Browsing Tag

blog

rozwój osobisty i osiąganie celów

Nie pozwalajmy nikomu ani niczemu sobą rządzić. Ekranom też!

4 lipca 2017

„Hejka. Mimo najlepszych chęci niestety od poniedziałku nic nie skrobnęłam. Zbliża się wystawianie ocen, więc gonią mnie kartkówki, sprawdziany, projekty, klasówki i różne inne formy weryfikowania naszej wiedzy, a ja nie mogę od nich uciec. No, może i mogłabym, tylko chyba nie czułabym się potem z tym zbyt dobrze. Całe szczęście, że wakacje tuż-tuż.

Poza tym zgłębialiśmy z Michałem temat uzależnień, bo tydzień temu dostaliśmy kilka pytań z tego zakresu. Na szczęście nie były one z kategorii tych bardzo ciężkich, takich jak narkotyki czy też zbierające smutne żniwo różne dopalacze. Bo te już wymagają kompetencji i doświadczenia fachowców.

Lap podjął się odpowiedzi na pytanie: „Co zrobić, żeby rodzice nie ograniczali mi dojścia do kompa?”. Chyba temat mu bliski.

Zaczął tak…

***

Najprościej można powiedzieć: nie dawaj im powodu do tego, żeby to robili. U mnie w domu panuje zasada: „Najpierw obowiązki, potem przyjemności”. Próbowaliśmy z bratem różnych sztuczek, niestety moi rodzice okazali się na nie odporni. Gdy kiedyś ewidentnie przegięliśmy z kompami, zrobili nam „rodzinny tydzień”. Sporą część popołudnia spędzaliśmy wtedy z nimi i poznawaliśmy (jak to ujęła mama) świat wartości. Temat wydawał się supernudny, ale niektóre zabawy były całkiem spoko.

Kolejna rada: nie pokazuj rodzicom, że się wkurzasz, jak ci każą wstać od kompa. Gdy widzą twoje nerwowe ruchy, słyszą burczenie i ruszanie się z miejsca po siódmym „zaraz”, wyskakują z „uzależnieniem” i z tekstami typu: „Ta maszyna już tobą naprawdę rządzi”. Jak kiedyś próbowałem grać po kryjomu i ojciec to odkrył, musiałem przez miesiąc oddawać kompa „do depozytu” na noc.

Następna sprawa to szkoła. Nie każdy musi być naukowcem, ale kiedy rodzice widzą, że laczki się mnożą, a ty niewiele sobie z tego robisz, to dajesz im kolejny argument, żeby zwalić winę na niewinnego kompa. Więc pilnujcie się, ludziska, i nie dawajcie swoim starym pretekstu do cięć. W końcu miło jest wieczorami mieć jakiś kontakt na fejsie.

***

Kolejne pytanie było nieco zbliżone do poruszanej już tematyki i wyglądało trochę jak tłumaczenie się. Brzmiało ono tak: „Jak przekonać rodziców, że nie muszę wychodzić z domu? Wystarczy, że jestem codziennie w szkole. Osobiście wolę spędzać czas przy kompie. A jak chcę więcej pogadać, to przecież jest FB”. Odpowiedzi na nie udzielił brat Michała — Mateusz.

Rozpoczął całkiem poważnie…

***

Mądre książki mówią, że jesteśmy istotami społecznymi. To znaczy, że aby nauczyć się życia, musimy kontaktować się z innymi ludźmi. To dotyczy też ciebie. Przykro mi, ale nie dostarczę ci argumentów do walki z rodzicami w tej sprawie. Może warto, żebyś zastanowił się, dlaczego tak niechętnie opuszczasz swój pokój. Może, jak mówią moi rodzice, jakaś bezduszna maszyna (komputer, tablet, iPod, smartfon i co tam jeszcze kolejne zdobycze techniki nam w najbliższym czasie przyniosą) zaczęła tobą rządzić? Spróbuj uczciwie policzyć, ile czasu spędzasz codziennie „przy ekranach”. Jak wyjdzie powyżej dwóch godzin, niech ci się zapali lampka alarmowa.

