Browsing Category

Artykuły

e-biznes i sprzedaż, rozwój osobisty i osiąganie celów

Twoja wartość dla organizacji

5 marca 2018

„Kobiety zarabiają średnio o 30% mniej od mężczyzn. Dlaczego tak się dzieje? Jedna kwestia to pracodawcy, którzy oferują kobietom niższe wynagrodzenie albo też spodziewają się niższych oczekiwań. Druga to ta, na którą same mamy wpływ i za którą jesteśmy bardzo często odpowiedzialne: na starcie prosimy o mniej niż jesteśmy warte. Pracując w HR, nie raz brałam udział w spotkaniach rekrutacyjnych i nie raz widziałam CV z oczekiwaniami finansowymi kobiet i mężczyzn na to samo stanowisko. Tam, gdzie mężczyzna wycenił pracę na stanowisku kierowniczym na „16 000”, kobieta powiedziała „12 000”. Tam gdzie mężczyzna oczekuje 6000 jako specjalista, kobieta prosi o 4200. Żaden pracodawca, nawet mając większy budżet, nie zaoferuje dużo wyższej pensji sam z siebie. Pozostawi ten zapas na przyszłe premie i podwyżki. Skoro Ty nie chcesz tych pieniędzy, weźmie je ktoś inny. Sytuacja ma się nieco inaczej na stanowiskach w administracji publicznej oraz opłacanych z budżetu państwa, gdzie konkretne stanowiska mają z góry określone widełki płacowe, choć i tutaj w niektórych przypadkach może być tak, że jednym przypadnie górna kwota widełek, a innym dolna. To wszystko jest powiązane z naszym przekonaniem, że nie jesteśmy wystarczająco dobre na dane stanowisko. Uważamy też, że na nasze miejsce czeka z pewnością wiele innych kobiet, które przyjdą pracować za jeszcze niższe wynagrodzenie, więc zaniżamy wartość naszych oczekiwań i w rezultacie otrzymujemy mniej.

Kolejną kwestią jest to, że kobiety częściej niż mężczyźni podejmują mniej płatne profesje. Więcej kobiet znajdziemy w zawodach związanych z edukacją, kulturą, w serwisach sprzątających, podczas gdy w zawodach związanych z technologią, IT, które są lepiej płatne, jest więcej mężczyzn. Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego w obszarach sfeminizowanych, gdzie pracuje większość kobiet, to mężczyzna jest na szczycie i zarządza? Tak jakby niewidzialna siła windowała go do góry, mimo że obok niego jest wiele kompetentnych kobiet znających się świetnie na swojej pracy. Literatura określa to zjawisko jako szklane ruchome schody — czyli szybki awans, a co za tym idzie, wzrost zarobków mężczyzn wykonujących zawody sfeminizowane, stereotypowo postrzegane jako „kobiece”. To właśnie mężczyźni trafiają na stanowiska kierownicze, związane z wyższymi zarobkami i większym prestiżem. Choć wiele kobiet wykłada na uczelniach wyższych i ma tytuł doktora czy profesora, to zwykle mężczyźni są rektorami. Tylko dwa uniwersytety w Polsce są zarządzane przez kobiety, a jeśli chodzi o uczelnie politechniczne, kierują nimi sami mężczyźni. Podobnie jest w działach finansowych w firmach. Stanowiska referentów, księgowych zajmują kobiety, a bardzo często dyrektorem finansowym jest mężczyzna. W sytuacji, kiedy mamy do czynienia ze stanowiskiem wiążącym się z władzą, prestiżem, decyzyjnością, a zatem atrybutami, które stereotypowo przypisywane są mężczyznom, odsetek mężczyzn wyraźnie wzrasta. Im wyższe stanowisko, tym wyższe zarobki, a skoro jest nas wciąż niewiele na kluczowych pozycjach w organizacjach, jasne wydaje się, że co do zasady zarabiamy mniej.

Czasami długotrwała kariera w jednej firmie bywa również mniej opłacalna finansowo. Często spotykałam się z historiami, że osoba pracująca długo w jednej firmie prosiła o podwyżkę, która okazywała się niemożliwa. Nie było budżetu, widełki nie pozwalały, polityka firmy była taka, a nie inna. Przyczyny bywają różne i niekiedy rzeczywiście są prawdziwe. Jednak gdy osoba znajdowała sobie inną pracę i składała wypowiedzenie, nagle okazywało się, że podwyżka jest możliwa, aby tylko zatrzymać osobę na jej stanowisku pracy. Jedni zostają, inni, rozczarowani wcześniejszymi odpowiedziami, odchodzą. Lojalność i wieloletnia praca w jednej firmie daje nam poczucie bezpieczeństwa i pewnego komfortu. Wszyscy już nas znają, mamy wyrobione relacje i wiemy, czego się spodziewać. Nowa praca i nowa firma, choć oferuje nam szanse na wyższe zarobki, oznacza również wyjście ze strefy komfortu i konieczność sprawdzenia się w nowym środowisku pracy. Ponieważ nikt nas nie zna, musimy pokazać, na co nas stać, a to wiąże się z pewną niewiadomą. Nie wiemy dokładnie, z kim będziemy pracować, czy uda nam się zbudować takie relacje, jak byśmy chciały. Czasami takie ryzyko i postawienie przed sobą wyzwania może się opłacać. Bywa jednak, że kobiety są mniej skłonne do zmiany pracy, szczególnie jeśli mają dzieci i w obecnej pracy są w stanie w miarę dobrze godzić obowiązki zawodowe z rodzinnymi. Obawiając się drastycznych zmian lub konieczności pracy po godzinach, pozostają przy obecnej pracy, która choć nie daje im pełni satysfakcji finansowej, wydaje się sensownym kompromisem. Tak naprawdę bardziej obawiamy się wyobrażenia o tym, jak może wyglądać nowa praca, niż samej pracy. Jeśli czegoś się boimy, to potrafimy sobie na mnóstwo sposobów wytłumaczyć, dlaczego tkwienie w obecnej strefie komfortu, choć ma wiele wad, jest o wiele lepsze niż zmiana i nowe wyzwania.

Oczywiście nie uważam, że zmiana pracy to jedyna możliwość zwiększenia naszego wynagrodzenia. Jeśli mamy takie możliwości w firmie, w której pracujemy, powinnyśmy z nich korzystać. Nie da się postawić znaku równości pomiędzy wszystkimi firmami. W każdej jest inaczej, panuje różna kultura organizacyjna, obowiązują różne polityki i podejścia do kwestii wynagrodzenia i rozwoju. Musimy wybrać to, co nam odpowiada i na czym nam zależy. Zwykle większe pieniądze oznaczają większą odpowiedzialność, ale niejeden raz spotkałam się z sytuacjami, gdzie dysproporcje w zarobkach były bardzo duże mimo podobnego poziomu odpowiedzialności.

Naszym podstawowym błędem jest to, że nie negocjujemy naszego wynagrodzenia, w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy robią to regularnie. Na rozmowach rekrutacyjnych, kiedy pada pytanie o oczekiwania finansowe, nie wiedzieć czemu czujemy się niekomfortowo. A przecież to transakcja wymienna. Ty dajesz swój czas i swoje kompetencje, a firma Ci za nie płaci. Jednak wiele z nas nie traktuje tego w ten sposób. Raczej czujemy się jako osoba skazana na łaskę i niełaskę pracodawcy, który albo nam pracę da, albo nie da. To powoduje, że niewłaściwie się pozycjonujemy w rozmowie. Zamiast po partnersku, stawiamy siebie niżej. Kiedy pada oferta, zwykle godzimy się na to, co zostało zaoferowane. Dopóki same nie uwierzymy, że nasz potencjalny pracodawca potrzebuje właśnie nas i naszych umiejętności i doświadczenia, dopóty będziemy na straconej pozycji negocjacyjnej.

Na rozmowach rekrutacyjnych na pytanie o oczekiwania finansowe zbyt często z ust kobiet pada pytanie: „A ile państwo proponujecie”? albo stwierdzenie „sama nie wiem, jakoś się dogadamy”, „w obecnej pracy zarabiam X, więc chciałabym troszeczkę więcej, jeśli miałabym przejść” i inne podobne wypowiedzi. Po usłyszeniu takich słów żaden pracodawca nie zaproponuje Ci fantastycznej pensji. Słysząc już na starcie w Twoim głosie niepewność co do świadomości Twojej wartości, może nawet się zawahać, czy na pewno jesteś odpowiednią kandydatką na proponowane stanowisko. Nie chodzi o to, że masz zażądać kwoty X i koniec. Nie tędy droga. Rozmowa to negocjacje, więc nie musi być tak, że kwota, którą zaproponujesz, jest ostateczna. Dlatego warto, abyś zawczasu wyceniła swoją pracę na absolutne minimum, z którego będziesz zadowolona, oraz zdecydowała, jaka kwota byłaby dla Ciebie motywująca na dłuższy okres i mogłaby Cię skłonić do podjęcia ryzyka i przejścia do nowej firmy. Warto zacząć od kwoty marzeń, ale nigdy nie schodzić poniżej swojego minimum. Zachęcam Cię do odwagi i sięgania po więcej. Nie mam tutaj na myśli arogancji i tupetu niepopartego konkretnymi wynikami. W większości przypadków obserwuję jednak, że choć mamy wyniki i robimy bardzo wiele, nie doceniamy same siebie. Nie oczekujmy więc, że ktokolwiek nas doceni, jeśli nie będziemy znały swojej wartości. Moja zachęta nie ma nic wspólnego z nakłanianiem Cię do bycia roszczeniową i snuciem nierealnych oczekiwań w sytuacji, gdy nie masz doświadczenia, kompetencji ani wiedzy.

Znam kilka historii — w tym jedną swoją — że gdy okazało się, że otrzymujemy szansę na wymarzoną pracę, jesteśmy tak szczęśliwe, że kwestie finansowe odkładamy na dalszy plan. Czasami mam wrażenie, że byłybyśmy skłonne pracować za połowę tego, co zarabiamy aktualnie, dla samego faktu, że dostajemy tę konkretną pracę, na tym konkretnym stanowisku. To szczęście jest bardzo złudne i z pewnością odkładanie finansów na dalszy plan jest mało rozsądne. To tak jak w przypadku zauroczenia: w pierwszej chwili nie liczy się nic innego, tylko obiekt naszych westchnień, ale kiedy emocje opadną, dopada nas rzeczywistość (niekoniecznie szara), która bardzo szybko otwiera nam oczy. Kiedy uświadomisz sobie, jak wiele zaangażowania i czasu wkładasz w nową pracę, i zderzysz to z niedoszacowanymi zarobkami, praca marzeń przestanie nią być. Gwarantuję Ci, że będziesz wtedy sfrustrowana. Byłam w podobnej sytuacji. Kiedy dowiedziałam się, że mam szansę na pracę w pewnej firmie, mało nie uniosłam się w powietrze z radości. Pieniądze zeszły na drugi plan i myślałam, że choćby mnie chcieli w tej firmie za takie same pieniądze, jakie mam obecnie, to i tak warto. Jak dobrze się stało, że kubeł zimnej wody na głowę wylał mi mój mąż, który w momencie, kiedy ja prawie eksplodowałam ze szczęścia, powiedział, że ta oferta w ogóle nie jest atrakcyjna. W pierwszej chwili byłam wściekła. Jak to: nie jest atrakcyjna, chyba się przewrócił i uderzył w głowę — myślałam. Jednak po chwili rozmowy, podczas której unaocznił mi, że to ja tak naprawdę jestem bardziej potrzebna firmie niż ta firma mnie, zmieniłam swoje podejście. Dzięki tej rozmowie zrozumiałam wszystko to, o czym zapomniałam, zachłystując się swoją „pracą marzeń”. Ta rozmowa pozwoliła mi zrozumieć, dlaczego to właśnie ja jestem najodpowiedniejsza do tej roli, jakie mam atuty, których firma potrzebuje, dlaczego będzie trudno znaleźć inną osobę na to stanowisko. Z taką świadomością mojej wartości dla tej organizacji miałam poczucie, że rozmowa odbyła się po partnersku. Polecam wszystkim to uczucie. Było spokojnie i merytorycznie. Argumenty, które przygotowałam, również były zasadne i rozsądne. Taka rozmowa nie tylko pozwala wynegocjować lepsze wynagrodzenie, ale także umacnia Twoją pozycję w firmie już na starcie.

Rozmowy rekrutacyjne i zmiana pracy to nie jedyne okazje, aby zawalczyć o swoje wynagrodzenie. Są nimi również awanse oraz roczne rozmowy oceniające, które odbywają się w wielu organizacjach. Po raz kolejny z żalem zauważam, że nie wykorzystujemy tych szans tak dobrze, jak byśmy mogły. W sytuacji, gdy mamy już dłuższą relację z przełożonymi, zdarza się, że obawiamy się poprosić o podwyżkę, myśląc, że z tego powodu ucierpi na tym nasza relacja z daną osobą.

 

Mam pełny dostęp do wynagrodzeń w moim dziale, ponieważ przez moje ręce przechodzą rozliczenia płac w firmie. Po procesie awansów i podwyżek okazało się, że w moim zespole wszystkie kobiety otrzymały jednakowe podwyżki, które były o połowę niższe od podwyżek, które dostali koledzy. Nie mogłam w to uwierzyć i czułam ogromną niezgodę wewnętrzną na to, co się stało. Do tego dobrze wiedziałam, że zarówno ja, jak i koleżanki regularnie zdobywamy nowe certyfikaty niezbędne do wykonywania naszej pracy, jesteśmy bardziej kompetentne, lepiej znamy język angielski i bez problemu radzimy sobie w komunikacji. Nasi koledzy w zespole bardzo często okazywali się niekompetentni w pewnych zagadnieniach, a mimo to oni dostawali ważne zadania do realizacji. Kończyło się to tak, że przychodzili do nas po pomoc, a zadania oddawali przełożonemu jako swoje. Kiedy pewnego dnia otrzymałam wskazówkę od przełożonego, abym w razie problemów w pewnym zadaniu poprosiła o pomoc kolegę, który jego zdaniem był ekspertem, zagotowało się we mnie. Od pół roku to ja regularnie go wspierałam i pomagałam w korzystaniu z podstawowych programów w naszym dziale. Co więcej, przychodził do mnie i do koleżanek po pomoc w sformułowaniu prostych zdań po angielsku, kiedy miał napisać coś do centrali. Zebrałam się w sobie i poruszyłam te kwestie z moim przełożonym. Powiedziałam, że wiem, że w normalnej sytuacji nie miałabym dostępu do takich danych, ale skoro już mam, to nie mogę dłużej milczeć. Powiedziałam, że nie rozumiem, skąd wynikają takie dysproporcje w naszych podwyżkach. Przełożony był wyraźnie zmieszany, powiedział, że nie miał świadomości, że tak to wygląda, ponieważ on tylko zatwierdzał te kwoty, ale proponował je inny menedżer, do którego miał pełne zaufanie. Obiecał, że od tej pory bardziej uważnie przyjrzy się tym kwestiom i upomni menedżera, jednak nie jest w stanie zmienić już tych kwot. Jedyne, co wywalczyłam, to zwiększenie mojej podwyżki, bo jako jedyna z zespołu zdecydowałam się zareagować. To przykre, że o wszystko musimy walczyć, że jako kobiety nie możemy liczyć na sprawiedliwe wynagrodzenie, a co więcej, że pomimo wyższych kompetencji otrzymujemy mniejsze pieniądze.
— Agnieszka, specjalistka ds. rozliczeń w firmie z branży FMCG

 

W większości sytuacji nie mamy tak dokładnych danych jak w historii powyżej. Tak naprawdę nie chodzi o to, by o swoją pensję i podwyżkę zadbać tylko dlatego, że ktoś inny dostaje więcej, ale dlatego, że to właśnie my wyceniamy naszą pracę na więcej.

Inna historia, opowiedziana mi przez dziewczynę, która przechodziła roczną rozmowę oceniającą, zawiera zdanie, które nigdy nie powinno paść z Twoich ust na takiej rozmowie. Najpierw zapytała, czy ma szansę na podwyżkę. A kiedy przełożony spytał, o jakiej kwocie myślała, odpowiedziała. „Cokolwiek dostanę, będę się cieszyła”. Pamiętaj: jeśli prosisz o cokolwiek, dostajesz cokolwiek, czyli w bardziej drastycznym tłumaczeniu — byle co. Jeśli nie wiesz, czego chcesz, dostajesz cokolwiek. To tak, jakbyś na pytanie, czego się napijesz, odpowiedziała „cokolwiek” i dostała wodę z kałuży.

 
Dlaczego wciąż zarabiamy mniej

Choć świadomość kobiet rośnie, wciąż jeszcze wynagrodzenia są tematem, gdzie można zaobserwować dysproporcje. Nasza kultura jest też dość powściągliwa, jeśli chodzi o otwarte rozmowy o finansach. Jednak sporo na tym tracimy, bo nie orientując się w zarobkach, nie mamy porównania i nie wiemy, czy nasze wynagrodzenie jest rynkowe, czy też mocno zaniżone. Poziom naszych zarobków bardzo często staje w miejscu w momencie, kiedy zachodzimy w ciążę. Jeszcze bardzo wiele firm i organizacji traktuje kobietę w ciąży jako niepełnowartościowego pracownika, któremu nie przysługują podwyżki, premie czy też udział w szkoleniach pozwalających na podnoszenie kompetencji. Inna sprawa, że czasami kobiety w ciąży same decydują się na bardzo wczesne zwolnienia lekarskie i nie chcą przyjmować projektów do realizacji w obawie, że za chwilę już ich nie będzie, więc dodatkowe zaangażowanie nie ma sensu. Jednak nie jest to regułą. Wiele zależy od kobiety i od tego, jakie relacje ułożyła sobie z pracodawcą zarówno przed ciążą, jak i w jej trakcie. Prawda jest taka, że wpływ mamy tylko na siebie, więc jeśli jest coś, co same możemy zrobić w tym zakresie, to zróbmy to, biorąc pod uwagę bilans zysków i strat. Przynajmniej nie będziemy miały do siebie pretensji, że o coś nie zadbałyśmy.

 

 

STUDIUM PRZYPADKU

W pewnym banku w dziale HR moja znajoma Kinga na stanowisku specjalisty ds. szkoleń i rozwoju była odpowiedzialna za nowy projekt związany z wdrożeniem w organizacji narzędzia diagnostycznego indywidualnych stylów działania. Wraz z kilkoma innymi pracownikami działu HR miała zostać przeszkolona z używania narzędzia i stosowania go w celach diagnostycznych i rozwojowych dla pracowników. Dwa tygodnie przed planowanym szkoleniem poinformowała pracodawcę, że jest w ciąży. Następnie przeprowadziła proces wyboru narzędzia i dostawcy, przygotowała cały projekt, umowy, ustalenia oraz szkolenie, po czym… dowiedziała się od swojej szefowej, że ta na jej miejsce wyznaczyła inną osobę. Szefowa powiedziała, że będzie to dla firmy nieopłacalne, bo za chwilę Kinga odejdzie na urlop macierzyński, więc lepiej, aby nie zabierała miejsca innym. Koleżanka była bardzo rozczarowana. Bardzo zależało jej na udziale w szkoleniu i na uzyskaniu certyfikacji z tej metody. Chciała rozwijać się w ramach swojego obszaru, a to szkolenie było dobrą okazją zdobywania nowych kompetencji. Była dopiero w trzecim miesiącu ciąży i przed nią zostało kilka miesięcy pracy. W tamtym czasie urlopy macierzyńskie trwały tylko 18 tygodni, zatem nie znikała na długi okres. Niestety, w szkoleniu nie wzięła udziału.

 

 

Ten przykład pewnie nie jest odosobniony. Byłby może bardziej zrozumiały, gdyby chodziło o przeszkolenie jednej jedynej osoby, która miała dalej być odpowiedzialna za wdrażanie narzędzia i która byłaby potrzebna przez okres nieobecności koleżanki. Ale w tej sytuacji to przykład bardzo niesprawiedliwego potraktowania kobiety w ciąży.

Jeśli kobiety w ciąży traktowane są jak niepełnowartościowi pracownicy, to tym samym tracą możliwości rozwoju, a co za tym idzie, zdobywania nowych kompetencji i stawania się lepszymi specjalistkami w swojej dziedzinie. A lepsza specjalistka to potencjalnie wyższe wynagrodzenie. Do tego dochodzi problem braku oceny oraz podwyżki w okresie ciąży. Zbyt często zdarza się, że kobiety, które przed zajściem w ciążę osiągały znakomite wyniki, w momencie kiedy poinformują o ciąży pracodawcę, tracą szansę na podwyżkę, którą miałyby szansę dostać, gdyby w ciąży nie były. Zwykle w organizacjach średnio raz do roku odbywa się proces oceny wyników pracy. Czasami, kiedy kobieta jest w ciąży, nie ma szansy przepracować pełnego roku podlegającego ocenie. Oczywiście wszystko zależy od organizacji i momentu, w którym taka ocena się odbywa. Jeśli kobieta pracowała przez prawie cały okres podlegający ocenie, powinna zostać za ten czas oceniona proporcjonalnie i otrzymać podwyżkę, jeśli byłaby ona zasadna w przypadku przepracowania całego roku. Tak się jednak nie dzieje zbyt często. Tylko nieliczne organizacje zapewniają taki sprawiedliwy proces. Brak ocen i podwyżek przyczynia się w dużym stopniu do dysproporcji w zarobkach kobiet i mężczyzn. Mężczyźni nie spotykają się z takimi sytuacjami, ponieważ po pierwsze, nie chodzą w ciąży, a po drugie, nadal bardzo rzadko korzystają z urlopów rodzicielskich. W czasie kiedy my, kobiety, przebywamy na urlopie macierzyńskim, nasi koledzy nadal pracują i budują swoje kariery. Jeśli kobieta zachodzi w ciążę dwa razy i dwukrotnie nie jest oceniona i nie dostaje podwyżki, jest naprawdę dużo stratna. Oczywiście nie można mieć pretensji do osób, które w tym czasie pracują i rozwijają się. Problemem jest system niezapewniający kobietom w ciąży sprawiedliwego procesu oceny. Jeśli do tego wszystkiego dodamy fakt, że na starcie prosimy o niższe wynagrodzenie, to nie dziwne, że na mecie kończymy z pensją niższą od naszych kolegów na podobnych stanowiskach.”

Fragment pochodzi z książki „Sięgaj po więcej” Malwiny Faliszewskiej.

e-biznes i sprzedaż, rozwój osobisty i osiąganie celów

Dlaczego brak równości płci na najwyższych stanowiskach wciąż jest faktem?

1 marca 2018

„Skoro czytasz tę książkę, pewnie dobrze wiesz, że liczba kobiet na najwyższych stanowiskach wciąż jest niedostateczna. Prawdopodobnie zastanawiasz się, dlaczego tak jest, mimo że jesteśmy świetnie wykształcone, znamy języki, jesteśmy zorganizowane, mądre i inteligentne. Czy czegoś nam brakuje? Może nie mamy predyspozycji do prowadzenia biznesu na najwyższym poziomie, bo mężczyźni robią to po prostu lepiej? A może sama miałaś kiedyś kobietę szefa i się z nią nie dogadywałaś? Te ciągłe humory… Z facetem łatwiej się porozumieć. Szybko, krótko, konkretnie i na temat — tak mawiają zwolennicy męskiego zarządzania. Owszem, nieliczni chwalą sobie pracę z kobietami. A dlaczego nieliczni? Dlatego, że tylko około 15% kobiet zajmuje kluczowe pozycje w organizacjach, stąd też kobieta dyrektor czy członkini zarządu to wciąż wyjątek potwierdzający regułę, że na wysokich pozycjach rządzą mężczyźni.

W tym rozdziale pokażę Ci, w jaki sposób ja postrzegam świat firm i awansów, sytuację kobiet, naszą (czyli polską, a nawet europejską) kulturę oraz wyzwania, jakie stoją przed kobietami, które chcą się rozwijać zawodowo. Sądzę, że należy spojrzeć wielowymiarowo na to, jak jesteśmy postrzegane w naszej kulturze, jak mocno działają stereotypy płciowe oraz jak dużej presji społecznej jesteśmy poddawane. Być może na pewne sprawy patrzyłaś do tej pory inaczej, a nad niektórymi w ogóle się nie zastanawiałaś. Mam nadzieję, że dzięki temu rozdziałowi spojrzysz na te kwestie „z lotu ptaka” i będziesz mogła zobaczyć cały obraz, który składa się na sytuację kobiet.

Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego często mówi się, że kobiety na wysokich stanowiskach są takie „niekobiece”? Określa się je czasami jako „baba z jajami”, „facet w spódnicy” — te wyrażenia weszły do naszego języka i niewiele z nas zastanawia się nad ich sensem. Jednak pomyśl o nich przez chwilę, zobacz, jak bardzo pejoratywnie przedstawiają kobietę na wysokim stanowisku. I jak mocno przypisuje się kobietom męskie atrybuty. Tak jakby kobieta na stanowisku bez „jaj” była niekompletna. Często wręcz używa się tego jako komplementu, chwaląc kobiecą męskość, jakby było to właściwe zachowanie na wysokiej pozycji. Dlaczego kobieta dostaje miano faceta w spódnicy? Język, którego używamy, aby określić kobietę na wysokiej pozycji, jest bardzo specyficzny i utrwala stereotyp, że biznes to męska sprawa. Kobieta, aby zasłużyć na miano dobrego menedżera, dostaje męskie atrybuty, np. mówi się: „Ona ma jaja”.

Dzieje się tak z wielu powodów. Jednym z nich jest fakt, że biznesem wciąż jeszcze rządzą reguły gry mężczyzn, firmowe kultury organizacyjne są bardzo męskie, w kulturze naszego kraju, jak również prawie na całym świecie funkcjonują stereotypy płciowe, silna jest presja społeczna, która każe kobietom zająć się wychowaniem potomstwa i dbaniem o dom. Wszelkie odstępstwa od reguły, zachowania inne niż uznane powszechnie za właściwe spotykają się z niezrozumieniem, a czasami wręcz potępieniem. Kobieta realizująca się zawodowo, która wychodzi poza standardowe ramy pracy od 8.00 do 16.00 lub od 9.00 do 17.00, otrzymuje zbyt często etykietę bezdusznej matki. Czasami powrót na pełny etat nie jest dobrze widziany. Polska i tak wygląda lepiej w porównaniu do naszych sąsiadów Czechów. Tam panuje zwyczaj powrotu kobiet na pół etatu po urlopie macierzyńskim lub wychowawczym. Kobiety często pracują tak przez następnych kilka lat. Nie chodzi tylko o rok czy dwa, kiedy dziecko jest małe. Od znajomej z Czech usłyszałam: „Jeśli chcesz pracować, to po co decydowałaś się na dziecko?”.

Kobiety są poddawane ogromnej społecznej presji kreowanej nie tylko przez mężczyzn, ale także przez same kobiety. Ta sytuacja powoli się zmienia, częściej w większych miastach, choć i tutaj nie zawsze jest kolorowo. To powoduje, że kobiety nie dają sobie w rezultacie prawa do rozwoju zawodowego, do planów samorealizacji w pracy, nie mówiąc już o sukcesie. Bywa, że kobiety, które same zdecydowały, aby poświęcić się wychowaniu dzieci i zajmowaniu się domem, mocno krytykują kobiety aktywne zawodowo. Niektóre z nich z pewnością pozostały w domu z wyboru i była to świadoma decyzja, którą należy uszanować. Tak jak nie każdy mężczyzna pragnie awansu zawodowego, tak nie każda kobieta musi piąć się po szczeblach kariery. Grunt jednak, aby te, które chcą, mogły to robić na równych prawach, i aby droga do awansu była możliwa także w sposób bliższy kobiecemu stylowi działania. Choć sytuacja nieco się poprawia, przez wiele lat kobiety, które zaszły wysoko w strukturach firmowych, w zasadzie nie miały wyjścia: jeśli chciały dojść na wysokie pozycje, musiały przejąć męski styl działania. Nie było i nadal w wielu firmach nie ma miejsca na kobiecość. Powiesz może, że biznes nie ma płci. Ja twierdzę, że ma i na razie w znacznym stopniu jest mężczyzną, mimo że funkcjonuje w nim wiele fantastycznych kobiet odnoszących sukcesy. Pewnie marzeniem niejednej kobiety byłoby, gdyby nie miał płci. Byłaby to sytuacja, w której zarówno kobiety, jak i mężczyźni mogliby rozwijać się zawodowo bez poczucia, że dają zbyt wiele, że poświęcają swoją osobowość, swój naturalny styl działania, aby przejść na kolejny poziom organizacyjny, a w niektórych kulturach w ogóle przetrwać. Jeśli kobiet i mężczyzn byłoby mniej więcej po równo na najwyższych stanowiskach zarządczych w organizacjach, wówczas równoważyłyby się męskość i kobiecość. Nie byłoby tylko bardzo męskich kultur organizacyjnych albo bardzo kobiecych. Oba pierwiastki istniałyby w równowadze, gwarantując synergię z połączenia tych dwóch jakże wspaniałych i wyjątkowych stylów działania, myślenia, odczuwania. Choć męska kultura organizacyjna jest na pewno sprawcza i skuteczna pod względem osiągania wyników biznesowych, to z pewnością nie jest idealna i mogłaby być jeszcze lepsza, ustępując nieco miejsca kobiecym pierwiastkom i kobiecemu stylowi działania. Ponieważ jednak jest ona w nadmiarze, nie daje dostatecznej przestrzeni na pełne wykorzystanie potencjału kobiet. A jak wiadomo, żadna skrajność nie jest dobra. Aktualny świat biznesu i polityki urządzony jest po męsku. To mężczyźni ustalili reguły gry, a kobietom pozostały następujące możliwości. Uznać to za fakt, dostosować się do tych reguł i działać zgodnie z nimi, aby rozwijać się zawodowo i piąć się po szczeblach kariery. Jest to obecnie najczęściej wykorzystywana możliwość i czasami kończy się sukcesem, okupionym jednak dużym kosztem osobistym. Następna możliwość: obrazić się na to, jak świat jest urządzony, i odpuścić. Kolejna: poznać dobrze to, jak działa męski styl, wykorzystać tę wiedzę do działania, ale tak często jak się da funkcjonować w zgodzie ze sobą, aby powoli przecierać szlaki dla innych kobiet. A kiedy znajdą się już odpowiednio wysoko w strukturach — pokazywać innym swoje wzorce i swój sposób działania, aby realnie wpływać na kulturę organizacji, w której pracują.

Dawno temu, kiedy kobiety „siedziały” w domu…

Dawno temu, kiedy kobiety siedziały w domu — choć słowo „siedziały” jest zupełnie nietrafione — mężczyźni tworzyli podwaliny pod dzisiejszy biznes. Męskie preferencje co do sposobu działania nie miały żadnej przeciwstawnej siły. Mężczyźni urządzili biznes po swojemu i długo strzegli dostępu do tego świata przed kobietami. Zadbali o to, aby było im wygodnie, a przede wszystkim, aby reguły były dla nich zrozumiałe. Trudno się dziwić — pewnie gdyby sytuacja była odwrotna, też urządziłybyśmy sobie świat biznesu po naszemu. W męskim świecie liczy się bycie samcem alfa, bycie najlepszym. Władza jest synonimem prestiżu. Mężczyźni pragną rządzić, być na szczycie, rywalizować. Komunikują się bardzo bezpośrednio, choćby miało to kogoś zranić. Na uczucia i emocje w biznesie nie ma miejsca. Trzeba grać twardo, konkretnie, dynamicznie. Jeśli czegoś się pragnie, to jasno mówi się o swoich oczekiwaniach. Duma odgrywa ogromną rolę. Urażony i niedoceniony mężczyzna, który uważa, że powinien być awansowany, prędzej odejdzie niż pozostanie w firmie, czekając cierpliwie na odpowiedni czas. Mężczyźni własne sukcesy przypisują sobie i swojej przebojowości, inteligencji i przedsiębiorczości. Są pewni siebie i mają większą skłonność do ryzyka niż kobiety. Dopóki kobiety nie miały praw wyborczych, ani żadnych innych, problemu w zasadzie nie było. Prawie nikt nie kwestionował faktu, że to kobieta zostaje w domu i zajmuje się potomstwem, doskonali się w roli pani domu, kucharki, praczki i sprzątaczki. Dziś z wiele z nas z niedowierzaniem czytałoby poradniki dobrej żony z 1819 r., w której autorka przekonywała, że książki i studiowanie języków to nie zadania dla kobiety. Niestety, w wielu polskich domach nadal panuje system, w którym to mężczyzna jest w centrum wszechświata i nawet jeśli kobieta jest aktywna zawodowo, to jej obowiązki w domu się nie zmieniły. Nadal większość obowiązków domowych spoczywa na barkach kobiet.

Kultura tworzona przez wieki ukształtowała współczesny świat oraz kobiece i męskie role w społeczeństwie. Mimo że już dziś posiadamy prawa wyborcze, możemy pracować, rozwijać się, decydować o sobie, mieć męża lub nie mieć, zarabiamy, jesteśmy niezależne finansowo, to wciąż podskórnie można odczuć naleciałości dawnych lat. Wciąż daje się zauważyć wyższość mężczyzny nad kobietą — do radia i telewizji zaprasza się głównie mężczyzn jako ekspertów komentujących wydarzenia na świecie, prelegenci na konferencjach to również w przeważającej większości mężczyźni. To jakby znak, że to, co padnie z męskich eksperckich ust, ma większą wartość niż to, co powiedzą kobiety. Sytuacja oczywiście się zmienia, jednak powoli. Na szczęście powstaje coraz więcej inicjatyw promujących kobiecą eksperckość. Kilka lat temu Olga Kozierowska prowadziła cykl audycji radiowych i telewizyjnych pt. Sukces Pisany Szminką, do których zapraszała właśnie kobiety, aby dzieliły się swoją wiedzą. Powołała do życia konkurs promujący kobiece sukcesy — Bizneswoman Roku — dzięki któremu wiele kobiet mogło wyjść z cienia i pokazać, co potrafią. Bianka Siwińska założyła fundację Perspektywy promującą kobiety w nowych technologiach. Sieć Przedsiębiorczych Kobiet również promuje kobiece biznesy i pomaga młodym kobietom zakładającym start-upy pozyskać finansowanie dla swoich pomysłów. Wiele firm zaczyna powoływać do życia programy wewnętrzne promujące równość płci. Kobiety niewątpliwie dziś chcą zdobywać świat, są coraz bardziej aktywne i coraz bardziej widoczne, co nie zmienia faktu, że do pełnej równości mają jeszcze daleką drogę.”

Fragment pochodzi z książki „Sięgaj po więcej” Malwiny Faliszewskiej.

finanse i inwestowanie

Kilka ważnych kwestii przy kupnie nieruchomości

26 lutego 2018

O lokalizacji

Oczekiwania klientów wobec poszukiwanej nieruchomości często są trudne do pogodzenia, ponieważ zazwyczaj trudno jest znaleźć nieruchomość spełniającą wszystkie wymagania klienta. Przy poszukiwaniu nieruchomości kluczowe znaczenie ma odpowiedź na pytanie, czy kupuję jako inwestycję, czy też jako mieszkanie dla siebie.

Najkorzystniejsze byłoby połączenie jednego z drugim. Jednakże w wielu przypadkach jest to niemożliwe. Pozwól, że wytłumaczę na przykładzie.

Osobiście wybierając nieruchomości, traktowałem je jako inwestycje. Dlatego przy inwestycjach kieruję się zasadą, że najważniejsza jest lokalizacja. Wolę mieć gorszą nieruchomość w dobrej lokalizacji niż dobrą nieruchomość w beznadziejnej lokalizacji. Przez słowo „gorsze” w odniesieniu do mieszkania rozumiem mieszkanie mniejsze, gorzej urządzone. Mówiąc o lokalizacji – mam na myśli nie tylko dzielnicę czy też otoczenie budynku, ale wszystko to, na co nie będę miał wpływu jako właściciel pojedynczego lokalu. Mam tutaj na myśli stan klatki schodowej, stan budynku, sąsiedztwo oraz uciążliwości i wygody związane z lokalizacją nieruchomości.

Jako drobny inwestor najprawdopodobniej nie będziesz miał wpływu na otoczenie. Mieszkanie do remontu czy chociażby kiepsko urządzone zawsze można uatrakcyjnić, jeżeli oczywiście jego układ ma w sobie potencjał. Zazwyczaj każde mieszkanie można zmodernizować czy też zmienić tylko niektóre elementy wystroju, żeby po remoncie było atrakcyjniejsze dla najmujących czy kupujących.

Z kolei nieciekawa dzielnica czy też zaniedbany wygląd klatki schodowej będzie czynnikiem odstraszającym. Ja osobiście widząc zaniedbaną klatkę schodową, w ogóle nie mam ochoty oglądać mieszkania znajdującego się w niej. Otoczenie bardzo silnie oddziałuje na nieruchomość, określając jej wartość. Niezależnie czy w otoczeniu Twojej nieruchomości powstanie stacja kolejowa, pole golfowe czy oczyszczalnia ścieków – nieruchomości nie da się przenieść w inne miejsce.

Wartość nieruchomości jest bardzo wrażliwa na zmiany otoczenia. Wpływają one na zmianę wartości nieruchomości. Przykładowo: nieruchomość zyska na wartości, gdy zostanie podjęta decyzja o budowie pola golfowego w jej okolicy lub może wystarczyć informacja o rozpoczęciu budowy oczyszczalni ścieków, aby nieruchomości znajdujące się w okolicy straciły na wartości.

Co powinieneś wiedzieć, korzystając z biura nieruchomości?

Sprzedający korzystając z pośrednictwa biura nieruchomości przy sprzedaży nieruchomości, podpisuje z nim umowę. Jednocześnie zobowiązuje się, że w przypadku dokonania transakcji z kupującym skojarzonym przez biuro uiszcza opłatę na rzecz biura nieruchomości. W różnych częściach kraju opłaty mogą być różne.

W Lublinie prowizje na rzecz biura nieruchomości, które się przyjęły, wynoszą 2% ceny transakcyjnej mieszkania, powiększone o podatek VAT od kwoty prowizji, w wysokości 23%.

Jednocześnie osoba poszukująca mieszkania, w przypadku dokonania transakcji z kupującym skojarzonym przez biuro, ponosi taką samą opłatę. W ramach opłaty biuro przedstawia oferty spełniające  kryteria podane przez poszukującego, takie, jak np.: lokalizacja, liczba pokojów, piętro, metraż, maksymalna cena itd. Biuro zobowiązuje się pomóc w negocjacjach z kupującym i – co najważniejsze – ponosi odpowiedzialność za sprawdzenie stanu prawnego nieruchomości przed zakupem. Dodatkowo pośrednik powinien wyliczyć wszelkie opłaty notarialne i sądowe, skompletować wszystkie niezbędne dokumenty do przeniesienia własności.

Spisując umowę pośrednictwa, należy zwrócić szczególną uwagę na zapisy informujące o posiadaniu licencji zawodowej przez pośrednika, informacje o obowiązkowym ubezpieczeniu od odpowiedzialności cywilnej oraz określić procent wynagrodzenia należnego pośrednikowi. Wysokość minimalnej sumy gwarancyjnej ubezpieczenia OC jest regulowane przez rozporządzenia Ministra Finansów. Problem w tym, że wielu pośredników jest ubezpieczonych na minimalną wymaganą kwotę. W chwili obecnej 25 tys. euro to jest nieco ponad 100 tys. złotych. W przypadku kiedy klient pośrednika poniósłby stratę na skutek jego niedbalstwa, wówczas jest duże prawdopodobieństwo, że kwota uzyskana z ubezpieczenia nie zrekompensuje szkody, którą poniósł klient. Przed rozpoczęciem współpracy warto sprawdzić czy pośrednik wykupił obowiązkowe ubezpieczenie oraz na jaką kwotę ono opiewa.

Czego nie powie Ci żaden pośrednik

Musisz mieć świadomość, że biuro nie sprawdzi za Ciebie wszystkich informacji niezbędnych do podjęcia decyzji o transakcji. Kwestie techniczne związane np. z remontem musisz sprawdzić sam lub przy pomocy fachowca. W mieszkaniu nieświadomą osobę może czekać wiele niespodzianek, tak jak chociażby instalacja elektryczna wykonana z aluminium (w starszych blokach). Jej wymiana jest kosztowna i kłopotliwa. Jednocześnie musisz sprawdzić – na tyle, na ile to możliwe – kwestie uciążliwości związane z nabywaną nieruchomością. Zwróć uwagę, czy w sąsiedztwie nie ma linii wysokiego napięcia czy też nadajników wywołujących silne pole magnetyczne.

Kolejnym problem może być uciążliwe sąsiedztwo zatruwające powietrze, glebę, wodę: może to być np. zakład produkcyjny czy też niefrasobliwi sąsiedzi, którzy za nic mają porządek czy też prawo sąsiadów do spokoju.

Odwiedź okolicę o różnych porach

Mając upatrzoną nieruchomość, staram się zawsze odwiedzić jej sąsiedztwo w różnych porach. Obserwuję, czy działa domofon, sprawdzam, czy na klatce pali się światło, czy też panuje „ciemnia fotograficzna”, czy na klatce nie ma jakichś pijackich krzyków.

Kiedyś oglądałem mieszkanie w dziesięcioletnim bloku. Pięćdziesiąt metrów dalej znajdował się kompleks pawilonów handlowo-usługowych. Nad wejściem do jednego z lokali znajdujących się w kompleksie wisiał szyld charakterystyczny dla barów najniższego sortu. Właściciel mieszkania twierdził, że lokal już dawno nie funkcjonuje, pozostała po nim tylko reklama.

Aby się o tym przekonać, pojechałem w tę okolicę wieczorem. Faktycznie bar akurat nie funkcjonował. Jednak mimo to okolica nie prezentowała się obiecująco. W okolicy praktycznie nie było żadnego czynnego oświetlenia. W dodatku na drodze od głównej ulicy do oglądanego budynku znajdowało się pełno różnych załomków. Podejrzewam, że osoba, która miałaby tę drogę regularnie pokonywać pieszo, nie czułaby się komfortowo.

Kwestia umeblowania

Nie polegaj na zapewnieniach sprzedającego czy też pośrednika. Są kwestie których nawet pośrednik za Ciebie nie sprawdzi. Nie on będzie mieszkał w tym domu. Wszystkie niedogodności spadną na Ciebie jeżeli zdecydujesz się na kupno.

Kiedy otrzymasz puste mieszkanie po podpisaniu aktu notarialnego, może się zdarzyć, że za szafą są ślady pleśni czy grzyb, a parkiet jest zalany wodą. Całkowicie umeblowane mieszkanie utrudnia Ci ocenę jego stanu technicznego.

Jeżeli i oglądasz i bierzesz pod uwagę niedawno wyremontowane mieszkanie to poproś sprzedającego o zdjęcia wykonane na różnym etapie remontu. Pomoże to ocenić jakość wykonanych prac. Kiedy kupisz mieszkanie będziesz wiedział, jak i gdzie poprowadzone są instalacje.

Jeżeli umówisz się ze sprzedającym, że w ramach zapłaconej ceny zostawi on część wyposażenia np. meble, sprzęt AGD, karnisze, żyrandole to spiszcie to wcześniej. Proponuję zapisać, że w przypadku sprzedaży mieszkania sprzedający zostawia kupującemu następujące przedmioty. Następnie trzeba je wyszczególnić.

Byłem świadkiem sytuacji, w której sprzedający obiecał zostawienie części mebli oraz lodówkę. Przed wyjściem do notariusza na podpisanie aktu notarialnego wynikły nieporozumienia dotyczące obiecywanego wcześniej wyposażenia. Proponuję spisać to wcześniej, a nie przed samym wyjściem do notariusza.”

Fragment pochodzi z książki „Jak znaleźć i kupić mieszkanie” Tomasza Szopińskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak zmotywować się do pracy?

26 lutego 2018

Motywacja w życiu codziennym odgrywa bardzo ważną rolę. Gdzie tylko nie spojrzymy, tam można dostrzec zmęczonych i znudzonych ludzi. Bo pada, bo jest zimno, bo nie ma słońca, bo szef i żona mnie nie doceniają. Negatywne czynniki wpływające na nasze podejście do wielu spraw można spotkać na każdym kroku. Co zrobić, aby nie miały one tak dużego znaczenia? Sprawdź nasze sposoby!

1. Sukces rodzi sukces

To stwierdzenie nie jest dla nikogo nowością. Kiedy coś nam się udaje, od razu jesteśmy pełni energii i chęci do działania. Widząc, że nasza praca przynosi korzyści, chce nam się do niej iść i wykonywać swoje obowiązki. Robimy to z pełnym zaangażowaniem i na 110%. Tak skonstruowana jest psychologia każdego człowieka. Znajdź zatem coś, co motywuje Cię do pracy, z czego jesteś zadowolony i na tym buduj swoja przyszłość. Jako, że „sukces” jest subiektywną oceną rzeczywistości, mierz go swoja miarą. Nie patrz na innych. Dla osoby po wypadku sukcesem będzie zrobienie dwóch kroków, dla zapalonego sportowca ukończenie triathlonu.

2. Stwórz zbiór własnych zasad i wartości

Dlaczego właśnie to chcesz osiągnąć? Jaki to będzie miało wpływ i tak naprawdę, czy właśnie tego potrzebujesz? Takie pytania powinien zadać sobie każdy z nas. Mają one na celu uzmysłowienie sobie, co tak naprawdę chcemy w życiu robić. Każdy chciałby mieć milion dolarów na koncie, jednak być może Twoim celem jest podróż w ciekawe miejsce i nie potrzeba Ci do tego aż takiej kwoty. Brak identyfikacji z własnym punktem docelowym może powodować obniżenie motywacji do zera. Przecież chodziło Ci o pieniądze na wyprawę marzeń, a nie o samo ich posiadanie.

3. Dyscyplina to podstawa

Nie każdemu bycie zdyscyplinowanym przychodzi z łatwością. Co więcej, bardzo mały procent społeczeństwa może tak o sobie powiedzieć. To jednak nie talent, a wytrenowany nawyk. Jeśli nie masz czynników mobilizujących do wielkich rzeczy, zacznij od prostych czynności. Na początek możesz pilnować, by od razu po przebudzeniu wypijać szklankę wody. Potraktuj to jako wyzwanie, któremu nic nie może przeszkodzić. W końcu stanie się to dla Ciebie nawykiem i nie będziesz zwracał na to uwagi. Uznasz, że to najnormalniejsza rzecz, jaką robisz codziennie. Kiedy tak się stanie, dołóż do tego kolejne rytuały.

4. Dokładnie zaplanuj swój dzień

Każdego dnia, kiedy musisz zaplanować pewne czynności, rób to ze staranną dokładnością. Kiedy musisz poćwiczyć, nie mów, że zrobisz to wieczorem. Zaznacz, że zrobisz to o 18. Kiedy wybije ta godzina, od razu zapali się czerwona lampka, że nadszedł czas na zrealizowanie kolejnego punktu dnia. Kiedy nie narzucisz sobie dokładnej daty, będziesz przekładać to w nieskończoność. Planowanie to ważna rzecz w motywacji, dlatego trzeba przykładać do niej dużą wagę.

5. Wymuszaj na sobie działanie

Kiedy terminy Cię nie gonią, nie zaplanujesz jakiegoś działania, wielce prawdopodobne jest, że zostawisz to na ostatnią chwilę. Wykreuj więc taką sytuację, gdy nie będziesz mieć wyjścia i pola manewru – będziesz zmuszony do wykonania zadania. Jak to zrobić? Jeśli codziennie rano odkładasz bieganie na następny dzień, poproś kolegę, by poszedł z Tobą. Kiedy o 8:00 będzie czekał pod Twoimi drzwiami, nie wymigasz się od odpowiedzialności. Tak samo może być w innych, życiowych sytuacjach. Skoro sam nie potrafisz nad sobą pracować, przynajmniej na początku swojej drogi do samodyscypliny znajdź kogoś, kto stanie nad Tobą z batem.

6. Wewnętrzna inspiracja

Motywacyjne słówka, filmy czy książki biograficzne ciekawych ludzi nie działają na wszystkich, jednak są one inspiracją. Nawet tak krótkotrwała motywacja pomaga w chwilach załamania, czy po gorszym dniu. Kiedy dostrzeżesz postać „from zero to hero”, która musiała radzić sobie z przeciwnościami losu, od razu poczujesz się lepiej – skoro on mógł, to ja też. Od razu masz ochotę wyjść z łóżka i zwojować świat.

