Browsing Category

rozwój osobisty i osiąganie celów

rozwój osobisty i osiąganie celów

Efekt uboczny podróżowania

4 lipca 2016

Czy znasz efekt uboczny podróżowania? Przeczytaj, co na ten temat opowiada Filip Ziółkowski w swojej książce „Przebudzenie w drodze”:

„Nie planowałem zabawić długo w Malezji, wiedząc, że jest to kraj muzułmański i średnio-imprezowy (a po Indonezji i Singapurze potrzebowałem normalnej, zdrowej zabawy), ale skoro było po drodze, to postanowiłem zobaczyć Petronas Twin Towers w Kuala Lumpur i zwiedzić Park Narodowy Taman Negara.

Niesamowita szklano-metalowa dwuwieżowa budowla Twin Towers jest siedzibą Petronas, malajskiej firmy gazowo-naftowej, i wznosi się na przyprawiającą o zawrót głowy wysokość 88 pięter. Turyści mają możliwość wjazdu windą na wysokość przejścia, które łączy ze sobą dwie wieże, albo dalszej jazdy – na 86 piętro, skąd rozciąga się widok na Kuala Lumpur. Nocą te słynne drapacze chmur rozświetlają panoramę miasta. Równie oszałamiająco prezentują się, kiedy patrzy się na nie z poziomu ziemi, stojąc przed ich wejściem.

Moja wizyta w Kuala Lumpur była raczej przewidywalna – poza jedną nocą, kiedy wracałem pieszo do hostelu po zwiedzaniu miasta. Zatrzymałem się przed skrzyżowaniem, czekając na zielone światło, kiedy zaskoczył mnie niski głos dochodzący zza moich pleców.

Cześć, kolego. Skąd jesteś? – odwróciłem się i zobaczyłem trzy kobiety wzrostu koszykarzy, zmierzające w dosyć agresywny sposób w moim kierunku.

Zamarłem, w głowie rozważając możliwości ucieczki. Mimo tego, że powiedziałem tym ladyboys, żeby zostawili mnie w spokoju, bo nie byłem zainteresowany ich towarzystwem, nie chcieli się odczepić. W końcu zapaliło się zielone światło i mogłem od nich uciec.

Przechodząc przez pasy, zauważyłem piękną kobietę na motocyklu przed przejściem dla pieszych, która uśmiechnęła się i pomachała do mnie. Chciałem zapomnieć o zajściu z ladyboys, więc zdecydowałem się z nią poflirtować – jednak, jak się okazało, to też był ladyboy. Wybuchnąłem śmiechem, myśląc o ironii tych dwóch zdarzeń i zmierzając prosto ku samotnej nocy w hostelu.

W hostelu zdałem sobie sprawę z tego, że słyszę kogoś mówiącego po polsku. Okazało się, że na ekranie wyświetlany jest film „Inland Empire”. Jego akcja dzieje się w Polsce, grają w nim polscy aktorzy, a sam film jest jednym z najdziwniejszych obrazów Davida Lyncha, który słynie z takiego właśnie kina. Co za noc, pomyślałem.

Miałem dosyć dusznych, zakorkowanych miast, następnego dnia ruszyłem więc pieszo do najstarszego na świecie lasu deszczowego – Taman Negara. Sam las istniał już 130 milionów lat temu, ale park narodowy powstał tam dopiero pod koniec lat trzydziestych XX wieku. Zamieszkuje go wiele rzadkich gatunków zwierząt, ptaków i ryb i jest to świetne miejsce na odpoczynek od cywilizacji. Wśród tej różnorodnej fauny i flory po raz pierwszy przeżyłem tropikalną ulewę. Gdy zaczęło lać, schowałem się w pobliskim barze przy rzece, gdzie inni podróżnicy także zdecydowali się przeczekać deszcz. Przyjemnie spędzaliśmy czas w oczekiwaniu na powrót słońca – skończyło się na śpiewaniu polskich, hiszpańskich, angielskich i malajskich piosenek. Wśród ludzi, których poznałem, był Hiszpan Pedro. Utrzymywaliśmy kontakt i sześć lat później odwiedziłem go w Madrycie, gdzie spędziliśmy całą noc na piciu wina, jedzeniu tapas i rozmowach o życiu i podróżach.


MOMENT OLŚNIENIA

Nawiązywanie znajomości i utrzymywanie kontaktu z ludźmi, którzy myślą podobnie do Ciebie, jest możliwe dzięki nowoczesnej technologii. To jeden z najlepszych efektów ubocznych podróżowania.


Zdałem sobie sprawę z tego, że jedną z najfajniejszych części podróżowania jest właśnie nawiązywanie znajomości z ludźmi pozytywnie nastawionymi do życia i wyznającymi podobne wartości. Dzięki Internetowi i portalom społecznościowym mogę utrzymywać kontakt z wieloma wyjątkowymi osobami, których poznałem w drodze. W hostelu dzieliłem pokój z przyjazną kanadyjską parą i amerykańskim grafikiem z Boulder w Kolorado, który odwiedził mnie później w Cali w drodze do Ekwadoru.”

Fragment pochodzi z książki „Przebudzenie w drodze” Filipa Ziółkowskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Podążam za marzeniami

1 lipca 2016

Jak wiele zależy od naszego nastawienia i wiary, że to, czego pragniemy, uda się? Od dążenia małymi krokami do obranego celu?

Przeczytaj, jak potoczyły się losy Filipa Ziółkowskiego, autora książki „Przebudzenie w drodze”, który od 12 roku życia marzył o wielkich podróżach!

Zawsze myślałem, że podróżowanie po świecie musi być zarezerwowane dla kilku globtroterów o wyjątkowych talentach i niezwykłej odwadze. Wydawało mi się, że był to styl życia odpowiedni jedynie dla tych, którzy odważyli się zaryzykować i zanurkować w nieznane, wystawiając się na związane z tym niebezpieczeństwa.

Podczas jednego z wypadów po pracy wdałem się w rozmowę z kolegą, którego do tego czasu uważałem za raczej przeciętnego, prostego faceta, który lubił wypić drinka i popodrywać dziewczyny. Zaskoczyło mnie i zaintrygowało więc, kiedy usłyszałem, że przed zatrudnieniem przez naszą firmę spędził cały rok, podróżując po świecie. Może jednak nie jest to droga tylko dla wybranych, pomyślałem.

Drążyłem temat dalej i dowiedziałem się, że podróże po świecie to nic niezwykłego w Wielkiej Brytanii. Istniała nawet konkretna nazwa opisująca to zjawisko – gap year – i wielu świeżo upieczonych absolwentów uniwersytetu wybierało tę ścieżkę przed rozpoczęciem kariery zawodowej. Nie było to więc zajęcie dla wybrańców! Czułem, jak wzbiera we mnie podekscytowanie z powodu tego objawienia.

Wróciłem do księgarni Borders, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, i natknąłem się na dwie książki: „Mój pierwszy raz dookoła świata” wydawnictwa Lonely Planet i „Dookoła świata” Rough Guide. Po przeczytaniu ich i kilku innych pozycji na ten temat byłem gotów podjąć wyzwanie.

Pochodziłem jednak z kraju, w którym przyjęło się podróżować w towarzystwie, a żaden z moich przyjaciół nie wyrywał się, by do mnie dołączyć. Byli albo zajęci, albo spłukani, za bardzo się bali albo byli zaangażowani w inne projekty. Miałem więc dwie możliwości: mogłem jechać sam albo nie jechać w ogóle.

Na jednym z pracowniczych lunchów opowiedziałem o mojej pasji podróżowania i braku kompana dwóm koleżankom z pracy – Australijce Stevie i Angielce Gladys. Podzieliłem się z nimi swoją obawą co do samotnych podróży. Przekonywały mnie, żebym wyjechał sam, mówiąc, że one zawsze tak robią. Na tyle, na ile je znałem, wiedziałem że nie należą do ludzi przesadnie szalonych ani śmiałych, byłem więc przekonany, że skoro im się udało, to i mnie się uda.

Zainspirowany rozmową, natychmiast zacząłem przygotowania. Tego samego dnia za pomocą portali Skyscanner i Hostelbookers kupiłem bilety i znalazłem zakwaterowanie na weekendowe wypady do Rzymu i Amsterdamu, dwóch europejskich miast, które zawsze chciałem zobaczyć. Te małe podróże były sprawdzianem, który musiałem przejść przed wyruszeniem w drogę na stałe. W hostelach, w których się zatrzymałem, spotkałem wielu wolnych duchów, którzy byli w drodze od dawna. Natchnęli mnie do podejmowania dłuższych wypraw i podsycali we mnie płomień mojej podróżniczej pasji. Gdy wróciłem do Londynu, nic już nie było takie samo – moje plany zaczęły przybierać konkretne kształty.

Zachęcony pierwszymi wypadami, które okazały się sukcesem, poczułem, że jestem w stanie swobodnie podejmować śmielsze decyzje przy kolejnych wyprawach. Pewnego dnia dołączyłem do tłumu tańczącego podczas kubańskiego karnawału nad Tamizą. Tam po raz pierwszy usłyszałem salsę i urzekła mnie magia tej muzyki i tańca, który jej towarzyszy. Ludzie tańczyli, uśmiechając się do siebie i wspaniale się bawiąc, bez narkotyków czy sporej ilości alkoholu. Poczułem nagły przypływ radości – coś, czego nie czułem już od dawna. To było ta bliskość, której szukałem. To było ciepłe i prawdziwe uczucie więzi.

Zainspirowany karnawałem, jakiś czas później postanowiłem urządzić sobie samotne dwutygodniowe wakacje na Kubie. To był kolejny kamień milowy na ścieżce, którą szedłem, nim odważyłem się zostać podróżnikiem. Moje wakacje okazały się być pobudzającą mieszanką wędrówek z plecakiem, randek z tamtejszymi dziewczynami, nauki salsy, picia słynnego lokalnego rumu i palenia kubańskich cygar. Poznałem innych podróżników i imprezowałem z nimi, korzystając z życia. Niełatwo było mi opuścić cudowne, tropikalne ciepło i energię tego kraju, ale intuicja podpowiadała mi, że kiedyś tam wrócę.

Kiedy wróciłem do londyńskiego życia, nic nie mogło mnie powstrzymać przed realizacją marzeń. Obudziłem w sobie ciekawość dwunastolatka, który po wycieczce do Niemiec wymyślił sobie, że dowie się, jak wygląda życie poza granicami Polski. Byłem stuprocentowo gotowy rozpocząć przygodę, o której zawsze marzyłem.

Firma, w której pracowałem, była w trakcie zmiany właściciela i doradzono mi, bym wstrzymał się z odejściem, aż moje stanowisko stanie się zbyteczne i zostanę zwolniony – w ten sposób otrzymam trzymiesięczną, wolną od podatku wypłatę. Zdecydowałem się więc poczekać. Aby w międzyczasie podtrzymać ducha podróży, kupiłem pierwszą lustrzankę Nikona i rozpocząłem przygotowania.

W Hawanie poznałem dwóch podróżników, Bartka i Łukasza, którzy zainspirowali mnie do tego zakupu. To oni są po części odpowiedzialni za to, że do moich planów podróżniczych dodałem wymiar wizualny. Kupiłem domenę, www.filipontheroad.com, i założyłem własnego bloga, na którym chciałem uchwycić wszystkie warte uwagi doświadczenia i się nimi dzielić. Tymczasem zaplanowałem kilka weekendowych wypadów – do Lizbony, Andaluzji, Dublina, Pragi, Kopenhagi i Szkocji.

Za pośrednictwem bloga skontaktowałem się z Tomkiem, kumplem z uniwerku, z którym poleciałem do Stanów Zjednoczonych za pierwszym razem. Po raz kolejny zaproponował wspólną wycieczkę – tym razem miesięczną przygodę w Australii i Nowej Zelandii. Zachwycony pomysłem, zgodziłem się!

Trwające całe życie przygotowania do podróży po świecie dobiegły końca. Wszystko, co do tej pory przeżyłem, od pierwszej iskry – rozbudzonej, kiedy miałem dwanaście lat – przez odkrycie, że modlitwą można osiągnąć cud, po zawirowania w życiu uczuciowym, które pchały mnie ku przekraczaniu rzekomych granic możliwości; wszystko to przygotowało mnie, by odmienić swoje życie. Dzięki małym wyprawom, które wcześniej podjąłem, byłem już innym człowiekiem. Przepełniony podnieceniem, niespokojnie czekałem, zastanawiając się, jakie wrażenia i lekcje przyniesie ścieżka biegnąca przede mną.”

Fragment pochodzi z książki „Przebudzenie w drodze” Filipa Ziółkowskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Wpływ książek

29 czerwca 2016

Uważasz, że książki nie mogą mieć na Ciebie realnego wpływu? A może wręcz przeciwnie – pochłaniasz je w niesamowitej ilości, wierząc, że możesz z nich wyciągnąć to, co najlepsze?

Przeczytaj, jaki wpływ miały książki na Filipa Ziółkowskiego autora książki „Przebudzenie w drodze”:

„Kiedy miałem czternaście lat, system polityczny całej Europy Wschodniej się zmienił i stałem się świadkiem narodzin dzikiego kapitalizmu. Zmiany te cieszyły nas wszystkich i dawały nam poczucie wolności – w końcu uzyskaliśmy dostęp do zachodnich produktów i mogliśmy swobodnie starać się o paszport. Widzieliśmy, jak otwierają się przed nami nowe możliwości, dotychczas niedostępne.

Dorastałem pod wpływem stylu życia Zachodu, który cenił ambicję, ciężką pracę i dążenie do celu. Nauczyło mnie to rywalizacji i postrzegania zwycięstwa jako jedynej oznaki sukcesu. Moje wychowanie, znajomi i kultura nie przygotowali mnie ani na zgłębianie tego, kim jestem, ani na poszukiwanie celu w życiu. Minęło ponad trzydzieści lat, nim udało mi się rozwikłać te zagadki oraz pojąć siłę ludzkich myśli i wyobraźni i dostrzec, co jest w życiu najważniejsze.

Po raz pierwszy zainteresowałem się rozwojem osobistym, kiedy miałem siedemnaście lat. Przez przypadek poznałem wtedy współpracownika mojej mamy, który polecił mi książkę „Obudź w sobie olbrzyma” autorstwa Anthony’ego Robbinsa. Po jej przeczytaniu natychmiast postanowiłem stać się najlepszą możliwą wersją samego siebie. Czyli – jak mi się wtedy wydawało – polską gwiazdą rocka. Wkrótce rzuciłem wszystko, by zająć się muzyką.

Nauczyłem się śpiewać, grać na gitarze, a nawet komponować wpadające w ucho pop-rockowe piosenki. Zanim grunge trafił z Seattle pod polskie dachy, byłem wielkim fanem Guns N’ Roses. Zapuściłem włosy i czekałem, aż wyrośnie mi grandżowa bródka.

Książka Robbinsa tak bardzo mnie zainspirowała, że zacząłem szukać podobnych pozycji w miejscowej księgarni ezoterycznej. Trafiłem na „Być panem swego czasu i swego życia” Alana Lakeina z 1973 roku, w której autor dzieli się doświadczeniem i uwagami na temat produktywności. Dążyłem do tego, by jak najszybciej osiągnąć swoje cele, więc te informacje okazały się dla mnie bezcenne.

 

MOMENT OLŚNIENIA
Gdybyś mógł osiągnąć wszystko,
czego tylko zapragniesz, co by to było?

 

W jednym z rozdziałów autor poruszał kwestię siły, jaka emanuje z inspirujących pytań. Moją uwagę przykuło jedno z nich: gdybyś mógł osiągnąć wszystko, czego tylko zapragniesz, co by to było?

Idąc za sugestią Lakeina, zapisałem wszystko, co przyszło mi do głowy. Autor podkreślał, by odpowiedzi dotyczyły różnych dziedzin życia, np. seksualności czy podróży po świecie. Na mojej liście znalazło się wiele punktów, jako że wieloma sprawami się wtedy interesowałem: chciałem ukończyć studia z dobrymi stopniami, mieć piękną dziewczynę, dobrą pracę, stać się słynnym muzykiem rockowym itd. To były dobre pomysły, wszystkie potencjalnie możliwe do zrealizowania, ale jakoś nie czułem się nimi szczególnie zainspirowany.

Przeczytałem rozdział po raz drugi i gdy skupiłem się na pierwszej części pytania („gdybyś mógł osiągnąć wszystko”), zdałem sobie sprawę z tego, że nic nie inspiruje mnie bardziej niż podsunięte wcześniej przez autora podróżowanie dookoła świata. Nie znałem nikogo, kto by wyjechał dalej niż do Niemiec czy innego sąsiadującego z Polską kraju. Stało się dla mnie jasne, że odkrywanie każdego zakamarka planety było największym marzeniem, jakie człowiek może sobie wyśnić. Iskierka inspiracji została rozpalona. Wiedziałem, że wszystkie decyzje, które będę od tej pory podejmował, muszą opierać się na pasji, a nie na obietnicy dużych pieniędzy czy sukcesów w pracy.

Gdy już nakreśliłem swój cel, wróciłem do lektury książki Robbinsa, żeby dowiedzieć się, jakie są jego rady na temat wcielenia marzeń w rzeczywistość. Robbins uważał, że najlepiej zacząć od drobnych kroków, jeden po drugim. Poszedłem więc do miejscowej księgarni i kupiłem mapę świata – był to mój pierwszy, niewielki krok.

Powiesiłem ją na ścianie nad łóżkiem i rozmyślałem o miejscach, które warto odwiedzić. Świat jest ogromny, nie miałem pojęcia, od czego zacząć.

 

MOMENT OLŚNIENIA
Nawet niewielkie działanie pokazuje Wszechświatowi,
że jest w Tobie pasja i że traktujesz swoje cele poważnie.

 

Przypiąłem do mapy zdjęcia miejsc, które znalazłem w albumie na półce mojej mamy. Wybrałem te, które mnie zainteresowały. Na świecie istniały miejsca egzotyczne, pełne magii, jak Stonehenge, piramidy w Egipcie czy Machu Picchu w Peru, które przykuły moją uwagę. Wystarczyło, że powiesiłem mapę i przypiąłem do niej te zdjęcia. Każdej nocy przed pójściem do łóżka i każdego ranka, kiedy się budziłem, patrzyłem na fotografie i wyobrażałem sobie, że tam jestem. Za każdym razem, gdy spoglądałem na świat wiszący na mojej ścianie i myślałem o miejscach, które odwiedzę, ukierunkowywałem swoją podświadomość na przemianę marzeń w rzeczywistość.

Szesnaście lat później byłem w trakcie niesamowitej, 30-miesięcznej podróży dookoła świata. Zaczęła się na Wschodzie, skończyła na Zachodzie i wiodła przez ponad pięćdziesiąt krajów na czterech kontynentach.

Fragment pochodzi z książki „Przebudzenie w drodze” Filipa Ziółkowskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Dar odrzucenia

13 czerwca 2016

Odrzucenia boi się raczej każdy z nas. Nie jest to coś, na co czekamy i liczymy. Czy odrzucenie może być jednak darem? Przeczytaj, co na ten temat mówi Rhonda Britten, autorka książki „Zmień swoje życie w 30 dni”.

„Odrzucenie bywa trudne. Nikt go nie lubi.

Jeśli kiedykolwiek…

  • zamilkłeś w chwili, gdy chciałeś podzielić się czymś ważnym,
  • odszedłeś, choć tak naprawdę chciałeś zostać,
  • byłeś nieugięty, choć w środku topniałeś,
  • rozpocząłeś kłótnię, bo obawiałeś się zbliżenia do kogoś,
  • poddałeś się, bo tak było łatwiej niż bronić swoich racji,
  • byłeś w kimś zakochany, ale nigdy tego nie okazałeś obiektowi swoich uczuć,

…to znaczy, że bałeś się odrzucenia.

Odrzucenie może przybierać wiele form. Może chodzić o bliskiego przyjaciela, który bardziej skupia się na swoim życiu, małżonka, który okazuje mniejsze zainteresowanie, pracę, w której nie czujesz się doceniany, albo o coś bardzo powszechnego: odrzucanie samego siebie.

Wielu z nas tak bardzo zabiega o to, aby nie zostać odrzuconym, że czasami po drodze odrzuca samych siebie. Pamiętam, że kiedy miałam 28 lat, moja koleżanka Marie spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: „Rhonda, wkładasz tyle wysiłku w odsuwanie ludzi od siebie, że później musisz się podwójnie starać, żeby ich odzyskać”. Miała rację. Moje „przyjaźnie” trwały chwilę. Odrzucenie było tak przerażające, że wolałam pierwsza to zrobić. Zwykle „decydowałam”, że kogoś nie lubię, a jeśli nie robiło to na tej osobie wrażenia, wtedy nadal ją lubiłam. Co za strata energii!

Strach przed odrzuceniem miał nade mną władzę. Decydował o tym, z kim będę się przyjaźnić i umawiać na randki. Byłam twarda, udając, że odrzucenie jest częścią gry. Przekonywałam samą siebie i każdego, kto akurat znalazł się w pobliżu, że zupełnie mnie to nie martwi. Prawda była taka, że łaknęłam miłości, uczucia i uwagi. Obawiam się jednak, że gdybym pokazała tę część siebie, stałabym się zbyt bezbronna (okropne słowo dla kogoś, kto nie chce być odrzucony), tj. zbyt słaba, a wtedy na pewno zostałabym odrzucona. Wymyśliłam więc, że to ja będę odrzucać innych, a tych, na których nie robiło to wrażenia, uznawałam za „godnych” mojej przyjaźni. Oczywiście w grupie tej znalazły się osoby, które tak jak ja pozbawione były emocji oraz nie chciały tak naprawdę przyznać, że są ludźmi. Ostatecznie okazywały się najgorszymi z przyjaciół.

Największym darem, jaki sobie ofiarowałam, było zrozumienie, że jestem człowiekiem. Mam uczucia. Nie jestem doskonała.

 Obawa przed odrzuceniem potęgowała dążenie do bycia nadczłowiekiem. Jeśli pokonam to, czego obawiają się zwykli śmiertelnicy, będę wyjątkowa. Tęsknota za wyjątkowością trzymała mnie w potrzasku.

Szansą dla mnie stała się chęć zmierzenia się z własnym człowieczeństwem. Bycie człowiekiem pozwala na szczerość wobec siebie. Mogę mieć uczucia, bez obawy, że coś ze mną jest nie tak. Nabrałam odwagi do tego, żeby próbować, bez względu na możliwość odrzucenia. Nauczyłam się, że kiedy nadaję wartość moim uczuciom, myślom i działaniom, te mogą zostać odrzucone. Nie znaczy to jednak, że to ja jestem odrzucana. Jedynie moje myśli. Moje uczucia mogą być niemile widziane. Moje działania mogą kogoś martwić, ale nie odzwierciedlają tego, kim tak naprawdę jestem. Nauczyłam się, że lepiej być odrzuconym niż pójść na kompromis i odrzucić prawdziwego siebie.

Odrzucenie może mieć miejsce, kiedy mamy inne zdania, wartości albo przekonania. Kiedy przypuszczasz, że taka sytuacja ma miejsce, nie oznacza to, że Ty jesteś odrzucany. Chodzi o Twoje wartości, przekonania i opinie. Wiem, że to coś bardzo osobistego. Jeśli spróbujesz zachować obiektywność w chwilach emocjonalnego wzburzenia, łatwiej dostrzeżesz prawdę związaną z odrzuceniem. Akt odrzucenia mówi więcej o odrzucającym niż o Tobie. Pokazuje, czego ta osoba się boi, z czym ma kłopot, a co popycha ją do działania.

Myśl o odrzuceniu napełniała Monę przerażeniem. Prawie nie umawiała się na randki i miała niewielu przyjaciół. Zjawiła się u mnie, ponieważ chciała się zakochać, ale źle znosiła żmudne chodzenie na randki.
— Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia — zawołała. — Myślę, że jeśli mężczyzna mnie pragnie, powinien po prostu się zjawić i zdobyć mnie. Mam ośmioletnie dziecko i nie chcę w moim życiu kogoś, kto nie jest gotowy zostać w nim na zawsze.

Mona oczekiwała poważnego zobowiązania już na samym początku znajomości i spodziewała się, że mężczyzna, jak tylko ją pozna, będzie wiedział, co czuje. Było to dość wygórowane życzenie, z pewnością niełatwe do spełnienia.
— Mona, a jeśli musiałabyś się umówić z pięcioma mężczyznami, zanim spotkasz swojego Pana Idealnego? — zapytałam.
— To niemożliwe. Nie mogę tego zrobić. To oznacza, że pięciu mężczyzn mogłoby mnie zranić, zdradzić lub porzucić. Rhonda, ja naprawdę wierzę, że kiedy spotkam tego właściwego, od razu będę to wiedziała.