By the way, jeśli np.:

  • mówisz rodzicom, że nie musisz spotykać się z kumplami, bo masz ich w szkole lub na Facebooku;
  • nie idziesz do kina, bo oglądasz filmy w sieci;
  • sport i wszelkie formy ruchu przestały cię niemal całkowicie interesować, a twoje mięśnie, chociaż nie chcesz tego widzieć, są już niemal w zaniku;
  • ciekawy koncert też nie jest dla ciebie, bo wolisz słuchać muzyki z YouTube’a;
  • wrzeszczysz lub mówisz po raz n-ty „zaaaraz”, jak ci każą odkleić się od kompa;
  • wykręcasz się od wszelkich rodzinnych spotkań, nawet tych z ukochanymi dziadkami;
  • na podejmowane przez rodziców próby rozmów reagujesz przewracaniem oczami, wzdychaniem, burczeniem lub, co gorsza, trzaskaniem drzwiami;
  • grasz po kryjomu w nocy, a w dzień jesteś ciągle niewyspany i nieprzytomny;
  • uważasz, że jeść możesz przy kompie, bo nie tracisz cennego czasu;
  • nie możesz dłużej skupić się na czymś innym niż granie;
  • w szkole ostatnio mnożą ci się laczki, a ty się nimi nie przejmujesz;
  • i odkryjesz, że większość z tego, co powiedziałem, dotyczy ciebie, to znaczy, że pora brać się za siebie.

Ja ci dobrze życzę. Pamiętaj jednak, że fejs nie nauczy cię tego, jak się dogadywać z kumplami. Nie poczujesz, jak to jest wygrać lub przegrać w realu. Kontakty „na żywo” uczą współpracy, pomagają w opanowywaniu sztuki kompromisu oraz rozwijają tak potrzebną w dzisiejszych czasach inteligencję emocjonalną.

Jesteśmy w wieku, w którym dużą rolę odgrywa poszukiwanie. Poznając nowych ludzi, mamy możliwość przyglądania się im, analizowania ich zachowań oraz lepszego zrozumienia ich, a przy okazji także siebie (każdy robi coś po coś i dobrze jest wiedzieć dlaczego). Im lepiej będziesz to rozumiał, tym mniej lęków będzie tobą targało. Kumple dają ci tak potrzebne w naszym wieku wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. W grupie starasz się też być kimś ważnym, zależy ci na tym, żeby zdobyć uznanie. Wymaga to prawdziwej pracy, a nie kreowania swojego wymarzonego, ale dalekiego od rzeczywistości obrazu, który możesz łatwo stworzyć w wersji wirtualnej. Prawdziwe życie uczy cię obserwacji, analizowania i wyciągania wniosków oraz popycha do pracy nad sobą.

Ponieważ zdarzają się kumple, którzy dbają głównie o swoje interesy, masz możliwość oswojenia się także z tymi niezbyt miłymi częściami relacji międzyludzkich, takimi jak: rywalizacja bez zasad fair play, niesprawiedliwość, zawiść, zazdrość, zdrada, nielojalność itd. Lajki i hejty nie dadzą ci informacji, co ewentualnie mógłbyś w sobie zmienić. One często w ogóle są niewiele warte, bo zależą od humoru, a niekiedy też charakteru osoby, która je wystawia.

***

Na zakończenie spotkania przedstawiłam moje wskazówki dotyczące tego, jak rzucić palenie, bo takie było ostatnie pytanie. Sama jakoś dotąd uchroniłam się przed tym nałogiem. Więc trochę popytałam „praktykujących” tę używkę znajomych, rodziców, psychologa szkolnego, no i oczywiście wujka Google’a.

