Browsing Tag

„Depresja niewidzialny wróg”

inne

Wygrywamy z wrogiem — pomagamy osobie w depresji

6 czerwca 2017

„W każdej chwili może się do nas zwrócić ktoś, kto ma kłopoty z własnymi emocjami. Może to być każdy — przyjaciółka z dzieciństwa, sąsiad, kolega z pracy. Bardzo dużo osób nie chce jednak, aby im pomagano. Kryją się ze swoją chorobą, nie chcąc, aby kiedykolwiek wydostała się na światło dzienne. Uważają, że to ich prywatne sprawy, i nie chcą angażować w nie innych. Boją się, że fakt, że sobie nie radzą, zostanie poczytany za słabość.

Niestety, bardzo dużo osób tak właśnie myśli, dlatego nie szuka pomocy. A często naprawdę niewiele trzeba, żeby takiej osobie zrobiło się lżej. Ktoś pewnie zaraz powie, że to frazes, ale niekiedy wysłuchanie osoby, która choruje na depresję, może jej wiele dać. To nie zlikwiduje problemu jako takiego, ale może dodać tej osobie otuchy.

Zwracam się teraz do Ciebie jako do osoby, która może pomóc. Nie myśl sobie, że się nie nadajesz, że tylko pogorszysz sprawę. Jeśli będziesz dobrym słuchaczem, skoncentrujesz się na tym, co mówi do Ciebie druga osoba, możesz przynieść wiele dobrego. Nie oceniaj, nie potępiaj, nie krytykuj. Wiesz dlaczego? Bo któregoś dnia Ty też możesz się znaleźć w takim miejscu. Wstyd się przyznać, ale byłam bardzo mało wyrozumiała dla słabości, dopóki mnie samej to nie spotkało. Teraz już wiem, że nie wolno takich osób wrzucać do jednego worka, oceniać ich i wydawać krzywdzących komentarzy. Depresja to choroba, która nieleczona może doprowadzić do myśli samobójczych. Nigdy nie wolno jej lekceważyć, niezależnie od tego, kogo z naszego otoczenia dotyka.

Od razu Ci powiem, że bycie dobrym słuchaczem nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli na depresję cierpi bliska nam osoba. Wiąże się z tym tak duży ładunek emocjonalny, że często nie możemy słuchać rzeczy, o których mówi nam chory człowiek. Podczas tej rozmowy w naszej głowie rodzą się tysiące pytań i myśli, a każde z nich oddala nas od tej osoby.

Najbardziej niebezpieczna sytuacja jest wtedy, gdy wiemy, że stadium depresji jest bardzo zaawansowane (pojawiają się skłonności samobójcze, chory rzadko kiedy miewa dobre dni), a bliska nam osoba nie chce iść do lekarza. Niestety, to bardzo częsty przypadek. Co wtedy zrobić? Wiem, że to trudne, ale nie wolno odpuszczać, tym bardziej jeśli osoba chora jest dla nas bliska. Wiem, że przez to może zakończyć się przyjaźń, wiem, że narażamy się na agresję i gniew, lecz mimo wszystko trzeba walczyć o to, aby chory udał się do lekarza i z nim porozmawiał. Dobry lekarz z pewnością pomoże. Jeśli zostawimy taką osobę samą, to jej stan się od tego nie poprawi. Depresja się nie cofa. Depresja postępuje. Nasze postępowanie musi być nacechowane taktem i delikatnością na tyle, na ile to możliwe w danej sytuacji. Trzeba dać do zrozumienia choremu, że robimy to z troski o jego życie i zdrowie.

Drugą istotną kwestią jest sytuacja, w której słyszymy o chęci popełnienia samobójstwa. Nigdy tego nie lekceważ. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób tak mówi, żeby zwrócić na siebie uwagę, jednak przeważnie to jest wołanie o pomoc i nigdy nie wiesz, jak to się zakończy. Nie reaguj także lękiem i wycofaniem się. Taki człowiek powinien jak najprędzej udać się do specjalisty. Ludzie myślą o śmierci, gdy są smutni, źli, sfrustrowani. Często tacy ludzie nie widzą wyjścia i nie mają nadziei. Jeśli ta osoba jest wierząca, można jej zaproponować porozmawianie z księdzem. Na pewno nie wolno zostawić takiej osoby samej z własnym lękiem i poczuciem, że w jej życiu już nic lepszego się nie wydarzy. Nasza rola ponownie sprowadza się do słuchania i taktownej rozmowy.

Rozmowa i słuchanie kogoś, kto utracił wszelką nadzieję, są niezwykle trudne i wiele osób rezygnuje, tracąc zaangażowanie, nie czując się na siłach. Ludzie, którzy chorują na depresję, rzadko kiedy spotykają się ze zrozumieniem ze strony otoczenia. Bywa, że inni dziwią się, że ktoś może być tak przygnębiony, że nie ma siły wstać z łóżka, zwłaszcza gdy uważaliśmy go za osobę silną. Ponadto nie rozumiemy, czy depresja nie jest próbą zamaskowania faktycznego lenistwa (nie chce mu się pracować, więc mówi, że ma doła). Powoli osoby z otoczenia chorego zaczynają odczuwać frustrację i złość na to, że nie potrafi on poradzić sobie z własnymi emocjami. Chory bardzo często słyszy od bliskich osób słowa, których nigdy nie powinien był usłyszeć. Bliscy chcą zrozumieć taką osobę, lecz niejednokrotnie wykazują brak empatii i zrozumienia.