Poprosiłam Monę, abyśmy jeszcze tego samego wieczoru spotkały się w centrum handlowym i wspólnie przyjrzały zakochanym parom. Uznała, że to doskonały pomysł i była przekonana, że jej ustalenia zostaną potwierdzone.

Przygotowałyśmy listę pytań, takich jak: „W jaki sposób się poznaliście?”, „Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?”, „Kiedy zorientowaliście się, że jesteście w sobie zakochani?”, „Czy na początku się przyjaźniliście?”, „Kiedy uznaliście, że to już na zawsze?”.

Kiedy Mona zaczęła podchodzić do par, usłyszała rzeczy, które wprawiły ją w osłupienie. Bardzo rzadko się zdarzało, aby już na początku oboje wiedzieli, że będą razem. Zwykle upłynęło trochę czasu, zanim się poznali i zakochali w sobie. Większość z nich poznała się przez znajomych albo na jakiejś uroczystości związanej z pracą, i na początku byli tylko przyjaciółmi. Zanim się poznali, spotykali się z paroma innymi osobami. Średnio mijało kilka miesięcy, zanim zostali parą.

Łagodnie mówiąc, Mona była w szoku. Ze zdumieniem odkryła, że to jej własne przekonania sprawiły, iż była sama. Kiedy zrozumiała, że odrzucenie jest częścią procesu wchodzenia w intymną relację, zaczęła umawiać się na randki. Oczekiwanie, że pozna kogoś na zawsze, zamieniła na chęć poznania kogoś teraz.

Odrzucenie jest nieuniknione. Trudno je wyeliminować, gdy podejmujemy ryzyko i przekraczamy granice. Jeśli chcesz osiągnąć sukces, musisz liczyć się z odrzuceniem. Ja, jako osoba twórcza, gotowa dzielić się ze światem swoimi poglądami, jestem przygotowana na to, że ktoś może odrzucić moje myśli, słowa oraz czyny. Jeśli jednak postąpię tak, aby uniknąć odrzucenia, jednocześnie uniknę sukcesu. Nie będę mogła mówić, pisać ani pracować jako coach. Skupię się na zadowalaniu innych ludzi i będę czuć frustrację oraz brak satysfakcji. Będę tłamsić samą siebie.

Muszę zaakceptować ewentualne odrzucenie, jeśli chcę samodzielnie myśleć, działać w oparciu o własne (a nie mojej rodziny lub społeczeństwa) decyzje i wieść życie MOICH marzeń. Kluczowym słowem jest MOJE! Jakże często powstrzymujemy się (odrzucając to, kim jesteśmy) przed podążaniem za SWOIMI własnymi pomysłami, ponieważ mogłyby kogoś wprawić w zakłopotanie, zasmucić lub rozczarować? Ile razy poddajemy pod osąd nasze własne twórcze dążenia? Są NASZE. Kropka! Jak możemy porównywać coś tak unikalnego. A jednak to robimy… odrzucając na każdym kroku nasze talenty, pomysły i wartości. Kiedy tak postępujemy, odrzucamy samych siebie i wciąż odsuwamy nasz sukces.

Kiedy ryzykujesz i dzielisz się całym sobą, aby przekonać się, że jesteś kochany taki jaki jesteś, dajesz sobie najpiękniejszy prezent.

Odrzucenie jest lękiem, z którym musimy się zmierzyć, jeśli chcemy zrozumieć nasz pełny potencjał. Wiem, że nie jest on przyjemny ani szczególnie pożądany, ale samo unikanie go dodaje mu mocy. Kiedy lęk przed odrzuceniem rośnie, nasze serca zamykają się, a oczy przestają dostrzegać świat dookoła. Piękno blednie, a my tracimy nadzieję.

Zaryzykowanie odrzucenia oznacza akceptację życia. Pokazuje Twoją wiarę w to, że świat jest magicznym miejscem, w którym przyszło nam żyć. Pokazujesz światu, że masz nadzieję i że ta miłość warta jest ryzyka.

Doświadczyłam tego, kiedy ostatecznie zmierzyłam się z lękiem przed odrzuceniem przez własnego ojca. Kiedy miałam 14 lat, mój ojciec zastrzelił mamę, a później popełnił samobójstwo. Od tamtej pory jego duch ciągle czaił się gdzieś w pobliżu szafy. Kiedy tylko kładłam głowę na poduszkę, zaczynały się koszmary. Wciąż takie same: ojciec ściga mnie przez las i celuje do mnie, jak do tarczy strzelniczej.

Kule zwykle raniły moje ciało. Budziłam się wyczerpana, jak gdybym przez całą noc walczyła na wojnie. Byłam cała obolała, a czasami, przysięgam, czułam otwory po kulach, które przebiły moje plecy albo serce. Każdego ranka wstawał nowy dzień, a ja czułam się rozdarta — z jednej strony cieszyłam się, że żyję, z drugiej byłam pełna lęku, bo wiedziałam, że po dniu nastąpi noc. Nigdy nikomu nie powiedziałam o moich koszmarach, żeby nie pomyślał, że zwariowałam.

Przez lata spałam przy włączonym świetle, licząc, że skoro odstrasza wampiry, powstrzyma także jego. Było jednak inaczej. Każdej nocy pojawiał się w moich snach i zamieniał je w koszmary. Kiedy byłam starsza, odkryłam, że na koszmary dobry jest alkohol. Oczywiście efektem były potworne bóle głowy, ale one i tak były lepsze od samotnych, nocnych konfrontacji z ojcem. Ostatecznie okazało się, że ten sposób nie działa i rano, po raz kolejny, zastanawiałam się, dlaczego ten człowiek nie chce dać mi spokoju.

Mój ojciec nigdy mnie nie lubił. Jego odrzucenie było stałym elementem mojego życia. Dwadzieścia lat po śmierci rodziców przyjaciółka mojej mamy potwierdziła coś, co każdy chciał przede mną ukryć. Nie pytana, powiedziała bez ogródek: „Twój ojciec zawsze patrzył na ciebie z obrzydzeniem”. Pięć lat później przeczytałam prawie to samo w liście matki do ciotki. „Ron [mój tata] tak bardzo nienawidzi Rhondy, że już sama nie wiem, co robić.” Było to kolejne zwycięstwo zdrowia psychicznego. I kolejna strata dla duszy.

Słowa prawdy bolały, ale były lepsze od wyświechtanych zdań w rodzaju „To nieprawda, że twój ojciec cię nienawidził. Kochał cię. Po prostu nie umiał tego okazać”. W dowód miłości, kiedy miałam 12 lat, próbował mnie udusić. Okazał mi swoje uczucia, mordując na moich oczach moją najukochańszą mamę. Pokazał, jak bardzo jestem mu bliska, nawiedzając mnie co noc, nawet po swojej śmierci.

14 lat po jego śmierci, kiedy w domu leżałam przykuta do łóżka, wracając do zdrowia po wypadku samochodowym, ojciec ponownie wyjrzał z mojej szafy. Tak naprawdę go nie widziałam, ale zwykle wyczuwałam jego obecność. Wtedy już nie piłam. Byłam zupełnie sama. On i ja, raz jeszcze twarzą w twarz. Próbowałam go ignorować. To jednak nic nie dało. Próbowałam zasnąć. To także było niemożliwe.

Po wszystkich tych latach, kiedy mnie zwodził, ignorował i ostatecznie odrzucił, zaczął igrać z moim umysłem. Narastała we mnie złość, aż w końcu miałam tego dosyć. Zaczęłam krzyczeć, domagając się odpowiedzi. Co tu robił? Dlaczego nie chciał zostawić mnie w spokoju? Czego ode mnie chciał?

Odpowiedziała mi cisza. Czułam się pokonana i raz jeszcze zignorowana, zawołałam, aby dał mi spokój. Zaczęłam się kajać i błagać, aby zostawił mnie w spokoju. Byłam na skraju obłędu. Nie mogłam spać ani pić, nie byłam w stanie zmierzyć się z kolejnym koszmarem. Zaczęłam płakać. Potem szlochać. Czułam się wyczerpana.

Byłam wykończona. Potrzebowałam snu, ale nie mogłam spać. Zaczęłam obmyślać nowy plan. Przecież musi być jakiś sposób, ale jaki? W mojej głowie nagle pojawiła się przedziwna myśl. Jeśli nie możesz go pokonać, przyłącz się do niego. To było jak objawienie, proste, choć jeszcze przed chwilą zupełnie nie do pomyślenia, teraz stało się jasne jak słońce: tylko to mogłam zrobić. Kiedy w końcu się poddałam, myśl o przebaczeniu przyniosła mi głęboki spokój.

Otarłam łzy, spojrzałam na mojego ojca i poprosiłam, aby się do mnie zbliżył. Nie wiedziałam, jak to zrobię, ale nie miałam nic do stracenia. Kiedy tak stał przede mną, powiedziałam, że wybaczam mu wszystkie te lata, kiedy mnie odrzucał. Przebaczyłam mu to, że pozbawił mnie nadziei i miłości, zabijając siebie i mamę. Powiedziałam, że to rozumiem. I tak właśnie było. Poczułam, jak ogarnia mnie fala współczucia i poprosiłam, aby zbliżył się jeszcze bardziej.

Otworzyłam szeroko ramiona, a następnie go objęłam. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu. Naprawdę go przytuliłam. Poczułam wtedy, że mnie kocha i że ja kocham jego.

On też mnie objął i wyszeptał mi do ucha: „Na to właśnie czekałem”. A potem zniknął.
Trudno mi było w to uwierzyć. Czy to mogło być aż tak proste? Ogarnęło mnie uczucie spokoju i zmęczona zasnęłam.

W nocy koszmary wróciły. Ojciec stał za niskim kamiennym murem i strzelał do mnie. Ja strzelałam do niego zza dużego drzewa w odległości około 50 metrów. Wymiana ognia trwała parę minut, po czym zrobiłam coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Zamiast odwrócić się i uciec, wyszłam zza drzewa i spojrzałam mu prosto w oczy, odkładając broń na ziemię.
— No dalej, zabij mnie, jeśli tego właśnie chcesz. Proszę bardzo. Rozłożyłam ramiona, aby bez problemu mógł trafić. Śmierć mnie nie przerażała. Chciałam tylko, żeby było już po wszystkim.

Zaczął strzelać. Chybił. Za chwilę znowu strzelił. Kule jednak omijały mnie, co denerwowało go coraz bardziej. Załadował broń i wystrzelił z jeszcze większą zawziętością. Kolejne nieudane próby wprawiły go w zdumienie. Nie mógł we mnie trafić, nieważne jak dokładnie celował.
Wtedy odłożył broń i zawołał:
— Myślę, że już po wszystkim. Masz ochotę na piknik? — Mówiąc to, wyłonił się zza ściany z obrusem w biało-czerwoną kratkę i piknikowym koszem pełnym jedzenia.

Kiedy postanowiłam po raz ostatni stanąć twarzą w twarz z ojcem, zmierzyć się ze strachem przed odrzuceniem, koszmary skończyły się. Odrzucenie jest potężną siłą, która albo zatrzyma Cię przed życiem, albo popchnie do działania. Kiedy w końcu poczułam, że nie mam wyboru i dłużej nie mogę zaprzeczać swoim uczuciom ani przeżyciom, musiałam stawić im czoła.

Zmierz się ze swoim lękiem przed odrzuceniem. Doświadczysz odwagi bycia wiernym sobie. Kiedy postanowiłam, że będę kochać mojego ojca pomimo jego odrzucenia, zwyciężyłam. Odzyskałam wolność. Kochaj pomimo wszystko. Okazuj współczucie bez względu na wszystko. Podejmuj ryzyko. Nie pozwól, aby odrzucenie zwyciężyło.”

Fragment pochodzi z książki „Zmień swoje życie w 30 dni” Rhondy Britten.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

rozwój osobisty i osiąganie celów

Trening pewności siebie

10 czerwca 2016

Pewność siebie jest bardzo ważna w życiu osobistym i zawodowym. To wie każdy z nas. Nie każdy z nas jednak ją ma. Czy możemy to zmienić? Wypracować?

Jak możemy „trenować” pewność siebie? Przeczytaj, co na ten temat mówi Rhonda Britten, autorka książki „Zmień swoje życie w 30 dni”.

„Rhonda Britten pokaże Ci, jak pozostawić swój lęk za sobą i żyć, ciesząc się radością i wolnością” Dave Pelzer, autor książek „A Child Called It” oraz A Man Named Dave.

 

Pewność siebie budujemy, podejmując ryzyko. Nabieramy zaufania do siebie. Nasze przekonanie o tym, że zdolni jesteśmy osiągać coś, co wymaga ryzyka, opiera się na prawdzie. Nasze ego nie ma z tym nic wspólnego. Jesteśmy skłonni podejmować nowe wyzwania i robimy to najlepiej jak umiemy.

Pewności siebie pragnie każdy z nas, lecz niewielu bywa gotowych do tego, aby świadomie ją budować. Konfrontacja z własnymi uczuciami i lękami to dwa rodzaje ryzyka, które należy podjąć, aby uzyskać większą pewność siebie. Zwiększenie pewności siebie wymaga od człowieka trzech rzeczy, a mianowicie: konsekwentnego wysiłku, współczucia oraz chęci.

Być może nie wierzysz w zależność pomiędzy pewnością siebie a okazywaniem współczucia, ale taka istnieje. Surowe traktowanie samego siebie sprawia, że nie podejmujemy wysiłku, który mógłby przynieść nam długotrwałe efekty. Obawiamy się „wyjścia na głupka” lub popełnienia gafy. W ryzyko wkalkulowana jest możliwość, że tak się stanie. Aby zyskać pewność siebie, przestań bać się tego, co może nastąpić. Działaj bez względu na wszystko.

„Gdybym był bardziej pewny siebie, miałbym odwagę do tego, aby żyć w zgodzie ze sobą — a to z kolei pomogłoby mi w znalezieniu wymarzonej pracy (poślubieniu ukochanej dziewczyny, schudnięciu, zakochaniu się, wyzbyciu się poczucia winy, powiedzeniu nie, odnalezieniu życiowego celu itd.).”

Ile razy już to słyszałam: „Gdybym tylko był bardziej pewny siebie, mógłbym zmienić swoje życie [na lepsze]”. Ale pewność siebie nie bierze się znikąd. Najpierw trzeba zaryzykować.
Nie zyskasz pewności siebie, jeśli będziesz unikać ryzyka. Pewność siebie nie jest czymś, co dane Ci jest raz na zawsze. Należy ją ćwiczyć, podobnie jak mięsień. Aby mogła rosnąć, potrzebuje pielęgnacji.

Oto cała tajemnica budowania pewności siebie. Musimy podejmować ryzyko, ponieważ dzięki niemu uczymy się zaufania do siebie, co z kolei rozwija w nas wewnętrzną pewność. Przygotuj się na silne nieprzyjemne uczucia. Głos strachu podpowiada, że żadne ryzyko nie jest warte tego, aby je podejmować. Umiejętność odczuwania wewnętrznego komfortu, pomimo niepokoju, jaki wywołują w nas nasze uczucia oraz ryzyko, które podejmujemy, to ważne aspekty bycia szczerym wobec samego siebie.

Pewność siebie nie jest czymś, co się nam przydarza. To efekt pokonywania własnych ograniczeń. Jedynym sposobem budowania pewności siebie jest robienie tego, czego najbardziej się boimy.

Wiem, że nikt z nas nie lubi ryzyka i związanego z nim poczucia emocjonalnego dyskomfortu. A jednak bez nich nie ma mowy o wewnętrznej satysfakcji. W trakcie 30-dniowej wędrówki ujrzysz samego siebie w innym świetle. Odkryjesz, że jesteś o wiele bardziej wartościowy, niż myślałeś. świadomość tego faktu pomoże Ci w dotarciu do prawdziwego ja.

Kiedy słyszę słowa „pewność siebie”, natychmiast myślę o swojej przeszłości, o wzlotach i upadkach, których doświadczałam w procesie leczenia osobistych ran. Kiedyś w ogóle nie dotrzymywałam obietnic danych samej sobie. Obiecywałam coś sobie i na słowach się kończyło. Cokolwiek postanowiłam, nigdy nie zostało przeze mnie wykonane.

Poleganie na sobie to ważny aspekt pewności siebie. Osoby pewne siebie nie boją się ośmieszenia. Nie martwią się tym, że sprawią wrażenie niemądrych lub naiwnych.

Wiem o tym z doświadczenia. Na pytanie, od kogo nauczyłam się tak pięknie przemawiać, inspirować oraz pomagać innym, od lat udzielam jednej i tej samej odpowiedzi: przestałam zadręczać się własną niedoskonałością. Moja mowa płynie z serca. Zanim zaryzykowałam „wyjście na głupka”, byłam niczym robot. Przemawiałam do innych w sposób beznamiętny. To było okropne. W końcu zeszłam z piedestału. Przestałam chcieć być mówcą doskonałym. Postanowiłam być najlepszą możliwą wersją samej siebie. Aby zbudować autentyczną pewność siebie, zaryzykowałam i pozwoliłam sobie na odczuwanie dyskomfortu.

Nierzadko zdarza się, że poczucie pewności siebie drugiej osoby określamy na podstawie powierzchownych przesłanek, takich jak elokwencja lub zasobność konta. Inteligencja i pieniądze są wyznacznikiem zewnętrznego poczucia własnej wartości, lecz nie mają nic wspólnego z tym, które nosimy wewnątrz. Wewnętrzna pewność siebie daje o sobie znać, kiedy przyjmujemy komplementy i pochwały z zewnątrz, popycha nas ku osiągnięciom na polu zawodowym. To dzięki niej mamy odwagę zaproponować spotkanie osobie, która wpadła nam w oko. Pewność siebie, którą masz w sobie, to Twoje wsparcie w nadchodzących lata życia.

Zewnętrzny sukces nie gwarantuje pewności siebie. Spotkałam mnóstwo osób, które świetnie radzą sobie w biznesie, lecz nie są w stanie zdobyć się na szczerość względem samych siebie. Znajdują się w miejscu, do którego zaprowadziły ich kłamstwa. Nie mają nawet pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak wewnętrzna pewność siebie.”

Fragment pochodzi z książki „Zmień swoje życie w 30 dni” Rhondy Britten.

rozwój osobisty i osiąganie celów

A Ty, co osiągniesz, gdy opanujesz strach?

6 czerwca 2016

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jakie drogi odkrywają się przed Tobą, gdy wyzbywasz się lęku? Co możesz wówczas osiągnąć?

Wspaniałym przykładem na to, co kryje się po tej drugiej stronie lustra jest Rhonda Britten.

W wieku 14 lat Rhonda była świadkiem zabójstwa swojej mamy przez własnego ojca, który ostatecznie popełnił samobójstwo. To doświadczenie było podstawowym powodem, dla którego poświęciła swoje życie coachingowi i doradztwu terapeutycznemu. Jednak zanim to nastąpiło… walczyła z winą, uzależnieniem i trzykrotnie próbowała odebrać sobie życie. Po ostatniej na szczęście nieudanej próbie samobójstwa wiedziała, że musi coś w swoim życiu zmienić.

To, co odkryła, to droga do wolności poprzez odrzucenie złych wierzeń, negatywnych emocji, strachu, który nosi większość z nas. Jej prosta metoda na życie to życie bez strachu.

Marianne Williamson (autorka książek, wykładowca) powiedziała o niej: „Rhonda Britten narodziła się z popiołów niesamowitej katastrofy. Pochłonęła ją doszczętnie, na szczęście znalazła swoją drogę powrotną. Jednak to nie była łatwa droga. To, czego doświadczyła, aktualnie pozwala innym osiągnąć ten cel. To po prostu cud.”

Dzisiaj Rhonda jest autorką kilku opartych o zasady życia bez lęku bestsellerów, poświęciła swoje życie jednej sprawie: nauczyć ludzi, jak opanować strach. I wygrywa. Codziennie wygrywa walkę o siebie, o innych.
A Ty, co osiągniesz, gdy opanujesz strach?

rozwój osobisty i osiąganie celów

Co się stanie, gdy przestaniesz się bać?

3 czerwca 2016

Chcemy Ci przedstawić pewną postać. Osobę, o której warto wiedzieć. Kobieta, która przeszła w swoim życiu więcej niż można sobie wyobrazić.

Może już o niej słyszałeś, a może nie. Tą osobą jest Rhonda Britten.

Po tym jak była świadkiem przerażającego morderstwa oraz samobójstwa swoich rodziców w wieku lat 14, Rhonda wpadła w spiralę dwudziestoletniego zwątpienia w samą siebie, walczyła z winą i uzależnieniem. Próbowała wszystkiego, by pomóc samej sobie (terapie, poradniki, warsztaty itp.), jednak wciąż męczyły ją koszmary i nie mogła pozbyć się strachu i przeświadczenia, że jest z nią coś nie tak. Po nieudanej, trzeciej już próbie samobójstwa wiedziała, że musi odnaleźć inną drogę.

W 2001 roku, po tym jak próbowała po raz trzeci popełnić samobójstwo – zrozumiała, że to strach jest jest problemem. Założyła Fearless Living Institute. Jej doświadczenia życiowe sprawiły, że aktualnie są one punktem kulminacyjnym dla osób żyjących w strachu. Rhonda Britten poświęciła swoje życie jednej sprawie: nauczyć ludzi, jak opanować strach.

Dzisiaj skutecznie pomaga innym, prowadząc Fearless Living Institute. Była bohaterką nagrodzonego Emmy amerykańskiego programu Starting Over, w którym pełniła rolę coacha. Jest autorką kilku opartych o zasady życia bez lęku bestsellerów.

W trakcie wystąpień dla firm mówi o osobistej odpowiedzialności, jednocześnie dostarczając praktycznych i gotowych do wykorzystania narzędzi zmiany.

Doświadczenia Rhondy budzą grozę, jednak ona sama opanowała ten lęk. Teraz jej życie wygląda zupełnie inaczej. Wygrała.

Każdy z nas może wygrać.

rozwój osobisty i osiąganie celów

PODEJMIJ DECYZJĘ

2 czerwca 2016

„Człowiek rodzi się, by żyć, nie po to, by przygotowywać się do życia”

/Borys Pasternak/

„Jeśli podejmiesz decyzję, która jest zgodna z Twoim wewnętrznym pragnieniem, będzie ona pierwszym krokiem ku temu, aby zmienić sposób, w jaki żyjesz.

Podjęcie postanowienia jest bardzo istotne. Wpływa ono na to, na czym się koncentrujesz. Dzięki niemu wiesz, co chcesz osiągnąć. Działanie następuje dopiero po podjęciu decyzji.

Większość z nas nie podejmuje decyzji. Jesteśmy pomiędzy i płacimy za to wysoką cenę. Takie podejście sprawia, że stajemy się częścią masy. Kierują nami okoliczności lub otoczenie. Nie zwracamy uwagi na wartości, które de facto są naszą integralną częścią. Więcej przeczytasz o nich w innym rozdziale i przyjrzysz się im. Niechęć do podejmowania decyzji oznacza też, że wolisz być biernym obserwatorem tego, co dzieje się w Twoim życiu.

Dopóki nie podejmiesz decyzji, jak chcesz, aby wyglądał Twój dzień czy miesiąc, nie nazwiesz tego, co dla Ciebie jest ważne, nie zaplanujesz i nie zaczniesz choć próbować to robić – nadal będziesz pędzić.

Jeśli przyjrzysz się swoim pragnieniom i podejmiesz decyzję, że chcesz żyć w zgodzie z sobą, zaczniesz powoli wprowadzać je do swojego życia. Przestaniesz też  odczuwać pustkę, która sprawia, że nie czujesz się szczęśliwa.

Nadal nie podejmując decyzji i zapominając o tym, co dla Ciebie ważne, wciąż będziesz miała wrażenie, że coś jest nie tak. Nie biorąc siebie pod uwagę i nie planując swojego życia, nie będziesz sprawować nad nim kontroli.

Do tej pory nie podjęłaś jeszcze żadnej decyzji. Nie podejmując jej nadal, możesz jeszcze pozostać w tym stanie nieświadomości. W Twoim starym, szarym świecie. Będzie to trwało tak długo, jak zechcesz. Aż może obudzisz się któregoś dnia i z przerażeniem odkryjesz, jak niewiele czasu Ci zostało. Dostrzeżesz też, jak smutna i ograniczająca jest otaczająca Cię rzeczywistość. Oby nie było za późno. Kiedy sama przed sobą przyznasz się, że nie masz już siły dłużej pędzić, może w końcu podobnie jak ja powiesz sobie, że przecież nie tak miało wyglądać moje życie.

