Browsing Tag

Joanna Jankiewicz

relacje i związki

Jak się kłócić po ludzku?

22 listopada 2017

„Mówiłam już o tym wcześniej, ale powtórzę raz jeszcze: moim zdaniem kłótnie w związku są potrzebne. Gdy ich nie ma, to znaczy, że do związku wkradła się obojętność. Nie znam pary, która się nie kłóci. Grunt to robić to z sensem. Ludzie mają to do siebie, że wiele rzeczy w sobie tłumią. Potem im się to zbiera i zbiera i nic dziwnego, że tłumiony żal i pretensje w końcu muszą znaleźć ujście. A wtedy tylko krok do katastrofy.

Najbardziej przeżywamy te pierwsze kłótnie w związku, ponieważ one otwierają nam oczy, które do tej pory były troszkę jakby zamglone. Wcześniej widzieliśmy partnera przez różowe okulary, totalnie bez wad. Teraz związek wszedł w nową fazę i już wiemy, że nasz partner/partnerka, jak każdy inny człowiek, ma pewne wady, z którymi nauczymy się żyć lub nie. Najważniejsze jednak, żeby nie robić z tego tragedii.

Kłócimy się o najróżniejsze rzeczy — o to, że on nas nie słucha, a ona ciągle narzeka. O to, że on ciągle chce jeździć do swojej matki na obiady, a ona tej nieszczęsnej teściowej nie cierpi. On według nas w ogóle nam nie pomaga, a jej się nic nie podoba. Musimy jednak zrozumieć, że każdy z nas jest inny i to nie powinien być zarzut. Gdybyśmy byli tacy sami, to mogłoby się okazać, że nie jesteśmy dla siebie atrakcyjni i szybko byśmy się sobą znudzili.

Największy problem z kłótniami jest taki, że nie potrafimy wyrazić tego, czego naprawdę chcemy. Boimy się, że ktoś nas wyśmieje, jeśli powiemy, że chcielibyśmy, żeby partner okazywał nam więcej czułości, a partnerka mniej nas krytykowała. Właśnie te niedopowiedzenia nas tak naprawdę dobijają. Nie czarujmy się, Drodzy Państwo: jeśli nie powiecie drugiej osobie o tym, co Was boli, to nie możecie oczekiwać, że ona się domyśli. Nikt z nas nie jest wróżką. Nauczcie się więc mówić wprost o tym, co Was boli i co Wam się nie podoba. Trudno się tego nauczyć, jeśli z domu rodzinnego wynieśliśmy przekonanie, że o uczuciach się nie rozmawia. Zamiast poprosić partnera, żeby spędzał z nami więcej czasu, co mówi żona? „Znowu siedzisz przed telewizorem! Ile można przed nim siedzieć?”. Nie powie: „Chciałabym, żebyś spędził ze mną czas”. A dokładnie to ma na myśli, tego potrzebuje. To, co wygłaszamy, znacznie się różni od tego, co czujemy. Dlatego warto mówić, nawet jeśli boimy się, jak odbierze to partner.

Najwięcej konfliktów przydarza się w momencie narodzin pierwszego dziecka. Ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która prowadzi własną firmę. Mówi, że odwiedza pewnych klientów, którym niedawno urodziło się dziecko. Wcześniej byli zgodnym małżeństwem, ale po urodzeniu dziecka widać u nich niesamowitą zmianę — potrafią pokłócić się o wszystko, i to przy świadkach. Koleżanka była w szoku, jak bardzo mogło zmienić się to małżeństwo, które teraz jest na skraju rozwodu. Po urodzeniu dziecka nadchodzi czas na ponowne uzgodnienie priorytetów, nasza relacja ulega przedefiniowaniu, mamy inne oczekiwania wobec partnerów. Dzieje się tak zwłaszcza w rodzinach, w których kobieta jest niejako zmuszona zostać z dzieckiem w domu, a mąż wziął na siebie ciężar utrzymania rodziny. On nie rozumie, że ona chciałaby wrócić do pracy, a ona ma dosyć siedzenia w domu, chciałaby wyjść do ludzi. I oto zaczynają się konflikty, zwłaszcza jeśli mąż pochodził z rodziny, w której rodzice uskuteczniali właśnie taki format życia rodzinnego. To jest moment, w którym na nowo trzeba ustalić podział ról i obowiązków. Musicie się dotrzeć po raz kolejny, tak jak na początku związku, po pierwszym kryzysie. Potrzeba tylko ogromnej dozy cierpliwości i wzajemnego szacunku.

Pytanie: jak wygląda dobra kłótnia? Czy w ogóle jest coś takiego? Kłótnia sama w sobie nie jest dobra, ale jest potrzebna, aby oczyścić atmosferę. Jeśli poprowadzimy ją w odpowiedni sposób, uda nam się wyjść z tej potyczki bez strat w ludziach i w związku. Czego unikać w kłótni? Przede wszystkim obrażania się, wyzywania, pogardy, braku szacunku i wrogości. Nie można także udawać, że problemu nie ma. Te wszystkie rzeczy, które wymieniłam, to najczęściej spotykane przyczyny rozpadu związku. Można to pokazać na następującym przykładzie: Janina i Paweł są małżeństwem od siedmiu lat. Mają dwójkę dzieci. Paweł bardzo dużo pracuje i późno wraca do domu. Janina została w domu z dziećmi. Bardzo by chciała, żeby Paweł spędzał więcej czasu z dziećmi. On mówi, że jest zmęczony po pracy i czasami nie ma siły na zabawę z chłopcami.

Ustalili między sobą, że pewnego dnia Paweł skończy pracę o 15. Niestety, nie był w stanie dotrzymać tego zobowiązania. Janina była bardzo zła i rozgoryczona. Gdy Paweł przyszedł do domu, wywiązał się następujący dialog:

Janina: Jak mogłeś nie dotrzymać obietnicy? Jesteś beznadziejny! Obiecałam chłopcom, że z nimi dzisiaj pójdziesz do parku, i co? Jak ja teraz wyglądam? Przez ciebie myślą, że ich oszukałam!

Paweł: Nie zrobiłem tego specjalnie, przecież muszę pracować!

J.: Praca to nie wszystko. Jak zwykle nie dotrzymujesz obietnicy!

P.: Nie przesadzaj! Nic się przecież nie stało! Możemy się umówić na inny dzień.

J.: Żebyś znowu nie dotrzymał słowa? O nie, już ci nie wierzę!

P.: No tak, zrób ze mnie tego najgorszego. Rzeczywiście jestem zły, bo dbam, żebyś miała wszystko, czego zapragniesz! Nie musisz pracować, wydajesz na co chcesz, dzieciaki głodne nie chodzą, ale to ja jestem ten zły!

J.: A ty masz za to poprane, pogotowane, posprzątane! Jak myślisz, kto to robi, krasnoludki?!

Ten dialog mógłby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby Janina powiedziała Pawłowi nie o tym, co o nim myśli, tylko o tym, jak się czuje. Mówmy o faktach, nie o tym, jaka jest druga osoba. Na przykład:

Janina: Paweł, umówiliśmy się, że przyjdziesz o piętnastej, a jest godzina dwudziesta. Chłopcy zaraz pójdą spać i już cię nie zobaczą. Jest mi bardzo przykro z tego powodu. Niepokoiłam się, że coś złego cię zatrzymało. Umówmy się, że następnym razem dotrzymasz słowa i pojawisz się w domu o piętnastej, dobrze?

Prawda, że zupełnie inaczej to brzmi? Jestem pewna, że Paweł nie poczułby się zaatakowany tak bardzo, jak w pierwszym przypadku. W tej drugiej sytuacji nie ma ataku — jest przedstawienie faktów i skupienie się na odczuciach. Oczywiście czasami w emocjach trudno się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć wyrzutami, ale myślę, że warto spróbować.

A jak wyglądają kłótnie u Ciebie w związku? (…)

Ktoś może zarzucić, że w tym, co mówię jest sztuczność, i że w prawdziwej kłótni aż furczy od emocji. Pewnie tak trochę jest, ale w każdej kłótni warto ważyć słowa. Słowa, jak już wielokrotnie w tej książce udowodniłam, mają naprawdę ogromną moc. Raz wypowiedziana obraza boli jeszcze przez długie tygodnie. Nie da się jej wymazać. Podczas kłótni nie powinno się także wychodzić z pokoju i przerywać jej w połowie. To także rodzaj agresji — terapeuci nazywają ją karą milczenia. Partner/partnerka po kłótni funduje nam tzw. ciche dni. Jest to jedno z najgorszych rozwiązań i nie posuwa sprawy do przodu. Niczego w ten sposób nie osiągniemy. Oczywiście możemy kłótnię przerwać i powiedzieć: „Jesteś zbyt zdenerwowany. Porozmawiamy o tym, gdy się uspokoisz, ale nie powinniśmy wychodzić z domu bez słowa w złości. To zachowanie jest niedojrzałe i bardzo źle o nas świadczy”.

To ćwiczenie możecie wykonać w parach, razem z partnerem. Powiedzcie sobie nawzajem, czego nie lubicie w Waszych kłótniach, a dzięki temu będziecie mogli nad tym popracować przy następnej sprzeczce.

