Browsing Tag

Robert Maurer

rozwój osobisty i osiąganie celów

Kaizen rzuca nałóg

15 listopada 2016

„Kiedy ludzie starają się rzucić nałóg, jednym z największych problemów jest wysokie prawdopodobieństwo powrotu do dawnych nawyków po krótkim okresie zwycięstwa. Nieważne, czy chodzi o uzależnienie od papierosów, jedzenia, alkoholu, narkotyków czy czegoś jeszcze innego. Nawet po wielomiesięcznej abstynencji ludzie często wracają na dawną drogę. Jest jednak nadzieja. Widziałem bowiem wiele osób rzucających nałóg na dobre dzięki metodzie podejmowania małych kroków.

Sam zacząłem polecać ów szczególny sposób korzystania z kaizen w chwili, gdy zauważyłem pewną prawidłowość u palaczy wracających do nałogu. Często mówili oni: „Papierosy to moi przyjaciele”. Jasne, nierzadko śmiali się z własnych słów, ale ich uczucie było prawdziwe. Jak się później dowiedziałem, duża część tych palaczy dorastała w rodzinach, w których nie mogli liczyć na ciągłą opiekę, dlatego też już jako dzieci nauczyli się nie ujawniać swoich problemów i nie zwierzać się nikomu w trudnych chwilach.

Samowystarczalność jest częstą, lecz jednocześnie bardzo kiepską strategią radzenia sobie z problemami życiowymi. Dzieje się tak, gdyż biologicznie jesteśmy  „zaprogramowani” do tego, by korzystać z pomocy innych. Taka jest nasza natura. Pomyśl, co robi dziecko obudzone w środku nocy przez koszmar albo burzę z piorunami. Ucieka do łóżka rodziców, żeby tam szukać pomocy, przytula się do mamy lub taty i po uspokojeniu zasypia w ramionach rodzica. Zakłócenie owego naturalnego procesu radzenia sobie przez fizyczną lub emocjonalną niedostępność rodziców rodzi postawę cechującą się stoicyzmem i poczuciem samowystarczalności. W miarę jak takie dziecko dorasta, papierosy, jedzenie lub inne substancje zaczynają zastępować mu wiarygodnych przyjaciół, zapewniających mu spokój, kiedy jest on potrzebny. Niestety, dzieje się tak za cenę chorób, otyłości lub jeszcze gorszych przypadków. Jeżeli taki człowiek stara się rzucić nałóg, nie ucząc się przy tym, jak prosić o pomoc, jego szanse powodzenia będą niewielkie. Życie bez „przyjaciół” będzie bowiem dla niego zbyt przerażające.

Jedna z moich klientek, czterdziestokilkuletnia Renata, opisywała swoje życie następująco: jako dziecko zdecydowała, że nigdy nie będzie od nikogo pożyczać. I tak zrobiła. Nauczyła się być niezależna finansowo i udało się jej dbać o dom i karierę bez żadnej pomocy z zewnątrz. Sprawiło to jednak, że nie potrafiła otrzymywać pomocy od innych.

Renata miała kilku przyjaciół, z którymi lubiła przebywać, ale nie zwierzała im się ani nie odkrywała swoich osobistych spraw. Umawiała się głównie z mężczyznami zdystansowanymi. Wszyscy jednak potrzebujemy wsparcia z zewnątrz, które u Renaty przyjęło formę palenia. W trudnych chwilach brała swoich „najlepszych przyjaciół” i szła zapalić. Nikotyna poprawiała jej nastrój w czasie depresji i uspokajała ją w stresie. Renata przyszła do mnie, ponieważ wiedziała, że musi rzucić nałóg — częste problemy z oddychaniem uświadamiały jej to przerażająco jasno. Czasami udawało jej się odstawić papierosy na miesiąc lub dwa, lecz, jak nietrudno się domyślić, wkrótce sięgała po nie ponownie.