Nie zwlekaj jednak z podjęciem decyzji zbyt długo. Szkoda życia, a konsekwencje tego mogą być ogromne. Twoje ciało odmówi Ci posłuszeństwa, a zły humor zamieni się w depresję.

Dlatego proszę, usiądź w samotności, złap oddech i podejmij decyzję, że jesteś gotowa zmienić swoje życie na bardziej radosne. Takie, w którym szanujesz siebie i swój czas. Zaczniesz wreszcie cieszyć się z tego, co masz i kim jesteś.

Nie podejmując decyzji i będąc ciągle zajętą, zajmujesz się tak naprawdę wieloma błahymi rzeczami. Trwonisz cenny czas. Pozwalasz na to, abyś Ty sama i kwestie naprawdę ważne zostały odsunięte w czasie lub kompletnie przeoczone. Robisz to, co robią inni, bo wydaje Ci się, że tak powinnaś. Pytanie jednak brzmi, czy rzeczywiście tego chcesz?”

Fragment pochodzi z książki „Jesteś ważna” Marty Kaim.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Przepraszam :(

11 maja 2016

Napisałem artykuł, w którym użyłem słowa „wypad”. Potem napisałem maila z tytułem Ale syf. Cześć osób się oburzyło, że to nie wypada, że to burzy mój wizerunek i że w ogóle nie powinienem się w ten sposób komunikować.

Że to bardziej pasuje do komunikacji z nastolatkami, niż z poważnymi ludźmi biznesu. I że nie wypada mi.

I że to jakieś próby reanimacji bazy mailowej. Chyba w sumie nie do końca udane. Albo że to chwyt marketingowy. I że w ogóle nie ja to pisałem.

Uznałem więc, że faktycznie coś mocno, mocno, mocno poszło nie tak.
W związku z powyższym chciałem Cię bardzo przeprosić.

Przeprosić za to, ze wcześniej się nie komunikowałem w ten sposób. Widocznie, nie do końca świadomie, chciałem być politycznie poprawny. Ale tak naprawdę to ja mam w dupie polityczną poprawność. I przez to czasem użyje słowa wypad. Albo dupa. Chociaż nie wypada.

Bo taki jestem.

Jeśli to Ci nie odpowiada, to szanuje to. Szanuje Ciebie i Twoje zdanie. Każdy ma do niego prawo. Ale w trosce o Twoje nerwy i dobre samopoczucie – lepiej wypisz się już teraz z naszego newslettera albo odkliknij „lubię to” na Facebooku.

Albo przynajmniej nie otwieraj maili ode mnie, żeby jakaś… tylna cześć ciała nazwana mocno kolokwialnie Cię w moim tekście nie raziła.

Albo niepoprawność interpunkcyjna.

Pozdrawiam,
Marcin Kądziołka

rozwój osobisty i osiąganie celów

O dzieciach, ale jednak nie o dzieciach

29 kwietnia 2016

„Coś o dzieciach napisz” – tak powiedziała moja przyszła żona. „Tak dla kobiet, bo kobiety lubią czytać o dzieciach”. No ba, wiadomo, że kobiety. Ale co można napisać o dzieciach, gdy już chyba wszystko o nich zostało napisane?

No dobra, w 1899 roku Charles H. Duell też chciał zamknąć biuro patentowe w USA, bo „wszystko, co było do wynalezienia, zostało już wynalezione”.

Więc poniżej znajdziesz coś takiego, czego jeszcze nigdy nie czytałaś. Całkowita nowość i powiew świeżości jeśli chodzi o artykuły o dzieciach 🙂

Serio.

A mianowicie – jak nasze umiejętności wpływają na rozwój dziecka?

Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, ile musisz potrafić, żeby wychować mądre i szczęśliwe dziecko? Toż to przecież życia nie starczy, żeby się nauczyć wystarczająco dużo, by poradzić sobie z rosnącym mądralą.

Ja w rozmowie z dzieckiem wykorzystuję WSZYSTKO, czego do tej pory się nauczyłem z książek i ze szkoleń z rozwoju osobistego. Wszystko – cały arsenał.

Komunikacja? Bez wątpienia. To podstawa podstaw.

Negocjacje? Proszę bardzo – na każdym kroku.

Odporność na manipulację, tę oczywistą i tę subtelną – nieoceniona umiejętność (cały czas przegrywam, ale coraz rzadziej).

Umiejętność kotwiczenia stanów i przywoływania ich w odpowiednim momencie – niezastąpione w sytuacjach krytycznych.

Planowanie, dynamiczne zmiany planów, reguły, zasady, przeramowania, zmienianie punktu skupienia, asocjacja, dysocjacja, tłumaczenie osiemnaście razy tego samego innymi słowami i metoda zdartej płyty… Długo by wymieniać.

A na koniec jeszcze kontrola nad sobą, żeby nie wybuchnąć w trudnych chwilach.

Czasem czuję się, jak na poligonie lub jak saper na środku ogromnego pola minowego. Ale saper dobrze wyszkolony. Wyposażony w najlepsze narzędzia i aparaturę, która pozwala mu przetrwać.

Przetrwać – to dobre słowo. Bo przecież nie „wyjść zwycięsko z każdej potyczki”.

Wszystko po to, by pomóc młodemu człowiekowi wyjść na ludzi i by on potem mógł tego samego nauczyć swoje dzieci. Wprowadzać zasady i nie odpuszczać. Być coraz lepszym w zawodzie pod tytułem „rodzicielstwo”.

Gratuluję, jeśli tak jak ja jesteś rodzicem. To nie jest łatwy kawałek chleba…

rozwój osobisty i osiąganie celów

Szkoda czasu

15 kwietnia 2016

Szkoda mi czasu na jęczące marudy.
Szkoda mi czasu na przegranych, którzy zawsze w życiu mają pod górę i nic im się nie udaje.
Szkoda mi czasu na negatów, którzy zawsze znajdą problem na każde rozwiązanie.
Szkoda mi czasu na krytykantów, którzy sami nic nie robiąc, zabijają w innych inicjatywę.
Szkoda mi czasu na ludzi ściągających wszystkich w dół.
Szkoda mi czasu na „wiedzących lepiej”, którzy posiedli już całą wiedzę świata i nic do nich nie trafia.
Szkoda mi czasu na ludzi, którzy przehandlowali swoje marzenia w zamian za życie w kapciach przed telewizorem.
Szkoda mi czasu na darmozjadów, którym cokolwiek się od życia należy.

Odnajdujesz się w którejś z powyższych kategorii?  Odejdź proszę z mojego świata. Z naszego świata.

Nie czytaj dalej.

Nie czytaj naszego bloga. Przestań likować nasz fanpage na facebooku. Odsubskrybuj kanał na Youtube. Wypisz się z naszej listy mailingowej. Nie obserwuj nas na instagramie ani na twitterze.

No, nie czytaj! Nie rozumiesz? Nie chcemy Cię.

WYPAD!

Tu jest miejsce dla ludzi, którzy chcą się rozwijać.

Jeśli masz marzenia,
jeśli chcesz osiągać szczyty,
jeśli sam kreujesz swoje życie,
jeśli jesteś wojownikiem,
jeśli wiesz, jesteś w 110% przekonany, że ciężka, mądra praca poparta wiedzą ZAWSZE przynosi rezultaty,
jeśli rozwój osobisty to Twoja życiowa ścieżka, bo KAŻDEGO DNIA chcesz być lepszy od siebie z wczoraj,
jeśli masz swoje zasady i się ich trzymasz,
jeśli nie zgadzasz się na szaro-nijaki świat wokół Ciebie,

to witamy Cię w świecie bez ograniczeń. W świecie ogromnych możliwości.

Jednocześnie jesteśmy dumni, że możemy Ci służyć i dziękujemy, że jesteś z nami.

To jest nasz świat
To są Złote Myśli

Zapraszamy: www.zlotemysli.pl – pomagamy z sukcesem.

Marcin Kądziołka,
współzałożyciel i prezes Złotych Myśli.

PS Jeśli znasz inne osoby, którym może się spodobać to, co robimy – pokaż im ten wpis i zaproś je do nas.

relacje i związki, rozwój osobisty i osiąganie celów

Zdążyć z wdzięcznością

13 kwietnia 2016

BAM!

Głuchy, nieprzyjemny dźwięk dobiegł do jej uszu. Odgłos, który prawdopodobnie będzie ją prześladował do końca życia.

Wbiegł prosto pod koła. Kierowca nie miał szans.

Cały świat zamarł. A przynajmniej tak jej się wydawało. Ptak szybujący na tle pięknie świecącego słońca zdecydował się nagle zatrzymać. Kot przechadzający się chodnikiem lekko przechylił głowę i przyglądał się z ciekawością rozgrywającej się scenie.

Cudowny poranek – pachnący powoli budzącym się światem i zapowiadający radosny, wiosenny dzień pełen nadziei na przyszłość. Nie dla niej.

Zaczęła powoli odwracać głowę. Chciała jak najszybciej zobaczyć, co się stało, chociaż wiedziała. Przeczuwała najgorsze. Jednocześnie chciała i tak bardzo nie chciała zobaczyć, co się wydarzyło. Jakaś cząstka jej doskonale wiedziała, że to koniec.

Tak się mówi – „to koniec”. Czasem to nawet brzmi romantycznie. Nie tym razem. Tym razem to był naprawdę koniec.

Leżał na asfalcie. Daleko od auta, które go uderzyło. Zbyt daleko, by miał szanse. Jakiekolwiek.

To nie tak, że chciała mu wygarnąć te wszystkie rzeczy. Po prostu była na niego zła. Chwilowe uniesienie się w emocjach, które jest przecież normalne. Które się zdarza. Każdy ma przecież prawo się zdenerwować i czasem powiedzieć coś, czego tak naprawdę nie myśli.

Nie spodziewała się, że zareaguje tak emocjonalnie. Do tej pory tego nie robił. Wydawało jej się, że żadne jej słowa nie robią na nim jakiegokolwiek wrażenia.

Kochała go. Była mu wdzięczna za wszystko, co dla niej robił. Nie zdążyła mu tego wszystkiego powiedzieć.

Nie zdążyła.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Nie musisz zachorować, żeby żyć

8 kwietnia 2016

Choroba. Rak. Brzmi jak wyrok śmierci. I bardzo często niestety nim jest.

Jednak nie zawsze. Mówi się, że wszystko zależy od nastawienia. Być może tak, być może nie. Pewnie dużo zależy od indywidualnego przypadku.

Ja wierzę, że nastawienie w takim przypadku jest kluczowe. Nie jest wszystkim, ale jest kluczowe.

I dla tych osób, którym się udaje zwalczyć chorobę, którzy otwierają oczy kolejnego poranka i dowiadują się, że choroba się cofa, słońce wygląda już zupełnie inaczej. Muśnięcie wiatru, które delikatnie odczuwają na twarzy, zapach świeżo zmielonej kawy, dotknięcie ręki ukochanej osoby, wszystko nagle nabiera nowego znaczenia.

Te osoby dostają nową szansę. Nowe życie. Mają możliwość jeszcze coś zrobić, coś osiągnąć lub może zacząć cieszyć się życiem i doceniać każdą chwilę.

I wtedy powstaje pytanie – dlaczego czasem musi wydarzyć się coś tak niszczącego w naszym życiu, coś co musi nami wstrząsnąć, żebyśmy zaczęli żyć?

Czy dopiero mocne, negatywne wydarzenia potrafią wskazać nam właściwy punkt skupienia?

Czy naprawdę musimy czekać na chorobę, musimy doświadczyć ogromnego bólu, musimy jednym palcem dotknąć śmierci, by docenić życie?

Czy jako osoby inteligentne, potrafiące obserwować i wyciągać wnioski nie możemy przejść do życia pełnią życia BEZ wyniszczającej nasz organizm choroby?

Życie jest ulotne. Przez lata budowane szczęście może pęknąć jak bańka mydlana.

Wybierz mądrze. Wybierz szczęście. Żyj życiem przez duże Ż. Nie czekaj na chorobę.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Kto z nas ma największe problemy na świecie?

5 kwietnia 2016

Czy masz czasem tak, że wydaje Ci się, że wszystko wali Ci się na głowę?

Problemy się piętrzą, nawarstwiają i zanim zdążysz rozwiązać jeden, pojawia się pięć następnych.

Być może pytasz wtedy „dlaczego ja?!”

No właśnie, dlaczego? Dlaczego to akurat Tobie los rzuca kłody pod nogi, a inni wiodą życie spokojne, pełne pasji i uśmiechu? Zastanawiałeś się nad tym?

Pewnie nie raz. I pewnie za każdym razem dochodzisz do wniosku, że po prostu masz w życiu pecha i to Ciebie los doświadcza najciężej ze wszystkich osób jakie znasz.

A gdybym Ci powiedział, że to nieprawda? Że inni ludzie również mają problemy i wyzwania – czasem większe, czasem mniejsze, jednak zawsze jakieś. Tylko bardzo często o nich nie opowiadają i nie pokazują. Przez to, że tej codziennej walki nie widać, to żyjesz w iluzji, że tylko Ciebie świat tak ciągle krzywdzi.

W rzeczywistości każdy z nas się zmaga z jakimiś wyzwaniami.

Co dla jednego będzie problemem nie do przeskoczenia, dla innego będzie dziecięcą igraszką. Być może dla Ciebie ogromnym problemem będzie odezwanie się do nieznajomego, bo jesteś osobą samotną i jest to bariera nie do przejścia. A może wiecznie nie masz pieniędzy i ciągle się martwisz jak przeżyjesz następny miesiąc?

Ktoś inny może powiedzieć „co to za problemy!? To jakaś farsa. JA to mam prawdziwe problemy! Pół miliona długu, komornicy na głowie, drugi rozwód w ciągu pięciu lat. Co Ty wiesz o problemach?!”

Tyle tylko, że dla każdego to jego wyzwania wydają się tymi najpoważniejszymi. Ktoś może działać na większą skalę, stąd też i jego problemy będą miały inną wydźwięk. Jednak ta skala jest istotna tylko patrząc z zewnątrz. Dla danej osoby to zawsze będzie „duży problem do rozwiązania”.

Jeśli więc masz czasem poczucie winy, że tak naprawdę przejmujesz się drobiazgami, a inni zmagają się z czymś dużo poważniejszym, to przestań. Każdy ma swoje zadania do wykonania i lekcje do przerobienia. Dla każdego są one istotne i każdy działa w innej skali.

Jeśli zaś wydaje Ci się, że los się akurat na Ciebie uwziął, to porozmawiaj szczerze z tymi wszystkimi osobami, które wiodą takie beztroskie życie. Z pewnością okaże się, że beztroskie to ono jest tylko z pozoru. A codzienny uśmiech tym osobom daje NASTAWIENIE do problemów, a nie ich brak.

A nastawienie, to już możesz w sobie zmienić. Ale to temat na osobny wpis…

rozwój osobisty i osiąganie celów

Spójrz prawdzie w oczy – jesteś zbyt słaby

31 marca 2016

Popatrz na siebie. Mógłbyś być KIMŚ. Ale nie jesteś. Nie jesteś na własne życzenie.

A dlaczego? Przez ten nieszczęsny głos w Twojej głowie, który ciągle Cię ogranicza.

Spójrz prawdzie w oczy

Mógłbyś oczywiście napisać książkę, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze masz za mało wiedzy, jeszcze nie jest dobry moment, jeszcze musisz zdobyć nieco doświadczenia.

Mógłbyś mówić do ludzi, ale jeszcze chwilę. Jeszcze musisz przejść dwa kursy na ten temat i skończyć kolejny projekt, żeby zdobyć lepszą wiedzę, być bardziej cenionym ekspertem.

Mógłbyś założyć firmę, ale oczywiście jeszcze nie w tym roku. Masz jak na razie zbyt małe wyczucie rynku i nie wiesz jeszcze wszystkiego odnośnie biznesu.

Mógłbyś, mógłbyś, mógłbyś…

Wiesz, że mógłbyś, ale jakoś nie możesz. Cały czas czekasz na lepsze warunki, na idealny moment, na to, by stać się lepszym.

Za co byś się nie zabrał, to głos w Twojej głowie szybko sprowadzi Cię na ziemię. Głos, który wciąż powtarza tylko jedno zdanie:

NIE JESTEM WYSTARCZAJĄCO DOBRY

A Ty go słuchasz. Słuchasz, bo ten głos jest Ci dobrze znany. Jest taki Twój. Osobisty. Kochany.

Zabójczy.

Nic nie osiągniesz, słuchając tego głosu.

Nie podejdziesz do dziewczyny, która Ci się podoba. Nie pójdziesz na rozmowę do firmy, w której chciałbyś pracować. Nie pójdziesz na spotkanie z klientem, który mógłby odmienić Twój finansowy los.

I żadna książka, żaden poradnik i żadne szkolenie tego nie zmienią. Możesz to zmienić tylko Ty sam. Teraz, za rok, za dziesięć lat lub NIGDY.

A zegar cichutko tyka, odmierzając czas do Twojego pogrzebu.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Od jutra!

21 marca 2016

Od jutra zacznę ćwiczyć! Od jutra zacznę się uczyć angielskiego! Od jutra zmieniam dietę!

Naprawde? Jakoś Ci nie wierzę…

Dlaczego nie wierzę? Bo sam wielokrotnie tak mówiłem. Że po co dzisiaj się męczyć, jutro zrobię dwa razy więcej. Dzisiaj to już jestem zmęczony… A jutro – wiadomo. Nowy dzień, nowe możliwości. Jutro da się zrobić wszystko!

Tylko co się okazuje? Że jutro też mamy dużo zajęć i też, podobnie jak dziś, niesamowicie ciężko jest wcisnąć nowe aktywności.

Szczególnie jeśli nawarstwiły się one z ostatnich kilku dni.

Jak w piątek zrobić ćwiczenia, które mieliśmy rozłożone na cały tydzień? Przez pół dnia siedzieć na siłowni? A potem następne pół dnia powtarzać słówka, bo jakoś tak dziwnie się złożyło, że od poniedziałku do piątku nie mieliśmy czasu?

Nie… spokojnie. Można to przecież przełożyć na weekend!

I tak odkładamy i odkładamy samemu się oszukując, że już kolejnego dnia nadrobimy poprzednie.

A przecież doskonale wiemy, że największy progres osiąga się dzięki systematyczności. Lepiej popracować nad czymś 15 minut, ale każdego dnia, niż starać się znaleźć wolny blok dwugodzinny.

To działa jak procent składany w finansach. Niewielka praca wykonana każdego dnia sumuje się z poprzednią i nagle po miesiącu okazuje się, że sami jesteśmy zdziwieni postępami.

Przeczytaj dzisiaj dwie strony książki. Naucz się dziesięciu nowych słówek. Zrób 20 pompek. Przebiegnij 1km. Zrób cokolwiek, ale zrób. Dzisiaj. I jutro. I pojutrze. Każdego dnia.

efekty Cię zadziwią.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Czy Twoja drabina oparta jest o właściwą ścianę?

27 sierpnia 2015

„Czy Twoja drabina oparta jest o właściwą ścianę?”

Czasami tak w życiu bywa, że staramy się odnieść sukces, bo tak chce od nas otoczenie, bo tak wypada, bo z tego byliby zadowoleni rodzice itd. I odnosimy sukcesy. Dostajemy tytuł magistra, robimy doktorat, dostajemy dobrze płatną pracę, zakładamy biznes, bo to akurat jest modne i jest z tego dobra kasa, żenimy się z osobą, którą wybrała nasza rodzina, a później dalej z nią jesteśmy mimo, że jej nie kochamy, tylko dlatego, że nie wypada nic z tym zrobić. Jesteśmy nieszczęśliwi. Bo włożyliśmy wiele wysiłku we wspinanie się po niewłaściwej drabinie.

Czy tak warto żyć?

Zrób proszę jeden test. A to odkryje przed Tobą wszystko. Wyobraź sobie, że wygrywasz 20 milionów. Tak po prostu. I teraz wydaj lub zainwestuj, proszę, w myślach te pieniądze.

Co by się w Twoim życiu zmieniło?

Pracowałbyś tam, gdzie pracujesz? Żyłbyś z tą osobą, z którą żyjesz?

Jeśli nie, to mam złe wieści. Cytując Łukasza Milewskiego “Czas na zmiany”. Masz tylko jedno życie, a do tego bardzo krótkie życie. Nie dostaniesz drugiej szansy. Czas to jedyny nie odnawialny zasób świata. Nie marnuj go w miejscach, w których nie chcesz być i z osobami, z którymi nie chcesz być.

Jeśli masz wrażenie, że Twoja drabina była oparta o niewłaściwą ścianę zajrzyj tutaj – KLIKNIJ TU

P.S.: A jak to wygląda u Ciebie? Czy Twoja drabina oparta jest o właściwą ścianę?

Artykuły, finanse i inwestowanie, rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak uwolnić się od etatu? 10 pułapek

20 sierpnia 2015

Witam Cię w drugim odcinku z serii: Finance LifeHack. Ja nazywam się Daniel Wilczek. Jestem przedsiębiorcą, trenerem inteligencji finansowej oraz wieloletnim inwestorem.

W tej audycji przedstawię ci konkretne sposoby, dzięki którym będziesz efektywniej zarabiał, wydawał, oszczędzał oraz inwestował swoje pieniądze. Prosto, bez nadęcia, bez skomplikowanych wyliczeń. Tego dotyczy seria Finance LifeHack. LifeHack, czyli strategie i techniki, które sprawią, że to, co robisz na co dzień będzie bardziej efektywne.

Każdy odcinek to kolejna broń w twoim arsenale narzędzi finansowych. Każdy odcinek to krok do przodu w twojej sytuacji finansowej. Jeśli szukasz odrobiny stabilizacji, wolności, pasji w tym, co robisz i po prostu dobrej zabawy z życia dzięki sprawnym finansom, to ta audycja jest dla ciebie!

W dzisiejszym odcinku dowiesz się:

– dlaczego etat przyciąga (i trzyma) jak magnes

– jakie 10 pułapek, które trzymają cię na etacie

– i jak to zmienić, jeśli chcesz rzecz jasna.

A więc zacznijmy od początku. Dlaczego od poniedziałku do piątku pędzisz do pracy? Nie wygląda to na zbyt dobrą zabawę. Założę się, że w poniedziałkowy poranek sto razy bardziej wolałbyś zostać w łóżku, niż gnać na złamanie karku i jeść w pośpiechu śniadanie. Jest jednak coś, co trzyma Cię w tym pędzie podążania do pracy. To pułapka. I 10 powodów przez które większość ludzi zostaje złapana w jej sidła aż do… emerytury.

Chcesz je poznać? A więc do dzieła!

Numer 1 w naszej top liście zajmuje…. Strach

Strach przed brakiem pieniędzy motywuje do ciężkiej pracy. Chcesz zarabiać godziwe pieniądze, chcesz mieć pewność, że Twoje finanse będą w porządku, że będziesz w stanie się utrzymać. Przez strach idziesz do pracy z nadzieją, że pieniądze ukoją ten lęk, ale tak nie jest. Ten strach trzyma miliony ludzi w gotowości. Więc wstają i idą do pracy w nadziej, że pensja zabije to, co ich gryzie. Że zabije finansową niepewność.

 [pauza]

Numer 2 to Chciwość

Gdy dostajesz wypłatę, włącza się chciwość. Chcesz wynagrodzić sobie miesiąc ciężkiej pracy. Masz ochotę nieco zaszaleć, zrobić coś nowego, kupić kilka ładnych rzeczy itd. Normalna sprawa. Dostajesz do ręki trochę pieniędzy i biorą górę emocje związane z chęcią zabawy, z jakimś nowym pragnieniem itd. Siłą rzeczy reagujemy wtedy odruchowo. Dajemy się ponieść magii zakupów. Finanse i plany schodzą na dalszy plan. A za miesiąc finanse znowu szepczą do ucha, żebyśmy poświęcili im trochę uwagi. Tak niestety jest.

  [pauza]

Trzecia pozycja to Pragnienie 

Pragnienie czegoś lepszego, ładniejszego. Normalna rzecz. Pracujesz też z powodu pragnień, jakie masz. Pragniesz pieniędzy potrzebnych do kupienia tych rzeczy. Te pragnienia wynagradzają Twoją ciężką pracę.

