Browsing Tag

spełnienie

Droga do spełnienia

PODSUMOWANIE: THAT’s The Point, czyli o to chodzi

12 marca 2024

Pewność osiągnięcia celu wskazuje bezpośrednio na jego osiągnięcie.

Cel wskazuje drogę.

Podążając drogą, mamy szczęście… prędzej czy później.

Vargas rozmyślając, patrzył w dal. Na horyzoncie pojawiły się mewy zwiastujące ląd. „Jest!! To jest ląd naszego przeznaczenia!!”. Spojrzał na mapę, definiując długość i szerokość geograficzną. Zapisał te dane w dzienniku pokładowym, który miał akurat przy sobie. „Nareszcie — myślał, nie posiadając się z radości. — Tyle czasu zajęło nam, by dotrzeć na wyspę Samorealizacji. Ale w końcu jest: La Bella!”.

Vargas patrzył przed siebie na zbliżający się coraz szybciej ląd. Kontury wyspy przeszły w pejzaże i oczom kapitana ukazały się przepiękne egzotyczne drzewa, cudowny złoty piasek, lazurowa toń morskiego brzegu. Kolorowe ptaki wesoło tańczyły na szczytach różnobarwnych roślin.

W lewym oku Vargasa zakręciła się łza, która po chwili spłynęła mu po policzku. Płakał ze szczęścia. „A jednak to nie był mit. La Bella istnieje naprawdę. Ileż to lat szukałem właśnie jej! Ile razy głupi ludzie mówili, że gonię za mirażem, za utopią, za tym, co nie istnieje. Moja La Bella!!”. Ostatnie zdanie zabrzmiało jak słowa zakochanego człowieka do obiektu swego oblubienia (lub może raczej: do swojej oblubienicy).

W tym natłoku emocji w głowie Vargasa pojawiła się niepokojąca myśl: „Gdzie jest załoga?”. Rozejrzał się. Na pokładzie nie było żadnego marynarza. „Co jest grane? Gdzie oni są?! Gdzie wszyscy moi przyjaciele, -ele, -ele…?”.

— Kapitanie! Kapitanie!!!

Vargas otworzył oczy.

— Prosił pan, by zbudzić pana na wieczorną wachtę — oznajmił bosman Jack i wyszedł z kajuty.

Leżąc na łóżku, Vargas pomyślał: „Więc to był tylko sen. A już myślałem, że dotarliśmy na miejsce. Ale przecież ten sen był taki realny. Nie może być inaczej. La Bella istnieje naprawdę!!! Zaraz, zaraz, w moim śnie zapisałem do dziennika pokładowego dokładne współrzędne tej wyspy…”.

No i jak to często bywa w takich chwilach, tylko częściowo udało się odtworzyć koordynaty wyspy Samorealizacji. Ale to nie zniechęciło kapitana, wręcz przeciwnie. Wyszedł na pokład, przeciągnął się i zapytany przez pełniącego swe obowiązki marynarza: „Kapitanie, co będzie jutro? Gdzie jutro płyniemy?”, spokojnie i z pewnością w głosie odpowiedział:

— Do celu. Jutro płyniemy do celu.


Świat potrzebuje bohaterów. Nie dlatego, że światu czegoś brakuje, ale dlatego, że stając się bohaterem, człowiek, kobieta, mężczyzna, dziecko, stary, prosty czy garbaty, daje świadectwo tego, że jest w nas nieograniczony potencjał – potencjał, byśmy byli kim chcemy, potencjał do tego, byśmy robili to, co chcemy, potencjał do tego, byśmy realizowali się tam, gdzie tylko zapragniemy. Droga każdego człowieka może być drogą po cierniach, po tłuczonym szkle. Może być także poezją, symfonią, może być drogą spełnienia. Najczęściej, nawet u wybitnych jednostek, jest to kolaż, mix wszystkiego tego, czym jesteśmy i do czego dążymy. Żeby wejść na własny szczyt swoich własnych osiągnięć, żeby dotrzeć na wyspę naszego przeznaczenia, najpierw trzeba sobie zdać sprawę, że taki szczyt czy wyspa istnieje. Później trzeba podjąć decyzję, że się tam dotrze, a na koniec trzeba już tylko zrobić to, co się zaplanowało.

