Browsing Tag

„Nauka czasów w języku angielskim dla wzrokowców”

szybkie czytanie i nauka

W jaki sposób uczy się nasz umysł?

14 lipca 2017

„PAMIĘĆ WZROKOWA I PRZESTRZENNA

Przyjmuje się, że ok. 65% społeczeństwa to wzrokowcy, a 90% docierających do mózgu informacji to dane wizualne. Dlatego też pamiętamy to, co widzieliśmy, a niekoniecznie to, co zapisaliśmy. Gdy słyszymy słowo „niebieski”, na ekranie umysłu wyświetla nam się zwykle kolor, niebo lub morze, nie napis „NIEBIESKI”. Jest to najlepszy dowód na to, że myślimy przede wszystkim obrazami, nie słowami. Z tego właśnie względu bardzo często pamiętamy, że np. zapisaliśmy coś w lewym dolnym rogu kartki, podkreśliliśmy fragment różowym kolorem i użyliśmy niebieskiego długopisu. Pamiętamy aspekty wizualne formatu, w jakim dana informacja została nam przekazana.

Ważne! Umysł najczęściej odtwarza informacje w taki sposób, w jaki je przyswoił. To dlatego zapis linearny notatek jest tak nieefektywny w życiu codziennym — musimy odtworzyć całą nieatrakcyjną regułkę, aby dojść do interesującego nas punktu, który w żaden sposób nie jest kojarzony przez nasz mózg z realną sytuacją.

Mogło Wam się też zdarzyć, że ucząc się do sprawdzianu czy egzaminu, pamiętaliście okoliczności, w jakich próbowaliście przyswoić wiadomości z notatek (tzw. context dependent memory, czyli pamięć oparta na okolicznościach/kontekście). Sama bardzo chętnie w późniejszym okresie studiów wykorzystywałam tę cechę pamięci, np. ucząc się o literaturze brytyjskiej XX w., siedziałam na łóżku, a o autorach żyjących 100 lat wcześniej czytałam przy kuchennym stole. Odtwarzając informacje, np. tytuł utworu, przypominałam sobie miejsce, w którym się o nim uczyłam, i tym samym wiek, w którym został napisany.

PODSTAWOWE ZASADY ZAPAMIĘTYWANIA

Nim przejdę do meritum książki, warto wspomnieć o kilku innych zasadach, którymi rządzi się nasza pamięć, a które możemy wykorzystać na swoją korzyść. Bardzo często zasady te (nierzadko nazywane efektami czy regułami), jeśli tylko wypracujemy sobie system nauki i weźmiemy je pod uwagę, w znaczącym stopniu przyspieszą tempo przyswajania wiedzy. Oto one.

Prawo powtórek. Nie jest tajemnicą, że jeżeli chcemy coś zapamiętać na stałe, powinniśmy to co najmniej kilkakrotnie powtórzyć. Nikt nie oczekuje od dziecka, że od razu zacznie chodzić, od studenta pilotażu, że od razu usiądzie za sterami boeinga, a od sportowca, że po jednym skoku pobije rekord świata. Umiejętności wymagają powtórzeń. Podstawowe pytanie brzmi oczywiście ilu. Nikogo jednak nie zdziwi, że nie jesteśmy w stanie podać konkretnej liczby. Mogę jednak podpowiedzieć: im bardziej świadomie i aktywnie będziemy się uczyć i powtarzać (żadne beznamiętne klepanie przy zerkaniu na telewizor nie wchodzi w grę), tym szybciej dana informacja trafi do pamięci długoterminowej.

Prawo wyjątkowości/unikatowości. Zapamiętujemy to, co jest unikatowe, i to, co się w jakiś sposób wyróżnia i odstaje od normy. Dlatego też im bardziej szalone, kolorowe i nieschematyczne notatki będziemy rysować/zapisywać, tym łatwiej będzie nam je później odtworzyć. To ekscentrycznych wykładowców pamiętamy najlepiej. To sklepy, które się wyróżniają, zapadają nam najbardziej w pamięć. Z każdą inną informacją jest tak samo. Chcesz coś zapamiętać na stałe? Spraw, aby było inne.

Efekt początku i końca. Najlepiej zapamiętujemy fakty, z którymi zapoznajemy się na początku i na końcu sesji naukowej. Warto to mieć na uwadze, planując zgłębianie tajników języka obcego. Z tego właśnie względu powinniśmy robić częste krótkie przerwy i uczyć się nie dłużej niż 45 minut. Taki zabieg da nam wiele „początków” i „końców”, a umysł szybciej przyswoi wiadomości.

