Browsing Tag

przemoc psychiczna

relacje i związki

Dlaczego ofiary nie odchodzą?

27 października 2017

„Ktoś zapyta: dlaczego Robert tkwił tak długo w toksycznym związku? Jest bardzo dużo przyczyn, dla których kobiety czy mężczyźni latami żyją w tego typu relacjach i nie odchodzą. Nie jestem w stanie przedstawić wszystkich czynników, które kierują ofiarami przemocy, ale mogę podać m.in. takie:

  • Brak wsparcia ze strony najbliższych i przyjaciół. Bardzo często kobieta czy mężczyzna będąca/będący ofiarą przemocy jest izolowany/izolowana od rodziny i przyjaciół. Nie ma się do kogo zwrócić, nawet gdyby chciał/chciała odejść, to nie ma dokąd. Przynajmniej tak się takiej osobie wydaje. Kobiety czują się uwięzione w pułapce — uważają, że nie są w stanie przerwać swojej izolacji, ponieważ są zależne od mężów finansowo i nie mają nawet kilku złotych na własne potrzeby. Niby w jaki sposób miałyby odejść? Przełamanie tego typu izolacji jest trudne, szczególnie w sytuacji, kiedy jesteśmy przerażeni tym, że partner może zrobić krzywdę nam lub naszym dzieciom. Zwłaszcza że osoby, które stosują przemoc psychiczną, robią wszystko, aby odseparować ofiary od kogokolwiek, kto im pomoże.
  • Niska samoocena. Wiele ofiar uważa, z powodu wieloletniego znęcania się nad nimi, że nie poradzą sobie same. Długotrwałe wmawianie nam, że do niczego się nie nadajemy, wyrządza olbrzymie dziury w naszej psychice — po jakimś czasie w to wierzymy (pokazuje to dobitnie przypadek Roberta). Zaczynamy wierzyć, że to my jesteśmy winni zaistniałej sytuacji, uważamy, że nie zasługujemy na nic lepszego, choć to oczywista nieprawda.
  • „Co ludzie powiedzą?”. To argument, który bardzo mocno działa w społecznościach wiejskich. Gdy wszyscy się ze wszystkimi znają, bardzo trudno o odrobinę prywatności, a sprawy małżeńskie przestają takimi być. Dla ludzi, którzy wysoko cenią sobie zdanie innych, będzie to bariera nie do przeskoczenia. Bardzo często dodaje się do tego względy religijne, które zabraniają opuszczania męża, niezależnie od tego, jakim by był katem. Wiara w tzw. dobro rodziny jest bardzo silna w przypadku niektórych ofiar i sprawia, że wolą żyć z oprawcą pod jednym dachem, niż od niego odejść.

 

Kilka dni temu rozmawiałam z dziewczyną, której matka przez lata żyła w takim związku „dla dobra dzieci”. Poniższą historię powinna przeczytać każda matka, która zamierza zostać z tyranem po to, żeby jej dzieci miały pełną rodzinę.

Z gabinetu terapeuty

Mam na imię Ania, a moje życie to piekło. Wychowałam się w małej wsi niedaleko Rzeszowa. Mam młodszą siostrę, którą bardzo kocham. I rodziców, których nienawidzę.

Miałam 5 lat, kiedy po raz pierwszy ojciec uderzył przy mnie mamę, a potem podniósł moją młodszą siostrę i rzucił nią jak szmacianą lalką o ścianę. Próbował złapać również mnie, ale był zbyt pijany, by mnie dogonić. Wtedy uciekłyśmy do cioci, która mieszka obok.

Dzisiaj mam 20 lat. Przez 15 lat mojego życia musiałam patrzeć, jak mój ojciec poniża, obraża, bije i wykorzystuje seksualnie moją matkę. A ona się na to godzi. Dzisiaj uważam, że była od niego uzależniona.

Przez większość mojego dzieciństwa chodziłyśmy z siostrą na palcach, byleby tylko nie urazić Pana i Władcy. Kiedy wracał z pracy, matka uciszała nas, ponieważ tata jest zmęczony i musi odpocząć. Podstawiała mu obiad pod nos, a on oczywiście go krytykował. Kilka razy wylał matce zupę (nieraz wrzątek) na nogi albo na ręce, ponieważ jego zdaniem była niesmaczna.