Celowo użyłem wcześniej słowa „wybitna jednostka”. Myślimy o Jezusie, o Gandhi, czy o innym wyzwolicielu, czy zbawcy jako o kimś szczególnym. Myślimy o jego ogromnym potencjale i zestawiamy go z naszym potencjałem człowieka z blokowiska, który zakupy robi w Konsumie, czy innym sklepie Społem i myślimy – gdzie mi tam do nich. Nawet się nad tym nie zastanawiamy, bo mamy w głowie tak głęboko wryte absurdy, że jesteśmy słabi, bez siły, zdani na okoliczności i jak nas wyleją z roboty, to trzeba iść do urzędu pracy, żeby dostać zasiłek. Jak mamy myśleć o Wyspach Szczęścia, skoro wokół szaleje wirus, czy inny pasożyt? Jak mamy myśleć o radości, skoro kiedy kichniemy w tramwaju zza bardzo ściśle nałożonej na kaganiec twarzy maski, patrzą na nas oczy pełne lęku, strachu i agresji? O jakich wyspach szczęścia mamy sobie imaginować podczas kiedy siedzimy na stołku przychodni onkologicznej, myśląc jedynie o dacie, kiedy nas pochowają na Powązkach?

Świat stanął na rozdrożu i nie ma co do tego dwóch zdań. I właśnie dlatego potrzebujemy bohaterów: ludzi z ambicją i pasją do tego, by pozwolić sobie na „szczęśliwe życie”. Życie bez strachu, bez napięcia, życie z uśmiechem. To jest kwestia wyboru, na co się decydujemy. Kiedy z telewizorów płynie stek bzdur i kłamstw, mamy prawo go wyrzucić na śmietnik. Kiedy straszą nas pandemią, mamy prawo myśleć zdrowo i rozsądnie, mamy prawo wierzyć w swój system odpornościowy, który właściwie pielęgnowany poradzi sobie nie tylko z pasożytami umysłu. Kiedy widzimy ilość chemii w pożywieniu, mamy prawo mieć własny ogródek, w którym wyhodujemy kartofle. Kiedy nas straszą wojną, śmiercią czy czymkolwiek, mamy prawo powiedzieć: „To nie mój świat”. Moc jest w nas, i to nie są puste słowa. Nie doświadczysz nigdy niczego, jeśli nie będziesz sobie w stanie tego wyobrazić. Nie doświadczysz tego, co zanegujesz, zastępując smutne wizje swoją wersją zdarzeń, bowiem moc podąża za uwagą, a świat, w którym żyjemy, budujemy WŁASNYMI MYŚLAMI – WŁASNYM UMYSŁEM.

Nasze Wyspy Szczęścia są w nas, trzeba tylko być bohaterem, by pozwolić sobie na przełamanie stereotypu. Trzeba wyjść poza stado i przestać jak baran na zad innego barana. Trzeba podnieść głowę i poszybować w górę jak orzeł, wytyczyć swój własny szlak, zebrać swoją załogę i ruszyć tam, gdzie ma się ochotę, z podobnie myślącymi ludźmi. To wszystko jest tu i na wyciągnięcie ręki. Trzeba jednocześnie pamiętać, że nic się samo z siebie nie zadzieje. Potrzebne jest nasze przyzwolenie i decyzja, a jak już się ruszy, determinacja. Każdy sam określa, gdzie i jak płynie. Determinizm, darwinizm czy inni „izm” są jak opium dla naszych umysłów, ciał, a co za tym idzie, dla naszego życia. I poszło to trochę za daleko, dlatego też właśnie dziś Świat potrzebuje bohaterów.