Postawiłam na profilaktykę…

***

Na początek chciałabym zaapelować do tych, którzy jeszcze nie palą. Aby nie mieć takich problemów jak autor pytania, które usłyszeliśmy, najlepiej powstrzymać się od eksperymentowania z papierosami. Papierosy, cygara, cygaretki i tego typu produkty zawierają nikotynę, która ma działanie silnie uzależniające. Niestety, w nałóg wpaść jest bardzo łatwo, ale wyjść z niego już nie jest tak prosto. Często początki są niewinne — „papieros do towarzystwa”, dla szpanu, na imprezie. Z czasem częstotliwość palenia i liczba wypalanych papierosów zwiększają się. A ponieważ powodują one nie tylko uzależnienie fizyczne, ale też psychiczne, niezmiernie trudno jest rozstać się z tą używką.

Nie będę was straszyć ani uprzedzać o ewentualnych zagrożeniach płynących z nałogu. Każdy, kto chce cokolwiek o tym wiedzieć, jest wystarczająco kumaty, żeby znaleźć coś na ten temat w Internecie. Ja mogę tylko dodać od siebie, że papierosy powodują gorszą kondycję fizyczną, przez co nie tylko wpływają na zdrowie, ale też na wyniki w sporcie. Koleżanki natomiast może zainteresować fakt, że dym papierosowy przyspiesza powstawanie zmarszczek i sprawia, że cera staje się szara i pomimo młodego wieku wygląda na zmęczoną. A jak traficie na partnera wolnego od nałogu, na pewno będzie mu przeszkadzał wasz nieświeży oddech.

Po tym wstępie przejdę już do rzeczy, czyli do tego, jak rzucić palenie. Na początek warto przyjrzeć się, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach palimy. Niektórzy robią to na szkolnych przerwach i jak stado baranów (przepraszam barany) biegną za elitą lub grupką silnie uzależnionych. Inni palą wyłącznie na imprezach. Jeszcze inni robią to, gdy ich coś wkurzy, np. po awanturze z dziewczyną, chłopakiem, rodzicami. Bywa, że w takich sytuacjach sięga się po szluga bez zastanowienia. A przecież gimnazjalista (nie gimbus) jest istotą rozumną. Musi zachować czujność w sytuacjach, w których zwykle czuje potrzebę zapalenia. Dobrze jest wcześniej przygotować sobie plan działania pt. „Co mogę zrobić zamiast sięgania po papierosa” i gdy przyjdzie taki czas, po prostu… to zrobić.

Gdyby przypadkiem dopadło cię przeziębienie (wcale ci tego nie życzę), to spróbuj to wykorzystać w ramach „przekuwania złego na dobre”. Podobno w czasie choroby papierosy smakują mniej lub nawet wcale. Jeśli zalegasz w łóżku w domu i masz „opiekę” rodziców, to nawet jakbyś chciał, wyjście na dymka może być niemożliwe lub znacznie utrudnione. Wiele osób uwolniło się od nałogu, kontynuując niepalenie wymuszone przez czas choroby.

Jeśli jednak jesteś zdrów jak rybka (na razie, bo w przyszłości fajki mogą to zmienić), musisz opracować inny plan działania. Pomocne może być opowiedzenie o planach rozstania się z papierosami znajomym, których możesz zaskoczyć swoją decyzją. Przy okazji zorientujesz się, czy w ciebie wierzą i są gotowi do wsparcia. Wyznacz datę rzucenia i zaznacz ją w kalendarzu lub ustaw przypominacz w telefonie. Zaopatrz się w potrzebne akcesoria pomocnicze: gumy do żucia, marchewki do chrupania, orzeszki, pestki słonecznika lub dyni do przegryzania i co jeszcze twoja radosna fantazja podpowie.

Jeśli się nie uda za pierwszym razem, pamiętaj, że nie od razu Kraków zbudowano. Daj sobie kolejną szansę. Gdy nie wytrzymujesz dnia bez fajki, próbuj ograniczeń — każdego dnia mniej, aż zejdziesz do zera. Wtedy będziesz gość.