Brak wiedzy na temat depresji sprawia, że to słowo jest często nadużywane. Gdy ktoś mówi nam, że ma depresję, można usłyszeć, że ktoś inny też ją miał i udało mu się z niej wyjść. Otóż nie, z depresji nie wychodzi się tak łatwo jak z przeziębienia. Nie chodzi o chwilowe przygnębienie czy smutek. To jest taka sama różnica jak między smutkiem poporodowym a depresją poporodową. Smutek poporodowy to zaburzenie, które nie powinno się utrzymywać dłużej niż dwa tygodnie. Depresja poporodowa może być efektem nieleczonego smutku poporodowego i trwać latami, a nieleczona doprowadzić do psychozy. Taka jest właśnie różnica. Dlatego nie wolno bagatelizować, gdy ktoś mówi, że ma depresję, a my czujemy, że mówi prawdę, i widzimy, że od dłuższego czasu dzieje się z nim coś niedobrego.

Czego nie wolno mówić osobie, która choruje na depresję? Można wyróżnić kilka typowych zdań, które chyba każdy z nas choć raz w życiu usłyszał. Nikomu nie polepszają nastroju, a i tak wielu ludzi je stosuje, ponieważ uważa, że w ten sposób komuś pomoże. Niestety, tak nie jest.

„Ktoś ma gorzej niż ty”. Oczywiście jest to prawda. Niemal w każdej sytuacji jest ktoś, kto może mieć gorzej od nas. Mój mąż kiedyś powiedział, że jak ktoś mu rzucił taki tekst, to odpowiedział: „Jak mi źle, to mało mnie obchodzi, że dzieci w Afryce głodują”. Może jest to brutalne, ale prawdziwe. Jesteśmy egoistyczni i zazwyczaj gdy jest nam bardzo źle, nie myślimy, że ktoś gdzieś może mieć gorzej od nas. Skupiamy się na własnym bólu i cierpieniu. Takie rady tylko pogłębiają poczucie winy, ponieważ osoba chora może pomyśleć, że skoro są gdzieś ludzie, którym jest gorzej, to ona nie ma prawa się smucić, i będzie miała wyrzuty, że jednak to robi. Pomyśli sobie, że skoro się smuci, to musi być z nią coś nie tak, bo inni mają gorzej.

„Życie jest trudne”. Kolejna prawda, lecz nic nie wnosi. Nikt nam nie mówił, że życie będzie proste. To nie ma znaczenia. Znam osoby, którym niczego w życiu nie brakuje, nie mają żadnych problemów finansowych, rodzinnych, zdrowotnych, ale mają depresję.

„Nie użalaj się nad sobą/nie bądź dzieckiem/bądź mężczyzną i nie maż się/ogarnij się”. To słowa bardzo często używane, zwłaszcza przez bliskie osoby z otoczenia chorego, które niby powinny mu dać jak najwięcej wsparcia. Bardzo często depresja trwa na tyle długo, że bliskim kończy się cierpliwość i uważają, że chory użala się nad sobą i lubi być w centrum uwagi. Nie o to tutaj chodzi. Osoba chora nie zabiega o uwagę. Osoba chora najchętniej, by się zaszyła w jakiejś dziurze i nigdy z niej nie wychodziła. Czuje, że jej życie jest tak beznadziejne, że nic nie ma sensu. Ona stwierdza fakt, który dla niej wydaje się oczywisty, nie widzi pozytywnych stron. Nie ma w tym użalania się nad sobą.

„Będzie dobrze, przejdzie ci”. Nie, samo nigdy takiej osobie nie przejdzie. To nie jest choroba przejściowa. Nieleczona może mieć poważne konsekwencje.

„Czas leczy rany/po burzy wychodzi słońce”. To jedne z głupszych rzeczy, jakie można powiedzieć osobie, która choruje na depresję. Po pierwsze, czas nie musi wcale leczyć ran, to frazes, do tego pusty. Po drugie, nie jest powiedziane, że po złym czasie przyjdzie ten dobry, czasami zła passa trwa latami. Ale nie o to tu chodzi. Osoba, która choruje na depresję, nie wierzy, że będzie lepiej. Ona nie ma nadziei, nie widzi wyjścia z danej sytuacji. W miarę pogłębiania się choroby może popadać w coraz większe przygnębienie.

„Przestań być takim egoistą, świat nie kręci się tylko wokół ciebie”. Kolejne stwierdzenie, które bardzo często pada z ust najbliższych i powoduje poczucie winy u drugiej osoby.