Żeby życie było ekscytujące, trzeba wiedzieć, po co się żyje, dokąd się zmierza i co się ma osiągnąć. Vargas szuka swojej Wyspy, bo wie, że istnieje, wie, że może tam dotrzeć i wcale nie przejmuje się tym, że to był tylko sen, że tam dotarł, BO WIE, że cel jest drogą, a droga jest celem. I tak samo jest w naszym życiu. Jeśli pragniemy spełnienia, to uczmy się za wszelką cenę traktować małe rzeczy, małe sprawy, docieranie do każdego małego z pozoru celu jako dar, jako błogosławieństwo i jako naszą misję. Inaczej całe życie będzie jedną wielką frustracją i zastanawianiem się, dlaczego jeszcze nie dotarliśmy tam, gdzie mieliśmy dotrzeć. A prawda stara jak świat i oczywista, tak jak oczywista oczywistość, jest taka, że dotarcie do celu, dotarcie na sam szczyt da satysfakcję tylko na krótką chwilę. Nie zasiądziesz na tronie i nie będziesz potrafił napawać się tą chwilą w nieskończoność. Zrobisz imprezę, dwie, czy nawet trzysta, ale przy trzysta pierwszej znudzisz się i zaczniesz kombinować, o co w tym chodzi, tylko po to, by dojść do punktu, w którym wytyczysz nowy cel i zaczniesz kolejną podróż. Czy to się kiedyś kończy? Hmm, pomyślmy…

Droga do spełnienia

8. Nie poddawaj się

22 lutego 2024

— Wojna!! Wojna!! — krzyczeli, podnosząc ręce do góry, marynarze. — Wojna!!!

Tak wilki morskie z galeonu El Dragon określały zdarzenie w rodzaju: ulubiona rozrywka marynarzy, czyli MMA. Ulubiona, bo to MMA, a rozrywka, bo miała miejsce zawsze wtedy, kiedy znalazło się przynajmniej dwóch takich, którzy mieli różne zdania na ten sam temat, i nie było innej możliwości, jak tylko ustalić ręcznie, który z nich ma rację.

Tego dnia naprzeciw siebie stanęli Gorilla i Lolek. Na „tablicy sporów” zapisano, co następuje: „Gorilla twierdzi, że Konstancja to panna najzacniejsza, posiadająca powabów po szyję, a Lolek uważa, że niekoniecznie, bo tak nie może być, skoro większość tych powabów Lolek już zna”. No i takie „męskie sprawy” zainicjowały „męskie granie” z cyklu: ten ma rację, kto komu po ryju nakładzie bardziej.

Ruszyli na siebie z impetem. Po kilku kuksańcach Lolek wskoczył na plecy Gorilli i zaczął okładać swego oponenta gradem argumentów ze zbioru pięści zaciśniętej. Pojedynek trwał i o ile można było przewidzieć, że w końcu któryś z oponentów przestanie mieć argumenty czysto fizyczne, by dowieść swej racji, o tyle w kwestii werdyktu nie było to już takie oczywiste, albowiem stare prawo wilków morskich głosiło, że ten przegrać może, który wypowie: „poddaję się”. Praktycznie oznaczało to, że dany jegomość mógł leżeć nieprzytomny w kałuży krwi, ale nie przegrał, bo nie wymówił owych dwóch magicznych słów, świadczących o tym, że uznał wyższość przeciwnika.

Pojedynek trwał jeszcze dwieście minut i warto dodać, że na tej podstawie powstał później scenariusz filmu o Rockym Balboi. Kolokwialnie rzecz ujmując, Lolek wpierdolił Gorilli, ale ten nie wypowiedział magicznych słów „poddaję się”.

Po trzytygodniowej rekonwalescencji, kiedy Gorilla siedział na łóżku w izolatce, wszedł żwawo Lolek i z impetem zaatakował:

— To jak, poddajesz się, leszczu?

— Nie poddaję się, flądro! — Gorilla patrzył twardo spode obitego i posiniaczonego jeszcze łba.