7. Trudne stanie się łatwe

Kiedy miałeś 12 miesięcy, nie od razu umiałeś chodzić. Najpierw było siadanie, potem raczkowanie, by w końcu postawić pierwszy krok. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz usiadłeś przy komputerze? Zajęło Ci to trochę czasu, by przyswoić całą wiedzę. Nawet jeśli coś wydaje się trudne, kiedyś może być pestką. Nie demotywuj się. Pomyśl, że potrafisz pokonać nawet największą przeszkodę, by osiągnąć cel.

Autor: Paulina Wolska

rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak podnieść poczucie własnej wartości? Sprawdź nasze podpowiedzi!

19 lutego 2018

Poczucie własnej wartości mocno wpływa na nasze życie zawodowe, rodzinne, na miłość i relacje z przyjaciółmi. Gdy skupiasz się na swoich błędach i niepowodzeniach, nie dostrzegając małych sukcesów każdego dnia, trudno nazwać Cię osobą, która chodzi z wysoko podniesioną głową. Co więcej, wiele Twoich decyzji jest bardzo zachowawczych i nie potrafisz zaryzykować. A co będzie jeśli ktoś nie zaakceptuje mojego zdania? A co gdy nie uda mi się osiągnąć celu, przez co narażę się na krytykę otoczenia? Takie pytania często paraliżują i utrudniają codzienne życie osobom o niskim poczuciu własnej wartości.

Aby to się zmieniło, musimy zmienić zdanie na własny temat. Trzeba zacząć od zmiany naszego myślenia, by odzyskać pewność siebie.

1. Nie próbuj dorównać oczekiwaniom innych

Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś w Tobie nie będzie pasować. Kolor włosów, nos lub dziwne poczucie humoru. Musisz być sobą i pamiętać, że to Ty jesteś najważniejszy, a nie oczekiwania otoczenia. Są oczywiście sytuacje, gdzie kompromis jest nieunikniony. W pracy, czy małżeństwie nie możemy o tym zapominać, gdyż trąci to o pychę. Ważne, by nie robić nic wbrew sobie i swoim przekonaniom. Kiedy zaakceptujesz siebie, dużo łatwiej będzie Ci żyć.

2. Doceniaj swoje sukcesy, a nie innych

W świecie mediów społecznościowych, gdzie każdy wystawia swoje życie na pokaz, trudno uniknąć porównań. Trzeba sobie jednak uświadomić, iż ten fejsbukowy cud miód to tak naprawdę wykreowana na potrzeby social media rzeczywistość. Nawet jeśli komuś powiodło się lepiej, nie oznacza, iż jest od Ciebie lepszy. Porównuj się tylko do siebie z przeszłości. Jeśli jesteś o krok dalej niż rok temu znaczy, że możesz być z siebie dumny.

3. Polub swoje cechy

Usiądź przy stole, weź kartkę papiery i długopis. Wypisz wszystkie pozytywne i negatywne cechy, jakie u siebie dostrzegasz. Musisz zdać sobie sprawę, że właśnie dzięki temu, iż jesteś  nieśmiały lub towarzyski, odważny czy wycofany, małomówny lub wygadany możesz powiedzieć o sobie „jedyny w swoim rodzaju”. Poczuj swoją wyjątkowość i doceń to.

4. Dobrze dobieraj znajomych

Każda negatywna opinia na nasz temat zawsze wpływa na samoocenę, choćbyśmy nie wiadomo jak byli odporni. To siedzi głęboko w psychice i jeśli coś będzie powtarzane kilka razy, w końcu to zakodujemy. Nie można tego mylić z konstruktywną krytyką, czasem dobrze jest dostać kopniaka od przyjaciela. Złośliwi ludzie źle wpływają na nasze samopoczucie i zamiast dopingować nas w realizacji najmniejszych celów, ściągają nas w dół. Wiele osób robi to nieświadomie, bo inaczej nie potrafi. Jeśli jednak po zwróceniu przez nas uwagi na ten problem nic sobie z tego nie zrobią, znaczy że robią to z premedytacją.

5. Wkręć się w swoje zainteresowania

W codziennej gonitwie za pracą i innymi obowiązkami zapominamy o sobie. Jeśli jakieś nasze hobby odeszło w niepamięć, warto odkurzyć stare, dobre nawyki. To nie tylko spowoduje, że wróci nam uśmiech na usta, ale także poprawi ogólne samopoczucie. Przecież każdy jest szczęśliwszy, jeśli robi to, co kocha.

6. Doceniaj małe rzeczy

Codziennie rób sobie rachunek sumienia i doceń to, co udało Ci się zrobić. Im mniejsze rzeczy tym lepiej. Znalazłaś chwile, by usiąść i poczytać książkę przy lampce wina? Super! Nawet kiedy dzień był beznadziejny i ciężko coś pozytywnego wyciągnąć, potraktujmy to jak trening spostrzegawczości. W końcu życie to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca, dlatego nie wszystko musi być idealne.

Autor: Paulina Wolska

rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak stać się pewną siebie kobietą?

13 lutego 2018

Wiele kobiet w natłoku codziennych obowiązków często zapomina, jak wielką ma moc. Budowanie poczucia własnej wartości to proces bardzo długi, lecz możliwy do osiągnięcia nawet dla tych nieśmiałych. Wystarczy pracować nad sobą, by któregoś dnia spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „akceptuję siebie w stu procentach”.

1. Nie zrażaj się niepowodzeniami, walcz z nimi!

Nikt nie jest idealny, dlatego wady nie czynią Cię gorszą osobą od innych. Klucz do sukcesu to nad nimi pracować. Nie potrafisz się wypowiadać publicznie? Codziennie stawaj sprzed lustrem i ćwicz przemowy. Przełam się i nie przejmuj się pierwszym niepowodzeniem. Za 10 razem wszystko pójdzie po Twojej myśli. Nie możesz mówić „jeśli”, ale „kiedy”. To od razu nastawia Cię na wykonanie zadania, które jest tylko kwestią czasu.

Jak mawiał Zig Ziglar: „jeżeli coś jest warte robienia, warte jest robienia tego źle, dopóki tego nie udoskonalisz”.

2. Mów głośno swoje zdanie na każdy temat

Nie bój się wyróżniać na tle innych. Masz inne zdanie na jakiś temat? Powiedz je głośno bez obawy, że ktoś krzywo na Ciebie spojrzy. Jeśli ktoś nie potrafi uszanować inności, różnych poglądów, czy przekonań – nie jest wart Twojego zainteresowania. Zyskasz tym szacunek w swoim otoczeniu – nie każdy ma odwagę przedstawić publicznie swój punkt widzenia. Asertywność to cecha osób pewnych siebie, którzy nie mają leku przed powiedzeniem „nie”.

3. Dbaj o siebie, nawet kosztem innych obowiązków

Czy chcemy tego czy nie, ludzie oceniają nas po wyglądzie, a pierwsze wrażenie często decyduje o powodzeniu spotkania. Na pewno masz w szafie kilka ciuchów, dzięki którym wyglądasz jak milion dolarów. Ubierz je na rozmowę kwalifikacyjną, ważne spotkanie z klientem, czy na pierwszą randkę. Od razu poczujesz się pewniej. Jeśli na Twoją przebojowość ma wpływ wizyta u fryzjera, kosmetyczki i 12-centymetrowe szpilki – wykorzystaj to! W końcu co masz do stracenia?

4. Doceń siebie za każdy, nawet najmniejszy sukces

Jesteś matką, żoną, córką i chodzisz codziennie do pracy? Doceń to, że dajesz radę! Znajdź czas dla siebie, by poleżeć w fotelu z maseczką na twarzy i książką w ręce. Zrelaksuj się i spraw, by przez ten czas inne problemy nie istniały. Twoi bliscy muszą docenić, że nie jesteś robotem i chcesz odpocząć chwilę w domowym zaciszu lub pójść na kawę z koleżanką. Jeśli będziesz szanować siebie, inni też zaczną to robić.

5. Pewność siebie jest sexy!

Wśród kobiet panuje przekonanie, że mężczyźni boją się silnych i niezależnych kobiet. Nic bardziej mylnego! Pewność siebie jest seksowna i bardzo pociągająca. Dzięki temu trafisz na faceta, który jest Ciebie wart – każdego dnia będzie Cie zdobywał i zaskakiwał, byś czuła się przy nim wyjątkowo. Musisz mieć pewność, że sama też dasz sobie radę – tym sposobem stworzysz bardzo świadomy związek z mężczyzną swoich marzeń. Znajdź kogoś, kto będzie Cię wspierał, a nie wprowadzał w kompleksy. Pamiętaj, że to Ty decydujesz, jak wygląda Twoje życie.

6. Nie rozpamiętuj swoich decyzji

Czy na pewno podejmuję dobre decyzje? Czy na pewno dobrze oceniłam sytuację? – takie pytania często zadaje sobie osoba charakteryzująca się małym poczuciem wartości. Musisz przezwyciężyć strach i nie myśleć o tym, że możesz popełnić błąd. To Ty wiesz, co jest dla Ciebie najlepsze. Słuchaj otoczenia i rad, jednak na końcu musisz być wierna swoim wewnętrznym przekonaniom. To Twoje życie oraz decyzje i Ty będziesz z tego rozliczana. Odwaga cechuje osoby pewne siebie – nie boją się popełniać błędów, bo wierzą, że będzie to dla nich lekcja na przyszłość.

7. Otaczaj się tylko pozytywnymi ludźmi

Naucz się unikać negatywnych ludzi, którzy tylko ciągną Cię w dół i tłumią Twój zapał. Nie daj się złapać w wir pesymistycznego myślenia, nie stój w miejscu jak inni, nie bój się podejmować ryzyka. „A co jeśli się nie uda?” – zapytają znajomi. – Przynajmniej spróbuję i nie będę mieć do siebie pretensji, że nie wykorzystałam szansy. Co więcej, będzie to nauczka na przyszłość. Dzięki temu będziesz o krok dalej niż pesymiści. Doświadczenie, jakie zdobędziesz okaże się nieocenione w kolejnych podbojach. Tym razem na pewno się uda!

Autor: Paulina Wolska

inne

Może to wszystko samo przejdzie?

23 stycznia 2018

„Możemy się uleczyć z cierpienia, tylko przeżywając je do końca.” — Marcel Proust

„Do kryzysu możesz podejść na dwa sposoby: możesz z nim walczyć albo go zaakceptować. Ponieważ konfrontacja z bólem bywa bardzo trudna, ludzie zwykle wybierają pierwsze wyjście. Tu strategie bywają przeróżne: rzucają się w wir pracy, udają, że problemu nie ma, zagłuszają emocje, wypierają uczucia ze swojej świadomości, przeczekują, aż sprawy same się rozwiążą, zachowują się tak, jak gdyby nic się nie działo, korzystają z szybkich form poprawy samopoczucia typu alkohol, narkotyki, przypadkowy seks itp. Słowem: robią wszystko, by uciec od swojego cierpienia. Pomyśl teraz, proszę, jak to wygląda u Ciebie. Czy nie jest czasem tak, że i Ty robisz na co dzień bardzo wiele, by odrzucić swoją trudność? Czy nie angażujesz mnóstwa energii i czasu, by choć w minimalnym stopniu oddalić od siebie swoją udrękę? Pewnie tak jest, ja też niejednokrotnie przyłapuję się na tym, że próbuję uciec od własnego bólu. Tak bardzo go nie chcemy, tak bardzo go odpychamy, że paradoksalnie całą swoją uwagę właśnie jemu poświęcamy. Mówimy: „Odejdź” i wyrzucamy go przez drzwi, więc on zagląda przez okno. Zduszamy go w środku, więc on wydostaje się na zewnątrz. Krzyczymy: „Wynoś się z naszego życia”, więc on przychodzi cichaczem w postaci chorób i napięć ciała. Innymi słowy: im mocniej angażujemy nasze siły, by go ignorować, tym mocniej się on dobija. Stawiając bowiem walkę z nim w centrum naszej uwagi, sprawiamy, że jego natężenie zwyczajnie wzrasta.

Pisząc te słowa, Drogi Czytelniku, chcę, byś wiedział, że jest w tej całej rzeczywistości brutalna prawda: najlepszym sposobem, by poradzić sobie z cierpieniem, jest pozwolenie na jego przeżycie. Kiedy zatem wstaniesz kolejnego dnia, a ono zapuka do Twoich drzwi, zachowaj się inaczej niż zwykle. Przyjmij je jak gościa, zaproś do siebie, powiedz coś w rodzaju: „Cieszę się, że jesteś”, „Rozgość się”, „Jak długo próbowałeś się ze mną skontaktować?”, „Co masz mi do powiedzenia?”, „Jesteś w porządku” i… nasłuchuj. Bądź jednak w tym autentyczny, bo tylko taka postawa może przynieść zamierzony skutek. Wiesz już przecież, że ból Cię nie zabije i przez niego nie umrzesz, nic zatem nie tracisz, postępując w taki oto sposób. Co więcej, kiedy rzeczywiście otworzysz się na niego i wysłuchasz, co on ma Tobie do powiedzenia, będzie mógł wreszcie odpuścić i odejść. Nie stanie się to oczywiście od razu. Tyle razy zamykałeś mu drzwi przed nosem, odrzucałeś go od siebie, że prawdopodobnie będzie musiał powrócić kilkakrotnie, może nawet wiele razy, zanim zrozumiesz jego sens. Każde jego następne nadejście będzie jednak mniej intensywne od poprzedniego, aż wreszcie ból całkowicie zniknie z Twojego pola widzenia i odczuwania.

Wiem, że mierzenie się z kryzysem może być bardzo trudne. Tym bardziej, jeśli stosowałeś już strategię wypierania go czy odwracania od niego uwagi i otrzymywałeś w zamian nagrodę — krócej lub dłużej trwającą ulgę. Wybierając jednak takie rozwiązanie, sprawiasz jedynie, że cierpienie zapewne wróci, gdy tylko w Twoim życiu wydarzy się coś trudnego. Innymi słowy: Twoje bolączki zaognią się ponownie, a Ty będziesz na nowo przeżywał swoje problemy, niejednokrotnie ze zdwojoną siłą. To trochę tak jak z bólem zęba. Możesz wziąć tabletkę, która chwilowo uśmierzy nieprzyjemne odczucia, ale dopóki nie zajmiesz się jego wyleczeniem, będzie dawał o sobie znać coraz mocniej, aż wreszcie ból będzie tak doskwierający, że będziesz musiał po prostu się nim zająć. Powinieneś również wiedzieć, że tłumienie kryzysu sprawia, że nie tylko nie rozwiązujesz swoich problemów, ale zaczynasz stopniowo zauważać, jak negatywny wpływ mają one na Twoje życie. To właśnie przez nieprzepracowane emocje/wydarzenia podupada Twoje zdrowie, obniża się poczucie własnej wartości, a Ty powielasz wciąż te same błędy, wchodzisz w toksyczne relacje, odtwarzasz podobne schematy postępowania czy podejmujesz niekorzystne dla siebie decyzje. Słowem: kręcisz się w kółku nierozwiązanych spraw, niszczących emocji i poczucia sytuacji bez wyjścia.

OGRANICZAJĄCE PRZEKONANIA

Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy nie, ale ludzie bardzo często odrzucają bolesne przeżycia nie dlatego, że przeraża ich intensywność doświadczeń, ale przede wszystkim dlatego, że obawiają się, że bycie w stanie udręki po prostu nigdy się nie skończy. Gdyby jednak ktoś dał Ci gwarancję, tu i teraz, że Twoje cierpienie potrwa nie dłużej niż tydzień – dwa, a dzięki niemu wiele się nauczysz i zmienisz swoje życie na lepsze, wszedłbyś w to? Zapewne część z Was powiedziałaby „tak”, bo czym jest siedem dni, choćby w bólu, w porównaniu z resztą życia? Problem jednak w tym, że nikt nie może dać Ci takiej gwarancji, i to właśnie przerażająca myśl, że „Twoje cierpienie będzie trwać wiecznie”, paraliżuje Cię przed jego konstruktywnym wykorzystaniem.

Są jeszcze inne przekonania, które nie wspierają Cię w kryzysie i każą Ci go odrzucać. O większości z nich pisałam już na wcześniejszych kartach tej książki. Teraz spróbuję je jedynie podsumować. Spójrz zatem, proszę, na tabelę 9.1 i zobacz, które z nich nadal dotyczą Ciebie. Ich prawidłowe odpowiedniki znajdziesz po prawej stronie.

Kiedy pozbędziesz się resztek ograniczających przekonań i przestaniesz się buntować przeciw kryzysowi, będziesz w stanie go przyjąć i zauważyć, jaki potencjał on dla Ciebie niesie. Będziesz również gotów, by zmierzyć się z bolesną sytuacją i stopniowo poczuć się lepiej. Niechaj zatem kolejne rozdziały, szczególnie ten najbliższy (rozdział 10., „Jak sobie pomóc?”), będą dla Ciebie kluczem w znalezieniu dla siebie właściwej drogi.”

 

Tabela 9.1. Zbiór wspierających i ograniczających przekonań na temat kryzysu (opracowanie własne)

rys do art-fragment3

 

Fragment pochodzi z książki „Kryzys to nie koniec” Renaty Myczki.

rozwój osobisty i osiąganie celów

TOP rozwoju osobistego! Najlepsze książki!

22 stycznia 2018

Jakiś czasu temu przeprowadziliśmy badanie ankietowe naszych Czytelników, by dowiedzieć się, jakie książki wpłynęły na ich życie i które mogą polecić KAŻDEMU! Każdy, kto choć trochę interesuje się rozwojem osobistym i chciałby, aby jego życie weszło na właściwy tor, na pewno zwrócił już uwagę na te właśnie tytuły.

Wyłoniliśmy książki, które powtarzały się wielokrotnie, co dało nam znak, że są one tak mocne, że nie można obok nich przejść obojętnie!

Poznaj uniwersalną listę TOP tytułów rozwoju osobistego!

 

 

7 nawykow skutecznego dzialania
 

„7 nawyków skutecznego działania” to biblia współczesnego człowieka, która w Stanach Zjednoczonych sprzedała się w… 10 mln egzemplarzy!

7 nawykow skutecznego dzialania-autorAutor tej książki, Stephen R. Covey  (ur. 24 października 1932 w Salt Lake City, zm. 16 lipca 2012 w Idaho Falls), to jeden z najbardziej wpływowych ludzi Ameryki (w 1996 magazyn „Time” umieścił Covey’a na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi Ameryki). Wskazuje on, jak – kierując się wewnętrzną uczciwością, poszanowaniem innych, a przede wszystkim świadomością tego, co najważniejsze, a nie tego, co pilne – doprowadzić do erupcji własnych możliwości i tworzyć synergię, oznaczającą zwielokrotnione efekty wspólnych działań.

Wypracowanie owych siedmiu tytułowych nawyków prowadzi do twórczych zmian wewnętrznych, kształtowania trwałych relacji z innymi, inspirującego przywództwa na poziomie osobistym, interpersonalnym i menedżerskim.

Swoje tezy autor ilustruje barwnymi, wiarygodnymi przykładami zaczerpniętymi z własnych doświadczeń.

Skuteczne działanie nie jest trudne – przekonuje nas Stephen R. Covey – autor, który latami tworzył niezwykłe poradniki. Kluczem do wszystkiego jest konsekwencja i wyrobienie nawyków, które pomogą nam nie tylko w życiu osobistym, ale również zawodowym. Wiąże się to bezpośrednio z organizacją czasu, motywacją i twórczym działaniem. Przeczytanie tej książki może stać się pierwszym krokiem na ścieżce sukcesów, jeśli zastosujesz się do porad autora.

Covey przekonuje, że potencjał drzemie w każdym, ale chaos w działaniu sprawia, że większość ludzi szybko się zniechęca i porzuca marzenia o biznesie, osiąganiu osobistych celów czy nieświadomie psuje swoje relacje z bliższym i dalszym otoczeniem. Stosując jego poparte przykładami rady, możemy osiągnąć poczucie bezpieczeństwa i kontrolować wszystkie swoje działania. Przełoży się to nie tylko na lepsze funkcjonowanie na co dzień, ale również na osiąganie celów rozciągniętych w czasie.

Z ciekawostek warto dodać, że Stephen R. Covey był ojcem dziewięciorga dzieci oraz dziadkiem pięćdziesięciu jeden wnucząt! W roku 1998 otrzymał międzynarodową nagrodę pokojową – Sik’h 1998 International Man of Peace Award.

 

 

 

Obudz w sobie olbrzyma

Kolejną książką, którą niesamowicie wyróżniliście jest książka pt. „Obudź w sobie olbrzyma”, bestseller najbardziej znanego na świecie mówcy motywacyjnego Anthony’ego Robbinsa.

Obudz w sobie olbrzyma - autorAnthony Robbins niezwykłe zjawisko w kręgach amerykańskiej nauki ostatnich lat uchodzi za człowieka, który osiągnął szczyty możliwości wnikania w ludzkie wnętrze.

W ciągu dekady ponad milion ludzi zainwestowało, z powodzeniem, w książki, kasety audio i wideo z materiałami jego autorstwa. Robbins jest pierwszym pośród pionierskich ekspertów od tzw. psychologii zmian w USA.

Z wielkim sukcesem kieruje założonymi przez siebie dziewięcioma firmami. Jest wziętym, wysoko cenionym konsultantem świata biznesu, rządu USA i rządów innych krajów. W książce „Obudź w sobie olbrzyma” odsłania metody i techniki, które opanował w najwyższym stopniu, pozwalające mu po mistrzowsku obcować z ludzką psychiką.

Na kartach swej obszernej pracy wykłada klarownie i przekonywająco, jak wykrzesać z siebie wystarczająco dużo siły, mieć wpływ na swój stan umysłowy, emocjonalny, fizyczny i materialny. Krok po kroku wprowadza nas w tajniki samodoskonalenia, pozwalając dotrzeć do wyznaczania celu, dziś majaczącego gdzieś za mgłą. „Ocknij sie i zacznij kontrolować całe swoje życie” namawia Robbins. „Ujarzmij siły, które kształtują Twoje przeznaczenie.”

Autor objaśnia, jak wykrzesać z siebie wystarczająco dużo siły, by mieć wpływ na swój stan umysłowy, emocjonalny, fizyczny i materialny. Wprowadza w tajniki samodoskonalenia, pozwalając dotrzeć do celu, dziś majaczącego gdzieś za mgłą.

Książka ta daje wiedzę i impet do działania, pozwala przyjąć za własne trzy podstawowe zasady wprowadzania trwałych zmian. Pomaga wymagać więcej poprzez uświadomienie sobie, jakie są i jakie powinny być Twoje obecne wymagania. Pomaga pozbyć się tych przekonań, które nie pozwalają Ci dotrzeć tam, gdzie chcesz się znaleźć, i umocnić te, które już dobrze Ci służą. A wreszcie, pomaga Ci wypracować strategie, które pozwolą Ci szybciej, łatwiej i z większą klasą osiągnąć pożądane rezultaty.

Musisz sobie bowiem uświadomić, że w życiu wielu ludzi wie, co robić, ale tylko niewielu postępuje zgodnie ze swoją wiedzą. Nie wystarczy wiedzieć! Trzeba działać.

Przeczytaj fragment książki, w którym Anthony Robbins opowiada, z jakimi ludźmi spotkał się na jednym ze swoich szkoleń:

„Historie, którymi dzielili się ze mną, były wręcz nieprawdopodobne. Pewna kobieta przedstawiła mi swojego syna, który został kiedyś uznany za „nadpobudliwego” i „niezdolnego do nauki”. Tymczasem zastosowanie prezentowanych w tej książce zasad KONTROLI STANÓW pozwoliło jej nie tylko odstawić zaordynowaną przez lekarzy ritalinę, lecz również przenieść się do Kalifornii, gdzie jej syna poddano ponownym testom i uznano za geniusza! Szkoda, że nie widzieliście twarzy tej kobiety, kiedy chwaliła się nową etykietką przyczepioną jej synowi!

Pewien mężczyzna z dumą opowiadał, jak uwolnił się od kokainy za pomocą technik WARUNKOWANIA SUKCESU, o których przeczytasz na kartach tej książki. Małżeństwo dobrze po pięćdziesiątce zwierzało mi się, jak po piętnastu latach wspólnego pożycia balansowało na krawędzi rozwodu, dopóki nie dowiedziało się o WŁASNYCH ZASADACH. Pewien handlowiec mówił z radością, że w ciągu zaledwie sześciu miesięcy jego zyski skoczyły z dwóch do dwunastu tysięcy dolarów, a jakiś przedsiębiorca krzyczał, że w ciągu osiemnastu miesięcy zwiększył zyski firmy o ponad trzy miliony dzięki zastosowaniu zasad WŁAŚCIWYCH PYTAŃ i KONTROLI EMOCJONALNEJ. Piękna młoda kobieta pokazywała mi swoje zdjęcie sprzed miesięcy, z radością podkreślając, że zrzuciła pięćdziesiąt dwa funty dzięki zastosowaniu zasady LEWAROWANIA, opisywanej szczegółowo w tej książce.