„Ja też miałem depresję, to przechodzi”. Po raz kolejny powtarzam: depresja nie przechodzi jak katar po siedmiu dniach. Jeśli ktoś mówi, że miał depresję i mu przeszła, to znaczy, że nigdy nie miał depresji.

„Nie wymyśliłeś sobie tej depresji? Chyba przesadzasz”. Następne oskarżenie, które najczęściej pada ze strony bliskich osób. Takie zdanie to komunikat, że tak naprawdę nie interesuje Cię, co się dzieje z bliską osobą. Uważasz, że coś sobie wymyśliła i nie jest do końca pewna, co się z nią dzieje. W tym możesz mieć trochę racji, ponieważ osoby, które chorują na depresję, często nie mają świadomości, że dzieje się z nimi coś złego. Lecz na pewno niczego sobie nie wymyśliły.

„Wyjdź do ludzi”. Dla osoby, która choruje na depresję, taka rada jest bezwartościowa. To ostatnia rzecz, którą zrobi. Chory nie chce widywać nikogo, najchętniej zamknąłby się w pokoju i nie wychodził do końca życia. Nie interesuje go nic z tego, co interesowało go wcześniej. Przeraża go pojawienie się wśród innych ludzi i perspektywa wyjścia z domu.

„Nie mogę już na ciebie patrzeć, jak się męczysz”. Takie zdanie najczęściej wypowiadają rodzice do nastoletnich dzieci, które mają depresję. Oczywiście trudno ich nie zrozumieć. Żaden rodzic nie lubi patrzeć, jak ich dziecko cierpi, jednocześnie nie potrafiąc mu pomóc.

„Jesteś nienormalny/jesteś psychiczny”. Na końcu coś, co boli najbardziej. Dajemy do zrozumienia drugiej osobie, że jest inna, nienormalna i powinna coś ze sobą zrobić. Nasza wypowiedź jest nacechowana negatywnie, a osoba chora czuje się zła, gorsza od innych, mimo że to nie jej wina, że jest chora.

Ktoś mi zaraz powie: no dobrze, ale co w takim razie mówić? Osobie chorej można powiedzieć wiele rzeczy, byle z taktem i delikatnością.  Poniżej przedstawiam kilka zdań, których można użyć w rozmowie z osobą chorującą na depresję:

„Pamiętaj, że nie jesteś z tym sam”. To bardzo pozytywny przekaz. Dajemy drugiej osobie do zrozumienia, że nie jest sama ze swoim problemem i że jej nie zostawimy. To podnosi na duchu.

„Jesteś dla mnie ważny”. To zdanie jest priorytetem, zwłaszcza jeśli wcześniej nasze stosunki nie układały się najlepiej. Bardzo często rodzice zapominają to mówić własnym dzieciom, które myślą, że rodzice się nimi nie interesują. Mówmy to sobie codziennie. Mówmy to do partnera, mówmy to do dzieci, mówmy to do rodziców, rodzeństwa i przyjaciół.

„Czy mogę cię przytulić?/Chcę ci pomóc”. Pokazujemy, że chcemy pomóc, że nie jesteśmy obojętni na jego chorobę. Czujemy zaangażowanie.

„Nie zwariowałeś”. Dajemy do zrozumienia, że wiemy, że depresja jest chorobą i że nie można jej sobie wymyślić. Wiemy, że może dosięgnąć każdego z nas. Pokazujemy, że nie uważamy osoby chorej za inną niż wszystkie.

„Zawsze będę cię wspierać/nie zamierzam cię z tym zostawić”. Pokazujemy choremu, że jest nadzieja i że nie jest z chorobą sam, dajemy mu nasze wsparcie.

„Martwię się o ciebie”. Pokazujemy, że zależy nam na drugiej osobie i faktycznie przejmujemy się tym, co się z nią dzieje.

„Razem przez to przejdziemy/jestem obok”. Osoba chora musi wiedzieć, że nie jest sama, że zawsze jest ktoś, kto będzie ją wspierał, zarówno w walce z chorobą, jak i w procesie leczenia.

Co jest najważniejsze w pomocy choremu? Wsparcie i akceptacja. Nie jest to proste, wymaga bardzo dużej siły woli, niepoddawania się irytacji. Daj do zrozumienia takiej osobie, że z nią jesteś. Postaraj się zrozumieć, że takie zachowanie nie jest wyrazem lenistwa, a osoba chora nie chce zrobić Ci na złość. Jej choroba nie ma nic wspólnego z Tobą, to jest w niej. Aby choroba całkowicie odeszła, konieczne jest nie tylko leczenie, ale i praca nad sobą. Do tego potrzeba czasu. Nie oczekujmy od chorego rzeczy niemożliwych. Bardzo dobrze pokazuje to historia Anny.