— No to powtórka z rozrywki — wrzasnął Lolek i znów można było usłyszeć na pokładzie galeonu słowa, które marynarze tak uwielbiali: — Wojna!! Wojna!!

I tak historia wydarzyła się trzykrotnie. Trzy raz Lolek rozwalał po wielu minutach napierdalanki Gorillę. Za trzecim razem, kiedy Lolek wszedł do izolatki i usłyszał od Gorilli, że ten się nie poddaje, usiadł na łóżku rekonwalescenta i zawyrokował:

— No, bracie, jesteś niezły twardziel. Nie poddajesz się. Jesteś twardy, choć dostajesz ode mnie łomot jak się patrzy. Zasługujesz na to. To ja się poddaję, bo ja już po pierwszym razie w przypadku takiego łomotu uległbym przeciwnikowi. A ty możesz sobie wygrawerować gdzie tylko chcesz hasło morskiego twardziela: „Nie poddaję się. Nigdy”.


„Kiedy życie jest twarde – Twardziele idą naprzód”. Można by rzec, że ten cytat wyczerpuje temat tego, że jeśli chcesz coś osiągnąć, a na Twojej drodze stają przeszkody, to trzeba trwać niezłomnie do momentu, aż przeszkody znikną. Teoretycznie to proste, ale to nie teoria buduje się rzeczywistość, tylko idącą za nią praktykę. A w praktyce, jak wiemy, bywa różnie.
Poza tym jest tu jeszcze kilka niuansów. Jednym z nich jest używanie inteligencji, wyczucia, intuicji w tym celu, żeby zdefiniować – wiedzieć – czy „nasza drabina jest oparta o właściwą ścianę”. Zdarza się bowiem, i to wcale nie tak rzadko, że to, co zamierzamy osiągnąć, wcale nie jest tego warte lub to zwyczajna fanaberia naszego umysłu, który ma tendencję do tego, by skakać po naszych zachciankach jak małpa po drzewie. Wypruwamy sobie flaki, dążąc do czegoś i nie poddajemy się, czołgamy się po tłuczonym szkle tylko po to, by na końcu tej drogi, kiedy już osiągniemy obiekt naszego pożądania, stwierdzić: „What the fuck!”. Nie ma radości, nie ma spełnienia i widzimy, patrząc wstecz, że to, co zamierzaliśmy osiągnąć, wcale nie było warte tych trudnych chwil, które wybrukowały naszą drogę do celu. Ale to może być wątek na inną okoliczność.

A zatem, jeśli wiemy, że to, co chcemy osiągnąć, to naprawdę cel wart zachodu i jego osiągnięcie będzie dla nas zwieńczeniem godnym i zacnym, wtedy właśnie warto spiąć pośladki – tekstem i nie tylko tekstem – żeby się nigdy nie poddawać. Nieważne zamiecie i burze śnieżne, nieważny żar z nieba czy stado rozpędzonych hipokrytów stwierdzających, że i tak nam się nie uda. Idziemy naprzód, choćby nie wiadomo co.

No i kolejna dygresja. Mało jest takich celów, które wymagają od nas aż takiego poświęcenia, jakie rzekomo włożył Eryk Lubos lejąc w konfrontacji Khalidowa w „Underdogu”. Czemu tak uważam? Po pierwsze, dlatego że mam przekonanie, że jeśli droga, którą idziemy, jest zawalona gruzem, to może być nie ta droga, którą powinniśmy iść. Po drugie, nawet jeśli mamy przed sobą ogromne przeszkody, to wyżej wywołana inteligencja może nam wskazać drogę okrężną, która nie będzie od nas wymagała aż takiego wysiłku. Mało tego, są przecież takie koncepcje, że jeśli coś nie idzie nam łatwo i z przyjemnością, to znaczy, że błądzimy. Problem z koncepcjami i teoriami jest taki, że czasem pasują jak ulał do naszej układanki, a czasami pasują jak pięść do oka (nie licząc „Underdoga”). Mówiąc krótko, trzeba wiedzieć, kiedy nacisnąć na gaz, kiedy zacisnąć zęby, kiedy bastować, a kiedy wziąć zabawki i iść do innej piaskownicy. Wydaje mi się, że najczęściej jest tak, że nasza droga, obojętnie do jakiegokolwiek celu, to mix tych sytuacji – zachowań.