Matka nigdy nie pracowała. Ojciec zawsze mówił, że jest na to zbyt głupia i umie tylko rozstawić nogi, bo nawet gotowanie i sprzątanie jej nie wychodzi. Miał do niej pretensje, że nie urodziła syna, tylko same córki. Wiem, że wydzielał jej pieniądze i lubił słuchać, jak o nie błaga. Zdarzały się sytuacje, że jej nie dawał i chodziła cały dzień głodna, a my razem z nią.

Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego pozwala mu siebie i nas tak traktować. Po kolejnej awanturze i biciu zawsze ją pytałam, dlaczego to znosi i dlaczego każe znosić to nam. Prosiłam ją, żebyśmy uciekły. Ale dla niej było ważniejsze to, co ludzie powiedzą, niż dobro własnych dzieci. Mówiła, że nie ma żadnych pieniędzy, ale wiem, że by sobie poradziła. Mogłyśmy uciec w wiele miejsc, choćby do dziadków.

Moja siostra miała przez tego zwyrodnialca kilka razy połamane kości — ze szpitala chcieli dzwonić na policję, ale ani mama, ani siostra nigdy nie wniosły zarzutów. Mnie ojciec zaczął się bać, gdy któregoś dnia (miałam 13 lat) jakimś cudem wyrwałam mu z ręki pas, którym chciał mnie bić, i wrzasnęłam, że jak jeszcze raz mnie uderzy, to przyjdę do niego w nocy, kiedy będzie spał, i go uduszę albo poderżnę mu gardło. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Cofnął się o krok, przyglądał mi się bardzo długo. Aż w końcu wyszedł z pokoju. Wiedział, że nie żartowałam. Od tamtej pory mnie nie uderzył, ale musiałam patrzeć, jak robi to matce. W pewnym momencie przestałam jej żałować, gdy zobaczyłam, jak potulnie idzie z nim do sypialni, mimo że niedawno skatował jej córkę. Zaczęłam jej nienawidzić.

Miałam 18 lat, kiedy wyszłam z domu, i już tam nie wróciłam. Pojechałam od razu do dziadków. Mama usiłowała mnie ściągnąć do domu, mówiła, że ludzie gadają i że wszystko się ułoży, bo ojciec obiecał jej, że się zmieni. Nie obchodziło mnie to. Takich obietnic słyszałam przez całe życie ze sto.

Dzisiaj mam 20 lat, zdiagnozowaną depresję i nerwicę. Kupa psychologów próbowała mnie już poskładać. Teraz chodzę do piątego. Moi dziadkowie bardzo mnie kochają i nie ustają w wysiłkach, żebym wyszła na ludzi. Mówią, że jestem wartościowa i że mnie kochają. Ja nie wierzę, że jestem coś warta. Martwię się o siostrę. Matka zabroniła nam się ze sobą kontaktować, ale wiem, że jest jej ciężko samej. Niedługo kończy 18 lat, dziadkowie powiedzieli, że ją stamtąd zabiorą. Ją pewnie też trzeba będzie poskładać.

Jeden z psychologów kazał mi napisać list do matki. Powiedział, że mam wyrzucić wszystkie złe emocje. Napisałam coś takiego:

Dziękuję ci, mamo,
za to, że musiałam patrzeć,
jak ojciec krzywdził ciebie i moją siostrę.
Dziękuję ci, mamo,
za wszystkie nieprzespane z bólu noce.
Dziękuję ci, mamo,
za to, że ważniejsze było dla ciebie
zdanie obcych ludzi niż nasze dobro.
Dziękuję ci, mamo,
że nie zadbałaś o nas ani przez moment.
Dziękuję ci, mamo,
że nie nauczyłaś mnie, co to miłość.
Dziękuję ci, mamo,
za zbyt wczesne dorastanie.
A najbardziej dziękuję ci, mamo, za to,
że przez ciebie nie chce mi się dalej żyć.

Chciałam wysłać to matce na Dzień Matki. Jeszcze nie wiem, czy tak zrobię. Psycholog mi to odradza.