Emocje panujące na sali wzruszyły mnie tak bardzo, że początkowo nie byłem w stanie wydobyć z siebie nawet słowa. Kiedy patrzyłem na swoich słuchaczy i widziałem pięć tysięcy uśmiechniętych, pełnych radości i miłości twarzy, w tej właśnie chwili zrozumiałem, że moje marzenia SĄ JUŻ rzeczywistością! Cóż to za uczucie! Nie było cienia wątpliwości, że posiadam wiedzę, umiejętności, znajomość filozofii i strategii, które mogą pomóc każdemu z tych ludzi, mogą wzmocnić ich na tyle, by przedsięwzięli zmiany, których potrzebują i pragną! Przetoczyła się przeze mnie prawdziwa burza uczuć i wspomnień. Przypomniałem sobie, jak kilka lat wcześniej siedziałem samotnie w swojej malutkiej kawalerce w Venice w Kalifornii i płakałem, słuchając słów piosenki Neila Diamonda / ara… / said… Doskonale pamiętałem ogarniające mnie wtedy przekonanie, że moje życie jest nic warte, a świat zewnętrzny całkowicie nade mną panuje.

Przypomniałem też sobie moment, w którym zmieniło się wszystko, kiedy powiedziałem sobie: „Dosyć tego! Wiem, że stać mnie na więcej emocjonalnie, umysłowo i fizycznie”. W tamtej właśnie chwili PODJĄŁEM DECYZJĘ, która miała całkowicie odmienić moje życie. Postanowiłem zmienić dosłownie każdy aspekt mojej egzystencji. Postanowiłem, że już nigdy więcej nie zgodzę się na życie poniżej własnych możliwości.

Któż wtedy pomyślałby, że ta decyzja doprowadzi mnie do tak wspaniałego i podniosłego momentu.”

Posłuchaj również koniecznie fragmentu seminarium Anthony’ego Robbinsa – jednego z największych doradców życiowych i szkoleniowców na świecie z polskimi napisami:


Autor tej książki, Anthony Robbins, urodził się w 1960 roku w mieście Glendora w stanie Kaliformia. Jest amerykańskim doradcą życiowym, specjalizującym się w motywacji. Swoim słuchaczom oraz czytelnikom poprzez opis własnych życiowych doświadczeń oraz wiedzy daje motywację do działania i uczy, jak radzić sobie z problemami w życiu. Jest autorem licznych bestsellerowych książek poświęconych motywacji.

Anthony Robbins sam doszedł do swojego sukcesu. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś był grubym, sfrustrowanym i osamotnionym facetem ledwo wiążącym koniec z końcem. Teraz na swoje seminaria lata przez siebie pilotowanym helikopterem!

Dzięki jego metodom samodoskonalenia ludzie zaczynają kontrolować swoje życie i kształtować przeznaczenie. Rzucają ograniczające nałogi, nawyki i przekonania. Sięgają po radość, szczęście i sukces.

 

 

 

Bogaty ojciec, biedny ojciec
 

Kolejnym tytułem na tej liście jest „Bogaty ojciec, Biedny ojciec” (Robert Kiyosaki i Sharon L. Lechter). W ankiecie ten głos pojawiał się bardzo często. Nie bez powodu książka znalazła się tutaj! „Bogaty ojciec, Biedny ojciec” jest książką, która najdłużej znajdowała się na wszystkich czterech największych listach bestsellerów w Stanach Zjednoczonych: The New York Times, The Wall Street Journal, Business Week i USA Today. Na szczególnie cenionej liście bestsellerów dziennika New York Times plasowała się w ścisłej czołówce przez ponad 5 lat.

Książkę tę przetłumaczono na 50 języków i dostępna jest w 97 krajach! Książki z serii Bogaty ojciec sprzedały się w nakładzie ponad 30 milionów egzemplarzy – zdominowały listy bestsellerów w Azji, Australii, Meksyku, Ameryce Południowej i Europie.

„Bogaty ojciec, biedny ojciec” to poradnik, który rozwiewa mit, że aby stać się bogatym, trzeba mieć wielkie dochody. Jak zapewnia Robert Kiyosaki, nie musisz wcale mieć wysokiej pensji, aby stać się zamożnym człowiekiem!

Aby stać się bogatym, nie musisz mieć specjalnego wykształcenia ani wyszukanych umiejętności. Tak naprawdę wielu ludziom wykształcenie przeszkadza w dojściu do prawdziwego majątku, gdyż szkoła czy uczelnia wpoiła im mentalność etatowego pracownika.

Nawet jeśli żyjesz skromnie od wypłaty do wypłaty, możesz dołączyć do tych, którzy cieszą się pełnią życia i realizują swoje marzenia.

Robert Kiyosaki w tej książce opisuje to, czego bogaci ojcowie uczą swoje dzieci na temat pieniędzy, a o czym nie Bogaty ojciec, biedny ojciec-autorwiedzą biedni i klasa średnia. Uczy także, jak sprawić, aby pieniądze pracowały na ciebie. Uświadamia rodzicom, że publiczny system edukacji niczego nie nauczy ich dzieci o pieniądzach i pokazuje, jak zapewnić im sukces finansowy w przyszłości.

„Robert Kiyosaki podważył dotychczasowe poglądy milionów ludzi na całym świecie i zmienił ich sposób myślenia o pieniądzach. Jego spojrzenie na pieniądze i inwestowanie jest często sprzeczne z popularnymi poglądami, a on zasłużył sobie na swoją reputację: słynie z bezpośredniego stylu i kontrowersyjnych opinii. Na całym świecie jest uznawany za gorącego orędownika edukacji finansowej.” Wydawca

„Głównym powodem naszych kłopotów finansowych jest to, że mimo długich lat nauki, nie nabywamy w szkole wiedzy o pieniądzach. Tak więc uczymy się pracować dla pieniędzy, ale nic nie wiemy o tym, jak pieniądze powinny pracować dla nas.” Robert Kiyosaki

Robert Kiyosaki miał „dwóch ojców”. Biologicznemu, który posiadał doktorat i piastował stanowisko dyrektora departamentu edukacji na Hawajach, nigdy nie wystarczało pieniędzy do pierwszego i umarł bardzo zadłużony. Drugiemu, który porzucił szkołę w wieku 13 lat, udało się zrealizować swoje życiowe plany i stał się jednym z najbogatszych ludzi na Hawajach.

Swój sukces stania się milionerem Kiyosaki zawdzięcza im obu – chociaż ich rady były bardzo odmienne. Autor zaczyna opowiadanie od swojej pierwszej przygody z pieniędzmi, gdy miał 9 lat. Wraz z synem bogatego ojca zaczęli produkować pięciocentówki, gdyż tak zrozumieli wtedy radę: „rób pieniądze”.

Robert Kiyosaki jest właśnie autorem książki „Bogaty ojciec, Biedny ojciec” – światowego bestsellera, i najpopularniejszej na rynku pozycji o pieniądzach. Kiyosaki jest inwestorem, przedsiębiorcą i nauczycielem, a jego poglądy na temat pieniędzy są sprzeczne z powszechnie panującymi opiniami.

Robert podważył i zmienił to, w jaki sposób myślą o pieniądzach dziesiątki milionów ludzi na świecie. Zanegował sens „starych” rad typu: znajdź dobrą pracę, oszczędzaj pieniądze, ciężko pracuj, spłać długi, inwestuj długoterminowo i dywersyfikuj.

Robert Kiyosaki dzięki inwestycjom mógł zostać rentierem w wieku 47 lat. Wtedy właśnie napisał książkę „Bogaty ojciec, Biedny ojciec”. Jak sam powiedział: Chodzimy do szkoły, żeby nauczyć się, jak ciężko pracować za pieniądze. Ja piszę książki i tworzę produkty, które uczą ludzi, jak sprawić, by pieniądze zaczęły ciężko pracować dla nich.

„Bogaty ojciec, Biedny ojciec” – punktem zwrotnym  w życiu 20% bezrobotnych Polaków i 70% etatowych pracowników?

Możemy się pod tymi słowami podpisać w 100%. Wasze zdanie w naszej ankiecie również nie pozostawiło nam wątpliwości. To nie jest książka, która daje gotowe recepty, nie jest to książka, która zagwarantuje Ci, że staniesz się od razu bogaty. Może ona stanowić jednak niezwykły, zwrotny punkt w Twoim życiu. Gdyby nie ta książka, Złote Myśli najprawdopodobniej w ogóle by nie powstały i nie zainspirowałyby do działania tysięcy osób w całej Polsce.

 

 

 

Buduj życie odpowiedzialnie i zuchwale
 

Kolejną pozycją w tym zestawieniu jest książka Kamili Rowińskiej pt. „Buduj życie odpowiedzialnie i zuchwale”, która wciąż zbiera większą liczbę fanów, a zwłaszcza fanek, które chcą zmienić swoje życie, sięgając po literaturę Kamili i wdrażając jej rady w swoje własne działania.

Buduj swoje zycie odpowiedzialnie i zuchwale-autorkaAutorka tej książki, czyli Kamila Rowińska przez ponad 13 lat zarządzała zespołem 3500 osób, współpracując z koncernem kosmetycznym, gdzie osiągnęła spektakularne sukcesy.

Dziś to właścicielka firmy doradczo-szkoleniowej Rowińska Business Coaching. Coach, trener, motywator. Specjalizuje się w business oraz executive coachingu. Jes także autorką programów szkoleniowych skierowanych do firm usługowych i handlowych.

Kamila wspiera managerów w opracowaniu strategii ich działania oraz tworzeniu własnych standardów działania i programów szkoleniowych. Absolwentka Politechniki Śląskiej oraz Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej, kierunków: zarządzanie przedsiębiorstwem i coaching.

Prywatnie jest szczęśliwą żoną i mamą. Najchętniej spędza czas ze swoją rodziną, która stanowi dla niej największą motywację i inspirację do działania. Uczy inne kobiety (ale nie tylko!), jak pogodzić karierę z życiem rodzinnym i wszystkimi innymi aspektami, które są warte poświęcenia im czasu.

Książka „Buduj swoje życie odpowiedzialnie i zuchwale” jest połączeniem doświadczeń autorki zarówno prywatnych, jak i zawodowych. Napisała ją wtedy, gdy przeszła przez największe „burze” swojego życia. Śmierć mamy, ojczyma, diagnozę guzów piersi, rozwód.

Zawiera jej prywatne życiowe historie oraz ćwiczenia, z który korzystała, aby odkryć swoją życiową misję oraz wartości, odbudować wiarę i pewność siebie, a także pozbyć się blokujących ją przekonań.

„Życie w XXI wieku nie jest higieniczne. Zapracowani, niewyspani, nakręceni, w pogoni za lepszym jutrem, staramy się sprostać wymaganiom świata. Media, pieniądze, moda, kariera, hedonizm, szczątki wartości, brak wiary…

Czy miewasz czasami takie chwile, gdy twoje życie zaczyna kręcić się w szybkim tempie, wykonujesz dzień po dniu rutynowe czynności i nagle łapiesz się na refleksji, że „coś” powinieneś zmienić? Chcesz zatrzymać się i na nowo określić kierunek działania? Sprawdzić stan swojego życiowego konta? Zajrzeć do szuflad, wyrzucić z nich wszystko i przejrzeć na nowo? Spojrzeć na swoje życie z lotu ptaka i na tyle, na ile to obiektywnie możliwe, sprawdzić swój poziom zadowolenia z poszczególnych jego części?” – Kamila Rowińska

Właśnie o tym pokrótce jest właśnie ta książka Kamili. Otwiera nam oczy na różne dziedziny naszego życia. Dlatego właśnie tak często wybierają ją nasi Czytelnicy. Warto dodać, że w 2017 roku została naszym bestsellerem! Na pewno nie było to dzieło przypadku 🙂

Zobacz, co napisała o tej książce jedna z Czytelniczek, Magdalena Saganowska:

„Książka jest szczera do bólu, jak sama autorka. Kamila ma w sobie siłę i odwagę do tego, aby publicznie obnażyć się ze spraw prywatnych, a tym samym pokazać, że w swoim życiu „przyciasny beret” wybieramy sami. Czytając ją, potkniemy się o prawdę, prawdę o sobie, swoim życiu i o sytuacji, w której wręcz tkwimy po uszy.

Książka pobudza, nurtuje, daje kopa, odpowiada na pytanie, co to jest odpowiedzialność.

Porównanie do czarki ze starą herbatą i z miejscem na nową trafiło do mnie jeszcze mocniej niż beret. Jakże prościej sobie powiedzieć, wyobrazić – czas na nową, świeżą herbatę i zabrać się do parzenia, niż ciągle obserwować starą esencję, dolewając.

Takie przesłanie towarzyszyło Kamili od dawna, szybko wyciągała/wyciąga wnioski i idzie dalej, nie babra się w tych pomyjach z przeszłości, zwłaszcza jeśli nie należą do niej.

Książkę polecam tym, którzy: „Leżą na gwoździu i wyją, jak im jest źle na tym łez padole”, tym, którzy mają dosyć toksycznych układów i związków, tym, którzy ściągają żółte rajstopy tuż przed wyjściem z domu, bo kiełkuje w nich myśl, co powiedzą, pomyślą inni. Tym, którzy łakną zmiany, prawdy i wskazówki, co dalej.”

 

 

 

Szkoła Cialdiniego. Zasady wywierania wpływu na ludzi
 

Kolejną książką, którą bardzo często wymienialiście jest „Szkoła Cialdiniego. Zasady wywierania wpływu na ludzi” Robert B. Cialdini.

Szkoła Cialdiniego. Zasady wywierania wpływu na ludzi-autorRobert Cialdini jest prawdziwym geniuszem w tym, co robi. W tym stwierdzeniu nie ma ani odrobiny przesady.

Każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z praktycznym zastosowaniem psychologii Cialdiniego, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jak dużym stopniu możemy oddziaływać na innych ludzi każdego dnia.

Wystarczy poznać zaledwie kilka prostych zasad i nauczyć się maksymalnie wykorzystywać drzemiący w nich potencjał, aby być w stanie w sposób całkowicie etyczny kształtować otaczającą nas rzeczywistość.

I właśnie o tym Robert pisze w swojej książce.

W tej książce poznajemy sześć najskuteczniejszych zasad wpływania na ludzi i… uczymy się, jak włączyć je w swój naturalny repertuar zachowań. Uczymy się błyskawicznie rozpoznawać, gdy ktoś próbuje nas oszukać, i subtelnie demaskujemy te nieetyczne zabiegi.

Dr Robert Cialdini jest obecnie najczęściej cytowanym żyjącym psychologiem społecznym, specjalizującym się w dziedzinie wywierania wpływu i perswazji.

Amerykański „Harvard Business Review” w uznaniu wielkiego znaczenia przełomowych prac dr. Cialdiniego umieścił je na liście „Breakthrough Ideas for Today’s Business Agenda”.

 

 

 

Prawo Sukcesu
 

Ostatnim tytułem, który wyłuskaliśmy z Waszych odpowiedzi są „Prawa Sukcesu” Napoleona Hilla. Tytuł ten na tej liście w ogóle nas nie zdziwił. Niewątpliwie to, co stworzył Napoleon Hill, jest niezwykłe. Na ponad 1500 stronach opisał bardzo konkretnie ponadczasowe PRAWA, których przestrzeganie według niego może doprowadzić nas do osobistego sukcesu.

Kim w ogóle był Napoleon Hill?

Napoleon Hill to osoba podobna do każdego z nas.

napoleon-hillUrodził się on w 1883 roku w biednej rodzinie, postanowił jednak, że w dorosłym życiu będzie człowiekiem bogatym. Kilka razy bankrutował po to, aby od zera odbudowywać swoje finanse. W pewnym momencie postanowił stworzyć uniwersalną formułę osiągania szczytów w życiu. Przez 25 lat badał najświetniejszych ludzi Ameryki, aby wypisać zbiór cech osobowości, które mieli i które każdy człowiek może w sobie wykształcić przy odrobinie wysiłku. Tak powstały właśnie „Prawa Sukcesu”.

Stworzenie formuły sukcesu i tym samym nakierowanie ludzi na bogactwo było jego największym i GŁÓWNYM CELEM ŻYCIOWYM, znacznie wykraczającym ponad wszystko, co wcześniej osiągnął.

Życie pełne wzlotów i upadków nauczyło Napoleona Hilla, co jest ważne i wykształciło kręgosłup moralny, którego można mu pozazdrościć. „16 Praw Sukcesu” napisał on po to, aby jego czytelnicy stali się bogatymi ludźmi – nie tylko pod względem finansowym. Hill przede wszystkim chciał wpłynąć na rozwój ich wnętrza.

Do dzisiaj przyjęcie zasad jego filozofii dopomaga różnym instytucjom i jednostkom w motywowaniu ludzi do podejmowania działań, z jego prac czerpią miliony Amerykanów.

Napoleon Hill, z pozoru zwykły człowiek i podobnie jak wielu – urodzony w biednej rodzinie, odmienił życie setkom ludzi, którzy dzięki jego naukom stali się szczęśliwsi i osiągnęli w życiu wymarzone sukcesy.

Zanim to nastąpiło, poświęcił 25 lat życia na zbieranie, klasyfikowanie i organizowanie PRAW SUKCESU, opierając się na życiu i osiągnięciach ponad stu ludzi, najważniejszymi z których byli: Henry Ford, Andrew Carnegie, John D. Rockefeller i Thomas A. Edison.

Jego „Prawa Sukcesu”, pierwotnie w postaci kursu, zostały zbadane i zaaprobowane przez kilka najpraktyczniejszych ludzi jego pokolenia. Gdy kurs zdobył popularność, firmy i koncerny zaczęły zatrudniać Hilla, aby uczył Praw Sukcesu ich pracowników.

Obecnie „Prawa Sukcesu” wykorzystywane są jako fundament filozofii i nauk największych mówców motywacyjnych, takich jak Anthony Robbins czy pisarz Joe Vitale, a najwięksi amerykańscy ludzie sukcesu stosują je w praktyce.

Praw Sukcesu jest aż 16. Zaliczamy do nich: SuperUmysł i Określony Cel Główny, Wiara w Siebie i Nawyk Oszczędzania, Przywództwo i Inicjatywa oraz Wyobraźnia, Entuzjazm oraz Samokontrola, Zwyczaj robienia więcej niż to, za co nam płacą oraz Przyjemna Osobowość, Precyzyjne Myślenie oraz Koncentracja, Współpraca i Porażka, a także Tolerancja i Złota Zasada.

  • I Prawo Sukcesu, czyli SuperUmysł pokazuje podwaliny nowego sposobu myślenia i działania. To prawo psychologii mówiące o umyśle rozwiniętym dzięki harmonijnej współpracy dwojga lub więcej ludzi, którym na sercu leży powodzenie w każdym obranym przedsięwzięciu.

Możesz nie zdawać sobie z tego sprawy, ale na pewno znajome jest Ci to zjawisko. Zasada jest prosta − jeśli otaczasz się ludźmi, którzy ciągle narzekają, przebywasz wśród malkontentów i osób o negatywnym i pesymistycznym nastawieniu, Twój umysł skupia się na generowaniu negatywnych emocji. Jak w takiej sytuacji ktoś ma osiągnąć sukces, skoro jego umysł skupiony jest na porażkach?

WIARA W SIEBIE pozwala opanować 6 podstawowych lęków, które są przekleństwem każdego z nas: lęk przed Biedą, lęk przed Chorobą, lęk przed Starością, lęk przed Krytyką, lęk przed Utratą czyjejś Miłości i lęk przed Śmiercią. Uczy też różnicy między egotyzmem a prawdziwą pewnością siebie, opartą na konkretnej, gotowej do zastosowania wiedzy.

  • IV Prawo Sukcesu to Nawyk Oszczędzania, który uczy, jak uporządkować rozdzielanie dochodów w ten sposób, aby określona ich część się stale akumulowała, tworząc w ten sposób jedno z największych znanych źródeł osobistej potęgi. Nikt nie może odnieść sukcesu w życiu, nie oszczędzając pieniędzy! Od tej reguły nie ma wyjątków i nikt od niej nie ucieknie.
  • V Prawo Sukcesu, czyli Inicjatywa i Przywództwo wskazuje, jak stać się prowadzącym zamiast prowadzonym w swojej wybranej sferze działania. Rozwija instynkt przywódcy, który stopniowo zaczyna wznosić na szczyty we wszystkich przedsięwzięciach, w których bierzemy udział.
  • VI Prawo Sukcesu, to Wyobraźnia. WYOBRAŹNIA rozbudza umysł tak, że można kreować nowe idee i plany, które pomagają osiągnąć Twój określony, główny cel oraz jak „budować nowe domy ze starych cegieł” – czyli jak tworzyć nowe idee ze starych, dobrze znanych koncepcji, oraz jak wykorzystywać stare pomysły w całkiem nowy sposób.
  • VII Prawo Sukcesu to Entuzjazm, który pozwala „zarazić” każdego zainteresowaniem sobą i swoimi ideami. Entuzjazm jest podstawą Miłej Osobowości. Entuzjazm jest stanem umysłu, który inspiruje i pobudza do wprowadzenia w życie zadania, jakie mamy wykonać. Nawet więcej − jest zaraźliwy i wpływa istotnie nie tylko na osobę rozentuzjazmowaną, lecz na każdego, z kim ona się zetknie.
  • VIII Prawo Sukcesu, czyli Samokontrola to „koło zamachowe”, za pomocą którego kontrolujemy swój entuzjazm i kierujemy go tam, gdzie chcemy, aby nas doprowadził. Samokontrola była jedną z wyraźnie widocznych cech charakteru wszystkich znanych przywódców, których analizował Napoleon Hill, gromadząc materiały do tego Kursu. Luther Burbank powiedział, że według niego samokontrola jest najważniejszym z Szesnastu Praw Sukcesu.
  • IX Prawo Sukcesu, czyli Nawyk robienia więcej niż to, za co Ci płacą. Jest to jedna z najważniejszych części w całym kursie Praw Sukcesu. Uczy, jak wykorzystać Prawo Zwiększających Się Wpływów, które w końcu zapewnią dochody o wiele większe niż wartość usług, jakie się wykonuje. Nikt nie zdoła stać się prawdziwym liderem w jakiejkolwiek dziedzinie, nie praktykując nawyku wykonywania więcej pracy oraz lepszej pracy, niż to, za co mu płacą.
  • X Prawo Sukcesu to Miła Osobowość, czyli „punkt podparcia”, na którym kładzie się „łom” swoich wysiłków, a kiedy go inteligentnie podeprzemy, umożliwia on usunięcie góry przeszkód. Ta jedna część stworzyła masę znakomitych sprzedawców. Potrafiła w jeden dzień wykreować liderów. Uczy, jak zmienić swoją osobowość, aby umieć się dostosować do każdego środowiska i do każdej innej osobowości w taki sposób, aby je łatwo zdominować.
  • XI Prawo Sukcesu to Precyzyjne Myślenie. Stanowi ono jeden z fundamentów trwałego sukcesu. Uczy, jak odseparować „fakty” od zwykłych „informacji” oraz jak podzielić znane fakty na 2 klasy: te „ważne” i te „nieważne”.
  • XII Prawo Sukcesu to Koncentracja. Uczy ona, jak skupiać uwagę na jednym temacie w danym momencie, aż do chwili, kiedy stworzymy precyzyjne plany opanowania tego tematu oraz jak sprzymierzać się z innymi ludźmi w taki sposób, by móc wykorzystywać całą ich wiedzę jako wsparcie dla własnych planów i zamiarów.
  • XIII Prawo Sukcesu to Współpraca. Uczy ona, jaką wartość ma działanie zespołowe we wszystkim, co robimy. Pokazuje, jak skoordynować własne wysiłki z wysiłkami innych, tak aby wyeliminować tarcia, zazdrość, konflikty, zawiść i chciwość.
  • XIV Prawo Sukcesu to Porażka. Która uczy, jak tworzyć stopnie do sukcesu ze wszystkich przeszłych i przyszłych błędów i niepowodzeń, a także różnicy między „porażką” i „chwilowym niepowodzeniem” – różnicy bardzo wielkiej i bardzo ważnej.
  • XV Prawo Sukcesu to Tolerancja, która uczy, jak uniknąć strasznych skutków uprzedzeń rasowych i religijnych, które są życiową porażką milionów ludzi, pozwalających się wciągnąć w głupie kłótnie na takie tematy, zatruwając w ten sposób swoje umysły i zamykając drzwi przed rozumem i obiektywną analizą. Ta część jest bliźniaczką części o PRECYZYJNYM MYŚLENIU, ponieważ nikt nie zdoła myśleć precyzyjnie, nie będąc tolerancyjnym. Nietolerancja zamyka księgę Mądrości i pisze na jej okładce „Finis! Już to wszystko wiem!”. Nietolerancja czyni wrogów z tych, którzy powinni być przyjaciółmi. Niszczy okazje i napełnia umysł zwątpieniem, podejrzliwością i uprzedzeniami.
  • XVI, ostatnie już Prawo Sukcesu, to Złota Zasada, której stosowanie uczy, jak używać tego wielkiego, uniwersalnego prawa ludzkiego zachowania w taki sposób, żeby łatwo uzyskać harmonijną współpracę każdej jednostki i grupy ludzi. Niezrozumienie prawa, na którym opiera się filozofia Złotej Zasady, stanowi jedną z głównych przyczyn porażek milionów ludzi, którzy pozostają w nędzy, biedzie i niedostatku całe swoje życie. Część ta nie ma nic wspólnego z jakąś religią czy sekciarstwem, tak jak żadne inne części zawarte w Prawach Sukcesu.