Wiedziałem, że w tym przypadku przepisywanie najnowocześniejszych rozwiązań medycznych nie miało większego sensu. Renata miała w sobie wystarczająco dużo dyscypliny, by wykonać ów pierwszy krok, lecz jednym z najlepszych wskaźników sukcesu życiowego jest umiejętność zwrócenia się do innego człowieka w trudnych chwilach. Jeżeli Renata miała odnieść prawdziwe zwycięstwo, musiała nauczyć się ufać innym i znaleźć powiernika i przyjaciela, który mógłby zastąpić jej papierosy. Oboje wiedzieliśmy, że stawką jest tu jej zdrowie, i nie można było poświęcić kilku lat na psychoterapię i omawianie dzieciństwa przed rozpoczęciem prób rzucenia nałogu. Renata nie miała też wystarczająco dużo cierpliwości. Podejrzewałem, że intensywna terapia będzie dla niej zbyt poważnym i zbyt przerażającym rozwiązaniem.

Na początku poleciłem Renacie, by raz dziennie dzwoniła na moją pocztę głosową i mówiła: „Cześć, to ja, Renata”. Dużym zdziwieniem dla niej było to, że nawet to małe zadanie wywołuje u niej podenerwowanie. Wkrótce zrozumiała sens takiego działania: jeżeli człowiek całe życie unika zależności, coś tak prostego jak zadzwonienie do kogoś jest sprzeczne z jego życiowym credo. Kiedy ów krok stał się mniej zatrważający, dodaliśmy jeszcze jeden telefon, tym razem przed każdym zapaleniem papierosa. Nie miało to na celu zawstydzenia Renaty, gdyż uzgodniliśmy, że może ona palić tyle, ile uzna za stosowne. Chodziło tylko o to, by zadzwoniła przed paleniem i powiedziała: „Cześć, to ja. Idę zapalić”. Jako że Renata oduczyła się pożądać towarzystwa, starałem się obudzić w niej tę potrzebę w sposób, który nie będzie w stanie jej wystraszyć. Dodatkowo odsuwałem w ten sposób Renatę o jeden krok od jej „najlepszych przyjaciół”. Pracowaliśmy tak przez miesiąc.

Następnie poprosiłem Renatę, aby zaczęła spisywać swoje odczucia w dzienniku. Badania wykazują, że opisywanie stanów emocjonalnych w pamiętniku wywołuje podobne efekty jak rozmowa z lekarzem, kapłanem lub przyjacielem. Moim zdaniem dzieje się tak, gdyż dla wielu osób wielką wagę może mieć decyzja o tym, że ich życie emocjonalne jest wystarczająco istotne, by opisywać je w książce, której nikt poza nimi nigdy nie zobaczy. Badania psychologiczne sugerują, że pacjenci powinni każdego dnia poświęcać 15 – 20 minut na prowadzenie pamiętników, aby takie działanie było skuteczne, lecz Renata w żaden sposób nie mogła poświęcić na to aż tyle czasu. Zaczęliśmy więc od pisania przez dwie minuty dziennie. W ten sposób Renata pisała i dzwoniła przez dwa miesiące, dzięki czemu w chwilach stresu zaczynała myśleć o mnie i pamiętniku. Pod koniec tego okresu Renata ze zdumieniem odkryła, że pali o 30 procent mniej praktycznie bez żadnego wysiłku ze swojej strony.

Następnie poprosiłem ją, aby wykorzystała kolejną technikę kaizen, czyli małe pytania. Musiała wyobrazić sobie, że ma najlepszego przyjaciela (człowieka!), który jest przy niej cały czas, oraz myśleć o tym, co chciałaby, by taka osoba robiła w różnych momentach. Może mogłaby słuchać jej opowieści o osiągniętych celach albo porozmawiać z nią o tym, co zjeść na lunch. Pytania te powoli ulegały zakorzenieniu (więcej informacji o małych pytaniach kaizen znajdziesz w rozdziale „Zadawaj małe pytania”). Wkrótce Renata zaczęła dzwonić do innych ludzi, głównie do przyjaciół, którzy byli warci związanego z tym ryzyka, i zaczęła czerpać przyjemność z nawiązywania z nimi bliższych kontaktów. Mniej więcej w tym samym czasie wróciła także do techniki rzucania palenia, z której korzystała wcześniej. W ciągu miesiąca udało się całkowicie odstawić papierosy na dobre. Od dwóch lat Renata ani razu nie sięgnęła po tytoń.”

