Browsing Tag

działanie

Droga do spełnienia

21. Idź za błyskiem

8 marca 2024

— Skały po prawej, skały po prawej!!! — alarmował majtek pokładowy z bocianiego gniazda na szczycie galeonu.

— Kapitanie, mamy problem! — Bosman Jack wpadł jak burza do kajuty kapitana siedzącego nad mapami. — Skały przed nami!

„Skały?! Skąd tu skały?! Na mapach nie ma w tym miejscu żadnych skał!”. — Przez głowę Vargasa pędzącego na górny pokład przelatywały gorączkowe myśli. Kiedy dotarł do steru, zaczął wypatrywać podwodnych przeszkód na kursie galeonu. Po chwili znieruchomiał. Skały były wszędzie!!!

— Kapitanie, nie damy rady ich ominąć, jest ich za dużo, wiatr z tyłu tak dmucha, że nie zatrzymamy ani nie zawrócimy naszego El Dragona. Zginiemy, ach, zginiemy! — lamentował na całe gardło Ameliusz Raz.

— Uspokój się, marynarzu — ryknął jak lew kapitan. — Poradzimy sobie! Cisza i spokój, wszyscy na swoje miejsca i słuchać moich poleceń!!!!

Kolejne piętnaście minut zmroziłoby krew w żyłach zamrażalnika. Najpierw Vargas manewrował galeonem to w prawo, to w lewo, zręcznie omijając ostre jak brzytwy skały wystające z morskiej toni. Trwało to może dziesięć minut. Następnie ni stąd, ni zowąd, ku przerażeniu całej załogi oddał ster w ręce Ameliusza Raza. Ostatnią fazę pokonywania podwodnego toru przeszkód marynarze przepłynęli z rozdziawionymi gębami i kiedy El Dragon minął ostatnią widoczną skałę, słychać było, jak na jego pokład spadają z serc marynarzy bardzo ciężkie głazy.

Tego wieczoru wszyscy musieli się napić. I to sporo. Przetrwali, mimo że byli już na granicy życia i śmierci.

Vargas pił razem z załogą, choć robił to niezmiernie rzadko. W końcu wyszedł na pokład zaczerpnąć świeżego powietrza.

— Nie rozumiem. — Bosman Jack, zataczając się nieco, „podpłynął” do kapitana. — Anton, jesteś przecież taki zapobiegliwy i ostrożny, więc dlaczego dziś podczas tego horroru oddałeś ster w ręce żółtodzioba? — Jack rzadko zwracał się do kapitana po imieniu, ale tym razem było to nawet na miejscu.

— Powiem ci, Jack. Dlatego, że tak mi przyszło do głowy.

— Hęę??? — żachnął się bosman Jack.

— Wiesz, że często podejmuję decyzje czysto intuicyjnie: wierzę w moją intuicję, ale tym razem do intuicji doszły „błyski”. Po prostu wiedziałem, co mam robić. Lawirowałem pomiędzy skałami, bo to z lewej, to z prawej strony pojawiały się różne sygnały, które wskazywały, co robić. Przed ostatnią przeszkodą nie pojawiły się sygnały, tylko intuicja, że właśnie ten żółtodziób nas uratuje. Miałem przeczucie, że ja bym nas zatopił. Dlatego oddałem ster.

— O mój Boże! — Jack dopił resztkę rumu i legł jak długi na pokładzie galeonu.

— Śpij, przyjacielu, śpij. To był ciężki dzień — powiedział Vargas i wrócił pod pokład.


Masz problem, szukasz rozwiązania, nie wiesz jak rozwiązać daną sytuację, siedzisz i naparzasz się w głowę jak tylko możesz. Nic nie skutkuje. Nie wiesz, czy masz ją rzucić czy z nią zostać, chyba Cię zdradza, ale nie wiesz na pewno. I właśnie w tej chwili dzwoni telefon. Odbierasz i słyszysz:

– Nie mogę we wtorek się z Toba spotkać – dzwoni Twój kumpel.

Odkładasz telefon i dalej myślisz, co zrobić z Twoją dziewczyną. Podejmujesz decyzję. Rzucasz ją. I rzucasz ją rzeczywiście. Po tygodniu dowiadujesz się, że ten chłopak, z którym się obejmowała, to jej brat z Mozambiku. Rzuciłeś ją, a przecież w odpowiednim momencie życie powiedziało ci „Nie” ustami Twojego kumpla, który odwołał spotkanie. Co się stało? Nie byłeś uważny.

Uważność jest kluczem do tego, by móc poruszać się przez życie, idąc za sygnałami „błysków”. Błyski to nic innego, jak podszepty intuicji. Przez intuicję należałoby rozumieć tę część nas, która wie, co dla nas dobre, wie, co powinniśmy zrobić, by w najgorszym razie nie narobić większego bałaganu niż ten, który już jest. Obojętnie, czy to nasz wewnętrzny bóg, czy anioł stróż, czy nadświadomość, czy mix nad i podświadomości. Komunikacja pomiędzy naszą świadomą strukturą, świadomym myśleniem, a tym, co niewidzialne, a co nas chroni, wspomaga, czy nas wspiera przez cały czas, jest nazywana popularnie intuicją. Każdy może sobie zmajstrować dowolną definicję i żadna nie będzie jakaś ogromnie wadliwa, bowiem tego mechanizmu nikt nie zdefiniował jednoznacznie, a już na pewno nie tak, by cała reszta się z tym zgodziła – przynajmniej ja o czymś takim nie słyszałem, a doktoryzuję się w tym temacie nie od dziś☺ Bezpiecznie będzie nazwać tę część, która się z nami komunikuje, naszą nadświadomością. Przyjmijmy, że to taka mądrzejsza część nas samych, która lepiej wie, co dla nas dobre, bo widzi i rozumie więcej niż nasza codzienna świadomość, której używamy.

Najogólniej wydaje się zasadnym stwierdzić, że jeśli korzystamy z tych podszeptów nadświadomości, to nieźle na tym wychodzimy. Co do samych form przekazu nam „tego, co dobre dla nas, a tego, co nie”, jest ich sporo. Komunikacja może następować poprzez nasze zmysły: możemy coś zobaczyć, poczuć, odczuć, usłyszeć. Możemy poczuć ucisk w splocie słonecznym lub ból w dowolnej części ciała, może nam się coś przyśnić, ale także, jak w naszym przykładzie z chłopakiem, który rzucił dziewczynę, mogą to być podszepty innych ludzi, zachowania zwierząt czy inne okoliczności, jak zmiany pogody. Trzeba być uważnym. Ćwiczenie się w odbiorze intuicyjnym jest niełatwym zadaniem. Jeszcze trudniejsze jest poleganie na „błyskach”, które nam się pojawiają. Jest to o tyle trudne, bo wymaga „zawierzenia”, że podpowiedź nam udzielana jest na pewno „z tego prawdziwego źródła”. A z wiarą jest tak, że wymaga praktyki, by stała się wiedzą. Czyli nie pozostaje nam nic innego, jak tylko ćwiczyć, jeśli chcemy intuicyjnie kierować się w tym, co robimy. Poza tym każdy może mieć indywidualny zestaw odczuć, interpretacji i narzędzi. Każdy z nas ma jakiś dominujący zmysł, każdy z nas jest indywidualny, inny od innych, choć z grubsza niby jesteśmy podobni.

Co do przykładów, może być ich sporo i jest. Czujesz dym papierosa, choć nikt nie pali. Okazuje się, że Twój kolega – palacz – czule myśli o tobie. Ktoś składa Ci propozycję biznesową, a ty w tym momencie czujesz niepokój w splocie słonecznym. Iść czy nie iść – „dzwoni radosny telefon”. Zrobić czy nie zrobić – i właśnie czytasz o tym w książce, jak ktoś miał ten sam dylemat i robiąc tak jak zamierzałeś, zrobił odwrotnie i odniósł porażkę. Spieszysz się na samolot, a tu zepsuł się samochód. Wzywasz drugi, a ten nie może odpalić, i coś Ci podpowiada, żeby nie lecieć. Odwołujesz swój lot, a później okazuje się, że samolot, którym miałeś lecieć, nie doleciał. Nie możesz znaleźć ulubionego młotka, by wbić gwóźdź, ale bierzesz ten młotek, którego nie cierpisz, i zamiast w gwoździa, walisz sobie w palec z całej mocy! Takie i inne historie. Trzeba czytać sygnały. Żeby je czytać, trzeba umieć je czytać. Żeby umieć je czytać, trzeba się w tym szkolić. Cała Ameryka. Coś Ci podpowiada, żeby dziś nie jechać tą najkrótszą trasą, którą zawsze dojeżdżasz do pracy. Ale nie. Ty jesteś mądrzejszy! No i pakujesz się w korek na dwie godziny, bo akurat był wypadek. Twoja intuicja wiedziała. Ty niestety nie. No ale ty przecież jesteś najmądrzejszy i dopiero, jak szef wylał Cię na zbity pysk z pracy, bo to nie było pierwsze spóźnienie, to widzisz, jaki jesteś mądry. A przecież intuicja mówiła…

Logika i rutyna, którą często posługujemy się w życiu (zresztą słusznie), zawodzi, kiedy pojawiają się okoliczności, o których nie mamy świadomości. Intuicja jest po to, by nam wskazywać, kiedy i co zmienić, czy co zrobić, by nie wdepnąć w gówno lub co zrobić, by odebrać nagrodę Pulitzera, Oscara, Nobla czy Frankensteina. Trzeba tylko jej słuchać i współgrać z tym, co podpowiada. Wtedy jest szansa na to, by częściej trafiać w dziesiątkę lub siódemkę niż w płot. No bo na co nam dziury w płocie?

Droga do spełnienia

22. Wspinaj się na szczyty na barkach gigantów

6 marca 2024

Wieczory na pełnym oceanie bywają raczej chłodne. Ten nie był chłodny. Był przyjemny. Gwiazdy rozpoczęły swoją codzienną wędrówkę po sobie tylko znanym niebie.

— Brema, opowiedz nam jedną z tych twoich historii — rzucił hasło Dobry Bud. Nikt nie wiedział, dlaczego Bud zyskał ten przydomek, ale jakoś wszyscy tak na niego wołali.

Brema z zadowoleniem zakręcił swój ponad siedemdziesięcioletni siwy wąs. Lubił opowiadać marynarzom różne historie, a marynarze bardzo lubili ich słuchać.

— To o czym dziś będzie? — ciągnął Dobry Bud.

— Hmm… — Brema zamyślił się, zamykając oczy. — O gigantach. Dziś będzie o gigantach. — I zaczął swoją opowieść.

Dawno, dawno temu, ale nie za górami i nie za lasami, tylko za siedmioma morzami, żyli giganci.

Nawiasem mówiąc, nietrudno było się domyślić, że stary wilk morski będzie snuł opowieść zza mórz, a nie zza lasów.

Brema kontynuował.

Giganci mieli w sobie potężną moc. Ludzie nie mogli się z nimi równać. Giganci byli raczej niechętni do obcowania z ludźmi, którzy wtedy tam żyli, bo ludzie byli zawistni, głupi i słabi nie tylko fizycznie, ale także emocjonalnie.