Zaraz po urodzeniu dziecka nie miałam siły ani ochoty na nic. Wszystko robiłam automatycznie, ale w pewnym momencie ograniczyłam się tylko do opieki nad Stasiem. Nie sprzątałam, przestałam gotować, prać czy zmywać naczynia. Po prostu, tak z dnia na dzień, nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć. Mąż twierdził, że robię mu na złość, bo uważam, że nic tylko zrzędzi, że jest zmęczony, i chcę mu pokazać, że on ma mi pomagać. A ja w ogóle o nim nie myślałam! Gdybym mogła, to cały czas bym spała. Nie cieszyłam się tym, że w końcu mam upragnione dziecko, nie odczuwałam przyjemności z przytulania go ani zajmowania się nim. Teściowa uważała, że się nad sobą rozczulam, i cały czas mi mówiła, jak to ona miała ciężko, bo wychowywała jednocześnie szóstkę dzieci, a ja mam jedno i nic mi się nie chce robić. Czułam się jak śmieć, ja, nic niewarta szmata do podłogi. Myślałam o sobie w najgorszy możliwy sposób. Bo co to za matka, która nie posprząta domu, która nie ugotuje obiadu, która nie wypierze? Jakaś wybrakowana. Dopiero moja siostra zauważyła, że jest coś ze mną nie tak, i zaprowadziła mnie do lekarza. Tam po raz pierwszy usłyszałam o depresji poporodowej. Mąż i teściowa nadal uważają, że jestem zwyczajnie leniwa, a depresja to wymysły konowałów i moja wymówka.

Bardzo często irytujemy się na bliskie nam osoby, że nie robią tego, co kochały wcześniej. Zamiast potęgować tak poczucie winy, warto powoli, w miarę polepszania się samopoczucia zachęcać do lubianych wcześniej aktywności — wyjść na spacer, razem coś ugotować, obejrzeć ciekawy film. Nic na siłę, ale jeśli zauważymy poprawę, można to wykorzystać. Chory czasami odmawia zrobienia czegoś, ponieważ myśli, że nie da rady. Nasza rola jest taka, aby go przekonać, że potrafi, a my w niego wierzymy.

Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką musisz zrobić dla osoby chorej, jest motywowanie jej i zachęcanie do leczenia, jeśli nie chce tego zrobić. Podsuwaj jej materiały na temat depresji, rozmawiaj o tym, chodź do specjalisty, jeśli tego potrzebuje. Jeśli przyjmuje leki, postaraj się dbać, by je brała. Leki nie wyleczą nikogo od razu, na efekty terapii czeka się ok. trzech tygodni.

Musisz się także przygotować na wahania nastroju osoby chorej. Jednego dnia możesz dostrzec poprawę, chory sam chce podejmować wiele aktywności, nastaje widoczna zmiana na lepsze jego stanu, a następnego nie będzie mógł ani chciał wstać z łóżka. To się zdarza. Ten schemat jest powtarzalny i irytujący dla bliskich osób. Budzi nadzieję i zarazem rozczarowanie. Wtedy bardzo trudno jest nie okazać zniecierpliwienia, nie podnieść głosu, wspierać. Na tym właśnie polega okrucieństwo tej choroby — jest ona bezlitosna zarówno dla osoby chorej, jak i dla bliskich jej osób. Staraj się jak najmocniej okazać tyle ciepła, wyrozumiałości i wrażliwości, ile w sobie masz. Unikaj też przesadnej empatii, bo to może zachęcić do nadmiernego narzekania. We wszystkim trzeba znaleźć złoty środek. Tak samo jak osoba chora walczy ze swoją chorobą, tak samo Ty walczysz ze sobą, aby być empatycznym i nie dać się wciągnąć w pesymistyczne myślenie. Pamiętaj: nic na siłę. Jeśli osoba chora chce leżeć do południa w łóżku, niech leży. Jeśli nie chce iść na spacer, niech nie idzie. Nie chce rozmawiać, to jej nie zmuszaj. Ale nigdy nie zostawiaj jej samej. Niech wie, że jesteś przy niej, że ją wspierasz, kochasz i walczysz tak samo ciężko jak ona.

Następna bardzo ważna rzecz: nigdy nie ignoruj myśli samobójczych. Osoby, które chorują na depresję, niezwykle często interesują się tym tematem — porządkują swoje sprawy, spisują testament, rozmawiają o tym, podejmują się ryzykownych działań, gromadzą ostre przedmioty i dużą ilość leków. Wiele gróźb jest ignorowanych, ponieważ bliscy nie wierzą, że są one realne. Nie wszystkie myśli samobójcze kończą się próbą samobójczą, ale jeśli zaobserwujesz coś, co Cię niepokoi, to skontaktuj się z lekarzem chorego. Tylko psychiatra ma odpowiednią wiedzę, by stwierdzić, czy dana osoba może popełnić samobójstwo. Ustawa o ochronie zdrowia psychicznego mówi, że w ostateczności, w przypadku zagrożenia życia, chorego można leczyć wbrew jego woli. Tak jak mówię — jest to ostateczność, sytuacja, w której nie jesteś w stanie zagwarantować, że dana osoba sobie czegoś nie zrobi pod Twoją nieobecność. Nie jesteś w stanie przebywać z nią cały czas. Niekiedy nie ma wyjścia. Niekiedy w ciężkiej depresji szpital jest wybawieniem.