Fragment pochodzi z książki pt. „Filozofia Kaizen. Jak mały krok…”, której autorem jest Robert Maurer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Stres… czy lęk

8 listopada 2016

„Choć we współczesnej medycynie uczucie towarzyszące nowemu wyzwaniu czy dążeniu do ważnego celu nosi nazwę stresu, przez wiele stuleci znano je pod starym i popularnym mianem lęku. Zauważyłem, że nawet obecnie ludzie odnoszący największe sukcesy to osoby zdolne spokojnie patrzeć w twarz największym lękom. Zamiast korzystać więc z terminów takich jak strach, lęk czy nerwowość, ludzie tacy otwarcie mówią, że czują niepokój w obliczu wyzwań i obowiązków. Oto, co powiedział Jack Welsh, były prezes zarządu koncernu General Electric: „Każdy, kto prowadzi jakiś interes, wraca wieczorem do domu i zadaje sobie cały czas to samo pytanie: czy to ja będę osobą, która doprowadzi to wszystko do ruiny?”. Chuck Jones, twórca rysunkowych postaci skunksa Pepego le Swąd i kojota Wilusia twierdził, że „strach jest istotnym czynnikiem procesu twórczego”. Z kolei Sally Ride, astronautka, nie boi się mówić otwarcie o lękach: „Wszystkie przygody, zwłaszcza wyprawy na nowe tereny, są straszne”.

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego tak wiele osób używa określenia strach zamiast słowa stres czy lęk. Zrozumiałem to pewnego dnia, gdy odwiedzałem Akademię Medyczną w Los Angeles i obserwowałem przyszłych lekarzy podczas szkolenia. Przez cały dzień towarzyszyłem wtedy jednemu z lekarzy rodzinnych, praktykującemu w przychodni i zajmującemu się dziećmi i dorosłymi, którzy przychodzili z różnymi dolegliwościami. Zauważyłem, że gdy dorośli mówili o swoim bólu natury emocjonalnej, często używali takich słów jak stres, lęk, depresja, nerwowość i napięcie. Z kolei dzieci na ogół opisywały takie stany za pomocą określeń przestrach, smutek lub strach.

Doszedłem wtedy do wniosku, że przyczyną takiego a nie innego doboru słów nie są objawy tylko oczekiwania. Dzieci zakładały, że ich odczucia są normalne i że żyją w świecie, którego nie są w stanie kontrolować. Nie miały wpływu na to, czy ich rodzice są w dobrym czy złym nastroju albo czy ich nauczyciele są złośliwi czy sympatyczni. Rozumiały więc, że lęk jest istotną częścią ich życia.

Z kolei dorośli, jak sądzę, uważają, że jeżeli będą prowadzić właściwe życie, będą w stanie kontrolować swoje otoczenie. Kiedy pojawia się lęk, oznacza to, że coś poszło źle, dlatego też dorośli wolą korzystać z określeń psychiatrycznych. Strach staje się zaburzeniem, czymś, co można spokojnie włożyć do szufladki z etykietą „stres” lub „lęk”.

Takie podejście do strachu jest nieproduktywne. Jeżeli oczekujesz, że dobrze powadzone życie musi zawsze być ułożone, prosisz się o panikę i porażkę. Jeżeli zakładasz, że nowa praca, związek czy poprawa zdrowia będą proste i łatwe, będziesz reagować na strach złością oraz zmieszaniem i zrobisz wtedy wszystko, by wyeliminować to uczucie. Możemy nawet nie zdawać sobie sprawy z przesadnych, desperackich prób pozbycia się strachu. Ów powszechny, lecz ograniczający produktywność fenomen odzwierciedla popularny dowcip: pijak chodzi na czworakach pod latarnią. Podchodzi do niego policjant i pyta: „Co pan tu robi?”. „Szukam kluczy” odpowiada pijak. „Gdzie pan je zgubił”, pyta policjant. „Tam”, odpowiada pijak, wskazując na drugi koniec ulicy. Policjant drapie się w głowę i pyta: „To dlaczego szuka pan ich tutaj?”. „Bo tu jest więcej światła”, odpowiada pijak.