Kolejną kwestią jest czas. Jeśli na naszej drodze pojawiają się kłopoty, przeszkody, czy niedogodności i zaciskamy zęby „walcząc z rzeczywistością”, to dobrze jest wiedzieć, do jakiego momentu spinać się, czy z innej strony można powiedzieć, powyżej jakiego odcinka czasu spinanie się jest waleniem głową w mur, którego i tak nie przebijemy. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym, albo pokonanym – ale przynajmniej można żyć. Abstrahując od Underdoga, czy Rocky’ego Balboa, wielu ludzi pokaleczyło się do śmierci, tylko dlatego, że nie potrafili znaleźć balansu i granicy, kiedy przestać walczyć. To nie jest żadne bohaterstwo, tylko głupota, brak wyobraźni i „zapieczętowanie się w swoim ego”, jeśli tracimy zdrowie czy życie w imię naszych wyimaginowanych szczytów, które przynoszą cierpienie zarówno nam, jak i ludziom wokół nas. Często daje się słyszeć głupoty z cyklu „robię to dla Ciebie”, „robię to dla rodziny”, „robię to dla nich”. Gównoprawda połączona z egoizmem jest tak wryta w głowy niektórych „twardzieli”, że nie sposób jej z tych głów wykorzenić.

Następna kwestia to okoliczności. Startujemy od zera i zaczynamy nasz bieg do celu. Mija rok czy dwa i wszystko się zmienia. Zmieniają się okoliczności, pory roku, zmienia się nawet stosunek Głównego Inspektora Sanitarnego do tematu noszenia uzdrawiających maseczek. Pytanie, które warto sobie zadać po jakimś czasie, brzmi: „czy to, do czego dążę, jest wciąż tego warte?” i pytanie kolejne, „czy to, do czego dążę, jest warte aż takiego zaangażowania i podejścia z cyklu – Niezłomny ja?”.
Jeśli odpowiedź na oba pytania jest twierdząca – no to nie pozostaje nam nic innego, jak ocierać pot z czoła, zakładać po raz kolejny rękawice, no i wychodzić po raz kolejny na ring, dopóki nie pokonamy zgagi, jaką jest przeszkoda na drodze do naszego upragnionego celu.


Na koniec przytaczając jakże elektryzujący cytat Winstona Churchilla, który zapytany o przyczynę tego, że historia określiła go mianem człowieka sukcesu, rzucił hasło: „Nigdy się nie poddawaj, nigdy, nigdy i jeszcze raz nigdy”, wskażę na rzecz następującą. Churchill był politykiem kutym i bitym na cztery nogi. Wycofywał się wiele razy, pozorując i siejąc niepewność w szykach przeciwników, po to, by osiągać cele długofalowe. Konkludując, powiem tak, że wycofanie się w odpowiednim momencie jest taką samą umiejętnością i może być tak samo skuteczne (a czasem bardziej) niż atak.



Droga do spełnienia

31. Buduj wspierające Cię nawyki

20 lutego 2024

— Rudolf, zabieraj łapy od tego smalcu! — krzyknął kucharz Markos.

— Oj tam, oj tam — cicho zachichotał Rudolf i wytoczył się z pokładowej spiżarni.

Sto siedemdziesiąt kilo żywej wagi, biorąc pod uwagę zawód marynarza, to prawie porażka, ale Vargas miał do Rudolfa słabość. Kapitan wierzył, że ten ludzki wieloryb przynosi szczęście. Niejednokrotnie przekonał się o tym, że wszędzie, gdzie był Rudolf, wiał pozytywny i szczęśliwy wiatr. Po prostu w towarzystwie Rudolfa wszystko było prostsze. A że dodatkowo Rudolf był bardzo zdolnym kartografem i superspecem od czytania map i kompasów, miał u Vargasa specjalne względy.