Napoleon Hill dzięki swym Prawom Sukcesu pomaga zrozumieć, na jakim odwiecznym prawie życia bazował oraz jakie wyciąga się korzyści materialne i duchowe, gdy pamięta się o tych zasadach we wszystkich swoich działaniach biznesowych i prywatnych.

Na zakończenie dodamy, że dziękujemy Wam za tak aktywne wzięcie udziału w naszym badaniu, dzięki temu wiemy, jakie jest Wasze TOP rozwoju osobistego. Wybór nas nie zdziwił. Tytuły, które padały tak często są i naszym guru!

inne

Ból nie do wytrzymania

16 stycznia 2018

„Bez bólu i cierpień nie istniejemy.” — Eurypides

„Kiedy jesteś w kryzysie, możesz chwilami odnosić nieodparte wrażenie, że ból, który aktualnie Cię dotyka, jest tak silny, że nie wytrzymasz, nie poradzisz sobie. Mówiąc o bólu, mam na myśli zarówno ten, który odnosi się do Twoich emocji (tzw. ból psychiczny), jak i ten, którego doświadczasz w ciele (tzw. ból fizyczny). Nie jest moją rolą oceniać, który z nich jest silniejszy w odczuwaniu, bo to bardzo subiektywne, indywidualne wrażenie, jednak chcę, byś wiedział, że jeden może wynikać z drugiego. Innymi słowy: ból psychiczny może być konsekwencją fizycznego urazu i na odwrót — emocjonalne silne pobudzenie może powodować zauważalne objawy w Twoim ciele.

Doświadczając przygniatających wewnętrznie sytuacji, możesz mieć poczucie istnienia w Tobie cierpienia, które jest tak silne, że przeszywa Cię od środka i obezwładnia całe Twoje ciało. W chwilach silnego napięcia możesz odczuwać ogromny niepokój, który nie tylko nie pozwala Tobie normalnie funkcjonować, ale dosłownie sprawia, że nie potrafisz usiedzieć w miejscu. Czasem lęk bywa aż tak dojmujący, że możesz mieć wrażenie, że tracisz kontakt z rzeczywistością lub że zwyczajnie zaraz zwariujesz. Konsekwencją odczuwania na wskroś przeszywającego lęku może być również podejmowanie przez Ciebie działań, których zapewne nie podjąłbyś, gdybyś był spokojny i myślał racjonalnie. Kiedy tak się dzieje, Twoi bliscy mogą nie tylko nie rozumieć Twojego zachowania, ale wręcz uważać je za nieodpowiednie, nieadekwatne do okoliczności czy nawet nienormalne. Co więcej, Ty sam możesz zdawać sobie sprawę, że poziom Twojej reakcji znacznie odbiega od Twojego „standardu funkcjonowania”, a jednak emocje mogą być na tyle silne, że przesłaniają logiczne rozumowanie.

Nie wiem, Drogi Czytelniku, w jaki sposób konkretnie Ty odczuwasz swój ból, ale osoby, z którymi rozmawiałam, bardzo często mówiły o wrażeniu duszenia się czy niemożliwości złapania oddechu. Kiedy napięcie w ciele było tak silne, że wydawało się rozrywać ich organizm od środka, ich reakcja bywała różna: część z nich krzyczała, waliła w ścianę, inni wili się z bólu, kiwali jednostajnie w przód i w tył czy zagryzali pięści, by choć trochę poradzić sobie z odczuwanym cierpieniem. Byli i tacy, którzy wspominali raczej o swego rodzaju paraliżu, odrętwieniu i niemożliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Pamiętaj, że to, jakie emocje i zachowania są Twoim udziałem, jest bardzo indywidualnym doświadczeniem.

Z życia wzięte
Kiedy Marta (33 lata) trafiła do szpitala w drugim miesiącu zagrożonej ciąży, nawet przez chwilę nie dopuszczała myśli o utracie dziecka. Starała się przecież o nie od ponad dwóch lat, a w jej postrzeganiu było ono wszystkim, czego pragnęła od życia. Diagnoza jednak okazała się jednoznaczna — ciąża rozwijała się nieprawidłowo i trzeba było wywołać poronienie w celu ratowania życia kobiety. Początkowo Marta wypierała bolesną wiadomość i zachowywała się tak, jak gdyby wszystko było w jak najlepszym porządku. Jeszcze kilka dni po zabiegu rozmawiała z maleństwem, głaskała się po brzuchu, śpiewała kołysanki. Kiedy jednak szczątki informacji stopniowo zaczęły przedostawać się do jej świadomości, w jej ciele pojawił się ból, który opisywała jako przeżycie nie do zniesienia. Przez wiele tygodni w zasadzie nie wstawała z łóżka. W dzień leżała „nieprzytomna”, a w nocy naprzemiennie płakała i krzyczała, zagryzając poduszkę tak, by nikt nie słyszał. Była bowiem przekonana, że nikt jej nie rozumie, że nie ma pojęcia, co ona czuje, a jej życie straciło sens.

BÓL ZA BÓL, CZYLI TROCHĘ O AUTOAGRESJI

Autoagresja jest formą odreagowywania wewnętrznego napięcia.

Jest ważna rzecz, o której muszę koniecznie wspomnieć w tym rozdziale. Otóż niejednokrotnie osoby doświadczające intensywnego bólu psychicznego zadają sobie ból fizyczny. Robią tak wówczas, kiedy nie znalazły innych strategii radzenia sobie z obezwładniającym wewnętrznym napięciem. Innymi słowy: celowo siebie krzywdzą, biją, przypalają skórę, wyrywają włosy z głowy, nacinają ciało, by zagłuszyć bądź rozładować nagromadzone emocje. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że części osób nawet się to chwilowo udaje. Dzieje się tak dlatego, że podczas zadawania ran organizm ludzki wydziela endorfiny, które pomagają uporać się z bólem. Jeśli właśnie Tobie zdarzyło się kiedykolwiek w ten sposób odreagowywać swoje cierpienie, wiedz, że kaleczenie własnego ciała nie pomoże Tobie wyjść z kryzysu. Co więcej, oprócz trudno gojących się ran, blizn na ciele i ryzyka poważnych powikłań zdrowotnych (łącznie z utratą życia) możesz doprowadzić do uzależnienia swojego organizmu od tej destrukcyjnej formy samopomocy (o tym, jak siebie wspierać w sposób konstruktywny, przeczytasz w rozdziale 10., „Jak sobie pomóc?”).

Kiedy decydujesz się na krzywdzenie samego siebie, nie znaczy to oczywiście, że jedynym powodem, dla którego to robisz, jest odreagowanie bólu. Może być tak, że chcesz zwrócić na siebie uwagę, zwiększyć poczucie kontroli i autonomii czy wreszcie ukarać się za realne lub wyimaginowane błędy, które być może popełniłeś. Jednym z przejawów kryzysu jest bowiem złość nie tylko na innych, ale równie często na siebie, i wynikające z tego ogromne poczucie winy. Niezależnie, co Tobą kieruje, jeśli podnosisz rękę na własne ciało, potrzebujesz pomocy specjalisty.

NIEŚWIADOME ZWIĘKSZANIE BÓLU

Kolejna istotna rzecz, o której często nie myślimy, a może zwyczajnie nie zdajemy sobie z niej sprawy, to niecelowe intensyfikowanie własnego bólu. Chodzi o sytuację, kiedy odczuwając wewnętrzne napięcie, jakąś dolegliwość czy nawet chorobę, skupiamy całą swoją uwagę na naszych bolączkach. Innymi słowy: kierujemy swój umysł w stronę odczuwanego cierpienia i natychmiastowej chęci pozbycia się go. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest spinanie wszystkich mięśni wokół miejsca bólu, co powoduje jeszcze większe napięcie i wzrost nieprzyjemnych doznań. A zatem im bardziej się martwimy, im bardziej przeżywamy, tym mocniej spinamy nasze ciało, co staje się doskonałą „pożywką” do pogłębienia problemu.

Dokładnie tak właśnie się dzieje, kiedy przykładowo odczuwasz ból kręgosłupa. Skupiając się na nim, sprawiasz, że mięśnie pleców napinają się do granic możliwości, a dyskomfort związany z Twoją dolegliwością narasta. Podobnie wygląda sprawa z naszymi emocjami, np. lękiem czy smutkiem. Kiedy angażujesz swoje myśli i poświęcasz im całą uwagę, one się kumulują i rozrastają. Rozwiązaniem nie jest zatem koncentracja na nich, ale otworzenie się na nie i rozluźnienie ciała, czemu sprzyja medytacja i relaksacja (więcej o tych formach oddziaływania znajdziesz w rozdziale 10., „Jak sobie pomóc?”). Nie zrozum mnie jednak źle. Nie chodzi o to, byś zaprzeczał istnieniu cierpienia w sobie, byś je na siłę odrzucał, wręcz przeciwnie: masz je przyjąć i zaprosić do siebie. Wtedy nie będzie musiało ono już walić „drzwiami i oknami”, a będzie mogło zwyczajnie odpuścić (więcej na ten temat przeczytasz w rozdziale 9., „Może to wszystko samo przejdzie?”).

Podsumowując moje rozważania, chcę zwrócić Twoją uwagę na pewną refleksję. Otóż doświadczając „wewnętrznej udręki”, jesteśmy często przekonani, że jest jakaś jej pewna granica, której nie zdołamy przejść. Bardzo często robimy zatem wszystko, by się do niej nie zbliżyć. Kiedy jednak ją przekroczymy, możemy być zdziwieni naszą wytrzymałością. Okazuje się bowiem, że nie tylko nie zwariowaliśmy, ale jesteśmy w stanie znieść dużo więcej, niż pierwotnie zakładaliśmy. Oznacza to dla Ciebie, że i Ty jesteś wystarczająco silny, by „przenieść swój krzyż” do końca, jeśli tylko w to uwierzysz i na to pozwolisz. Kiedy tak się stanie, po jakimś czasie odetchniesz z ulgą, a czując „nowy początek”, zrozumiesz prawdziwość stwierdzenia: „Wszystko kiedyś się wypala, kończy — nawet ból”.”

Fragment pochodzi z książki „Kryzys to nie koniec” Renaty Myczki.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Akceptacja — inwersja psychofizyczna

21 grudnia 2017

„W życiu nie chodzi o to, by przeczekać burzę. Chodzi o to, żeby nauczyć się tańczyć w deszczu.”
— STEVEN D. WOLF

„Kiedyś główną techniką osiągania wewnętrznego spokoju i harmonii była akceptacja. Obecnie można ją zalecić wielu ludziom jako kluczową metodę przemiany ich życia poprzez usunięcie konfliktów na linii świat – JA.

Zabawa polega na tym, że świat nie jest problemem, ale TY jesteś problemem. Samo to zdanie wprowadza JA w gniew. Czym ono w istocie jest? JA to zarówno poczucie bycia sprawcą myślenia i działania, jak również reaktywna część procesu myślenia. Myślenie i myślący nie są bowiem czymś osobnym. To jeden ruch umysłu, który zawiera w sobie coś, co twierdzi, że teraz to myśli oraz robi. Owa reaktywna część jest niejako strukturą sprzeciwiającą się rzeczywistości. Taki sprzeciw bywa niezwykle bolesny. Przecież na rzeczywistość składa się mnóstwo elementów, które nie mogą być zwyczajnie inne w danej chwili. Tym bardziej, że skoro coś ma miejsce, to nie można tego cofnąć — logiczne, a jednak reaktywna część myślenia twierdzi inaczej.

Akceptacja otwiera przed nami przestrzeń spokoju. Jest to podstawowa technika w zmianie przepływu energii psychofizycznej z modelu „osoba -> zadanie” na model „osoba -> zadanie -> osoba”. W tym ujęciu energia psychofizyczna wraca do nas niczym bumerang.  Doświadczamy tego, gdy wykonujemy czynności związane z naszym hobby. Wtedy nie podlegamy schematowi tracenia energii, wręcz przeciwnie: zadanie nas dodatkowo ładuje, nakręca do dalszego działania, a nawet po wielu godzinach pracy odkrywamy w sobie jeszcze więcej energii niż przed jej rozpoczęciem (chyba że Twoje hobby to kulturystyka — wtedy na pewno się ze mną nie zgodzisz!).

Jeżeli wyczuwasz w sobie chociaż drobną niechęć do jakiegoś zadania, sytuacji lub miejsca, bądź jej świadomy. Nie pozwól się także pochłonąć owej niechęci. Wprowadź akceptację do tego, co aktualnie robisz, z kim jesteś oraz w jakim miejscu się znajdujesz. Czy czujesz już, jak wiele energii tracisz, kiedy reaktywna część JA tworzy opór wobec tego, co aktualnie JEST? Pozwól sobie doświadczyć, jak bolesne potrafi być stanie w takiej opozycji do życia dziejącego się w TERAZ.

Czy naprawdę potrzebujesz cierpieć i stale mówić wewnętrznie NIE temu, co się obecnie wydarza? Jaka jest jakość Twoich działań w stanie braku poddania? Ile czasu zajmuje Ci wykonanie obowiązków, gdy stawiasz opór? Zastanów się nad tym przez chwilę. Gdy zaakceptujesz zadanie, którego nie chcesz wykonać i którego nie znosisz, wydarzy się coś dziwnego: nagle frustracja, gniew, niechęć lub zmęczenie zamieni się w spokój. TAK nie tylko osłabia JA, lecz również potrafi je z czasem totalnie wyeliminować. Wolność i relaks już tu są, ale tylko wtedy, kiedy wykonujesz wszelkie czynności tak, jakby były one Twoim szczerym wyborem. Tylko w takim podejściu znikają negatywne emocje. Co więcej, możesz przenieść ten system na sytuacje stresogenne typu:

  • Wystąpienie przed audytorium. Paraliżujący lęk to jedynie fakt, że boisz się źle wypaść lub obawiasz się porażki. Czy możesz zaakceptować to, że istnieje możliwość, abyś źle wypadł i doznał porażki? Jeśli pozwalasz sobie na to, a jednocześnie „robisz swoje”, spada z Ciebie ogromny ciężar. Jesteś spokojny, bo zgadzasz się na ewentualny negatywny obrót zdarzeń, co stanowi Twój świadomy wybór. I w tym spokoju nie tylko czujesz się znakomicie, ale też Twoje działania nabierają wyższej jakości (zapewne nigdy nie będziesz miał lepszego wystąpienia publicznego niż tego dnia).
  • Rozmowa z osobą, która Cię obraża lub mówi nie to, co chciałbyś usłyszeć. Wprowadzając akceptację do faktu, że właśnie ktoś Cię obraża lub mówi nie to, co chciałbyś usłyszeć, czyli zwyczajnie akceptując tę sytuację i zachowanie tej osoby, nie wpadasz w gniew i nie czujesz się zraniony. Nie oznacza to jednak, że nie będziesz bronił swoich racji, nie wyciągniesz konsekwencji wobec rozmówcy czy nie zganisz go za taką postawę.

Akceptacja oznacza bycie z tym, co obecnie JEST w totalnej harmonii. Akceptacja nie oznacza równocześnie bierności. To rodzaj poddania, lecz poddania bez dozy bierności. Przykładowo: jedziesz samochodem przez las. Jest wieczór. Opona w aucie pęka. Masz dwa wyjścia: możesz nie zaakceptować tej sytuacji, co jest głupie, bo przecież opona już pękła i nie cofniesz czasu. W gniewie zmieniasz koło, łamiąc sobie palec kluczem. Po dwóch godzinach szamotaniny docierasz do domu.

Jest środek nocy. Możesz też zaakceptować sytuację, mogą pojawić się u Ciebie emocje gniewu, ale już po chwili Twoim kompanem będzie spokój wewnętrzny. W tym stanie zmieniasz szybko koło, nie łamiąc sobie palca. Zdążysz nawet na kolację i nie zarwiesz nocy przed jutrzejszym dniem pracy. Wybór należy do Ciebie. Jeżeli naprawdę masz dość cierpienia, jeżeli cierpienie nauczyło Cię, że wcale go nie potrzebujesz, wybierzesz właściwie.

Warto zdawać sobie sprawę z faktu, że każda emocja nie jest czymś od nas oddzielonym. Nasz świat mentalny wydaje się tworzyć iluzoryczny podział na obserwującego, doświadczającego oraz samą emocję. To fałsz. W istocie każda emocja, obserwujący i doświadczający to jedno. Dlatego walka z negatywną emocją może przeciągać się latami. Ludzie, którzy przychodzą do mnie z wieloletnią depresją lub nerwicą, stawiają opór swojej chorobie, co jest równoznaczne z karmieniem negatywnej emocji. Sytuacja przypomina rzucanie psu kiełbasy — psu, którego chcemy się pozbyć, bo ciągle nas kąsa. Zwierzak rośnie i jest coraz gorzej, a my nie rozumiemy, dlaczego pomimo — jak nam się wydawało — przyjęcia słusznej taktyki rezultaty nie przychodzą.

Zawsze proszę osoby z wieloletnią depresją i nerwicą, aby usiadły na dywanie i zaakceptowały swoją chorobę oraz wszelkie negatywne emocje. Proszę, aby przytuliły je niczym przyjaciela, dopuściły do siebie, wniosły akceptację w to, co nieakceptowane. Kiedy delikwent zrobi to szczerze, po kilku minutach jego zły stan radykalnie się poprawia. Emocje znikają. Musi tak być, ponieważ zostają odcięte od źródła energii. Od tej pory przypominają odpięte od nas banieczki, unoszące się w powietrzu i doznające rozpadu niczym kostka lodu w promieniach słońca.

Kiedy akceptujesz niekorzystną dla siebie sytuację, po chwili pojawiają się cisza i spokój, a także rodzaj przyjemnej obojętności. Jest to przedsionek stanu świadomości sensorycznej. Zauważ te podobieństwa — to ważne. Wtedy łatwiej będzie Ci trenować świadomość sensoryczną. Zagadnienia zwyczajnie staną się lepiej zrozumiane. Największym wrogiem tych technik jest brak przyswojenia zasad działania zarówno umysłu, jak i samej metody. Tak narastają mity, frustracja, jak również chaos wewnętrzny. Wtedy będziesz jedynie bardziej zdenerwowany, a nie rozluźniony.

Poniżej przedstawiłem zarys medytacji akceptacji w ujęciu ćwiczeniowym. Być może będzie to dla Ciebie pomocny materiał w przypadku ekstremalnych zadań, sytuacji lub nawet zdarzeń z przeszłości (leczenie traum poprzez akceptację przeszłości).

Medytacja akceptacji — anihilacja oporu jako ćwiczenie mentalne

  1. Usiądź na krześle lub połóż się na łóżku — ważne, abyś miał proste plecy. Kręgosłup powinien być wyprostowany, gdyż jest to układ, z którym pracujemy. Należy go więc ustawić w pozycji naturalnej, najzdrowszej i przez to właściwej. Tę prawidłowość odkryli już wieki temu pierwsi medytujący, kumulując efekty praktyk.
  2. Pomyśl o sytuacji życiowej, w której się znajdujesz, i pozwól wyjść emocjom. Cokolwiek to jest, „skontaktuj się” z tym na poziomach mentalnym oraz emocjonalnym.
  3. Teraz całym sobą szczerze zaakceptuj sytuację oraz emocję — powiedz wszystkiemu TAK. „Przytul” emocję jak przyjaciela, niech będzie jak najbliżej Ciebie. Wpuść ją do siebie, skoro cały czas ją wypierałeś. Pozwól jej być taką, jaka jest, i zaakceptuj ją.
  4. Oddychaj swobodnie przez nos. Rozluźnij barki. Postaraj się oddychać przeponą.”

Fragment pochodzi z książki „DNA stresu” Jacka Ponikiewskiego.

inne

OD STRESU DO KRYZYSU

20 grudnia 2017

„Przyszedł wreszcie moment, by zastanowić się, czy przewlekły stres może prowadzić do wystąpienia kryzysu w Twoim życiu. Niestety, nie mam dla Ciebie dobrych wieści. Nieustanne funkcjonowanie w stanie niekorzystnego pobudzenia może prowadzić do pojawienia się kryzysu. Żebyś lepiej mógł zrozumieć, co mam na myśli, spójrz, proszę, na schemat poniżej (rysunek 2.3).

Od stresu do kryzysu  Rysunek 2.3. Zależność pomiędzy stresem a kryzysem (opracowanie własne)

Jak widzisz, na bodźce pojawiające się w Twoim życiu, tzw. stresory, możesz zareagować na dwa sposoby: adekwatnie lub nieadekwatnie. Innymi słowy: możesz sobie z nimi poradzić (o strategiach radzenia sobie ze stresem i kryzysem przeczytasz w rozdziale 10., „Jak sobie pomóc?”) i wówczas wrócisz do stanu równowagi, lub mogą Cię one przytłoczyć na tyle, że zwiększą siłę odczuwanego stresu i trwając odpowiednio długo, doprowadzą do pojawienia się stresu chronicznego. Kiedy ten już zagości w Twoim życiu, również masz do dyspozycji dwa wyjścia. Możesz w porę podjąć skuteczne środki zaradcze i powrócić do stanu równowagi lub sytuacja może Cię przerosnąć i popadniesz w stan kryzysu.

UWAGA Nie każdy kryzys jest poprzedzony stresem chronicznym. Bardzo wiele kryzysów, a nawet znaczna ich większość, jest konsekwencją wystąpienia nagłej sytuacji, która pojawia się w naszym życiu. Przykładowo: śmierć bliskiej osoby, wypadek samochodowy czy niespodziewane odejście małżonka może powodować wystąpienie u Ciebie objawów kryzysu. Więcej informacji o tym, w jaki sposób dzielimy kryzysy i do jakiej grupy można je przypisać, znajdziesz w rozdziale 4., „Rodzaje kryzysów”.

Z życia wzięte

Marcin (48 lat) mieszkał z żoną Darią (41 lat) i córką Hanią (16 lat), tworząc zgodne małżeństwo. Bywały oczywiście chwile trudniejsze, jak w każdej relacji, ale wydawało mu się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wyrażenie „wydawało mu się” ma tu kluczowe znaczenie, jako że któregoś dnia ni stąd, ni zowąd żona poinformowała go o tym, że odchodzi. Marcin nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Sytuację pogarszał fakt, że Daria nie uargumentowała w żaden sposób swojej decyzji, tylko spakowała rzeczy i opuściła ich wspólny dom. Szok Marcina był tak duży, że mężczyzna przez wiele miesięcy zaprzeczał odejściu żony, próbując ją odzyskać. Niestety bezskutecznie. Codziennie zadręczał się i zadawał sobie pytania: „Co mogłem zrobić inaczej?”, „A gdyby to?”, „A gdyby tamto?”, obarczając się całkowitą winą za rozpad związku. Emocje, których doświadczał, były tak silne, że miał czasem wrażenie, że nie wytrzyma bólu, a objawy w ciele tak mocno doskwierające, że przestał normalnie funkcjonować, wycofał się z życia prywatnego i zawodowego. Początkowy kryzys z towarzyszącym mu ogromnym poczuciem winy, lęku, żalu i ciągłej nadziei, że Daria powróci, „rozlał” się na inne sfery życia Marcina, dręcząc go przez lata. Do mojego gabinetu trafił po trzech latach od zaistnienia traumatycznej dla niego sytuacji, jakby dopiero wówczas dając sobie szansę na powrót do normalnego życia.

