Browsing Tag

dzieci szczęścia

rozwój osobisty i osiąganie celów

Dar czasu życia

20 kwietnia 2017

„Kto chwyta szanse, prędzej czy później osiąga swoje cele. Dobrze. Sukcesy osiągamy tylko dzięki pewnym czynom. Jasne. A czyny zdefiniowane są poprzez ich wyniki. Słusznie. A do wyników dochodzi się przez pracę. Z powyższym każdy się zgodzi. Tyle że ten sposób widzenia rzeczy jest bardzo pobieżny i z gruntu zły. Brakuje tu pewnego zasadniczego składnika!

Kiedy wykonujemy dobrze jakąś pracę, czyli czynność, to osiągamy w niej dobre wyniki. To też się zgadza. Pytanie tylko, kiedy osiągamy te wyniki?! Przecież to żadna sztuka naprawić po mistrzowsku auto, zostać słynnym pianistą, wylądować za życia na Marsie. Aby naprawić po mistrzowsku auto, potrzebowałbym tylko kilku lat. Aby zostać słynnym pianistą – tak ze 30 lat. A wylądować za życia na Marsie – no, na to potrzebowałbym ze 300 lat, tak myślę. Nie jest to żadne osiągnięcie, żaden wyczyn, to każdy potrafi! Wszystko jest możliwe i każdy potrafi wszystko – wszystko jest tylko pytaniem o czas… Pytanie o czas – właśnie.

„Każdy potrafi wszystko” – długo uważałem to powiedzenie za zwariowane. Każdy potrafi wszystko? Im jestem starszy, tym bardziej mnie ono jednak przekonuje. Każdy potrafi wszystko, tak, ale dopóki żyje. Bez tego tak zasadniczego a tak ograniczającego składnika – czasu – nic przeciwko temu powiedzeniu nie przemawia. Nie ma nierealnych celów, są tylko nierealne terminy. I nie jest to też kwestia pieniędzy, bo do ich zdobycia również potrzebny jest czas. Potrzebujecie miliona na ten projekt? Żaden problem, bo w ciągu kilkuset lat każdy to zrobi, naprawdę – każdy w takim czasie zbierze tyle pieniędzy. Większym wyczynem byłoby zebrać tyle w ciągu jednego miesiąca, nie mówiąc już o jednym dniu…

„Nie ma nierealnych celów, są tylko nierealne terminy.”

Wyniki nie zależą tylko od pracy. Chociaż większość pracobiorców opłacanych jest za pracę, a więc za to, że wykonują pracę, którą daje im pracodawca. Oto coś, o czym zapominają wszyscy: aby osiągnąć dobre wyniki, nie wystarczy wykonać coś dobrze. Wyniki, czyli prawdziwe osiągnięcia – to praca wykonana w określonym czasie.

Kiedy wyznaczam sobie jakiś cel, muszę podać też jakiś termin, w innym wypadku nie ma to sensu. Każdy cel – bez wyjątku – każdy cel jest limitowany w czasie, bo limitowane w czasie jest nasze życie. Czy w głowach członków naszego społeczeństwa jest na to miejsce? A gdzie tworzenie pewnej wartości – będącej naszym roszczeniem także w stosunku do czasu?

„A gdzie tworzenie pewnej wartości – będącej naszym roszczeniem także w stosunku do czasu?”

Pracobiorcy całymi dniami i godzinami piszą listy firmowe w różnych sprawach. Dlaczego? Ponieważ chcą to zrobić dobrze. Co nadzwyczajnego jest w tym, że ktoś napisze jeden tego rodzaju list w ciągu trzech długich dni? Ano – nie ma w tym nic dobrego, a tym bardziej nadzwyczajnego. Jest coś wręcz fatalnego, źle świadczącego o autorze i w ogóle tego listu nie trzeba czytać. Uczeń szkoły podstawowej, który napisze odpowiedni do swego wieku list w pięć minut, osiągnął w tym momencie więcej!

Oto każdej niedzieli ludzie w spokoju ducha, powoli myją ręcznie swoje samochody. Oto na lotniskach ludzie gapią się w powietrze, stojąc na ruchomym chodniku. Na Boga, czyż tym ludziom czas nie jest drogi? Czas ich życia? Czy ich życie nie jest dla nich nic warte? Ludzi z wigorem, temperamentem rozpoznacie po tym, że wchodzą i schodzą po ruchomych schodach, że idą po ruchomych chodnikach i stale coś robią, nawet wtedy, kiedy siedzą gdzieś i czekają – czy to w pociągu, czy to w poczekalni do lekarza.

