„Bez bólu i cierpień nie istniejemy.” — Eurypides
„Kiedy jesteś w kryzysie, możesz chwilami odnosić nieodparte wrażenie, że ból, który aktualnie Cię dotyka, jest tak silny, że nie wytrzymasz, nie poradzisz sobie. Mówiąc o bólu, mam na myśli zarówno ten, który odnosi się do Twoich emocji (tzw. ból psychiczny), jak i ten, którego doświadczasz w ciele (tzw. ból fizyczny). Nie jest moją rolą oceniać, który z nich jest silniejszy w odczuwaniu, bo to bardzo subiektywne, indywidualne wrażenie, jednak chcę, byś wiedział, że jeden może wynikać z drugiego. Innymi słowy: ból psychiczny może być konsekwencją fizycznego urazu i na odwrót — emocjonalne silne pobudzenie może powodować zauważalne objawy w Twoim ciele.
Doświadczając przygniatających wewnętrznie sytuacji, możesz mieć poczucie istnienia w Tobie cierpienia, które jest tak silne, że przeszywa Cię od środka i obezwładnia całe Twoje ciało. W chwilach silnego napięcia możesz odczuwać ogromny niepokój, który nie tylko nie pozwala Tobie normalnie funkcjonować, ale dosłownie sprawia, że nie potrafisz usiedzieć w miejscu. Czasem lęk bywa aż tak dojmujący, że możesz mieć wrażenie, że tracisz kontakt z rzeczywistością lub że zwyczajnie zaraz zwariujesz. Konsekwencją odczuwania na wskroś przeszywającego lęku może być również podejmowanie przez Ciebie działań, których zapewne nie podjąłbyś, gdybyś był spokojny i myślał racjonalnie. Kiedy tak się dzieje, Twoi bliscy mogą nie tylko nie rozumieć Twojego zachowania, ale wręcz uważać je za nieodpowiednie, nieadekwatne do okoliczności czy nawet nienormalne. Co więcej, Ty sam możesz zdawać sobie sprawę, że poziom Twojej reakcji znacznie odbiega od Twojego „standardu funkcjonowania”, a jednak emocje mogą być na tyle silne, że przesłaniają logiczne rozumowanie.
Nie wiem, Drogi Czytelniku, w jaki sposób konkretnie Ty odczuwasz swój ból, ale osoby, z którymi rozmawiałam, bardzo często mówiły o wrażeniu duszenia się czy niemożliwości złapania oddechu. Kiedy napięcie w ciele było tak silne, że wydawało się rozrywać ich organizm od środka, ich reakcja bywała różna: część z nich krzyczała, waliła w ścianę, inni wili się z bólu, kiwali jednostajnie w przód i w tył czy zagryzali pięści, by choć trochę poradzić sobie z odczuwanym cierpieniem. Byli i tacy, którzy wspominali raczej o swego rodzaju paraliżu, odrętwieniu i niemożliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Pamiętaj, że to, jakie emocje i zachowania są Twoim udziałem, jest bardzo indywidualnym doświadczeniem.
Z życia wzięte
Kiedy Marta (33 lata) trafiła do szpitala w drugim miesiącu zagrożonej ciąży, nawet przez chwilę nie dopuszczała myśli o utracie dziecka. Starała się przecież o nie od ponad dwóch lat, a w jej postrzeganiu było ono wszystkim, czego pragnęła od życia. Diagnoza jednak okazała się jednoznaczna — ciąża rozwijała się nieprawidłowo i trzeba było wywołać poronienie w celu ratowania życia kobiety. Początkowo Marta wypierała bolesną wiadomość i zachowywała się tak, jak gdyby wszystko było w jak najlepszym porządku. Jeszcze kilka dni po zabiegu rozmawiała z maleństwem, głaskała się po brzuchu, śpiewała kołysanki. Kiedy jednak szczątki informacji stopniowo zaczęły przedostawać się do jej świadomości, w jej ciele pojawił się ból, który opisywała jako przeżycie nie do zniesienia. Przez wiele tygodni w zasadzie nie wstawała z łóżka. W dzień leżała „nieprzytomna”, a w nocy naprzemiennie płakała i krzyczała, zagryzając poduszkę tak, by nikt nie słyszał. Była bowiem przekonana, że nikt jej nie rozumie, że nie ma pojęcia, co ona czuje, a jej życie straciło sens.
BÓL ZA BÓL, CZYLI TROCHĘ O AUTOAGRESJI
Autoagresja jest formą odreagowywania wewnętrznego napięcia.