Kiedyś jeden człowiek założył się z drugim o to, że zdoła przekonać giganta, by ten pozwolił mu na swoich barkach wznieść się na Szczyt Osiągnięć. Ludzie zawarli zakład. Leo — bo tak nazywał się ów śmiałek, który zdecydował się usiąść na barkach giganta — poszedł na równiny, gdzie przebywali giganci, i upatrzył sobie jednego takiego — a miał ten gigant z dziewięć metrów: był wielki jak dąb — po czym wyjawił mu cel swojej wizyty. Gigant zgodził się, choć niezbyt chętnie, by na jego barkach człowiek mógł zdobyć Szczyt Osiągnięć. Ale postawił warunek.

— Siedem życzeń mych spełnisz — zażądał, a Leo na to przystał.

Zadania były niewyobrażalnie trudne, ale Leo był tak zdeterminowany, że wszystkie je wypełnił. Kiedy tego dokonał, wrócił do giganta i razem wyruszyli w podróż na Szczyt Osiągnięć.

Podróż do Góry Osiągnięć zajęła im osiem długich miesięcy. Przeżyli różne przygody i najczęściej Leo siedział wtedy na barkach giganta, który pokonywał przeszkody jedną po drugiej. Nie było możliwości, by człowiek bez tej pomocy dotarł do miejsca przeznaczenia — Leo sam tak kiedyś stwierdził, mówiąc to wprost do giganta.

Kiedy dotarli do Góry Osiągnięć, gigant zdjął Leo ze swego ramienia, postawił na ziemi i odwróciwszy się na pięcie, udał się w drogę powrotną.

— A ty gdzie??!!! — zakrzyknął Leo. — Przecież szczyt jest tak wysoko, jak tam wejdę bez twojej pomocy?

— Tak to już jest w życiu, Leo. — Gigant przyjął bardzo poważny ton. — Giganci mogą ci pomóc do czasu, do pewnego momentu, ale szczyt swoich osiągnięć musisz zdobyć sam.

— I co, i co, Leo zdobył ten szczyt? — zniecierpliwiony wykrzyknął Dobry Bud.

— Hmm… — zamyślił się Brema. — Pomyślmy…


Żyjemy wśród ludzi, zwierząt, otoczenia i przyrody. Jesteśmy częścią układanki o wdzięcznej lub niewdzięcznej nazwie życie. Biorąc pod uwagę tę okoliczność, trudno sobie wyobrazić, że człowiek sam w sobie mógłby być oderwany, „autonomiczny”, skazany na siebie. Żyjemy w sieci wzajemnych powiązań, zależności i układów. Bez pomocy matki, rodzica lub innych ludzi, nowonarodzone dziecko nie przeżyje. Bez nauczyciela nie będzie ucznia. Bez mędrca nie będzie głupca lub będą sami głupi. Rządzący zwierzętami instynkt przetrwania, jak to niektórzy nazywają, pozwala im egzystować, żyć i zabijać, by żyć. Wszystko jest zależne od czegoś. Akcja rodzi reakcję, a warunki nie biorą się same z siebie, tylko wynikają z przyczyn, które je tworzą. A teraz przełóżmy to na podejście do naszych działań, a w szczególności na to, co nazywam „wspinaniem się na szczyty na barkach Gigantów”.

Robiąc określone przedsięwzięcie, zakładając firmę, dążąc do dowolnego celu, czy to materialnego, czy jakiegokolwiek innego, możemy używać dźwigni. Dźwignią dla nowej firmy może być wsparcie finansowe lub włączenie do jej szeregów kogoś, kto zna się na biznesie. Dźwignią dla adepta medytacji jest i może być mistrz, który wskaże mu drogę. Gdybyśmy chcieli podzielić te dźwignie w jakiś sposób, można stwierdzić, że są dwa główne typy: materialne – jak np. pieniądze oraz niematerialne – wiedza. Przez pieniądze rozumiemy także sytuację, w której ktoś udostępnia Ci zaplecze logistyczne pod Twoją bazę. Niekoniecznie musi to być pieniądz wprost. Przez niematerialne możemy rozumieć nie tylko podpowiedzi co i jak dobrze jest zrobić, nie tylko naukę fachu, ale także wsparcie mentalne życzliwych osób, które często jest o niebo ważniejsze niż wszystkie pieniądze i wskazówki świata.

Co do samych Gigantów, to można powiedzieć, że tak najogólniej są to istoty lub szeroko rozumiane instytucje, które mają większą moc (szeroko rozumianą – materialną i niematerialną) lub wiedzę niż nasza. Korzystając z ich zasobów, możemy łatwiej osiągać nasze cele. Jeśli chcesz się nauczyć dobrze sprzedawać nieruchomości, idź do kogoś, kto robi to dobrze lub doskonale i ucz się od niego. Pracuj u niego za darmo, albo płać mu przez rok za to, żeby u niego pracować, jeśli nie chce słuchać o współpracy z Tobą. Jeśli chcesz stać się super mechanikiem samochodowym, znajdź najlepszego fachowca w tej dziedzinie i idź do niego na staż. Jeśli Twoje problemy mogą być rozwiązane przez powiększone zaplecze finansowe, to pożycz pieniądze. Choć z tym pożyczaniem pieniędzy to lepiej ostrożnie.

A teraz o zagrożeniach, czy może o wyobrażeniach, które mogą nam strzelać gole do naszych własnych bramek. Korzystanie z pomocy jakiejkolwiek dźwigni, jakiegokolwiek rodzaju Giganta, nie rozwiązuje do końca wszystkich kwestii, a jedynie albo aż wspiera nas w tym, by było łatwiej osiągnąć cokolwiek. Dobry fachowiec może nam przekazać wiedzę, ale to zupełnie inna kwestia, jak tą wiedzę zinterpretujemy, przyjmiemy i co najważniejsze, jak ją zastosujemy w praktyce, czyli jak będziemy nią posługiwali się na naszym własnym podwórku. Pieniądze same nie rozwiązują różnych kwestii, stanowią tylko zasób do wykorzystania. Od tego, czy to zasób potrzebny i właściwy, świadczyć będzie dopiero to, jak go wykorzystamy. Gdyby pieniądze same w sobie były rozwiązaniem na większość bolączek, abstrahując od dziedziny życia, w jakiej je wykorzystamy, to nie widzielibyśmy tylu plajt i nieszczęść następujących po niewłaściwym ich wykorzystaniu. Pieniądze szczęścia nie dają. Zgoda. Święta zgoda. Mogą natomiast pomóc w budowie szczęścia, tylko wtedy, kiedy właściwie z nich skorzystamy.

Jeśli masz jakiś projekt, jakiś cel, chcesz coś osiągnąć i chcesz to zrobić szybciej niż wolniej, to szukaj trampoliny w dowolnej postaci. Trampoliny, od której będziesz się mógł odbić i chwycić swoje marzenia, plany czy cele. Wiedz jednak, że tak naprawdę prędzej czy później będziesz musiał sam pokonać to, co jest w Tobie. Tak jest z każdym wchodzeniem na każdy godny szczyt. Dzieje się tak, bowiem tak naprawdę przeszkodą, jaką musimy pokonać, idąc na dowolny ambitny szczyt, jest nasze wyobrażenie o nim i nasze ograniczenia, które powodują, że jeszcze go nie zdobyliśmy. Zawsze ostatecznie pokonujemy samych siebie. Łamiemy swoje własne stereotypy, zmieniamy przekonania, nawyki, koncentrujemy się na określonych działaniach, najczęściej tych mniej przyjemnych, by rozerwać kajdany ograniczających nas uwarunkowań stojących na drodze do naszej wielkości w dowolnej dziedzinie.
A Giganci? Pomimo tego, że prawdziwi i dobrze dobrani Giganci to doświadczenie i wiedza, to moc i mądrość, trzeba pamiętać, że są tylko dodatkiem. Są pomocą na ścieżce, na naszej drodze. Prawdziwy Gigant jest w Tobie, to Twoja moc, która może przenosić góry i ruszać świat w jego posadach. Pytanie jest tylko takie, czy zdołasz w to uwierzyć, budząc swojego Giganta?

Droga do spełnienia

19. Wielkie idee rodzą się w ciszy

27 lutego 2024

Medytacja to fajna rzecz. I jakże użyteczna. Vargas o tym wiedział. Nie był mistrzem żadnej medytacji, ale od czasu do czasu wykorzystywał możliwość, by pobyć ze sobą w ciszy, skutecznie odciąć się od czynników zewnętrznych.

Ciszę na morzu najczęściej można uchwycić w nocy, kiedy milkną już komendy marynarskie i okrzyki świadczące o tym, że załoga okrętu jest żywym organizmem. Jednak słowo „cisza” jest nieadekwatne i nieodpowiednie, bo przecież całkowitej ciszy i tak nie jesteśmy w stanie ani znaleźć, ani uchwycić, ani usłyszeć.

Od jakiegoś czasu głowa kapitana Vargasa zaprzątnięta była nietuzinkowymi pytaniami: „Po co tak naprawdę żyjemy?”, „Jaki jest cel życia?”. Dlatego od ponad dwóch tygodni nocą, kiedy większość załogi już spała, siadał na swojej koi i medytował, myśląc i nie myśląc.

Nie jest łatwo wejść w głąb siebie. Nie jest także łatwo uzyskać odpowiedzi na pytania, które są naprawdę ważne: „Skąd jesteśmy?”, „Dokąd zmierzamy?”, „Jaki jest cel naszego życia?”. Kiedy zadamy sobie takie pytania, jest nawet wielce prawdopodobne, że nie dojdziemy drogą zdroworozsądkową do żadnych istotnych konkluzji, podsumowań czy odpowiedzi. Ale jest jedno „ale”.

Noc była raczej pogodna, lekko wiał niekoniecznie ciepły wiatr. Vargas spacerował po pokładzie El Dragona. Robił to subtelnie, by nie stukać marynarskimi butami o deski, bo większość załogi była pogrążona we śnie.

Twarz Vargasa była spokojna i kapitan lekko się uśmiechał, chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Kiedy przystanął niedaleko rufy galeonu, ujrzał czuwającego Elfiego. Ten spojrzał na kapitana i zapiszczał:

— Kapitanie, ty świecisz!

Vargas zaśmiał się cicho.

— Tak, tak, Elfie, świecę. — Niezmiernie go rozbawił ten tekst młodego marynarza. Po chwili odrzekł: — Nie świecę, to takie złudzenie. Księżyc świeci na moją twarz i tak to wygląda, jakbym świecił.

— No tak, kapitanie, ale wyglądasz jakoś tak… spokojnie, dostojnie, jak posąg greckiego boga. — Elfie należał do tych marynarzy, którzy nie stronili od poezji i sztuki, a przynajmniej do tych, którzy odróżniali kulturę od sztuki. — Skąd taki nastrój, kapitanie?

— Wiem już, jak mamy płynąć, by dotrzeć do miejsca, które na nas czeka. Wiem, co i jak zrobić, kiedy i jak zmienić kurs, wiem to wszystko. — Vargas mówił rzeczywiście niczym nawiedzony bóg.