 

  • Wiara w to, że dana osoba się zmieni. Z punktu widzenia wielu osób jest to myślenie kompletnie nieracjonalne. Mimo to wiele kobiet/mężczyzn zostaje przy ukochanych osobach w nadziei, że obietnice, które składają, nareszcie przestaną być czcze i puste. Niektórzy ludzie, zwłaszcza kobiety, mają bardzo silną wiarę w instytucję małżeństwa, wynikającą najczęściej z przekonań religijnych. Dlatego taka kobieta pozostaje w krzywdzącym ją związku, ponieważ „dzieci potrzebują ojca”, a ona jakoś sobie poradzi. Nie zdaje sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza swoim dzieciom i sobie. Czasami jest też tak, że jeśli kobieta pochodzi z rodziny patologicznej, w której bicie było na porządku dziennym, to może uważać, że tak wygląda małżeństwo. Może mieć jego spaczony obraz przez własne złe doświadczenia.
  • Brak własnych pieniędzy. Bardzo często godzimy się na przemoc i złe traktowanie, ponieważ boimy się, że sami sobie nie poradzimy. Kobieta, która nie ma stałej pracy i jest w 100% zależna od męża, prędzej zgodzi się na takie traktowanie niż na odejście, ponieważ żyje w przeświadczeniu, że nie ma doświadczenia zawodowego i nikt jej nie przyjmie do pracy. A nawet gdyby ktoś ją przyjął, to ma tak niską samoocenę, że wierzy w to, że nie nadaje się do pracy.
  • Zwyczajny strach. Bywają kobiety tak zastraszone, że jakakolwiek myśl o ucieczce czy zostawieniu męża wydaje się im nie do przyjęcia. Obawiają się, że on je znajdzie i zemści się za ten samowolny krok. Ze strachu przed nim nie potrafią podjąć żadnej samodzielnej decyzji. Nie pójdą na policję, nie wniosą sprawy do sądu. Jeśli już zdarzy im się zgłosić policji skargę, to szybko ją wycofują.”

Fragment pochodzi z książki Joanny Jankiewicz pt. „TOXIC 2”.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

inne

Depresja nie wybiera

26 kwietnia 2017

„Depresja nie wybiera. Dotyka także osób, które do tej pory miały udane życie. Nikt nie jest na nią odporny. Na depresję mogą zachorować ludzie z różnych środowisk — wiele się słyszy o sławnych aktorach czy piosenkarzach, którzy mieli rozmaite zaburzenia, od anoreksji i bulimii poczynając, na depresji kończąc. Nieważne są pieniądze, mało znaczy prestiż. Jeśli chodzi o depresję, wszyscy jesteśmy równi.

Kilka wydarzeń może poprzedzić wystąpienie choroby. Jednym z nich może być strata bliskiego człowieka — to wydarzenie najczęściej prowadzi do depresji. Nie jest ważne, czy bliską osobę traci się przez wypadek, długotrwałą chorobę, czy też w wyniku rozwodu lub rozstania. Bardzo często w ciągu całego życia kogoś tracimy. Pamiętam, jak moja koleżanka po odejściu męża do innej kobiety powiedziała mi, że czuje się, jakby mąż nie odszedł, a umarł. Nie jest to rzadka sytuacja. Liczba rozwodów rośnie z roku na rok, codziennie na świecie ktoś zostaje sam w wyniku śmierci bliskiej osoby. Tracimy przyjaciół, rozstajemy się z partnerami, kłócimy z rodziną. Najczęściej na stratę reagujemy żalem, który jest jednym z najbardziej bolesnych uczuć. Wielu ludzi nie potrafi się z niego otrząsnąć. Statystyki pokazują, że ok. 25% osób, które straciły w ostatnim czasie kogoś bliskiego, choruje na depresję. Biorąc pod uwagę, jak często kogoś tracimy, wynik tego badania jest zatrważający. Największym problemem dla takiej osoby są wymagania społeczne, które określają, jak długo powinniśmy cierpieć. Wiele razy słyszałam, że kobiety po poronieniu powinny szybko dochodzić do siebie, bo przecież nawet nie widziały dziecka na oczy. Nieprawda. Każdy cierpi po swojemu. Więcej, każdy ma prawo cierpieć indywidualnie i samemu określać, jak długo będzie opłakiwał śmierć rodzica, odejście męża, rozstanie z partnerką. Nikt nie ma prawa nam mówić, jak długo mamy trzymać w sobie żałobę.