Początki niemal nigdy nie są łatwe. W razie zaawansowanego uzależnienia dobrze mieć przy sobie plastry lub gumy nikotynowe. To takie „protezy”, które pozwolą podeprzeć się w chwilach krytycznych. Gdyby jednak używanie ich się przedłużało, zastanów się, czy rzeczywiście jesteś „niepełnosprawny” i potrzebujesz sztucznego wspomagania, żeby wytrwać w wolności od nałogu.

Staraj się, aby twój dzień był wypełniony (sport, spacery, spotkania z niepalącymi, zajęcia dodatkowe, pomoc w domowych obowiązkach, nauka, pasje). Niestety, zdarza się, że z nadmiaru wolnego czasu i z nudów możesz znów wrócić do palenia. Gdyby te argumenty jeszcze cię nie przekonały, trzymam w rękawie ostatniego asa. Jest nim… KASA. Łatwo obliczyć, jakie straty (oprócz zdrowia) ponosi zaawansowany palacz. Pali on średnio paczkę papierosów dziennie. Załóżmy, że sięga po te z „dolnej półki”, płacąc w zaokrąglaniu 10 złotych za paczkę. Mnożymy te 10 złotych przez 365 dni i wychodzi nam… 3650 złotych. Z doświadczenia jednak wiem, że naprawdę niewiele osób ceni siebie tak nisko. Moi koledzy i koleżanki zazwyczaj wydają po 15 złotych za paczkę. Po ponownym przemnożeniu daje nam to 5475 (słownie: pięć tysięcy czterysta siedemdziesiąt pięćdziesiąt złotych rocznie!!!). Za taką kasę można co roku zwiedzić kawał świata, zakupić ekstra ciuchy lub zafundować sobie wysokiej klasy sprzęt sportowy. Tylko looser by tego nie wykorzystał. Więc pomyśl jeszcze raz, czy warto tyle kasy puszczać z dymem?

Teraz modne są różne grupy wsparcia. Może założysz taką wśród znanych ci palaczy? Stara prawda mówi, że w grupie zawsze raźniej. To nie żaden kit. Trzymam kciuki i wierzę, że ci się uda.

***

Potem dodaliśmy, że nie chcemy przedłużać dzisiejszego spotkania, bo czas przed wystawianiem ocen jest cenny dla ambitnych gimnazjalistów.

Na koniec Lap przebiegł się jeszcze po sali ze znaną tulipanową torebką, zbierając pytania na następne spotkanie. Widać, że ludzie mają głowy zajęte czym innym, bo sprawy związane z dorastaniem zeszły na nieco dalszy plan. Pytań nie było zbyt wiele. Nam też będzie łatwiej, bo ostatnio doby są dla nas zbyt krótkie.

Do domu wracaliśmy bardzo wydłużoną trasą. Chyba potrzebne nam to było do odreagowania napięcia, które nadal nam towarzyszy podczas cotygodniowych spotkań.

Do zobaczenia. Nie wiem kiedy, bo ostatnio trudno mi coś ściśle zaplanować. Najczęściej planują za mnie… klasówki, sprawdziany, projekty i tym podobne formy testowania mojej szerokiej wiedzy i umiejętności ;-).”

Fragment pochodzi z książki „Blogowy poradnik młodzieżowy” Barbary Stańczuk.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Dobry humor sprzyja myśleniu

21 czerwca 2017

„Witam. Przy sobocie, po męczącym dniu — sprzątaniu (cudny jest ten, niestety tylko chwilowy, porządek) — zostało mi jeszcze trochę energii, więc chciałabym się podzielić moimi „mądrościami”. Może i Wam się czasami przydadzą.

Zdarzyło mi się, że w przypływie dobrego humoru i w ramach „zakopania topora wojennego” dałam mojej mamie „klucz do mnie”, bo „wytrych”, którego używała, był całkowicie nieskuteczny i, jak to mówią psychologowie, wysoce konfliktogenny.