Kiedy Rudolf oblizywał palce, czyszcząc je z kapiącego smalcu, Markos mówił już spokojniej:

— Rudolf, narzekasz, że ważysz tyle co potwór morski, że ledwo oddychasz, że nie możesz się wtoczyć po schodach, że sznurowadeł nie możesz sobie sam zawiązać, a żresz ten smalec jak oszalały. Co z tobą? Przecież tak nigdy nie schudniesz, ogarnij się, chłopie!

— Łatwo ci tak mówić, bo nie jesteś mną. — Rudolf trochę posmutniał, spuścił głowę i wyszedł, tocząc się, z kuchni.

Popołudniowa bryza zastała Rudolfa siedzącego na pokładzie. Po chwili przysiadł się Markos.

— Wiem, chłopie, jak to jest, kiedyś też mierzyłem się z podobnymi problemami.

— Tak? I jak sobie z nimi radziłeś? — zaciekawił się Rudolf.

— Wspierałem się określonymi rodzajami nawyków.

— Że co? — Rudolf był inteligentny, ale widocznie nie po tej stronie ogarnięcia.

— To proste. Jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, to przestań robić to, co wspiera to, co chcesz przestać robić.

Rudolf spojrzał na Markosa, jakby chciał zapytać: „Czyli?”.

Markos wyczuł pismo nosem i rzucił niby od niechcenia:

— Jak chcesz schudnąć, to nie przebywaj w towarzystwie żrących wciąż grubasów, przestań przy każdej sposobności odwiedzać kuchnię, nie zaglądaj do chłodni, gdzie jest żarcie, przestań myśleć tylko o tym, co chcesz zjeść. Zamiast tego znajdź sobie nowe hobby, jak musisz coś koniecznie zjeść, to wypij kubeł wody, obierz sobie za cel, że każdego dnia musisz schudnąć o kilogram, i po prostu to zrób. Jeśli masz jeszcze jakieś inne nawyki, które wspierają twoją otyłość, to je znajdź, zagoń do kąta i zmień. Nie niszcz ich, tylko zastąp je innymi. Pomyśl o tym. Jesteś inteligentny, dasz sobie radę — oznajmił na koniec, po czym wstał i poszedł szykować kolację dla załogi.

A Rudolf myślał.

Po trzech tygodniach, kiedy załoga rano wstała do ćwiczeń, ni z tego, ni z owego przyłączył się do nich Rudolf, ważący już tylko sto czterdzieści kilo.

— Rudolf, jakim cudem tyle schudłeś w tak krótkim czasie? — zapytał zdyszany Doni, pompując na kościach.

— Idź do niego. — Rudolf wskazał głową na Markosa. — On ci powie.


Negatywne i szkodliwe nawyki są naszą zmorą. Prowadzą nas na skraj wyczerpania, cicho i podstępnie. Żeby skutecznie radzić sobie z trudnościami nawyków, a co za tym idzie, aby budować te, które będą nas wspierały, potrzebne jest przekonanie, że jest coś do zmiany, oraz motywacja, by tej zmiany dokonać.


Motywacja powinna być na tyle silna, by swoją mocą była zdolna pokonać komfort starego przyzwyczajenia, w jakim utknęliśmy. Mówiąc po ludzku, jeśli bardziej będzie nam zależało na zmianie czegoś niż na trwaniu w utartym schemacie, to mamy większe szanse na powodzenie. Co dalej? Dalej jest już tylko pod górkę.


Zawsze na początku jest plan, nie chaos, tylko plan. Jeśli nam coś doskwiera, trzeba usiąść i napisać plan. Taki w głowie ma tendencję do tego, by się „zapomnieć”, bo kto by tam pamiętał za jakiś czas, cośmy „wygdybali”. Chcesz schudnąć? Bierzesz notes i notujesz: sto siedemnaście i pół. Robisz plan. Za tydzień ma być mniej o sześć kilo. I naparzasz. Przez tydzień nie zjadasz pączków i chudniesz. Wprowadzasz także inne ograniczenia i inne dyspozycje, bo masz schudnąć.