Do szpitala trafiają osoby, które nie potrafią już kontrolować swojego zachowania, mają natarczywe myśli samobójcze lub próby odebrania sobie życia za sobą. Zdecydowanie lepiej jest wtedy skierować chorego do szpitala, ponieważ sami nie potrafimy zapobiec nieszczęściu. Leczenie jest także wskazane, gdy pobyt w danej rodzinie jeszcze bardziej pogłębia depresję chorej osoby.”

Fragment pochodzi z książki „Depresja niewidzialny wróg” Joanny Jankiewicz.

inne

Długotrwały stres

12 maja 2017

„Najczęściej stres nie wywołuje depresji. Bardzo często każdy z nas się stresuje — dzieje się to niemalże codziennie, ale w pewnym momencie zapominamy o stresie, ponieważ nie jest on dominujący w naszym życiu. Problem zaczyna się wtedy, gdy jesteśmy narażeni na sytuacje stresowe przez cały czas. Jednym z przykładów może być mobbing, którego doświadczamy w miejscu pracy. Praca jest ważnym elementem naszego życia. Spędzamy w niej bardzo dużo czasu. Wyobraź sobie sytuację, w której kierownik Cię nęka, obraża, poniża, krytykuje za wszystko, nie daje się wykazać i ośmiesza. Oczywiście możesz odejść z pracy. Jednakże nie wszyscy mają taką możliwość. Osoba, która musi z jakiegoś powodu pracować w takim miejscu, z takim człowiekiem, bardzo szybko odczuje wpływ długotrwałego stresu nie tylko na swój organizm, ale także na swoją psychikę. Oto historia Klaudii, która nie pracuje już w takim miejscu od dwóch lat, ale do tej pory leczy się na depresję.

„Bardzo długo starałam się o pracę w pewnej firmie. Gdy w końcu mi się udało, bardzo się cieszyłam. W mojej branży ta firma to był prestiż. Wszyscy chcieli tam pracować, wszyscy się pchali. To, że wybrali mnie, to było wyróżnienie. Tak wtedy myślałam. Na początku było okej. Poznawałam ludzi, firmę, wprowadzano mnie powoli w nowe obowiązki. Gdy przedstawiono mnie Alicji, kierowniczce mojego działu, sądziłam, że jest bardzo miła. Sprawiała wrażenie kompetentnej, pewnej siebie i przyjacielskiej osoby. Nigdy w życiu bym nie powiedziała, że urządzi mi takie piekło. Gdybym wtedy wiedziała, nigdy nie podałabym jej ręki.

Jeszcze przez tydzień od momentu naszego zapoznania się był spokój. Przydzielała mi zadania, od czasu do czasu poprawiała mnie, ale bez żadnych złośliwości, jak to przełożony. Dzisiaj myślę, że ona mnie po prostu badała — na ile sobie pozwolę, czy można mnie zmiażdżyć, czy dam się podporządkować. Pierwsza lampka zapaliła mi się, gdy znajomi z pracy zapytali mnie, co sądzę o Alicji. Odpowiedziałam wtedy, zresztą zgodnie z prawdą, że wydaje się w porządku. Spojrzeli na mnie dziwnie, jedna osoba nawet się zaśmiała, ale nie kontynuowali tematu. Wtedy nie wiedziałam, o co im chodzi. Mam do nich żal, że mnie nie uprzedzili, a potem że nie stanęli po mojej stronie.

Bardzo szybko się przekonałam, o co im chodziło. W pewnym momencie Alicja zaczęła na mój widok reagować niemalże alergicznie. Wszystko, co robiłam, było źle. Każdy raport był do poprawy, mimo że robiłam go tak samo jak wcześniej. Po jakimś czasie codziennie słyszałam, że nie potrafię głupiego polecenia wypełnić jak należy, że to cud, że skończyłam studia, bo ona by mnie nie przepuściła nawet przez podstawówkę. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Wykpiwała każdy mój pomysł, posuwała się nawet do tego, że głośno krytykowała sposób, w jaki się ubierałam, mimo że mój ubiór był zgodny z dress code’em firmy. Na początku postanowiłam być twarda. Pomyślałam sobie, że to przetrzymam, i nie reagowałam na zaczepki. Jak się okazało, to był błąd. Moja szefowa ewidentnie chciała, żebym jej odpyskowała, żeby mogła mnie wyrzucić. A ja tego nie robiłam.