Powiem Ci, jakie błędy najczęściej popełniają ludzie podczas kłótni:

  • Wychodzą z pokoju albo z domu. To oznaka niedojrzałości i braku szacunku do partnera/partnerki. Jasno pokazujemy, że nie obchodzi nas to, co on/ona ma do powiedzenia.
  • Wyzywają się i obrażają. Nie ma nic gorszego. Słowa mają ogromną moc, zastanów się więc dziesięć razy, zanim powiesz coś, czego będziesz żałować. Raz wypowiedzianych słów już nie cofniesz.
  • Stosują przemoc fizyczną. Tego nie trzeba komentować — to jest przestępstwo niezależnie od sytuacji.
  • Stosują tzw. ciche dni. To rozwiązanie bardzo często wykorzystują kobiety. Nie muszę chyba dodawać, że nie przynosi ono spodziewanego efektu, tylko irytację partnera? Niczego tym nie zyskasz. Problem nie zostanie rozwiązany, a jedynie sytuacja się zaogni.
  • Włączają do kłótni dzieci/rodziców/znajomych. Nie włączajcie innych do swoich kłótni, to jest sprawa tylko między Wami. Wprawiacie innych w zakłopotanie i zmuszacie do zajęcia stanowiska wbrew woli tych osób. Wasze kłótnie powinny zostać tylko Wasze.
  • Kłócą się w miejscach publicznych. Jesteście pewni, że lubicie, kiedy inni ludzie widzą, jak się kłócicie i wywlekacie na wierzch swoje brudy? Nikt nie lubi tego słuchać, Wasi znajomi i osoby postronne także nie.
  • Wypominają dawne urazy, o których niby zapomnieli. Tutaj także panie wychodzą na prowadzenie w stosowaniu tego chwytu. Mężczyzna je zdradza, one wybaczają, ale tak naprawdę nadal chowają urazę i przy każdej możliwej kłótni, w sytuacji braku argumentów, rzucają im w twarz: „Bo ty mnie zdradziłeś”. Nie tłumaczę zdrady, bo jest czymś okropnym. Ale jeśli decydujemy się, że wybaczamy, to nie wypominajmy.

Co zatem robić, aby kłótnia nie skończyła się rzucaniem talerzami i wyprowadzką?

  • Nie wychodźcie z pokoju ani z domu podczas trwania sprzeczki. Takie zachowanie jest niedojrzałe, a ponadto dajecie partnerowi/partnerce do zrozumienia, że nie interesuje nas jego/jej zdanie.
  • Nie wciągajcie osób trzecich w Wasze kłótnie. Już bez tego sytuacja jest skomplikowana.
  • Nie obrażajcie się wzajemnie. Niektóre słowa może być trudno zapomnieć.
  • Nie kłóćcie się w miejscach publicznych. Inni nie muszą chcieć oglądać Waszych temperamentów w akcji.
  • Nie wypominajcie dawnych uraz i krzywd. Albo wybaczacie, albo wypominacie. Wiem, że to trudne, ale nie można wybaczyć, a potem całe życie wypominać daną krzywdę.
  • Nigdy nie stosujcie przemocy w żadnej formie.
  • Nie stosujcie „cichych dni”. Nic Wam to nie da, a zaogni konflikt.
  • Nie dyskutujcie w momencie, w którym sprzeczka do niczego Was nie prowadzi. Przełóżcie dyskusję na inny czas, kiedy oboje się uspokoicie.

Tych kilka zasad powinno ułatwić Wam wzajemne komunikowanie się w momencie, w którym najchętniej rzucalibyście talerzami. Pamiętajcie: to, jak się kłócicie, ma duży wpływ na to, jacy jesteście jako para. Nie da się zbudować solidnego związku w sytuacji, w której nie szanujemy się wzajemnie i pokazujemy to w kłótni z partnerem.”

Fragment pochodzi z książki Joanny Jankiewicz pt. „TOXIC 2”.

relacje i związki

Jak rozpoznać toksyczne zachowanie?

30 października 2017

„Gdy zakochujemy się w kimś, mamy na nosie różowe okulary. Nie dostrzegamy jego wad, przymykamy oczy na pewne sprawy, nie chcemy słuchać innych ludzi, którzy mogą nas ostrzegać przed tym, że nasza ukochana osoba ma zły charakter. Na tym etapie związku nikogo nie słuchamy, często doprowadzając do szału bliższą i dalszą część rodziny i znajomych.

Otrzeźwienie przychodzi zazwyczaj dość szybko, choć znam przypadki, zarówno ze strony mężczyzn, jak i kobiet, że taki stan trwał latami, zanim dana osoba zorientowała się, że jej związek jest toksyczny. Najczęściej przebudzenie jest bardzo przykrym etapem, w którym wszystkie nasze dotychczasowe plany, nadzieje i marzenia wydają się tylko mrzonkami, a wszystkie szczęśliwe chwile zdają się nigdy nie mieć wcześniej miejsca.

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na jedną rzecz: w każdym związku, jak pokazałam na początku, istnieje toksyczność. Dopóki jednak jesteśmy w stanie sobie z nią wspólnie poradzić i nie wynika ona z wybitnie złych intencji drugiej strony, dopóty wszystko jest w normie. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy przez tę toksyczność zmienia się na gorsze nasze uczucie do partnera i nie jesteśmy w stanie funkcjonować w tym związku ani chwili dłużej.

Po czym można rozpoznać toksyczne zachowanie w relacji? Istnieje wiele przykładów toksycznych zachowań w związku dwojga ludzi, które mogą doprowadzić do poważnego kryzysu, a nawet ostatecznie do rozstania:

  • Brak lojalności. Katarzyna nie pamięta, żeby Tomasz jakąkolwiek decyzję podjął kiedyś sam. We wszystkim słuchał ojca i matki. Nawet na wakacje jeździli tam, gdzie szanowni teściowie sobie zażyczyli. Kasia miała momentami wrażenie, że jej mąż nigdy nie uniezależnił się od swoich rodziców, mimo że sam na siebie zarabia i od dawna jest dorosły. Bywały sytuacje, że Tomasz zwierzał się mamie z ich spraw intymnych — mówił jej, że ostatnio nie układa im się tak jak dawniej, że coraz częściej się kłócą, a on nie wie dlaczego. Niezliczone prośby Kasi, żeby nie opowiadał rodzicom o ich sprawach, trafiały jak kulą w płot. Mąż uważał, że rodzice są mu najbliżsi i mają prawo wiedzieć, co się u niego i żony dzieje. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Katarzyna nie słucha ich tak samo jak on — przecież ostatecznie zawsze mają rację. Czara goryczy przelała się, gdy Kasia i Tomasz budowali dom, o którym zawsze marzyli. Nie było aspektu, w który teściowa by się nie wtrąciła: od wylewki fundamentów, przez budowę dachu, kończąc na wystroju wnętrz. Każda decyzja Kasi była zła, matka Tomasza wszystko chciała poprawiać. A on tylko patrzył i przytakiwał, jakby nie miał swojego zdania.
  • Brak wsparcia. Beata bardzo dobrze pamięta, gdy rodziła Antosia. Pamięta, że nie było przy tym jej męża, Bartka, na którego bardzo liczyła. Okazało się, że zamiast być przy niej, wolał piwo i mecz z kolegami. Próbowała się do niego dodzwonić ze szpitala. Niestety, nie odbierał telefonu. Oczywiście potem ją przepraszał, ale dla kobiety nie miało to większego znaczenia. Przeprosiny przyjęła dla świętego spokoju. I liczyła na poprawę, która jednak nie nastąpiła. Z Antosiem i opieką nad nim została całkiem sama — Bartek przychodził zmęczony z pracy, szybko witał się z synem i zamykał w pokoju, by grać w gry do późnej nocy. Aktywizował się dopiero po awanturach, które powoli zaczynały Beatę męczyć, ponieważ niczym nie skutkowały. Potrzebowała jego wsparcia, opieki, czułości i pomocy przy malutkim dziecku. Nie dostała nic. Dzisiaj są po rozwodzie.
  • Wieczna krytyka. Wszyscy są niedobrzy, tylko ona jedna jest idealna i kryształowa. Nie ma sytuacji, w której popełniałaby błąd. Chodząca perfekcja. Najlepsza matka i żona. Wzór cnót. Tak samą siebie określała Lilka, żona Adama, która zawsze uważała, że inni robią wszystko źle, a ona tylko po nich poprawia i nadaje ich życiu sens. Lilka spóźniła się na wywiadówkę u syna? Wina męża, ponieważ jej o tym nie przypomniał. Syn pyskuje? Wina babci i dziadka, bo go rozpuścili jak dziadowski bicz. Szef odrzucił jej projekt? Z pewnością dlatego, że z nim nie sypia, w przeciwieństwie do Jolki z drugiego piętra, która ciągle się przed nim wdzięczy. I jak tu się wiecznie nie denerwować, skoro inni są tak niedoskonali i stają jej na drodze? No jak?
  • Zaborczość i zazdrość. Krystian nie mógł nigdzie wyjść bez karczemnej awantury ze strony swojej dziewczyny. Anna robiła mu pretensje za każdym razem, gdy chciał pójść z kolegami na piwo czy bilard. Z każdego wyjścia musiał się gęsto tłumaczyć. Z kim był? Co robił? Czy na pewno jej nie okłamuje? Czy na pewno nie było tam innych dziewczyn? A może jednak były? To dlaczego wrócił tak późno? Tak było przez cały ich związek, który trwał sześć lat. Kiedyś Krystian zapomniał jej powiedzieć, że tego dnia jego kolega obchodzi urodziny i został zaproszony na imprezę, która będzie się odbywała wyłącznie w męskim gronie. Jakimś cudem Anna dowiedziała się, gdzie kolega mieszka, i przyszła tam upewnić się, że rzeczywiście nie ma z nimi żadnej dziewczyny. Kolega Krystiana był uprzejmy i udowodnił jej, że tak właśnie jest. Annie to nie wystarczyło i kazała Krystianowi jak najszybciej wracać do domu. Chłopak nigdy nie zapomni tego, jak bardzo się wtedy za nią wstydził.
  • Osiadanie na laurach. „Skoro za mnie wyszłaś, to po co mam się starać?” — usłyszała któregoś dnia Ola od męża przy obiedzie, gdy próbowała mu dać do zrozumienia, że trochę więcej czułości w ich związku by nie zaszkodziło. Od tamtego momentu ona również przestała się starać.
  • Mijanie się/brak bliskości. Marta nie wie, kiedy to się zaczęło. Od pewnego czasu są dla siebie z mężem obcymi ludźmi, którzy spotykają się tylko popołudniami w jednym domu. Składa to na karb tego, że oboje zawsze dużo pracowali i nigdy nie mieli dość czasu, aby go w pełni wykorzystać. Gdy są w domu, prawie ze sobą nie rozmawiają, chyba że o dzieciach i obowiązkach domowych. Kiedyś potrafili przegadać wiele godzin. Dzisiaj nie łączy ich nic oprócz dzieci.
  • Brak zrozumienia i komunikacji w związku. Matylda była mistrzynią obrażania się o byle co. Patryk uważał, że gdyby można było zrobić z tego zawody, na pewno by je wygrała. Nie było dnia, żeby się o coś na niego nie obraziła. A to coś źle powiedział, a to czegoś nie zrobił. Zapomniał o ich miesięcznicy. Nie podlał kwiatów. Nie wyniósł śmieci. Widziała go na mieście z jakąś dziewczyną. Powiedział za dużo. W ogóle się nie odzywa. Mógłby być bardziej ambitny. Bardziej szarmancki. W pewnym momencie chłopak stwierdził, że Matylda go nie kocha, skoro jest z niego taka niezadowolona. Gdy odchodził, w złości powiedziała mu, że gdyby ją rozumiał, to by jej nie opuścił.
  • Zdrada. Kalina wiedziała, że Robert podoba się kobietom. Wysoki, czarnowłosy, latynoski typ. Gdziekolwiek się pojawił, już kilka wodziło za nim wzrokiem. Niestety, on również o tym wiedział, co go do reszty zepsuło. Kalina zwykła mawiać, że nie ma nic gorszego niż mężczyzna świadom swojej urody i wrażenia, jakie robi na kobietach. Była w związku z Robertem dziesięć lat, podczas których nieustannie słyszała zapewnienia, że to już na pewno ostatni raz. Nie potrafiła zliczyć ilości zdrad. Do dzisiaj nie może uwierzyć, że przez tyle czasu pozostawała tak ślepa i naiwna. Dużo łatwiej było mu przebaczyć po raz kolejny, niż uwierzyć, że on może jej nie kochać.
  • Nałogi i przemoc psychiczna i fizyczna. Arleta poznała Tadeusza w wieku 19 lat. Wiedziała, że pochodzi z rodziny alkoholików — jego tata miał z tym duży problem. On sam wydawał jej się zupełnie inny. Byli ze sobą kilka lat, skończyli studia, potem na świecie pojawiła się córka, wzięli ślub. Nic nie wskazywało na to, że Tadka ciągnie do alkoholu. Przez te wszystkie lata nie widziała, żeby pił więcej niż inni. Do czasu aż stracił zatrudnienie w firmie, w której pracował przez wiele lat. Strasznie to przeżył, nie wiedział, jak się odnaleźć w nowej sytuacji, a miał do wyżywienia rodzinę — wspólnie ustalili, że po urodzeniu drugiego dziecka Arleta zostanie w domu. Z dnia na dzień zmieniał się coraz bardziej. W pewnym momencie przestał szukać pracy. Zaczął natomiast coraz częściej zaglądać do kieliszka. Na prośby żony, żeby znalazł zatrudnienie, reagował agresją. Zamieniał się w kopię swojego ojca. Koszmar Arlety i jej dzieci trwał kilka lat. Pozwalała się bić, byleby tylko Tadeusz nie bił dzieci. Miarka się przebrała, gdy w napadzie złości mąż tak popchnął młodszego syna, że ten spadł ze schodów i złamał rękę. Tego dnia Arleta spakowała rzeczy dzieci i wyprowadziła się. Dzisiaj zdaje sobie sprawę z tego, że za długo tkwiła w tym związku i próbowała ratować coś, czego nie ma, kosztem swoich dzieci. Ma świadomość, że w podobnej sytuacji jest wiele kobiet, które żyją z takimi potworami pod jednym dachem, ponieważ nie mają gdzie pójść po pomoc. Obecnie Arleta pracuje w ośrodku pomocy społecznej i stara się pomagać takim osobom jak ona.