Masz problem, obojętnie czy to jest nadwaga, czy braki w portfelu, czy niemożliwość wejścia na taki pułap, o jakim marzysz. Zawsze kwestia tkwi w Twoim wyobrażeniu o samym sobie. To niby jest takie proste. Zawsze kluczem jest umiejętność zrozumienia, że to my tworzymy naszą rzeczywistość – zawsze. Nieudolny Mike Tyson, chuderlawy Arnold Schwarzenegger, niemyślący ja. Mike – mistrzem mistrzów – pomimo tego, że na jego ulicy każdy go tłukł jak tylko mógł. Arnold, ja – no, może zła kolejność…
Kilka takich podpowiedzi z cyklu „to co wszyscy już wiedzą” w kontekście utrwalania w sobie nawyków wspierających osiągnięcie tego, co chcemy uzyskać. Nie otaczaj się „krabami w wiaderku”, czyli zrezygnuj z toksycznych ludzi, z toksycznego środowiska. Jeśli jesteś alkoholikiem i chcesz rzucić nałóg, przestań chodzić pod budkę z piwem, gdzie stoją Twoi dobrzy znajomi. Zastąp kulawe działania działaniami stojącymi prosto. Jeśli masz tendencję zjadać za dużo smalcu o czternastej trzydzieści, to od czternastej do piętnastej trzydzieści zaplanuj sobie spacer po lesie, by nie mieć dostępu w tym czasie do lodówki, a co za tym idzie do smalcu. Jeśli po piwo sięgasz o szesnastej, a chcesz przestać pić piwo, to o piętnastej czterdzieści pięć wypij dwa litry zdrowej, źródlanej wody z niskim potencjałem redox (znaczy z ujemnym redox). Wtedy jest szansa, że nie będzie ci się chciało już tak bardzo pić piwa. No to tyle może rad z cyklu. A co jeszcze można powiedzieć w tym temacie?

Można powiedzieć, że wszelkie nawyki, przyzwyczajenia, nałogi i fobie są zaprogramowane w naszej, nazwijmy to, podświadomości jako elementy zaspokajające nas w jakiś sposób – jako elementy dające nam poczucie spełnienia, komfortu. Może to być „ucieczka od”, jak na przykład nałóg picia alkoholu, który często jest przez nas wykombinowany, bo rzeczywistość, z jaką się spotykamy, jest dla nas nie do przyjęcia. Nie będę się tu zbytnio rozwodził nad tymi kwestiami opisywanymi w różnych podręcznikach. Tyjemy, bo zakrywamy to, a chudniemy, bo odkrywamy tamto. Obojętnie.

Chodzi o to, że tak naprawdę większość tych fobii, nałogów czy przyzwyczajeń (jeśli nie wszystkie) to odpowiedź naszego ciała i naszego myślenia, a co za tym idzie działania na negatywne, tak to nazwijmy, zdarzenia lub kody z przeszłości. Albo coś ukrywamy, albo coś nas dręczy, albo coś nas dusi. Żal do matki, nienawiść do ojca, złość na rodzeństwo, gniew wobec nauczycieli, rówieśników, oprawców, katów, ciemiężycieli i innych typów powoduje, że wpadamy w koleiny, z których wydostanie się jest niezmiernie trudne. Najczęściej kluczem do zamka naszego wybawienia jest przebaczenie. Przebaczenie wszystkim i wszystkiego. Zrozumieć wszystko, to wszystko wybaczyć. Powtórzę, bo to jest najważniejsze. Za każdym przypadkiem jakiegokolwiek krzywdzącego nas samych lub szkodliwego dla naszego ducha i ciała nałogu czy przyzwyczajenia stoi nasza psychika i demony, jakie mamy w naszych umysłach. Nic innego. Jeśli zatem będziemy pracować z dowolnym nawykiem czy przyzwyczajeniem tylko z perspektywy zmiany diety, harmonogramu zajęć czy innych fizycznych aspektów, to może się nie udać, i najczęściej się nie udaje. Przyczyną jest brak pracy na polu psychiki, a szczególnie wybaczenia. Efekt jojo czy nieudane próby wyjścia z dowolnego nałogu są wyłącznie potwierdzeniem tego, co pozwoliłem sobie naszkicować powyżej.