Zatrzymać własny ruch do przodu – wyłącznie dlatego, że jadę na ruchomym chodniku – to można porównać z pasywnością, która paraliżuje nasze społeczeństwo. Zawsze, kiedy sądzimy, że jesteśmy „niesieni” przez społeczeństwo, kolektyw, gminę – w tym celu wystarczy się po prostu „nie wychylać” i robić to, co wszyscy – dopuszczamy się pasywnej postawy i zaprzestajemy naszych własnych usiłowań. Stajemy na ruchomym chodniku i rezygnujemy z odpowiedzialności za własny ruch do przodu – cokolwiek to znaczy, a także dosłownie. „Wstępujemy” do opiekuńczego państwa, godząc się na cały pakiet opieki socjalnej – i zwalamy na nie odpowiedzialność za wszystkie życiowe ryzyka. Związani jesteśmy z Agencją Pracy i pozwalamy, aby to ona odpowiadała za kształtowanie naszego życia zawodowego. Wiemy, że nasi pracodawcy opłacają nam różne kursy i treningi i pozwalamy, aby to nasz szef odpowiadał za nasze dalsze kształcenie i rozwój. Wiemy doskonale, że system szkolny opłacany jest z naszych podatków i godzimy się na to, aby ten tak niedoskonały twór był odpowiedzialny za kształcenie naszych dzieci i przygotowanie ich do życia. Zawsze są jacyś „inni”, którzy nas mają wspierać, nieść do przodu, wieźć itd. A przecież tymi, którzy na to czekają, zawsze jesteśmy właśnie „my”.

Większość ludzi nie dostrzega przede wszystkim w ogóle osi czasu. Tylko z tego powodu możliwe jest tworzenie stanowisk pracy, które polegają na nicnierobieniu. Na lotnisku w Monachium, już w strefie bezpieczeństwa, siedzi ośmiu mężczyzn z krwi i kości, których zadaniem jest wyłącznie patrzenie i pilnowanie, aby wszyscy przeszli przez tę strefę i nie zatrzymywali się, i aby nikt nie wracał. Wszyscy, jak wiadomo, przechodzą do hali wylotów. Ile czasu traci tych ośmiu ludzi! Każdego dnia, w każdej godzinie! Oni nie robią nic! Proste urządzenie techniczne, jakaś bramka z kołowrotkiem czy coś podobnego spełniłoby dokładnie to samo zadanie!

Dopóki istnieją takie stanowiska pracy, dopóty będą ludzie, którzy tracą godziny, lata swojego życia na coś takiego, a nam, jako społeczeństwu, nie będzie się dobrze wiodło. Gdyby przynajmniej byli to ludzie studiujący, którzy w czasie swojej pracy mogliby coś powtarzać, czegoś się uczyć… Może zarząd lotniska mógłby wykorzystać ich siłę roboczą choćby w ten sposób, aby posadzić ich za biurkiem i zlecić im przepisywanie tekstów, bo ja wiem… Ale ludzie, którzy zabijają czas – nie, na to po prostu nie mogę patrzeć. Robi mi się wręcz niedobrze, kiedy jestem skazany na konfrontację z czymś takim. Czy ci ludzie nie widzą, jak czas przecieka im przez palce i bezpowrotnie znika? Zawsze, kiedy o nich myślę, wydaje mi się, że muszę przedzierać się przez bagno martwego czasu, aby dobrnąć do jakiejś śluzy i wyminąć tych zombie.

„Czy ci ludzie nie widzą, jak czas przecieka im przez palce i bezpowrotnie znika?”

Przecież ja tylko przechodzę obok nich na lotnisku… A jeśli muszę iść do toalety i widzę siedzącego tam pana lub panią… dlaczego on czy ona nie robi choćby swetra na drutach? A obok stoi biedny talerzyk z paroma groszami.