Numer 4 to Krótka perspektywa

Krótka perspektywa zamiast długoterminowej – czyli świeżo upieczony student myśli tak: ok, mam papierek, kolejna rzecz to muszę mieć pieniądze, żeby się utrzymać. Wniosek: rozglądam się za etatem. A teraz zamiast zaraz biec na etat, żeby trochę zarobić, żeby zabić to uczucie strachu, powinieneś zadać sobie pytanie:

Czy w dłuższej perspektywie czasu znalezienie pracy będzie najlepszym rozwiązaniem?

Według mnie nie do końca. Bo z reguły praca na etacie jest jedynie doraźnym rozwiązaniem długoterminowego problemu. I finanse długoterminowo też na tym cierpią.

Jednak są dwa wyjątki. Etat jest jak najbardziej dobrą opcją w dwóch przypadkach:

1.) gdy dopiero zaczynasz i chcesz mieć jakieś źródło dochodów, abyś mógł normalnie funkcjonować i pomału budować aktywa albo zbierać kapitał, abyś mógł ostatecznie zająć się tym, czym chcesz i mógł dojść do takiego pułapu zarobków, jaki planujesz mieć.

2.) a po drugie etat jest ok jeśli lubisz taką pracę, tzn. jeśli kochasz swoją pracę, jeśli daje Ci to satysfakcję i co ważne odpowiedni poziom zarobków. I jeśli tak nie jest w obecnej sytuacji, to masz prawo to zmienić.

Także jeśli etat jest wstępem do Twojej ostatecznej metody zarabiania, Twojego zajęcia w życiu albo jeśli po prostu swoją pracę na etacie lubisz, to jest to jak najbardziej w porządku. 

Numer 5 to Ukojenie

Chwila rozrywki za miesiąc pracy. Trochę to śmieszne i w sumie tragiczne, że przeciętny człowiek ciężko pracuje cały tydzień, żeby później w sobotę w galerii handlowej wydać większość tych zarobionych pieniędzy (po opłaceniu rachunków rzecz jasna) na: kino, jedzenie, ubrania, imprezę czy wyjście do baru. Trochę bezsensu. Tygodniem harówki kupuje sobie kilkugodzinną rozrywkę. No ale tak jest, prawda? I przez to my jako ludzie wpadamy w pewien ustalony schemat. A finanse stają się ciężarem, a nie podporą. Bo co miesiąc jest to samo. Z całym szacunkiem, ale to trochę tak, jak dawniej chłop pańszczyźniany. Pracował przez cały tydzień, a później w kilka godzin przepijał większość tego, co zarobił w karczmie. Jak zwierzątko na smyczy. Trochę swobody, ale nie za dużo. Niczym się to nie różni.

Szóste miejsce zajmuje: Okłamywanie siebie

Mów prawdę sobie o tym, jak się czujesz ze swoimi finansami. Jak się czujesz pracując tam, gdzie pracujesz. Przeciętny Kowalski czuje strach związany z tym, ile ma pieniędzy. Zamiast pomyśleć, rozważyć sytuację i stawić czoła strachowi, reaguje odruchowo. Zamiast powiedzieć prawdę o tym, jak się czuje, reaguje na swoje odczucia, nie myśląc. Emocji nie wyłączysz. Bo inaczej przestałbyś być człowiekiem. Emocje to coś, co nas – ludzi – wyróżnia. Bądźmy prawdziwi. Bądź prawdomówny, gdy chodzi o twoje emocje oraz używaj swojego umysłu i emocji na swoją korzyść, a nie przeciwko sobie.

Numer 7: Robię to dla pieniędzy, nie dla pasji

Przeciętny człowiek szuka pracy z myślą o pensji. A nie z myślą o pasji do tej pracy. No i później jego finanse wyglądają tak, jak wyglądają. Nie daj się złapać w pułapkę pracy dla pieniędzy. Weźmy przykład Joanne Rowling (autorka Pottera). Mimo fatalnej sytuacji (nawiasem mówiąc była samotną matką z dzieckiem na zasiłku państwowym), mimo namowy ze strony innych osób, ona zdecydowała się robić swoje. Bo widziała długoterminowe korzyści, które przeważały nad krótkoterminową niepewnością.

Pozycja numer 8 to: Wstyd

Strach o to, że stracisz obecny standard życia. Że Twoje finanse Cię pogrążą. Co powiedzą znajomi, gdy nie będzie mnie stać na opłacenie raty samochodu, czy domu, i je stracę. Albo co gdy nie będzie mnie stać na nowe. I wszelkie tego typu obawy. Wstyd, jak magnez trzyma ludzi na etacie. Jest bardzo silny.

Nasz numer 9 to Emocje

Jak już mówiłem wszyscy czujemy strach związany z pieniędzmi. I często zamiast pomyśleć, rozważyć sytuację i stawić czoła strachowi, reagujemy odruchowo. Dajemy się ponieść emocjom, zamiast ruszyć głową. Prawda jest taka, że silne emocje mają tendencję do obniżania inteligencji finansowej. I stąd biorą się wakacje na kredyt, albo smart tv warte 6 tys., za które płacimy 8 itp. Wszystko to jest ładne i normalna sprawa, że chcemy to mieć, ale są sytuacje, gdy nie jest to zbyt inteligentne. Luksusy są dobre, pod warunkiem, że Cię na nie stać. Jeśli zarabiasz 4 tysiące, ale chcesz udawać faceta, który zarabia 10 kawałków, to BMW nie jest najmądrzejszym wydatkiem.

I numer 10, czyli: Przymus

Muszę pracować, żeby mieć za co żyć. Muszę, bo mam dzieci. Muszę, bo mam kredyty na karku. Jeśli szczerze sam przed sobą przyznałeś, że tak jest teraz w Twoim życiu, to jak to mówi Łukasz Milewski – „czas na zmiany„. Bo życie jest zbyt krótkie, żeby być miernym.

 

Przez te 10 punktów zostaje ustalony schemat rannego wstawania, chodzenia do pracy, płacenia rachunków, odrobiny rozrywki, rannego wstawania, chodzenia do pracy, płacenia rachunków… Jak wyjść z tej pułapki?

Przeciętny człowiek skupia się na pensji. Bo pensja jest krótkoterminową nagrodą za wysiłek. Jednak w długim terminie, prowadzi to do tego, że żyjesz poniżej Twoich możliwości.

Finanse mogą być w Twoim życiu przeszkodą albo podporą. Wszystko zależy od decyzji, jakie podejmujesz na co dzień. Wszystko zależy od tego, czy zaczniesz pracować nie tylko dla pensji, ale dla siebie. I zaczniesz budować solidne filary Twojego bezpieczeństwa finansowego. Zacznij dbać o siebie.

Dziękuję ci za wspólnie spędzony czas. I oczywiście jeśli masz jakieś pytanie, chcesz mnie o coś zapytać, to pisz śmiało. Odpowiem na każdy komentarz i chętnie poznam twoją opinię, twoje problemy, pomysły czy wątpliwości, które spróbujemy razem rozwiązać.

A teraz życzę ci miłego dnia i do usłyszenia w kolejnym odcinku.

Pozdrawiam Cię serdecznie,

Daniel Wilczek.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Darmowy ser znajdziesz tylko w pułapce na myszy

13 sierpnia 2015

Każdy, kto oglądał lub obejrzy film Titanic — czy to w wersji tradycyjnej z roku 1998, czy w technologii 3D z roku 2012, czy też w 5D w roku 2020 — wie, jakie jest zakończenie. Okręt tonie, a wraz z nim wszyscy pasażerowie znajdujący się na pokładzie.

Podobnie rzecz się ma w przypadku współczesnego świata.

Wystarczy tylko rozejrzeć się wokół, aby dostrzec, w jak nieudolny sposób państwa zarządzają swymi budżetami oraz jak bardzo manipulują całą gospodarką. Wkrótce dojdzie do załamania istniejącego systemu. Ucierpią na tym całe społeczeństwa. Oczywiście będą i tacy, którzy się na tym wzbogacą. Będą to ludzie skłonni wziąć na siebie ryzyko, chętni do wyjścia naprzeciw nieuchronnym zmianom oraz umiejący wyprzedzać trendy. Tradycyjny sposób myślenia ulegnie radykalnej przemianie, pojawią się nowe wyzwania, a ten, kto wskaże pozostałym, gdzie szukać rozwiązań, odniesie prawdziwy sukces. Podobnie bywało w przeszłości.

Prawdziwy dobrobyt zawsze budowano dzięki wymianie wartości. W przyszłości nastanie ogromny popyt na jednostki oraz firmy zdolne zaoferować nowatorskie rozwiązania. Dawna taktyka polegająca m.in. na lokowaniu zaoszczędzonych środków na koncie, nabywaniu obligacji skarbu państwa lub poleganiu na rządowych projektach emerytalnych — stała się dziś taktyką ryzyka. W wielu krajach rządzący nadal pozostają wyznawcami teorii Johna Maynarda Keynesa.

Mimo iż zyskała ona powszechną akceptację — teoria ta w ogóle się nie sprawdza. Keynesizm bowiem głosi, iż jedynie rządy mające wiedzę na temat funkcjonowania rynku (według mnie to absurd) są w stanie dla dobra ogółu kontrolować gospodarkę (co okazuje się być totalnym absurdem w kontekście katastrofalnych skutków bieżących wydarzeń). Dziennie przeprowadza się setki tysięcy transakcji, z których każda wynika z potrzeby zabezpieczenia własnego interesu. Czynienie tego w systemie, w którym przyjęto, że rząd centralny wie, co jest najlepsze dla wszystkich zainteresowanych, jest nie tylko niedorzeczne, lecz również niebezpieczne.

Teorie te sugerują nam, że państwa mogą wydawać więcej, niż otrzymują, a jeśli deficyt zostanie zeskalowany do określonej wartości procentowej PKB, nie ma on większego znaczenia. Tak samo było w przypadku analityków, którzy podczas bańki internetowej promowali modele biznesowe nieprzynoszące dochodów, a fakt, iż wszyscy chcieli wierzyć w ich przyszłą skuteczność, nie spowodował, że analitycy mieli rację.

Dyskusje wokół tematu o nazwie „internetowy biznes” oraz polityka, jaką prowadzi rząd, są równie śmieszne, jak w powiedzeniu: „Tracimy pieniądze na każdej sprzedaży, ale odbijamy to sobie na jej ilości”.

Słowa te piszę w momencie, gdy rządy państw Unii Europejskiej przeżywają niemały wstrząs. W Grecji dochodzi do publicznych demonstracji. Kraje, które sprawniej zarządzały swoim budżetem, są wściekłe na te, którym się to nie udało. Domagają się od nich ograniczenia wydatków, aby wyrównać równowagę budżetową. W wielu krajach dochodzi do buntu społecznego. W całej Europie coraz częściej słyszy się o celowych zwolnieniach tempa pracy, strajkach i demonstracjach.

Jestem głęboko przekonany, że waluta euro upadnie w efekcie obecnych zawirowań politycznych. Już wkrótce okaże się, że politycy rządzący owymi zbankrutowanymi państwami nie będą w stanie narzucić swym obywatelom dyscypliny ekonomicznej, jakiej wymagają od nich pozostałe państwa członkowskie. Państwa bogatsze nie będą w stanie wytłumaczyć swoim obywatelom konieczności podwyższenia podatków, których celem jest zdobycie środków na subsydiowanie biedniejszych członków UE. Próby uczynienia tego naraziłyby i już narażają niejednego z rządzących na utratę poparcia wyborców i w rezultacie — dymisję.

Idea stworzenia wspólnej waluty euro była sama w sobie wadliwa, a sposób, w jaki została wcielona w życie, bynajmniej nie ułatwił samego zadania. W miejsce rzeczywistej unii fiskalnej z określoną polityką dotyczącą podatków oraz wydatków budżetowych twórcy strefy euro wprowadzili reguły określające wielkość zadłużenia oraz deficytu budżetowego krajów członkowskich. Zasady te — choć zostały jasno określone w traktacie z Maastricht, nie były i nie są stosowane przez żaden z tych krajów — wliczając konserwatywne pod względem polityki fiskalnej Niemcy.

Co powoduje taką sytuację?

Jeśli jeden z bogatszych krajów Unii jako pierwszy zdecyduje się na wystąpienie ze strefy euro, fakt ten wywoła efekt domina. W przeciągu kilku miesięcy niemal wszystkie pozostałe prężne kraje zdewaluują lub wycofają euro. (Zaledwie garstka państw założycielskich jest w stanie utrzymać tę walutę w ryzach). Większość, a może nawet wszystkie państwa UE, powrócą do dawnej waluty krajowej. Jeśli to nastąpi, nie omieszkają one skorzystać z okazji podreperowania swego budżetu poprzez dewaluację starej formy waluty, na rzecz nowo wprowadzonej do obiegu.

Być może przyniesie to tymczasową ulgę. Na dłuższą metę wywoła coraz poważniejszą inflację oraz dalekosiężne konsekwencje dla każdego z tych krajów. To z kolei przyczyni się do katastrofy finansowej, która wpłynie na kurs dolara, funta, jena i wielu innych.

Wielu straci fortuny… Znajdą się również tacy, który je zdobędą…

 


Fragment książki Randy’ego Gage’a „Ryzykownie znaczy dziś bezpiecznie”

Zaciekawił Cię ten fragment? Pobierz więcej za darmo
DARMOWY FRAGMENT

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Pędzić naprzód, niszcząc po drodze przeszkody

30 lipca 2015

Pedzić naprzód, niszcząc po drodze przeszkody

Powyższy cytat, który wybrałem jako tytuł niniejszego rozdziału, był codzienną mantrą dla Marka Zuckerberga i jego facebookowego klanu. Czerpali z niego siłę każdego dnia, kiedy z małej internetowej stronki dla studentów stawali się stopniowo największym w świecie społecznościowym medium o niszczycielskiej sile. Niszczenie tego, co napotyka się na drodze, może być ryzykowne, lecz wiara w bezpieczeństwo jest dziś gwarancją porażki.

Świat przewrócił się do góry nogami. Przełomowe osiągnięcia, o których była mowa w poprzednich rozdziałach, nie tylko redefiniują nam pojęcie sukcesu, lecz wyznaczają nową drogę do jego osiągnięcia. Ci, którzy trzymają się kurczowo przeszłości, pozostaną w tyle. Ci zaś, którzy mają chęć pędzić do przodu i niszczyć po drodze przeszkody, osiągną sukces, którego kaliber dopiero poznamy.

A oto niewielki, lecz potrafiący przyprawić o zawrót głowy opis tego, w jaki sposób wyzwania z tym związane niosą ze sobą wspaniałe możliwości.

Nowe realia marketingu

Żyjemy w epoce zalewu informacyjnego. Nigdy wcześniej ludzki mózg nie był zmuszony do przetwarzania tak dużej ilości danych. Przeciętna osoba wprost tonie w potoku rozpraszających uwagę bodźców docierających do jej świadomości przez większość dnia. W efekcie tego nasza zdolność skupiania uwagi skurczyła się, a mechanizmy obronne uległy wzmocnieniu. Przedsiębiorcy muszą szukać dziś nowych sposobów dotarcia do swoich klientów. Jak dotąd, żadnemu z nich się to nie udaje.

Chłopski rozum podpowiada nam, że przesyłanie informacji drogą pocztową odeszło już do lamusa. Tymczasem zauważyłem, że kiedy próbuję w ten właśnie sposób dawać innym znać o mających się odbyć seminariach z moim udziałem, okazuje się, że jest to wciąż niezwykle skuteczna metoda. Powód? Moi konkurenci uwierzyli, że zwykła poczta to przeżytek i przestali z niej korzystać. Gratulują samym sobie, ciesząc się z zaoszczędzonych pieniędzy, które musieliby wydać na drukowanie i wysyłkę swoich materiałów promocyjnych. Jest to kolejny dowód na to, że warto podążać w kierunku przeciwnym do reszty.

Nie należy przy tym zapominać o czynieniu tego w sposób inteligentny. A teraz podam przykład odwrotnej sytuacji.

Swój apartament w Miami Beach, gdzie obecnie mieszkam, kupiłem od pewnego lekarza ponad 6 lat temu. Od tamtego czasu co tydzień znajduję w skrzynce całą masę materiałów promocyjnych i ulotek reklamujących różnego rodzaju konferencje, nowy sprzęt medyczny bądź nowe leki. Wydawać by się mogło, że podstawową regułą marketingową powinno być rutynowe weryfikowanie adresów potencjalnych lub stałych klientów (na ogół bywa tak, że co miesiąc 2% adresatów umiera lub zmienia miejsce zamieszkania).

Na rynku działa obecnie około 50 firm oferujących medyczne produkty swoim klientom, z których żadna nie uaktualniła swojej bazy danych adresowych ani razu w ciągu tych 6 lat! Według statystyk każdy z adresatów znajdujących się w ich bazie danych albo zmienił adres, albo nie ma go już wśród żywych. Co piąty zaś uczynił i jedno i drugie aż dwukrotnie! Firmy te pewnie narzekają na słaby odzew ze strony klientów, co utwierdza je w przekonaniu, że tradycyjna poczta stała się anachronizmem. Poczta dalej świetnie działa, choć w sposób nieco inny niż 20 lat temu.

Agencje reklamowe próbują pewnie przekonać zarząd niejednej z takich firm do tego, aby zainwestowali w listę e-mailingową. Tu również kryje się mała zagwozdka, ponieważ system poczty elektronicznej zdaje się coraz mniej wydajny. Czeka go niechybna śmierć, jeśli nie znajdzie się ktoś, kto dokona radykalnych zmian w sposobie funkcjonowania tego medium.

Coraz częściej użytkownicy sieci rezygnują z poczty elektronicznej i wybierają SMS-owanie. Trend ten prawdopodobnie utrzyma się przez jakiś czas. Nie wspomnę już o eksplozji mediów społecznościowych oraz mikroblogów. Od lat nie otrzymałem żadnego e-maila od swoich siostrzenic i bratanków. Porozumiewamy się wyłącznie przez Facebooka. 5- i 6-latki łączą się ze sobą za pomocą oprogramowania FaceTime działającego na ich iPadach. Nie wiedzą nawet, czym jest e-mail, i pewnie jak żyją, w ogóle nie słyszeli tego słowa.

Natrętny, oldskulowy marketing, aby móc dotrzymać kroku współczesnej technologii, przybrał jeszcze bardziej agresywną formę. Stosuje się idiotyczne tricki, których celem jest przede wszystkim zwrócenie uwagi konsumenta. Niestety, skutkuje to jedynie przyciąganiem niewłaściwych osób. Ci sami marketingowcy rzucili się na społecznościowe media, wykorzystując je jako platformę reklamową. Nie rozumieją oni jednak pewnych niuansów będących sprawą oczywistą dla stałych użytkowników niektórych portali, nie dostrzegają funkcji, jakie owe portale spełniają względem swoich użytkowników na poziomie emocjonalnym. (Aby lepiej zrozumieć tę kwestię, proponuję przeczytać książkę BezMarketing napisaną przez Scotta Strattena).

Na każdym kroku spotkać dziś można kogoś, kto uważa się za „eksperta w dziedzinie mediów społecznościowych”. Ludzie wierzą, że śledzenie dwóch tysięcy nieznajomych osób na Twitterze oraz wiedza o tym, jak założyć fan page na Facebooku potrafi uczynić z nich guru w tej dziedzinie. Udzielają innym zupełnie nietrafionych rad, których słuchanie skutkuje popełnianiem wciąż tych samych, klasycznych błędów. Oferowanie rabatowych kuponów na zakupy w zamian za „zalajkowanie” profilu na Facebooku nie jest złym pomysłem. Dobrze by było mieć jednak jakiś plan tego, co nastąpić ma potem.

Media społecznościowe zmieniają dziś całą dynamikę procesu komunikacyjnego. Mimo to nie powinny być traktowane jako kolejny kanał dystrybucyjny dla treści, które pragniemy przekazać światu.

Media społecznościowe dają klientom możliwość znalezienia nas w sieci, sprawdzenia naszej wiarygodności oraz zakupienia naszych produktów lub usług. Działa to również w drugą stronę: umożliwiają nam odnalezienie sprzedawcy, zasięgnięcie opinii na jego temat oraz nabycie tego, co nas interesuje. Eliminujemy w ten sposób licznych pośredników (a tym samym etaty, które zajmowali). Kontrolowanie marki produktu i jej wizerunku staje się wówczas bardziej skomplikowane, co może obniżyć jego cenę.

Z drugiej strony, media społecznościowe mają wiele zalet. Możesz w sposób bezpośredni łączyć się ze swoim plemieniem, monitorować obecność swojej marki w czasie rzeczywistym oraz otrzymywać natychmiastowe powiadomienia o bieżących problemach. Media społecznościowe wprowadziły nowe zasady gry, jeśli chodzi o budowanie świadomości marki.

Cała prawda na temat budowania świadomości marki

Zdeklarowany nonkonformista Joe Calloway ma niezwykle ciekawą teorię na ten temat. Według niego nie należy zbytnio starać się o uzyskanie wiodącej pozycji w swojej kategorii. Lepiej stworzyć własną i być jej jedynym przedstawicielem.

W swojej książce Becoming a Category of One prezentuje czytelnikowi kontrowersyjne podejście do zagadnienia pozycjonowania marki, na które warto poświęcić trochę czasu.

Poruszanie się po minowym polu brandingu i pozycjonowania nigdy nie było łatwym zadaniem. Obecnie jest ono jeszcze bardziej skomplikowaną czynnością. Pełna kontrola nad daną marką nigdy nie była w pełni osiągalna, lecz przynajmniej można było próbować. W dobie mediów społecznościowych jest to praktycznie niewykonalne. Różnica polega na tym, że obecnie wiadomo, co dana marka reprezentuje na rynku, a także co należy ulepszyć w jej wizerunku (lektura obowiązkowa — książka Bruce’a Turkela Building Brand Value).

Marka nie ogranicza się do logo lub kolorystyki. Nie chodzi tu o konkretny produkt lub usługę. Marka jest odzwierciedleniem produktu lub usługi. Jest tym, co postrzegają inni. Marka to doświadczenie klienta nabyte w wyniku kontaktu z nimi. Internet umożliwił ludziom intensywną wymianę tego typu doświadczeń, co ma ogromny wpływ na wizerunek produktów i usług.

Dzięki mediom społecznościowym budowanie świadomości marki stało się czymś niezwykle interesującym. Na zewnątrz marka bywa tym, co postrzegają inni. Na głębszym poziomie chodzi o sposób, w jaki twój produkt lub usługa są w stanie przysłużyć się klientowi. Na poziomie najgłębszym z możliwych — do tej kategorii należą nieliczne marki takie jak Apple, Cirque Du Soleil, Starbucks i Nike — kwintesencją pojęcia jest dobre samopoczucie, jakie jesteś w stanie podarować swoim klientom.

Zdarzyło ci się pewnie parę razy zobaczyć grubasa podróżującego w górę ruchomymi schodami w jakimś centrum handlowym? Pewnie nieźle zasapałby się podczas gry w szachy. Człowiek taki uważać się będzie za wielkiego atletę, ponieważ ma na sobie sportową bluzę z napisem Just Do It!

Sam jestem dziś łysym 50-latkiem, przedstawicielem rasy białej i korzystam z maca.

Kiedy odwiedzam salon Apple i spotykam tam dzieciaki na wrotkach, ludzi z towarzyszącymi im czworonogami oraz wszystkich fantastycznych pracowników działu obsługi technicznej — czuję się świetnie!

Podobnie czują się klienci stojący w kolejce po fantazyjną kawę w Starbucksie, przeglądający nowe produkty w sklepie ze sprzętem firmy Apple, a także ci, którzy z zapartym tchem oglądają kolejny występ Cirque Du Soleil. Wszyscy oni gotowi są z całego serca polecać innym produkty, które sami nabywają, a mówiąc ściślej — których doświadczają.

Klienci tacy mają zaufanie do produktu lub usługi, w które zainwestowali i pragną podzielić się swym dobrym samopoczuciem ze wszystkimi znajomymi.

W nieświadomy sposób przestają być jedynie klientami, a stają się zespołem marketingowców. Tak skutecznej reklamy nie da się nabyć za żadną cenę. Fenomen ten opisał dokładnie Seth Godin w swojej książce pod tytułem Plemiona.

Kiedy marka inspiruje całe plemiona społecznościowe, może to przynieść nam fortunę. Dla ludzi największą inspi racją bywa dobre samopoczucie pochodzące z zewnątrz.