Wszystkie związki, w których pojawia się toksyczność, niezależnie od tego, czy powodem do niepokoju jest zachowanie mężczyzny, czy kobiety, charakteryzują się kilkoma cechami wspólnymi. Po pierwsze, w niemal każdym z nich partner na początku był dobry, kochający, a z czasem zaczął przejawiać coraz bardziej niewłaściwe zachowania.
Dostrzegamy coraz więcej zachowań, które nam się nie podobają, i zastanawiamy się, dlaczego dana osoba tak bardzo się zmieniła. Przecież kiedyś taka nie była! Z jakiegoś powodu zaczęliśmy się z nią spotykać!

Brakuje Ci celu w życiu?

 

Zdobądź ZA DARMO legendarnego ebooka Napoleona Hilla „Prawa Sukcesu” Superumysł oraz Określony Cel Główny.

Prawo Sukcesu

  • Wreszcie skupisz się na tym, czego naprawdę pragniesz.
  • Dowiesz się na czym w rzeczywistości polega PLANOWANIE i jaką ma moc w realizacji Twoich celów.
  • Poznasz 4-stopniową formułę, która pozwoli Ci zająć się w życiu tym, co przynosi Ci najwięcej satysfakcji i zysków

Pobieram ebooka!

Drugą cechą charakterystyczną jest to, że partner/partnerka upiera się, że wszystko jest w porządku i to my wyolbrzymiamy problem. Dzieje się tak zwłaszcza w przypadku kobiet, co do których mężczyźni mają przeświadczenie, że są mistrzyniami w stwarzaniu problemów. Nie mówię, że tak nigdy nie jest, zdarzają się sytuacje, w których rzeczywiście chcemy widzieć problem, jednak mówimy tu o sytuacjach problemowych, które istnieją naprawdę, a partner/partnerka nie chce ich sobie uświadomić. Bardzo trudno przyznać, zwłaszcza przed sobą, że jest się człowiekiem toksycznym. Praca nad sobą jest jednym z najtrudniejszych etapów terapii, ale jednocześnie stanowi milowy krok do uzdrowienia relacji. Oznacza on, że uświadomiliśmy sobie, że możemy robić krzywdę naszemu związkowi. To bardzo dużo. Wiele osób nie dochodzi do tego etapu i nigdy nie uświadamia sobie, że popełnia błąd.

Kolejną cechą charakterystyczną dla tego typu związków jest to, że jedno z partnerów chce wiedzieć, w jaki sposób uświadomić drugiemu konieczność zmian. Prawie każda osoba, która ma problem z partnerem, szuka klucza, dzięki któremu dotrze do ukochanej osoby i przekona ją do uświadomienia sobie istniejącego problemu i zmiany zachowania. Trzeba zrozumieć jedno: wszystkie te osoby kochają swoich partnerów/partnerki i chcą dla nich jak najlepiej. Niestety, im dłużej trwa toksyczne zachowanie partnera, tym bardziej te osoby czują się zranione. Taki związek oddziałuje w znaczny sposób na naszą psychikę i emocje, jednocześnie powodując, że powoli, z dnia na dzień, przestajemy kochać. A co za tym idzie — przestajemy się starać. I któregoś dnia po prostu odejdziemy.

Ostatnią cechą typową dla osób, które żyją w podobnych związkach, jest to, że każda z nich zastanawia się nad sensem trwania takiej relacji. Zakończenie związku to poważna decyzja, niezależnie od tego, czy posiada się dzieci, czy nie. Budowanie relacji wymaga wiele czasu i energii, więc nic dziwnego, że trudno nam się rozstać z osobą, z którą spędziliśmy wiele lat. Samo zerwanie jest bolesnym przeżyciem i sprawia, że mamy dość bycia z kimkolwiek. Wiele osób zastanawia się, czy po zerwaniu zdoła sobie ułożyć życie z kimś innym, skoro przez tyle lat nie udało im się to z daną osobą. Wychodzą z takich związków głęboko poobijane psychicznie, często z obniżonym poczuciem własnej wartości, i nie wierzą, że mogą jeszcze kiedyś być szczęśliwe.”

Fragment pochodzi z książki Joanny Jankiewicz pt. „TOXIC 2”.

relacje i związki

Dlaczego ofiary nie odchodzą?

27 października 2017

„Ktoś zapyta: dlaczego Robert tkwił tak długo w toksycznym związku? Jest bardzo dużo przyczyn, dla których kobiety czy mężczyźni latami żyją w tego typu relacjach i nie odchodzą. Nie jestem w stanie przedstawić wszystkich czynników, które kierują ofiarami przemocy, ale mogę podać m.in. takie:

  • Brak wsparcia ze strony najbliższych i przyjaciół. Bardzo często kobieta czy mężczyzna będąca/będący ofiarą przemocy jest izolowany/izolowana od rodziny i przyjaciół. Nie ma się do kogo zwrócić, nawet gdyby chciał/chciała odejść, to nie ma dokąd. Przynajmniej tak się takiej osobie wydaje. Kobiety czują się uwięzione w pułapce — uważają, że nie są w stanie przerwać swojej izolacji, ponieważ są zależne od mężów finansowo i nie mają nawet kilku złotych na własne potrzeby. Niby w jaki sposób miałyby odejść? Przełamanie tego typu izolacji jest trudne, szczególnie w sytuacji, kiedy jesteśmy przerażeni tym, że partner może zrobić krzywdę nam lub naszym dzieciom. Zwłaszcza że osoby, które stosują przemoc psychiczną, robią wszystko, aby odseparować ofiary od kogokolwiek, kto im pomoże.
  • Niska samoocena. Wiele ofiar uważa, z powodu wieloletniego znęcania się nad nimi, że nie poradzą sobie same. Długotrwałe wmawianie nam, że do niczego się nie nadajemy, wyrządza olbrzymie dziury w naszej psychice — po jakimś czasie w to wierzymy (pokazuje to dobitnie przypadek Roberta). Zaczynamy wierzyć, że to my jesteśmy winni zaistniałej sytuacji, uważamy, że nie zasługujemy na nic lepszego, choć to oczywista nieprawda.
  • „Co ludzie powiedzą?”. To argument, który bardzo mocno działa w społecznościach wiejskich. Gdy wszyscy się ze wszystkimi znają, bardzo trudno o odrobinę prywatności, a sprawy małżeńskie przestają takimi być. Dla ludzi, którzy wysoko cenią sobie zdanie innych, będzie to bariera nie do przeskoczenia. Bardzo często dodaje się do tego względy religijne, które zabraniają opuszczania męża, niezależnie od tego, jakim by był katem. Wiara w tzw. dobro rodziny jest bardzo silna w przypadku niektórych ofiar i sprawia, że wolą żyć z oprawcą pod jednym dachem, niż od niego odejść.