Naprawdę nie chodzi mi o nieustanne tworzenie wartości dla zasady albo o maksymalne wykorzystanie każdej sekundy. Chodzi mi o pojedynczego człowieka, który może nawet czytać jakąś dobrą powieść! Ciągle się boję, że nasz rozum zapadnie na suchoty, jeśli nie będziemy go odpowiednio karmić.

Czas oczekiwania to czas martwy. Wiem, że czasem trzeba czekać całymi latami, aż coś zostanie skończone albo na nadejście właściwego czasu. Nie jestem w tym dobry. Jestem „stale za wcześnie”, takie mam wrażenie. Kiedyś, na przykład, napisałem książkę pod tytułem „Każdego dnia jest wyprzedaż” – poradnik na temat handlowania i targowania się. Opublikowałem tę książkę, jeszcze zanim weszła w życie ustawa o rabacie, bo nie mogłem już się tego doczekać. Książka sprzedawała się całkiem dobrze – i niesłychanie mnie to denerwowało, bo gdyby pojawiła się na rynku później, po wejściu ustawy, mogłaby się sprzedać w dwukrotnie albo nawet trzykrotnie wyższym nakładzie.

W taki sposób za wcześnie byłem już iks razy. Wolę rzucić się na coś natychmiast, niż czekać, aż nadejdzie odpowiedni czas i rzecz dojrzeje. Najważniejsze: działać! Właśnie dlatego, że nie znajduję w sobie cierpliwości, aby poczekać trzy dni, ciągle coś psuję. Nie jestem dobrym przykładem sztuki czekania na odpowiedni moment. Z drugiej jednak strony, w większości wypadków właśnie dzięki mojej niecierpliwości osiągnąłem tak wiele sukcesów – po prostu dlatego, że załatwiałem sprawy natychmiast, kiedy tylko się pojawiały, za jednym zamachem.

„Zły wynik, ale osiągnięty i zaprezentowany natychmiast, to dobry wynik.”

W swoim słynnym przemówieniu z 26 kwietnia 1997 roku ówczesny premier Niemiec Roman Herzog użył słowa Ruck dokładnie jeden raz. Słowa „szansa” użył natomiast siedem razy. Co nam po szansach, jeśli za jednym zamachem ich wszystkich – albo przynajmniej jednej – nie chwycisz? Słowo ruck oznacza po prostu „natychmiast, zaraz, teraz oddać coś, co jest jeszcze niekompletne, nieskończone”. Zły wynik, ale osiągnięty i zaprezentowany natychmiast, to dobry wynik. No, prawie…”

Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Wyobraź sobie, że nie żyjesz

11 kwietnia 2017

„Nic nie jest tak pewne, jak to, że nadejdzie ostatnia chwila. Trafi nas szlag albo piorun, albo doniczka z 15. piętra spadnie nam na głowę. Pożre nas niedźwiedź albo rak, utoniemy, udusimy się, zamarzniemy, umrzemy z głodu, z pragnienia, spalimy się albo zostaniemy zastrzeleni przez szaleńca. Przepuszczą nas przez magiel, uduszą, zatłuką. Byk weźmie nas na rogi, pijany dorożkarz zmiecie z drogi, w dodatku z bułką na śniadanie w ręku. Przez 25 lat będziemy nędznie zdychać. Podróż życia kończy się śmiercią.

„Podróż życia kończy się śmiercią.”

Statystyka przewidywanej długości życia też jest zwodniczą nadzieją – mamy złudzenia co do faktu, że możemy umrzeć dziś. Jak chcemy wypatrywać kostuchy z kosą? Czy ona jest dobra, czy zła, czy jaka? W tutejszym świecie zdania na ten temat są podzielone. Są tacy, którzy twierdzą, że nie może być ani zła, ani dobra. Inni mówią, że owo „zgaśnięcie” jest całkowitym odcięciem tego, co obecne i przyszłe, co oznacza worst case i blady strach.

Są tacy, którzy mówią, że śmierć jest błogosławieństwem, bo byłoby śmiertelnie nudno żyć wiecznie.

Jeśli umiera ktoś, kogo znamy, jest nam żal. Nie zobaczy już słońca, nie poczuje zapachu chleba w tosterze. Koniec wszystkich dobrych rzeczy w życiu jest z pewnością powodem do smutku. Chcemy więcej i więcej wszystkiego, co tak w życiu cenimy. Czy to jednak wystarcza, aby wyjaśnić ogrom strachu, który ludzie odczuwają przed śmiercią?