— Jak się dochodzi do takiej mądrości, kapitanie?

— Do niej się nie dochodzi, ona sama przychodzi wtedy, gdy ktoś jest gotowy.

— Czyli myślałeś o tym i wymyśliłeś? — Elfie jakby nie rozumiał, co powiedział Vargas.

— Nie, Elfie. Rozwiązanie przyszło wtedy, kiedy w ciszy myślałem o czymś zupełnie innym. Dasz wiarę?

Elfie już więcej nie pytał, a na nocnym niebie jaśniał księżyc i jaśniał kapitan Vargas.


Cisza – ciszą, medytacja – medytacją, a żyć trzeba. Pewnie, że jest chyba optymalnym rozwiązaniem, żeby każdy z nas przynajmniej raz na jakiś czas starał się wyciszyć, wejść do środka samego siebie, czy pomedytować. Nie tylko po to, by stać się świętym czy innym Buddą, ale dlatego, że to ułatwia życie, obniża napięcie nerwowe, pozwala nabrać dystansu do z pozoru ważnych kwestii, czy obniża ciśnienie krwi, która jest w nas burzona za sprawą nas samych, jak i otaczających nas okoliczności. Rozluźnienie i relaks umysłowy w sytuacji, kiedy zarabiamy na chleb myśląc, są jak wentyle bezpieczeństwa, by nie przegrzać silnika pod wpływem zbyt wysokiego ciśnienia, jakie płynie z tłoków. Nie ma tu żadnych czarów, ani nic nie jest za bardzo skomplikowane. Po prostu trzeba wyrównywać potencjały, zachowując równowagę i harmonię. Jeśli ktoś po dziesięciu godzinach ciężkiej pracy fizycznej idzie się wyluzować do siłowni, to jest wielka szansa na to, że zaniedbuje swoją intelektualną sferę. I odwrotnie. Urzędnik siedzący przez kilka godzin w towarzystwie bzdurnych papierów, niechże po robocie spróbuje gry w palanta, zamiast oglądać bzdurne kwestie w telewizorze. Nie będę rozwijał tego wątku, bo to nudne. Nadmienię jedynie kilka rzeczy, które wydają mi się sensowne w kontekście szukania rozwiązań pod nasze potrzeby.

Kluczykiem do drzwiczek naszej szkatułki wydaje się być „zmiana”. Zmiana otoczenia, zmiana podejścia, zmiana punktu widzenia, poprzez zmianę punktu siedzenia. Szczególnie istotna to kwestia wtedy, kiedy szukamy tak zwanych „kreatywnych rozwiązań”. Jeśli głowisz się nad czymś i nie możesz tego rozkminić w betonowych murach swojego biura, to wsiądź do swojego Mercedesa i jedź do lasu. Tam usiądź na pniu, zdejmij swoje podkute wyścigiem szczurów lakierki, zanurz swoje wypielęgnowane od manicure stopy w leśny mech i posiedź tak na tym pniu, dopóki dupa Ci nie ścierpnie. Wtedy wstań, przejdź się po lesie i pozbieraj grzyby, a jest wielce prawdopodobne, że schylając się po kolejnego muchomora, nagle pojawi Ci się w głowie schemat, jak pociągnąć temat sprzedaży Twoich produktów na wschodzie. Albo wpadniesz na to, wracając swoim Cadillackiem z lasu do miasta. Jeśli pracujesz łopatą, to po robocie wypożycz w bibliotece „Makbeta” i chociaż spróbuj ogarnąć o co w tym bełkocie chodzi. Być może wtedy pojawi Ci się schemat, jak Twoja brygada ma przerzucać żużel z jednej kupy na drugą.

Zasady i reguły mówią tak, że najpierw zadajesz pytanie, a później szukasz świadomie i logicznie rozwiązań, jednocześnie zadając je w nieskończoność. Nie wiesz, jaką podjąć decyzję, co zrobić, jak coś wykonać. Zadajesz pytanie sobie, pytasz innych, robisz burzę mózgów na dowolnym poziomie, który uważasz za właściwy i wygodny. I tak starasz się znaleźć rozwiązanie. Jeśli dochodzisz do punktu, w którym widzisz, że po kilku dniach, czy tygodniach, czy godzinach, głowa Ci paruje, a rozwiązania jak nie było, tak nie ma, to odpuszczasz… i zajmujesz się czymś innym. Według mądrych głów, wtedy Twoja podświadomość zaczyna dochodzić do głosu i już wiesz. Według mnie to nie podświadomość, ale nadświadomość, lub może mix powyższych, ale to operacyjnie bez znaczenia. Rozwiązanie może pojawić się nagle i z pozoru niespodziewanie. Trzeba tylko jeszcze umieć rozpoznać, czy ten impuls to prawda, czy podszept wrogiej publicystyki, ale o tym będzie w innym miejscu.

Co to wszystko może mieć wspólnego z ciszą? Czemu jest tak, że mówi się o tym, że cisza stanowi kolejny kluczyk błogosławieństwa? I o jaką ciszę tu chodzi? Można tę ciszę podzielić na dwie i pewnie na więcej, ale ja ją podzielę na dwie. Cisza zewnętrzna i cisza wewnętrzna. Cisza zewnętrzna to cały zgiełk i chaos informacyjny, jaki płynie do nas wciąż podczas naszego życia. Telewizor, ludzie wkoło nas, partnerzy, dzieci, psy, konie, karetki pogotowia, teściowa i inne takie. Tu rzeczywiście wyjście poza, zamknięcie się w swoim pokoju, wyłączenie zmysłów, a szczególnie słuchu, działa cuda, relaksuje i jest prawdziwym antidotum na stres, napięcie i zmartwienia. Joga, medytacja, chodzenie po lesie, w góry, przebywanie w miejscach, gdzie nie hałasuje nic – to podnosi poziom kreatywności, relaksuje, uzdrawia i to bez przesady.

A Cisza Wewnętrzna? To cisza naszego wewnętrznego dialogu z samym sobą – myśli płynące wciąż i bez przerwy, o przeszłości i przyszłości, o tym, co było i co będzie. I teraz, eureka! To właśnie zabiera nam moc, a co za tym idzie, kreatywność. To zaraza i plaga. Nasza moc jest tu i teraz, w tym miejscu, bez myśli. Myślenie o przeszłości i przyszłości osłabia nas, bowiem rozpamiętujemy to, co było, często żałując, a myśląc o tym, co będzie, często się boimy – żal przeszłości i strach przyszłości. Że kogoś skrzywdziliśmy, że nas mama nie kochała, że stary nas naparzał sznurem od żelazka, że ktoś nas molestował, że ktoś nas porzucił, że zabiliśmy kota sąsiada. Że jak zapłacimy za szkołę dzieci, na kogo one wyrosną, że wirus pojawił się i zabija, że wojna się szykuje, że konserwy w słoikach trzeba robić, bo nie będzie schabu na półkach sklepowych, że mamy raka i umrzemy. Z tym rakiem to rzeczywiście najpewniej umrzemy, jak tylko oddamy się w ręce onkologów z NFZ.

Rozwiązanie?! A walić to! Cisza wewnętrzna to pozbycie się ciągłych dialogów z samym sobą odnośnie tego, co było i tego, co będzie. Jak się nauczymy wchodzić w te momenty „bez dialogu wewnętrznego”, i wejdziemy w ten rodzaj ciszy, to mamy jak w banku, że nasza kreatywność wzrośnie, poprawi się zdrowie i intuicja, i zaczniemy dostrzegać rozwiązania, o jakich kiedyś moglibyśmy tylko pomarzyć.

Droga do spełnienia

16. Kontroluj kurs — sprawdzaj azymut

8 lutego 2024

— Cała naprzód! — Na to hasło załoga galeonu El Dragon zawtórowała głośnym: „Hej!!!”. Kiedy już wszystkie żagle zostały postawione, Vargas stojący, jak to często miał w zwyczaju, przy sterze skinął na marynarza Lesta, mówiąc:

— Przejmiesz ster?

Lest natychmiast wykonał polecenie.

Vargas zszedł pod pokład. Był trochę zmęczony. Położył się na swojej koi i za chwilę już chrapał.

Po jakimś czasie zbudziło go pukanie do drzwi.

— Kapitanie, mogę?

— Tak, wejdź — odparł nieco jeszcze zaspany Vargas.

— Musimy się zastanowić nad racjami żywnościowymi, bo po ostatnim sztormie zniknęło nam z pokładu kilka skrzynek z prowiantem.

Vargas wiedział, że bosman Jack ma rację. Należało dobrze przemyśleć, jak dozować marynarzom racje żywnościowe, po tym jak zmyło część ładunku. Vargas był zawsze dobrze przygotowany, ale życie to tylko życie i kiedy spotykają nas różne historie, trzeba dostosowywać możliwości do sytuacji, aby dojść do celu. Czy dopłynąć.

Przez kilka godzin Vargas z Jackiem analizowali, co i jak zrobić, i dopiero pod wieczór, kiedy słońce zaczęło chować się za horyzontem, obaj wyszli na pokład. Wiała ciepła, ale całkiem przyjemna bryza, która dmuchała w żagle wartko płynącego galeonu.

Vargas podszedł do steru i spojrzał na kompas.

— Hej, Lest, co jest z naszym kursem?!

— Jak to, kapitanie? Płyniemy zgodnie z wytycznymi — odparł zdziwiony Lest.

— Przyjacielu, nie widzisz, że odbiliśmy cztery stopnie na zachód w stosunku do naszego celu?

— Kapitanie, to przecież tylko cztery stopnie. — Lest wciąż uważał, że wszystko jest w porządku.

— Marynarzu, czy nie wiesz, że jeśli zmienimy kurs o cztery stopnie i go nie skorygujemy, to znajdziemy się po drugiej stronie oceanu? Nigdy nie dopłyniemy tam, gdzie chcemy!

Lest zbaraniał. Nie wiedział. Stanął ze spuszczoną głową. Było mu głupio.

Vargas, widząc reakcję Lesta, powiedział spokojnie:

— Nie przejmuj się już, tylko zapamiętaj: kurs można skorygować, ale przez to, że go wcześniej zgubiliśmy, stracimy czas. Na krótkim dystansie to może wydawać się nieistotne, ale na dłuższym odcinku jest fundamentalne. Dlatego zawsze sprawdzaj azymut. Patrz, czy płyniemy w dobrym kierunku. Patrz, czy płyniemy w kierunku celu, jaki sobie obraliśmy. Zawsze.


Planujesz super randkę. Myślisz: „Zrobię tak: najpierw do niej zadzwonię, zaproszę na kolację, później kupię w kwiaciarni jej ulubione kwiaty, w knajpie zamówimy jej ulubionego drinka i to, co lubi zjeść, na końcu dam jej pierścionek z jej ulubionym kamieniem.”
Realizacja: zadzwoniłeś, jest super. W kwiaciarni nie było róż, tylko były frezje – wziąłeś je. W knajpie nie sprawdziłeś, że akurat w menu nie mieli ginu, więc drinka wypiliście z wyborową. A z ryb były tylko śledzie (ona ryby lubi najbardziej), no i zjedliście śledzie.

