„Hejka. Wiecie, że chociaż od ostatniego posta upłynęło zaledwie kilkanaście godzin, to ja już się za Wami stęskniłam?
Na początek troszkę sprecyzuję temat, który zamierzam poruszyć w dzisiejszej notce. Długo zastanawiałam się nad tym, jak go ująć krótko i zwięźle. Jak zwykle warto zacząć od definicji. Do zamartwiania się najbardziej pasuje mi opis: „To przepełnione niepokojem oczekiwanie, że nastąpi coś okropnego, strasznego, z czym możemy sobie nie poradzić lub co zachwieje naszym poczuciem własnej wartości i obniży wiarę w siebie”. Od szkolnej psycholożki dowiedziałam się, że na zamartwianie się najbardziej podatne są osoby, które:
- Mają na oczach takie specjalne filtry i widzą tylko ciemne strony życia, niemal całkowicie odrzucając biele i szarości. A kolorów to już nie dopuszczają w ogóle do głosu, a właściwie do oczu. Wygląda to mniej więcej tak: „To jest niewykonalne”, „Wszystko, za co się wezmę, to spaprzę”, „Nikt mnie nie lubi”, „Tylko mnie może się coś takiego przydarzyć” itd.
- Bronią się przed sprawdzeniem, czy ich obawy są uzasadnione, mówiąc: „Po co próbować, skoro i tak nic z tego nie wyjdzie”, „Nie ma sensu komuś zaufać/kogoś pokochać, bo i tak zawiedzie/ zdradzi”.
- Katują się ciągłym myśleniem o swoich niedoskonałościach, powtarzając: „Jestem najgorszy”, „Mam odstające uszy, krzywe nogi, pryszcze na twarzy, garbaty nos itd.”, „Takiej ofiary losu nikt nie może polubić”.
Uważam, że takim „czarnym myśleniem” niszczymy swoją energię do działania. Powstrzymując się od próbowania, nie narażamy się wprawdzie na porażki, ale odbieramy sobie szansę na sukces, który dałby nam „pozytywnego kopa” do sięgania wyżej. Widać więc, że zamartwianie się na dłuższą metę przynosi same straty. Na dodatek jeszcze szkodzi urodzie, bo pojawiają się zmarszczki na czole, a twarz zaczyna przypominać spaniela (osoby w to wątpiące odsyłam na strony kynologiczne).
Nie załamujcie się jednak. Mam dla Was radę. Jeśli już naprawdę musicie się martwić, to wyznaczcie sobie na to maksymalnie 30 minut dziennie. Na więcej naprawdę szkoda czasu, bo w naszym wieku jest jeszcze tyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Koniecznie róbcie to o określonej porze. Nigdy, przenigdy jednak na randce, przy jedzeniu
lub w łóżku. Dopuszczalne jest np. zamartwianie się podczas oglądania komedii.
Możecie też pobawić się w naukowca. W tym celu spisujcie swoje zmartwienia w specjalnie do tego celu założonym notesiku, zostawiając przy każdym wpisie trochę wolnego miejsca. To miejsce wykorzystacie później do odnotowania, czy mieliście rację (czytaj: czy Wasze zmartwienia rzeczywiście się sprawdziły). I tutaj wyjątkowo najkorzystniej dla Was będzie, gdy jednak tej racji mieć nie będziecie. Kto jest dobry z matmy, może pokusić się potem o procentowe wyliczenie tego, jak często nie miał racji. Życzę wysokich wyników.
Dla tych z Was, którzy mają jednak dosyć tej wyniszczającej „aktywności umysłowej”, proponuję następujące narzędzia walki:
- Przeprogramowanie swojego myślenia na „bardziej kolorowe”, które mogłoby brzmieć np. tak: „Zawsze warto spróbować, bo nawet jak się nie uda, to czegoś się jednak nauczę”, „Nie ma ludzi doskonałych, więc ja też mogę odbiegać od ideału”.
- Atakowanie „wroga” poczuciem humoru i częstym śmiechem. Przecież wiecie, że nie można jednocześnie śmiać się i martwić. Warto oglądać zabawne filmy, słuchać dowcipów, przebywać z pogodnymi ludźmi i trenować umiejętność żartowania z samego siebie. Co rano, stojąc przed lustrem, dobrze jest uśmiechnąć się do siebie. Nawet udawany śmiech działa, bo śmiejąc się, poruszamy mięśniami twarzy, które pobudzają znajdujące się w nich włókna nerwowe niosące do mózgu sygnał mówiący: „Jest mi wesoło”.
- Robienie czegoś odprężającego. Może to być gimnastyka, bieganie, jazda na rowerze, pływanie, jazda na rolkach, tańczenie, śpiewanie, ugotowanie sobie (a nawet całej rodzinie) czegoś pysznego, rozmowa z przyjaciółmi, uwiecznianie na fotografiach piękna naszego świata, zabawa z kotem lub psem.
To tyle na dzisiaj. Teraz zrobię sobie „wieczór lenia”, bo pisać bardzo lubię, ale też uwielbiam… odpoczywać.
BTW. Super, że wciąż jesteście ze mną :-D.”
Fragment pochodzi z książki „Blogowy poradnik młodzieżowy” Barbary Stańczuk.
Najnowsze komentarze