Prawo skojarzeń/asocjacji. Zapamiętujemy to, co żywe, barwne, ruchome, szalone, twórzmy więc zwariowane skojarzenia. Im mocniejsza więź między dwiema informacjami (wszak nauka to łączenie tego, czego nie wiemy, z tym, co już wiemy), tym na dłużej ona z nami zostanie.”
Fragment pochodzi z książki „Nauka czasów w języku…” Anny Szpyt.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

szybkie czytanie i nauka

Skupiony wysiłek mentalny – stan przepływu i tworzenie własnych rytuałów w nauce

6 lipca 2017

Zaczyna, grając na tyle powoli, aby uzyskać pożądane efekty: chce, aby kluczowe nuty melodii rozbrzmiewały, podczas gdy on wypełnia przestrzeń między nimi, grając tam i z powrotem wzdłuż gryfu. Następnie zwiększa prędkość — minimalnie powyżej swoich aktualnych możliwości.

Powtarza to raz za razem. Jest to fizyczne i mentalne ćwiczenie (…). Nazwał swoją pracę nad tą piosenką swoim »technicznym skupieniem« chwili. W typowy dzień, jeśli nie przygotowuje się do show, ćwiczy z tą samą intensywnością, zawsze minimalnie szybciej niż na to pozwala jego strefa komfortu (…).
— CAL NEWPORT, SO GOOD THEY CAN’T IGNORE YOU

Zdarza się, że opanowanie nowej umiejętności przychodzi nam w sposób naturalny, bez większego widocznego wysiłku. Czasem wydaje nam się, że dzieci uczą się w taki właśnie sposób — bezwiednie chłoną wiedzę jak gąbki. Często wyobrażamy sobie, że tak właśnie rodzą się geniusze. Zanurzają się w swoim świecie, czas przepływa im między palcami, a poziom geniuszu wzrasta.

Powyższe stwierdzenia są tylko po części prawdą. Czas rzeczywiście zwykle płynie w ich odczuciu szybciej, a wykonywana czynność pochłania ich bez reszty. Gdyby jednak zbadać aktywność ich mózgu podczas takich właśnie czynności, odkrylibyśmy, że pracuje on na pełnych obrotach. Skupiony wysiłek mentalny prowadzi często do tzw. stanu przepływu (flow), czyli optymalnego stanu świadomości. Jest to stan pełnej koncentracji, w którym skupiamy się wyłącznie na konkretnej czynności i wszystko inne przestaje dla nas istnieć. To dzięki temu stanowi osiągamy niesamowitą efektywność i potrafimy ukończyć w krótkim czasie skomplikowany projekt, który normalnie zająłby go nam kilkakrotnie więcej.

Pytanie brzmi, czy można ten stan wywołać na życzenie. Według niektórych statystyk potrzebujemy ok. 20 minut, aby całkowicie skupić się na temacie, wiem jednak z doświadczenia, że czas ten można skrócić dzięki własnym rytuałom/rutynom.

Przyzwyczajamy wtedy swój mózg do konkretnego schematu — tak jak szczury laboratoryjne, znając sekwencje sztuczek, przechodzą między nimi płynnie, tak i umysł przyzwyczajony do konkretnych elementów będzie miał tendencję do konkretnej reakcji w określonych okolicznościach.

Dla niektórych sygnałem do skupienia może być dane środowisko, np. miejsce przy biurku. Dla mnie, jako że mam bardzo zróżnicowany harmonogram, sygnałem stało się ustawienie aplikacji komórkowej (Productivity Challenge). Dzięki temu, po kilkunastu – kilkudziesięciu odtworzeniach tych samych okoliczności (dzwonka w aplikacji), nauczyłam się niemal automatycznie koncentrować na wykonywanym zadaniu po jednym kliknięciu i zobaczeniu zegara. Wiem, że aplikacja sama da mi znać, kiedy upłynie ustawiony przeze mnie czas, nie muszę więc się martwić, że na coś się spóźnię. Nadaje ona ramy mojej pracy i, przy założeniu, że uprzedziłam domowników o swojej niedyspozycyjności, jest to nieprzerwany czas dla mnie i konkretnego zadania.

Co może być TWOIM sygnałem do pracy, który ukierunkuje umysł na skupienie? Miejsce? Pora dnia? Posiłek? Kawa?

