„Kto chwyta szanse, prędzej czy później osiąga swoje cele. Dobrze. Sukcesy osiągamy tylko dzięki pewnym czynom. Jasne. A czyny zdefiniowane są poprzez ich wyniki. Słusznie. A do wyników dochodzi się przez pracę. Z powyższym każdy się zgodzi. Tyle że ten sposób widzenia rzeczy jest bardzo pobieżny i z gruntu zły. Brakuje tu pewnego zasadniczego składnika!
Kiedy wykonujemy dobrze jakąś pracę, czyli czynność, to osiągamy w niej dobre wyniki. To też się zgadza. Pytanie tylko, kiedy osiągamy te wyniki?! Przecież to żadna sztuka naprawić po mistrzowsku auto, zostać słynnym pianistą, wylądować za życia na Marsie. Aby naprawić po mistrzowsku auto, potrzebowałbym tylko kilku lat. Aby zostać słynnym pianistą – tak ze 30 lat. A wylądować za życia na Marsie – no, na to potrzebowałbym ze 300 lat, tak myślę. Nie jest to żadne osiągnięcie, żaden wyczyn, to każdy potrafi! Wszystko jest możliwe i każdy potrafi wszystko – wszystko jest tylko pytaniem o czas… Pytanie o czas – właśnie.
„Każdy potrafi wszystko” – długo uważałem to powiedzenie za zwariowane. Każdy potrafi wszystko? Im jestem starszy, tym bardziej mnie ono jednak przekonuje. Każdy potrafi wszystko, tak, ale dopóki żyje. Bez tego tak zasadniczego a tak ograniczającego składnika – czasu – nic przeciwko temu powiedzeniu nie przemawia. Nie ma nierealnych celów, są tylko nierealne terminy. I nie jest to też kwestia pieniędzy, bo do ich zdobycia również potrzebny jest czas. Potrzebujecie miliona na ten projekt? Żaden problem, bo w ciągu kilkuset lat każdy to zrobi, naprawdę – każdy w takim czasie zbierze tyle pieniędzy. Większym wyczynem byłoby zebrać tyle w ciągu jednego miesiąca, nie mówiąc już o jednym dniu…
„Nie ma nierealnych celów, są tylko nierealne terminy.”
Wyniki nie zależą tylko od pracy. Chociaż większość pracobiorców opłacanych jest za pracę, a więc za to, że wykonują pracę, którą daje im pracodawca. Oto coś, o czym zapominają wszyscy: aby osiągnąć dobre wyniki, nie wystarczy wykonać coś dobrze. Wyniki, czyli prawdziwe osiągnięcia – to praca wykonana w określonym czasie.
Kiedy wyznaczam sobie jakiś cel, muszę podać też jakiś termin, w innym wypadku nie ma to sensu. Każdy cel – bez wyjątku – każdy cel jest limitowany w czasie, bo limitowane w czasie jest nasze życie. Czy w głowach członków naszego społeczeństwa jest na to miejsce? A gdzie tworzenie pewnej wartości – będącej naszym roszczeniem także w stosunku do czasu?
„A gdzie tworzenie pewnej wartości – będącej naszym roszczeniem także w stosunku do czasu?”
Pracobiorcy całymi dniami i godzinami piszą listy firmowe w różnych sprawach. Dlaczego? Ponieważ chcą to zrobić dobrze. Co nadzwyczajnego jest w tym, że ktoś napisze jeden tego rodzaju list w ciągu trzech długich dni? Ano – nie ma w tym nic dobrego, a tym bardziej nadzwyczajnego. Jest coś wręcz fatalnego, źle świadczącego o autorze i w ogóle tego listu nie trzeba czytać. Uczeń szkoły podstawowej, który napisze odpowiedni do swego wieku list w pięć minut, osiągnął w tym momencie więcej!
Oto każdej niedzieli ludzie w spokoju ducha, powoli myją ręcznie swoje samochody. Oto na lotniskach ludzie gapią się w powietrze, stojąc na ruchomym chodniku. Na Boga, czyż tym ludziom czas nie jest drogi? Czas ich życia? Czy ich życie nie jest dla nich nic warte? Ludzi z wigorem, temperamentem rozpoznacie po tym, że wchodzą i schodzą po ruchomych schodach, że idą po ruchomych chodnikach i stale coś robią, nawet wtedy, kiedy siedzą gdzieś i czekają – czy to w pociągu, czy to w poczekalni do lekarza.
Zatrzymać własny ruch do przodu – wyłącznie dlatego, że jadę na ruchomym chodniku – to można porównać z pasywnością, która paraliżuje nasze społeczeństwo. Zawsze, kiedy sądzimy, że jesteśmy „niesieni” przez społeczeństwo, kolektyw, gminę – w tym celu wystarczy się po prostu „nie wychylać” i robić to, co wszyscy – dopuszczamy się pasywnej postawy i zaprzestajemy naszych własnych usiłowań. Stajemy na ruchomym chodniku i rezygnujemy z odpowiedzialności za własny ruch do przodu – cokolwiek to znaczy, a także dosłownie. „Wstępujemy” do opiekuńczego państwa, godząc się na cały pakiet opieki socjalnej – i zwalamy na nie odpowiedzialność za wszystkie życiowe ryzyka. Związani jesteśmy z Agencją Pracy i pozwalamy, aby to ona odpowiadała za kształtowanie naszego życia zawodowego. Wiemy, że nasi pracodawcy opłacają nam różne kursy i treningi i pozwalamy, aby to nasz szef odpowiadał za nasze dalsze kształcenie i rozwój. Wiemy doskonale, że system szkolny opłacany jest z naszych podatków i godzimy się na to, aby ten tak niedoskonały twór był odpowiedzialny za kształcenie naszych dzieci i przygotowanie ich do życia. Zawsze są jacyś „inni”, którzy nas mają wspierać, nieść do przodu, wieźć itd. A przecież tymi, którzy na to czekają, zawsze jesteśmy właśnie „my”.
