„Miałam 14 lat, gdy z własnej woli dałam się ubrać w granatowy mundurek (spódnica 6 cm za kolano) i włożyć sobie do ręki różaniec. Miałam 18 lat, gdy śpiewałam mantry, liczyłam oddechy i biłam pokłony, ubrana z kolei w buddyjską szatę. Potem poszłam na jogę. I to taką, w której znów liczy się oddechy, a sekwencja ruchów jest powtarzalna. Rytuały. Matematyka. Symetria. Mam do nich słabość. Jestem lekko autystyczna albo aspergerowa, albo obsesyjno-kompulsyjna — tak zawsze o sobie myślałam. Liczę kroki, oddechy, słowa, litery w słowach — od zawsze. Lubię, gdy jedzenie na talerzu nie styka się ze sobą. Nie znoszę jeść posiłków złożonych z dwóch dań. Ani dań, w których nie rozpoznaję składników. Zanim zrobię pierwsze powitanie słońca, moja mata musi leżeć idealnie względem klepek na podłodze. Potrafię ją wyrównywać kilka razy w czasie praktyki. Mam kłopot z relacjami. Bywa, że prawie przestaję oddychać, żeby… nie było mnie słychać, nie było mnie widać. Mam kłopot z emocjami. Czasem czuję się totalnie zamrożona. Jak Rain Man. Albo ten chłopak z genialnej książki Przypadek psa nocną porą.
I pewnie dlatego lubię rytuały. Dają mi poczucie bezpieczeństwa? A może je kocham, żeby się czasem wyłamać i poczuć radość rewolucjonistki? Hipisowską euforię? A może dlatego, że łatwo przy nich wpaść w trans? A może dlatego, że łatwo je ułożyć w łańcuszek i wtedy stają się kotwicą i motywacją do praktyki. Bo wystarczy zrobić powitanie słońca A, żeby potem B samo przyszło. A nawet… wystarczy rozłożyć matę. A nawet — w moim wypadku — wystarczy zaparzyć kawę w białym kubku, tym, który zawsze biorę sobie na drogę do szkoły jogi, żebym już do tej szkoły wyruszyła.
Ty na pewno też masz jakieś swoje rytuały, a kiedy wkręcisz się mocno w jogę, pojawią się nowe. Pewne rzeczy robi się podczas praktyki zawsze tak samo. I są też takie rzeczy, które robi się zawsze tak samo, i w dodatku się z nimi nie dyskutuje. Niektórzy lubią dyskutować i analizują treść mantry początkowej albo to, dlaczego ta pięta ma być w jednej linii z tamtą piętą, a linia w dodatku ma być równoległa do długiego krańca maty. Dlaczego tę asanę wykonuje się zawsze po tamtej? Z reguły takie analizy mają sens i rytuały w jodze daje się wytłumaczyć. Co nie znaczy, że trzeba się w ten sens wgłębiać. Nie wszystko trzeba wiedzieć. Mnie na przykład nie jest to niezbędne. Czasami po prostu jestem posłuszna. Daję się wkręcić w ten trans.
Powtarzalność praktyki wkłada moje życie w pewne ramy. Nadaje mu rytm. Zaznacza granice. A gdy mamy granice, owszem, czujemy się ograniczeni, ale czujemy się też bezpiecznie. To tak jak z bandami na ringu bokserskim. Czy z siatką na trampolinie. Wiemy, że nie wypadniemy. Możemy skakać.
Różaniec, koany czy liczenie w sanskrycie uspokaja. Ekam — wdech. Dłej — wydech. I tak dalej. To jak bandy na ringu bokserskim, szczebelki w łóżeczku dziecięcym, limit na karcie kredytowej. Wiem, jakie są granice. Wiem też, co będzie dalej. Wiem, ile zostało do końca. Wiem, czego mogę się spodziewać za cztery oddechy. Mniej więcej. I to jest to mniej więcej, które lubię.
To samo mniej więcej, które pozwala mi rano wstać, zaparzyć sobie kawę, wlać ją do białego kubka i jechać na jogę. Rozkładam matę i… ekam… wdech. Tak zaczynam dzień, a co stanie się potem… wiem mniej więcej. Czy tym razem złapię się za stopę w kapotanasanie, mostek będzie łatwy czy trudny, pojawią się ból, pot i łzy, a może mój nauczyciel da mi akces do nowej asany — tego nie wiem. I to jest ten element niespodzianki, który jest OK. Jest coś starego i coś nowego. Coś niezmiennego i coś nieokreślonego. Zamykanie całego życia w rytuały, schedule, plan lekcji nie jest dla mnie dobre, już to odkryłam. Bo wtedy buntuje się moja wewnętrzna hipiska i czasem obraca się to przeciwko mnie. Wpadam w depresję, tracę energię do życia, pojawia się smutek, panika albo totalne zmęczenie.