Każdy dzień zaczynał się więc jej krzykiem o byle głupotę. Wystarczył jeden mały błąd, a potrafiła zrobić awanturę z wyzwiskami na pół firmy. Inni pracownicy nie reagowali. Stali i patrzyli, jak mnie obraża i ośmiesza. Wszyscy się jej bali, bo wściekła bywała nieprzewidywalna. Kiedyś widziałam, jak w furii podarła koledze cały projekt, nad którym siedział kilka dni, bo coś jej się nie podobało. Kontrolowała mój czas pracy, wiedziała, z kim rozmawiałam i ile czasu spędziłam na lunchu. Opowiadała o mnie niestworzone rzeczy innym pracownikom. Na każde moje pytanie reagowała niemalże agresją. A ja bałam się już pytać. Ciągle chodziłam spięta, przestałam jeść w pracy, żeby nie denerwować Alicji, nie rozmawiałam z nikim, całe dnie potrafiłam spędzać za biurkiem, bez żadnej przerwy, nawet na toaletę. Gdy wychodziłam z pracy, serce waliło mi jak młotem, bo bałam się, że mnie zatrzyma, wymyśli jakiś błąd i zostanę po godzinach. Bliscy widzieli, co się dzieje, ale nie chciałam ich martwić. Narzeczonemu opowiadałam jakieś historyjki o tym, że mam nawał pracy, nie chciałam, żeby się przejmował. Postanowiłam sama sobie poradzić. I podjęłam decyzję, która mnie najwięcej kosztowała. Poszłam do kierownika, który stał wyżej od Alicji, jej bezpośredniego przełożonego. Może ktoś nazwie mnie kablem, ale ja byłam wykończona psychicznie i kompletnie nie wiedziałam, jak sobie z nią radzić. Jej szef wydał mi się ostatnią deską ratunku.

Niestety, szef Alicji mnie zbył. Stwierdził, że on mi nie pomoże, bo do Alicji trzeba po prostu przywyknąć. Gdyby dał mi w twarz, poczułabym się wtedy lepiej. Dzisiaj wiem, że on wiedział, jak wygląda sytuacja, ale nic z tym nie chciał zrobić.

Po wizycie u szefa, która odarła mnie z jakiejkolwiek nadziei, przestałam porządnie sypiać. Budziłam się w nocy po kilka razy. Łykałam jakieś tabletki uspokajające, ale niewiele mi dawały. Cały czas myślałam, co ta jędza jeszcze wymyśli, w jaki sposób mnie obrazi lub skompromituje. Potrzebowałam tej pracy, nie mogłam odejść.

Miarka się przebrała, gdy pewnego dnia Alicja nawrzeszczała na mnie za jakiś błąd. Nawet nie pamiętam za co. Po prostu coś we mnie pękło. Zarzucała mi brak jakichkolwiek kompetencji i profesjonalizmu, podważała moje umiejętności, a na końcu stwierdziła, że wyrzuci mnie na zbity pysk i pies z kulawą nogą mnie nie zatrudni. Rozpłakałam się. Zaczęła mnie wyśmiewać, że tylko to potrafię robić, i kazała mi się wynosić do domu, bo i tak dzisiaj nie ma ze mnie żadnego pożytku.

Kiedy udało mi się jakoś dotrzeć do domu, zwymiotowałam z nerwów. Trzęsły mi się ręce, nie mogłam utrzymać w nich szklanki z wodą. W takim stanie zastał mnie narzeczony, który wrócił z pracy. Zabrał mnie do psychologa, któremu wszystko opowiedziałam. Dzisiaj już tam nie pracuję, zwolniłam się kilka tygodni później, w akompaniamencie wielkiej awantury. Byłam już wtedy tak otępiona lekami, że i tak miałam to gdzieś. Do dziś nie potrafię sobie ze sobą poradzić przez tę kobietę, a minęły już dwa lata.”

Klaudia znosiła mobbing przez ponad pół roku. Takie doświadczenie miało prawo ją przytłoczyć, mimo że sądziła, że poradzi sobie sama. Presja ze strony kierowniczki była tak silna i długotrwała, że spowodowała u kobiety załamanie nerwowe, które musiała leczyć farmakologicznie. Była bezbronna, pozostawiona sama sobie, ponieważ inni pracownicy udawali, że nic nie widzą, i nie chcieli jej pomóc.

Długotrwały stres może wynikać z wielu sytuacji, nie tylko związanych z pracą. Każdy stres, który utrzymuje się przez dłuższy czas, może doprowadzić do pojawienia się zaburzeń emocjonalnych. Nie wolno tego lekceważyć. Jeśli znajdziesz się w takiej sytuacji i poczujesz, że to Cię przytłacza, to zaczniesz myśleć, że nie dasz sobie sam rady i nic nie możesz poradzić na zaistniałą sytuację. Takie właśnie myśli prowadzą prosto w ramiona depresji. Pojawia się rezygnacja, a potem odrętwienie.”

Fragment pochodzi z książki „Depresja niewidzialny wróg” Joanny Jankiewicz.

inne

Depresja nie wybiera

26 kwietnia 2017

„Depresja nie wybiera. Dotyka także osób, które do tej pory miały udane życie. Nikt nie jest na nią odporny. Na depresję mogą zachorować ludzie z różnych środowisk — wiele się słyszy o sławnych aktorach czy piosenkarzach, którzy mieli rozmaite zaburzenia, od anoreksji i bulimii poczynając, na depresji kończąc. Nieważne są pieniądze, mało znaczy prestiż. Jeśli chodzi o depresję, wszyscy jesteśmy równi.