Fragment pochodzi z książki „Nauka czasów w języku angielskim…” Anny Szpyt.

szybkie czytanie i nauka

Jak nas uczono i dlaczego to nie działa

16 czerwca 2017

„Każdy jest geniuszem. Ale jeśli oceniasz rybę po tym, jak potrafi się wspinać na drzewa, to spędzi całe życie w przekonaniu, że jest głupia.”
— ALBERT EINSTEIN

„Uczono nas przede wszystkim na podstawie dwóch założeń. Po pierwsze, że nauka przychodzi uczniom naturalnie, a jeżeli ktoś czegoś nie umie, to znaczy, że się nie przygotował i jest leniwy. Po drugie, że jeśli ktoś nie pamięta informacji podanych na lekcji, przeczytanych w książce, tłumaczonych przez nauczyciela, to jest to równoznaczne z brakiem talentu. Taki uczeń po prostu nie należy do najmądrzejszych i nic z tym się nie da zrobić (może z wyjątkiem karcenia i zaganiania do książek).

Nikt, o dziwo, nie ocenia dziś Walta Disneya na podstawie liczby znanych mu obcych języków, a Wisławy Szymborskiej na podstawie jej ocen z matematyki. Jak to się stało, że mimo powszechnego powiedzenia „człowiek uczy się całe życie” tak śmiało kategoryzujemy innych i uznajemy ich za niezdolnych do dalszego rozwoju? I, co najgorsze, jak pozwoliliśmy innym skategoryzować w ten sposób samych siebie?

Zdradzę Wam sekret. Kiedy zaczynałam studia, kompletnie nie potrafiłam się uczyć. Maturę zdałam z przyzwoitym wynikiem wyłącznie dzięki łopatologicznemu wtłaczaniu wiedzy w najbardziej mechaniczny sposób, jaki był tylko możliwy, i dużej ilości korepetycji. Jednak doba ma ograniczoną liczbę godzin, a ilość materiału na studiach była nieporównywalnie większa od tej w liceum. I tak zaczęłam oblewać kolokwia, pisać poprawki i regularnie przechodzić przez wewnętrzne samobiczowanie z tytułu własnej „głupoty”. Jak nietrudno się domyślić, moja historia się tak nie skończyła (w przeciwnym razie nie czytalibyście dziś tej książki). Uznałam wówczas, że mam dwie opcje: dalej kuć na blachę bez zrozumienia lub poszukać skuteczniejszych metod. W końcu w dzieciństwie nauka przychodziła mi z łatwością, rodzice wracali dumni z wywiadówek, a nauczyciele nigdy nie narzekali. Jednak gdzieś po drodze zgubiłam zapał do nauki, który zdominowała presja i brak właściwych technik.

Okres między pierwszym a drugim rokiem studiów był decydujący. To wtedy zaczęłam kupować książki na temat efektywnej nauki i stwierdziłam, że może jednak nie jestem beznadziejnym przypadkiem (to ci dopiero odkrycie). Zmiana przekonań na temat własnych zdolności była tylko pierwszym krokiem. Autorefleksja i konstruktywna krytyka systemu zajęły miejsce bezmyślnego przyjmowania cudzych zasad uczenia się (według nich wystarczyło tylko „czytać ze zrozumieniem”). Dziś śmieję się z tak szczątkowych „odkrywczych” odpowiedzi.

Trudno jest mi winić nauczycieli, którzy nie uczyli nas tych metod, ponieważ większość z nich ich nie potrzebowała. Tak to już w życiu jest, że nabywamy tylko te umiejętności, które w jakiś sposób uważamy za użyteczne. Przeciętny nauczyciel o tego typu technikach albo nie wie, albo uważa je za zbędne i w rezultacie nie przekazuje ich swoim uczniom.

Konsekwencją tego wszystkiego było uczenie się czasów języka angielskiego w postaci ciągłego tekstu — regułek z myślnikami opisującymi zastosowania. Następnie zmienialiśmy formę czasownika, korzystając z zapisanego na tablicy wzoru i tadam! Zdanie w czasie Present Perfect Simple gotowe. Zadanie wykonane poprawnie, nauczyciel nie miał błędu do poprawienia, założył, że wszystko jest jasne, i przeszedł dalej. W jaki sposób tak zapisana notatka miała być dla mnie i moich kolegów użyteczna w żywej konwersacji z Brytyjczykami, do dziś jest dla mnie tajemnicą.

Notatki zapisane w ten sposób są suchą teorią, której nie potrafimy przełożyć na praktykę. Dla mózgu informacje zapisane w tej formie w żaden sposób się od siebie nie różnią — umysł nie widzi związku między realną sytuacją a definicją zapisaną nieczytelnym pismem w zeszycie.”

Fragment pochodzi z książki „Nauka czasów w języku angielskim dla wzrokowców” Anny Szpyt.