Myśl, że świat bez nas będzie trwał dalej, jest trudna do zniesienia. Właściwie to zabawne, bo przecież akceptujemy, że istniał jakiś czas przed naszym przyjściem na świat.

Śmierć wydaje się nam czymś niewyobrażalnym. Nie jest to jednak do końca prawda. Z wewnętrznej perspektywy nie możemy sobie wyobrazić śmierci; nie możemy poczuć, jak to jest być kompletnie nieświadomym. Koniec nie jest jednak czymś kompletnie nie do pomyślenia. Chcąc wyobrazić sobie własne nieistnienie, możemy wybrać perspektywę zewnętrzną i w ten sposób przeżyć własny pogrzeb – oglądając jego uczestników. Oczywiście żyjemy z tą myślą, ale nie stanowi ona dla nas problemu, podobnie jak świadomość tego, że kiedyś zabraknie nam świadomości.

Wyobraźcie więc sobie Wasze ciało, w którym zgasło wszelkie odczuwanie. Prowadzi to natychmiast do uznania dualizmu ciała i duszy. Pamiętacie reklamę zajączków Duracell? Jak bateria jest w środku, zajączek bębni, jak nie – koniec bębnienia. Jeśli posiadamy nieśmiertelną duszę i śmiertelne ciało, to jesteśmy niczym ten zając z pojemnikiem na baterie. Można pomyśleć, jakie byłoby życie po śmierci: stary zając z nową baterią? Nowy zając ze starą baterią? Zając bez baterii? Wszystko jest możliwe, jeśli tylko da się wymienić baterię (dlatego iPhone jest wyjątkowo złym przykładem).

Jeśli nasz duch miałby być związany z fizycznymi procesami w naszym organizmie, to rzecz robi się skomplikowana. Jeśli bowiem baterie wbudowane są na stałe, to raz i kiedy tylko zając przestanie bębnić – koniec. Nic w zającu nie skłoni go do bębnienia. Lecimy na śmietnik.

Moglibyśmy spróbować jednak zostać w tej bawialni, aż baterie zostaną kiedyś naładowane. Może się to stać rzeczywistością; od 30 lat Amerykanie zamrażają się – po śmierci oczywiście… – w przekonaniu, iż technika i nauka pójdą tak daleko, że możliwe będzie przywrócenie do życia. Inni z kolei gorączkowo śledzą badania prowadzone nad meksykańską jaszczurką zwaną aksolotlem, która ma niezwykłe właściwości: jej młode egzemplarze mogą odtwarzać utracone kończyny i organy ciała w wypadku ich straty. Kiedy mechanizm wyjaśniający to zjawisko zostanie ujawniony, może będziemy mogli regenerować nasze ciała i usuwać skutki nawet ciężkich zranień, włącznie z paraplegią, czyli porażeniem poprzecznym, prowadzącym do całkowitego paraliżu. Może nawet uporamy się ze śmiercią. Są tacy, którzy wierzą, że dzięki postępowi technologii informatycznej będzie można naszego ducha kiedyś „osadzić” w maszynie… Ja w każdym razie nie uważam, że przezwyciężenie przez ludzkość śmierci jest niemożliwe. Oto nasza wieczna nadzieja! Raj zmarłych jest w głowach żyjących!

„Raj zmarłych jest w głowach żyjących.”

Dążenie do nieśmiertelności jest tak nierozerwalnie związane z człowiekiem, jak strach przed nicością. Każde pokolenie wypracowuje własne, zgodne z aktualną modą środki kulturalne w celu prezentacji owej nadziei. Przedstawienie wniebowstąpienia Chrystusa, ponownych narodzin duchów niemogących zaznać spokoju albo właśnie świat wysokich technologii. Pewni tego wszystkiego być jednak nie możemy. Nadzieja ta była jednak napędem dla wszystkich religii w historii ludzkości.

Trudno stwierdzić, czy nasze dusze są nieodłączną częścią ciała, czy też wolnym bytem. Zebrane dotychczas dane wskazują na to, że nasze życie przed śmiercią bardzo zależne jest od tego, co dzieje się w naszym systemie nerwowym. Jeśli nie jesteśmy religijni, a mamy, lub sądzimy, że mieliśmy, kontakty z duchami zmarłych, to nadal nie ma jednak dotąd oczywistego dowodu, który pozwoliłby na stwierdzenie faktu istnienia życia po śmierci.