Większość ludzi nie dostrzega przede wszystkim w ogóle osi czasu. Tylko z tego powodu możliwe jest tworzenie stanowisk pracy, które polegają na nicnierobieniu. Na lotnisku w Monachium, już w strefie bezpieczeństwa, siedzi ośmiu mężczyzn z krwi i kości, których zadaniem jest wyłącznie patrzenie i pilnowanie, aby wszyscy przeszli przez tę strefę i nie zatrzymywali się, i aby nikt nie wracał. Wszyscy, jak wiadomo, przechodzą do hali wylotów. Ile czasu traci tych ośmiu ludzi! Każdego dnia, w każdej godzinie! Oni nie robią nic! Proste urządzenie techniczne, jakaś bramka z kołowrotkiem czy coś podobnego spełniłoby dokładnie to samo zadanie!
Dopóki istnieją takie stanowiska pracy, dopóty będą ludzie, którzy tracą godziny, lata swojego życia na coś takiego, a nam, jako społeczeństwu, nie będzie się dobrze wiodło. Gdyby przynajmniej byli to ludzie studiujący, którzy w czasie swojej pracy mogliby coś powtarzać, czegoś się uczyć… Może zarząd lotniska mógłby wykorzystać ich siłę roboczą choćby w ten sposób, aby posadzić ich za biurkiem i zlecić im przepisywanie tekstów, bo ja wiem… Ale ludzie, którzy zabijają czas – nie, na to po prostu nie mogę patrzeć. Robi mi się wręcz niedobrze, kiedy jestem skazany na konfrontację z czymś takim. Czy ci ludzie nie widzą, jak czas przecieka im przez palce i bezpowrotnie znika? Zawsze, kiedy o nich myślę, wydaje mi się, że muszę przedzierać się przez bagno martwego czasu, aby dobrnąć do jakiejś śluzy i wyminąć tych zombie.
„Czy ci ludzie nie widzą, jak czas przecieka im przez palce i bezpowrotnie znika?”
Przecież ja tylko przechodzę obok nich na lotnisku… A jeśli muszę iść do toalety i widzę siedzącego tam pana lub panią… dlaczego on czy ona nie robi choćby swetra na drutach? A obok stoi biedny talerzyk z paroma groszami.
Naprawdę nie chodzi mi o nieustanne tworzenie wartości dla zasady albo o maksymalne wykorzystanie każdej sekundy. Chodzi mi o pojedynczego człowieka, który może nawet czytać jakąś dobrą powieść! Ciągle się boję, że nasz rozum zapadnie na suchoty, jeśli nie będziemy go odpowiednio karmić.
Czas oczekiwania to czas martwy. Wiem, że czasem trzeba czekać całymi latami, aż coś zostanie skończone albo na nadejście właściwego czasu. Nie jestem w tym dobry. Jestem „stale za wcześnie”, takie mam wrażenie. Kiedyś, na przykład, napisałem książkę pod tytułem „Każdego dnia jest wyprzedaż” – poradnik na temat handlowania i targowania się. Opublikowałem tę książkę, jeszcze zanim weszła w życie ustawa o rabacie, bo nie mogłem już się tego doczekać. Książka sprzedawała się całkiem dobrze – i niesłychanie mnie to denerwowało, bo gdyby pojawiła się na rynku później, po wejściu ustawy, mogłaby się sprzedać w dwukrotnie albo nawet trzykrotnie wyższym nakładzie.
W taki sposób za wcześnie byłem już iks razy. Wolę rzucić się na coś natychmiast, niż czekać, aż nadejdzie odpowiedni czas i rzecz dojrzeje. Najważniejsze: działać! Właśnie dlatego, że nie znajduję w sobie cierpliwości, aby poczekać trzy dni, ciągle coś psuję. Nie jestem dobrym przykładem sztuki czekania na odpowiedni moment. Z drugiej jednak strony, w większości wypadków właśnie dzięki mojej niecierpliwości osiągnąłem tak wiele sukcesów – po prostu dlatego, że załatwiałem sprawy natychmiast, kiedy tylko się pojawiały, za jednym zamachem.
„Zły wynik, ale osiągnięty i zaprezentowany natychmiast, to dobry wynik.”
W swoim słynnym przemówieniu z 26 kwietnia 1997 roku ówczesny premier Niemiec Roman Herzog użył słowa Ruck dokładnie jeden raz. Słowa „szansa” użył natomiast siedem razy. Co nam po szansach, jeśli za jednym zamachem ich wszystkich – albo przynajmniej jednej – nie chwycisz? Słowo ruck oznacza po prostu „natychmiast, zaraz, teraz oddać coś, co jest jeszcze niekompletne, nieskończone”. Zły wynik, ale osiągnięty i zaprezentowany natychmiast, to dobry wynik. No, prawie…”
Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.
No Comments