Kilka wydarzeń może poprzedzić wystąpienie choroby. Jednym z nich może być strata bliskiego człowieka — to wydarzenie najczęściej prowadzi do depresji. Nie jest ważne, czy bliską osobę traci się przez wypadek, długotrwałą chorobę, czy też w wyniku rozwodu lub rozstania. Bardzo często w ciągu całego życia kogoś tracimy. Pamiętam, jak moja koleżanka po odejściu męża do innej kobiety powiedziała mi, że czuje się, jakby mąż nie odszedł, a umarł. Nie jest to rzadka sytuacja. Liczba rozwodów rośnie z roku na rok, codziennie na świecie ktoś zostaje sam w wyniku śmierci bliskiej osoby. Tracimy przyjaciół, rozstajemy się z partnerami, kłócimy z rodziną. Najczęściej na stratę reagujemy żalem, który jest jednym z najbardziej bolesnych uczuć. Wielu ludzi nie potrafi się z niego otrząsnąć. Statystyki pokazują, że ok. 25% osób, które straciły w ostatnim czasie kogoś bliskiego, choruje na depresję. Biorąc pod uwagę, jak często kogoś tracimy, wynik tego badania jest zatrważający. Największym problemem dla takiej osoby są wymagania społeczne, które określają, jak długo powinniśmy cierpieć. Wiele razy słyszałam, że kobiety po poronieniu powinny szybko dochodzić do siebie, bo przecież nawet nie widziały dziecka na oczy. Nieprawda. Każdy cierpi po swojemu. Więcej, każdy ma prawo cierpieć indywidualnie i samemu określać, jak długo będzie opłakiwał śmierć rodzica, odejście męża, rozstanie z partnerką. Nikt nie ma prawa nam mówić, jak długo mamy trzymać w sobie żałobę.

Żałoba dzieli się zazwyczaj na trzy etapy. Przy etapie pierwszym jesteśmy zaskoczeni, przerażeni. Czujemy ogromy żal, smutek i rozgoryczenie. Pojawia się odrętwienie i cierpienie. Może pojawić się także zaprzeczenie. Etap drugi to ten, w którym czujemy się samotni. Osoba, która jest pogrążona w żalu, czuje, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo jak kiedyś. W tym etapie pojawia się także złość — na los, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, na siebie, że mogliśmy coś zrobić, a nie zrobiliśmy (często te oskarżenia są całkowicie bezpodstawne), albo na innych, że mają lepiej od nas. Wbrew temu, co sądzi wielu ludzi, ten okres może trwać bardzo długo. Zależy wyłącznie od predyspozycji danej jednostki do radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Bywa, że ten etap trwa kilka lat. Nie powinno się tutaj niczego przyspieszać, do niczego przekonywać. Trzeba jedynie wspierać drugą osobę i dać jej poczucie, że nie jest sama.

Ostatni, trzeci etap to etap pogodzenia się ze stratą, który może (ale nie musi) przynieść ostateczne ukojenie. Bardzo dużo ludzi przez wiele lat nosi ból w sercu po stracie danej osoby. Napady smutku mogą zdarzać się rzadziej, aż życie wróci do normalności. Wiele osób mówi, że ból po takiej stracie nigdy nie mija.

„To jest taki ból, jakby ci wyrwano serce. Z korzeniami. Gdy mi powiedzieli, że Adam miał wypadek i że nie żyje, poczułam się tak, jakby mi wyrwali właśnie serce.” (Anna — jej narzeczony zmarł w wypadku samochodowym przed dwoma laty).

„Gdy żona odeszła do innego, nie byłem w stanie pozbierać się przez lata. Nikomu nic nie mówiłem, działałem jak na autopilocie. Praca, dom, znajomi, praca, dom, znajomi. A wewnątrz wszystko we mnie wrzeszczało. Przyjaciele mówią, żebym ruszył dalej, chcą mnie swatać. Ja nie chcę nikogo innego, nie chcę przechodzić ponownie tego bólu, z którego się do tej pory nie wyleczyłem.” (Arek — żona zakochała się w innym mężczyźnie i zostawiła go).

„Kiedy rozstałam się z Tomaszem, myślałam, że po czymś takim już się nie podniosę. Równie dobrze mógłby mnie zabić. Spędziłam z nim 10 lat, a on przekreślił je jednym zauroczeniem.” (Kinga — niedawno rozstała się z długoletnim narzeczonym, który zakochał się w innej kobiecie).

„Kiedy przyszedł do nas lekarz i powiedział, że mu przykro, już wiedziałam. To było moje trzecie poronienie. Jak się okazało, ostatnie, bo lekarze powiedzieli, że nie będę mogła mieć więcej dzieci, że zwyczajnie nie donoszę. Wszędzie widzę moje dzieci, słyszę je, jak mnie wołają. Każdy taki dźwięk sprawia, że wewnątrz wyję z bólu, ale na zewnątrz muszę to ukrywać. Mąż mówi, że powinniśmy żyć dalej. A jak tu żyć, kiedy ty już nie czujesz, że masz serce? Moje pękło na milion kawałków.” (Mariola — trzy razy poroniła, po trzecim razie lekarze nie dają jej nadziei na to, że kiedykolwiek urodzi dziecko, leczy się na depresję).