Dzięki produktom Nike wszyscy czują się w doskonałej formie, smakosze kawy ze Starbucksa tworzą elitarny klub towarzyski, gadżety firmy Apple sprawią, że każdy dzieciak poczuje się fajowo, zaś występ Cirque Du Soleil porywa naszą wyobraźnię i przenosi nas w zaczarowane miejsca. Koncern Chrysler przyjął tę samą filozofię, promując swoje słynne Vipery. Odniósł tak niebywały sukces, że kiedy firma znalazła się w tarapatach finansowych, rozważano nawet możliwość sprzedania Vipera jako niezależnej marki.

Obecnie korporacja prowadzi elitarny Viper Club mający swe oddziały na całym świecie. Zarządza jego witryną, w ramach której edytuje magazyn elektroniczny, umieszcza filmy wideo oraz wydaje luksusowy magazyn z lśniącymi stronami. Na stronie internetowej klubu, w części dla zarejestrowanych, plemiona społecznościowe mogą łączyć się ze sobą poprzez fora dyskusyjne oraz blogi i tworzyć w ten sposób coraz większą aurę pozytywnych emocji wokół swej ulubionej marki.

Raz do roku lub raz na dwa lata firma organizuje ogólnokrajowe zloty szczęśliwych posiadaczy tych wypasionych, supermęskich demonów szybkości.

Wystarczy raz wziąć udział w takim wydarzeniu, by ujrzeć, z jakim wielkim zapałem obecni tam uczestnicy kupują wszystkie cenne drobne przedmioty typu łańcuszki na klucze, kurtki, miniaturowe modele pojazdów i tym podobne drobiazgi. Jeśli wybierzesz się do sklepu z pamiątkami Cirque Du Soleil tuż po przedstawieniu, zobaczysz, w jak błyskawicznym tempie koszulki w cenie 125 dolarów za sztukę znikają z półek. Ponieważ sam należę do obydwu z tych plemion, zapewniam czytelników, że emocje odczuwane w trakcie tych zakupów są naprawdę szalone.

Posiadam całą kolekcję viperowskich kołpaków, skórzanych kurtek, koszulek polo, mat na podłogę robionych na zamówienie, uchwytów dźwigni zmiany biegów, miniaturowych modeli, plakatów, zegarów oraz książek. Popijam swój ulubiony napój, czyli Dr. Peppera (tak, należę do tego plemienia) z klubowych kubków lub z eleganckich szklanek z wygrawerowanym napisem Viper, które stawiam na pasujących do nich firmowych podkładkach, na których widnieje charakterystyczne logo (niech czytelnik nie myśli, że żartuję).

Poza tym, mam tyle ubrań kupionych w sklepie Cirque Du Soleil, że wystarczyłoby mi ich na otworzenie własnego butiku pod szyldem tej firmy. Posiadam również płyty CD i DVD ze wszystkimi występami, które miałem przyjemność oglądać na żywo.

Wszyscy chcemy zachować część naszych wrażeń, dlatego lubimy kupować tego rodzaju produkty. Świadome budowanie marki zawsze na tym polegało. Nowe technologie oraz media społecznościowe znacznie ułatwiły to zadanie (lub uczyniły je trudniejszym dla tych, którzy nie rozumieją, na czym cała ta gra polega) oraz sprawiły, że proces ten przebiega w krótszym czasie.


Fragment książki Randy’ego Gage’a „Ryzykownie znaczy dziś bezpiecznie”

Zaciekawił Cię ten fragment? Pobierz więcej za darmo
DARMOWY FRAGMENT

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Spójność i konsekwencja drogą do prawdziwego sukcesu i spełnienia

28 lipca 2015
Anna Węgrzyn

Porzuciłaś twardy biznes na rzecz stworzenia od początku portalu www.zmianywzyciu.pl. Opłacało się? Co Ci to dało? Skąd w ogóle taki pomysł?

Kiedy słyszę słowa „opłacało się”, to natychmiast wracam do cytowanych już nie raz słów śp. profesora Bartoszewskiego „Na pewno nie wszystko, co warto w życiu, się opłaca, ale jeszcze pewniej (…) nie wszystko, co się opłaca, jest w życiu coś warte”. Jednak gdybym musiała powiedzieć wprost, to tak, opłacało się.

To, czego dowiedziałam się o sobie przez ostatnie trzy lata, każdego dnia tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że zawsze trzeba działać w zgodzie ze sobą. Chodzenie w czyichś butach, podziwianie życia sąsiada lub swoich idoli to droga donikąd. Tylko wsłuchując się w siebie i przyglądając się sobie mamy możliwość realizowania swojego życia w pełni świadomie. Możemy mieć wiele, ale jeśli nie potrafimy tego zobaczyć i docenić, to całe życie spędzimy na biegu w niewłaściwym kierunku.

Portal Zmiany w Życiu jest moim autorskim projektem – prowadząc go od początku kieruję się własnymi doświadczeniami i obserwacjami życia. Dlatego tak bardzo wierzę w jego skuteczność. Bardzo skrupulatnie dobieram autorów tekstów i gości wywiadów.

Tu nie chodzi o ilość „lajków”, tylko o wartość dla czytelnika. Przez rok prowadzenia portalu tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że warto zmienić kierunek przepływu informacji – nie skupiać uwagi na sobie i na tym, co ja mądrego mam do powiedzenia, tylko na tym, co czytelnik może dla siebie wziąć.

Tak samo będzie na organizowanej 12 września konferencji Zmiany w Życiu – pierwszy krok. Cała uwaga będzie skoncentrowana na uczestniku – po to, by z konferencji nie wyszedł tylko z dobrą energią, która szybo zgaśnie, ale także z refleksją nad swoim życiem i gotowym planem działania. Nauczmy się sami rozwiązywać problemy i wytwarzać potrzebne nam emocje, aby nie uzależniać się od energii innych osób lub bodźców.

Często wspominasz o spójności i konsekwencji. Czym się kierujesz prowadząc portal?

Spójność i konsekwencja to mój klucz, który otwiera wszystkie drzwi (śmiech). W życiu rzadko przyznajemy się do swoich prawdziwych potrzeb. Oficjalnie interesują nas estetyczne przedmioty, drogie wakacje w pięknych miejscach, dobre jedzenie i muzyka klasyczna.

A w rzeczywistości okazuje się, że spanie na trawie jest super, chleb z masłem też smakuje dobrze, a na weselu czy imprezie integracyjnej najlepiej sprawdza się disco polo i wszyscy znają słowa 🙂 To jest dla mnie mechanizm tej spójności, tego wewnętrznego flow, za którym warto iść.

Konto na Facebooku założyła mi koleżanka dwa lata temu, bo sama tego nie potrafiłam. Tworząc portal zapłaciłam swoją cenę, bo na wejściu zostałam oszukana przez bliską mi osobę, ale jednocześnie we wszystkich decyzjach kierowałam się intuicją i doświadczeniem życiowym. Oczywiście bardzo dużo się nauczyłam i dziś w naszym panelu administracyjnym śmigam jak szalona!

Patrząc na odsłony portalu i na naszą liczącą sobie 16 000 fanów społeczność na Facebooku bardzo świadomie twierdzę, że to ta spójność mnie tu zaprowadziła. Nie wrzucam postów, które nie są w zgodzie ze mną, nie promuję – nawet za duże pieniądze – rzeczy, których sama bym nie wykorzystała. Nie szukam ludzi, którzy zrobią sensację i ”lajki” – po prostu robię swoje tak, jak czuję.

Sama też nie mam potrzeby pokazywać na Facebooku swojego prywatnego życia, a mimo to codziennie dostaję wiele zaproszeń i pozytywnych komunikatów. Liczby, miłe komentarze i brak tzw. hejtów mówią same za siebie, że to najlepsza droga działania.

Jaka jest na co dzień Anna Węgrzyn? Czy zmiana to twoje drugie imię?

Tak, bez wątpienia na drugie imię zamiast „Ewa” mogłabym mieć „Zmiana”. Już od najmłodszych lat ciągnęło mnie do nowych doświadczeń. Świadczy o tym moja droga zawodowa: z wykształcenia jestem prawnikiem, a pracowałam jako kolejno księgowa, dyrektor HR, stewardessa, dyrektor sprzedaży i redaktor naczelna. Zmiany towarzyszą mi także w życiu prywatnym – mam tu na myśli otwartość na podróże, idealnie się adaptuję do nowego klimatu i warunków.

Byłam już w chmurach jako stewardessa i pod wodą, robiąc kurs nurkowania. W związkach też nie mam tzw. swojego typu. Wiek, kolor włosów czy ich brak nie mają dla mnie znaczenia. Ważne jest to, aby mieć o czym ze sobą rozmawiać i móc się wzajemnie wspierać i podziwiać. Uwielbiam szpilki, ale w butach płaskich też potrafię chodzić – chociaż słabiej (śmiech). Na śniadanie miksuję sobie koktajle ze szpinaku, ananasa czy pietruszki, ale jak zobaczę dobrą golonkę, to nie odmówię.

Często mówię w redakcji do moich najwspanialszych dziewczyn, że największych zmian w swoim projekcie doświadczam ja. Na co dzień Anna Węgrzyn to kobieta z każdym dniem coraz bardziej spełniona, kierująca się tymi samymi wartościami, co w biznesie. Doświadczenie, które tam zdobyłam bardzo mi pomaga i teraz, chociaż robię dużo nowych rzeczy. Zakładam szpilki i kostiumy na spotkania, ale też t-shirty do redakcji.

Najważniejsze jest jednak to, że moja wewnętrzna spójność daje mi poczucie spełnienia niezależne od okoliczności i równie mocno cieszą mnie wakacje spędzane pod palmą w dalekim kraju, jak i na własnym tarasie, jedząc jajko na miękko – te ostatnie może nawet bardziej.

Dużo się ostatnio mówi, że przeszliśmy od etapu zachłyśnięcia się dobrobytem i osiągania sukcesu za wszelką cenę do doceniania tego co mamy. Do zatrzymania się i spojrzenia wstecz ile już osiągnęliśmy. Modne ostatnio słowa to balans pomiędzy pracą, a prawdziwym życiem – work-life balance. Czy portal zmianywzyciu.pl to nie jest po prostu próba wypłynięcia na nowo tworzącym się trendzie?

Portal Zmiany w Życiu powstał w momencie największych zmian w moim życiu. Jeżeli te zmiany pojawiły się, jak to mówisz, w nowo tworzącym się trendzie to pewnie ktoś może tak na szybko pomyśleć. Wierz jednak, ze po zagłębieniu się w lekturę moich wywiadów i artykułów publikowanych na portalu, szybko można się zorientować, że to bardzo osobisty projekt i nie ma nic wspólnego z tym co dzieje się wokół.

Moje działania są spójne ze Strategią błękitnego oceanu. Wszystko co robię jest związane z moimi doświadczeniami i obserwacjami. Również osoby, które współpracują z portalem myślą podobnie i dzielą się swoimi doświadczeniami.  Nie opisują tego co przeczytali w książkach tylko czego dotknęli osobiście.

Ja np. nie piszę o podróżach, pomimo iż odwiedziłam prawie wszystkie kontynenty, bo moje podróżowanie nie było tak głębokie jak np. Agnieszki Kuczyńskiej.

Organizowana przez mnie 12 września Konferencja, też nie ma nic wspólnego z obecnymi na rynku. Nie będzie żadnej sprzedaży ze sceny. W informacji o szczegółach konferencji zachęcam np.  aby każdy przygotował się do niej i przejrzał swoją bibliotekę, aby nie kupować książek pod wpływem chwili. Ja nie używam terminu work–life balance – ja po prostu komunikuję, aby nie biec za tłumem tylko poznać siebie i swoje prawdziwe potrzeby na tyle, aby czerpać przyjemność z każdego momentu w życiu.

Prawdziwe potrzeby czyli jakie? Po czym poznać, co jest prawdziwą potrzebą, a co wydmuszką wykreowaną przez media i społeczeństwo? Czy osoby występujące na konferencji podpowiedzą nam jak spojrzeć głęboko w siebie? 

Prawdziwe potrzeby? Cieszę się za to pytanie w tym momencie. Mam idealny przykład. Dwa lata temu założyłam konto na fb, nawet wspominałam o tym. Nie byłam do niego przekonana, ale pomyślałam sprawdzę. Aby zachować siebie, nikt nigdy nie dowiedział się, na jakich wakacjach byłam albo co miałam na talerzu.

Niemniej jednak mimo mojego zerowego wkładu w intensywność działań ( oprócz informacji z portalu) w ciągu dwóch lat zdobyłam ponad 4 tys. znajomych. Kilka dni temu usunęłam konto, bo moją prawdziwą potrzebą jest spokój. Oczywiście dla administrowania portalu musiałam założyć drugie, ale tutaj będzie już na nim bardzo wąskie grono. To jest właśnie ta prawdziwa potrzeba, posłuchania siebie i działania.

Na logikę można powiedzieć, że usunięcie konta z ponad 4 tysiącami kontaktów przed organizowaną konferencją jest nielogiczne. Może jest, ale jest moją potrzebą. Jak się zna siebie to przychodzi taki moment, kiedy wciśnięcie guzika przychodzi łatwo. Ważne jest tylko aby ten moment zauważyć i go nie przegapić. Oczywiście mam kilka relacji z tego czasu i one zostaną zachowane, ale do tego nie potrzeba fb, bo mamy swoje telefony, e maile a nawet ustalone terminy spotkania ☺. 

Jeśli chodzi o ostatnie pytanie, to z pełną świadomością mówię tak, szczególnie za siebie. Ja prowadzę konferencję, mam swoją prelekcję. Przygotowuję zeszyt coachingowy w taki sposób aby każdy na tyle przyjrzał się sobie i na tyle poznał metody aby stosować je również po konferencji. U mnie onedziałają, jak widać ☺ zapraszam więc na www.zmianywzyciu.pl/konferencjana hasło zlotemysli dostępny jest rabat 10%

Konferencja "Zmiany w Życiu"

Konferencja „Zmiany w Życiu”


Anna Węgrzyn

Z wykształcenia prawnik, z doświadczenia księgowa, dyr. HR, sprzedaży i marketingu, z powołania i zamiłowania coach International Coaching Community.

Założyłam i prowadzę portal www.zmianywzyciu.pl gdzie zachęcam do zmian na poziomie myślenia i działania. Jako coach pomagam firmom, ich pracownikom a także indywidualnym klientom wydobyć wszystkie najlepsze cechy z siebie i innych, by móc je wykorzystać w drodze do wspólnego sukcesu.

Dla moich klientów słowa takie jak motywacja, potencjał osobisty, rozwój zaczynają nabierać znaczenia, kiedy we współpracy ze mną uświadamiają sobie, jak wymierny może być efekt ich starań, gdy potrafią zarządzać własnymi naturalnymi umiejętnościami. To największa satysfakcja w mojej pracy być świadkiem zmian, które czynią człowieka szczęśliwszym.

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Bolesny sekret udanych początków

28 lipca 2015

Jak powstaje drzewo?

Na pewno wiesz, ale warto to omówić wspólnie. Najpierw sadownik sieje nasiona. Ziemia je przyjmuje. Mijają miesiące i lata. Ziemia karmi nasiona swoim bogactwem. Wspomagają ją słońce, wiatr i deszcz. Omijają to miejsce ludzie i zwierzęta. Pozwalają rosnąć drzewu. Ono rośnie i staje się coraz większe. Pień i gałęzie stają się silne i trwałe. Liście zielenieją. Owoce wydobywają się i dojrzawszy, spadają na ziemię albo są zrywane.

Tak powstaje drzewo.

Aby dostać owoce, trzeba było wysiłku ludzkiego i naturalnego. Swoje dołożyli Czas i Fortuna. Dopiero wtedy drzewo wydało owoce.

Najpierw trzeba się wysilić i napracować, żeby potem uzyskać wynagrodzenie. Inaczej się nie da. Widać to przede wszystkim w biznesie i w tworzeniu dzieła. Na przykład pisanie książki. Aby napisać książkę, którą teraz czytasz, musiałem przez wiele lat bacznie obserwować świat wokół mnie. Poza obserwacją konieczne było myślenie abstrakcyjne i łączenie faktów. Za niektóre lekcje zapłaciłem bardzo dużo. I nie chodzi mi tutaj o pieniądze, ale o zaprzepaszczone relacje z ludźmi. Doznałem wielu silnych emocji i wielu niepowodzeń. Trwało to wiele lat, właściwie całe moje świadome życie. Ale dzięki temu zdołałem wydać owoc, którym możesz się cieszyć.

Wiesz, dlaczego większość grup czy stowarzyszeń patrzy nieco spode łba na chcących do nich dołączyć? Dlaczego stawiają wymagania? Ponieważ każda z nich musiała przebyć jakąś drogę do miejsca, w którym się znalazła. Niekiedy, aby zyskać szacunek jakiejś grupy, należy przeżyć dokładnie to, co ona. Na przykład zupełnie inaczej rozmawiają ze sobą kierowcy niż osoby bez prawa jazdy. Trudno złapać tym dwóch grupom nić porozumienia w tej sferze. Nawet jeśli dobrze im się rozmawia, to wystarczy, że zejdą na jakiś temat drogowy i dobra atmosfera stanie się wspomnieniem.

Pamiętaj, że aby cokolwiek uzyskać, należy zabiegać o to w skuteczny i pełen rozsądku sposób. Nie dostaniesz niczego „bo tak”. Zawsze trzeba zapłacić frycowe. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej. (…)

W jednym z biznesów, który współtworzę, mamy zasadę: „Najpierw zasłuż, potem proś”. Oznacza to, że nikt nie dostanie pomocy, jeżeli na nią nie zasłużył. Być może przypomina ci się teraz moja misja życiowa („Pomagam ludziom stać się lepszymi… czy tego chcą, czy nie”). Lecz zauważ, że nie zamierzam być frajerem. Chcę pomagać, ale ludzie muszą wykazywać inicjatywę.

Kiedy sam zacząłem stosować tę zasadę w ubieganiu się o cudzą pomoc, efekty gwałtownie wzrosły. Nagle ludzie słuchali mnie z większą uwagą, patrzyli z większym szacunkiem i wypowiadali się z większą rozwagą. Jeżeli tylko zaczniesz stosować tę zasadę, twoje relacje z lepszymi od ciebie znacznie się poprawią.

Z własnego doświadczenia wiem, że młodzi ludzie często mają problem, aby zyskać zaufanie starszych od siebie. Jest ciężko, ponieważ starsi mają większe doświadczenie, silniejsze charaktery, głębsze relacje z innymi i więcej zasobów. Z czym do ludzi? Powiem z doświadczenia, że najlepiej działa przewaga w jakiejś dziedzinie. Nie chodzi tu o grę w Warhammera, tylko o przewagę np. w publicznych wystąpieniach. Pokazując im swój kunszt w tej dziedzinie, niewątpliwie przydatnej życiowo, zyskałem ich szacunek i uwagę. Poszukaj swojej przewagi i uwypuklaj ją z gracją i klasą. Nie chodzi o pokazywanie palcem gorszych od siebie, tylko o bycie inspirującą gwiazdą.

Jak mówi T. Harv Eker: „Najpierw korzenie, a potem owoce”. To właściwa kolejność. Jeżeli chcesz owoców, najpierw musisz zadbać o warunki do ich pojawienia się: o swój rozwój, dobry trening, nawiązanie relacji, zdobycie umiejętności itp.

Na koniec historia Arnolda Schwarzeneggera: zanim został gwiazdą Hollywood, był światowej sławy kulturystą. Aby osiągnąć męską i widowiskową muskulaturę, która okazała się przepustką do sławy i bajkowego życia, ćwiczył nieustannie. Dzień w dzień. Ćwiczył w lodowatej piwnicy, bez dobrego sprzętu. Robił powtórzenia pomimo wymówek, które podpowiadał mu umysł. Codziennie przerzucał ciężary. A kiedy ciało odmawiało mu posłuszeństwa, a ból paraliżował, zagryzał wargi i ćwiczył dalej. To był okaz stalowej determinacji, ukierunkowanej tylko na zwycięstwo. Ćwiczył miesiącami, latami. W końcu drzewo wydało pierwszy owoc z małym sukcesem. Ciągle swoje drzewo podlewał, dzięki czemu mógł zrywać swoje owoce. Zapłacił poważne frycowe i uzyskał poważną nagrodę.

Oto wskazówka, co masz ze sobą zrobić.

Michał Rozkrut, autor książki „Mistrz Życia”.

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Sznurki, czyli kim naprawdę jesteś?

27 lipca 2015

– Kim jesteś? – spytał.
– Lekarzem – chirurgiem! – powiedziałem, lekko wypinając pierś. W końcu pracowałem na to kilkanaście cholernych lat.
– Kim jesteś? – zapytał ponownie.
– No… ojcem, mężem, dobrym synem, bratem… – dodałem szybko.
– Kim jesteś ? – ponowił pytanie.
– Hmm… – zastanowiłem się. – Właścicielem kliniki, szefem, kumplem, dobrym sąsiadem, mam też dom na przedmieściu, mercedesa, rasowego owczarka… – wymieniałem powoli. Kompletnie nie miałem pojęcia o co mu chodzi.
– Kim jesteś? – mówił dobitnie.
– Przewodniczącym rady miasta, członkiem klubu tenisowego… – mówiłem coraz bardziej zirytowany.
– Kim jesteś? – powiedział po raz ostatni, po czym zamilkł.

Zapadła cisza.

Pytanie powoli przenikało do mojej podświadomości – Kim jestem? Kim jestem? – powtarzałem w myślach.

Zagłębiłem się w siebie. Z roztargnieniem przeszukiwałem zakamarki mojej duszy.

Błąkałem się. A ten czas wydawał się wiecznością. Wreszcie spojrzałem mu głęboko w oczy i – o dziwo – nie złamałem się pod ciężarem jego przenikliwego wzroku. Tak. To jest to. Teraz byłem niemal pewny – Już wiem!

***

W życiu wszyscy potrzebujemy sznurków. Sznurków, którymi możemy się przywiązać do ziemi, by pozbawić się wrażenia, że odlatujemy jak balony przepełnione helem. Potrzebujemy sznurków pod tytułem: jestem lekarzem, prawnikiem, biznesmenem, mężem, żoną. Boimy się życia bez historii. Przeraża nas bycie po prostu Janem Kowalskim. Obawiamy się momentu, gdy ktoś nas zapyta:

A co Ty tak właściwie osiągnąłeś?

Kim jesteś?

Co sobą reprezentujesz?

Zawsze w takich momentach myślimy o studiach, o kolejnych zerach na koncie (lub o jednym zerze, jeśli nie poprzedza go żadna liczba), o samochodzie, domu, małżonce.

A co gdyby tak odpowiedź brzmiała: jestem uczciwy, lojalny, wierny własnym zasadom? Jestem patriotą. Ostatnio pomogłem starszej pani zanieść zakupy na 4. piętro. Uratowałem gołębia, który miał złamane skrzydło. Udaremniłem kradzież. Byłem wierny żonie, mimo że byłem na delegacji w Portugalii.

Czy te kwestie nie mówią o nas więcej, niż to, co tam sobie skrzętnie zgromadziliśmy i co wpisujemy do CV?

Nie zrozum mnie źle – te sznurki są ważne, ale niestety powoli zapominamy o reszcie i zaczynamy z tych sznurków tworzyć szubienicę… na której wieszamy swoją duszę, zostawiając pustą fasadę.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Inicjatywa i przywództwo

23 lipca 2015

Możesz to zrobić, jeśli uwierzysz, że możesz!

Zanim przejdziesz do opanowywania tej części, zwróć uwagę na to, iż przez cały ten kurs przestrzegana jest doskonała koordynacja myśli.

Zauważ, że całe szesnaście części harmonizuje i łączy się ze sobą tak, że tworzą doskonale zbudowany łańcuch, ogniwo za ogniwem, z czynników wchodzących w skład budowania i rozwijania potęgi poprzez zorganizowany wysiłek.

Zauważysz również, że te same fundamentalne zasady Psychologii Stosowanej tworzą podstawę każdej z tych szesnastu części, chociaż w każdej z nich zastosowanie ich jest inne.

Obecna część o Inicjatywie i Przywództwie następuje bezpośrednio po wykładzie o Pewności Siebie specjalnie dlatego, że nikt nie mógłby zostać skutecznym i sprawnym przywódcą czy podjąć inicjatywę w jakimś wielkim przedsięwzięciu bez solidnej wiary w siebie.

Inicjatywa i Przywództwo są w tej lekcji terminami pokrewnymi, ponieważ Przywództwo jest niezbędne do osiągnięcia sukcesu, a Inicjatywa jest bazą, na której buduje się cechy potrzebne do Przewodzenia. Inicjatywa jest tak niezbędna dla sukcesu, jak potrzebna jest oś w kołach wozu.