 

Kilka dni temu rozmawiałam z dziewczyną, której matka przez lata żyła w takim związku „dla dobra dzieci”. Poniższą historię powinna przeczytać każda matka, która zamierza zostać z tyranem po to, żeby jej dzieci miały pełną rodzinę.

Z gabinetu terapeuty

Mam na imię Ania, a moje życie to piekło. Wychowałam się w małej wsi niedaleko Rzeszowa. Mam młodszą siostrę, którą bardzo kocham. I rodziców, których nienawidzę.

Miałam 5 lat, kiedy po raz pierwszy ojciec uderzył przy mnie mamę, a potem podniósł moją młodszą siostrę i rzucił nią jak szmacianą lalką o ścianę. Próbował złapać również mnie, ale był zbyt pijany, by mnie dogonić. Wtedy uciekłyśmy do cioci, która mieszka obok.

Dzisiaj mam 20 lat. Przez 15 lat mojego życia musiałam patrzeć, jak mój ojciec poniża, obraża, bije i wykorzystuje seksualnie moją matkę. A ona się na to godzi. Dzisiaj uważam, że była od niego uzależniona.

Przez większość mojego dzieciństwa chodziłyśmy z siostrą na palcach, byleby tylko nie urazić Pana i Władcy. Kiedy wracał z pracy, matka uciszała nas, ponieważ tata jest zmęczony i musi odpocząć. Podstawiała mu obiad pod nos, a on oczywiście go krytykował. Kilka razy wylał matce zupę (nieraz wrzątek) na nogi albo na ręce, ponieważ jego zdaniem była niesmaczna.

Matka nigdy nie pracowała. Ojciec zawsze mówił, że jest na to zbyt głupia i umie tylko rozstawić nogi, bo nawet gotowanie i sprzątanie jej nie wychodzi. Miał do niej pretensje, że nie urodziła syna, tylko same córki. Wiem, że wydzielał jej pieniądze i lubił słuchać, jak o nie błaga. Zdarzały się sytuacje, że jej nie dawał i chodziła cały dzień głodna, a my razem z nią.

Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego pozwala mu siebie i nas tak traktować. Po kolejnej awanturze i biciu zawsze ją pytałam, dlaczego to znosi i dlaczego każe znosić to nam. Prosiłam ją, żebyśmy uciekły. Ale dla niej było ważniejsze to, co ludzie powiedzą, niż dobro własnych dzieci. Mówiła, że nie ma żadnych pieniędzy, ale wiem, że by sobie poradziła. Mogłyśmy uciec w wiele miejsc, choćby do dziadków.

Moja siostra miała przez tego zwyrodnialca kilka razy połamane kości — ze szpitala chcieli dzwonić na policję, ale ani mama, ani siostra nigdy nie wniosły zarzutów. Mnie ojciec zaczął się bać, gdy któregoś dnia (miałam 13 lat) jakimś cudem wyrwałam mu z ręki pas, którym chciał mnie bić, i wrzasnęłam, że jak jeszcze raz mnie uderzy, to przyjdę do niego w nocy, kiedy będzie spał, i go uduszę albo poderżnę mu gardło. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Cofnął się o krok, przyglądał mi się bardzo długo. Aż w końcu wyszedł z pokoju. Wiedział, że nie żartowałam. Od tamtej pory mnie nie uderzył, ale musiałam patrzeć, jak robi to matce. W pewnym momencie przestałam jej żałować, gdy zobaczyłam, jak potulnie idzie z nim do sypialni, mimo że niedawno skatował jej córkę. Zaczęłam jej nienawidzić.

Miałam 18 lat, kiedy wyszłam z domu, i już tam nie wróciłam. Pojechałam od razu do dziadków. Mama usiłowała mnie ściągnąć do domu, mówiła, że ludzie gadają i że wszystko się ułoży, bo ojciec obiecał jej, że się zmieni. Nie obchodziło mnie to. Takich obietnic słyszałam przez całe życie ze sto.

Dzisiaj mam 20 lat, zdiagnozowaną depresję i nerwicę. Kupa psychologów próbowała mnie już poskładać. Teraz chodzę do piątego. Moi dziadkowie bardzo mnie kochają i nie ustają w wysiłkach, żebym wyszła na ludzi. Mówią, że jestem wartościowa i że mnie kochają. Ja nie wierzę, że jestem coś warta. Martwię się o siostrę. Matka zabroniła nam się ze sobą kontaktować, ale wiem, że jest jej ciężko samej. Niedługo kończy 18 lat, dziadkowie powiedzieli, że ją stamtąd zabiorą. Ją pewnie też trzeba będzie poskładać.

Jeden z psychologów kazał mi napisać list do matki. Powiedział, że mam wyrzucić wszystkie złe emocje. Napisałam coś takiego:

Dziękuję ci, mamo,
za to, że musiałam patrzeć,
jak ojciec krzywdził ciebie i moją siostrę.
Dziękuję ci, mamo,
za wszystkie nieprzespane z bólu noce.
Dziękuję ci, mamo,
za to, że ważniejsze było dla ciebie
zdanie obcych ludzi niż nasze dobro.
Dziękuję ci, mamo,
że nie zadbałaś o nas ani przez moment.
Dziękuję ci, mamo,
że nie nauczyłaś mnie, co to miłość.
Dziękuję ci, mamo,
za zbyt wczesne dorastanie.
A najbardziej dziękuję ci, mamo, za to,
że przez ciebie nie chce mi się dalej żyć.

Chciałam wysłać to matce na Dzień Matki. Jeszcze nie wiem, czy tak zrobię. Psycholog mi to odradza.

 

  • Wiara w to, że dana osoba się zmieni. Z punktu widzenia wielu osób jest to myślenie kompletnie nieracjonalne. Mimo to wiele kobiet/mężczyzn zostaje przy ukochanych osobach w nadziei, że obietnice, które składają, nareszcie przestaną być czcze i puste. Niektórzy ludzie, zwłaszcza kobiety, mają bardzo silną wiarę w instytucję małżeństwa, wynikającą najczęściej z przekonań religijnych. Dlatego taka kobieta pozostaje w krzywdzącym ją związku, ponieważ „dzieci potrzebują ojca”, a ona jakoś sobie poradzi. Nie zdaje sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza swoim dzieciom i sobie. Czasami jest też tak, że jeśli kobieta pochodzi z rodziny patologicznej, w której bicie było na porządku dziennym, to może uważać, że tak wygląda małżeństwo. Może mieć jego spaczony obraz przez własne złe doświadczenia.
  • Brak własnych pieniędzy. Bardzo często godzimy się na przemoc i złe traktowanie, ponieważ boimy się, że sami sobie nie poradzimy. Kobieta, która nie ma stałej pracy i jest w 100% zależna od męża, prędzej zgodzi się na takie traktowanie niż na odejście, ponieważ żyje w przeświadczeniu, że nie ma doświadczenia zawodowego i nikt jej nie przyjmie do pracy. A nawet gdyby ktoś ją przyjął, to ma tak niską samoocenę, że wierzy w to, że nie nadaje się do pracy.
  • Zwyczajny strach. Bywają kobiety tak zastraszone, że jakakolwiek myśl o ucieczce czy zostawieniu męża wydaje się im nie do przyjęcia. Obawiają się, że on je znajdzie i zemści się za ten samowolny krok. Ze strachu przed nim nie potrafią podjąć żadnej samodzielnej decyzji. Nie pójdą na policję, nie wniosą sprawy do sądu. Jeśli już zdarzy im się zgłosić policji skargę, to szybko ją wycofują.”

Fragment pochodzi z książki Joanny Jankiewicz pt. „TOXIC 2”.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

inne

Wygrywamy z wrogiem — pomagamy osobie w depresji

6 czerwca 2017

„W każdej chwili może się do nas zwrócić ktoś, kto ma kłopoty z własnymi emocjami. Może to być każdy — przyjaciółka z dzieciństwa, sąsiad, kolega z pracy. Bardzo dużo osób nie chce jednak, aby im pomagano. Kryją się ze swoją chorobą, nie chcąc, aby kiedykolwiek wydostała się na światło dzienne. Uważają, że to ich prywatne sprawy, i nie chcą angażować w nie innych. Boją się, że fakt, że sobie nie radzą, zostanie poczytany za słabość.

Niestety, bardzo dużo osób tak właśnie myśli, dlatego nie szuka pomocy. A często naprawdę niewiele trzeba, żeby takiej osobie zrobiło się lżej. Ktoś pewnie zaraz powie, że to frazes, ale niekiedy wysłuchanie osoby, która choruje na depresję, może jej wiele dać. To nie zlikwiduje problemu jako takiego, ale może dodać tej osobie otuchy.