Efekt: po siedmiu miesiącach, kiedy poprosiłeś ją o rękę, dostałeś kosza? Myślisz, czemu, kur…, czemu? Spotykasz jej koleżankę – najlepszą – mówi Ci, że matka Twojej narzeczonej, jak dowiedziała się, że zamiast róż dałeś swojej lubej frezje, prawie zemdlała, bo dla matki to był zły znak – nienawidziła frezji. No i jeszcze ta wyborowa i śledzie…
Drobna zmiana kursu w danym momencie może powodować, że nie docieramy tam, gdzie chcemy. Niczyja to wina… chociaż czy sprawdziłeś w innej kwiaciarni, czy nie ma róż?

Czemu po tym, jak dowiedziałeś się, że w knajpie nie ma jedzenia i picia, jakie planowałeś, to nie zaproponowałeś zmiany lokalu… Drobne gesty, ale jakże niedrobne i konstruktywne myślenie. Poza tym nie martw się, może ta laska wcale nie była dla Ciebie.

Mówisz, co tam uczucia – teraz poświęcę się firmie. I dochodzi do tego wymarzonego dnia, w którym masz podpisać umowę ze strategicznym partnerem. To rozwiązuje większość kwestii: masz zbyt, masz dostawy, jesteś w zasadzie ustawiony. Tylko ten jeden kontrakt. Alleluja. Na godzinę przed podpisaniem kontraktu rozmawiasz z dyrektorem tej firmy, z którą masz podpisać kontrakt, i on mówi coś, co wytrąca Cię z równowagi: kwestie środowiskowe. Zdarzało im się wyrzucać toksyczne odpady do Wisły. Nikomu nic nigdy nie udowodniono. Prawnie wszystko jest ok. Ale wiesz o tym. Dowiedziałeś się. Przy podpisaniu umowy po skroni spływa Ci kropla potu. Denerwujesz się – to nie Twoje wartości. Ale ten kontrakt jest przecież taki lukratywny. Podpisujesz. I wieczorem wychylasz ze swoją załogą największą flachę Chivasa Regala, jaką tylko świat widział. Mija rok i komisja do spraw nadużyć i opieki nad nie wiadomo czym unieruchamia Twoją firmę, zamraża kapitał, siada na konta bankowe z uwagi na śledztwo prowadzone wobec firmy-partnera, z którym rok temu podpisałeś kontrakt. No i tak będzie, że albo ledwo się wykaraskasz, albo sam splajtujesz, bo zaprzedałeś się – zmieniłeś kurs swojego działania i wyobrażeń. Zamiast zarobić miliony – zarobiłeś obrzęk płuc i guza, nie powiem czego.

Drobne, z pozoru, zmiany kursu dziś przekładają się na potężnie inne rezultaty w przyszłości. Przykład kursu, po jakim płynie okręt, statek, jest idealny, bo nawet niewielkie zmiany kursu spowodują, że po przepłynięciu tysiąca, dwóch czy trzech mil morskich, wylądujesz w zupełnie innym porcie niż zakładałeś. Zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym, trzeba mieć kierunkowskaz, azymut, według którego się poruszamy, bo inaczej może czekać nas niepowodzenie w tej łagodniejszej formie, czy porażka w tej bardziej drastycznej. Azymutem może być system moralno-etyczny, tak jak w powyższym przykładzie o naszym biznesmenie. Ten system stanowi o wartościach, jakimi człowiek się kieruje. Jeśli w pewnym momencie sprzeniewierzamy się temu, co jest dla nas istotne, to dostajemy to, czego raczej byśmy nie chcieli. Rzecz w tym, że wtedy może być za późno na niektóre rzeczy.

A nasz randkowicz? To przecież nie system moralno-etyczny nie dał mu szczęścia trzymania za rękę wybranki Jego losu, ale niedbałość o detale, niedbałość o to, by dobrze stworzony plan doprowadzić do zakończenia według zaplanowanego scenariusza. Nonszalancja i zawierzenie ślepemu trafowi. A uda się czy nie uda, no i zadziałało prawo Murph’ego, mówiące o tym, że jak coś się może zepsuć, to z pewnością tak się stanie.


W tym celu, żeby nie miotało nami przeznaczenie, czy los, jak kto woli, czy ślepy traf, jak mawiają inni, mamy stworzony plan działania. Mapę, według której podążamy. Wyznawane wartości, system moralno-etyczny, plan działania, rozpatrywane wcześniej alternatywne możliwości co zrobić na wypadek, gdyby coś nie zadziałało, czy plan awaryjny – to wszystko może się składać na nasz drogowskaz. No i nasza intuicja.

No i zostaje jeszcze kwestia perfekcjonizmu. Nie ma pierwszych idealnych planów. Nie jest zresztą zasadnym, by silić się na zbędny perfekcjonizm, bowiem życie i tak dorzuci i skoryguje nas o pewne aspekty. Wystarczy, że plan jest dobry, a nawet jeśli okaże się zły, to wyrzucamy go do kosza i robimy nowy. I trzeba mieć to na uwadze, że wtedy stracimy tak zwany czas, że rozwój projektu zajmie nam dłużej. Bo każde „zboczenie z kursu” będzie wiązało się z czasem, który jest potrzebny na powrót na kurs właściwy. I to jest też ok. Najważniejsze to „trzymać kurs”. No chyba że zmieniamy cel, a co za tym idzie, w naszej przenośni port docelowy. Co wtedy? Wtedy zaczynamy od nowa.

Droga do spełnienia

10. Nie ma rzeczy niemożliwych

6 lutego 2024

— Idzie sztooorm! — wrzasnął młodszy majtek Peter.

— Idzie sztorm, zwijać żagle, ale migiem! — zawtórował mu, rycząc głośnym basem, bosman Jack.

Załoga uwijała się jak w ukropie. Trzydziestu trzech ludzi działało niczym dobrze naoliwiona maszyna. Każdy wiedział, co ma robić. Ten do want, tamten pod pokład, ten na rufę zwijać liny. Jak mrówki w mrowisku. I tylko jeden człowiek — Vargas — niewzruszenie stał przy sterze. Zawsze brał w swoje ręce ster, kiedy sytuacja była krytyczna. Zawsze.

Po piętnastu minutach rozpętało się piekło. Kilkumetrowe fale zalewały pokład, pioruny biły jak oszalałe, wiatr ścigał się chyba już tylko z samym sobą.

— Trzymaj te beczki!!!! — darł się marynarz Leon, kiedy kolejna fala zmiatała z pokładu pojemniki z tranem.

— Nie dam rady, ledwo sam się trzymam!!! — krzyknął Peter, dzierżący krótką linę, do której przywiązany był ładunek. Zsuwające się po pokładzie beczki szarpnęły liną i ręką Petera tak, że na jego twarzy pojawił się grymas bólu nie z tej ziemi, nie z tego oceanu. Ręka trzymająca linę zsiniała. Lina zacisnęła się wokół dłoni bardzo mocno i majtek nie był w stanie nic zrobić, tylko wył z bólu. Kolejna uderzająca fala szarpnęła tak mocno, że stawy nie wytrzymały i rękę zwyczajnie rozerwało.

Przeszywający niebo skowyt bólu Petera przebił huk błyskawic. Druga trzymająca balustradę ręka puściła i chłopak zsunął się po przechylonym pokładzie. Przekoziołkował na drugą stronę galeonu, uderzył o wewnętrzną burtę i wyleciał jak z procy do oceanu.

— Jezus Maria… — wyszeptał obserwujący tę sytuację Leon. — Już po chłopaku…

Po chwili, kiedy sztorm odpuścił, cała załoga rzuciła się na ratunek rozbitkowi. Jakiś czas Petera nie było widać, aż wreszcie niezdarnie wyciągnięta ręka bez palców wynurzyła się spod wody.

— Tam jest, tam jest, rzućcie mu koło!

Kiedy Peter był już na pokładzie, Leon z niedowierzaniem wciąż kręcący głową nie mógł wyjść z szoku.

— To niemożliwe, to niemożliwe… — mamrotał.

Vargas usłyszał te słowa, podszedł do Leona i patrząc mu w oczy, rzekł spokojnie:

— Nie ma rzeczy niemożliwych. Pamiętaj: nie ma rzeczy niemożliwych.


Bądź realistą! Za kogo ty się masz? Zejdź na ziemię! Nie jesteś wszechmogący! Jak często słyszałeś te lub temu podobne brednie, żyjąc na tym świecie? Super mantry dla tych, którzy mają zostać w wiaderku pełnym krabów. Znasz ten motyw? Krab nie wydostanie się z wiaderka pełnego innych krabów, bo inne kraby będę ściągać go w dół przy każdej próbie wydostania się z niego. I w ten sam sposób inni o wiele lepiej wiedzą od Ciebie, co możesz, na co Cię stać, kim masz być, co robić, czego nie robić. Inni ludzie – Mistrzowie wiedzy o Tobie, twoim wnętrzu i Twoich możliwościach. Mój Boże!

Granicą w osiągnięciu czegokolwiek nie są nasze pozorne możliwości, nasze wykształcenie, stopień naukowy, czy jego brak, ale wyobraźnia. Świat nie jest materialny, jest zbiorem atomów w ciągłym ruchu, a na subtelnym poziomie jest „snem”, jest „umysłem”. No i dodatkowo iluzją, ale to temat na inną okoliczność.

Bardzo często słyszy się jak inni ludzie (lub my sami) mówimy takie stwierdzenia: „Nie potrafię. Nie dam rady. Już nie mogę”. Wypowiadając takie stwierdzenia sami pogrążamy się w niemocy i stoimy jak strażnicy z pałką gotową do przylania sobie samemu, jeśli tylko, nie daj Boże, okazałoby się, że coś tam, co definiowaliśmy jako niemożliwe, czy nierealne, jest w zasięgu naszych możliwości.

Na stwierdzenie takie jak „Wszystko jest możliwe” lub „nie ma rzeczy niemożliwych”, ludzie uśmiechają się pod nosem, definiując jednocześnie autora takich wypowiedzi jak… No wiecie sami. Fantasta, wariat, marzyciel czy jakiś inny utopista.

Niemożliwe było, żeby ludzie latali maszynami w powietrzu. Wiele autorytetów ze świata nauki swego czasu zaprzeczało temu, że tak może się stać. Niemożliwe było przebiegnięcie dystansu 100 m w czasie poniżej 9,70. A jednak, niemożliwe było, że w XXI wieku ludzie pod wpływem propagandy zostali „unieruchomieni” w domach w skali globalnej. Bąk lata, choć powierzchnia jego skrzydełek wg naukowców jest zbyt mała do jego wagi, żeby latał. Ale bąk o tym nie wie i lata. Całe listy absurdów w kontekście tego, co niemożliwe, są jedynie wyznacznikiem tego, że to, co kiedyś było niemożliwe, dziś jest osiągalne. Tylko dlatego, że ktoś zawetował obowiązujące status quo.