A czymże jest Inicjatywa?

Jest to ta niezmiernie rzadka cecha, która zachęca — nie, zmusza — człowieka do zrobienia tego, co powinno być zrobione, nawet jeśli nikt mu tego robić nie kazał. Elbert Hubbard tak powiedział na temat Inicjatywy:

Świat rozdaje wspaniałe nagrody: pieniądze i sławę za jedną rzecz, jaką jest Inicjatywa.

Czym jest inicjatywa? Powiem ci. To znaczy robić to, co trzeba, nie czekając na stosowne polecenia.

Nieco poniżej inicjatywy stoi sumienne wykonywanie obowiązków: przecież niemal tym samym, co robić coś bez polecenia, jest zrobić to, kiedy ktoś nam to zleci. Na przykład: „zanieś tę wiadomość panu Garcii”. Ci, którzy mogą zanieść tę wiadomość, dostają wyróżnienia i zaszczyty, ale ich wynagrodzenie nie zawsze jest proporcjonalne do tych wyróżnień.

Zaraz obok także są ci, którzy robią to, co należy, kiedy konieczność zmusza ich do tego. Ci „dostają obojętność zamiast honorów i nędzny grosz na zapłatę”. Ten rodzaj ludzi większość życia spędza, grzejąc ławkę i zawsze ma życiorys pełen trudów i niepowodzeń.

Dalej jeszcze za ludźmi z Inicjatywą mamy ludzi, którzy nie zrobią tego, co trzeba, nawet jeśli ktoś będzie obok, żeby im pokazać, jak to się robi, więc zostanie przypilnować wykonania tej pracy. Tacy są zawsze bezrobotni i zbierają pogardę, na którą zasługują, chyba że mają bogatego tatusia — w tym wypadku przeznaczenie czeka cierpliwie za rogiem na pierwszą sposobność, z kijem baseballowym w ręku.

Do której kategorii ty się zaliczasz?

Ponieważ po zakończeniu szesnastej części otrzymasz zadanie zrobienia rozrachunku samego siebie i oceny tego, których z szesnastu składników kursu potrzebujesz najbardziej, dobrze byłoby, gdybyś zaczął się przygotowywać do tej analizy, odpowiadając na pytanie zadane przez Elberta Hubbarda:

Do której z tych klas należysz?

Jedną ze specyficznych cech Przywództwa jest fakt, iż nie odkryto go nigdy wśród ludzi, którzy nie opanowali nawyku przejmowania inicjatywy.

Przywództwo to coś, do czego musisz się wprosić; samo nigdy nie będzie się narzucać. Jeśli uważnie przeanalizujesz wszystkich znanych ci przywódców, zauważysz, że nie tylko stosowali Inicjatywę, ale także zabrali się do swojego dzieła z określonym celem na myśli. Zauważysz także, że posiadali cechę opisaną w trzeciej części kursu:

Pewność Siebie.

Powyższe fakty wspomniano w tej części dlatego, że korzystne będzie dla ciebie zanotować, iż ludzie, którzy już odnieśli sukces, stosowali wszystkie elementy omówione w szesnastu częściach tego kursu, a także z powodu ważniejszego — że dobrze na tym wyjdziesz, jeśli dokładnie zrozumiesz zasadę zorganizowanego wysiłku, którą ten kurs ma zamiar wpoić w twój umysł.

Teraz jest odpowiedni moment, aby oświadczyć, iż kurs nie jest pomyślany jako boczna furtka do sukcesu ani jako mechaniczna formuła, którą można stosować do osiągania wiekopomnych celów bez wysiłku własnego. Rzeczywista wartość każdego kursu leży nie w samym kursie, ale w użytku, jaki z niego uczynisz. Głównym celem niniejszego kursu jest pomóc ci rozwinąć siebie w tych szesnastu dziedzinach opisanych w szesnastu częściach, a temat tej części — Inicjatywa jest jedną z cech najważniejszych.

Przejdźmy teraz do stosowania zasady, na której opiera się niniejsza część, opisując szczegó- łowo, jak posłużyła ona do sfinalizowania z sukcesem transakcji, którą większość ludzi uważałaby za trudną.

W roku 1916 potrzebowałem $ 25 000 na otwarcie instytucji szkoleniowej. Jednak nie mia- łem ani takich pieniędzy, ani wystarczającego zabezpieczenia, aby pożyczyć te pieniądze zwykłym kanałem z banku. Czy usiadłem i zapłaka- łem nad swym losem? Czy myślałem nad szczytami, jakie mógłbym osiągnąć, gdyby jakiś bogaty krewny lub Dobry Samarytanin poratowali mnie i pożyczyli potrzebny kapitał?

Nic z tych rzeczy!

Zrobiłem dokładnie to, co teraz poradzę — poprzez ten kurs — zrobić wam. Po pierwsze, uczyniłem uzyskanie tego kapitału moim określonym celem głównym. Po drugie, rozpisałem szczegółowy plan, jak ten cel urzeczywistnić. Poparty wystarczającą Pewnością Siebie i napędzany Inicjatywą, przeszedłem do wcielania planu w życie.

Ale zanim doszedłem do etapu „wcielania”, włożyłem w to ponad sześć tygodni ciągłych, nieustannych studiów, rozważań i wysiłków. Jeśli plan ma być rozsądny, musi się opierać na uważnie wybranych materiałach.

Zauważcie, że zastosowałem tu zasadę zorganizowanego wysiłku, poprzez działanie której możliwe jest nawiązanie współpracy lub przymierza kilku dążeń w taki sposób, że każde z tych dążeń zostanie znacznie wzmocnione i każde wspiera wszystkie inne; tak jak jedno ogniwo łańcucha podtrzymuje wszystkie pozostałe.

Potrzebowałem tego kapitału $ 25 000 w celu utworzenia Szkoły Reklamy i Marketingu. Do zorganizowania takiej szkoły potrzebne były dwie rzeczy. Jedną był kapitał $ 25 000, którego nie miałem, a drugą był odpowiedni program nauczania, który posiadałem.

Moim problemem było sprzymierzyć się z grupą ludzi, którzy potrzebowali tego, co miałem, a którzy mogli dostarczyć mi tego, czego sam potrzebowałem. Ten związek musiał zaistnieć na podstawie planu, który przyniósłby korzyści wszystkim zainteresowanym.

Po ułożeniu takiego planu i gdy byłem w pełni przekonany, iż jest rozsądny i słuszny, przedłożyłem go właścicielowi dobrze znanej i szanowanej szkoły biznesu, który właśnie wtedy miał problemy z ostrą konkurencją i bardzo potrzebował planu, aby tej konkurencji sprostać.

Plan mój przedstawiłem mniej więcej tymi słowami:

— Zważywszy na to, że macie jedną z najlepiej znanych szkół biznesowych w mieście, oraz

— Zważywszy na to, że potrzebny wam jest plan, aby sprostać twardej konkurencji w waszej dziedzinie, oraz

— Zważywszy na to, że wasza dobra reputacja daje wam każdy kredyt bankowy, jakiego możecie potrzebować, oraz

— Zważywszy na to, że ja mam plan, który pomoże wam z łatwością sprostać konkurencji,

— Należy podjąć decyzję, że zjednoczymy się poprzez plan, który da wam to, czego potrzebujecie, a jednocześnie da mnie to, czego ja potrzebuję.

Następnie przeszedłem do szczegółowego omówienia mojego planu w ten sposób:

— Napisałem bardzo praktyczny kurs na temat Reklamy i Marketingu. Oparłem ten kurs na moich autentycznych doświadczeniach w szkoleniu i kierowaniu sprzedawcami, a moje doświadczenie w planowaniu i kierowaniu wieloma udanymi kampaniami reklamowymi świadczy o tym, że mam mnóstwo dowodów na poparcie słuszności moich metod nauczania. Jeśli wy użyjecie swojego kredytu, aby pomóc mi wypromować ten kurs, ja umieszczę go w waszej szkole jako jeden ze stałych kierunków w waszych programach nauczania oraz podejmę całość obowiązków na tym nowo utworzonym wydziale.

Żaden inny college w mieście nie będzie mógł się z wami równać z tego prostego powodu, że żadna inna szkoła w mieście nie prowadzi takiego kursu nauczania jak ten. Żaden inny college w mieście nie będzie mógł się z wami równać, ponieważ żaden inny college nie ma takiego kursu jak ten. Reklama użyta do wypromowania tego kursu posłuży również do zwiększenia popytu na wasze pozostałe kursy biznesowe. Całą kwotą wydaną na reklamę możecie obciążyć mój wydział, zostawiając dla siebie tylko korzyści kumulacyjne, które będą wzrastać na innych waszych wydziałach bez żadnych dodatkowych kosztów.

Teraz, jak sądzę, zechcecie się dowiedzieć, w jaki sposób ja skorzystam na tej transakcji, a ja chętnie odpowiem. Chcę podpisać z wami umowę, w której zostanie uzgodnione, iż w momencie, kiedy wpływy gotówki z mojego wydziału zrównoważą koszty, jakie ponieśliście lub zobowiązaliście się ponieść na reklamę, mój wydział i mój kurs nauki Reklamy i Sprzedaży staną się moje własne i będę mógł skorzystać z przywileju odłączenia tego wydziału od waszej szkoły i prowadzenia go pod własnym nazwiskiem.

Plan odpowiadał obu stronom i umowę podpisano. (Proszę pamiętać, że moim określonym celem było zapewnienie sobie możliwości korzystania z sumy $ 25 000, dla której nie miałem zabezpieczenia potrzebnego w banku.)

W czasie nieco krótszym niż jeden rok Business College wydał trochę ponad $ 25 000 na reklamę i sprzedaż mojego kursu, jak również na inne niespodziewane wydatki powstałe w trakcie pracy tego nowo utworzonego wydziału. Natomiast mój wydział zebrał i przekazał do kasy głównej opłaty za czesne w sumie równej wydatkom poniesionym przez College.

Po czym, tak jak zapisane było w naszej umowie, przejąłem wydział jako biznes już prosperujący i samowystarczalny. Prawdę powiedziawszy, ten nowo utworzony wydział posłużył nie tylko do przyciągnięcia studentów do pozostałych wydziałów College’u, ale także czesne zebrane od studentów tylko i wyłącznie tego nowego wydziału przed upływem roku od jego otwarcia, było wystarczające, aby wydział zaczął funkcjonować samodzielnie i niezależnie od reszty College’u.

Rozumiecie teraz, że chociaż College nie pożyczył mi ani grosza w żywej gotówce, to jednak dostarczył mi kredytu, który posłużył dokładnie w tym samym celu.

Powiedziałem, że mój plan oparty był na równości: że przewidywał zysk dla wszystkich zainteresowanych stron. Zyskiem przypisanym na moje konto było użycie $ 25 000, co zaowocowało utworzeniem dobrze prosperującego biznesu w przeciągu niecałego roku. Zyskiem, jaki spłynął na konto College’u, była dostateczna ilość studentów na ich podstawowych kursach biznesowych i handlowych, dzięki pieniądzom wydanym na reklamę mojego wydziału, bo przecież całość akcji reklamowej prowadzona była pod nazwą College’u.

Dzisiaj ta szkoła biznesu jest jedną z najbardziej znanych szkół tego rodzaju i jest namacalnym dowodem efektów, jakie przynosi zjednoczony wysiłek.

Zdarzenie to opisano nie tylko dlatego, że pokazuje wartość inicjatywy i przywództwa, ale dlatego, że prowadzi do tematu, omawianego w kolejnej części tego Kursu Praw Sukcesu, którym jest WYOBRAŹNIA.

Ogólnie jest wiele planów, których wcielenie w życie spowoduje osiągnięcie upragnionego celu. Często zdarza się, iż wykorzystanie metod oczywistych i naturalnych nie jest najlepsze. W opisanym przypadku oczywistą metodą postępowania byłoby pożyczenie pieniędzy z banku. Rozumiecie jednak, że taka metoda była w tym przypadku niepraktyczna, ponieważ nie było możliwości zapewnienia poręczenia dla banku.

Pewien wielki filozof powiedział kiedyś: „inicjatywa to uniwersalny klucz, który otwiera drzwi dla sposobności”.

Nie pamiętam, jak ten filozof się nazywał, ale wiem, że był wielki, bo w powyższym stwierdzeniu tkwi wielka mądrość.


Fragment książki Napoleona Hilla „Prawa Sukcesu, tom V i VI”

Zaciekawił Cię ten fragment? Pobierz więcej za darmo
DARMOWY FRAGMENT

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Rozwiązanie każdego problemu w pięciu krokach

23 lipca 2015

Ludzie miewają w życiu problemy. Są osoby, które codziennie mają jakiś problem. Być może nie potrafią żyć w inny sposób. Ale niezależnie od tego, jaka jest przyczyna, wszystkie problemy łączy jedno. Jeżeli jest problem, istnieje rozwiązanie. Problem nie istnieje bez rozwiązania. Żyjemy w świecie pełnym naturalnych przeciwieństw, które uzupełniają się nawzajem, jednocześnie wzbogacając otoczenie. Problem i rozwiązanie to taka para jak ciepło i zimno.

Niezależnie od tego, czy masz problemy finansowe, zdrowotne czy uczuciowe, możesz je rozwiązać. A nawet powinieneś. Dzięki temu poczujesz się lepiej i inni ludzie też. Zauważ, że każdy, kto zarabia jakiekolwiek pieniądze, swoją pracą rozwiązuje jakiś ludzki problem.

Oglądałeś film Piraci z Karaibów? Główny bohater, Jack Sparrow, trafnie ujął tę tematykę w słowach: „Problem to nie problem. Problemem może być twoje podejście do problemu”.

Continue Reading…

rozwój osobisty i osiąganie celów

Zrób w wakacje TĘ JEDNĄ rzecz

22 lipca 2015

Wakacje to dobry czas. Z kilku powodów. Ale równie dobrze mogą stać się twoim najgorszym koszmarem. Opowiem ci dlaczego. Opowiem ci, co odkryłem, jaką decyzję podjąłem i jak ty też możesz to zrobić. Dla swojego dobra.

Kiedyś czytałem historię o „złodzieju marzeń”. Był nim amerykański nauczyciel, który polecił swoim uczniom napisanie wypracowania na temat, kim chcieliby być i co chcieliby robić w przyszłości. Jeden z uczniów, który pochodził z rodziny wędrownej, napisał w swojej pracy, że chciałby stać się właścicielem rancza. Za swoje szczere wypracowanie otrzymał… jedynkę, a nauczyciel wyjaśnił, że zmieni mu ocenę tylko wtedy, jeśli obierze sobie za cel bardziej realne marzenie. Chłopiec miał ciężki orzech do zgryzienia. Po tygodniu oddał nauczycielowi niezmienioną pracę z notką:

„Pan może nie zmienić jedynki, a ja nie zmienię swojego marzenia.”

Mimo to ten zuchwały chłopak jakoś ukończył szkołę, założył rodzinę itd. Kilkanaście lat później miał swoje ranczo i to ze wszystkimi szczegółami, które opisał w tamtym wypracowaniu, a nauczycielowi było łyso. Po latach przyznał, że przez swoje podejście, prawdopodobnie okradł tysiące dzieci ze swoich marzeń…

Wszystko zaczyna się od decyzji. Ja też ją podjąłem. Dlatego dzisiaj czytasz ten wpis. A w zasadzie powinienem powiedzieć „od dzisiaj”.

Wakacje to dobry czas na jedną rzecz. Jednak zanim ci o tym opowiem chcę, żebyś miał w pamięci jeszcze jedną rzecz.

Wielkie marzenia i śmiałe plany krytykują wyłącznie mali ludzie. Tacy ludzie mają klapki na oczach i zawsze chętnie powiedzą Ci, dlaczego coś może nie wyjść, dlaczego nie powinieneś robić tego i tego, dlaczego to czy tamto Ci się nie uda. itd.

Tacy ludzie siedzą nisko i zbierają tylko to, co od czasu do czasu spadnie im z góry.

Kiedyś George Bernard Shaw – noblista, pisarz i filozof, powiedział o tym tak:

„Człowiek rozsądny dostosowuje się do świata, a człowiek nierozsądny z uporem próbuje dostosować świat do siebie. Dlatego wszelki postęp zależy od ludzi nierozsądnych.”

Także odważ się być czasem w nierozsądny 😉

Nie bój się krytyki, nie bój się tego, że ktoś może Cię wyśmiać, nie bój się tego, że coś może Ci nie wyjść. Po prostu odważ się i zrób to! Zrób to teraz i nie czekaj z tym do osiemdziesiątki. Czas i tak minie. „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.” Po prostu zrób tak, żebyś mógł te swoje marzenia realizować. Bo można życie przeżyć i przeżyć. I to będą dwa różne życia. Wiesz o co mi chodzi, prawda?

Les Brown – wspaniały człowiek, genialny mówca motywacyjny – powiedział bardzo mądrą rzecz, a mianowicie:

Ludzie przegrywają w życiu nie dlatego, że mierzą wysoko i nie trafiają,

lecz dlatego że mierzą nisko i… trafiają.

Bo jeśli Twoim celem jest pensja w wysokości 5000 zł, to… zdobędziesz etat z pensją 5000 zł i… nic ponadto! Na tym poziomie się utkniesz.

Właśnie dlatego tak ważne jest to, abyś miał odpowiednio duże marzenia. Nawet takie, które będą większe od Ciebie samego. Bo jest taka stara prawda, że nasze życie jest jak dom wysyłkowy.

I dostajesz dokładnie to, co zamówiłeś. Zamawiaj małe marzenia, a Twoje życie będzie toczyć na tym samym poziomie, po prostu siłą rozpędu.

Zamawiaj Wielkie Marzenia, a zapewnisz sobie spełnienie.

A więc co zamówisz dla siebie dzisiaj?

Pamiętaj, że sukces to Twoja decyzja, a życie jest zbyt krótkie, żeby być miernym.

Ale prawda jest taka że tu nie chodzi o pieniądze sensu stricto. Pieniądze tak naprawdę wartości same w sobie nie mają. Czy to będzie banknot, moneta, czy impuls na koncie. To tak naprawdę nie ma to żadnej wartości. Dopóki… nie zamienisz tych impulsów w coś, co taką wartość ma. Dlatego mam dla Ciebie zadanie. Wakacje to czas, gdy czujemy się nieco luźniej. Dlatego warto to zrobić właśnie teraz. Być może postanowisz coś, o co normalnie być się nawet nie podejrzewał.

Kiedyś na szkoleniu zainspirowała mnie historia takiego mężczyzny. John Goddard miał na imię. Być może już o nim słyszałeś, nawet film powstał na podstawie jego historii, bodajże nazywał się „Choć goni nas czas”.

Jeśli nie słyszałeś, to w wielki skrócie. John Goddard miał 15 lat i jak każdy nastolatek często wkurzał się na swoich rodziców. Jednak zwłaszcza jedna rzecz drażniła go w dorosłych, czyli ich stałe narzekanie w stylu: Gdybym tylko zrobił to czy tamto, gdy byłem młodszy…

John był na tyle dorosły, że postanowił coś zrobić, żeby nie skończyć tak, jak Ci dorośli, co to tak narzekali, oraz był na tyle młody, że potrafił marzyć i stawiać sobie ambitne (wg dorosłych nierealistyczne) cele.

Pewnego dnia wyjął kartkę i napisał na niej: Lista mojego życia. A następnie rozpoczął spisywanie swoich 127 życiowych celów. Poczynając od zostania skautem, pilotowania samolotu, przez napisanie książki, odwiedzenia wszystkich krajów świata, aż po wspinaczkę na Mount Everest, czy zdobycie obu biegunów i wiele, wiele innych.

Życie tego gościa z całą pewnością było fascynujące i dawało mu ogromną satysfakcję. Wypełnił je realizacją zadań, które go prawdziwe pasjonowały. Można powiedzieć, że był jednym z niewielu ludzi, którzy nie zmarnowali swojej szansy, tylko wykorzystał ją do maksimum. Zrealizował prawie wszystkie swoje 127 celów, które zapisał na żółtej kartce przeszło 74 lata temu. Zmarł 17 maja 2013 roku, w wieku 88 lat. Z całą pewnością był szczęśliwym człowiekiem.

I ja po tym szkoleniu, na którym usłyszałem tą historię, też zrobiłem swoją Bucket list, czyli Listę życia, Listę marzeń i mam już na niej chyba z setkę moich marzeń.

Napisz dziś wieczorem swoją Bucket List, czyli listę marzeń Twojego życia.

Po prostu pisz wszystko to, co przyjdzie Ci do głowy. Najlepiej od razu. Bo wtedy będą to marzenia, które płyną tak głęboko z serca i dowiesz się czego tak naprawdę chcesz, a o czym wstydzisz się powiedzieć głośno.

Nie zastanawiaj się czy możesz to zrobić, czy nie. Jeśli chodzi o kwestie finansowe, to już o to zadbamy. Spokojnie.

Także mogą to być bardzo drobne marzenia jak np. piknik za miastem, czy wycieczka do Disneylandu, bądź bardziej wymagające jak np. wspinaczka na Mount Everest, czy założenie międzynarodowego biznesu.

Także jeśli czujesz, że tego pragniesz, to napisz to właśnie teraz, tzn. zaraz jak skończysz czytać ten wpis.

Weź kartkę i pisz. Nie ograniczaj się. Jeśli braknie Ci miejsca, to świetnie. O to chodziło! Życzę Ci powodzenia. Gdy będziemy mieć te fundamenty, gdy będziesz miał swoje „dlaczego” nad tym wszystkim, co będziemy robić później, to wszystko będzie szło gładko.

Pozdrawiam Cię serdecznie,
Daniel Wilczek.

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Pewność siebie

16 lipca 2015

Możesz to zrobić, jeśli uwierzysz, że możesz!

Zanim przejdziemy do podstawowych zasad, na których ta część jest oparta, z korzyścią dla was będzie pamiętać, iż zawarta jest tu wiedza praktyczna – że podaje wam rezultaty ponad dwudziestu pięciu lat badań i że ma aprobatę wiodących światowych naukowców, którzy przetestowali każdą zasadę tutaj omawianą.

Sceptycyzm jest śmiertelnym wrogiem postępu i samorozwoju. Jeśli myślicie, że tę książkę napisał jakiś długowłosy teoretyk, który nigdy nie widział w praktyce zasad, na których oparł tę część, to możecie od razu przestać czytać i odłożyć tę książkę na bok.

Na pewno nie jest to czas na sceptycyzm, ponieważ w naszej epoce widzieliśmy odkrycie i ujarzmienie większej ilości praw natury, niż odkryto w całej poprzedniej historii rodzaju ludzkiego.

Trzy dziesięciolecia zajęło nam opanowanie powietrza; zbadaliśmy oceany; zlikwidowaliśmy odległości na ziemi; ujarzmiliśmy błyskawice i kazaliśmy im napędzać turbiny przemysłu; kazaliśmy wielu źdźbłom rosnąć w miejscu, gdzie kiedyś rosły zaledwie pojedyncze pędy; mamy natychmiastową komunikację między krajami świata. Naprawdę jest to wiek oświecenia i rozwoju, chociaż jak dotąd zaledwie liznęliśmy lekko samą powierzchnię wiedzy.

Jednakże kiedy otworzymy bramę wiodącą do sekretnej potęgi zmagazynowanej w nas samych, otworzy nam ona drogę do wiedzy, przy której wszystkie poprzednie odkrycia zbledną i odejdą w zapomnienie.

Myśl jest najbardziej zorganizowaną formą energii znaną człowiekowi. A ponieważ mamy wiek eksperymentów i poszukiwań, z pewnością przyniesie nam on lepsze zrozumienie tej wielkiej spoczywającej w nas siły, jaką jest myśl. Odkryliśmy już wystarczająco wiele faktów o ludzkim umyśle, aby wiedzieć, że z pomocą zasady Autosugestii człowiek jest w stanie odrzucić nagromadzone skutki tysiąca pokoleń strachu.

Odkryliśmy też fakt, że strach jest głównym powodem biedy, porażki i nieszczęścia, które przyjmują tysiące różnych form. Odkryliśmy także, iż człowiek, który opanuje strach, może maszerować do sukcesu i osiągać go praktycznie w każdej dziedzinie, mimo starań pognębienia go przez innych.

Rozwijanie pewności siebie należy zacząć od wyeliminowania demona zwanego strachem, który siedzi nam na ramieniu i szepcze do ucha: „Nie możesz tego zrobić – boisz się spróbować – boisz się opinii publicznej – boisz się odnieść porażkę – boisz się, że nie potrafisz.”