Jednak brak rytuałów też działa na mnie źle. Nie mam się czego przytrzymać, nie mam za czym tęsknić, nie mam na czym się oprzeć, nie mam za co się chwycić, gdy fale zaczynają mnie znosić tam, gdzie niekoniecznie mam ochotę płynąć. Nie mam deski ratunkowej, czyli mojej maty, w zasięgu wzroku. Łatwo mi się wtedy zgubić.
Kiedy z jakichś powodów nie mogę pojechać do szkoły, rozkładam matę w domu, w hotelu czy w innym miejscu, w którym akurat jestem. Moim rytuałem jest wtedy turkusowa travel mat Manduki, na której widać już smugi — wspomnienia praktyki w różnych miejscach świata. Czasem zapalam świecę, czasem nie. Staram się jednak podążać za rytuałem.
Sztuka w tym, by ilość (i jakość) tych rytuałów dobrać sobie do siebie. Nie przesadzić w żadną stronę.
Pewne rytuały dotyczące jedzenia (trochę już o tym pisałam) wpędzają mnie w ortoreksję. Pewne schematy małżeńskie — dotyczące spędzania weekendów, świąt, seksu, wizyt w teatrze, sprzątania, gotowania i tak dalej — również się nie sprawdziły. Granice, które stawiałam swoim dzieciom, też nie wszystkie były sensowne.
Trzeba z rytuałami postępować ostrożnie. Trzeba je także aktualizować. Kto wychodzi rano z psem? Kto ubiera choinkę w tym roku? Kto nastawia pranie? Kto ma ostatnie słowo w kwestii urlopu? Nie musi być zawsze tak samo. Rytuały wymagają update’u.
Choćby po to, żeby się nie rozleniwić. Bo każdy kodeks postępowania zwalnia z myślenia. A co, jeśli jest ograniczenie do 50 km/h, a na drodze pojawia się tchórzofretka? Trzymać się przepisów? Przejechać tchórzofretkę?
Wybierz sobie to, czego chcesz się trzymać bezwzględnie, co możesz traktować z elastycznością, a jaki zwyczaj, zasadę lub normę chcesz odrzucić. Jakie rytuały chcesz pokochać i przyjąć, a jakie traktować z rezerwą. W jodze często mówi się o wewnętrznym nauczycielu. Ogólnie rzecz biorąc, asany zostały przetestowane w ciągu tysiąca lat przez miliony joginów. Działają. Działają właśnie wtedy, kiedy jedna pięta z drugą piętą… i tak dalej. Ale czasem pojawia się na macie ktoś, kto ma takie ciało i taki umysł, które wymagają modyfikacji asany albo rezygnacji z niej. I czasem tylko ty i twój wewnętrzny nauczyciel jesteście w stanie zauważyć, czy to jest właśnie ten przypadek.
No i czasem fajnie jest być rewolucjonistką. Spontanicznie. Przespać mysore. I pójść na wegańskie gofry. Wegańskie, ale z konfiturą wiśniową, która prawdopodobnie ma cukier. Prawdopodobnie, nie sprawdzałam. Nie sprawdzam wszystkich norm. Czasem wrzucam na luz. I czasem zostaję też cztery oddechy w janu sirsasanie. Albo sześć. Albo nie pamiętam.
A kiedyś, o zgrozo, w cudownym warszawskim „Sklepie z goframi” zabrakło wegańskiego ciasta i zjadłam na niewegańskim, kakaowym. Polecam. Ale polecam też powrót do rytuałów po takiej niesubordynacji, i to dość szybko.
PRACA DOMOWA: W ciągu dnia obserwuj, ile z rzeczy, które robisz, to rytuały, nawyki, wypełnianie norm. Mycie zębów? Ten sam autobus do pracy? Ta sama latte po drodze? Zastanów się i wskaż rytuały dające ci poczucie bezpieczeństwa, które ci służy, oraz dające ci poczucie (złudnego) bezpieczeństwa, które cię ogranicza. Może coś zmienisz?”
Fragment pochodzi z książki „13 lekcji jogi” Agnieszki Passendorfer.
Najnowsze komentarze