Skoro jesteś z małej mieściny, z jakiegoś Pierdziszewa pod Nieistnicą, nie masz wykształcenia, to nie możesz odnieść sukcesów w branży prawniczej, budowlanej czy jakiejkolwiek, prawda? Gównoprawda. Historia zna całe rzesze nieuków jak Tyson, tumanów lat szkolnych jak Einstein, ludzi wychowanych w skrajnej nędzy, którzy stawali się miliarderami, itd.

„Nie jesteś w stanie nawet, jakbyś bardzo chciał, sprawić, żeby ten pociąg ruszył”. Prawda czy fałsz? Nie jesteś w stanie lewitować, nie jesteś w stanie wyginać łyżeczek do herbaty siłą woli, nie jesteś w stanie… być szczęśliwy. Nie jestem? No chyba Ty nie jesteś!

Odnosząc się do bardziej „przyziemnych” wątków, tego na co nas stać warto oprzeć się na tym, że jeśli jakiś człowiek osiągnął coś, drugi człowiek też jest w stanie to zrobić. I nawet jeśli nie jesteśmy na tyle „gorliwi”, by bezkrytycznie zaakceptować fakt, że człowiek może chodzić po wodzie czy wskrzeszać z martwych innych ludzi, to możemy przecież odnieść się do tego, co przyjdzie nam o niebo łatwiej. Samolot z trzystoma członkami na pokładzie rozbija się, a katastrofę przeżywają cztery osoby. Cud! Niemożliwe! A jednak. Ktoś tam dryfował po oceanie milion lat i w końcu odnalazła go szalupa z Madagaskaru. Przeżył. Niemożliwe, mówimy. A skoro się stało, to jednak możliwe. Operacyjnie podchodząc do sprawy, to niemoty stają się geniuszami, nieuki sławnymi naukowcami, matoły omnibusami, nędzarze milionerami i miliarderami, głuchoniemi odzyskują słuch, chromi wstają z kolan, zaszczepieni żyją! Nie ma rzeczy niemożliwych. Jest jednak coś, co powoduje, że pewne rzeczy są możliwe, a pewne nie.

Najczęściej to, co czyni rzeczy niemożliwymi dla nas, to nasze przekonanie o tym, co możliwe jest, a co nie. Jeśli mamy głęboko zaszczepiony ten błogosławiony „zdrowy rozsądek” i to „że lepiej się nie wychylać”, no to siedzimy w domach jak króliki w swoich norkach i wytykamy z nich nosek tylko wtedy, kiedy trzeba iść do sklepu i kupić ser. Kupujemy ser i w te pędy gonimy dalej do swoich norek, żeby tak go zeżreć i dalej czekać na moment, kiedy nam ktoś pozwoli iść do sklepu ponownie. Więcej godności!

Poza tym warto jeszcze dodać, że to co dla jednych jest cudem, dla innych jest chlebem powszednim. Czym się różnią? Czy są z różnych planet? Są z różnych planet wyobrażenia o tym, co jest możliwe, a co nie. I tym się różnią.

Droga do spełnienia

WSTĘP: What’s The Point? Lub: o co tu chodzi?

1 lutego 2024

Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.

Droga jest celem.

Szczęście trzeba umieć sobie zorganizować.

Takie sentencje i wiele innych przychodziły barwnymi myślokształtami do głowy kapitana Vargasa, który stojąc przy sterach galeonu o nieziemskiej nazwie El Dragon, przyglądał się załodze kończącej załadunek. Trzy lata przygotowań do tej wyprawy pozwoliły mu zrozumieć, czego tak naprawdę szuka i gdzie chce dotrzeć ze swoją załogą. Całość strategii, jaką przyjął, zburzyły mu jednak słowa, które słyszał kilka dni temu: „Nie jest ważne, co w życiu robisz, ale jak”. Odkąd jako młody chłopak usłyszał kiedyś od starego wilka morskiego, że w życiu trzeba mieć cel i dążyć do jego spełnienia, nie tracił ani chwili, by dotrzeć do szczytów własnych osiągnięć.

Ta podróż miała być zwieńczeniem tego, co do tej pory uczynił. Azymut był ustawiony dosyć jasno: La Bella — wyspa Samorealizacji. Jak wiedział z opowieści, nie była to łatwa podróż i oczywisty kierunek, ale Vargas poświęcił się tak bardzo, że przez trzy lata zbudował plan przewidujący niemal wszystko i zebrał załogę, która gotowa była podążyć za nim nawet do bram piekieł, jeśliby tego sobie zażyczył. I wszystko było przygotowane doskonale. Tylko te słowa, które zamąciły mu w głowie, nie dając spokoju: „Nie jest ważne, co w życiu robisz, ale jak”. Wiedział, że rozwiązanie tej zagadki przyjdzie samo, nie wiedział tylko jeszcze, kiedy i w jaki sposób.

— Kapitanie, jesteśmy gotowi. Możemy wypływać — zameldował, podchodząc do Vargasa, stary bosman Jack.

— Dziękuję, Jack — odparł Vargas. — Podnosimy kotwicę. Wszyscy wiedzą, co mają robić?

Wiedział, że nie musi o to pytać, bo znał swoją załogę jak własną kieszeń, albo przynajmniej tak mu się wydawało.

— Wszyscy — odparł Jack, który nie posługiwał się gwarą okrętową. Zawsze mówił dziwnie jak na marynarza. Vargas doskonale o tym wiedział, więc tylko się uśmiechnął.

Galeon odbił od brzegu i nagle bezpośrednio przed Vargasem pojawiła się biała gołębica. Usiadła na sterze i trzy razy zagruchała.

„Jesteś piękna — pomyślał. — Jaką wiadomość przynosisz?”.

Ptak zatrzepotał skrzydłami, po czym odleciał w kierunku, w jakim miał podążać galeon.

„To dobry znak — pomyślał Vargas. — To dobry znak…”.


Sukces nie jest dziełem przypadku. No, może czasami. Albo pozornie. Osiągnięcie dowolnej przez nas wybranej w życiu rzeczy czy stanu będzie łatwiejsze do osiągnięcia, jeśli zaplanujemy nie tylko co, ale i w jaki sposób to zrobić. I teraz uwaga, bo będzie konkretnie!

Wizja – to się liczy. Zanim zabierzesz się za robienie czegokolwiek, najpierw ustal plan działania.

Pracuj nad nim tak długo, aż stwierdzisz, że jest przynajmniej dobry. Przy tworzeniu takiego planu o wiele ważniejsza od samego planu jest Wizja, dokąd ma Cię to zaprowadzić, kim chcesz się stać, kiedy osiągniesz już to, co zamierzałeś. Wizja przedsięwzięcia (obojętnie jakiego) jest najczęściej pomijana lub lekceważona. Bez znaczenia, czy jest to plan związany z prowadzeniem jakiegoś przedsięwzięcia, osiągnięcia czegoś materialnego, czy stania się kimś. Zawsze u podstaw tego co się wydarzy leży wizja. Brak wizji to brak azymutu, brak wiedzy w jakim kierunku płynąć, by dopłynąć tam, gdzie się chce. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że brak wizji to tak, jakby na pokładzie Galeonu brakowało kapitana.

Dopłyniemy tam gdzie… No właśnie, gdzie? Wizja jest jak dobra mapa, jak kompas, jak wytyczne dla kapitana wtedy, kiedy nie bardzo wiadomo co robić, lub wtedy kiedy spawy nie idą tak, jak byśmy chcieli.

Kiedy zaczynamy podróż (bez znaczenia, jaką – czy to wycieczka w góry czy zrobienie firmy) i chcemy być „optymalnie skuteczni”, pierwszym krokiem jest stworzenie Wizji, którą tworzy się na podstawie marzeń, wyobrażeń, dalej pragnień i w końcu celów. Robiąc właśnie to w tej kolejności, doprowadzimy do tego, że szczęście nie jest dziełem przypadku, ale jest zaplanowane i nie wydarza się czysto spontanicznie. Tak właśnie organizuje się szczęście.

Ci którzy nie wiedzą, dokąd i po co zmierzają, zmierzają tak naprawdę donikąd. I jest wielce prawdopodobne, że po dojściu gdzieś tam, kiedyś stają i mówią do siebie :” Co to jest? Po co mi to było? To o to chodziło?”.

Przygotowanie do stworzenia czegoś może czasem potrwać dłużej niż przewidywaliśmy. Nie należy jednak lekceważyć tego, by zrobić to starannie. Jeśli mamy do przygotowania jakiś bardziej złożony projekt, to warto poświęcić więcej czasu na planowanie. Abraham Lincoln powiedział podobno, że tajemnicą jego sukcesu – jego skuteczności jest zasada, że jeśli ma osiem godzin na ścięcie drzewa to siedem godzin ostrzy piłę.

Kolejnym krokiem po stworzeniu wizji są przygotowania do działania. Najpierw zastanawiamy się, gdzie chcemy dojść i jak wtedy będzie wyglądać nasze życie. Następnie, kiedy już wiemy, zaczynamy zbierać elementy układanki, by naszą podróż do osiągnięcia czegokolwiek zacząć idąc do przodu, a nie do tyłu. Firmę zakładamy oficjalnie wtedy, kiedy mamy już przygotowane całe zaplecze i mamy przemyślany plan działania. Firmy nie zakładamy wtedy, kiedy przyjdzie nam do głowy pragnienie jej posiadania. Najpierw się do tego przygotowujemy.

Na podryw nie wychodzimy w podartych gaciach i bez zrobionych pazurów, tylko najpierw robimy się na bóstwo i wiemy, która dyskoteka zawiera obiekt naszego zainteresowania.

Borówek amerykańskich nie sadzimy na byle jakiej ziemi i w dowolny sposób. Najpierw trzeba się dowiedzieć jaką ziemię lubi borówka, jeśli naszym celem jest zapewnienie optymalnych warunków do tego, by rodziła nam owoce.

Zrobienie ciasta drożdżowego, czy innego dowolnego słodkiego twórcę kalorii bez przepisu, runie w gruzach. Bez przepisu, czy bez przygotowania. Najpierw plan, najpierw wizja, potem działanie, nie odwrotnie.

To wielce zastanawiające, że ludzie tyle godzin poświęcają na przygotowania dotyczące stworzenia rzeczy nieważnych, czy szkodliwych, a tak niewiele odnośnie tego co istotne.

Jeśli podejdziemy do realizacji czegokolwiek w sposób zorganizowany, to możemy mieć poczucie i uczucie, że w trakcie realizacji droga staje się celem. Dzieje się tak z różnych powodów.

Dlatego, że bez niej cel nie zostanie osiągnięty, bo w trakcie podążania nią, wydarzają się te wszystkie fajne rzeczy jakich oczekiwaliśmy od samego celu. Bo tak naprawdę chodziło o działanie, a nie o marchewkę jaka wisi na kiju na końcu naszej drogi.

No i jeszcze jedno. Jeśli ruszasz w jakąkolwiek podróż zadaj sobie pytanie: „Co mnie czeka, gdy pójdę dalej tą drogą?”. Zadaj pytanie i czekaj co się wydarzy. Czekaj na sygnał.

Jeśli otrzymasz pozytywny znak – jak biała gołębica lub inny dobry znak dla Ciebie – Gratulacje!