„Ale – z pewnością jest życie przed śmiercią!”

Czy to jednak wystarczy, aby wierzyć w coś dokładnie odwrotnego – że potem nie ma życia? Na to pytanie musicie sami sobie odpowiedzieć. Czasami dziwię się tylko, że większość ludzi przyjmuje fakt istnienia życia po śmierci za tak oczywisty. Świadczy o tym przynajmniej ich stosunek do obecnego życia – przed śmiercią. Jeśli życie miałoby rozciągnąć się po śmierci w bliżej nieokreślonym czasie, to życie przed śmiercią nie wydaje się być takie pilne – i istotne. Ale – z pewnością jest życie przed śmiercią!”

Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Martwe konie

5 kwietnia 2017

„Nie potępiajcie mnie. Każdy z nas ma swoje pierwsze życie. Ja mam swoje, z którym się szarpię, Wy macie swoje. U każdego jest inaczej. Niektórzy cenią najwyżej sukces finansowy, dla innych zasadnicze znaczenie ma władza, dla jeszcze innych znowu seks, uznanie, jakieś dzieło, nad którym pracują. Każdy jednak ma w życiu coś, przy czym ma gęsią skórkę, coś, przy czym czuje, że naprawdę żyje. I o to właśnie chodzi. Nie o to, aby dać życiu więcej dni, tylko dniom – więcej życia. Wartość życia nie jest mierzona jak największą liczbą oddechów, tylko tymi chwilami, w których właśnie brakuje nam tchu.

Jeżeli coś się dla was naprawdę liczy, to ile jesteście w stanie dla tego czegoś poświęcić czy zaryzykować? Droga, którą przebyliśmy, już nie istnieje. Skąd wiecie, że zmierzacie we właściwym kierunku? Jedno jest pewne: w tej ostatniej godzinie, jeśli będzie nam dane przeżyć ją świadomie, nie będziemy denerwować się z powodu tego, co nam nie wyszło, nie udało się, lecz będziemy żałować tego, na co się nie odważyliśmy. Nie ma dla mnie niczego bardziej godnego pożałowania, niż uczucie typu: „Ach, że też tego nie spróbowałem, nie zjadłem, nie zrobiłem etc.!” w owej chwili oglądania się za siebie, na bezpowrotnie minione lata i dni. Jestem pewien, że prędzej czy później coś takiego przeżyję, bo przegapiłem niejedną chwilę, w której powinienem był otworzyć oczy na szansę.

„Nie chodzi o to, aby dać życiu więcej dni, tylko dniom – więcej życia.”

No risk, no fun, no life (Bez ryzyka nie ma zabawy, ani życia). Lecz nasz problem polega na tym, że chcemy, aby risk wynosiło zero, a fun – sto, a przecież potrzebujemy i tego, i tego: maksymalnego ryzyka i maksymalnej życiowej frajdy. Musimy więc na jedną kartę położyć wszystko – także nasze życie. Gdybyśmy dokładnie wiedzieli, czego chcemy, to zrobilibyśmy to, ale my jesteśmy w stanie permanentnego poplątania, rozproszenia czy też jak to nazwać. Wynika to stąd, że droga prowadząca do celu nigdy nie jest prosta. W dodatku leży na niej mnóstwo kamieni i to one chcą nas sprawdzić, pytając: „Czy naprawdę tego chcesz? Jeśli tak, to sprzątnij nas! Usuń z drogi!”. A na poboczu owej życiowej drogi leżą oferty specjalne naszego życia, wyjątkowe promocje. One szarpią nas także, kiedy próbujemy iść prosto, zachęcają, jak mogą: „Weź lepiej mnie!” – bo przecież tańsze, łatwiejsze.