Utrata nadziei na jakąś zmianę, utrata szacunku do samego siebie również może być przyczyną pojawienia się depresji. Idealnie obrazuje to historia Agaty:

„Wyszłam za mąż bardzo młodo — miałam 19 lat. Wiem, smarkula byłam. Ale zakochałam się jak wariatka. On też za mną szalał, a ja widziałam wszystko tylko w różowych barwach. Nie chciałam widzieć tego, że pije. Nie chciałam widzieć, że nie szanuje swojej matki ani siostry i bardzo prawdopodobne, że nie będzie szanował również mnie. Wtedy o tym nie myślałam. Zaczęło się zaraz po ślubie.

Wszystko było nie tak. Źle uprałam, niedobrze ugotowałam, nie posprzątałam jak trzeba. Powtarzał mi, że jestem głupia, że nie potrafię wykonać prostego polecenia. Gdy miałam jakiś pomysł na spędzenie razem czasu, mówił, że tylko ja mogłam taką głupotę wymyślić. Sam z siebie nie potrafił zaproponować nic. Gdy się upił, mówił, że ożenił się ze mną z litości, bo nikt inny by nie zechciał takiej maszkary. Nie bił mnie, ale jego słowa raniły mnie bardziej. Nie mogłam zrozumieć, jak to mogło się stać, byliśmy tacy szczęśliwi.

Gasłam w oczach. Doszło do tego, że bałam się chodzić po domu, żeby go nie obudzić, bo mógłby mnie wyzwać. Obiad próbowałam po kilka razy i zastanawiałam się, czy mu będzie smakował. Nie wychodziłam z domu, nie miałam przyjaciółek, bo uznał, że one są głupie, więc jak z nimi jestem, to sama głupieję jeszcze bardziej. Dałam się zdominować. Któregoś dnia zdenerwował się na mnie tak, że rzucił we mnie talerzem. Uchyliłam się na szczęście, a on się przestraszył i obiecał poprawę. Następnego dnia przyniósł kwiaty. Kilka dni był taki jak kiedyś. Byłam głupia po raz kolejny, uwierzyłam mu. Takie sytuacje powtarzały się wiele razy. Unosił się, przepraszał, kupował kwiaty, po czym znowu mnie znieważał. I tak w kółko. A ja cały czas wierzyłam, że on się zmieni.

Miarka się przebrała, gdy obraził mnie przy rodzinie. Były urodziny mojej siostry. Starałam się o pracę w pewnej firmie. Mój mąż przy wszystkich powiedział, że nie nadawałabym się tam nawet na sprzątaczkę, bo nie umiem porządnie sprzątać i on nie rozumie, po co ja tam chcę iść. Popłakałam się i na piechotę wróciłam do siebie, szłam 10 kilometrów. Nie pamiętam, jak długo szłam. Ale wtedy coś we mnie pękło. Chyba umarła moja nadzieja.

Wiem, że się nie rozwiodę. W mojej rodzinie jest to nieakceptowane. Przez wiele lat nie pracowałam, mąż nas utrzymywał. Czuję, że nie poradziłabym sobie bez niego. Nie chce mi się jeść, nie mogę spać. Nic mnie nie cieszy. Zrezygnowałam ze starania się o pracę, straciło to dla mnie sens. Patrzę na mojego męża i już nawet nie słyszę, jak ze mnie drwi. Chyba bardziej go denerwuje, że milczę. Rozpowiada teraz po rodzinie, że jestem głucha. Nie obchodzi mnie to. Nic mnie nie obchodzi.”

Przypadek Agaty dokładnie pokazuje, w jaki sposób człowiek może stracić nadzieję i jednocześnie szacunek do samego siebie. Mąż Agaty pozwolił jej uwierzyć w kilka rzeczy: że ją kocha, że jej nigdy nie skrzywdzi i że ją szanuje. A potem tę wiarę zdeptał. Wielu ludzi mówi, że przemoc psychiczna czasami jest gorsza od tej fizycznej, że boli bardziej. Z powodu słów męża Agata uwierzyła, że do niczego się nie nadaje, że nic nie może zrobić dobrze i nie dostanie wymarzonej pracy, w związku z tym przestała się o nią starać. Gdy popełniała jakiś błąd, długo sobie wyrzucała, że jest idiotką. Nawet nie zaczęła zauważać, że sama siebie znieważa. Zapomniała, że każdy z nas może popełnić błąd. W miarę trwania przemocy psychicznej ze strony męża depresja zaczynała się ujawniać i pokazywać swoje niebezpieczne oblicze.”

Fragment pochodzi z książki „Depresja niewidzialny wróg” Joanny Jankiewicz.