Żałoba dzieli się zazwyczaj na trzy etapy. Przy etapie pierwszym jesteśmy zaskoczeni, przerażeni. Czujemy ogromy żal, smutek i rozgoryczenie. Pojawia się odrętwienie i cierpienie. Może pojawić się także zaprzeczenie. Etap drugi to ten, w którym czujemy się samotni. Osoba, która jest pogrążona w żalu, czuje, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo jak kiedyś. W tym etapie pojawia się także złość — na los, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, na siebie, że mogliśmy coś zrobić, a nie zrobiliśmy (często te oskarżenia są całkowicie bezpodstawne), albo na innych, że mają lepiej od nas. Wbrew temu, co sądzi wielu ludzi, ten okres może trwać bardzo długo. Zależy wyłącznie od predyspozycji danej jednostki do radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Bywa, że ten etap trwa kilka lat. Nie powinno się tutaj niczego przyspieszać, do niczego przekonywać. Trzeba jedynie wspierać drugą osobę i dać jej poczucie, że nie jest sama.

Ostatni, trzeci etap to etap pogodzenia się ze stratą, który może (ale nie musi) przynieść ostateczne ukojenie. Bardzo dużo ludzi przez wiele lat nosi ból w sercu po stracie danej osoby. Napady smutku mogą zdarzać się rzadziej, aż życie wróci do normalności. Wiele osób mówi, że ból po takiej stracie nigdy nie mija.

„To jest taki ból, jakby ci wyrwano serce. Z korzeniami. Gdy mi powiedzieli, że Adam miał wypadek i że nie żyje, poczułam się tak, jakby mi wyrwali właśnie serce.” (Anna — jej narzeczony zmarł w wypadku samochodowym przed dwoma laty).

„Gdy żona odeszła do innego, nie byłem w stanie pozbierać się przez lata. Nikomu nic nie mówiłem, działałem jak na autopilocie. Praca, dom, znajomi, praca, dom, znajomi. A wewnątrz wszystko we mnie wrzeszczało. Przyjaciele mówią, żebym ruszył dalej, chcą mnie swatać. Ja nie chcę nikogo innego, nie chcę przechodzić ponownie tego bólu, z którego się do tej pory nie wyleczyłem.” (Arek — żona zakochała się w innym mężczyźnie i zostawiła go).

„Kiedy rozstałam się z Tomaszem, myślałam, że po czymś takim już się nie podniosę. Równie dobrze mógłby mnie zabić. Spędziłam z nim 10 lat, a on przekreślił je jednym zauroczeniem.” (Kinga — niedawno rozstała się z długoletnim narzeczonym, który zakochał się w innej kobiecie).

„Kiedy przyszedł do nas lekarz i powiedział, że mu przykro, już wiedziałam. To było moje trzecie poronienie. Jak się okazało, ostatnie, bo lekarze powiedzieli, że nie będę mogła mieć więcej dzieci, że zwyczajnie nie donoszę. Wszędzie widzę moje dzieci, słyszę je, jak mnie wołają. Każdy taki dźwięk sprawia, że wewnątrz wyję z bólu, ale na zewnątrz muszę to ukrywać. Mąż mówi, że powinniśmy żyć dalej. A jak tu żyć, kiedy ty już nie czujesz, że masz serce? Moje pękło na milion kawałków.” (Mariola — trzy razy poroniła, po trzecim razie lekarze nie dają jej nadziei na to, że kiedykolwiek urodzi dziecko, leczy się na depresję).

Utrata nadziei na jakąś zmianę, utrata szacunku do samego siebie również może być przyczyną pojawienia się depresji. Idealnie obrazuje to historia Agaty:

„Wyszłam za mąż bardzo młodo — miałam 19 lat. Wiem, smarkula byłam. Ale zakochałam się jak wariatka. On też za mną szalał, a ja widziałam wszystko tylko w różowych barwach. Nie chciałam widzieć tego, że pije. Nie chciałam widzieć, że nie szanuje swojej matki ani siostry i bardzo prawdopodobne, że nie będzie szanował również mnie. Wtedy o tym nie myślałam. Zaczęło się zaraz po ślubie.