I tak idzie człowiek, który czegoś chce: na przykład przedsiębiorca. O, będzie ciężko. Nie ma przecież nikogo, kto pokazałby takiemu biedakowi właściwą drogę; w Niemczech nie ma też szkoły, która kształci kogoś w kierunku „bycia przedsiębiorcą”. Najpierw próbuje więc on swoich sił w ubezpieczeniach. Wreszcie potrzebuje także jakiegoś know-how, klientów i kapitału do założenia własnej firmy. Rusza więc w drogę, tylko że wszędzie leżą kamienie. Ciężko. Innym sprzedaż idzie lepiej. Nasz przedsiębiorca nie może wystartować i zaczynają go ogarniać wątpliwości. Kto właściwie powiedział, że to jest dobra droga? Może, mówiąc w przenośni, drabina stoi przy niewłaściwym drzewie? Tak sobie myśli ów przedsiębiorca i słyszy gdzieś ofertę pracy jako doradca finansowy. Brzmi dobrze. Wypowiada więc pracę tutaj i wysyła tam swój list motywacyjny, ale tam też są kamienie. Kolejne przystanki na jego drodze: Tupperware, potem Herbalife. Wszystko cudowne przedsięwzięcia, ale on biega od jednej oferty specjalnej do drugiej, bo wszędzie leżą te kamienie, a on ich nie chce! Trzeba je sprzątnąć z drogi. A właśnie z kamieni, które ktoś nam rzuca pod nogi, albo które po prostu na tej drodze ot, tak, leżą, można zbudować coś pięknego; coś, co ma przyszłość. Superoferty są tanie, ale do niczego się nie nadają. To tak, jakbyście znaleźli promocję w supermarkecie, gdzie coś będzie o 5 centów tańsze, ale trzeba tam jechać dobre 20 kilometrów! Superoferty, promocje są właśnie po to, aby odwrócić naszą uwagę od właściwej drogi, aby nas uwieść i nabrać, że możemy dostać więcej, niż będziemy mogli wziąć. Więcej niż potrzebujemy. Wiem to aż nadto dobrze, w końcu zajmowałem się długo handlem detalicznym.

„Może drabina stoi przy niewłaściwym drzewie.”

Jest takie słynne powiedzenie Indian Dakota: „Jeśli stwierdzisz, że jedziesz na martwym koniu, to zsiądź czym prędzej!”. Wiele osób powtarza często to, co opisałem – ale zupełnie źle to rozumie. Traktuje jako wymówkę, aby nie mieć skrupułów, dać się skusić życiowej superofercie, porzucić raz obraną drogę, zamiast iść nią konsekwentnie do końca, tak jak zamierzaliśmy.

Tak, nie jest łatwo być przedsiębiorcą. Kiedyś ten koń, na którym jedziecie, może okazać się martwy. Ale co dokładnie jest najtrudniejsze? Martwy koń? Długa i ciężka droga? A może jej kolejny zakręt? I właściwie, skąd wiadomo, że koń jest martwy?

„Koło Fortu Defiance, zaraz obok Window Rock, mój koń padł. I co wtedy?”

Spróbowałem wyobrazić sobie, że jestem kowbojem na Dzikim Zachodzie i jadę konno do Santa Fe. Koło Fortu Defiance, zaraz obok Window Rock, mój koń padł. I co wtedy? Przecież ciągle mam zamiar dostać się do Santa Fe! Nie będę zmieniał celu podróży tylko dlatego, że padł mi koń! Ani wracał! Zmieniam więc w forcie konia – ale nie cel podróży! Nie zmieniam i nie rezygnuję z moich oczekiwań, nie zmieniam celu – zmieniam tylko strategię!”

Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.

Blog ZM, Co nowego?

„Dzieci szczęścia” – już w naszej ofercie!

6 sierpnia 2012

Do naszej oferty dołączy kolejna już pozycja. To książka pt. “Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer (autor 30 książek, które przełożono na 18 języków!).

„Przeczytałam wiele książek motywacyjnych i związanych z rozwojem osobistym, ale ta jest zupełnie inna. Otwiera oczy na… ŻYCIE. Pokazuje, czym jest szczęście. Budzi ze snu. Sprawia, że porażki, które odnieśliśmy w życiu nabierają innego światła, zaczynają mieć jakikolwiek sens, pomimo cierpienia, z którym były związane. Cokolwiek tu napiszę – nie odda to w pełni tego, co autor ma do przekazania. Powiem więc tylko: KAPITALNA KSIĄŻKA! Miazga na moim mózgu”.

Marta Chłodnicka

 

  • Książkę znajdziesz na tej stronie:

http://www.zlotemysli.pl/prod/12292/dzieci-szczescia-hermann-scherer.html