szybkie czytanie i nauka

Jak nas uczono i dlaczego to nie działa

16 czerwca 2017

„Każdy jest geniuszem. Ale jeśli oceniasz rybę po tym, jak potrafi się wspinać na drzewa, to spędzi całe życie w przekonaniu, że jest głupia.”
— ALBERT EINSTEIN

„Uczono nas przede wszystkim na podstawie dwóch założeń. Po pierwsze, że nauka przychodzi uczniom naturalnie, a jeżeli ktoś czegoś nie umie, to znaczy, że się nie przygotował i jest leniwy. Po drugie, że jeśli ktoś nie pamięta informacji podanych na lekcji, przeczytanych w książce, tłumaczonych przez nauczyciela, to jest to równoznaczne z brakiem talentu. Taki uczeń po prostu nie należy do najmądrzejszych i nic z tym się nie da zrobić (może z wyjątkiem karcenia i zaganiania do książek).

Nikt, o dziwo, nie ocenia dziś Walta Disneya na podstawie liczby znanych mu obcych języków, a Wisławy Szymborskiej na podstawie jej ocen z matematyki. Jak to się stało, że mimo powszechnego powiedzenia „człowiek uczy się całe życie” tak śmiało kategoryzujemy innych i uznajemy ich za niezdolnych do dalszego rozwoju? I, co najgorsze, jak pozwoliliśmy innym skategoryzować w ten sposób samych siebie?

Zdradzę Wam sekret. Kiedy zaczynałam studia, kompletnie nie potrafiłam się uczyć. Maturę zdałam z przyzwoitym wynikiem wyłącznie dzięki łopatologicznemu wtłaczaniu wiedzy w najbardziej mechaniczny sposób, jaki był tylko możliwy, i dużej ilości korepetycji. Jednak doba ma ograniczoną liczbę godzin, a ilość materiału na studiach była nieporównywalnie większa od tej w liceum. I tak zaczęłam oblewać kolokwia, pisać poprawki i regularnie przechodzić przez wewnętrzne samobiczowanie z tytułu własnej „głupoty”. Jak nietrudno się domyślić, moja historia się tak nie skończyła (w przeciwnym razie nie czytalibyście dziś tej książki). Uznałam wówczas, że mam dwie opcje: dalej kuć na blachę bez zrozumienia lub poszukać skuteczniejszych metod. W końcu w dzieciństwie nauka przychodziła mi z łatwością, rodzice wracali dumni z wywiadówek, a nauczyciele nigdy nie narzekali. Jednak gdzieś po drodze zgubiłam zapał do nauki, który zdominowała presja i brak właściwych technik.

Okres między pierwszym a drugim rokiem studiów był decydujący. To wtedy zaczęłam kupować książki na temat efektywnej nauki i stwierdziłam, że może jednak nie jestem beznadziejnym przypadkiem (to ci dopiero odkrycie). Zmiana przekonań na temat własnych zdolności była tylko pierwszym krokiem. Autorefleksja i konstruktywna krytyka systemu zajęły miejsce bezmyślnego przyjmowania cudzych zasad uczenia się (według nich wystarczyło tylko „czytać ze zrozumieniem”). Dziś śmieję się z tak szczątkowych „odkrywczych” odpowiedzi.

Trudno jest mi winić nauczycieli, którzy nie uczyli nas tych metod, ponieważ większość z nich ich nie potrzebowała. Tak to już w życiu jest, że nabywamy tylko te umiejętności, które w jakiś sposób uważamy za użyteczne. Przeciętny nauczyciel o tego typu technikach albo nie wie, albo uważa je za zbędne i w rezultacie nie przekazuje ich swoim uczniom.

Konsekwencją tego wszystkiego było uczenie się czasów języka angielskiego w postaci ciągłego tekstu — regułek z myślnikami opisującymi zastosowania. Następnie zmienialiśmy formę czasownika, korzystając z zapisanego na tablicy wzoru i tadam! Zdanie w czasie Present Perfect Simple gotowe. Zadanie wykonane poprawnie, nauczyciel nie miał błędu do poprawienia, założył, że wszystko jest jasne, i przeszedł dalej. W jaki sposób tak zapisana notatka miała być dla mnie i moich kolegów użyteczna w żywej konwersacji z Brytyjczykami, do dziś jest dla mnie tajemnicą.

Notatki zapisane w ten sposób są suchą teorią, której nie potrafimy przełożyć na praktykę. Dla mózgu informacje zapisane w tej formie w żaden sposób się od siebie nie różnią — umysł nie widzi związku między realną sytuacją a definicją zapisaną nieczytelnym pismem w zeszycie.”

Fragment pochodzi z książki „Nauka czasów w języku angielskim dla wzrokowców” Anny Szpyt.

5/5 - (1 vote)
<< Poprzedni <<
>> Następny >>

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply

*