Kiedyś żartowaliśmy sobie z Lapem, że moglibyśmy napisać dla naszych rodziców instrukcje obsługi, żeby wiedzieli, jak się z nami obchodzić. Wtedy, zamiast działać bez sensu, mogliby w odpowiednim momencie zajrzeć na właściwą stronę i wszystko stawałoby się jasne, albo może nieco mniej zagmatwane. Szybko się jednak z tego wycofaliśmy, bo po pierwsze — nie chciało nam się zbyt dużo pisać, po drugie — nie zamierzamy aż tak bardzo ułatwiać rodzicom życia i po trzecie, chyba najważniejsze — doszliśmy do wniosku, że aby napisać instrukcję obsługi jakiegoś urządzenia, to trzeba je bardzo dobrze znać. A my chyba jeszcze nie jesteśmy ekspertami w znajomości
samych siebie.

Wracając do tematu (zamiana wytrycha na klucz). Zaproponowałam mamie, żeby zamiast rozkazywać mi: „Zrób to natychmiast” lub obrażać: „Posprzątaj wreszcie ten chlew”, używała milszych dla ucha zwrotów, takich jak: „Potrzebuję twojej pomocy”, „Byłoby miło, gdybyś…”. Natomiast w chwilach, gdy nie korzystam z mojej wrodzonej inteligencji, zamiast kwitować stwierdzeniem: „Nie masz racji” lub jeszcze gorzej: „Nie mogę już słuchać tych głupot”, osiągnęłaby więcej, zachęcając mnie do dyskusji słowami: „Interesujące spojrzenie, ale ja mam na ten temat inne zdanie…”, „Być może się mylę, ale wydaje mi się, że… (tutaj mogłaby wstawić jakiś sensowny argument)”.

Kiedy zdarzy mi się przekroczyć umówioną godzinę powrotu, zamiast mówić: „Masz szlaban na wyjścia, telefon, komputer” i co tam jeszcze rodzicielska fantazja podpowie, bardziej mogą przekonać mnie słowa: „ W naszym domu panuje zasada, że wracamy o umówionej porze. Martwiłam się o ciebie. Po to masz telefon, żeby uprzedzić”. Wtedy nawet mogę przeprosić (a co!) i wytłumaczyć, że ta marna bateria znów mnie zawiodła, padając w najmniej odpowiednim momencie, a autobus powrotny przyjechał dużo przed czasem i na niego nie zdążyłam.

I tym optymistycznym akcentem kończę na dzisiaj. Do jutra ;-)!”
Fragment pochodzi z książki „Blogowy poradnik młodzieżowy” Barbary Stańczuk.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Zamartwianie się to najgorszy sposób na życie

9 czerwca 2017

„Hejka. Wiecie, że chociaż od ostatniego posta upłynęło zaledwie kilkanaście godzin, to ja już się za Wami stęskniłam?

Na początek troszkę sprecyzuję temat, który zamierzam poruszyć w dzisiejszej notce. Długo zastanawiałam się nad tym, jak go ująć krótko i zwięźle. Jak zwykle warto zacząć od definicji. Do zamartwiania się najbardziej pasuje mi opis: „To przepełnione niepokojem oczekiwanie, że nastąpi coś okropnego, strasznego, z czym możemy sobie nie poradzić lub co zachwieje naszym poczuciem własnej wartości i obniży wiarę w siebie”. Od szkolnej psycholożki dowiedziałam się, że na zamartwianie się najbardziej podatne są osoby, które:

  • Mają na oczach takie specjalne filtry i widzą tylko ciemne strony życia, niemal całkowicie odrzucając biele i szarości. A kolorów to już nie dopuszczają w ogóle do głosu, a właściwie do oczu. Wygląda to mniej więcej tak: „To jest niewykonalne”, „Wszystko, za co się wezmę, to spaprzę”, „Nikt mnie nie lubi”, „Tylko mnie może się coś takiego przydarzyć” itd.
  •  Bronią się przed sprawdzeniem, czy ich obawy są uzasadnione, mówiąc: „Po co próbować, skoro i tak nic z tego nie wyjdzie”, „Nie ma sensu komuś zaufać/kogoś pokochać, bo i tak zawiedzie/ zdradzi”.
  • Katują się ciągłym myśleniem o swoich niedoskonałościach, powtarzając: „Jestem najgorszy”, „Mam odstające uszy, krzywe nogi, pryszcze na twarzy, garbaty nos itd.”, „Takiej ofiary losu nikt nie może polubić”.