Nie bój się i idź za nim, ale jeśli zobaczysz znaki, które nie są pozytywne z Twojego punktu widzenia, zastanów się, czy ten projekt jest dla Ciebie odpowiedni.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Prosta metoda do walki z odwlekaniem

15 czerwca 2021

W tej chwili chcę ci przedstawić jedną z najprostszych metod walki z prokrastynacją. To pięć bazowych punktów, które często wystarczają, żeby mocno ruszyć do przodu. Wiadomo — sprawa sprawie nierówna, ale istnieje schemat, który obejmuje większość problemów.

  1. Wybierz ważne zadanie. Nie ma sensu zbyt długo nad tym siedzieć. Tak naprawdę dokładnie wiesz, co powinno być już dawno załatwione, ale nie jest.

Wybierz coś, co jest naprawdę bardzo istotne. Ukończenie tego zadania musi być dla ciebie niezwykłym przeżyciem.

  1. Zacznij od tego dzień. Spraw, by jak największą część tego zadania załatwić jak najwcześniej. Przed pracą, szkołą, sprawdzeniem poczty i Facebooka.

Chcesz zrzucić na wadze, ale nie masz kiedy ćwiczyć? Wstań pół godziny wcześniej i zaaplikuj sobie poranną gimnastykę. To samo z nauką słówek, nauką programowania, pisaniem książki czy podnoszeniem kompetencji zawodowych.

  1. Zachowaj prostotę. Ludzie na siłę komplikują zadanie po to, żeby móc od niego uciec. Nie znam twoich problemów, ale mogę się założyć, że do rozpoczęcia projektu nie potrzebujesz zbyt wielu narzędzi i rozwiązań.

Zacznij tu, gdzie jesteś i z tym, co masz. Naprawdę wiem, co piszę, bo sam zaczynałem ze swoim biznesem od zera. Nie miałem pieniędzy, tradycji biznesowych w rodzinie ani mentora.

Wierz mi — nawet jeżeli masz 50 zł w portfelu, to jest dobry początek. To twoja pierwsza cegiełka do wspaniałego pałacu.

Widzisz, do napisania książki nie potrzebujesz nic, poza notatnikiem.

Aby zrzucić zbędne kilogramy, nie potrzebujesz suplementów, karnetów na siłownię ani specjalistycznego sprzętu. Na początek wystarczy spacer.

Spacer nie wymaga żadnego sprzętu, pozwala spędzić czas z bliskimi i… uwaga, uwaga — jest za darmo!

Nie komplikuj, OK?

  1. Zacznij. Zrób cokolwiek choćby przez 10 minut. Nic nie poprawiaj, nie edytuj, nie rozważaj. Po prostu działaj. Jeśli za długo się nad czymś zastanawiasz, to po pierwsze, pojawiają się wątpliwości, a po drugie, szukasz dróg na skróty, co nie zawsze jest dobrym rozwiązanie.
  2. Nagroda. Na późniejszych etapach nagrody nie są konieczne, bo wiesz, że pracujesz w imię wyższych wartości. Jednak na początku walki z odwlekaniem musisz traktować siebie jak treser w cyrku trenuje foki. Foka zakręci piłkę na nosie i dostanie rybkę. Tygrys przeskoczy przez obręcz, a otrzyma kawałek krwistego steku.

Myślisz, że na nas to nie działa? Grubo się mylisz. Uwielbiamy nagrody i wcale nie muszą to być nagrody materialne. Czasami wystarczy uznanie, uśmiech, poklepanie po plecach i oświadczenie: „Odwaliłeś kawał dobrej roboty!”.

Mało tego — kiedy sam czujesz, że się napracowałeś i twoje działania nie zostały w żaden sposób docenione, to poczujesz się źle. Brak nagrody, choćby w postaci uznania, wiele osób potraktuje jako karę i przy następnym projekcie wykażą się znacznie mniejszym zaangażowaniem.

Skoro już wybrałeś zadanie i zrobiłeś pierwszy mały krok do przodu, zafunduj sobie małą nagrodę. To może być kawa, ciekawa książka, artykuł, odcinek serialu czy cokolwiek innego, co sprawi ci przyjemność.

Od tego się wszystko zaczyna. Zatem zanim przejdziemy do szczegółów, sprawdź powyższą strategię.

Fragment pochodzi z książki „Przestań odwlekać i zacznij działać!”, której autorem jest Bartłomiej Popiel.

„Przestań odwlekać i zacznij działać!” Bartłomiej Popiel
rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak zmotywować się do pracy?

26 lutego 2018

Motywacja w życiu codziennym odgrywa bardzo ważną rolę. Gdzie tylko nie spojrzymy, tam można dostrzec zmęczonych i znudzonych ludzi. Bo pada, bo jest zimno, bo nie ma słońca, bo szef i żona mnie nie doceniają. Negatywne czynniki wpływające na nasze podejście do wielu spraw można spotkać na każdym kroku. Co zrobić, aby nie miały one tak dużego znaczenia? Sprawdź nasze sposoby!

1. Sukces rodzi sukces

To stwierdzenie nie jest dla nikogo nowością. Kiedy coś nam się udaje, od razu jesteśmy pełni energii i chęci do działania. Widząc, że nasza praca przynosi korzyści, chce nam się do niej iść i wykonywać swoje obowiązki. Robimy to z pełnym zaangażowaniem i na 110%. Tak skonstruowana jest psychologia każdego człowieka. Znajdź zatem coś, co motywuje Cię do pracy, z czego jesteś zadowolony i na tym buduj swoja przyszłość. Jako, że „sukces” jest subiektywną oceną rzeczywistości, mierz go swoja miarą. Nie patrz na innych. Dla osoby po wypadku sukcesem będzie zrobienie dwóch kroków, dla zapalonego sportowca ukończenie triathlonu.

2. Stwórz zbiór własnych zasad i wartości

Dlaczego właśnie to chcesz osiągnąć? Jaki to będzie miało wpływ i tak naprawdę, czy właśnie tego potrzebujesz? Takie pytania powinien zadać sobie każdy z nas. Mają one na celu uzmysłowienie sobie, co tak naprawdę chcemy w życiu robić. Każdy chciałby mieć milion dolarów na koncie, jednak być może Twoim celem jest podróż w ciekawe miejsce i nie potrzeba Ci do tego aż takiej kwoty. Brak identyfikacji z własnym punktem docelowym może powodować obniżenie motywacji do zera. Przecież chodziło Ci o pieniądze na wyprawę marzeń, a nie o samo ich posiadanie.

3. Dyscyplina to podstawa

Nie każdemu bycie zdyscyplinowanym przychodzi z łatwością. Co więcej, bardzo mały procent społeczeństwa może tak o sobie powiedzieć. To jednak nie talent, a wytrenowany nawyk. Jeśli nie masz czynników mobilizujących do wielkich rzeczy, zacznij od prostych czynności. Na początek możesz pilnować, by od razu po przebudzeniu wypijać szklankę wody. Potraktuj to jako wyzwanie, któremu nic nie może przeszkodzić. W końcu stanie się to dla Ciebie nawykiem i nie będziesz zwracał na to uwagi. Uznasz, że to najnormalniejsza rzecz, jaką robisz codziennie. Kiedy tak się stanie, dołóż do tego kolejne rytuały.

4. Dokładnie zaplanuj swój dzień

Każdego dnia, kiedy musisz zaplanować pewne czynności, rób to ze staranną dokładnością. Kiedy musisz poćwiczyć, nie mów, że zrobisz to wieczorem. Zaznacz, że zrobisz to o 18. Kiedy wybije ta godzina, od razu zapali się czerwona lampka, że nadszedł czas na zrealizowanie kolejnego punktu dnia. Kiedy nie narzucisz sobie dokładnej daty, będziesz przekładać to w nieskończoność. Planowanie to ważna rzecz w motywacji, dlatego trzeba przykładać do niej dużą wagę.

5. Wymuszaj na sobie działanie

Kiedy terminy Cię nie gonią, nie zaplanujesz jakiegoś działania, wielce prawdopodobne jest, że zostawisz to na ostatnią chwilę. Wykreuj więc taką sytuację, gdy nie będziesz mieć wyjścia i pola manewru – będziesz zmuszony do wykonania zadania. Jak to zrobić? Jeśli codziennie rano odkładasz bieganie na następny dzień, poproś kolegę, by poszedł z Tobą. Kiedy o 8:00 będzie czekał pod Twoimi drzwiami, nie wymigasz się od odpowiedzialności. Tak samo może być w innych, życiowych sytuacjach. Skoro sam nie potrafisz nad sobą pracować, przynajmniej na początku swojej drogi do samodyscypliny znajdź kogoś, kto stanie nad Tobą z batem.

6. Wewnętrzna inspiracja

Motywacyjne słówka, filmy czy książki biograficzne ciekawych ludzi nie działają na wszystkich, jednak są one inspiracją. Nawet tak krótkotrwała motywacja pomaga w chwilach załamania, czy po gorszym dniu. Kiedy dostrzeżesz postać „from zero to hero”, która musiała radzić sobie z przeciwnościami losu, od razu poczujesz się lepiej – skoro on mógł, to ja też. Od razu masz ochotę wyjść z łóżka i zwojować świat.

7. Trudne stanie się łatwe

Kiedy miałeś 12 miesięcy, nie od razu umiałeś chodzić. Najpierw było siadanie, potem raczkowanie, by w końcu postawić pierwszy krok. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz usiadłeś przy komputerze? Zajęło Ci to trochę czasu, by przyswoić całą wiedzę. Nawet jeśli coś wydaje się trudne, kiedyś może być pestką. Nie demotywuj się. Pomyśl, że potrafisz pokonać nawet największą przeszkodę, by osiągnąć cel.

Autor: Paulina Wolska

rozwój osobisty i osiąganie celów

Martwe konie

5 kwietnia 2017

„Nie potępiajcie mnie. Każdy z nas ma swoje pierwsze życie. Ja mam swoje, z którym się szarpię, Wy macie swoje. U każdego jest inaczej. Niektórzy cenią najwyżej sukces finansowy, dla innych zasadnicze znaczenie ma władza, dla jeszcze innych znowu seks, uznanie, jakieś dzieło, nad którym pracują. Każdy jednak ma w życiu coś, przy czym ma gęsią skórkę, coś, przy czym czuje, że naprawdę żyje. I o to właśnie chodzi. Nie o to, aby dać życiu więcej dni, tylko dniom – więcej życia. Wartość życia nie jest mierzona jak największą liczbą oddechów, tylko tymi chwilami, w których właśnie brakuje nam tchu.

Jeżeli coś się dla was naprawdę liczy, to ile jesteście w stanie dla tego czegoś poświęcić czy zaryzykować? Droga, którą przebyliśmy, już nie istnieje. Skąd wiecie, że zmierzacie we właściwym kierunku? Jedno jest pewne: w tej ostatniej godzinie, jeśli będzie nam dane przeżyć ją świadomie, nie będziemy denerwować się z powodu tego, co nam nie wyszło, nie udało się, lecz będziemy żałować tego, na co się nie odważyliśmy. Nie ma dla mnie niczego bardziej godnego pożałowania, niż uczucie typu: „Ach, że też tego nie spróbowałem, nie zjadłem, nie zrobiłem etc.!” w owej chwili oglądania się za siebie, na bezpowrotnie minione lata i dni. Jestem pewien, że prędzej czy później coś takiego przeżyję, bo przegapiłem niejedną chwilę, w której powinienem był otworzyć oczy na szansę.