Kiedy życie staje się przerażające i trudne, często szukamy rozwiązania tam, gdzie łatwo prowadzić takie poszukiwania, a nie w ciemnych, nieprzyjemnych miejscach, gdzie mogą się one faktycznie znajdować. I tak osoba, która obawia się intymności, może zmieniać pracę lub miejsce zamieszkania, może działać w kierunku poprawienia i tak już dobrej pozycji w pracy, zamiast zainteresować się bardziej domem, gdzie może czekać na nią intymność. Ludzie, którzy nie troszczą się specjalnie o zdrowie albo ignorują niesatysfakcjonujące małżeństwo, mogą skupić się na kupnie nowego czy też drugiego domu. Ludzie o niskiej samoocenie mogą poddać się operacji plastycznej albo rygorystycznej diecie, koncentrując się na liczeniu kalorii i grupach pokarmowych zamiast spojrzeć na siebie i swój nadmiernie krytyczny charakter.

„Strach jest bezcenną nauką”
— Lance Armstrong

Jeżeli jednak oczekujesz strachu, możesz podejść do niego spokojnie. Warto pamiętać, że kiedy pragniemy się zmienić, myśli racjonalne nie zawsze kierują naszymi działaniami, a strach może czaić się w najbardziej pospolitych miejscach. Powiedzmy, że przez ostatnich kilka tygodni zdarzyło Ci się spóźniać do pracy. Pewnego ranka podejmujesz rozsądne postanowienie: dziś pojawię się w biurze punktualnie. Istnieje wszak szansa, że lęki, z których nie zdajesz sobie sprawy, być może konfrontacja z dominującym współpracownikiem, wejdą Ci w drogę, zmuszając Cię do wykonania dodatkowego telefonu czy zrobienia prania przed wyjściem z domu. W wyniku tego lęk może podświadomie sabotować Twoje najlepsze intencje.

Nie można pozwolić, aby te powszechne blokady zmiany wywołały u Ciebie poczucie winy czy frustracji, które zmuszą Cię do zaprzestania prób rozwoju. Konflikt to rzecz bardzo ludzka. Gdybyśmy byli w stanie kontrolować swoje działania, bylibyśmy znacznie spokojniejszym gatunkiem, a pierwsze strony gazet wyglądałyby zupełnie inaczej. Postaraj się wykorzystywać ciężkie czasy do tego, by przypomnieć sobie, że strach jest darem ostrzegającym nas przed wyzwaniem. Im bardziej się o coś troszczymy, im więcej marzymy, tym więcej odczuwamy strachu. Myślenie o nim w ten sposób pomaga zachować koncentrację. W ciężkich chwilach warto pamiętać, że strach jest rzeczą normalną, stanowi naturalną oznakę ambicji, sprawia, że mocniej trzymamy się nadziei i optymizmu, dzięki którym chętniej korzystamy ze strategii małych kroków pozwalających omijać strach. Zamiast więc obwiniać się o kolejne spóźnienie albo uznać, że po prostu nie jesteśmy zdolni przychodzić na czas, możemy przyjąć ów lęk i wpływ, jaki ma na nas. Dopiero wtedy możemy cicho i spokojnie wykonać mały krok, taki jak wyobrażenie sobie miłej rozmowy z trudnym pracownikiem. Po pewnym czasie takie zachowania wytworzą w naszym umyśle nowe nawyki. W następnych rozdziałach dokładnie wyjaśnię Ci strategię małych kroków kaizen, za których pomocą można stawić czoła swoim lękom, a nawet przekształcić je tak, by zaczęły Ci pomagać.”