Zwracam się teraz do Ciebie jako do osoby, która może pomóc. Nie myśl sobie, że się nie nadajesz, że tylko pogorszysz sprawę. Jeśli będziesz dobrym słuchaczem, skoncentrujesz się na tym, co mówi do Ciebie druga osoba, możesz przynieść wiele dobrego. Nie oceniaj, nie potępiaj, nie krytykuj. Wiesz dlaczego? Bo któregoś dnia Ty też możesz się znaleźć w takim miejscu. Wstyd się przyznać, ale byłam bardzo mało wyrozumiała dla słabości, dopóki mnie samej to nie spotkało. Teraz już wiem, że nie wolno takich osób wrzucać do jednego worka, oceniać ich i wydawać krzywdzących komentarzy. Depresja to choroba, która nieleczona może doprowadzić do myśli samobójczych. Nigdy nie wolno jej lekceważyć, niezależnie od tego, kogo z naszego otoczenia dotyka.

Od razu Ci powiem, że bycie dobrym słuchaczem nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli na depresję cierpi bliska nam osoba. Wiąże się z tym tak duży ładunek emocjonalny, że często nie możemy słuchać rzeczy, o których mówi nam chory człowiek. Podczas tej rozmowy w naszej głowie rodzą się tysiące pytań i myśli, a każde z nich oddala nas od tej osoby.

Najbardziej niebezpieczna sytuacja jest wtedy, gdy wiemy, że stadium depresji jest bardzo zaawansowane (pojawiają się skłonności samobójcze, chory rzadko kiedy miewa dobre dni), a bliska nam osoba nie chce iść do lekarza. Niestety, to bardzo częsty przypadek. Co wtedy zrobić? Wiem, że to trudne, ale nie wolno odpuszczać, tym bardziej jeśli osoba chora jest dla nas bliska. Wiem, że przez to może zakończyć się przyjaźń, wiem, że narażamy się na agresję i gniew, lecz mimo wszystko trzeba walczyć o to, aby chory udał się do lekarza i z nim porozmawiał. Dobry lekarz z pewnością pomoże. Jeśli zostawimy taką osobę samą, to jej stan się od tego nie poprawi. Depresja się nie cofa. Depresja postępuje. Nasze postępowanie musi być nacechowane taktem i delikatnością na tyle, na ile to możliwe w danej sytuacji. Trzeba dać do zrozumienia choremu, że robimy to z troski o jego życie i zdrowie.

Drugą istotną kwestią jest sytuacja, w której słyszymy o chęci popełnienia samobójstwa. Nigdy tego nie lekceważ. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób tak mówi, żeby zwrócić na siebie uwagę, jednak przeważnie to jest wołanie o pomoc i nigdy nie wiesz, jak to się zakończy. Nie reaguj także lękiem i wycofaniem się. Taki człowiek powinien jak najprędzej udać się do specjalisty. Ludzie myślą o śmierci, gdy są smutni, źli, sfrustrowani. Często tacy ludzie nie widzą wyjścia i nie mają nadziei. Jeśli ta osoba jest wierząca, można jej zaproponować porozmawianie z księdzem. Na pewno nie wolno zostawić takiej osoby samej z własnym lękiem i poczuciem, że w jej życiu już nic lepszego się nie wydarzy. Nasza rola ponownie sprowadza się do słuchania i taktownej rozmowy.

Rozmowa i słuchanie kogoś, kto utracił wszelką nadzieję, są niezwykle trudne i wiele osób rezygnuje, tracąc zaangażowanie, nie czując się na siłach. Ludzie, którzy chorują na depresję, rzadko kiedy spotykają się ze zrozumieniem ze strony otoczenia. Bywa, że inni dziwią się, że ktoś może być tak przygnębiony, że nie ma siły wstać z łóżka, zwłaszcza gdy uważaliśmy go za osobę silną. Ponadto nie rozumiemy, czy depresja nie jest próbą zamaskowania faktycznego lenistwa (nie chce mu się pracować, więc mówi, że ma doła). Powoli osoby z otoczenia chorego zaczynają odczuwać frustrację i złość na to, że nie potrafi on poradzić sobie z własnymi emocjami. Chory bardzo często słyszy od bliskich osób słowa, których nigdy nie powinien był usłyszeć. Bliscy chcą zrozumieć taką osobę, lecz niejednokrotnie wykazują brak empatii i zrozumienia.

Brak wiedzy na temat depresji sprawia, że to słowo jest często nadużywane. Gdy ktoś mówi nam, że ma depresję, można usłyszeć, że ktoś inny też ją miał i udało mu się z niej wyjść. Otóż nie, z depresji nie wychodzi się tak łatwo jak z przeziębienia. Nie chodzi o chwilowe przygnębienie czy smutek. To jest taka sama różnica jak między smutkiem poporodowym a depresją poporodową. Smutek poporodowy to zaburzenie, które nie powinno się utrzymywać dłużej niż dwa tygodnie. Depresja poporodowa może być efektem nieleczonego smutku poporodowego i trwać latami, a nieleczona doprowadzić do psychozy. Taka jest właśnie różnica. Dlatego nie wolno bagatelizować, gdy ktoś mówi, że ma depresję, a my czujemy, że mówi prawdę, i widzimy, że od dłuższego czasu dzieje się z nim coś niedobrego.

Czego nie wolno mówić osobie, która choruje na depresję? Można wyróżnić kilka typowych zdań, które chyba każdy z nas choć raz w życiu usłyszał. Nikomu nie polepszają nastroju, a i tak wielu ludzi je stosuje, ponieważ uważa, że w ten sposób komuś pomoże. Niestety, tak nie jest.

„Ktoś ma gorzej niż ty”. Oczywiście jest to prawda. Niemal w każdej sytuacji jest ktoś, kto może mieć gorzej od nas. Mój mąż kiedyś powiedział, że jak ktoś mu rzucił taki tekst, to odpowiedział: „Jak mi źle, to mało mnie obchodzi, że dzieci w Afryce głodują”. Może jest to brutalne, ale prawdziwe. Jesteśmy egoistyczni i zazwyczaj gdy jest nam bardzo źle, nie myślimy, że ktoś gdzieś może mieć gorzej od nas. Skupiamy się na własnym bólu i cierpieniu. Takie rady tylko pogłębiają poczucie winy, ponieważ osoba chora może pomyśleć, że skoro są gdzieś ludzie, którym jest gorzej, to ona nie ma prawa się smucić, i będzie miała wyrzuty, że jednak to robi. Pomyśli sobie, że skoro się smuci, to musi być z nią coś nie tak, bo inni mają gorzej.

„Życie jest trudne”. Kolejna prawda, lecz nic nie wnosi. Nikt nam nie mówił, że życie będzie proste. To nie ma znaczenia. Znam osoby, którym niczego w życiu nie brakuje, nie mają żadnych problemów finansowych, rodzinnych, zdrowotnych, ale mają depresję.

„Nie użalaj się nad sobą/nie bądź dzieckiem/bądź mężczyzną i nie maż się/ogarnij się”. To słowa bardzo często używane, zwłaszcza przez bliskie osoby z otoczenia chorego, które niby powinny mu dać jak najwięcej wsparcia. Bardzo często depresja trwa na tyle długo, że bliskim kończy się cierpliwość i uważają, że chory użala się nad sobą i lubi być w centrum uwagi. Nie o to tutaj chodzi. Osoba chora nie zabiega o uwagę. Osoba chora najchętniej, by się zaszyła w jakiejś dziurze i nigdy z niej nie wychodziła. Czuje, że jej życie jest tak beznadziejne, że nic nie ma sensu. Ona stwierdza fakt, który dla niej wydaje się oczywisty, nie widzi pozytywnych stron. Nie ma w tym użalania się nad sobą.

„Będzie dobrze, przejdzie ci”. Nie, samo nigdy takiej osobie nie przejdzie. To nie jest choroba przejściowa. Nieleczona może mieć poważne konsekwencje.

„Czas leczy rany/po burzy wychodzi słońce”. To jedne z głupszych rzeczy, jakie można powiedzieć osobie, która choruje na depresję. Po pierwsze, czas nie musi wcale leczyć ran, to frazes, do tego pusty. Po drugie, nie jest powiedziane, że po złym czasie przyjdzie ten dobry, czasami zła passa trwa latami. Ale nie o to tu chodzi. Osoba, która choruje na depresję, nie wierzy, że będzie lepiej. Ona nie ma nadziei, nie widzi wyjścia z danej sytuacji. W miarę pogłębiania się choroby może popadać w coraz większe przygnębienie.

„Przestań być takim egoistą, świat nie kręci się tylko wokół ciebie”. Kolejne stwierdzenie, które bardzo często pada z ust najbliższych i powoduje poczucie winy u drugiej osoby.

„Ja też miałem depresję, to przechodzi”. Po raz kolejny powtarzam: depresja nie przechodzi jak katar po siedmiu dniach. Jeśli ktoś mówi, że miał depresję i mu przeszła, to znaczy, że nigdy nie miał depresji.

„Nie wymyśliłeś sobie tej depresji? Chyba przesadzasz”. Następne oskarżenie, które najczęściej pada ze strony bliskich osób. Takie zdanie to komunikat, że tak naprawdę nie interesuje Cię, co się dzieje z bliską osobą. Uważasz, że coś sobie wymyśliła i nie jest do końca pewna, co się z nią dzieje. W tym możesz mieć trochę racji, ponieważ osoby, które chorują na depresję, często nie mają świadomości, że dzieje się z nimi coś złego. Lecz na pewno niczego sobie nie wymyśliły.