Demon strachu dociera bardzo blisko. Nauka wynalazła śmiertelną broń, którą można go skłonić do ucieczki, a niniejsza lekcja na temat wiary w siebie podaje wam tę broń do walki z najstarszym na świecie wrogiem postępu – strachem.

Sześć podstawowych lęków ludzkości

Każdy pada ofiarą dziedziczenia wpływów sześciu podstawowych lęków. Pod każdym z tych sześciu można dopisać jeszcze pomniejsze lęki. Podaję tutaj te sześć podstawowych lęków, wraz z opisem źródeł, z jakich prawdopodobnie wyrastają. Są to:

1. Lęk przed Biedą
2. Lęk przed Starością
3. Lęk przed Krytyką
4. Lęk przed Utratą Czyjejś Miłości
5. Lęk przed Chorobą
6. Lęk przed Śmiercią

Przeczytaj uważnie tę listę. Potem spisz swoje własne lęki i sprawdź, pod którym z tych sześciu tytułów możesz je zaklasyfikować.

Każda istota ludzka, która osiągnęła wiek rozumienia rzeczy i spraw, jest w pewnym stopniu skrępowana jednym lub kilkoma z tych podstawowych lęków. Jako pierwszy krok w stronę eliminacji tych sześciu gatunków zła przyjrzyjmy się źródłom, z których je odziedziczyliśmy.

Dziedziczenie fizyczne i społeczne

Wszystko, co człowiek sobą reprezentuje zarówno fizycznie, jak i umysłowo, uzyskał poprzez dwie formy dziedziczenia. Jedna z nich znana jest jako dziedziczenie fizyczne, druga natomiast jest dziedziczeniem społecznym.

Dzięki prawom dziedziczenia fizycznego człowiek rozwinął się powoli z ameby (jednokomórkowej formy zwierzęcej), poprzez stadia rozwojowe odpowiadające wszystkim znanym zwierzętom na świecie, łącznie z tymi, o których wiadomo, że istniały, chociaż teraz są gatunkiem wymarłym.

Każde pokolenie, przez które przeszedł człowiek w swoim rozwoju, dodało do jego natury niektóre cechy charakteru, zwyczajów i wyglądu fizycznego tegoż pokolenia. Stąd fizyczne dziedzictwo człowieka jest heterogenicznym zbiorem wielu zwyczajów i form fizycznych.

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że chociaż te sześć podstawowych lęków człowieka nie mogło zostać przekazanych fizyczną drogą dziedziczenia (są to przecież stany umysłu, nieprzekazywalne drogą fizyczną), oczywiste jest, że drogą fizycznego dziedziczenia zapewniliśmy sobie bardzo wygodne miejsce na składowanie tych sześciu lęków.

Na przykład ogólnie wiadomo, że cały proces ewolucji fizycznej oparty jest na śmierci, zniszczeniu, okrucieństwie i bólu; że w swojej wspinaczce ku niebu elementy gleby ziemskiej znajdują transport w górę poprzez śmierć jednej formy życia, ażeby inna, wyższa forma mogła przetrwać. Cała roślinność żyje dlatego, że „zjada” elementy gleby i elementy powietrza. Wszystkie formy zwierzęce żyją, „zjadając” inne, słabsze formy, zwierzęce lub roślinne.

Komórki wszelkich form roślinnych mają w sobie bardzo wysoki stopień inteligencji. Podobnie komórki wszelkich form zwierzęcych mają w sobie bardzo wysoki stopień inteligencji.

Niewątpliwie komórki zwierzęce ryb nauczyły się gorzkimi doświadczeniami, że grupa komórek zwierzęcych znana jako ptak – rybołów to coś, czego należy się szczególnie wystrzegać.

Ponieważ wiele gatunków zwierząt (a także większość ludzi) żyje, zjadając mniejsze i słabsze formy zwierzęce, „pamięć komórkowa” tych zwierząt wchodzi do wnętrza i staje się częścią człowieka. Przynosi ona ze sobą STRACH wypływający z zapamiętanego traumatycznego doświadczenia bycia zjedzonym żywcem.

Może ta teoria wydaje się za daleko posunięta. Może rzeczywiście nie jest prawdziwa. Za to na pewno jest teorią logiczną, jeśli już niczym więcej. Autor nie upiera się przy niej szczególnie ani nie twierdzi, że z niej właśnie wypływa te sześć podstawowych lęków. Jest inne, dużo lepsze wyjaśnienie źródła tych lęków, które zaraz zbadamy. Zacznijmy od opisu dziedzictwa społecznego.

Zdecydowanie najważniejsza część tego, z czego składa się człowiek, gromadzi się w nim poprzez prawo dziedziczenia społecznego. Termin ten oznacza metody, jakimi jedno pokolenie wpaja w umysły pokolenia będącego bezpośrednio pod jego kontrolą przesądy, wierzenia, legendy i idee, które oni z kolei odziedziczyli od poprzedzającego ich pokolenia.

Termin „dziedzictwo społeczne” powinien być rozumiany jako wszelkie źródła, z których dana osoba zdobywa wiedzę; takie jak szkoły (religijne czy świeckie), czytanie, rozmowy na żywo, zasłyszane opowieści oraz wszelkie rodzaje inspiracji myślowej pochodzące z „osobistych doświadczeń” danego osobnika.

Dzięki działaniu prawa dziedziczenia społecznego każdy, kto ma kontrolę nad umysłem dziecka, może intensywną nauką zaszczepić w jego umyśle każdą ideę, prawdziwą lub fałszywą, w taki sposób, że dziecko przyjmie ją za prawdę. I stanie się ona taką samą częścią osobowości tego dziecka jak każda inna komórka czy organ fizycznej struktury jego ciała. Idea ta będzie także równie oporna na zmiany.

Właśnie dzięki prawu dziedziczenia społecznego fanatyk jakiejś religii wpaja w umysł dziecka dogmaty, prawdy wiary i obrządki religijne zbyt liczne, aby je spamiętać. Wpaja te idee w młode umysły tak długo, aż zaakceptują je i na zawsze zapieczętują w sobie jako część swojego niezmiennego credo.

Umysł dziecka, które nie osiągnęło jeszcze wieku rozumienia spraw, podczas okresu średnio, powiedzmy, dwóch pierwszych lat życia, jest plastyczny, otwarty, czysty i wolny. Każda idea zasiana w takim umyśle przez kogoś, komu dziecko ufa, zakorzenia się i rośnie w taki sposób, że nigdy już nie będzie można jej wykorzenić ani wymazać.

Obojętne, jak bardzo ta idea byłaby przeciwna wszelkiej logice czy rozsądkowi. Wielu fanatyków religijnych twierdzi, że potrafią tak głęboko zaszczepić dogmaty swojej religii w umyśle dziecka, że nigdy nie będzie tam miejsca dla żadnej innej religii w całości ani dla żadnej jej części. Te twierdzenia nie są bardzo przesadzone.

Po takim wytłumaczeniu sposobu, w jaki działa dziedziczenie społeczne, uczeń jest gotowy zbadać źródła, z których człowiek dziedziczy te sześć podstawowych lęków. Ponadto każdy uczeń (oprócz tych, którzy jeszcze nie dorośli do tego, aby badać prawdy zahaczające o ich własne ulubione przesądy) może sprawdzić słuszność zasady dziedziczenia społecznego, nie wychodząc poza własne doświadczenia.

Na szczęście praktycznie cały materiał dowodowy zawarty w tej lekcji jest takiego rodzaju, że każdy, kto rzeczywiście poszukuje prawdy, może się sam upewnić, czy dowody te są wiarygodne, czy nie.

Odłóżcie chociaż na chwilę swoje uprzedzenia i z góry przyjęte sądy (przecież zawsze możecie do nich wrócić i znowu się w nich zagłębić) na czas, kiedy będziemy studiować pochodzenie i naturę tych Sześciu Najgorszych Wrogów człowieka, czyli sześciu podstawowych lęków.

 


Fragment książki Napoleona Hilla „Prawa Sukcesu, tom III i IV”

Zaciekawił Cię ten fragment? Pobierz więcej za darmo
DARMOWY FRAGMENT

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Tablica marzeń – wspomagacz 19

28 maja 2015

Każdy człowiek ma jakieś marzenia. Niezależnie od wieku i kultury ludzie marzą o tym, co chcieliby zrobić, zobaczyć lub po prostu mieć.

Mimo iż wszyscy marzą o tym, by coś osiągnąć, tylko nieliczni są w stanie zrealizować te marzenia. Dzieje się tak z kilku powodów.

W tym rozdziale zajmiemy się tylko jednym konkretnym elementem. Może się on okazać niezmiernie pomocny podczas twojej drogi, na której końcu jest to, o czym marzysz. Elementem, o którym teraz zamierzam trochę więcej napisać, jest tak zwana „tablica marzeń”.

Co to takiego „tablica marzeń”? Dla wielu jest to po prostu zwykła tablica korkowa, którą zawieszają na ścianie w pokoju lub w biurze i umieszczają tam zdjęcia rzeczy, jakie chcą posiadać, lub miejsc, które chcieliby odwiedzić. Tak pokrótce można to opisać.

Kiedy przyjrzymy się takiej tablicy, okaże się, że jest to niesamowite narzędzie, które bywa bardzo pomocne w poczynaniach na drodze do wytyczonego celu. Nie mówię tu o tym, że trzeba umieścić na tej tablicy szczegółowy plan osiągnięcia tego celu, lecz bardziej o znaczeniu psychologicznym, jakie będzie miało stworzenie takiej tablicy.

Na jednym z wykładów usłyszałem kiedyś: „człowiek przyciąga do siebie to, na czym skupia swoje myśli i uwagę”. Nie pamiętam, kto to powiedział, ale jest w tym sporo prawdy. Chyba każdy miał w swoim życiu sytuacje, w których działo się coś, na czym długo skupialiśmy swoją uwagę. Jeżeli było to coś dobrego, to oczywiście wspaniale, jednak wielu ludzi myśli i wyobraża sobie sytuacje, które mają negatywne zakończenie.

Chociaż trudno w to uwierzyć, w wielu przypadkach wystarczy zrezygnować ze sposobu myślenia nastawionego na negatywne zakończenie, aby zaobserwować pojawiające się okazje do zrealizowania celu i marzenia.

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o „tablicy marzeń”, podszedłem do tego raczej sceptycznie. Pomyślałem sobie jednak, że tak naprawdę nic nie stracę, jeśli coś takiego zrobię, więc… po prostu to zrobiłem. Nie miałem wtedy w domu żadnej tablicy korkowej (jak wiadomo, nie należy ona do najpotrzebniejszych sprzętów domowych), ale miałem coś, co pomogło mi ją zastąpić. Kilka lat wcześniej potrzebowałem biurka, a kiedy zacząłem szukać odpowiedniego, okazało się, że żadne mi nie odpowiadało.

Było to spowodowane tym, iż w pokoju, do którego miałem wstawić biurko, stały meble robione na zamówienie i pozostało niewiele wolnego miejsca. Skoro zakup w sklepie nie wchodził w grę, postanowiłem zamówić i biurko. Dodatkowo zaopatrzone ono zostało w dwie szafki, które ustawiłem w rogach, co zaowocowało dużą ilością wolnego miejsca na komputer, skaner i inne rzeczy.

Tak więc miałem biurko z szafkami i to właśnie te szafki (a raczej boczne ścianki tych szafek) posłużyły mi jako moja „tablica marzeń”. Ponieważ szafki stały na końcach biurka, a pomiędzy nimi znajdował się monitor, codziennie, kiedy tylko siadałem do komputera, mogłem wiedzieć moją „tablicę”. Umieściłem na ściankach szafek grube kartony, do których przyklejałem różne zdjęcia tego, co chciałem osiągnąć lub kupić. Tak oto dopasowałem „tablicę marzeń” do moich możliwości.

Można powiedzieć, że jeśli coś bardzo chcemy osiągnąć lub zrobić, to nawet wówczas, kiedy wydaje się, że nie ma żadnych możliwości na zrealizowanie naszego celu, warto rozejrzeć się dookoła. Wówczas (choć może nie od razu) znajdzie się coś, co odmieni całą sytuację. Warto szukać nowych pomysłów, gdyż mogą one okazać się o wiele lepsze od dotychczas obowiązujących rozwiązań.

Po pewnym czasie moja „tablica” nie była już dla mnie w pełni pomocna. Zrobiłem wówczas pewnego rodzaju „dywersję”. Umieszczenie na jednej tablicy kilku zdjęć, które przedstawiały na przykład różne rodzaje zegarków, wcale nie było pomocne. Dopiero kiedy pozostawiłem zdjęcia konkretnych rzeczy, które chciałem posiadać, byłem w stanie zacząć urzeczywistniać swoje plany. Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że nie wszedłem w ich posiadanie w ciągu kilku lub kilkunastu dni, ale to posunięcie przyspieszyło ich zdobycie.

Dalsze poszukiwanie nowych rozwiązań zaowocowało tym, że już wkrótce miałem nową „tablicę marzeń”. Do tego celu wykorzystałem mój komputer. Zamiast dotychczasowego tła pulpitu opracowałem moje prywatne, indywidualne tło, które zawierało różne zdjęcia tego, co chciałem mieć, co zamierzałem zrobić, lub tego, co chciałem zobaczyć (gdzie chciałem wyjechać).

Po pewnym czasie opracowałem sposób, który dawał mi jeszcze większe wsparcie w dążeniu do urzeczywistnienia moich celów i marzeń. Również tym razem moja nowa „tablica” powiązana została z komputerem.

Pewnego dnia spotkałem się ze znajomym. Od dłuższego czasu nosił się on z zamiarem kupna swojego pierwszego komputera. Kiedy już go kupił, zadzwonił do mnie, gdyż chciał, abym nauczył go, jak może go obsługiwać. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłem u niego, jak co kilkanaście sekund zmieniały się zdjęcia umieszczone jako tło pulpitu. Było to bardzo ciekawe. Przypomniałem sobie, jak jeszcze kilka lat temu praktycznie na każdym komputerze umieszczane były najróżniejsze wygaszacze ekranu.

Po powrocie opracowałem kilkanaście stron, na których umieściłem po kilka zdjęć, jednak tym razem na jednej stronie znalazły się zdjęcia, które przedstawiały jedną, konkretną rzecz (samochód konkretnej marki, laptop oraz inne). Strony zostały opracowane w formie prezentacji i umieszczone jako wygaszacz ekranu, dzięki czemu kiedy przez kilka minut nie pracowałem przy komputerze, rozpoczynała się prezentacja mojej nowej „tablicy marzeń”, a właściwie mojego „wygaszacza” albo raczej „przywoływacza marzeń”.

Dzięki temu wielokrotnie w ciągu dnia jestem w stanie skupić się i skoncentrować swoją uwagę na tym, co jest dla mnie ważne i do czego dążę. Jest to pewnego rodzaju drogowskaz, a raczej magnes, który przyciągając mój wzrok, przekierowuje moje myśli na moje celów i marzeń. „Tablica marzeń” na pulpicie komputera lub jako wygaszacz ekranu daje mi jeszcze coś więcej.

Kiedy po ciężkim dniu wracam do domu i chcę poszukać czegoś w Internecie, wówczas pojawia się mój „wygaszacz marzeń”. Odwraca on moje myśli od minionego dnia i ponownie nakierowuje je na to, do czego dążę. Dzięki temu szybciej wraca ochota do dalszego działania. Mimo że zdarzają się dni, kiedy po prostu buszuję w sieci bez konkretnego celu, to jednak taki czas jest sprowadzony do minimum.

Oczywiście czas spędzony na bezcelowym przeglądaniu sieci może okazać się bardzo przyjemny w danej chwili, jednak o wiele przyjemniejsze jest osiąganie i urzeczywistnianie swoich marzeń i celów. To dzięki takiej albo innej tablicy ludzie znajdują motywację do dalszego działania nawet wówczas, kiedy dalsza droga wydaje się trudna i daleka. Wówczas na jej końcu widzą swój cel.

Mimo że dla wielu będzie on jeszcze bardzo daleko, podążają tą drogą, gdyż wiedzą, że czeka tam na nich wymarzona nagroda. Niestety, tak już w życiu bywa, że z chwilą, w której przestajemy dążyć do jakiegokolwiek celu, zaczynamy przegrywać nasze życie. Ludzie, którzy nie mieli marzeń, nie mieli motywacji do działania. Jednym z powodów braku motywacji był brak konkretnego magnesu, który — podobnie jak pole magnetyczne naszej planety nieprzerwanie przyciąga strzałkę kompasu — kieruje każdego na cele, jakie sobie wyznaczył.

Można powiedzieć, że „tablica marzeń” staje się dla ludzi, którzy ją stosują, pewnego rodzaju drogowskazem. Najczęściej tacy ludzie dokładnie wiedzą, dokąd chcą dotrzeć, niemniej bywa i tak, że to właśnie ta indywidualnie opracowana tablica utrzymuje ich na odpowiednim kursie. Zdarza się, iż w codziennym zabieganiu zapominają oni o swoich celach i marzeniach albo po prostu zaczynają poświęcać mniej czasu na ich zrealizowanie.

To właśnie w takiej sytuacji tablica przychodzi im z pomocą, gdyż pozwala ponownie skupić uwagę na tym, co chcą osiągnąć. Dlatego tak ważne jest początkowe określenie, co chcemy osiągnąć, gdyż tylko wtedy, kiedy człowiek sam określa swoje cele, będzie w stanie je zrealizować. Kiedy już stworzysz sobie taki „drogowskaz”, pamiętaj, aby jak najczęściej z niego korzystać.

Aby osiągnąć to, o czym marzysz, konieczne jest wypełnienie swoich myśli tym marzeniem, a jeśli jeszcze dodatkowo zostanie ono wsparte przez bodźce wizualne (zdjęcia na tablicy), będzie to dodatkowy czynnik wspomagający twoje dążenia i działania. Jeśli do tej pory nigdy nie udało ci się stworzyć swojej własnej tablicy marzeń, to może to być ten czas, aby ją zrobić. Wierzę, że jesteś osobą, która posiada swoje cele oraz marzenia i dąży do ich zrealizowania.

Pamiętaj, że wszystkie twoje działania skierowane na urzeczywistnienie twoich pragnień pomogą ci w szybszym ich osiągnięciu. Poświęć czas na przygotowanie swojej własnej tablicy i umieść na niej jak najwięcej zdjęć, które będą przedstawiały wszystko to, o czym od dawna myślisz i do czego zmierzasz. Zobaczysz, jaką to zajęcie sprawi ci wielką frajdę i satysfakcję, a następnie będzie dla ciebie dodatkowym motywatorem w działaniu i dążeniu do celu, jaki sobie wyznaczysz.

PS Tablica marzeń, niezależnie od tego, w jakiej formie zostanie przez ciebie opracowana, będzie niesamowitym wspomagaczem, który możesz wykorzystać podczas przyciągania tego, o czym marzysz i do czego dążysz. Życzę ci miłej zabawy w tworzeniu twojej własnej „tablicy marzeń”, a następnie wytrwałości i determinacji podczas urzeczywistniania tych marzeń i celów.

 


Fragment książki Janusza Kozła „Wspomagacze sukcesu”

Zaciekawił Cię ten fragment? Pobierz więcej za darmo
DARMOWY FRAGMENT

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Więcej entuzjazmu! (wspomagacz 13)

18 maja 2015

Jedną z pierwszych rzeczy, jaka przyszła mi do głowy, kiedy napisałem tytuł tego rozdziału była książka, której autorem jest Frank Bettger. Nosi ona tytuł „Jak przetrwać i odnieść sukces w biznesie”.

Zasadniczo przyszedł mi do głowy pierwszy rozdział tej książki, w którym autor pisze jak poznał jedną z tajemnic, dzięki której był w stanie zmienić swoje życie nawet wówczas, gdy został wyrzucony z drużyny baseballowej. Rozdział ów jest na tyle ciekawym, iż sam Dale Carnegie na końcu wspomnianego rozdziału poleca jego wielokrotną lekturę oraz do podwojenia swojego entuzjazmu w dotychczasowym działaniu.

Co takiego jest w tym entuzjazmie, że Frank pisał o nim w swej książce już w pierwszym rozdziale i czy jest on w stanie zmienić życie człowieka, który podejmie decyzję o jego podwojeniu tak jak sugerował Dale? Mam nadzieję, że odpowiedzi na te pytania znajdziesz w tym rozdziale.

Kiedy piszę te słowa jest ciepły lipcowy poranek. Już od kilku godzin słońce mocno przygrzewa i z każdą kolejną godziną jest coraz cieplej. Dodatkowo można odczuć niewielkie podmuchy lekkiego wiatru, które sprawiają, że nie odczuwa się tak bardzo rosnącej temperatury. Z całą pewnością będzie to kolejny piękny wakacyjny dzień. Dlatego właśnie postanowiłem opisać jak ważny jest entuzjazm wykorzystując do tego okres wakacji i urlopów, który dla każdego jest czasem ogromnie wyczekiwanym i niesamowitym ze względu na możliwość oderwania się od codziennej pracy i całego tego zagonienia.

Aby zrozumieć jak postępuje człowiek, który jest entuzjastycznie do czegoś nastawiony oraz taki, u którego trudno w ogóle znaleźć choćby szczyptę entuzjazmu wyobraź sobie dwie osoby, które pracują w tej samej firmie. Powiedzmy, że te dwie osoby to Ania i Paweł. Obydwoje już od dłuższego czasu przygotowują się do zbliżającego się urlopu. Każde z nich zaplanowało wakacyjny wyjazd na upragniony i od dawna oczekiwany urlop.

Jako, że Ania uwielbia morze to właśnie w takie miejsce postanowiła wybrać się tym razem. Znalazła niesamowity hotel, który jest położony zaledwie kilkadziesiąt metrów od plaży. Dodatkowym atutem jest to, że swoje wakacje spędzi w jednym z najlepszych kurortów, który słynie ze swojej obsługi i nie bez powodu szczyci się mianem jednego z najlepszych w tym rejonie. Po prostu słońce, piasek i woda, czyli nic dodać nic ująć.

Paweł jest miłośnikiem wycieczek górskich i to właśnie, dlatego na miejsce swojego urlopu wybrał pensjonat, z którego rozpościera się po prostu bajeczny widok na jego ulubione góry. Okna tego pensjonatu skierowane są na pokryte śniegiem szczyty a majestatyczne ogromne drzewa, które porastają niższe partie dodają uroku całej panoramie.

Można powiedzieć, że zarówno dla Pawła jak i dla Ani zbliża się niesamowity czas wypoczynku. Każdy dzień, który przybliża tych dwoje do urlopowych wyjazdów sprawia, że ich radość jest coraz większa. Rośnie podniecenie zbliżającą się przygodą i myślą o tych niezapomnianych chwilach, które już wkrótce staną się ich udziałem.

I oto jest ten dzień gdzie każde z nich dociera do miejsca, o którym od tak dawna marzyło. Ania może nareszcie opalać się do woli i kąpać w morzu a Paweł korzysta w uroków, jakie oferują góry. Jednak już po kilku dniach okazuje się, że tak pieczołowicie zaplanowany urlop dla jednej z tych osób kończy się w nieoczekiwany sposób.

Oto biuro, które było organizatorem wycieczki zbankrutowało i wszelkie wyjazdy, jakie były przez nie organizowane zostały w trybie natychmiastowym odwołane. Szok, zaskoczenie i niedowierzanie pojawiają się w tej samej chwili, w której taka informacja dociera do osób, które korzystały z usług tego biura. Miesiące przygotować a teraz trzeba w trybie natychmiastowym wracać do domu. W jednej chwili radość i szczęście przeradzają się w coś zupełnie przeciwnego.

Nietrudno wyobrazić sobie, jakie będą odczucie tych dwoje, kiedy po zakończonych urlopach spotkają się ponownie w firmie. Z całą pewnością osoba, której wakacje zakończyły się nieplanowanym powrotem do domu już po kilku dniach odpoczynku będzie zła, sfrustrowana i niezadowolona a właśnie zakończony urlop będzie zaliczony do najgorszych chwil w jej życiu. Zupełnie inne będą odczucia drugiej osoby i to niezależnie od tego czy jej wakacje miały miejsce w górach, nad morzem czy w jakimś innych miejscu.

Osoba taka będzie opowiadała o tym czasie jeszcze długo po tym jak rozpakuje ostatnią walizkę i z całą pewnością w jej głosie usłyszymy i wyczujemy szczęście, radość i zadowolenie. Kiedy taka osoba będzie opisywała częstokroć ze szczegółami o tym, jakie były jej wakacje to nie tylko w jej głos, ale również całe ciało będzie nam przekazywało informacja jak bardzo były to dla niej udane chwile. Po prostu to, co i jak będzie nam przekazywała będzie robiła z pełnym entuzjazmem.