Jest ważna rzecz, o której muszę koniecznie wspomnieć w tym rozdziale. Otóż niejednokrotnie osoby doświadczające intensywnego bólu psychicznego zadają sobie ból fizyczny. Robią tak wówczas, kiedy nie znalazły innych strategii radzenia sobie z obezwładniającym wewnętrznym napięciem. Innymi słowy: celowo siebie krzywdzą, biją, przypalają skórę, wyrywają włosy z głowy, nacinają ciało, by zagłuszyć bądź rozładować nagromadzone emocje. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że części osób nawet się to chwilowo udaje. Dzieje się tak dlatego, że podczas zadawania ran organizm ludzki wydziela endorfiny, które pomagają uporać się z bólem. Jeśli właśnie Tobie zdarzyło się kiedykolwiek w ten sposób odreagowywać swoje cierpienie, wiedz, że kaleczenie własnego ciała nie pomoże Tobie wyjść z kryzysu. Co więcej, oprócz trudno gojących się ran, blizn na ciele i ryzyka poważnych powikłań zdrowotnych (łącznie z utratą życia) możesz doprowadzić do uzależnienia swojego organizmu od tej destrukcyjnej formy samopomocy (o tym, jak siebie wspierać w sposób konstruktywny, przeczytasz w rozdziale 10., „Jak sobie pomóc?”).
Kiedy decydujesz się na krzywdzenie samego siebie, nie znaczy to oczywiście, że jedynym powodem, dla którego to robisz, jest odreagowanie bólu. Może być tak, że chcesz zwrócić na siebie uwagę, zwiększyć poczucie kontroli i autonomii czy wreszcie ukarać się za realne lub wyimaginowane błędy, które być może popełniłeś. Jednym z przejawów kryzysu jest bowiem złość nie tylko na innych, ale równie często na siebie, i wynikające z tego ogromne poczucie winy. Niezależnie, co Tobą kieruje, jeśli podnosisz rękę na własne ciało, potrzebujesz pomocy specjalisty.
NIEŚWIADOME ZWIĘKSZANIE BÓLU
Kolejna istotna rzecz, o której często nie myślimy, a może zwyczajnie nie zdajemy sobie z niej sprawy, to niecelowe intensyfikowanie własnego bólu. Chodzi o sytuację, kiedy odczuwając wewnętrzne napięcie, jakąś dolegliwość czy nawet chorobę, skupiamy całą swoją uwagę na naszych bolączkach. Innymi słowy: kierujemy swój umysł w stronę odczuwanego cierpienia i natychmiastowej chęci pozbycia się go. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest spinanie wszystkich mięśni wokół miejsca bólu, co powoduje jeszcze większe napięcie i wzrost nieprzyjemnych doznań. A zatem im bardziej się martwimy, im bardziej przeżywamy, tym mocniej spinamy nasze ciało, co staje się doskonałą „pożywką” do pogłębienia problemu.
Dokładnie tak właśnie się dzieje, kiedy przykładowo odczuwasz ból kręgosłupa. Skupiając się na nim, sprawiasz, że mięśnie pleców napinają się do granic możliwości, a dyskomfort związany z Twoją dolegliwością narasta. Podobnie wygląda sprawa z naszymi emocjami, np. lękiem czy smutkiem. Kiedy angażujesz swoje myśli i poświęcasz im całą uwagę, one się kumulują i rozrastają. Rozwiązaniem nie jest zatem koncentracja na nich, ale otworzenie się na nie i rozluźnienie ciała, czemu sprzyja medytacja i relaksacja (więcej o tych formach oddziaływania znajdziesz w rozdziale 10., „Jak sobie pomóc?”). Nie zrozum mnie jednak źle. Nie chodzi o to, byś zaprzeczał istnieniu cierpienia w sobie, byś je na siłę odrzucał, wręcz przeciwnie: masz je przyjąć i zaprosić do siebie. Wtedy nie będzie musiało ono już walić „drzwiami i oknami”, a będzie mogło zwyczajnie odpuścić (więcej na ten temat przeczytasz w rozdziale 9., „Może to wszystko samo przejdzie?”).
Podsumowując moje rozważania, chcę zwrócić Twoją uwagę na pewną refleksję. Otóż doświadczając „wewnętrznej udręki”, jesteśmy często przekonani, że jest jakaś jej pewna granica, której nie zdołamy przejść. Bardzo często robimy zatem wszystko, by się do niej nie zbliżyć. Kiedy jednak ją przekroczymy, możemy być zdziwieni naszą wytrzymałością. Okazuje się bowiem, że nie tylko nie zwariowaliśmy, ale jesteśmy w stanie znieść dużo więcej, niż pierwotnie zakładaliśmy. Oznacza to dla Ciebie, że i Ty jesteś wystarczająco silny, by „przenieść swój krzyż” do końca, jeśli tylko w to uwierzysz i na to pozwolisz. Kiedy tak się stanie, po jakimś czasie odetchniesz z ulgą, a czując „nowy początek”, zrozumiesz prawdziwość stwierdzenia: „Wszystko kiedyś się wypala, kończy — nawet ból”.”
Fragment pochodzi z książki „Kryzys to nie koniec” Renaty Myczki.
Najnowsze komentarze