Dlatego najskuteczniejszą metodą czy sposobem zmiany naszych przyzwyczajeń jest dojście do źródła, dlaczego tak, a nie inaczej działamy, a to źródło ZAWSZE siedzi w naszej psychice, w naszej przeszłości, w naszych doświadczeniach. Dopiero dotarcie do przyczyny problemu pomoże skutecznie go rozwiązać. Pomoże, bo nie rozwiąże. Żeby rozwiązać temat, po rozpoznaniu przyczyny, trzeba ją usunąć – i tu jest popis dla naszej pracy nad samym sobą. I tu kłania się myślenie. Dlatego Rudolf myślał ☺

e-biznes i sprzedaż

Wierność naturze

17 stycznia 2017

„Od lat z fascynacją patrzę na zwierzęta i podziwiam ich wyjątkowość. Każde z nich ma coś, co je wyróżnia. Ptaki mają skrzydła, dzięki czemu mogą z łatwością wzbijać się w powietrze. Lew i tygrys mają silne szczęki, zwinne i silne ciało, co ułatwia im zdobycie pożywienia. Żyrafy posiadają długą szyję, dzięki czemu mogą sięgnąć w najbardziej niedostępne miejsca. Pingwiny potrafią pływać w wodzie i chodzić po lądzie (chociaż nieporadnie). Słonie ujmują nas połączeniem powolności kroków z precyzją ruchów trąby, która zwinnie wkłada do paszczy kawałki owoców.

Każdy z tych gatunków zwierząt zachwyca niepowtarzalnością i spełnieniem w tym, jak żyje. Zadałem sobie kiedyś pytanie: co by było, gdyby nagle lew zaczął chodzić jak pingwin albo próbował jak żyrafa wyciągać szyję i szukać liści na drzewach? Czy z równą fascynacją przyglądałbym się lwom? Być może tak, ale pewnie dlatego, żeby się pośmiać, ale nie podziwiać. Taki lew byłby śmieszny i straciłby swoje dostojeństwo.

Gdy człowiek traci swój autentyzm, też zaczyna być śmieszny. Kiedy przestajemy wykorzystywać nasze mocne strony, kiedy zaczynamy udawać kogoś innego, możemy przypominać lwa, który porusza się jak pingwin.

Warto korzystać z tego, co dostaliśmy od natury, i odkrywać, a później wykorzystywać talenty, jakie mamy. To jest warunkiem spełnienia się w życiu.

Abraham Maslow, twórca piramidy potrzeb, podkreślał, że aby zaspokoić potrzebę samorealizacji, należy po kolei osiągnąć spełnienie kolejnych potrzeb poprzedzających samorealizację. Są to potrzeby: fizjologiczne, bezpieczeństwa, przynależności i miłości, szacunku. Samospełnienie, będące na szczycie hierarchii potrzeb, jest odnalezieniem tego, co Maslow nazywa wiernością swojej naturze, czyli robieniem tego, do czego każdy z nas się najlepiej nadaje. W książce Motywacja i osobowość Maslow ujmuje to tak: „Muzycy muszą zajmować się muzyką, malarze muszą malować, poeci muszą pisać, jeśli ostatecznie mają być ze sobą w zgodzie”.

W życiu warto szukać tego, co wyjątkowego możemy dać innym. Gdy odkrywamy pasję i dzielimy się naszą wyjątkowością, wtedy się spełniamy.”

Fragment pochodzi z książki „Naturalnie o biznesie” Andrzeja Kowalczyka.