Wynika z tego, że entuzjazm to nic innego jak wynik naszego pozytywnego nastawienia do jakiejś konkretnej sytuacji, rzeczy lub czegoś podobnego. Skoro tak jest to, dlaczego tak wielu ludzi nie potrafi działać z entuzjazmem nawet wówczas, kiedy chcą coś osiągnąć lub zrealizować jakiś cel. Wychodzi na to, że może to być związane z tym jak takie marzenie zostało ustalone i jakie kroki zostały podjęte dla jego realizacji.

Jak bardzo entuzjastycznie można podchodzić do celu, jaki od samego początku został ustalony, jako po prostu czcze życzenia, których realizacja jest praktycznie niemożliwa w terminie i czasie oraz przy wcześniej założonym działaniu. Owszem może być taka sytuacja, że pewne zbiegi okoliczności sprawią, że taki cel zostanie zrealizowany, ale jeśli na samym początku drogi człowiek czuje, że porywa się z przysłowną motyką na księżyc (lub słońce, jak kto woli) to lepiej jest usiąść i zmienić wcześniejsze założenia.

Przykładowo osobiście nigdy nie grałem w tenisa. Gdybym dzisiaj wyznaczył sobie, jako mój życiowy cel występ na przykład na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu w turnieju Wielkiego Szlema to może na początku byłbym entuzjastycznie nastawiany, ponieważ wreszcie mógłbym pograć w tenisa (nieważne, z jakim skutkiem, ale z całą pewnością mógłbym liczyć jedynie na oklaski moich bliskich), ale po pewnym czasie entuzjazm opadłby prawie do zera.

Gra w tenisa na poziomie umożliwiającym starty w prestiżowych zawodach to nie jest wycieczka po parku w sobotni wieczór i tylko osoby, które od wielu lat trenują tę dyscyplinę mogą liczyć na grę na wspomnianych kortach w Paryżu.

Wyobraź sobie jeszcze jedną sytuację. Jak zareagujesz, kiedy na przykład idąc na wspomniany spacer w sobotni wieczór spotkasz dawno niewidzianego dobrego przyjaciela ze szkolnych lat. Czy nie będzie czasem tak, że ucieszycie się na swój widok i nawet, jeśli będziecie w stanie spędzić tylko kilka chwil to będą to bardzo miłe i przyjemne chwile, dzięki którym wrócą dawne wspomnienia. Z drugiej strony jak zareagujesz, kiedy na Twojej drodze stanie osoba, która nigdy nie należała do grona Twoich przyjaciół a wręcz przeciwnie z tą osobą wiążą się jedynie wspomnienia przykre i złe.

Zapewne w pierwszym przypadku odczujesz radość ze spotkania a wasza rozmowa bardzo szybko stanie się żywiołowa i entuzjastyczna. Można nawet powiedzieć, że umówicie się na kolejne spotkanie w najbliższym dogodnym dla was terminie, aby powspominać szkolne czasy i odnowić dawną przyjaźń. Jeśli jednak chodzi o drugą sytuację to w tym przypadku już nie będzie tak radośnie. Jeśli w ogóle uda się wam rozpocząć jakąś rozmowę to będzie ona raczej krótka i bez większych emocji (oczywiście pozytywnych, co do tych drugich to nigdy nic nie wiadomo jak to spotkanie może się zakończyć).

Wyobraźmy sobie teraz, jakie efekty mogą osiągać ludzie, którzy potrafią w życiu codziennym oraz w swojej pracy wykorzystać entuzjazm. Sprawa wydaje się prosta. Kiedy ktoś jest w stanie włożyć w swoje działania, chociaż odrobinę entuzjazmu to taka osoba staje się bardziej wiarygodna od kogoś, kto jedynie opanował „suche” fakty i liczy na to, że to wystarczy. Jednak jak pokazuje życie w dzisiejszych czasach nie wystarczy być „chodzącą encyklopedią” w swojej dziedzinie. Ale o tym czy tak jest w rzeczywistości bardzo prosto możesz przekonać się na „własnej skórze”.

Opowiedz komuś ze swoich znajomych o swojej pasji. Nieważne czy tą pasją jest szydełkowanie czy majsterkowanie, skoki ze spadochronem, nurkowanie czy modelarstwo. Kiedy już to zrobisz to teraz zrób coś takiego. Załóżmy, że nigdy w życiu nie pasjonowały cię na przykład … (w miejsce kropek wstaw to, co nie jest Twoją pasją a może to być na przykład: szydełkowanie czy majsterkowanie, skoki ze spadochronem, nurkowanie czy modelarstwo lub cokolwiek innego, co tylko wpadnie Ci do głowy).

Możesz na ten temat poczytać na przykład na Internecie albo nawet zakupić podręcznik o tej tematyce i kiedy już to zrobisz to i tym razem opowiedz o tym znajomemu. Jak sądzisz, w którym przypadku Twoja „opowieść” będzie bardziej inspirująca i ciekawa. Jeśli chodzi o odczucia to może Twoja opowieść będzie ciekawa w obu przypadkach. Jednak tylko ludzi, którzy naprawdę czymś się interesują i to zainteresowanie staje się dla nich prawdziwą pasją są w stanie nie tylko ciekawie o tej pasji mówić, ale w to, co mówią wkładają po prostu serce, czyli inaczej mówiąc entuzjazm.

Oczywiście to, co teraz napiszę jest związane z moimi doświadczeniami, ale pozwalają one na taki wniosek, że ludzie, którzy potrafią do tego, co robią dołączyć entuzjazm mają wielokrotnie większe szanse na odniesienie sukcesu w tym, co robią od tych, którzy go nie „wykorzystują”. Można powiedzieć, że entuzjazm to nie tylko pasja to również pewnego rodzaju „pozytywna energia” a cóż może się przeciwstawić takiej energii, jeśli wypływa ona prosto z serca.

Najlepszym pomysłem na to, aby sprawdzić czy tak jest naprawdę jest podjęcie decyzję o tym, aby zacząć działać entuzjastycznie. Możliwe, że na początku będzie to dla ciebie coś nowego i dziwnego, ale bardzo szybko przekonasz się, że warto być człowiekiem entuzjastycznym. Oczywiście są takie sytuacje gdzie trzeba zachować powagę jednak chodzi o to, aby stać się człowiekiem, który potrafi działać z pasją.

Ludzie, którzy robią coś z pasją zaczynają wprowadzać do swojego działania entuzjazm a wówczas wyniki takiego działania przychodzą o wiele szybciej niż w przypadku osób, które tego nie potrafią lub nie chcą. Jeśli Twoja praca związana jest ze sprzedażą, (chociaż zamiast słowa sprzedaż osobiście wolę mówić doradztwo. Ludzie nie lubią jak coś im się sprzedaje, ale jeśli ktoś jest w stanie tak poprowadzić rozmowę, że dowie się, na czym komuś zależy i pokaże mu jak stać się posiadaczem tej rzeczy to człowiek, który wie jak może coś zdobyć będzie w stanie zrobić wiele, aby zaspokoić swoje pragnienia) to entuzjazm powinien być twoim codziennym „towarzyszem”.

Nie jest ważne czy dzięki Tobie ludzie wchodzą w posiadanie kosmetyków, rowerów czy samochodów możesz to robić jeszcze lepiej dzięki entuzjazmowi. Kilka dni temu postanowiłem w mojej pracy zrobić pewne doświadczenie.

Otóż pewnego dnia do każdej rozmowy podszedłem bez nawet szczypty entuzjazmu. Oczywiście, kiedy rozmawiałem z jakimś człowiekiem to informacje, jakie mu przekazywałem były rzetelne i fachowe. Jednak tak jak wspomniałem nie wkładałem w żadną z rozmów przysłowiowego serca. Jak się okazało tego dnia tylko kilka osób stało się moimi klientami.

Następnego dnia moje podejście zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Do każdej rozmowy wkładałem maksimum „serca” i entuzjazmu. Wyniki, jakie tego dnia osiągnąłem były zdecydowanie lepsze niż te, jakie osiągnąłem w dniu poprzednim. Moimi klientami zostało kilka razy więcej osób a najlepsze były komentarze, jakie usłyszałem. Kilka osób oświadczyło, że nikt do tej pory nie przedstawił im żadnej propozycji w taki sposób i to, dlatego zakupili usługę, którą im zaoferowałem. Osoby, z którymi tego dnia rozmawiałem były zadowolone z mojej pomocy i co najciekawsze większość z nich dokupiła również usługi dodatkowe, które im zaproponowałem (poprzedniego dnia tylko jedna osoba dokupiła usługę dodatkową).

Mimo tego, że wcześniej do mojej pracy podchodziłem z entuzjazmem to wyniki tego dnia były nie tylko większe niż w dniu poprzednim, ale jak się okazało po przeanalizowaniu dnia były większe niż te, jakie osiągałem przed rozpoczęciem mojego „doświadczenia”.

Wniosek mógł być tylko jeden:, jeśli do entuzjazmu dołączy się element samo rywalizacji, czyli działania polegającego na poprawie wcześniejszych wyników osiągane rezultaty mogą być jeszcze lepsze. Zamień wieloletnią rutynę na odrobinę entuzjazmu a po pewnym czasie przekonasz się, że zamiana ta odmieni Twoje życie. Jednak najtrudniejsze może się okazać podjęcie decyzji o wprowadzeniu do swojego życia entuzjazmu.

Jeśli uważasz, że entuzjazm nie jest tak istotną kwestią to zadaj sobie pytanie: czy kiedy chcę coś kupić to wolę, kiedy osoba, jaka mi to przedstawia jest typu „Żaka ponuraka” czy jest to osoba, której wykonywana praca sprawia satysfakcję, zadowolenie i pasję oraz wykonuje ją z sercem i entuzjazmem?

Wolisz służbistów czy osoby, które wręcz potrafią „zarażać” radością i entuzjazmem do swojej oferty i propozycji. Jeśli dojdziesz do wniosku, że lepiej jest rozmawiać z ludźmi, którzy są radośni, entuzjastyczni i do tego, co robią podchodzą z sercem, pasją i zapałem to zdecyduj o tym, że i Ty też będziesz działać tak samo.

Przecież nie można oczekiwać od innych, aby robili coś w taki sposób, w jaki sami nie chcemy tego robić. Zacznij działać entuzjastycznie i z pasją a wówczas ta pasja i entuzjazm przejdzie na ludzi, z którymi rozmawiasz (niezależnie czy są to znajomi czy Twoi klienci obecni lub przyszli) a wtedy Twoje relacje z tymi ludźmi będą jeszcze lepsze a w przypadku takiego podejścia w pracy przyniosą Ci o wiele więcej korzyści niż jest w stanie dać ci działanie pozbawione serca, pasji i entuzjazmu.

Zacznij tak działać a bardzo szybko na własnej skórze przekonasz się o prawdziwości tych słów. Na koniec tego rozdziału pragnę przytoczyć wspomniane już wcześniej słowa, jakimi Dale Carnegie kończył pierwszy rozdział książki „Jak przetrwać i odnieść sukces w biznesie”, której autorem jest Frank Bettger.

Książka, która od lat jest w moim posiadaniu została wydana nakładem Wojskowej Drukarni w Łodzi i oczywiście wielokrotnie przeczytałem nie tylko ten konkretny rozdział, ale i całą publikację. Rozdział nosi tytuł „Jak pewien pomysł pomnożył moje dochody i moje szczęście” i poświęcony został kwestii entuzjazmu.

Oto ten fragment:

„Namawiam gorąco do wielokrotnej lektury tego rozdziału Franka Bettgera. Namawiam też, by każdy Czytelnik powziął mocne postanowienie, iż podwoi entuzjazm, który wkładał w swoją dotychczasową pracę i swoje dotychczasowe życie. Jeśli wytrwacie w tym postanowieniu, najpewniej pomnożycie swoje dochody i pomnożycie swoje szczęście. Podpisano DALE CARNEGIE”.

 


Fragment książki Janusza Kozła „Wspomagacze sukcesu”

Zaciekawił Cię ten fragment? Pobierz więcej za darmo
DARMOWY FRAGMENT

Artykuły, rozwój osobisty i osiąganie celów

Wspomagacz 15 – wdzięczność

14 maja 2015

Często zastanawiam się jak to jest, że kiedy jesteśmy dziećmi to potrafimy zrobić wiele różnych rzeczy natomiast wraz z tym jak przybywa nam lat to o wielu tych rzeczach zapominamy.

Dla malucha nie ma rzeczy niemożliwych. Mimo częstych potknięć i upadków potrafi wielokrotnie podejmować kolejne próby, dzięki którym ostatecznie może nie tylko chodzić a nawet i biegać. Ile razy mieliśmy poobijane kolana, kiedy uczyliśmy się jeździć na rowerze tego chyba nikt nie zliczy. Upór i wytrwałość, z jakimi maluchy podchodzą do życia są godne naśladowania albo raczej niezapominania o nich.

Tak, tak niezapominania, ponieważ najczęściej tak jak już pisałem ludzie z tym jak przybywa im lat zapominają o tym, że kiedyś pokonanie setki zajęłoby im przysłowiową wieczność, (kiedy musieliby to zrobić raczkując tak jak niemowlak) a teraz mogą to zrobić o wiele szybciej gdyż nie zrezygnowali po tym jak kolejny raz się przewrócili i ostatecznie nauczyli się chodzić. Oprócz wytrwałości i uporu dzieci potrafią coś jeszcze. One potrafią po prostu podziękować za wszystko, co otrzymują.

Dla małego dziecka nie ma znaczenia czy na Mikołaja lub urodziny otrzyma prezent za kilkadziesiąt złotych czy kilkaset. Ono będzie cieszyło się ze wszystkiego, co otrzyma. Oczywiście w miarę dorastania prezenty będą musiały być bardziej dopasowane do oczekiwać naszej pociechy. Jednym z najlepszych przykładów na autentyczność tego, o czym teraz piszę są moje córki. Wystarczy, że przyniosę im jakąś niespodziankę a wtedy będę mógł zobaczyć jak będą się cieszyć i oczywiście nie zapomną o podziękowaniu a i to nie będzie koniec ich radości i mogę wtedy liczyć na uściski i przytulanie.

Kiedy piszę te słowa przypominają mi się wspomniane już chwile związane z urodzinami i Mikołajem. Radość, jaka wtedy pojawia się u moich córek jest ogromna. Jednak nie kończy się ona z chwilą, kiedy kładą się do łóżek. Dziewczynki potrafią przez kilka a nawet kilkanaście dni układać prezenty na stoliczku obok łóżka i każdego dnia ponownie cieszyć się nimi i oczywiście przez cały czas dziękować za ich otrzymanie. Można powiedzieć, że jest to największa wdzięczność, z jaką możemy się spotkać gdyż wdzięczność dziecka jest taka spontaniczna i nieograniczona.

Opisując powyższą sytuację nie miałem na myśli przedstawić w niej jedynie, w jaki sposób potrafią się cieszyć moje córki, lecz zależało mi bardziej na pokazaniu, iż ich radość powiązana jest bardzo mocno i wdzięcznością. Każdorazowo potrafią one podziękować za wszystko, co otrzymają (staraliśmy się wraz z żoną nauczyć je tego) i często potrafią okazywać swoją wdzięczność.

Co za tym idzie niejednokrotnie otrzymują od nas jakieś małe upominki, ponieważ bardzo miło jest patrzeć na radość swojego dziecka. Przypomniałem sobie jak starsza córka, która chodzi już do szkoły potrafiła cieszyć się z zakupionych nowych książek, przyborów i zeszytów przed nowym rokiem szkolnym i jak często dziękowała nam za nowy plecak, który teraz posiada lub coś innego, o czym marzyła.

Więc można byłoby zapytać czy to czasem nie jest tak, że im częściej nasze dzieci będą mogły być szczęśliwe z tego, co się przydarza w ich życiu i dodatkowo będą potrafiły wyrazić za to swoją wdzięczność to tym częściej będziemy chcieli sprawiać, aby to szczęście u nich zagościło? Zadajmy a raczej powinienem napisać zadaj sobie teraz pytanie: jak to jest z tą naszą (czytaj moją) wdzięcznością? Czy i za co ostatnio byłem wdzięczny i kiedy to ostatnio miało miejsce?

Jeśli chodzi o moją osobę to oczywiście często potrafiłem podziękować komuś, kto zrobił coś dla mnie oraz z całą pewnością byłem bardzo wdzięczny w stosunku do osób, od których coś otrzymałem. Niestety moja wdzięczność dotyczyła tylko tych kwestii i w zasadzie uważałem, że to wystarczy. Jak się jednak okazało nie było to do końca zgodne z rzeczywistością.

Bardzo często tak się dzieje, że będąc skoncentrowanymi na jakimś konkretnym celu nie zauważamy tego, iż po drodze osiągamy niejednokrotnie wiele różnych pomniejszych celów, bez których osiągnięcie tego ostatecznego byłoby niemożliwe. Tak samo było i w moim przypadku.

Byłem skupiony na dotarciu do jakiegoś celu, ale wielokrotnie nie zwracałem uwagi na to, co po drodze udawało mi się zrealizować a nawet, kiedy zwróciłem na to uwagę to podchodziłem do tej sytuacji raczej rutynowo tak jak gdyby nigdy nic. Po prostu kiedyś nie zwracałem na to uwagi i było to dla mnie zupełnie normalne.

Jednak jakiś czas temu po raz pierwszy dowiedziałem się jak ważna w naszym życiu jest wdzięczność. Od tego czasu zacząłem zastanawiać się nad tym, za co ja mogę a raczej, za co powinienem być wdzięczny i nie chodzi tylko o wdzięczność za coś, co dostałem od kogoś, ale wielokrotnie o coś więcej. Szybko okazało się, że jest wiele rzeczy, za jaki powinienem być wdzięczny, ale wdzięczny nie tylko raz, ale po prostu przez całe życie.

Pierwszą i najważniejszą „rzeczą”, za jaką powinniśmy być wdzięczni to jest nasze życie. To, że to akurat my żyjemy jest niesamowite gdyż już od samego początku naszego istnienia była to loteria (chodzi o nasze poczęcie). Gdyby się nad tym zastanowić to tak naprawdę do tego abyśmy nigdy nie chodzili po tym świecie nie potrzeba było wiele. Następnie jest zdrowie takie czy inne, ale jest.

Można a nawet trzeba dziękować za rodzinę, mieszkanie i inne tego typu rzeczy. Owszem może teraz paść odpowiedź, że ten dom lub mieszkanie nie odpowiada nawet w najmniejszym stopniu temu, o którym marzysz, ale czyż nie jest tak, że do tego z marzeń zawsze możesz dojść a jak mówi stare przysłowie „lepszy wróbel w garści niż …” (ostatecznie tego mieszkania, w którym mieszkasz też mogłoby nie być).

Według mistrza Eckhart’a „Jeśli jedynym słowem, jakim modlisz się przez całe życie, jest „dziękuję”- to wystarczy”. Oprócz tego o czy do tej pory pisałem z całą pewnością jestem wdzięczny do końca moich dni za to, że przeżyłem poważny wypadek samochodowy oraz za wiele, wiele innych rzeczy, które stały się moim udziałem niezależnie od tego jak się kończyły gdyż mogłem z nich wyciągnąć naukę na przyszłość (oczywiście bardziej cieszę się z tego, co było pozytywne i pomyślne a z tego, co tak się nie zakończyło tak jak wspomniałem wyciągam lekcje).

Kilka dni temu rozpoczął się listopad. Oczywiście większość osób wybrała się na cmentarze, aby odwiedzić groby swoich bliskich. Niestety, jak co roku wiele osób, które z pewnością chciały zapalić świeczkę już nigdy tego nie zrobi. To jest kolejny powód, dla którego warto być wdzięcznym.

Ty i ja nadal żyjemy i oddychamy i za to naprawdę warto wyrażać każdorazowo, kiedy tylko otwieramy oczy swoją wdzięczność. Od lat nie oglądam wiadomości lub tego typu programów, które dostarczają nam informacje o bieżącej sytuacji politycznej i społecznej zarówno w naszym kraju jak i na całym świecie.

Odrzuciłem te programy gdyż w większości przypadków pokazują one złe i niedobre informacje. Jedynymi wiadomościami, jakie oglądam są informacje sportowe. To właśnie tam mogę oglądać ludzi, którzy osiągają życiowe sukcesy i na dodatek potrafią się z nich cieszyć a nawet można powiedzieć, że celebrują swoje zwycięstwa.

Wystarczy popatrzeć na wszystkich sportowców, aby zobaczyć prawdziwą i niepochamowaną radość w tym, co robią po osiągnięciu tryumfu. Mimo tego, że nie jestem kibicem piłkarskim to jednak serwisy sportowe bardzo często pokazują zdobywane bramki i radość zawodników po tym jak umieścił piłkę w siatce drużyny przeciwnej.

W geście tryumfu unoszą oni ręce do góry, robią przewrotki lub coś innego, co będzie odzwierciedlało ich radość. Po tym, co usłyszałem, przeczytałem i zobaczyłem odnośnie wdzięczności postanowiłem, że ja również postaram się najbardziej jak do tylko będzie w danej sytuacji możliwe cieszyć się z tego, co uda mi się lub osiągnąć i zrealizować w pracy oraz oczywiście życiu prywatnym. Skoro mogą to robić sportowcy na oczach milionów, kiedy wygrywają wyścig, strzelają gola czy wygrywają bieg (lub zwyciężają w jakiejkolwiek dyscyplinie) to, dlaczego nie mógłbym tego robić ja czy Ty.

Co możesz zrobić z tą wdzięcznością? Tak naprawdę możesz robić duże plany na przyszłość jednak warto już teraz zastanowić się i przeanalizować wszystkie, co miało miejsce w Twoim dotychczasowym życiu. Bardzo szybko zobaczysz, że jest mnóstwo rzeczy, za które możesz wyrazić swoją wdzięczność. Zacznij już teraz wyrażać ją za Twoje osiągnięcia i dokonania. Było ich wiele i nie zawsze były one przez Ciebie doceniane.

Kiedy zaczniesz okazywać wdzięczność zauważysz, że dzięki temu poprawi się Twoje samopoczucie. Zostało to nawet potwierdzone przez Roberta Emmonsona. Badania wykazały, że ludzie, którzy potrafią być wdzięczni są o wiele szczęśliwsi oraz posiadają więcej pozytywnej energii do dalszego działania od tych, którzy potrafią jedynie narzekać.

Emmons określał wdzięczność, jako „cudowne uczucie, chęć dziękowania i doceniania życia”. Inne badania przeprowadziła Sonja Lyubomirsky. Osoby biorące w nich udział prowadziły „dziennik wdzięczności”. Okazało się, że z pośród kilku grup najlepsze wyniki osiągnęły osoby, które uzupełniały swoje dzienniki raz w tygodniu. Według tych badać Lyubomirsky zauważyła, że osoby, które są wdzięczne mogą do swego życia przyciągać więcej sytuacji, które sprawią, że będą jeszcze bardziej wdzięczne.

Warto również pamiętać o tym, że nie zawsze wynik, jaki osiągasz jest wynikiem Twojej pracy. Wielokrotnie zdarzą się też takie sytuacje, kiedy osiągniesz coś bez swojego udziału i swoją wdzięczność możesz wówczas skierować w stronę sfer wyższych – duchowych. Chodzi tu o Boga lub jak wolisz los szczęścia. Ale aby sprawdzić czy i jak zadziała na Twoją przyszłość wdzięczność za to, co już masz oraz za to, co stanie się Twoim udziałem w przyszłości zacznij jak najszybciej wyrażać swoją szczerą wdzięczność.

Uczestnicy badań Lyubomirsky prowadzili swoje dzienniki przez sześć tygodni natomiast ci, którzy robili to pod nadzorem Emmons’a dziesięć. Wynika z tego jasno, że kiedy zdecydujesz się na wprowadzenie wdzięczności do swego życia oraz prowadzenia „dziennika wdzięczności” to po pewnym czasie zaobserwujesz pozytywne zmiany. Osobiście od jakiegoś czasu w geście wdzięczności często podnoszę wzrok ku górze i w myślach wypowiadam „magiczne słowo” DZIĘKUJĘ. I u mnie to działa 🙂

 


Fragment książki Janusza Kozła „Wspomagacze sukcesu”

Zaciekawił Cię ten fragment? Pobierz więcej za darmo
DARMOWY FRAGMENT