e-biznes i sprzedaż

O walce o marzenie (cz. 2)

8 maja 2017

„Kiedy ukończyłem uniwersytet w Indianie, z pewnością nie marzyłem o posadzie w banku. Chciałem dostać pracę, w której będę mógł nauczyć się czegoś więcej o komputerach, dlatego rozpocząłem pracę w Mellon Bank w Pittsburgu. Pomagałem w adaptacji systemów, czyli zmienianiu dotychczasowych instrukcji obsługi w małych bankach w zautomatyzowane systemy. Choć nie byłem w tym dobry, praca okazała się niezłą zabawą przez kilka pierwszych miesięcy, a ja pracowałem ze świetnymi ludźmi, którzy lubili spotykać się i wychodzić po pracy na piwo.

Ale mijały miesiące i podobało mi się coraz mniej. Niejednokrotnie musiałem przypominać sobie, dlaczego tam się znalazłem. Płacono mi, abym uczył się, jak działają komputery, jak funkcjonują duże firmy i jak pracują menedżerowie średniego szczebla – to było dużo lepsze niż płacenie za czesne w celu zdobycia edukacji biznesowej.

Wytrzymałem dziewięć miesięcy. W kolejnej firmie, Tronics 2000, wytrzymałem prawie osiem.

Misją Tronics było tworzenie punktów franczyzowych w branży napraw telewizyjnych. Firma miała być przedsiębiorcza i iść w kierunku koncesji napraw komputerowych (w wolnym czasie kazano mi napisać analizę możliwości rozwoju przedsiębiorstwa w tym zakresie). Jak się okazało – żadne z powyższych twierdzeń nie było prawdziwe. Ale płacono mi 1500 dolarów miesięcznie i nauczyłem się bardzo dużo.

Co się okazało? Firma sprzedała JEDNĄ franczyzę. A właściwie – ja ją sprzedałem, mimo że wciąż daleko mi było do zostania pracownikiem miesiąca zbyt dużo czasu spędzałem na dobrej zabawie kosztem pracy. Pojawianie się w pracy raz w tygodniu na kacu też nie było zbyt dobrym posunięciem z mojej strony.

Praca bywała również frustrująca. Ciągłe dzwonienie do sklepów naprawiających telewizory i niełatwe próby wytłumaczenia zalet franczyzy. Nauczyłem się, jak dzwonić w ciemno. Nauczyłem się, jak sięgać po książkę telefoniczną, wybierać numer i nie bać się tego.

W pracy miałem możliwość rozmawiania z weteranem branży telewizyjnej, Larrym Menaughiem. Larry podpisał pierwsze kontrakty usługowe. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele o firmie lub samej branży, ale o tym, jak wykonać moją robotę. Dawał mi uczciwe i konstruktywne komentarze na temat zadań, którymi się zajmowałem. Już wtedy wiedziałem, że były właściwe, bo pochodziły od Larry’ego. Chciałbym móc cofnąć czas, by mu podziękować.

Po odejściu z pracy wystartowałem do Dallas w Teksasie w poszukiwaniu zabawy, słońca, pieniędzy i kobiet. Miałem 23 lata. Byłem bez grosza. Fiat 77, który posiadałem, miał dużą dziurę w desce podłogowej i pochłaniał olej szybciej, niż ja byłem w stanie pochłaniać piwo. Nocowałem na kawałku podłogi u przyjaciół, którzy przeprowadzili się z akademika do wieżowca zwanego Village.

Nie wiedziałem, co przyniesie przyszłość. Byłem bezrobotny. Nie miałem jakichkolwiek perspektyw, ale przecież wziąłem kilka lekcji w prawdziwym świecie biznesu, w którym zapłacono mi za „czesne”; w Dallas miałem zamiar robić to samo, dopóki sprawy nie ułożą się tak, jak należy.

Greg Schipper, do którego udałem się zaraz po przyjeździe do Dallas, najwyraźniej nie zakładał, że się wprowadzę. Nie miałem jednak wyjścia – był jedyną osobą w mieście, którą znałem.”

Fragment pochodzi z książki „Jak grać żeby wygrać w biznesie”, której autorem jest Mark Cuban (miliarder, który rozpoczynał od sprzedawania worków na śmieci i mleka w proszku, chodząc od drzwi do drzwi).

Chcesz poznać dalszą część tej historii? Już niebawem na naszym blogu 🙂

Zobacz też jej początek! Tutaj znajdziesz część pierwszą >>>

Rate this post
<< Poprzedni <<
>> Następny >>

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply

*