„Wyjdź do ludzi”. Dla osoby, która choruje na depresję, taka rada jest bezwartościowa. To ostatnia rzecz, którą zrobi. Chory nie chce widywać nikogo, najchętniej zamknąłby się w pokoju i nie wychodził do końca życia. Nie interesuje go nic z tego, co interesowało go wcześniej. Przeraża go pojawienie się wśród innych ludzi i perspektywa wyjścia z domu.

„Nie mogę już na ciebie patrzeć, jak się męczysz”. Takie zdanie najczęściej wypowiadają rodzice do nastoletnich dzieci, które mają depresję. Oczywiście trudno ich nie zrozumieć. Żaden rodzic nie lubi patrzeć, jak ich dziecko cierpi, jednocześnie nie potrafiąc mu pomóc.

„Jesteś nienormalny/jesteś psychiczny”. Na końcu coś, co boli najbardziej. Dajemy do zrozumienia drugiej osobie, że jest inna, nienormalna i powinna coś ze sobą zrobić. Nasza wypowiedź jest nacechowana negatywnie, a osoba chora czuje się zła, gorsza od innych, mimo że to nie jej wina, że jest chora.

Ktoś mi zaraz powie: no dobrze, ale co w takim razie mówić? Osobie chorej można powiedzieć wiele rzeczy, byle z taktem i delikatnością.  Poniżej przedstawiam kilka zdań, których można użyć w rozmowie z osobą chorującą na depresję:

„Pamiętaj, że nie jesteś z tym sam”. To bardzo pozytywny przekaz. Dajemy drugiej osobie do zrozumienia, że nie jest sama ze swoim problemem i że jej nie zostawimy. To podnosi na duchu.

„Jesteś dla mnie ważny”. To zdanie jest priorytetem, zwłaszcza jeśli wcześniej nasze stosunki nie układały się najlepiej. Bardzo często rodzice zapominają to mówić własnym dzieciom, które myślą, że rodzice się nimi nie interesują. Mówmy to sobie codziennie. Mówmy to do partnera, mówmy to do dzieci, mówmy to do rodziców, rodzeństwa i przyjaciół.

„Czy mogę cię przytulić?/Chcę ci pomóc”. Pokazujemy, że chcemy pomóc, że nie jesteśmy obojętni na jego chorobę. Czujemy zaangażowanie.

„Nie zwariowałeś”. Dajemy do zrozumienia, że wiemy, że depresja jest chorobą i że nie można jej sobie wymyślić. Wiemy, że może dosięgnąć każdego z nas. Pokazujemy, że nie uważamy osoby chorej za inną niż wszystkie.

„Zawsze będę cię wspierać/nie zamierzam cię z tym zostawić”. Pokazujemy choremu, że jest nadzieja i że nie jest z chorobą sam, dajemy mu nasze wsparcie.

„Martwię się o ciebie”. Pokazujemy, że zależy nam na drugiej osobie i faktycznie przejmujemy się tym, co się z nią dzieje.

„Razem przez to przejdziemy/jestem obok”. Osoba chora musi wiedzieć, że nie jest sama, że zawsze jest ktoś, kto będzie ją wspierał, zarówno w walce z chorobą, jak i w procesie leczenia.

Co jest najważniejsze w pomocy choremu? Wsparcie i akceptacja. Nie jest to proste, wymaga bardzo dużej siły woli, niepoddawania się irytacji. Daj do zrozumienia takiej osobie, że z nią jesteś. Postaraj się zrozumieć, że takie zachowanie nie jest wyrazem lenistwa, a osoba chora nie chce zrobić Ci na złość. Jej choroba nie ma nic wspólnego z Tobą, to jest w niej. Aby choroba całkowicie odeszła, konieczne jest nie tylko leczenie, ale i praca nad sobą. Do tego potrzeba czasu. Nie oczekujmy od chorego rzeczy niemożliwych. Bardzo dobrze pokazuje to historia Anny.

Zaraz po urodzeniu dziecka nie miałam siły ani ochoty na nic. Wszystko robiłam automatycznie, ale w pewnym momencie ograniczyłam się tylko do opieki nad Stasiem. Nie sprzątałam, przestałam gotować, prać czy zmywać naczynia. Po prostu, tak z dnia na dzień, nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć. Mąż twierdził, że robię mu na złość, bo uważam, że nic tylko zrzędzi, że jest zmęczony, i chcę mu pokazać, że on ma mi pomagać. A ja w ogóle o nim nie myślałam! Gdybym mogła, to cały czas bym spała. Nie cieszyłam się tym, że w końcu mam upragnione dziecko, nie odczuwałam przyjemności z przytulania go ani zajmowania się nim. Teściowa uważała, że się nad sobą rozczulam, i cały czas mi mówiła, jak to ona miała ciężko, bo wychowywała jednocześnie szóstkę dzieci, a ja mam jedno i nic mi się nie chce robić. Czułam się jak śmieć, ja, nic niewarta szmata do podłogi. Myślałam o sobie w najgorszy możliwy sposób. Bo co to za matka, która nie posprząta domu, która nie ugotuje obiadu, która nie wypierze? Jakaś wybrakowana. Dopiero moja siostra zauważyła, że jest coś ze mną nie tak, i zaprowadziła mnie do lekarza. Tam po raz pierwszy usłyszałam o depresji poporodowej. Mąż i teściowa nadal uważają, że jestem zwyczajnie leniwa, a depresja to wymysły konowałów i moja wymówka.

Bardzo często irytujemy się na bliskie nam osoby, że nie robią tego, co kochały wcześniej. Zamiast potęgować tak poczucie winy, warto powoli, w miarę polepszania się samopoczucia zachęcać do lubianych wcześniej aktywności — wyjść na spacer, razem coś ugotować, obejrzeć ciekawy film. Nic na siłę, ale jeśli zauważymy poprawę, można to wykorzystać. Chory czasami odmawia zrobienia czegoś, ponieważ myśli, że nie da rady. Nasza rola jest taka, aby go przekonać, że potrafi, a my w niego wierzymy.

Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką musisz zrobić dla osoby chorej, jest motywowanie jej i zachęcanie do leczenia, jeśli nie chce tego zrobić. Podsuwaj jej materiały na temat depresji, rozmawiaj o tym, chodź do specjalisty, jeśli tego potrzebuje. Jeśli przyjmuje leki, postaraj się dbać, by je brała. Leki nie wyleczą nikogo od razu, na efekty terapii czeka się ok. trzech tygodni.

Musisz się także przygotować na wahania nastroju osoby chorej. Jednego dnia możesz dostrzec poprawę, chory sam chce podejmować wiele aktywności, nastaje widoczna zmiana na lepsze jego stanu, a następnego nie będzie mógł ani chciał wstać z łóżka. To się zdarza. Ten schemat jest powtarzalny i irytujący dla bliskich osób. Budzi nadzieję i zarazem rozczarowanie. Wtedy bardzo trudno jest nie okazać zniecierpliwienia, nie podnieść głosu, wspierać. Na tym właśnie polega okrucieństwo tej choroby — jest ona bezlitosna zarówno dla osoby chorej, jak i dla bliskich jej osób. Staraj się jak najmocniej okazać tyle ciepła, wyrozumiałości i wrażliwości, ile w sobie masz. Unikaj też przesadnej empatii, bo to może zachęcić do nadmiernego narzekania. We wszystkim trzeba znaleźć złoty środek. Tak samo jak osoba chora walczy ze swoją chorobą, tak samo Ty walczysz ze sobą, aby być empatycznym i nie dać się wciągnąć w pesymistyczne myślenie. Pamiętaj: nic na siłę. Jeśli osoba chora chce leżeć do południa w łóżku, niech leży. Jeśli nie chce iść na spacer, niech nie idzie. Nie chce rozmawiać, to jej nie zmuszaj. Ale nigdy nie zostawiaj jej samej. Niech wie, że jesteś przy niej, że ją wspierasz, kochasz i walczysz tak samo ciężko jak ona.

Następna bardzo ważna rzecz: nigdy nie ignoruj myśli samobójczych. Osoby, które chorują na depresję, niezwykle często interesują się tym tematem — porządkują swoje sprawy, spisują testament, rozmawiają o tym, podejmują się ryzykownych działań, gromadzą ostre przedmioty i dużą ilość leków. Wiele gróźb jest ignorowanych, ponieważ bliscy nie wierzą, że są one realne. Nie wszystkie myśli samobójcze kończą się próbą samobójczą, ale jeśli zaobserwujesz coś, co Cię niepokoi, to skontaktuj się z lekarzem chorego. Tylko psychiatra ma odpowiednią wiedzę, by stwierdzić, czy dana osoba może popełnić samobójstwo. Ustawa o ochronie zdrowia psychicznego mówi, że w ostateczności, w przypadku zagrożenia życia, chorego można leczyć wbrew jego woli. Tak jak mówię — jest to ostateczność, sytuacja, w której nie jesteś w stanie zagwarantować, że dana osoba sobie czegoś nie zrobi pod Twoją nieobecność. Nie jesteś w stanie przebywać z nią cały czas. Niekiedy nie ma wyjścia. Niekiedy w ciężkiej depresji szpital jest wybawieniem.

Do szpitala trafiają osoby, które nie potrafią już kontrolować swojego zachowania, mają natarczywe myśli samobójcze lub próby odebrania sobie życia za sobą. Zdecydowanie lepiej jest wtedy skierować chorego do szpitala, ponieważ sami nie potrafimy zapobiec nieszczęściu. Leczenie jest także wskazane, gdy pobyt w danej rodzinie jeszcze bardziej pogłębia depresję chorej osoby.”