„Nie chodzi o to, aby dać życiu więcej dni, tylko dniom – więcej życia.”

No risk, no fun, no life (Bez ryzyka nie ma zabawy, ani życia). Lecz nasz problem polega na tym, że chcemy, aby risk wynosiło zero, a fun – sto, a przecież potrzebujemy i tego, i tego: maksymalnego ryzyka i maksymalnej życiowej frajdy. Musimy więc na jedną kartę położyć wszystko – także nasze życie. Gdybyśmy dokładnie wiedzieli, czego chcemy, to zrobilibyśmy to, ale my jesteśmy w stanie permanentnego poplątania, rozproszenia czy też jak to nazwać. Wynika to stąd, że droga prowadząca do celu nigdy nie jest prosta. W dodatku leży na niej mnóstwo kamieni i to one chcą nas sprawdzić, pytając: „Czy naprawdę tego chcesz? Jeśli tak, to sprzątnij nas! Usuń z drogi!”. A na poboczu owej życiowej drogi leżą oferty specjalne naszego życia, wyjątkowe promocje. One szarpią nas także, kiedy próbujemy iść prosto, zachęcają, jak mogą: „Weź lepiej mnie!” – bo przecież tańsze, łatwiejsze.

I tak idzie człowiek, który czegoś chce: na przykład przedsiębiorca. O, będzie ciężko. Nie ma przecież nikogo, kto pokazałby takiemu biedakowi właściwą drogę; w Niemczech nie ma też szkoły, która kształci kogoś w kierunku „bycia przedsiębiorcą”. Najpierw próbuje więc on swoich sił w ubezpieczeniach. Wreszcie potrzebuje także jakiegoś know-how, klientów i kapitału do założenia własnej firmy. Rusza więc w drogę, tylko że wszędzie leżą kamienie. Ciężko. Innym sprzedaż idzie lepiej. Nasz przedsiębiorca nie może wystartować i zaczynają go ogarniać wątpliwości. Kto właściwie powiedział, że to jest dobra droga? Może, mówiąc w przenośni, drabina stoi przy niewłaściwym drzewie? Tak sobie myśli ów przedsiębiorca i słyszy gdzieś ofertę pracy jako doradca finansowy. Brzmi dobrze. Wypowiada więc pracę tutaj i wysyła tam swój list motywacyjny, ale tam też są kamienie. Kolejne przystanki na jego drodze: Tupperware, potem Herbalife. Wszystko cudowne przedsięwzięcia, ale on biega od jednej oferty specjalnej do drugiej, bo wszędzie leżą te kamienie, a on ich nie chce! Trzeba je sprzątnąć z drogi. A właśnie z kamieni, które ktoś nam rzuca pod nogi, albo które po prostu na tej drodze ot, tak, leżą, można zbudować coś pięknego; coś, co ma przyszłość. Superoferty są tanie, ale do niczego się nie nadają. To tak, jakbyście znaleźli promocję w supermarkecie, gdzie coś będzie o 5 centów tańsze, ale trzeba tam jechać dobre 20 kilometrów! Superoferty, promocje są właśnie po to, aby odwrócić naszą uwagę od właściwej drogi, aby nas uwieść i nabrać, że możemy dostać więcej, niż będziemy mogli wziąć. Więcej niż potrzebujemy. Wiem to aż nadto dobrze, w końcu zajmowałem się długo handlem detalicznym.

„Może drabina stoi przy niewłaściwym drzewie.”

Jest takie słynne powiedzenie Indian Dakota: „Jeśli stwierdzisz, że jedziesz na martwym koniu, to zsiądź czym prędzej!”. Wiele osób powtarza często to, co opisałem – ale zupełnie źle to rozumie. Traktuje jako wymówkę, aby nie mieć skrupułów, dać się skusić życiowej superofercie, porzucić raz obraną drogę, zamiast iść nią konsekwentnie do końca, tak jak zamierzaliśmy.

Tak, nie jest łatwo być przedsiębiorcą. Kiedyś ten koń, na którym jedziecie, może okazać się martwy. Ale co dokładnie jest najtrudniejsze? Martwy koń? Długa i ciężka droga? A może jej kolejny zakręt? I właściwie, skąd wiadomo, że koń jest martwy?

„Koło Fortu Defiance, zaraz obok Window Rock, mój koń padł. I co wtedy?”

Spróbowałem wyobrazić sobie, że jestem kowbojem na Dzikim Zachodzie i jadę konno do Santa Fe. Koło Fortu Defiance, zaraz obok Window Rock, mój koń padł. I co wtedy? Przecież ciągle mam zamiar dostać się do Santa Fe! Nie będę zmieniał celu podróży tylko dlatego, że padł mi koń! Ani wracał! Zmieniam więc w forcie konia – ale nie cel podróży! Nie zmieniam i nie rezygnuję z moich oczekiwań, nie zmieniam celu – zmieniam tylko strategię!”

Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Strach to ważny wskaźnik

29 grudnia 2016

„Wcześniej czy później, kiedy już zaczniesz działać na zupełnie nowych poziomach, pojawi się strach. Prawda jest taka, że jeśli go nie poczujesz, będzie to oznaczało, że prawdopodobnie nie robisz wystarczająco dużo właściwych rzeczy. Strach nie jest czymś złym, czego należy unikać, przeciwnie: to coś, czego poszukujesz i chcesz się z tym zaprzyjaźnić. Strach tak naprawdę jest sygnałem, że robisz to, co jest potrzebne, aby ruszyć w odpowiednią stronę.

Brak wątpliwości oznacza, że robisz to, co jest dla Ciebie wygodne — a to sprawi, że umocnisz swoją obecną sytuację. Choć może to zabrzmieć dziwnie, chcesz się bać, bo to zmobilizuje Cię do wejścia na wyższe poziomy, gdzie znowu pojawi się strach. Prawdę mówiąc, jedyną rzeczą, jakiej się teraz boję, jest kompletny brak strachu.

Czym w takim razie jest strach? Czy w ogóle istnieje? Czy jest prawdziwy? Wiem, że odbierasz go jako bardzo realny, kiedy się pojawia, ale przyznasz, że w większości przypadków to, czego się obawiamy, nigdy się nie wydarza. Mówi się, że angielskie słowo fear (strach) oznacza fałszywe efekty, ale jakże realistyczne (False Events Appearing Real), co trafnie sugeruje, że przeważnie boimy się rzeczy, które nigdy nie dochodzą do skutku. Strach jest w dużej mierze wywoływany przez emocje, nie przez racjonalne myślenie. W mojej skromnej ocenie emocjom przypisuje się zbyt duże znaczenie — stają się kozłem ofiarnym, na którego zrzuca się winę za niepowodzenie. Jednak niezależnie od tego, czy zgadzasz się z moją opinią na temat emocji, musisz zmienić znaczenie, jakie ma dla Ciebie strach, i zacząć traktować go jako coś, co jest sygnałem do pójścia naprzód, a nie wymówką do zatrzymania się lub wycofania. Niech to najczęściej unikane uczucie stanie się dla Ciebie zielonym światłem oznaczającym, co powinieneś zrobić!

Prawdopodobnie jako dziecko miałeś różne irracjonalne lęki, np. bałeś się potwora pod łóżkiem. Był to sygnał do tego, aby zajrzeć do szafy i wszystkich ciemnych zakamarków Twojego pokoju, żeby sprawdzić, gdzie się czai. Jednak, podobnie jak inne dzieci, dochodziłeś w końcu do wniosku, że potwór istnieje tylko w Twojej głowie. Dorośli też mają swoje „potwory” — to, co nieznane, odrzucenie, porażkę, sukces itd. Te potwory również należy traktować jak sygnał do działania. Na przykład jeśli obawiasz się zadzwonić do klienta, to oznacza, że powinieneś to zrobić. Lęk przed rozmową z szefem pokazuje, że powinieneś udać się do jego biura i poprosić o krótkie spotkanie. Lęk przed zapytaniem klienta o zlecenie oznacza, że musisz się z nim skontaktować i zapytać o zlecenie, a następnie ponawiać te pytania.

Reguła 10X nakazuje Ci uniezależnienie się od wszystkich innych graczy na rynku. Osiągasz to dzięki — co już podkreślałem wcześniej — robieniu tego, czego nie chcą robić inni. Tylko w ten sposób się wyróżnisz i zdominujesz swój sektor. Każdy doświadcza strachu na pewnym poziomie, a ponieważ rynek składa się z ludzi, którzy wchodzą w interakcje zarówno ze sobą, jak i z produktami, będzie on musiał zmierzyć się ze strachem w taki sam sposób jak Ty i Tobie podobni. Zamiast jednak traktować strach jako sygnał do ucieczki — jak zrobi to większość uczestników rynku — spraw, aby stał się dla Ciebie sygnałem wejścia do akcji.

Ja radzę sobie z tym dylematem w taki sposób, że przestaję zwracać uwagę na czas — ponieważ to czas napędza strach. Im więcej czasu czemuś poświęcasz, to coś staje się silniejsze. Dlatego pokonaj strach, pozbawiając go ulubionego składnika — czasu. Powiedzmy, że Janek ma wykonać telefon do klienta, co błyskawicznie wywołuje u niego niepokój. Dlatego zamiast chwycić za słuchawkę i od razu zadzwonić, najpierw nalewa sobie kawy i zaczyna myśleć o tym, co właśnie zamierza zrobić. W wyniku przedłużających się rozmyślań strach robi się coraz większy, ponieważ Janek szczegółowo wyobraża sobie, co mogłoby pójść nie tak i wszystkie tego przerażające konsekwencje. Jeśli mu o tym powiesz, prawdopodobnie wyjaśni Ci, że potrzebuje się „przygotować” do rozmowy. Jednak przygotowanie jest jedynie wymówką dla tych, którzy wcześniej nie praktykowali odpowiednio dużo i którzy usprawiedliwiają w ten sposób odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Janek potrzebuje wziąć głęboki wdech, sięgnąć po słuchawkę i po prostu zadzwonić. Przygotowania na ostatnią chwilę to także kolejny sposób na podsycanie strachu, który zwiększa się wraz z upływem czasu. Nic się nie dzieje, jeśli nie działasz.

Strach nie tylko mówi Ci, co zrobić, mówi też, kiedy to zrobić. O dowolnej porze dnia zapytaj, która jest godzina, a usłyszysz: teraz jest… Pytanie o czas zawsze dotyczy chwili obecnej, a kiedy odczuwasz strach, to oznacza, że najlepiej zacząć działać od razu, dokładnie w tym momencie. Większość ludzi porzuci realizację swoich celów, jeśli zbyt dużo czasu upłynie od pojawienia się pomysłu do podjęcia działania, jeśli jednak przestaniesz uwzględniać czas w całym procesie, będziesz gotowy, aby ruszyć. Po prostu nie ma innego wyboru jak tylko działanie. Nie trzeba się przygotowywać. Za późno na to, jeśli zaszedłeś już tak daleko.

