Czy znasz efekt uboczny podróżowania? Przeczytaj, co na ten temat opowiada Filip Ziółkowski w swojej książce „Przebudzenie w drodze”:
„Nie planowałem zabawić długo w Malezji, wiedząc, że jest to kraj muzułmański i średnio-imprezowy (a po Indonezji i Singapurze potrzebowałem normalnej, zdrowej zabawy), ale skoro było po drodze, to postanowiłem zobaczyć Petronas Twin Towers w Kuala Lumpur i zwiedzić Park Narodowy Taman Negara.
Niesamowita szklano-metalowa dwuwieżowa budowla Twin Towers jest siedzibą Petronas, malajskiej firmy gazowo-naftowej, i wznosi się na przyprawiającą o zawrót głowy wysokość 88 pięter. Turyści mają możliwość wjazdu windą na wysokość przejścia, które łączy ze sobą dwie wieże, albo dalszej jazdy – na 86 piętro, skąd rozciąga się widok na Kuala Lumpur. Nocą te słynne drapacze chmur rozświetlają panoramę miasta. Równie oszałamiająco prezentują się, kiedy patrzy się na nie z poziomu ziemi, stojąc przed ich wejściem.
Moja wizyta w Kuala Lumpur była raczej przewidywalna – poza jedną nocą, kiedy wracałem pieszo do hostelu po zwiedzaniu miasta. Zatrzymałem się przed skrzyżowaniem, czekając na zielone światło, kiedy zaskoczył mnie niski głos dochodzący zza moich pleców.
– Cześć, kolego. Skąd jesteś? – odwróciłem się i zobaczyłem trzy kobiety wzrostu koszykarzy, zmierzające w dosyć agresywny sposób w moim kierunku.
Zamarłem, w głowie rozważając możliwości ucieczki. Mimo tego, że powiedziałem tym ladyboys, żeby zostawili mnie w spokoju, bo nie byłem zainteresowany ich towarzystwem, nie chcieli się odczepić. W końcu zapaliło się zielone światło i mogłem od nich uciec.
Przechodząc przez pasy, zauważyłem piękną kobietę na motocyklu przed przejściem dla pieszych, która uśmiechnęła się i pomachała do mnie. Chciałem zapomnieć o zajściu z ladyboys, więc zdecydowałem się z nią poflirtować – jednak, jak się okazało, to też był ladyboy. Wybuchnąłem śmiechem, myśląc o ironii tych dwóch zdarzeń i zmierzając prosto ku samotnej nocy w hostelu.
W hostelu zdałem sobie sprawę z tego, że słyszę kogoś mówiącego po polsku. Okazało się, że na ekranie wyświetlany jest film „Inland Empire”. Jego akcja dzieje się w Polsce, grają w nim polscy aktorzy, a sam film jest jednym z najdziwniejszych obrazów Davida Lyncha, który słynie z takiego właśnie kina. Co za noc, pomyślałem.
Miałem dosyć dusznych, zakorkowanych miast, następnego dnia ruszyłem więc pieszo do najstarszego na świecie lasu deszczowego – Taman Negara. Sam las istniał już 130 milionów lat temu, ale park narodowy powstał tam dopiero pod koniec lat trzydziestych XX wieku. Zamieszkuje go wiele rzadkich gatunków zwierząt, ptaków i ryb i jest to świetne miejsce na odpoczynek od cywilizacji. Wśród tej różnorodnej fauny i flory po raz pierwszy przeżyłem tropikalną ulewę. Gdy zaczęło lać, schowałem się w pobliskim barze przy rzece, gdzie inni podróżnicy także zdecydowali się przeczekać deszcz. Przyjemnie spędzaliśmy czas w oczekiwaniu na powrót słońca – skończyło się na śpiewaniu polskich, hiszpańskich, angielskich i malajskich piosenek. Wśród ludzi, których poznałem, był Hiszpan Pedro. Utrzymywaliśmy kontakt i sześć lat później odwiedziłem go w Madrycie, gdzie spędziliśmy całą noc na piciu wina, jedzeniu tapas i rozmowach o życiu i podróżach.
MOMENT OLŚNIENIA
Nawiązywanie znajomości i utrzymywanie kontaktu z ludźmi, którzy myślą podobnie do Ciebie, jest możliwe dzięki nowoczesnej technologii. To jeden z najlepszych efektów ubocznych podróżowania.
Zdałem sobie sprawę z tego, że jedną z najfajniejszych części podróżowania jest właśnie nawiązywanie znajomości z ludźmi pozytywnie nastawionymi do życia i wyznającymi podobne wartości. Dzięki Internetowi i portalom społecznościowym mogę utrzymywać kontakt z wieloma wyjątkowymi osobami, których poznałem w drodze. W hostelu dzieliłem pokój z przyjazną kanadyjską parą i amerykańskim grafikiem z Boulder w Kolorado, który odwiedził mnie później w Cali w drodze do Ekwadoru.”
Fragment pochodzi z książki „Przebudzenie w drodze” Filipa Ziółkowskiego.
Najnowsze komentarze