Fragment pochodzi z książki „Depresja niewidzialny wróg” Joanny Jankiewicz.

inne

Długotrwały stres

12 maja 2017

„Najczęściej stres nie wywołuje depresji. Bardzo często każdy z nas się stresuje — dzieje się to niemalże codziennie, ale w pewnym momencie zapominamy o stresie, ponieważ nie jest on dominujący w naszym życiu. Problem zaczyna się wtedy, gdy jesteśmy narażeni na sytuacje stresowe przez cały czas. Jednym z przykładów może być mobbing, którego doświadczamy w miejscu pracy. Praca jest ważnym elementem naszego życia. Spędzamy w niej bardzo dużo czasu. Wyobraź sobie sytuację, w której kierownik Cię nęka, obraża, poniża, krytykuje za wszystko, nie daje się wykazać i ośmiesza. Oczywiście możesz odejść z pracy. Jednakże nie wszyscy mają taką możliwość. Osoba, która musi z jakiegoś powodu pracować w takim miejscu, z takim człowiekiem, bardzo szybko odczuje wpływ długotrwałego stresu nie tylko na swój organizm, ale także na swoją psychikę. Oto historia Klaudii, która nie pracuje już w takim miejscu od dwóch lat, ale do tej pory leczy się na depresję.

„Bardzo długo starałam się o pracę w pewnej firmie. Gdy w końcu mi się udało, bardzo się cieszyłam. W mojej branży ta firma to był prestiż. Wszyscy chcieli tam pracować, wszyscy się pchali. To, że wybrali mnie, to było wyróżnienie. Tak wtedy myślałam. Na początku było okej. Poznawałam ludzi, firmę, wprowadzano mnie powoli w nowe obowiązki. Gdy przedstawiono mnie Alicji, kierowniczce mojego działu, sądziłam, że jest bardzo miła. Sprawiała wrażenie kompetentnej, pewnej siebie i przyjacielskiej osoby. Nigdy w życiu bym nie powiedziała, że urządzi mi takie piekło. Gdybym wtedy wiedziała, nigdy nie podałabym jej ręki.

Jeszcze przez tydzień od momentu naszego zapoznania się był spokój. Przydzielała mi zadania, od czasu do czasu poprawiała mnie, ale bez żadnych złośliwości, jak to przełożony. Dzisiaj myślę, że ona mnie po prostu badała — na ile sobie pozwolę, czy można mnie zmiażdżyć, czy dam się podporządkować. Pierwsza lampka zapaliła mi się, gdy znajomi z pracy zapytali mnie, co sądzę o Alicji. Odpowiedziałam wtedy, zresztą zgodnie z prawdą, że wydaje się w porządku. Spojrzeli na mnie dziwnie, jedna osoba nawet się zaśmiała, ale nie kontynuowali tematu. Wtedy nie wiedziałam, o co im chodzi. Mam do nich żal, że mnie nie uprzedzili, a potem że nie stanęli po mojej stronie.

Bardzo szybko się przekonałam, o co im chodziło. W pewnym momencie Alicja zaczęła na mój widok reagować niemalże alergicznie. Wszystko, co robiłam, było źle. Każdy raport był do poprawy, mimo że robiłam go tak samo jak wcześniej. Po jakimś czasie codziennie słyszałam, że nie potrafię głupiego polecenia wypełnić jak należy, że to cud, że skończyłam studia, bo ona by mnie nie przepuściła nawet przez podstawówkę. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Wykpiwała każdy mój pomysł, posuwała się nawet do tego, że głośno krytykowała sposób, w jaki się ubierałam, mimo że mój ubiór był zgodny z dress code’em firmy. Na początku postanowiłam być twarda. Pomyślałam sobie, że to przetrzymam, i nie reagowałam na zaczepki. Jak się okazało, to był błąd. Moja szefowa ewidentnie chciała, żebym jej odpyskowała, żeby mogła mnie wyrzucić. A ja tego nie robiłam.

Każdy dzień zaczynał się więc jej krzykiem o byle głupotę. Wystarczył jeden mały błąd, a potrafiła zrobić awanturę z wyzwiskami na pół firmy. Inni pracownicy nie reagowali. Stali i patrzyli, jak mnie obraża i ośmiesza. Wszyscy się jej bali, bo wściekła bywała nieprzewidywalna. Kiedyś widziałam, jak w furii podarła koledze cały projekt, nad którym siedział kilka dni, bo coś jej się nie podobało. Kontrolowała mój czas pracy, wiedziała, z kim rozmawiałam i ile czasu spędziłam na lunchu. Opowiadała o mnie niestworzone rzeczy innym pracownikom. Na każde moje pytanie reagowała niemalże agresją. A ja bałam się już pytać. Ciągle chodziłam spięta, przestałam jeść w pracy, żeby nie denerwować Alicji, nie rozmawiałam z nikim, całe dnie potrafiłam spędzać za biurkiem, bez żadnej przerwy, nawet na toaletę. Gdy wychodziłam z pracy, serce waliło mi jak młotem, bo bałam się, że mnie zatrzyma, wymyśli jakiś błąd i zostanę po godzinach. Bliscy widzieli, co się dzieje, ale nie chciałam ich martwić. Narzeczonemu opowiadałam jakieś historyjki o tym, że mam nawał pracy, nie chciałam, żeby się przejmował. Postanowiłam sama sobie poradzić. I podjęłam decyzję, która mnie najwięcej kosztowała. Poszłam do kierownika, który stał wyżej od Alicji, jej bezpośredniego przełożonego. Może ktoś nazwie mnie kablem, ale ja byłam wykończona psychicznie i kompletnie nie wiedziałam, jak sobie z nią radzić. Jej szef wydał mi się ostatnią deską ratunku.

Niestety, szef Alicji mnie zbył. Stwierdził, że on mi nie pomoże, bo do Alicji trzeba po prostu przywyknąć. Gdyby dał mi w twarz, poczułabym się wtedy lepiej. Dzisiaj wiem, że on wiedział, jak wygląda sytuacja, ale nic z tym nie chciał zrobić.

Po wizycie u szefa, która odarła mnie z jakiejkolwiek nadziei, przestałam porządnie sypiać. Budziłam się w nocy po kilka razy. Łykałam jakieś tabletki uspokajające, ale niewiele mi dawały. Cały czas myślałam, co ta jędza jeszcze wymyśli, w jaki sposób mnie obrazi lub skompromituje. Potrzebowałam tej pracy, nie mogłam odejść.

Miarka się przebrała, gdy pewnego dnia Alicja nawrzeszczała na mnie za jakiś błąd. Nawet nie pamiętam za co. Po prostu coś we mnie pękło. Zarzucała mi brak jakichkolwiek kompetencji i profesjonalizmu, podważała moje umiejętności, a na końcu stwierdziła, że wyrzuci mnie na zbity pysk i pies z kulawą nogą mnie nie zatrudni. Rozpłakałam się. Zaczęła mnie wyśmiewać, że tylko to potrafię robić, i kazała mi się wynosić do domu, bo i tak dzisiaj nie ma ze mnie żadnego pożytku.

Kiedy udało mi się jakoś dotrzeć do domu, zwymiotowałam z nerwów. Trzęsły mi się ręce, nie mogłam utrzymać w nich szklanki z wodą. W takim stanie zastał mnie narzeczony, który wrócił z pracy. Zabrał mnie do psychologa, któremu wszystko opowiedziałam. Dzisiaj już tam nie pracuję, zwolniłam się kilka tygodni później, w akompaniamencie wielkiej awantury. Byłam już wtedy tak otępiona lekami, że i tak miałam to gdzieś. Do dziś nie potrafię sobie ze sobą poradzić przez tę kobietę, a minęły już dwa lata.”

Klaudia znosiła mobbing przez ponad pół roku. Takie doświadczenie miało prawo ją przytłoczyć, mimo że sądziła, że poradzi sobie sama. Presja ze strony kierowniczki była tak silna i długotrwała, że spowodowała u kobiety załamanie nerwowe, które musiała leczyć farmakologicznie. Była bezbronna, pozostawiona sama sobie, ponieważ inni pracownicy udawali, że nic nie widzą, i nie chcieli jej pomóc.

Długotrwały stres może wynikać z wielu sytuacji, nie tylko związanych z pracą. Każdy stres, który utrzymuje się przez dłuższy czas, może doprowadzić do pojawienia się zaburzeń emocjonalnych. Nie wolno tego lekceważyć. Jeśli znajdziesz się w takiej sytuacji i poczujesz, że to Cię przytłacza, to zaczniesz myśleć, że nie dasz sobie sam rady i nic nie możesz poradzić na zaistniałą sytuację. Takie właśnie myśli prowadzą prosto w ramiona depresji. Pojawia się rezygnacja, a potem odrętwienie.”

Fragment pochodzi z książki „Depresja niewidzialny wróg” Joanny Jankiewicz.

inne

Depresja nie wybiera

26 kwietnia 2017

„Depresja nie wybiera. Dotyka także osób, które do tej pory miały udane życie. Nikt nie jest na nią odporny. Na depresję mogą zachorować ludzie z różnych środowisk — wiele się słyszy o sławnych aktorach czy piosenkarzach, którzy mieli rozmaite zaburzenia, od anoreksji i bulimii poczynając, na depresji kończąc. Nieważne są pieniądze, mało znaczy prestiż. Jeśli chodzi o depresję, wszyscy jesteśmy równi.