Teraz jedyna rzecz, która przyniesie efekty, to działanie. Każdemu z nas kiedyś choć raz nie udało się osiągnąć tego, co zamierzał. Możliwe, że w czasie, kiedy Ty się „przygotowywałeś”, ktoś inny już to zrobił — czego teraz żałujesz. Porażka przybiera różne formy, może się pojawić zarówno wtedy, kiedy działasz, jak i kiedy nie robisz nic. Niezależnie od wyniku uważam, że znacznie lepiej jest przegrać, robiąc coś, niż przegrać, przesadnie długo się przygotowując, podczas gdy ktoś inny po prostu rusza i realizuje nasze marzenia.

W biznesie takie historie dzieją się każdego dnia. Ludzie poświęcają swoim lękom więcej czasu niż te na to zasługują. Odkładają spotkanie lub rozmowę telefoniczną, napisanie e-maila albo przedstawienie oferty, ponieważ boją się, co z tego wyniknie. Całe zastępy ludzi posługują się tymi samymi wymówkami, dlaczego teraz to „nie jest dobry moment” na działanie. Klient wyjeżdża. Klient dopiero wrócił. Mamy koniec miesiąca lub początek miesiąca. Klienci byli przez cały dzień na spotkaniach. Właśnie wybierają się na spotkanie. Właśnie coś kupili. Nie mają budżetu. Tną wydatki. Biznes stoi w miejscu. Zmienił się zarząd lub personel. Nie chcę ich denerwować. I tak nigdy nie oddzwaniają. Nie kupią od nikogo innego. Są oderwani od rzeczywistości. Nie wiem, co powiedzieć. Jeszcze nie jestem gotowy. Właśnie dzwoniłem do nich wczoraj… I tak dalej.

Wszystkie wymówki świata nie zmienią jednego prostego faktu: strach mówi Ci, że masz zrobić dokładnie to, czego się tak boisz, i to szybko. Moja żona cały czas mi powtarza, że „sprawiam wrażenie nieustraszonego”. Tak naprawdę jest zupełnie na odwrót: przez większość czasu się boję. Jednak nie podsycam mojego strachu i nie pozwalam mu rosnąć, dając mu więcej czasu. Zamiast tego postanawiam załatwiać sprawy szybko. Zauważyłem, że w moim przypadku takie podejście lepiej działa. Doświadczysz tego samego, kiedy w końcu rzucisz się na głęboką wodę i zrobisz to, czego się obawiasz. W rzeczywistości będziesz zachwycony, jak wiele siły i pewności siebie zyskasz, podejmując się nowych rzeczy.

Szybkie i regularne podejmowanie szeroko zakrojonych działań sprawi, że rynek będzie Cię odbierał jako nieustraszonego gracza. Osoba, która robi to, czego najbardziej się obawia, będzie tą, która rozwija się najszybciej. Reszta uczestników rynku może ulegać swoim wątpliwościom i przygotowywać się na fałszywe efekty, ale jakże realistyczne (fear, strach). Ty masz zadanie do wykonania.

Strach jest jedną z najbardziej szkodliwych emocji, jakich może doświadczać człowiek. Paraliżuje, a w efekcie często powstrzymuje go przed podążaniem za celami i marzeniami. Każdy się czegoś w życiu boi, jednak tym, co nas odróżnia od innych, jest sposób radzenia sobie ze strachem. Kiedy pozwolisz mu, żeby Cię zatrzymał, stracisz rozpęd i pewność siebie, a Twoje lęki będą się powiększać.

Czy kiedykolwiek widziałeś „połykacza ognia”? Okazuje się, że cały trik polega na tym, aby całkowicie wydmuchnąć tlen niezbędny do tego, by podtrzymać ogień. Jeśli wycofasz się za wcześnie, tlen ponownie rozpali ogień, który oczywiście Cię poparzy. To samo dotyczy strachu. Jeśli mu ulegniesz choć trochę, to tak, jakbyś dodawał mu niezbędnego do życia tlenu. Dlatego zrób wszystko co w Twojej mocy, aby nie podsycać strachu nadmierną ilością czasu, a osiągniesz dużo więcej.

Połknij swoje strachy, nie dokarmiaj ich, ulegając im lub pozwalając im rosnąć. Naucz się dbać o swój strach i czynić z niego użytek, abyś dokładnie wiedział, co zrobić, by go pokonać i poprawić jakość swojego życia. Wiem, że każdy człowiek sukcesu, którego znam, traktował strach jako sygnał na temat tego, jakie działania przyniosą mu największe zyski. Sam korzystam z tego w swoim życiu za każdym razem, kiedy nadarza się taka okazja, co uświadamia mi, że wciąż się rozwijam. Jeśli nie czujesz strachu, to znaczy, że nie robisz niczego nowego ani niczego się nie uczysz. To bardzo proste. Nie trzeba mieć pieniędzy ani szczęścia, aby wykreować wspaniałe życie; potrzeba umiejętności działania pomimo strachu z zapałem i werwą. Strach, podobnie jak ogień, nie powinien być czymś, czego będziesz unikał. Raczej powinien stać się paliwem Twoich życiowych działań.”

Fragment pochodzi z książki „Reguła 10X” Granta Cardone.

Reguła 10x

Zobacz tutaj, jak rozmawiają o tej książce ci, którzy czytają ją w wersji anglojęzycznej, a nawet mieli okazję poznać Granta… OSOBIŚCIE!

 

Chcesz jeszcze więcej? Zobacz zestaw Cardone ?

Zestaw Cardone

rozwój osobisty i osiąganie celów

Konsekwencja w działaniu

7 listopada 2016

„Znowu nie udało się… Tak mocno się starałeś, ale nie dobiegłeś do mety na czas, nie wygrałeś, nie podpisałeś kontraktu, nie schudłeś, nie pojawiłeś się na spotkaniu, nie dotrzymałeś słowa, nie wstałeś z budzikiem. Znowu i znowu.

Dlaczego tak jest?

Twoje ciało przyzwyczaiło się do odkładania na później, do tych małych „porażek”. Zapamiętało, że to jest twój domyślny sposób działania. W końcu na każde wydarzenie, na każde niespełnione oczekiwanie, od razu w twoim umyśle pojawia się koło ratunkowe – powód niepowodzenia. Musiałeś wymyślać usprawiedliwienie, kolejną wymówkę, zarówno dla innych jak i dla siebie. Stajesz się coraz bardziej kreatywny w wymyślaniu powodów swoich niepowodzeń, bo robisz to znowu i znowu. Twoja uwaga jest skierowana na to, co będzie jak polegniesz i jak się ratować z tej sytuacji, zamiast na to co będzie jak zwyciężysz i co dobrego tobie to przyniesie. Najwyższy czas to przekierować.

Jak definitywnie skończyć z wymówkami i wreszcie zrobić coś zgodnie z planem?

Skup się na tym, czego chcesz, a następnie skorzystaj z następujących kroków, najlepiej jakbyś je wypisał i nie śpiesz się. Po pierwsze musisz ustalić plan. Załóżmy, że twoim celem jest schudnięcie 20 kg – podziel swój cel na mniejsze etapy – określ, jaką ilość kg jesteś w stanie stracić w ciągu tygodnia, miesiąca, roku. Po drugie, zacznij myśleć o sobie nie jak „pozbyć się otyłości?”, a „jak ważyć… kg?”; nie „jak przeżyć do pierwszego?”, ale „jak sprzedać i zarobić?”. Po trzecie, myśl w kontekście dokonanym i określ dokładny czas osiągnięcia celu „ja ważę… kg do 20 czerwca 2016 roku”. Możesz podstawić tu dowolny przykład, byle konkretny, np. nie „spędzam więcej czasu z rodziną”, ale „mam 2 godziny dziennie i cała niedzielę dla rodziny od przyszłego tygodnia”. Po czwarte, pomyśl, co najgorszego może się stać. Określ, co będzie, jeśli zawiedziesz – przytyjesz, stracisz klienta, nie wyślesz projektu na czas. Co wtedy się wydarzy? Wyobraź sobie wszystkie najgorsze konsekwencje swojego niepowodzenia. Po piąte, odwróć teraz myślenie o 180 stopni – co się stanie, jeśli spełnisz oczekiwania? Jakie nagrody na ciebie czekają? Może szacunek innych, większa premia, ogromny wzrost pewności siebie? Jak się z tym czujesz? I ostatni, szósty krok – co konkretnie zrobisz dziś, aby osiągnąć ten cel? Może ustalisz plan działania w tygodniu, może znajdziesz dietetyka, albo przygotujesz ofertę? Zrób coś konkretnie w kierunku realizacji celu.

Świetnie. Przeszedłeś właśnie proces konkretnego definiowania celu, teraz twoja podświadomość zacznie pracować nad jego osiągnięciem i ma już do niego ustaloną motywację. Samą motywację można zdefiniować jak MOTYW + AKCJA. Im silniejszy powód, tym większa chęć działania. W kroku czwartym i piątym została ona określona: wiesz już na czym ci najbardziej zależy, a czego nie chcesz. Krok szósty, pozwolił ci na pierwszy krok. Wystarczy teraz, że podtrzymasz tę energię, przypomnisz sobie swoje powody, wzmocnisz je i dopiszesz kolejne, żebyś działał tak mocno i tak konsekwentnie aż ten cel osiągniesz.

Kilka praktycznych rad przyspieszających sukces

Obierz sobie kilka, żebyś nie skupiał się tylko na jednym, ale też nie zbyt wiele celów. Najlepiej trzy, każdy z innej dziedziny: zdrowie, relacje, biznes. Kolejne cele obieraj dopiero, gdy skończysz poprzednie. Pamiętaj, że nie zawsze od razu widać efekty, twoich starań, więc pragnienie natychmiastowego rezultatu, zamień na potrzebę natychmiastowego działania. Rób swoje w swoim tempie, gdybyś na chwilę upadł, zawsze możesz wrócić, ale żeby nie było to zbyt częste, ustal sobie jakąś „karę” – przelewasz jakąś kwotę na fundację, pomagasz teściowej bezinteresownie w zakupach itp. Zawsze, gdy osiągniesz jakiś poziom swojego celu, daj sobie „nagrodę” i niech to będzie coś, czego normalnie byś sobie nie dał, np. kolejna para butów, masaż, obiad w wykwintnej restauracji. Powiedz o swoich planach znajomym i rodzinie, np.: „Kochani, mam cel, podnoszę swój poziom z angielskiego i za rok zdaję test CAE”. Będzie to dla ciebie kolejna motywacja, bo nie będziesz chciał ich rozczarować. Nie porównuj się do innych, patrzy tylko na swoje postępy, żebyś każdego dnia poczuł, że jesteś coraz bliżej. A przede wszystkim nie poddawaj się, konsekwentnie dąż do spełnienia swoich marzeń.

Powodzenia w realizacji swoich celów!”

Lechosław Chalecki