Wszystko było nie tak. Źle uprałam, niedobrze ugotowałam, nie posprzątałam jak trzeba. Powtarzał mi, że jestem głupia, że nie potrafię wykonać prostego polecenia. Gdy miałam jakiś pomysł na spędzenie razem czasu, mówił, że tylko ja mogłam taką głupotę wymyślić. Sam z siebie nie potrafił zaproponować nic. Gdy się upił, mówił, że ożenił się ze mną z litości, bo nikt inny by nie zechciał takiej maszkary. Nie bił mnie, ale jego słowa raniły mnie bardziej. Nie mogłam zrozumieć, jak to mogło się stać, byliśmy tacy szczęśliwi.

Gasłam w oczach. Doszło do tego, że bałam się chodzić po domu, żeby go nie obudzić, bo mógłby mnie wyzwać. Obiad próbowałam po kilka razy i zastanawiałam się, czy mu będzie smakował. Nie wychodziłam z domu, nie miałam przyjaciółek, bo uznał, że one są głupie, więc jak z nimi jestem, to sama głupieję jeszcze bardziej. Dałam się zdominować. Któregoś dnia zdenerwował się na mnie tak, że rzucił we mnie talerzem. Uchyliłam się na szczęście, a on się przestraszył i obiecał poprawę. Następnego dnia przyniósł kwiaty. Kilka dni był taki jak kiedyś. Byłam głupia po raz kolejny, uwierzyłam mu. Takie sytuacje powtarzały się wiele razy. Unosił się, przepraszał, kupował kwiaty, po czym znowu mnie znieważał. I tak w kółko. A ja cały czas wierzyłam, że on się zmieni.

Miarka się przebrała, gdy obraził mnie przy rodzinie. Były urodziny mojej siostry. Starałam się o pracę w pewnej firmie. Mój mąż przy wszystkich powiedział, że nie nadawałabym się tam nawet na sprzątaczkę, bo nie umiem porządnie sprzątać i on nie rozumie, po co ja tam chcę iść. Popłakałam się i na piechotę wróciłam do siebie, szłam 10 kilometrów. Nie pamiętam, jak długo szłam. Ale wtedy coś we mnie pękło. Chyba umarła moja nadzieja.

Wiem, że się nie rozwiodę. W mojej rodzinie jest to nieakceptowane. Przez wiele lat nie pracowałam, mąż nas utrzymywał. Czuję, że nie poradziłabym sobie bez niego. Nie chce mi się jeść, nie mogę spać. Nic mnie nie cieszy. Zrezygnowałam ze starania się o pracę, straciło to dla mnie sens. Patrzę na mojego męża i już nawet nie słyszę, jak ze mnie drwi. Chyba bardziej go denerwuje, że milczę. Rozpowiada teraz po rodzinie, że jestem głucha. Nie obchodzi mnie to. Nic mnie nie obchodzi.”

Przypadek Agaty dokładnie pokazuje, w jaki sposób człowiek może stracić nadzieję i jednocześnie szacunek do samego siebie. Mąż Agaty pozwolił jej uwierzyć w kilka rzeczy: że ją kocha, że jej nigdy nie skrzywdzi i że ją szanuje. A potem tę wiarę zdeptał. Wielu ludzi mówi, że przemoc psychiczna czasami jest gorsza od tej fizycznej, że boli bardziej. Z powodu słów męża Agata uwierzyła, że do niczego się nie nadaje, że nic nie może zrobić dobrze i nie dostanie wymarzonej pracy, w związku z tym przestała się o nią starać. Gdy popełniała jakiś błąd, długo sobie wyrzucała, że jest idiotką. Nawet nie zaczęła zauważać, że sama siebie znieważa. Zapomniała, że każdy z nas może popełnić błąd. W miarę trwania przemocy psychicznej ze strony męża depresja zaczynała się ujawniać i pokazywać swoje niebezpieczne oblicze.”

Fragment pochodzi z książki „Depresja niewidzialny wróg” Joanny Jankiewicz.