Uważam, że takim „czarnym myśleniem” niszczymy swoją energię do działania. Powstrzymując się od próbowania, nie narażamy się wprawdzie na porażki, ale odbieramy sobie szansę na sukces, który dałby nam „pozytywnego kopa” do sięgania wyżej. Widać więc, że zamartwianie się na dłuższą metę przynosi same straty. Na dodatek jeszcze szkodzi urodzie, bo pojawiają się zmarszczki na czole, a twarz zaczyna przypominać spaniela (osoby w to wątpiące odsyłam na strony kynologiczne).

Nie załamujcie się jednak. Mam dla Was radę. Jeśli już naprawdę musicie się martwić, to wyznaczcie sobie na to maksymalnie 30 minut dziennie. Na więcej naprawdę szkoda czasu, bo w naszym wieku jest jeszcze tyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Koniecznie róbcie to o określonej porze. Nigdy, przenigdy jednak na randce, przy jedzeniu
lub w łóżku. Dopuszczalne jest np. zamartwianie się podczas oglądania komedii.

Możecie też pobawić się w naukowca. W tym celu spisujcie swoje zmartwienia w specjalnie do tego celu założonym notesiku, zostawiając przy każdym wpisie trochę wolnego miejsca. To miejsce wykorzystacie później do odnotowania, czy mieliście rację (czytaj: czy Wasze zmartwienia rzeczywiście się sprawdziły). I tutaj wyjątkowo najkorzystniej dla Was będzie, gdy jednak tej racji mieć nie będziecie. Kto jest dobry z matmy, może pokusić się potem o procentowe wyliczenie tego, jak często nie miał racji. Życzę wysokich wyników.

Dla tych z Was, którzy mają jednak dosyć tej wyniszczającej „aktywności umysłowej”, proponuję następujące narzędzia walki:

  • Przeprogramowanie swojego myślenia na „bardziej kolorowe”, które mogłoby brzmieć np. tak: „Zawsze warto spróbować, bo nawet jak się nie uda, to czegoś się jednak nauczę”, „Nie ma ludzi doskonałych, więc ja też mogę odbiegać od ideału”.
  • Atakowanie „wroga” poczuciem humoru i częstym śmiechem. Przecież wiecie, że nie można jednocześnie śmiać się i martwić. Warto oglądać zabawne filmy, słuchać dowcipów, przebywać z pogodnymi ludźmi i trenować umiejętność żartowania z samego siebie. Co rano, stojąc przed lustrem, dobrze jest uśmiechnąć się do siebie. Nawet udawany śmiech działa, bo śmiejąc się, poruszamy mięśniami twarzy, które pobudzają znajdujące się w nich włókna nerwowe niosące do mózgu sygnał mówiący: „Jest mi wesoło”.
  • Robienie czegoś odprężającego. Może to być gimnastyka, bieganie, jazda na rowerze, pływanie, jazda na rolkach, tańczenie, śpiewanie, ugotowanie sobie (a nawet całej rodzinie) czegoś pysznego, rozmowa z przyjaciółmi, uwiecznianie na fotografiach piękna naszego świata, zabawa z kotem lub psem.

To tyle na dzisiaj. Teraz zrobię sobie „wieczór lenia”, bo pisać bardzo lubię, ale też uwielbiam… odpoczywać.

BTW. Super, że wciąż jesteście ze mną :-D.”
Fragment pochodzi z książki „Blogowy poradnik młodzieżowy” Barbary Stańczuk.