Fragment pochodzi z książki „Kryzys to nie koniec” Renaty Myczki.

finanse i inwestowanie

Zmiany w kredytach hipotecznych od lipca 2017 roku?

4 grudnia 2017

„21 kwietnia 2017 roku została opublikowana ustawa o kredycie hipotecznym oraz o nadzorze nad pośrednikami kredytu hipotecznego i agentami. Większość jej zapisów weszła w życie w lipcu 2017 roku.

W ustawie wprowadzono zakaz uzależniania udzielenia kredytu hipotecznego od kupna innych produktów bankowych czy też ubezpieczeniowych. Bank nie może zmuszać konsumenta, aby zostawił u niego lub we wskazanej przez niego współpracującej z nim instytucji dodatkowych pieniędzy. Nie może być takiej sytuacji że kredytodawca powie klientowi np. jeżeli nie wykupi Pan/Pani u nas lub we wskazanej przez nas firmie dodatkowego ubezpieczenia, to nie otrzyma Pan/Pani kredytu.

[…]

W przypadku kiedy kredytodawca, czyli bank chce dokonać sprzedaży wiązanej, czyli zaoferować kredyt hipoteczny w pakiecie z innymi produktami np. wspomniane wyżej ubezpieczenie czy też kartę kredytową, musi pokazać na trwałym nośniku czyli np. na papierze czy też dysku informacje, że taki kredyt jest również dostępny bez dodatkowych produktów. Oferując kredyt hipoteczny z dodatkowymi produktami, kredytodawca musi pokazać także klientowi wariant bez usług dodatkowych. Klient musi mieć możliwość porównania, co zyskuje oraz co traci wybierając kredyt hipoteczny z usługami dodatkowymi oraz bez usług dodatkowych. Jeżeli chodzi o sprzedaż wiązaną bank oferując kredyt hipoteczny, może wyłącznie żądać założenia bezpłatnego konta do obsługi kredytu. Jeżeli kredytodawca twierdzi, że udzielenie kredytu hipotecznego danemu kredytobiorcy jest ryzykowne, może zażądać ubezpieczenia kredytu. Jednocześnie nie może on narzucić ubezpieczyciela. Musi jednocześnie powiadomić klienta o możliwości wyboru dowolnego ubezpieczyciela.

[…]

Oferta przekazana klientowi w formularzu informacyjnym jest wiążąca dla klienta przez 14 dni.  Jest to czas na podjęcie decyzji dla konsumenta. Bank w czasie tych 14 dni nie może naciskać na klienta, aby szybciej podjął decyzje. Nie może też powiedzieć, że w międzyczasie warunki się zmieniły i np. wzrosła marża, prowizja itd.

[…]

Kredytodawca, pośrednik kredytu hipotecznego czy też agent są obowiązani przekazać konsumentowi decyzję w sprawie udzielenia kredytu hipotecznego, na trwałym nośniku, nie później niż 21 jeden dni od daty otrzymania wniosku.

[…]

Ustawa zmienia zasady pobierania opłat za wcześniejszą, częściową lub całkowitą spłatę kredytu.  Po trzech latach konsument może spłacić cały kredyt nawet wtedy kiedy zaciągnięty był na kilkadziesiąt lat bez dodatkowych prowizji za wcześniejszą spłatę. W przypadku spłaty przed upływem 3 lat prowizja za wcześniejszą spłatę (nazwana w ustawie rekompensatą) nie może przekraczać sumy odsetek, które byłyby naliczone od spłaconej przed terminem całości lub części kredytu hipotecznego w okresie roku od dnia faktycznej spłaty, ani większa niż 3% spłacanej kwoty kredytu hipotecznego.”

Fragment pochodzi z książki „Jak znaleźć i kupić mieszkanie” Tomasza Szopińskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Osadzenie w zmysłach i wyjście poza umysł

28 listopada 2017

Stres nie zawiera się w sytuacji czy zdarzeniu, ale w twojej głowie.

„Kiedy pierwszy raz zasiadamy do medytacji, szokuje nas pędzący umysł: myśli i emocje wyłaniają się znikąd i powracają do tejże pustki. Wydaje nam się, że to samo siedzenie i cisza wyzwalają w umyśle taką nawałnicę zjawisk mentalnych, lecz to nieporozumienie. W istocie nasz umysł zachowuje się w ten sposób przez cały dzień, jednak teraz możemy ten fakt dostrzec.

W sufizmie, czyli mistycyzmie bliskowschodnim, istnieje wiele nietuzinkowych opowieści, które mają za zadanie przedstawić słuchaczowi prawdy o nim samym. Jedna z nich dotyczy nędzarza siedzącego na skrzyni. Człowiek ten przez całe życie żebrał o pieniądze, nigdy do niej nie zaglądając. Pewnego dnia przechodzień namówił go do jej otwarcia. Okazało się, że skrzynia jest pełna złotych monet. My również mamy tendencję do szukania ciszy i szczęścia na zewnątrz, a nie w sobie.

Po prostu usiądź i zamknij oczy. Nie próbuj niczego zmieniać w umyśle. Żadnej myśli i emocji nie odrzucaj ani nie przyciągaj. Jeżeli to zrobisz, umysł nigdy się nie zatrzyma. Przypomina on karuzelę — musisz usiąść obok karuzeli, a nie popychać ją dłonią. Dlatego medytację nazywa się brakiem działania. Jakże to dla nas, ludzi cywilizacji zachodniej, obce i sprzeczne z zaszczepionym modus operandi!

Medytację ilustruje przypowieść o strumieniu. Chcąc, aby muł opadł na dno strumienia, nie wchodzisz do niego — to jedynie jeszcze bardziej mąci wodę. Musisz usiąść na brzegu i chwilę poczekać, a woda sama się wyklaruje.

Gdy stan z medytacji przenosisz na życie codzienne, zauważasz, że to nie same sytuacje mają w sobie stres, lecz Ty, a dokładnie Twoja myślowa interpretacja, za którą podąża negatywna emocja. Gdy patrzysz i słuchasz, a zatem opierasz się na świadomości sensorycznej (zmysłowej), nie oceniasz. Nie oceniasz, a więc nie przyklejasz zdarzeniom myślowych etykietek, jakie rodzą emocje. W takim stanie wciąż działasz — jak zawsze — rozwiązując problemy, lecz jesteś spokojny. Jaką wartość ma Twoje działanie, kiedy jesteś ciszą w środku? Czy wtedy tworzy na zewnątrz harmonię i sukces?

Poza tym musisz sobie uświadomić, że patrzenie na człowieka bez jego oceniania niesie ze sobą wgląd wyższego rzędu. Jeżeli patrzysz na człowieka i od razu go oceniasz na różnych poziomach, jest to forma przemocy. Gdy podchodzisz do drzewa lub do człowieka i nie umiesz na nie spojrzeć bez myślowych etykietek, nie widzisz ani drzewa, ani człowieka, ale wiedzę na ich temat. Samo zaś patrzenie bez myślowych ocen dokonuje prawdziwego cudu: ciało modzelowate w centrum mózgu zaczyna maksymalnie zwiększać współpracę między lewą i prawą półkulą, co sprawia, że mózg automatycznie odczytuje przekaz werbalny oraz pozawerbalny rozmówcy na poziomie wzorców i odruchów. Nagle, nie wiadomo skąd, przychodzi do nas wiedza, która nie jest dostępna umysłowi. To zresztą nazywa się intuicją.

Praktyka medytacji zazen

  1. Usiądź tak, jak chcesz i gdzie chcesz. To nie ma znaczenia.
  2. Zauważaj pojawiające się myśli i emocje, ale niczego z nimi nie rób. Nie odpychaj ich ani nie przyciągaj. Pozostaw je samym sobie, a znikną. Esencją medytacji zazen jest zdanie: „Nie zamieszkiwać w żadnej myśli oraz emocji”. Nie robisz tego, gdy zauważasz myśli i emocje w roli świadka, ale nie myślisz na ich temat. Pozwalasz im powstać, pozwalasz im odejść. One przychodzą z nie-miejsca i do niego odchodzą. Stanie się to się automatyczne, jeżeli nie będziesz się w nie angażował. W pewnym momencie pojawią się ogromna klarowność i spokój wewnętrzny.

Uwagi

  1. Jeżeli po chwili zaczniesz czuć senność, zrób kilka głębokich oddechów i wróć do medytacji.
  2. Jeżeli po kilku sesjach zaczniesz doświadczać odczuć cielesnych lub nawet majaczeń wizualnych, pozostaw je takimi, jakie są. Umysł zaczyna otwierać podświadomość — to dla niego nietypowa sytuacja.
  3. Kluczowym stanem nie jest brak myśli. Jeżeli brak myśli będzie Twoim celem, natychmiast powstaną frustracja i potok samych myśli. Nie pragnij niczego, gdy siadasz do medytacji. Nie miej żadnych oczekiwań wobec procesu. Jeżeli zauważasz myśli oraz emocje, a te przychodzą i natychmiast odchodzą, to właściwa praktyka.
  4. Naucz się być świadkiem dla umysłu — tym, co postrzega umysł, ale co samo nie myśli i nie działa.”

Fragment pochodzi z książki „DNA stresu” Jacka Ponikiewskiego.

relacje i związki

Jak się kłócić po ludzku?

22 listopada 2017

„Mówiłam już o tym wcześniej, ale powtórzę raz jeszcze: moim zdaniem kłótnie w związku są potrzebne. Gdy ich nie ma, to znaczy, że do związku wkradła się obojętność. Nie znam pary, która się nie kłóci. Grunt to robić to z sensem. Ludzie mają to do siebie, że wiele rzeczy w sobie tłumią. Potem im się to zbiera i zbiera i nic dziwnego, że tłumiony żal i pretensje w końcu muszą znaleźć ujście. A wtedy tylko krok do katastrofy.

Najbardziej przeżywamy te pierwsze kłótnie w związku, ponieważ one otwierają nam oczy, które do tej pory były troszkę jakby zamglone. Wcześniej widzieliśmy partnera przez różowe okulary, totalnie bez wad. Teraz związek wszedł w nową fazę i już wiemy, że nasz partner/partnerka, jak każdy inny człowiek, ma pewne wady, z którymi nauczymy się żyć lub nie. Najważniejsze jednak, żeby nie robić z tego tragedii.

Kłócimy się o najróżniejsze rzeczy — o to, że on nas nie słucha, a ona ciągle narzeka. O to, że on ciągle chce jeździć do swojej matki na obiady, a ona tej nieszczęsnej teściowej nie cierpi. On według nas w ogóle nam nie pomaga, a jej się nic nie podoba. Musimy jednak zrozumieć, że każdy z nas jest inny i to nie powinien być zarzut. Gdybyśmy byli tacy sami, to mogłoby się okazać, że nie jesteśmy dla siebie atrakcyjni i szybko byśmy się sobą znudzili.

Największy problem z kłótniami jest taki, że nie potrafimy wyrazić tego, czego naprawdę chcemy. Boimy się, że ktoś nas wyśmieje, jeśli powiemy, że chcielibyśmy, żeby partner okazywał nam więcej czułości, a partnerka mniej nas krytykowała. Właśnie te niedopowiedzenia nas tak naprawdę dobijają. Nie czarujmy się, Drodzy Państwo: jeśli nie powiecie drugiej osobie o tym, co Was boli, to nie możecie oczekiwać, że ona się domyśli. Nikt z nas nie jest wróżką. Nauczcie się więc mówić wprost o tym, co Was boli i co Wam się nie podoba. Trudno się tego nauczyć, jeśli z domu rodzinnego wynieśliśmy przekonanie, że o uczuciach się nie rozmawia. Zamiast poprosić partnera, żeby spędzał z nami więcej czasu, co mówi żona? „Znowu siedzisz przed telewizorem! Ile można przed nim siedzieć?”. Nie powie: „Chciałabym, żebyś spędził ze mną czas”. A dokładnie to ma na myśli, tego potrzebuje. To, co wygłaszamy, znacznie się różni od tego, co czujemy. Dlatego warto mówić, nawet jeśli boimy się, jak odbierze to partner.

Najwięcej konfliktów przydarza się w momencie narodzin pierwszego dziecka. Ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która prowadzi własną firmę. Mówi, że odwiedza pewnych klientów, którym niedawno urodziło się dziecko. Wcześniej byli zgodnym małżeństwem, ale po urodzeniu dziecka widać u nich niesamowitą zmianę — potrafią pokłócić się o wszystko, i to przy świadkach. Koleżanka była w szoku, jak bardzo mogło zmienić się to małżeństwo, które teraz jest na skraju rozwodu. Po urodzeniu dziecka nadchodzi czas na ponowne uzgodnienie priorytetów, nasza relacja ulega przedefiniowaniu, mamy inne oczekiwania wobec partnerów. Dzieje się tak zwłaszcza w rodzinach, w których kobieta jest niejako zmuszona zostać z dzieckiem w domu, a mąż wziął na siebie ciężar utrzymania rodziny. On nie rozumie, że ona chciałaby wrócić do pracy, a ona ma dosyć siedzenia w domu, chciałaby wyjść do ludzi. I oto zaczynają się konflikty, zwłaszcza jeśli mąż pochodził z rodziny, w której rodzice uskuteczniali właśnie taki format życia rodzinnego. To jest moment, w którym na nowo trzeba ustalić podział ról i obowiązków. Musicie się dotrzeć po raz kolejny, tak jak na początku związku, po pierwszym kryzysie. Potrzeba tylko ogromnej dozy cierpliwości i wzajemnego szacunku.

Pytanie: jak wygląda dobra kłótnia? Czy w ogóle jest coś takiego? Kłótnia sama w sobie nie jest dobra, ale jest potrzebna, aby oczyścić atmosferę. Jeśli poprowadzimy ją w odpowiedni sposób, uda nam się wyjść z tej potyczki bez strat w ludziach i w związku. Czego unikać w kłótni? Przede wszystkim obrażania się, wyzywania, pogardy, braku szacunku i wrogości. Nie można także udawać, że problemu nie ma. Te wszystkie rzeczy, które wymieniłam, to najczęściej spotykane przyczyny rozpadu związku. Można to pokazać na następującym przykładzie: Janina i Paweł są małżeństwem od siedmiu lat. Mają dwójkę dzieci. Paweł bardzo dużo pracuje i późno wraca do domu. Janina została w domu z dziećmi. Bardzo by chciała, żeby Paweł spędzał więcej czasu z dziećmi. On mówi, że jest zmęczony po pracy i czasami nie ma siły na zabawę z chłopcami.

Ustalili między sobą, że pewnego dnia Paweł skończy pracę o 15. Niestety, nie był w stanie dotrzymać tego zobowiązania. Janina była bardzo zła i rozgoryczona. Gdy Paweł przyszedł do domu, wywiązał się następujący dialog:

Janina: Jak mogłeś nie dotrzymać obietnicy? Jesteś beznadziejny! Obiecałam chłopcom, że z nimi dzisiaj pójdziesz do parku, i co? Jak ja teraz wyglądam? Przez ciebie myślą, że ich oszukałam!

Paweł: Nie zrobiłem tego specjalnie, przecież muszę pracować!

J.: Praca to nie wszystko. Jak zwykle nie dotrzymujesz obietnicy!

P.: Nie przesadzaj! Nic się przecież nie stało! Możemy się umówić na inny dzień.

J.: Żebyś znowu nie dotrzymał słowa? O nie, już ci nie wierzę!

P.: No tak, zrób ze mnie tego najgorszego. Rzeczywiście jestem zły, bo dbam, żebyś miała wszystko, czego zapragniesz! Nie musisz pracować, wydajesz na co chcesz, dzieciaki głodne nie chodzą, ale to ja jestem ten zły!

J.: A ty masz za to poprane, pogotowane, posprzątane! Jak myślisz, kto to robi, krasnoludki?!

Ten dialog mógłby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby Janina powiedziała Pawłowi nie o tym, co o nim myśli, tylko o tym, jak się czuje. Mówmy o faktach, nie o tym, jaka jest druga osoba. Na przykład:

Janina: Paweł, umówiliśmy się, że przyjdziesz o piętnastej, a jest godzina dwudziesta. Chłopcy zaraz pójdą spać i już cię nie zobaczą. Jest mi bardzo przykro z tego powodu. Niepokoiłam się, że coś złego cię zatrzymało. Umówmy się, że następnym razem dotrzymasz słowa i pojawisz się w domu o piętnastej, dobrze?

Prawda, że zupełnie inaczej to brzmi? Jestem pewna, że Paweł nie poczułby się zaatakowany tak bardzo, jak w pierwszym przypadku. W tej drugiej sytuacji nie ma ataku — jest przedstawienie faktów i skupienie się na odczuciach. Oczywiście czasami w emocjach trudno się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć wyrzutami, ale myślę, że warto spróbować.

A jak wyglądają kłótnie u Ciebie w związku? (…)

Ktoś może zarzucić, że w tym, co mówię jest sztuczność, i że w prawdziwej kłótni aż furczy od emocji. Pewnie tak trochę jest, ale w każdej kłótni warto ważyć słowa. Słowa, jak już wielokrotnie w tej książce udowodniłam, mają naprawdę ogromną moc. Raz wypowiedziana obraza boli jeszcze przez długie tygodnie. Nie da się jej wymazać. Podczas kłótni nie powinno się także wychodzić z pokoju i przerywać jej w połowie. To także rodzaj agresji — terapeuci nazywają ją karą milczenia. Partner/partnerka po kłótni funduje nam tzw. ciche dni. Jest to jedno z najgorszych rozwiązań i nie posuwa sprawy do przodu. Niczego w ten sposób nie osiągniemy. Oczywiście możemy kłótnię przerwać i powiedzieć: „Jesteś zbyt zdenerwowany. Porozmawiamy o tym, gdy się uspokoisz, ale nie powinniśmy wychodzić z domu bez słowa w złości. To zachowanie jest niedojrzałe i bardzo źle o nas świadczy”.

To ćwiczenie możecie wykonać w parach, razem z partnerem. Powiedzcie sobie nawzajem, czego nie lubicie w Waszych kłótniach, a dzięki temu będziecie mogli nad tym popracować przy następnej sprzeczce.

Powiem Ci, jakie błędy najczęściej popełniają ludzie podczas kłótni:

  • Wychodzą z pokoju albo z domu. To oznaka niedojrzałości i braku szacunku do partnera/partnerki. Jasno pokazujemy, że nie obchodzi nas to, co on/ona ma do powiedzenia.
  • Wyzywają się i obrażają. Nie ma nic gorszego. Słowa mają ogromną moc, zastanów się więc dziesięć razy, zanim powiesz coś, czego będziesz żałować. Raz wypowiedzianych słów już nie cofniesz.
  • Stosują przemoc fizyczną. Tego nie trzeba komentować — to jest przestępstwo niezależnie od sytuacji.
  • Stosują tzw. ciche dni. To rozwiązanie bardzo często wykorzystują kobiety. Nie muszę chyba dodawać, że nie przynosi ono spodziewanego efektu, tylko irytację partnera? Niczego tym nie zyskasz. Problem nie zostanie rozwiązany, a jedynie sytuacja się zaogni.
  • Włączają do kłótni dzieci/rodziców/znajomych. Nie włączajcie innych do swoich kłótni, to jest sprawa tylko między Wami. Wprawiacie innych w zakłopotanie i zmuszacie do zajęcia stanowiska wbrew woli tych osób. Wasze kłótnie powinny zostać tylko Wasze.
  • Kłócą się w miejscach publicznych. Jesteście pewni, że lubicie, kiedy inni ludzie widzą, jak się kłócicie i wywlekacie na wierzch swoje brudy? Nikt nie lubi tego słuchać, Wasi znajomi i osoby postronne także nie.
  • Wypominają dawne urazy, o których niby zapomnieli. Tutaj także panie wychodzą na prowadzenie w stosowaniu tego chwytu. Mężczyzna je zdradza, one wybaczają, ale tak naprawdę nadal chowają urazę i przy każdej możliwej kłótni, w sytuacji braku argumentów, rzucają im w twarz: „Bo ty mnie zdradziłeś”. Nie tłumaczę zdrady, bo jest czymś okropnym. Ale jeśli decydujemy się, że wybaczamy, to nie wypominajmy.

Co zatem robić, aby kłótnia nie skończyła się rzucaniem talerzami i wyprowadzką?

  • Nie wychodźcie z pokoju ani z domu podczas trwania sprzeczki. Takie zachowanie jest niedojrzałe, a ponadto dajecie partnerowi/partnerce do zrozumienia, że nie interesuje nas jego/jej zdanie.
  • Nie wciągajcie osób trzecich w Wasze kłótnie. Już bez tego sytuacja jest skomplikowana.
  • Nie obrażajcie się wzajemnie. Niektóre słowa może być trudno zapomnieć.
  • Nie kłóćcie się w miejscach publicznych. Inni nie muszą chcieć oglądać Waszych temperamentów w akcji.
  • Nie wypominajcie dawnych uraz i krzywd. Albo wybaczacie, albo wypominacie. Wiem, że to trudne, ale nie można wybaczyć, a potem całe życie wypominać daną krzywdę.
  • Nigdy nie stosujcie przemocy w żadnej formie.
  • Nie stosujcie „cichych dni”. Nic Wam to nie da, a zaogni konflikt.
  • Nie dyskutujcie w momencie, w którym sprzeczka do niczego Was nie prowadzi. Przełóżcie dyskusję na inny czas, kiedy oboje się uspokoicie.

Tych kilka zasad powinno ułatwić Wam wzajemne komunikowanie się w momencie, w którym najchętniej rzucalibyście talerzami. Pamiętajcie: to, jak się kłócicie, ma duży wpływ na to, jacy jesteście jako para. Nie da się zbudować solidnego związku w sytuacji, w której nie szanujemy się wzajemnie i pokazujemy to w kłótni z partnerem.”

Fragment pochodzi z książki Joanny Jankiewicz pt. „TOXIC 2”.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Umysł psychiczny i umysł działający

13 listopada 2017

Twój najgorszy wróg nie może cię zranić tak bardzo, jak twoje własne myśli, ale gdy już nad nimi zapanujesz, nikt nie pomoże ci tak jak one.
— STARA PRAWDA ZEN

„Wszystkie nasze zmysły są skierowane na zewnątrz. Nie dziwne zatem, że ciszy i spokoju szukamy zazwyczaj w przedmiotach, lekarstwach, sytuacjach lub osobach, a nie w nas samych. Gdybyśmy jednak chociaż na chwilę nauczyli się patrzeć na siebie z pokorą wobec tego, co aktualnie w nas się dzieje, odkrylibyśmy zadziwiającą ciszę, której tak usilnie szukamy.

Patrzeć na siebie z pokorą oznacza pozwalać umysłowi na harce aż do momentu jego zatrzymania. Umysł to rzecz jasna myśli oraz idące za nimi emocje. Gdy myśl znika, zanika emocja. Dlatego z tak wielkim zainteresowaniem spoglądamy w kierunku alkoholu, zabawy lub zaczytujemy się w coraz to nowej powieści. Pragniemy uciec od samych siebie. Pewne osoby nie mogą usiedzieć w ciszy nawet dziesięciu minut — natychmiast pojawia się u nich rodzaj dziwnego niepokoju.

Nie przypadkiem na Wschodzie zwierzęciem świętym jest wąż. Wąż potrafi bowiem nie ruszać się przez cały dzień lub nawet kilka dni.