Kilka wydarzeń może poprzedzić wystąpienie choroby. Jednym z nich może być strata bliskiego człowieka — to wydarzenie najczęściej prowadzi do depresji. Nie jest ważne, czy bliską osobę traci się przez wypadek, długotrwałą chorobę, czy też w wyniku rozwodu lub rozstania. Bardzo często w ciągu całego życia kogoś tracimy. Pamiętam, jak moja koleżanka po odejściu męża do innej kobiety powiedziała mi, że czuje się, jakby mąż nie odszedł, a umarł. Nie jest to rzadka sytuacja. Liczba rozwodów rośnie z roku na rok, codziennie na świecie ktoś zostaje sam w wyniku śmierci bliskiej osoby. Tracimy przyjaciół, rozstajemy się z partnerami, kłócimy z rodziną. Najczęściej na stratę reagujemy żalem, który jest jednym z najbardziej bolesnych uczuć. Wielu ludzi nie potrafi się z niego otrząsnąć. Statystyki pokazują, że ok. 25% osób, które straciły w ostatnim czasie kogoś bliskiego, choruje na depresję. Biorąc pod uwagę, jak często kogoś tracimy, wynik tego badania jest zatrważający. Największym problemem dla takiej osoby są wymagania społeczne, które określają, jak długo powinniśmy cierpieć. Wiele razy słyszałam, że kobiety po poronieniu powinny szybko dochodzić do siebie, bo przecież nawet nie widziały dziecka na oczy. Nieprawda. Każdy cierpi po swojemu. Więcej, każdy ma prawo cierpieć indywidualnie i samemu określać, jak długo będzie opłakiwał śmierć rodzica, odejście męża, rozstanie z partnerką. Nikt nie ma prawa nam mówić, jak długo mamy trzymać w sobie żałobę.

Żałoba dzieli się zazwyczaj na trzy etapy. Przy etapie pierwszym jesteśmy zaskoczeni, przerażeni. Czujemy ogromy żal, smutek i rozgoryczenie. Pojawia się odrętwienie i cierpienie. Może pojawić się także zaprzeczenie. Etap drugi to ten, w którym czujemy się samotni. Osoba, która jest pogrążona w żalu, czuje, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo jak kiedyś. W tym etapie pojawia się także złość — na los, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, na siebie, że mogliśmy coś zrobić, a nie zrobiliśmy (często te oskarżenia są całkowicie bezpodstawne), albo na innych, że mają lepiej od nas. Wbrew temu, co sądzi wielu ludzi, ten okres może trwać bardzo długo. Zależy wyłącznie od predyspozycji danej jednostki do radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Bywa, że ten etap trwa kilka lat. Nie powinno się tutaj niczego przyspieszać, do niczego przekonywać. Trzeba jedynie wspierać drugą osobę i dać jej poczucie, że nie jest sama.

Ostatni, trzeci etap to etap pogodzenia się ze stratą, który może (ale nie musi) przynieść ostateczne ukojenie. Bardzo dużo ludzi przez wiele lat nosi ból w sercu po stracie danej osoby. Napady smutku mogą zdarzać się rzadziej, aż życie wróci do normalności. Wiele osób mówi, że ból po takiej stracie nigdy nie mija.

„To jest taki ból, jakby ci wyrwano serce. Z korzeniami. Gdy mi powiedzieli, że Adam miał wypadek i że nie żyje, poczułam się tak, jakby mi wyrwali właśnie serce.” (Anna — jej narzeczony zmarł w wypadku samochodowym przed dwoma laty).

„Gdy żona odeszła do innego, nie byłem w stanie pozbierać się przez lata. Nikomu nic nie mówiłem, działałem jak na autopilocie. Praca, dom, znajomi, praca, dom, znajomi. A wewnątrz wszystko we mnie wrzeszczało. Przyjaciele mówią, żebym ruszył dalej, chcą mnie swatać. Ja nie chcę nikogo innego, nie chcę przechodzić ponownie tego bólu, z którego się do tej pory nie wyleczyłem.” (Arek — żona zakochała się w innym mężczyźnie i zostawiła go).

„Kiedy rozstałam się z Tomaszem, myślałam, że po czymś takim już się nie podniosę. Równie dobrze mógłby mnie zabić. Spędziłam z nim 10 lat, a on przekreślił je jednym zauroczeniem.” (Kinga — niedawno rozstała się z długoletnim narzeczonym, który zakochał się w innej kobiecie).

„Kiedy przyszedł do nas lekarz i powiedział, że mu przykro, już wiedziałam. To było moje trzecie poronienie. Jak się okazało, ostatnie, bo lekarze powiedzieli, że nie będę mogła mieć więcej dzieci, że zwyczajnie nie donoszę. Wszędzie widzę moje dzieci, słyszę je, jak mnie wołają. Każdy taki dźwięk sprawia, że wewnątrz wyję z bólu, ale na zewnątrz muszę to ukrywać. Mąż mówi, że powinniśmy żyć dalej. A jak tu żyć, kiedy ty już nie czujesz, że masz serce? Moje pękło na milion kawałków.” (Mariola — trzy razy poroniła, po trzecim razie lekarze nie dają jej nadziei na to, że kiedykolwiek urodzi dziecko, leczy się na depresję).

Utrata nadziei na jakąś zmianę, utrata szacunku do samego siebie również może być przyczyną pojawienia się depresji. Idealnie obrazuje to historia Agaty:

„Wyszłam za mąż bardzo młodo — miałam 19 lat. Wiem, smarkula byłam. Ale zakochałam się jak wariatka. On też za mną szalał, a ja widziałam wszystko tylko w różowych barwach. Nie chciałam widzieć tego, że pije. Nie chciałam widzieć, że nie szanuje swojej matki ani siostry i bardzo prawdopodobne, że nie będzie szanował również mnie. Wtedy o tym nie myślałam. Zaczęło się zaraz po ślubie.

Wszystko było nie tak. Źle uprałam, niedobrze ugotowałam, nie posprzątałam jak trzeba. Powtarzał mi, że jestem głupia, że nie potrafię wykonać prostego polecenia. Gdy miałam jakiś pomysł na spędzenie razem czasu, mówił, że tylko ja mogłam taką głupotę wymyślić. Sam z siebie nie potrafił zaproponować nic. Gdy się upił, mówił, że ożenił się ze mną z litości, bo nikt inny by nie zechciał takiej maszkary. Nie bił mnie, ale jego słowa raniły mnie bardziej. Nie mogłam zrozumieć, jak to mogło się stać, byliśmy tacy szczęśliwi.

Gasłam w oczach. Doszło do tego, że bałam się chodzić po domu, żeby go nie obudzić, bo mógłby mnie wyzwać. Obiad próbowałam po kilka razy i zastanawiałam się, czy mu będzie smakował. Nie wychodziłam z domu, nie miałam przyjaciółek, bo uznał, że one są głupie, więc jak z nimi jestem, to sama głupieję jeszcze bardziej. Dałam się zdominować. Któregoś dnia zdenerwował się na mnie tak, że rzucił we mnie talerzem. Uchyliłam się na szczęście, a on się przestraszył i obiecał poprawę. Następnego dnia przyniósł kwiaty. Kilka dni był taki jak kiedyś. Byłam głupia po raz kolejny, uwierzyłam mu. Takie sytuacje powtarzały się wiele razy. Unosił się, przepraszał, kupował kwiaty, po czym znowu mnie znieważał. I tak w kółko. A ja cały czas wierzyłam, że on się zmieni.

Miarka się przebrała, gdy obraził mnie przy rodzinie. Były urodziny mojej siostry. Starałam się o pracę w pewnej firmie. Mój mąż przy wszystkich powiedział, że nie nadawałabym się tam nawet na sprzątaczkę, bo nie umiem porządnie sprzątać i on nie rozumie, po co ja tam chcę iść. Popłakałam się i na piechotę wróciłam do siebie, szłam 10 kilometrów. Nie pamiętam, jak długo szłam. Ale wtedy coś we mnie pękło. Chyba umarła moja nadzieja.

Wiem, że się nie rozwiodę. W mojej rodzinie jest to nieakceptowane. Przez wiele lat nie pracowałam, mąż nas utrzymywał. Czuję, że nie poradziłabym sobie bez niego. Nie chce mi się jeść, nie mogę spać. Nic mnie nie cieszy. Zrezygnowałam ze starania się o pracę, straciło to dla mnie sens. Patrzę na mojego męża i już nawet nie słyszę, jak ze mnie drwi. Chyba bardziej go denerwuje, że milczę. Rozpowiada teraz po rodzinie, że jestem głucha. Nie obchodzi mnie to. Nic mnie nie obchodzi.”

Przypadek Agaty dokładnie pokazuje, w jaki sposób człowiek może stracić nadzieję i jednocześnie szacunek do samego siebie. Mąż Agaty pozwolił jej uwierzyć w kilka rzeczy: że ją kocha, że jej nigdy nie skrzywdzi i że ją szanuje. A potem tę wiarę zdeptał. Wielu ludzi mówi, że przemoc psychiczna czasami jest gorsza od tej fizycznej, że boli bardziej. Z powodu słów męża Agata uwierzyła, że do niczego się nie nadaje, że nic nie może zrobić dobrze i nie dostanie wymarzonej pracy, w związku z tym przestała się o nią starać. Gdy popełniała jakiś błąd, długo sobie wyrzucała, że jest idiotką. Nawet nie zaczęła zauważać, że sama siebie znieważa. Zapomniała, że każdy z nas może popełnić błąd. W miarę trwania przemocy psychicznej ze strony męża depresja zaczynała się ujawniać i pokazywać swoje niebezpieczne oblicze.”

Fragment pochodzi z książki „Depresja niewidzialny wróg” Joanny Jankiewicz.

relacje i związki

Toksyczna miłość

20 czerwca 2014

Nie ma nic cudowniejszego od stanu zakochania. Wszystkie problemy znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mamy dużo energii i entuzjazmu do załatwiania spraw, które wcześniej zdawały nam się nie do przeskoczenia. Mamy dużo większy zapas cierpliwości i tolerancji. Czujemy się potrzebni i atrakcyjni. Niestety w tym etapie jest także druga strona medalu. Większość zakochanych nie dostrzega wówczas oczywistych sygnałów, że ta ukochana osoba może nie spełniać naszych oczekiwań. Gdy minie czas różowych okularów, często jest już za późno. Wpadliśmy po uszy. Zaczęliśmy kochać za bardzo.

Continue Reading…