiedy sobie uświadomiłam irracjonalność tego zachowania, zdałam sobie także sprawę z tego, że niemal za wszystko inne, za co go winię, jestem także w równym stopniu odpowiedzialna. Byłam odpowiedzialna także za to, że z nim byłam. Więc dwa dni temu unicestwiłam moje małżeństwo. Nie mogę powiedzieć, żebym z tego powodu fikała koziołki z radości, ale… To mi się właśnie przydarzyło.
Tom, brodaty mężczyzna o jasnym spojrzeniu przez minutę mówi o swych doświadczeniach, po czym konkluduje:
— Więc naprawdę czułem się oświecony… Wysoko, wysoko w górze, na szóstym lub siódmym poziomie, poruszając się przez ten świat Buddów na Czwartej Zachodniej, uśmiechając się do wszystkich, zastanawiając się od niechcenia, dlaczego ludzie nie sypią mi pod nogi kwiecia, nie skłaniają pokłonów czy czegoś, słysząc jak przez mgłę głosy ludzi idących obok mnie chodnikiem… Naprawdę w ekstazie, a tu nagle jakiś głos woła: „Hej, DUPO WOŁOWA!”. I wiecie co? Odwróciłem się, bo zdałem sobie sprawę, że ktoś woła mnie. [Śmiech]
Trening jest skończony, uczestnik jest teraz absolwentem, a est żyje nadal. Uczestnicy zostali poinformowani w połowie treningu, czwartego dnia, a potem w czasie sesji potreningowej, że będą mieli możliwość uczestniczyć w specjalnym seminarium dla absolwentów. W czasie sesji potreningowej zostali zachęceni do zapisania się na nią i większość to uczyniła. Siedemdziesiąt pięć procent absolwentów est mieszkających w promieniu siedemdziesięciu mil od miasta, gdzie oferowane są takie seminaria, uczestniczy w co najmniej w jednym z nich. Absolwentów zachęca się, by przyprowadzili na takie seminaria swoich gości — zarówno w ich interesie, jak i swoim własnym. Mówi się im, że stanowi to dowód chęci danej osoby do dzielenia się, zaangażowania, do uczestniczenia w życiu.
Uwaga: Tekst jest fragmentem książki Księga est, którą polecamy na prezent.
No Comments