Dlatego uznano, że znajduje się on najbliżej czystej świadomości, a więc świadomości sensorycznej, zmysłowej, która jest świadkiem szaleństw umysłu. Co zadziwiające w tym kontekście, człowiek posiada mózg gadzi, pierwotny element naszego mózgu właściwego — być może faktycznie archetyp węża ma głębszy sens, kiedy spojrzymy na jego ciszę i bezruch, jakich z żarliwością poszukujemy w otaczającym nas świecie, który stale przyśpiesza. Na przykład małżeństwa rozpadają się szybciej niż kiedyś, a ludzie wchodzą w inicjację seksualną coraz wcześniej. Wszystko przyśpiesza — mówią socjologowie. Może jednak warto zastanowić się nad nieco inną opcją: na zewnątrz rzucić się w wir bitwy, ale w środku pozostać w cichym bezruchu? Jest to wspaniała sentencja zawarta w hinduskiej Bhagawadgitcie: bóg Kriszna radzi Ardżunie na polu walki, jaka odbywa się między dwoma klanami, żeby zaufał mu i rzucił się w wir bitwy, lecz aby jego serce pozostało w ciszy u stóp Pana. Ewidentnie tego nam dziś brakuje. Brakuje nam pewnej percepcji, która polega na wykonywaniu czynności jednej po drugiej, ale bez zaangażowania umysłu psychicznego. Należy bowiem oddzielić od siebie dwa tryby umysłu: psychiczny i działający.

Umysł działający to logiczna część umysłu, niepodpięta do części emocjonalnej, można by rzec: część lewopółkulowa. Jest ona aktywna przez cały dzień: gdy myjemy zęby, ustawiamy w piekarniku odpowiednią temperaturę lub sprawdzamy w internecie połączenia kolejowe, planując jutrzejszy poranek tak, aby zdążyć na odjazd pociągu z dworca.

Umysł psychiczny to zupełnie inna sfera. Kiedy zaczynamy się denerwować, bo czekamy w kolejce kandydatów przed pokojem rekrutacyjnym, doświadczamy właśnie umysłu psychicznego. Nie trzeba chyba więcej tłumaczeń, czym jest ów twór. Warto jedynie podkreślić rzecz kluczową: umysł psychiczny to dwufazowa maszynka stresu. Najpierw wyłania się z niego myśl, a potem emocja. Dlaczego jest to tak istotne? O tym w następnym podrozdziale.”

Fragment pochodzi z książki „DNA stresu” Jacka Ponikiewskiego.

finanse i inwestowanie

Dlaczego nie warto zaniżać ceny nieruchomości w akcie notarialnym?

13 listopada 2017

„Chcę zwrócić Twoją uwagę na możliwość pewnego zdarzenia.

Kiedy będziesz z właścicielem mieszkania negocjował cenę sprzedaży, może się tak zdarzyć, że sprzedający będzie chciał, aby zaniżyć cenę mieszkania. Zaproponuje Ci podanie w akcie notarialnym niższej ceny mieszkania i nieformalne przekazanie reszty pieniędzy. Będzie argumentował, że musi zapłacić wysoki podatek i że jeżeli zgodzisz się na zaniżenie ceny mieszkania, wtedy on będzie skłonny obniżyć rzeczywistą cenę mieszkania.

Odradzam takie rozwiązanie.

Po pierwsze – w przypadku korzystania z kredytu, nawet gdyby kwota zaniżenia była niewielka, bank uzna Twój mniejszy wkład własny, co z kolei będzie skutkowało gorszymi warunkami kredytu.

Załóżmy, że właściciel wystawił do sprzedaży mieszkanie w cenie 160 000 PLN. Ty jesteś w stanie wyłożyć 35 000 PLN. Stanowi to ponad 20% ceny mieszkania. Właściciel proponuje zaniżenie ceny do 120 000 PLN. Jednocześnie proponuje obniżenie rzeczywistej ceny do 150 000 PLN. Zatem pod stołem do ceny 120 000 PLN musiałbyś mu dopłacić 30 000 PLN. Zostaje Ci 5 000 PLN. Na resztę planujesz zaciągnąć kredyt. W takiej sytuacji w oczach banku posiadasz wkład własny w granicach 5%.

Banki podczas oceny zdolności kredytowej biorą pod uwagę wkład własny kredytobiorcy. Przyznając kredyt, żądają często ubezpieczenia brakującego wkładu własnego. Ubezpieczenie jest pobierane do czasu, kiedy klient spłaci 20% ceny mieszkania, na które zaciągnął kredyt. Dodatkowo większy wkład własny oznacza mniejsze oprocentowanie kredytu.

Ponadto w przypadku zaniżenia ceny mieszkania ryzykujesz, że urząd skarbowy zakwestionuje podaną cenę i wtedy będziesz musiał dopłacić brakującą kwotę podatku.

W dodatku tak naprawdę nie wiesz, z kim masz do czynienia. Gdyby kiedykolwiek po wpłaceniu pieniędzy zdarzyły się problemy ze sprzedającym, np. gdyby wprowadził Cię w błąd przy sprzedaży lokalu, a Ty musiałbyś oddać sprawę do sądu, wówczas będziesz mógł dochodzić kwoty podanej w akcie notarialnym, a nie rzeczywistej kwoty zawierającej pieniądze przekazane nieformalnie.

Nie polecam zaniżania ceny mieszkania.”

Fragment pochodzi z książki „Jak znaleźć i kupić mieszkanie” Tomasza Szopińskiego.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

relacje i związki

Jak rozpoznać toksyczne zachowanie?

30 października 2017

„Gdy zakochujemy się w kimś, mamy na nosie różowe okulary. Nie dostrzegamy jego wad, przymykamy oczy na pewne sprawy, nie chcemy słuchać innych ludzi, którzy mogą nas ostrzegać przed tym, że nasza ukochana osoba ma zły charakter. Na tym etapie związku nikogo nie słuchamy, często doprowadzając do szału bliższą i dalszą część rodziny i znajomych.

Otrzeźwienie przychodzi zazwyczaj dość szybko, choć znam przypadki, zarówno ze strony mężczyzn, jak i kobiet, że taki stan trwał latami, zanim dana osoba zorientowała się, że jej związek jest toksyczny. Najczęściej przebudzenie jest bardzo przykrym etapem, w którym wszystkie nasze dotychczasowe plany, nadzieje i marzenia wydają się tylko mrzonkami, a wszystkie szczęśliwe chwile zdają się nigdy nie mieć wcześniej miejsca.

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na jedną rzecz: w każdym związku, jak pokazałam na początku, istnieje toksyczność. Dopóki jednak jesteśmy w stanie sobie z nią wspólnie poradzić i nie wynika ona z wybitnie złych intencji drugiej strony, dopóty wszystko jest w normie. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy przez tę toksyczność zmienia się na gorsze nasze uczucie do partnera i nie jesteśmy w stanie funkcjonować w tym związku ani chwili dłużej.

Po czym można rozpoznać toksyczne zachowanie w relacji? Istnieje wiele przykładów toksycznych zachowań w związku dwojga ludzi, które mogą doprowadzić do poważnego kryzysu, a nawet ostatecznie do rozstania:

  • Brak lojalności. Katarzyna nie pamięta, żeby Tomasz jakąkolwiek decyzję podjął kiedyś sam. We wszystkim słuchał ojca i matki. Nawet na wakacje jeździli tam, gdzie szanowni teściowie sobie zażyczyli. Kasia miała momentami wrażenie, że jej mąż nigdy nie uniezależnił się od swoich rodziców, mimo że sam na siebie zarabia i od dawna jest dorosły. Bywały sytuacje, że Tomasz zwierzał się mamie z ich spraw intymnych — mówił jej, że ostatnio nie układa im się tak jak dawniej, że coraz częściej się kłócą, a on nie wie dlaczego. Niezliczone prośby Kasi, żeby nie opowiadał rodzicom o ich sprawach, trafiały jak kulą w płot. Mąż uważał, że rodzice są mu najbliżsi i mają prawo wiedzieć, co się u niego i żony dzieje. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Katarzyna nie słucha ich tak samo jak on — przecież ostatecznie zawsze mają rację. Czara goryczy przelała się, gdy Kasia i Tomasz budowali dom, o którym zawsze marzyli. Nie było aspektu, w który teściowa by się nie wtrąciła: od wylewki fundamentów, przez budowę dachu, kończąc na wystroju wnętrz. Każda decyzja Kasi była zła, matka Tomasza wszystko chciała poprawiać. A on tylko patrzył i przytakiwał, jakby nie miał swojego zdania.
  • Brak wsparcia. Beata bardzo dobrze pamięta, gdy rodziła Antosia. Pamięta, że nie było przy tym jej męża, Bartka, na którego bardzo liczyła. Okazało się, że zamiast być przy niej, wolał piwo i mecz z kolegami. Próbowała się do niego dodzwonić ze szpitala. Niestety, nie odbierał telefonu. Oczywiście potem ją przepraszał, ale dla kobiety nie miało to większego znaczenia. Przeprosiny przyjęła dla świętego spokoju. I liczyła na poprawę, która jednak nie nastąpiła. Z Antosiem i opieką nad nim została całkiem sama — Bartek przychodził zmęczony z pracy, szybko witał się z synem i zamykał w pokoju, by grać w gry do późnej nocy. Aktywizował się dopiero po awanturach, które powoli zaczynały Beatę męczyć, ponieważ niczym nie skutkowały. Potrzebowała jego wsparcia, opieki, czułości i pomocy przy malutkim dziecku. Nie dostała nic. Dzisiaj są po rozwodzie.
  • Wieczna krytyka. Wszyscy są niedobrzy, tylko ona jedna jest idealna i kryształowa. Nie ma sytuacji, w której popełniałaby błąd. Chodząca perfekcja. Najlepsza matka i żona. Wzór cnót. Tak samą siebie określała Lilka, żona Adama, która zawsze uważała, że inni robią wszystko źle, a ona tylko po nich poprawia i nadaje ich życiu sens. Lilka spóźniła się na wywiadówkę u syna? Wina męża, ponieważ jej o tym nie przypomniał. Syn pyskuje? Wina babci i dziadka, bo go rozpuścili jak dziadowski bicz. Szef odrzucił jej projekt? Z pewnością dlatego, że z nim nie sypia, w przeciwieństwie do Jolki z drugiego piętra, która ciągle się przed nim wdzięczy. I jak tu się wiecznie nie denerwować, skoro inni są tak niedoskonali i stają jej na drodze? No jak?
  • Zaborczość i zazdrość. Krystian nie mógł nigdzie wyjść bez karczemnej awantury ze strony swojej dziewczyny. Anna robiła mu pretensje za każdym razem, gdy chciał pójść z kolegami na piwo czy bilard. Z każdego wyjścia musiał się gęsto tłumaczyć. Z kim był? Co robił? Czy na pewno jej nie okłamuje? Czy na pewno nie było tam innych dziewczyn? A może jednak były? To dlaczego wrócił tak późno? Tak było przez cały ich związek, który trwał sześć lat. Kiedyś Krystian zapomniał jej powiedzieć, że tego dnia jego kolega obchodzi urodziny i został zaproszony na imprezę, która będzie się odbywała wyłącznie w męskim gronie. Jakimś cudem Anna dowiedziała się, gdzie kolega mieszka, i przyszła tam upewnić się, że rzeczywiście nie ma z nimi żadnej dziewczyny. Kolega Krystiana był uprzejmy i udowodnił jej, że tak właśnie jest. Annie to nie wystarczyło i kazała Krystianowi jak najszybciej wracać do domu. Chłopak nigdy nie zapomni tego, jak bardzo się wtedy za nią wstydził.
  • Osiadanie na laurach. „Skoro za mnie wyszłaś, to po co mam się starać?” — usłyszała któregoś dnia Ola od męża przy obiedzie, gdy próbowała mu dać do zrozumienia, że trochę więcej czułości w ich związku by nie zaszkodziło. Od tamtego momentu ona również przestała się starać.
  • Mijanie się/brak bliskości. Marta nie wie, kiedy to się zaczęło. Od pewnego czasu są dla siebie z mężem obcymi ludźmi, którzy spotykają się tylko popołudniami w jednym domu. Składa to na karb tego, że oboje zawsze dużo pracowali i nigdy nie mieli dość czasu, aby go w pełni wykorzystać. Gdy są w domu, prawie ze sobą nie rozmawiają, chyba że o dzieciach i obowiązkach domowych. Kiedyś potrafili przegadać wiele godzin. Dzisiaj nie łączy ich nic oprócz dzieci.
  • Brak zrozumienia i komunikacji w związku. Matylda była mistrzynią obrażania się o byle co. Patryk uważał, że gdyby można było zrobić z tego zawody, na pewno by je wygrała. Nie było dnia, żeby się o coś na niego nie obraziła. A to coś źle powiedział, a to czegoś nie zrobił. Zapomniał o ich miesięcznicy. Nie podlał kwiatów. Nie wyniósł śmieci. Widziała go na mieście z jakąś dziewczyną. Powiedział za dużo. W ogóle się nie odzywa. Mógłby być bardziej ambitny. Bardziej szarmancki. W pewnym momencie chłopak stwierdził, że Matylda go nie kocha, skoro jest z niego taka niezadowolona. Gdy odchodził, w złości powiedziała mu, że gdyby ją rozumiał, to by jej nie opuścił.
  • Zdrada. Kalina wiedziała, że Robert podoba się kobietom. Wysoki, czarnowłosy, latynoski typ. Gdziekolwiek się pojawił, już kilka wodziło za nim wzrokiem. Niestety, on również o tym wiedział, co go do reszty zepsuło. Kalina zwykła mawiać, że nie ma nic gorszego niż mężczyzna świadom swojej urody i wrażenia, jakie robi na kobietach. Była w związku z Robertem dziesięć lat, podczas których nieustannie słyszała zapewnienia, że to już na pewno ostatni raz. Nie potrafiła zliczyć ilości zdrad. Do dzisiaj nie może uwierzyć, że przez tyle czasu pozostawała tak ślepa i naiwna. Dużo łatwiej było mu przebaczyć po raz kolejny, niż uwierzyć, że on może jej nie kochać.
  • Nałogi i przemoc psychiczna i fizyczna. Arleta poznała Tadeusza w wieku 19 lat. Wiedziała, że pochodzi z rodziny alkoholików — jego tata miał z tym duży problem. On sam wydawał jej się zupełnie inny. Byli ze sobą kilka lat, skończyli studia, potem na świecie pojawiła się córka, wzięli ślub. Nic nie wskazywało na to, że Tadka ciągnie do alkoholu. Przez te wszystkie lata nie widziała, żeby pił więcej niż inni. Do czasu aż stracił zatrudnienie w firmie, w której pracował przez wiele lat. Strasznie to przeżył, nie wiedział, jak się odnaleźć w nowej sytuacji, a miał do wyżywienia rodzinę — wspólnie ustalili, że po urodzeniu drugiego dziecka Arleta zostanie w domu. Z dnia na dzień zmieniał się coraz bardziej. W pewnym momencie przestał szukać pracy. Zaczął natomiast coraz częściej zaglądać do kieliszka. Na prośby żony, żeby znalazł zatrudnienie, reagował agresją. Zamieniał się w kopię swojego ojca. Koszmar Arlety i jej dzieci trwał kilka lat. Pozwalała się bić, byleby tylko Tadeusz nie bił dzieci. Miarka się przebrała, gdy w napadzie złości mąż tak popchnął młodszego syna, że ten spadł ze schodów i złamał rękę. Tego dnia Arleta spakowała rzeczy dzieci i wyprowadziła się. Dzisiaj zdaje sobie sprawę z tego, że za długo tkwiła w tym związku i próbowała ratować coś, czego nie ma, kosztem swoich dzieci. Ma świadomość, że w podobnej sytuacji jest wiele kobiet, które żyją z takimi potworami pod jednym dachem, ponieważ nie mają gdzie pójść po pomoc. Obecnie Arleta pracuje w ośrodku pomocy społecznej i stara się pomagać takim osobom jak ona.

Wszystkie związki, w których pojawia się toksyczność, niezależnie od tego, czy powodem do niepokoju jest zachowanie mężczyzny, czy kobiety, charakteryzują się kilkoma cechami wspólnymi. Po pierwsze, w niemal każdym z nich partner na początku był dobry, kochający, a z czasem zaczął przejawiać coraz bardziej niewłaściwe zachowania.
Dostrzegamy coraz więcej zachowań, które nam się nie podobają, i zastanawiamy się, dlaczego dana osoba tak bardzo się zmieniła. Przecież kiedyś taka nie była! Z jakiegoś powodu zaczęliśmy się z nią spotykać!

Brakuje Ci celu w życiu?

 

Zdobądź ZA DARMO legendarnego ebooka Napoleona Hilla „Prawa Sukcesu” Superumysł oraz Określony Cel Główny.

Prawo Sukcesu

  • Wreszcie skupisz się na tym, czego naprawdę pragniesz.
  • Dowiesz się na czym w rzeczywistości polega PLANOWANIE i jaką ma moc w realizacji Twoich celów.
  • Poznasz 4-stopniową formułę, która pozwoli Ci zająć się w życiu tym, co przynosi Ci najwięcej satysfakcji i zysków

Pobieram ebooka!

Drugą cechą charakterystyczną jest to, że partner/partnerka upiera się, że wszystko jest w porządku i to my wyolbrzymiamy problem. Dzieje się tak zwłaszcza w przypadku kobiet, co do których mężczyźni mają przeświadczenie, że są mistrzyniami w stwarzaniu problemów. Nie mówię, że tak nigdy nie jest, zdarzają się sytuacje, w których rzeczywiście chcemy widzieć problem, jednak mówimy tu o sytuacjach problemowych, które istnieją naprawdę, a partner/partnerka nie chce ich sobie uświadomić. Bardzo trudno przyznać, zwłaszcza przed sobą, że jest się człowiekiem toksycznym. Praca nad sobą jest jednym z najtrudniejszych etapów terapii, ale jednocześnie stanowi milowy krok do uzdrowienia relacji. Oznacza on, że uświadomiliśmy sobie, że możemy robić krzywdę naszemu związkowi. To bardzo dużo. Wiele osób nie dochodzi do tego etapu i nigdy nie uświadamia sobie, że popełnia błąd.

Kolejną cechą charakterystyczną dla tego typu związków jest to, że jedno z partnerów chce wiedzieć, w jaki sposób uświadomić drugiemu konieczność zmian. Prawie każda osoba, która ma problem z partnerem, szuka klucza, dzięki któremu dotrze do ukochanej osoby i przekona ją do uświadomienia sobie istniejącego problemu i zmiany zachowania. Trzeba zrozumieć jedno: wszystkie te osoby kochają swoich partnerów/partnerki i chcą dla nich jak najlepiej. Niestety, im dłużej trwa toksyczne zachowanie partnera, tym bardziej te osoby czują się zranione. Taki związek oddziałuje w znaczny sposób na naszą psychikę i emocje, jednocześnie powodując, że powoli, z dnia na dzień, przestajemy kochać. A co za tym idzie — przestajemy się starać. I któregoś dnia po prostu odejdziemy.

Ostatnią cechą typową dla osób, które żyją w podobnych związkach, jest to, że każda z nich zastanawia się nad sensem trwania takiej relacji. Zakończenie związku to poważna decyzja, niezależnie od tego, czy posiada się dzieci, czy nie. Budowanie relacji wymaga wiele czasu i energii, więc nic dziwnego, że trudno nam się rozstać z osobą, z którą spędziliśmy wiele lat. Samo zerwanie jest bolesnym przeżyciem i sprawia, że mamy dość bycia z kimkolwiek. Wiele osób zastanawia się, czy po zerwaniu zdoła sobie ułożyć życie z kimś innym, skoro przez tyle lat nie udało im się to z daną osobą. Wychodzą z takich związków głęboko poobijane psychicznie, często z obniżonym poczuciem własnej wartości, i nie wierzą, że mogą jeszcze kiedyś być szczęśliwe.”

Fragment pochodzi z książki Joanny Jankiewicz pt. „TOXIC 2”.

relacje i związki

Dlaczego ofiary nie odchodzą?

27 października 2017

„Ktoś zapyta: dlaczego Robert tkwił tak długo w toksycznym związku? Jest bardzo dużo przyczyn, dla których kobiety czy mężczyźni latami żyją w tego typu relacjach i nie odchodzą. Nie jestem w stanie przedstawić wszystkich czynników, które kierują ofiarami przemocy, ale mogę podać m.in. takie:

  • Brak wsparcia ze strony najbliższych i przyjaciół. Bardzo często kobieta czy mężczyzna będąca/będący ofiarą przemocy jest izolowany/izolowana od rodziny i przyjaciół. Nie ma się do kogo zwrócić, nawet gdyby chciał/chciała odejść, to nie ma dokąd. Przynajmniej tak się takiej osobie wydaje. Kobiety czują się uwięzione w pułapce — uważają, że nie są w stanie przerwać swojej izolacji, ponieważ są zależne od mężów finansowo i nie mają nawet kilku złotych na własne potrzeby. Niby w jaki sposób miałyby odejść? Przełamanie tego typu izolacji jest trudne, szczególnie w sytuacji, kiedy jesteśmy przerażeni tym, że partner może zrobić krzywdę nam lub naszym dzieciom. Zwłaszcza że osoby, które stosują przemoc psychiczną, robią wszystko, aby odseparować ofiary od kogokolwiek, kto im pomoże.
  • Niska samoocena. Wiele ofiar uważa, z powodu wieloletniego znęcania się nad nimi, że nie poradzą sobie same. Długotrwałe wmawianie nam, że do niczego się nie nadajemy, wyrządza olbrzymie dziury w naszej psychice — po jakimś czasie w to wierzymy (pokazuje to dobitnie przypadek Roberta). Zaczynamy wierzyć, że to my jesteśmy winni zaistniałej sytuacji, uważamy, że nie zasługujemy na nic lepszego, choć to oczywista nieprawda.
  • „Co ludzie powiedzą?”. To argument, który bardzo mocno działa w społecznościach wiejskich. Gdy wszyscy się ze wszystkimi znają, bardzo trudno o odrobinę prywatności, a sprawy małżeńskie przestają takimi być. Dla ludzi, którzy wysoko cenią sobie zdanie innych, będzie to bariera nie do przeskoczenia. Bardzo często dodaje się do tego względy religijne, które zabraniają opuszczania męża, niezależnie od tego, jakim by był katem. Wiara w tzw. dobro rodziny jest bardzo silna w przypadku niektórych ofiar i sprawia, że wolą żyć z oprawcą pod jednym dachem, niż od niego odejść.

 

Kilka dni temu rozmawiałam z dziewczyną, której matka przez lata żyła w takim związku „dla dobra dzieci”. Poniższą historię powinna przeczytać każda matka, która zamierza zostać z tyranem po to, żeby jej dzieci miały pełną rodzinę.

Z gabinetu terapeuty

Mam na imię Ania, a moje życie to piekło. Wychowałam się w małej wsi niedaleko Rzeszowa. Mam młodszą siostrę, którą bardzo kocham. I rodziców, których nienawidzę.

Miałam 5 lat, kiedy po raz pierwszy ojciec uderzył przy mnie mamę, a potem podniósł moją młodszą siostrę i rzucił nią jak szmacianą lalką o ścianę. Próbował złapać również mnie, ale był zbyt pijany, by mnie dogonić. Wtedy uciekłyśmy do cioci, która mieszka obok.

Dzisiaj mam 20 lat. Przez 15 lat mojego życia musiałam patrzeć, jak mój ojciec poniża, obraża, bije i wykorzystuje seksualnie moją matkę. A ona się na to godzi. Dzisiaj uważam, że była od niego uzależniona.

Przez większość mojego dzieciństwa chodziłyśmy z siostrą na palcach, byleby tylko nie urazić Pana i Władcy. Kiedy wracał z pracy, matka uciszała nas, ponieważ tata jest zmęczony i musi odpocząć. Podstawiała mu obiad pod nos, a on oczywiście go krytykował. Kilka razy wylał matce zupę (nieraz wrzątek) na nogi albo na ręce, ponieważ jego zdaniem była niesmaczna.

Matka nigdy nie pracowała. Ojciec zawsze mówił, że jest na to zbyt głupia i umie tylko rozstawić nogi, bo nawet gotowanie i sprzątanie jej nie wychodzi. Miał do niej pretensje, że nie urodziła syna, tylko same córki. Wiem, że wydzielał jej pieniądze i lubił słuchać, jak o nie błaga. Zdarzały się sytuacje, że jej nie dawał i chodziła cały dzień głodna, a my razem z nią.

Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego pozwala mu siebie i nas tak traktować. Po kolejnej awanturze i biciu zawsze ją pytałam, dlaczego to znosi i dlaczego każe znosić to nam. Prosiłam ją, żebyśmy uciekły. Ale dla niej było ważniejsze to, co ludzie powiedzą, niż dobro własnych dzieci. Mówiła, że nie ma żadnych pieniędzy, ale wiem, że by sobie poradziła. Mogłyśmy uciec w wiele miejsc, choćby do dziadków.