Fragment pochodzi z książki pt. „Filozofia Kaizen. Jak mały krok…”, której autorem jest Robert Maurer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Szarża pod górę: innowacja

31 października 2016

„Kiedy ludzie pragną zmiany, zaczynają zwykle od strategii innowacji. Choć można postrzegać ją jako sposób na dokonanie twórczego przełomu, sam używam tego słowa w znaczeniu, jaki nadały mu szkoły ekonomiczne, w których terminy dotyczące sukcesu i zmian oznaczają czasami coś innego niż w języku potocznym. Według ich definicji innowacja oznacza drastyczną zmianę. W sytuacji idealnej trwa ona przez krótki czas, wywołując jednocześnie ogromne zmiany. Innowacja jest szybka, wielka i widowiskowa, a także może przynieść istotne wyniki w minimalnym czasie.

Chociaż to znaczenie może być dla Ciebie nowe, zapewne zetknąłeś się z samą ideą. W świecie korporacji przykładem innowacji mogą bardzo nieprzyjemne strategie w rodzaju masowych zwolnień w celu uchronienia firmy przed bankructwem, a także przyjemniejsze działania, takie jak inwestowanie dużych sum w nowoczesne technologie. Radykalne zmiany są też ulubionymi strategiami w życiu osobistym. (…)

Innymi przykładami innowacji mogą być:

• diety wymagające całkowitego odstawienia ulubionych potraw,
• gwałtowne rzucanie nałogu,
• radykalne plany na wyjście z długów,
• wchodzenie w ryzykowne sytuacje społeczne w celu przełamania nieśmiałości.

Innowacje przynoszą czasami niesamowite wyniki. Większość z nas jest w stanie dokonać skutecznych zmian za pomocą drastycznych środków, które przedstawiłem powyżej, uzyskując natychmiastowe efekty. Następnie, z zasłużoną dumą, osoby te mogłyby opisywać przykłady innowacji w swoim życiu, takie jak rzucenie palenia raz na zawsze…

Jestem wielkim zwolennikiem stosowania innowacji, ale tylko wtedy gdy ona działa. Wywrócenie swojego życia do góry nogami może być powodem do dumy i wiary we własne siły, ale zauważyłem, że ludzie często są więźniami poglądu, iż innowacja jest jedynym sposobem na zmiany. Ignorujemy dany problem lub wyzwanie tak długo, jak tylko się da, a gdy jesteśmy już zmuszeni do działania, próbujemy dokonać gwałtownej poprawy. Jeżeli działanie to zakończy się sukcesem, gratulujemy sobie i mamy do tego pełne prawo. Kiedy jednak potkniemy się podczas tej próby, ból i zakłopotanie wynikłe z niepowodzenia mogą być bardzo dotkliwe.

 

Radykalna zmiana przypomina szarżowanie pod stromą górę — możesz stracić oddech, zanim dotrzesz na szczyt, albo świadomość tego, ile jeszcze zostało do celu, może przedwcześnie zniechęcić Cię do biegu.

Nawet jeżeli jesteś osobą wysoce zdyscyplinowaną i odnoszącą sukcesy, idę o zakład, że jesteś w stanie przypomnieć sobie sytuacje, w których innowacje zakończyły się klęską, jak np. restrykcyjna dieta czy drogie „lekarstwo” na kłopoty w związku (jak spontaniczna wycieczka do Paryża), które nie uśmierzyło konfliktów. Na tym właśnie polega problem z innowacją. Zbyt często odnosimy bowiem tymczasowe sukcesy, których nie potrafimy utrzymać, gdy zaniknie początkowy entuzjazm.

Innowacja nie jest jednak jedynym sposobem na zmianę. Istnieje bowiem ścieżka biegnąca tak łagodnie, że prawie nie zauważa się, iż prowadzi ona pod górę. Bardzo łatwo się nią wchodzi i bardzo wygodnie podróżuje. Wystarczy jedynie wysunąć stopę i postawić ją z przodu.

Fragment pochodzi z książki pt. „Filozofia Kaizen. Jak mały krok…”, której autorem jest Robert Maurer.