Moja siostra miała przez tego zwyrodnialca kilka razy połamane kości — ze szpitala chcieli dzwonić na policję, ale ani mama, ani siostra nigdy nie wniosły zarzutów. Mnie ojciec zaczął się bać, gdy któregoś dnia (miałam 13 lat) jakimś cudem wyrwałam mu z ręki pas, którym chciał mnie bić, i wrzasnęłam, że jak jeszcze raz mnie uderzy, to przyjdę do niego w nocy, kiedy będzie spał, i go uduszę albo poderżnę mu gardło. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Cofnął się o krok, przyglądał mi się bardzo długo. Aż w końcu wyszedł z pokoju. Wiedział, że nie żartowałam. Od tamtej pory mnie nie uderzył, ale musiałam patrzeć, jak robi to matce. W pewnym momencie przestałam jej żałować, gdy zobaczyłam, jak potulnie idzie z nim do sypialni, mimo że niedawno skatował jej córkę. Zaczęłam jej nienawidzić.

Miałam 18 lat, kiedy wyszłam z domu, i już tam nie wróciłam. Pojechałam od razu do dziadków. Mama usiłowała mnie ściągnąć do domu, mówiła, że ludzie gadają i że wszystko się ułoży, bo ojciec obiecał jej, że się zmieni. Nie obchodziło mnie to. Takich obietnic słyszałam przez całe życie ze sto.

Dzisiaj mam 20 lat, zdiagnozowaną depresję i nerwicę. Kupa psychologów próbowała mnie już poskładać. Teraz chodzę do piątego. Moi dziadkowie bardzo mnie kochają i nie ustają w wysiłkach, żebym wyszła na ludzi. Mówią, że jestem wartościowa i że mnie kochają. Ja nie wierzę, że jestem coś warta. Martwię się o siostrę. Matka zabroniła nam się ze sobą kontaktować, ale wiem, że jest jej ciężko samej. Niedługo kończy 18 lat, dziadkowie powiedzieli, że ją stamtąd zabiorą. Ją pewnie też trzeba będzie poskładać.

Jeden z psychologów kazał mi napisać list do matki. Powiedział, że mam wyrzucić wszystkie złe emocje. Napisałam coś takiego:

Dziękuję ci, mamo,
za to, że musiałam patrzeć,
jak ojciec krzywdził ciebie i moją siostrę.
Dziękuję ci, mamo,
za wszystkie nieprzespane z bólu noce.
Dziękuję ci, mamo,
za to, że ważniejsze było dla ciebie
zdanie obcych ludzi niż nasze dobro.
Dziękuję ci, mamo,
że nie zadbałaś o nas ani przez moment.
Dziękuję ci, mamo,
że nie nauczyłaś mnie, co to miłość.
Dziękuję ci, mamo,
za zbyt wczesne dorastanie.
A najbardziej dziękuję ci, mamo, za to,
że przez ciebie nie chce mi się dalej żyć.

Chciałam wysłać to matce na Dzień Matki. Jeszcze nie wiem, czy tak zrobię. Psycholog mi to odradza.

 

  • Wiara w to, że dana osoba się zmieni. Z punktu widzenia wielu osób jest to myślenie kompletnie nieracjonalne. Mimo to wiele kobiet/mężczyzn zostaje przy ukochanych osobach w nadziei, że obietnice, które składają, nareszcie przestaną być czcze i puste. Niektórzy ludzie, zwłaszcza kobiety, mają bardzo silną wiarę w instytucję małżeństwa, wynikającą najczęściej z przekonań religijnych. Dlatego taka kobieta pozostaje w krzywdzącym ją związku, ponieważ „dzieci potrzebują ojca”, a ona jakoś sobie poradzi. Nie zdaje sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza swoim dzieciom i sobie. Czasami jest też tak, że jeśli kobieta pochodzi z rodziny patologicznej, w której bicie było na porządku dziennym, to może uważać, że tak wygląda małżeństwo. Może mieć jego spaczony obraz przez własne złe doświadczenia.
  • Brak własnych pieniędzy. Bardzo często godzimy się na przemoc i złe traktowanie, ponieważ boimy się, że sami sobie nie poradzimy. Kobieta, która nie ma stałej pracy i jest w 100% zależna od męża, prędzej zgodzi się na takie traktowanie niż na odejście, ponieważ żyje w przeświadczeniu, że nie ma doświadczenia zawodowego i nikt jej nie przyjmie do pracy. A nawet gdyby ktoś ją przyjął, to ma tak niską samoocenę, że wierzy w to, że nie nadaje się do pracy.
  • Zwyczajny strach. Bywają kobiety tak zastraszone, że jakakolwiek myśl o ucieczce czy zostawieniu męża wydaje się im nie do przyjęcia. Obawiają się, że on je znajdzie i zemści się za ten samowolny krok. Ze strachu przed nim nie potrafią podjąć żadnej samodzielnej decyzji. Nie pójdą na policję, nie wniosą sprawy do sądu. Jeśli już zdarzy im się zgłosić policji skargę, to szybko ją wycofują.”

Fragment pochodzi z książki Joanny Jankiewicz pt. „TOXIC 2”.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

rozwój osobisty i osiąganie celów

Marta

13 października 2017

„Marta wyszła z sali, w której właśnie kończyły się warsztaty z coachingu systemowego, z mieszanymi uczuciami. To już drugi przypadek, w którym prowadzący — jakaś MLA i jakiś BLA przez dwadzieścia minut opowiadali o samej metodzie, a przez kolejne pięćdziesiąt, które tam wytrzymała, perorowali o sukcesach, które firma przez nich założona odniosła w biznesie, wykorzystując pracę z ustawieniami. Podobnie było podczas spotkania z reprezentantami innej, dwuosobowej spółki, kiedy pod pretekstem omówienia case study jednej z dużych organizacji, z którą pracowali, więcej uwagi poświęcili temu, jacy to są świetni, niż temu, jakie efekty ich praca przyniosła klientowi. Przy okazji prawie wyjadali sobie z dzióbków i byli dla siebie słodcy jak para zakochanych nastolatków siedzących przy jednej kawie i całujących się ostentacyjnie trzecią godzinę. Lukier i miód lały się ze sceny.

Z jednej strony była to konferencja połączona z targami, a więc poniekąd jasne było, że każdy będzie chciał tutaj coś sprzedać, ale z drugiej warsztaty kierowane były głównie do coachów, więc przydałoby się więcej konkretów, narzędzi i przykładów zastosowania. Nawet jeśli celem prelegentów było pozyskanie klientów biznesowych, to Marta doskonale wiedziała, że prędzej kupiłaby od kogoś autentycznego, kto rzeczywiście ma ekspertyzę w prezentowanej dziedzinie, niż kogoś, kto zbyt często chwali się sukcesami. Pamiętała doskonale kryteria wyboru firm szkoleniowych czy coachów, które jej przyświecały, ilekroć zamawiała usługi dla firm, dla których pracowała. Żaden efektowny, sprzedażowy wymiatacz nie oczarował jej bardziej niż pewien nieśmiały facet — zaproponował i w efekcie zrealizował taki projekt, który przyniósł oczekiwane korzyści, przeliczalne na monety.

Nadzieję pokładała w warsztatach z coachingu prowokatywnego. Spotkanie zaczynało się po przerwie lunchowej, na którą właśnie się udawała w nadziei, że większość osób jest jeszcze na warsztatach i w restauracji będzie w miarę pusto. Nie pomyliła się.

Zamówiła schabowego z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty, ponieważ przekonał ją swoim wyglądem. W rzeczywistości okazał się przesuszonym, cienkim jak papier kawałkiem wieprzowiny, który trudno było przełknąć. Siedziała przy na wpół zajętym stole i przeżuwając mięso o konsystencji i smaku tektury falistej, przysłuchiwała się rozmowom trzech kobiet siedzących najbliżej niej. Mówiły tak głośno, że trudno było ich nie słyszeć.

— Nie no, napisałam do zarządu, żeby się ustosunkowali, bo laska wzięła się znikąd i próbuje organizować warsztaty superwizyjne. Ja nie wiem, jakie ona ma standardy, ile ma przepracowanych godzin, no ale ile może mieć, skoro jest zaledwie BLA?

— No i co?

— Nic, odpowiedzieli, że skoro nie robi tego pod naszym logo, to nic nie mogą jej zrobić. Wciąż nie ma czegoś takiego jak zawód coacha, więc każdy może wszystko.

— No tak, ale jakby jest pod naszym logo, bo ma naszą akredytację. Wprawdzie basic level, ale ma. Ja bym larwy nie wpuszczała na salony, bo nam całą sałatkę zeżre — wysyczała jedna z nich, a Marta skojarzyła scenę z Kariery Nikodema Dyzmy.

— E tam, olać ją. A słyszałyście, że Grzesiek jest superwizorem Grażyny?

— Ten pucol? — Zachichotała kolejna.

— No.

— Świat się kończy. Raz widziałam jego sesję na warsztatach w Poznaniu i powiem wam, że nie wiem, jakim cudem dostał MLA. Takich jak on to ja wciągam nosem. Chociaż jak popatrzeć na to, co odwala ostatnio Grażyna…

— O, a co?

— Nie wiem, chyba czuje się zagrożona.

— Tak? A przez kogo?

— No przeze mnie. Odkąd zrobiłam high level, blokuje wszystkie moje inicjatywy. W zeszłym tygodniu, jak już miałam wszystko przygotowane na wystąpienie inaugurujące tę konferencję, to cofnęła mój udział i wrzuciła tego Krzyśka, jak mu tam… Wiecie, tego z BLA. A najlepsze, słuchajcie, ostatnio, na spotkaniu miała urodziny i wyobraźcie sobie, że byłam jedyną osobą, której nie poczęstowała tortem. Boi się o pozycję. Wiecie, jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o kasę. Ja mam chyba niższe stawki niż ona, więc wygrywam przetargi i pewnie o to cała afera.

— O ja cież… I ktoś o takim kręgosłupie etycznym zasiada w zarządzie, żenada…

***

Po mimowolnym wysłuchaniu rozmowy kilku członkiń ICS Marta utwierdziła się w przekonaniu, że dobrze robi, nie uzależniając się od jakiejkolwiek organizacji. Żyła na tyle długo, żeby nie wyrabiać sobie opinii ogólnej na podstawie paru dialogów prowadzonych przez kilka, chyba rozgoryczonych osób. Wciąż wierzyła, że ta organizacja naprawdę reprezentuje wartości, o których pisze w oficjalnym obiegu, zresztą Anka była tego najlepszym przykładem. Kompetentna i przy tym zdrowo myśląca kobieta.

Zadowolona z podjętej jakiś czas temu decyzji o swojej pełnej autonomii, dzięki której mogła pracować tak, jak chciała, i pisać, co chciała, ze świadomością, że mimo wszystko do ICS jest jej najbliżej, skierowała się do sali, gdzie za dziesięć minut miały się rozpocząć warsztaty, z którymi wiązała największe nadzieje. Również dlatego, że prowadzący, znowu para, nie mieli po nazwiskach żadnych dodatkowych wielkich liter. Zajęła miejsce w jednym z pierwszych rzędów i spokojnie obserwowała obecnych już na sali prowadzących, którzy dopinali jeszcze jakieś szczegóły techniczne z panem w koszulce „Obsługa konferencji”. Sala powoli się wypełniała.

Sześć minut po czasie prowadzący mężczyzna zabrał głos.

— Witam państwa serdecznie na naszych warsztatach i bardzo dziękuję, że zgromadziliście się tak licznie. Choć domyślam się, że to nie nasze nazwiska was przyciągnęły, to raczej temat tych warsztatów. — Przez salę przeszedł szmer uśmiechu. — Ja nazywam się Cezary Birkut i od razu oznajmiam, że nie jestem wnukiem człowieka z żelaza. Warsztaty poprowadzi ze mną Żaneta.

— Tak, dzień dobry — kobieta zabrała głos. — Nazywam się Żaneta Dolniak. Oboje z Cezarym jesteśmy coachami od dziewięciu lat, a od pięciu nieuleczalnymi fanatykami coachingu prowokatywnego. Prowadzimy firmę wspólnie i uczymy tej metody, ale też pracujemy w ten sposób z tymi nielicznymi klientami, którzy są na to gotowi.

— I to koniec autopromocji — obiecał Cezary. — Od tej pory czas wypełnimy wam opowieścią o tym, czym jest coaching prowokatywny, skąd się wziął, na ile jest skuteczny, a na ile ryzykowny. Jeśli ktokolwiek z was, w co szczerze wątpię, byłby zainteresowany bardzo krótką historią naszych sukcesów, to może podczas nudniejszej części warsztatu sprawdzić nas w internecie — na te słowa sala zareagowała śmiechem — albo podejść do nas po zakończeniu zajęć. Zaczynamy? — Odwrócił się do towarzyszki.

— Zaczynamy.

Kupili ją. Od pierwszych minut mieli pełne zaangażowanie Marty i gdyby teraz powiedzieli, że zaczną od sesji demonstracyjnej, w której będą ośmieszać klienta, zgłosiłaby się na ochotnika. Tymczasem prowadząca kontynuowała:

— Za ojca coachigu prowokatywnego uznaje się Franka Farelly’ego, terapeutę, który opracował i stosował szeroko dyskutowaną i zwykle krytykowaną w środowisku terapeutycznym terapię prowokatywną. Najkrócej rzecz ujmując, Frank widział, że wieloletnie terapie, którym często poddawani są pacjenci, nie są specjalnie skuteczne, mogą prowadzić do zachwianej, uzależniającej relacji między terapeutą a pacjentem, a jeśli nawet przynoszą skutek, to ich ograniczeniem jest to, że są… wieloletnie. Podczas pracy ze swoimi pacjentami zauważył, że kiedy zachowuje się wprost przeciwnie w stosunku do tego, czego pacjenci się spodziewają od terapeuty, oni sami zaczynają się bronić i udowadniać, że nie są tacy fatalni, jak próbuje im wmówić. Żeby zobrazować sposób jego pracy, przytoczę jeden przykład. Frank pracował z pewną uzależnioną od narkotyków call girl zarabiającą pięćset dolarów za noc, która miała dość swojej profesji. Kiedy podczas sesji zakomunikowała mu, że chce zostać kelnerką, powiedział: „Po jaką cholerę masz stać osiem godzin na nogach, jeśli możesz zarobić tyle samo, leżąc przez dwadzieścia minut na plecach?” — Żaneta zawiesiła na chwilę głos, żeby nacieszyć się reakcją uczestników. — Czy jego terapia była skuteczna? Na pewno mogła być ryzykowna, ale jak sam twierdził, nikt nie da gwarancji, że przy klasycznej terapii pacjent nie wyrządzi sobie krzywdy. A co do skuteczności, kolejna z jego pacjentek, zapytana o wrażenia z pracy z nim, odpowiedziała: „Ujmę to w ten sposób. Nie jeździłam czterysta kilometrów tam i z powrotem, żeby rozmawiać ze sobą”.

— No właśnie. — Cezary płynnie wszedł koleżance w słowo. — I na tym żyznym gruncie rozwinął się coaching prowokatywny. Jego największym orędownikiem i promotorem jest uczeń Farelly’ego, Jaap Hollander, który zresztą pojawił się na ubiegłorocznej konferencji w Polsce. Podstawowa formuła coachingu prowokatywnego brzmi: kontakt plus humor plus prowokacja. Wszystkie trzy elementy mają kluczowe znaczenie. Prowokacja pozbawiona kontaktu lub humoru przeradza się w cynizm albo zwykłą zniewagę. I to niestety jest nasza największa zmora, ponieważ znamy przypadki, w których ktoś zapomina o życzliwości i humorze, by twierdząc, że stosuje na kimś coaching prowokatywny, zwyczajnie go znieważać i odbierać mu godność. Często słyszymy o przejawach takiego chorego, bo inaczej nie mogę tego nazwać, podejścia w relacjach przełożony – podwładny, gdzie szef, używając wulgaryzmów i obelg, zwyczajnie opieprza pracownika, nazywając to coachingiem prowokatywnym. Tymczasem nie ma to z tym nic wspólnego. Ta metoda, owszem, ma prowokować, ale nie odzierać z godności. Zresztą, inaczej by nas tutaj nie było, bo zarząd ICS Polska nie pozwoliłby na promowanie takiego rodzaju pracy. Dobrze, ale wróćmy do pryncypiów, czyli tego, na czym coaching prowokatywny się zasadza. Jak powiedziałem, najważniejsze są życzliwy kontakt i humor, a dopiero na tym fundamencie możemy zacząć prowokować.

— Nie zdążymy omówić wszystkich założeń — teraz mówiła Żaneta — ale powiemy o tych, które najłatwiej wytłumaczyć i które naszym zdaniem pozwolą wam zbudować sobie wystarczająco wyraźny obraz tej metody. Po pierwsze, najbardziej osobiste jest najbardziej uniwersalne. O ile w tradycyjnym coachingu coach słucha klienta, stara się zrozumieć jego unikatową mapę świata i jego niepowtarzalne doświadczenia, o tyle w prowokatywnym zakłada się uniwersalność doświadczeń. Że to, co dotyka nas najgłębiej, znane jest każdemu z nas. Po drugie, ludzie są bardziej odporni, niż im się wydaje. To założenie jest akurat bliskie koszernemu coachingowi, który zakłada, że klient jest kompletny i ma wszystko, co potrzebne, żeby stawić czoła wyzwaniom. Po trzecie, jeśli chcesz, aby osioł szedł naprzód, ciągnij go za ogon. I to właśnie jest istota prowokacji. Chodzi o siadanie po tej samej stronie huśtawki co klient, żeby ten, skoro jest kompletny i bardziej odporny, niż się wydaje, błyskawicznie przeskoczył na przeciwległe krzesełko. To właśnie zrobił Farelly w sesji ze wspomnianą call girl. Zdziwilibyście się, jak szybko klient, który mówi o tym, że doświadcza jakiejś niemocy, że z czymś sobie nie radzi, sprowokowany przez coacha zaczyna udowadniać, że wcale nie jest tak źle, jak mówi i że jednak radzi sobie całkiem nieźle.

Marta przypomniała sobie niedawną sesję z Tamarą, która początkowo mówiła, że nie radzi sobie z internetowymi trollami, by potem stwierdzić, że jest silna psychicznie. Coaching prowokatywny podobał się jej coraz bardziej i, jak podpowiadała jej intuicja, był bardzo po drodze z jej sukowatością.

— I ostatnia rzecz, na którą chciałabym zwrócić waszą uwagę: coach prowokatywny szuka emocji jak świnia trufli. Albo pies, nie pamiętam, jak było w oryginale.

— Ja też nie, ale na pewno wiemy, że w tym nurcie coach poluje na emocje jako na niewypowiedziany w sesji składnik wspierający poszukiwanie rozwiązań. Jeśli klient o nich nie mówi, a zwłaszcza wtedy, jesteśmy wyczuleni na minimalne przejawy uczuć wyrażanych przez mimikę czy gesty i tego się łapiemy. Jak ten pies. — Uśmiechnął się Cezary.

Tym razem Marta przypomniała sobie swoją sesję z Erykiem, który kilkoma pytaniami rozprawił się z jej emocjami i to właśnie w nich znalazła rozwiązanie.

Po zaprezentowaniu wybranych założeń prowadzący zaproponowali sesję demonstracyjną. Marta nie zdążyła podnieść ręki, kiedy obok nich pojawił się około pięćdziesięcioletni mężczyzna gotowy do poddania się prowokacji. Sesję wziął na siebie Cezary. Trwała ponad dwadzieścia minut, podczas których coach kilkakrotnie przekraczał granice przyjęte w tradycyjnej formie pracy. Marta była zachwycona. Cezary robił to, o czym wcześniej mówił, był nieprawdopodobnie życzliwy i jednocześnie wyolbrzymiał problemy klienta, przerywał mu, posługiwał się sarkazmem i kpiną, jakby wyssał je z mlekiem matki. Sala co chwila wybuchała śmiechem, sam klient nie wydawał się spłoszony, a w podsumowaniu podziękował i, parafrazując słowa pacjentki Farelly’ego przytaczane przez Żanetę, powiedział, że warto było jechać pięćdziesiąt kilometrów, żeby porozmawiać z kimś innym niż z samym sobą. Po burzy oklasków kończących sesję prowadzący podsumowali ją, pokazując, z jakich narzędzi korzystał Cezary, i zakończyli warsztaty, próbując uporządkować kolejkę ludzi, którzy ustawiali się przy ich stanowisku.

***

Majowe słońce było dość ostre i kiedy tylko Marta poczuła je na twarzy, przystanęła i podniosła głowę w górę. Uśmiechała się. Czuła jakąś nową energię, która pchała ją do działania. Poważnie rozważała udział w szkoleniach tej prowokującej pary.

Słoneczny dzień przypomniał jej moment, kiedy równo rok temu jechała służbowym audi, mijając Pola Mokotowskie, i zastanawiała się, po co jej było zaczynać całą tę szkołę coachingu. Wtedy nie postawiłaby grosza na to, że dziś będzie w takim miejscu życia, w jakim właśnie jest. Jej pierwsza, kwadratowa sesja z Bartkiem, występ w telewizji i starcie z Wiktorem, demonem jej przeszłości, zwolnienie z pracy, plaże Goa, blog, walka z tym cwanym kimś, kto stał za profilem „Rozbój osobisty”, który nagle zniknął z internetu… A teraz jest tutaj, w swoim miejscu na świecie, całkowicie pogodzona z tym, jak ten jej świat wygląda.

Wyjęła z torebki telefon, żeby zadzwonić do męża, i zauważyła wiadomość od Baśki, swojej jedynej przyjaciółki. „Podesłałam Ci klienta, powinien dzwonić dziś lub jutro. Zdecyduj, czy na ten twój coaching, czy raczej na terapię, bo ja bym miała wątpliwości. Widzimy się w sobotę u Ciebie 😉 Buźka!”.

Marta opuściła dłoń i oparła ją o udo. Patrzyła na mijających ją ludzi, którzy wchodzili do budynku i z niego wychodzili, na niezbyt reprezentacyjny przystanek kolejki naziemnej, na wysypany tłuczniem szary parking i ptaki dziobiące coś między kamieniami i po raz pierwszy w życiu tak wyraźnie doświadczała, że stanowi część tego świata, a nie jego centrum. Wszystko było na swoim miejscu.”

Fragment pochodzi z książki „Event”, której autorem jest Adam Walerjańczyk.

Jeśli zaintrygowała Cię historia Marty i chcesz wiedzieć, co jeszcze działo się w jej życiu, to dowiedz się tego właśnie dzięki tej książce.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Wiktor

5 października 2017

„MARZEC 2016

Wiktor stał wpatrzony w białą, suchościeralną tablicę wiszącą na ścianie jego gabinetu. Zastanawiał się, czy wystarczająco dobrze rozumie zawiłości świata rozwoju osobistego oraz różnice między klasycznymi formami pracy z ludźmi a bardziej popularnym i rewelacyjnie ogranym marketingowo odłamem inspirujących, motywujących, a nierzadko wręcz ezoterycznych wydarzeń realizowanych przez ludzi nazywających się coachami.

Po lewej stronie, pod hasłem: „KLASYKA”, zapisał:

  • Szkolenia dla małych grup (10 — 20 osób). Duża interakcja z prowadzącym, możliwość dyskusji, odniesienia się do treści szkolenia, możliwość przećwiczenia technik pod okiem prowadzącego.
  • Coaching — praca 1:1, brak doradzania coacha, klient decyduje, klient jest kompetentny, partnerstwo.
  • Instruktaż — praca najczęściej 1:1, instruktor uczy, mówi, jak wykonać, ocenia postępy, daje feedback.
  • Mentoring — praca 1:1, mentor „większy, mądrzejszy”, mentee (klient) ma już doświadczenia, ale mniejsze niż mentor, czerpie z doświadczenia mentora, mentor dużo pyta, rzadko podpowiada, stawia wymagania klientowi.
  • Doradztwo — coś między instruktażem a mentoringiem.
  • Wykłady (jak na studiach) — kontakt wykładowca vs. publika, większe grupy, mała interakcja, wykładowca mówi, uczestnicy słuchają, nie mają możliwości odniesienia się do treści na bieżąco.

Po prawej stronie, pod hasłem „ROZWÓJ/MOTYWACJA”, znalazły się:

  • Szkolenia/wykłady motywacyjne — wykłady dla dużej publiki, które mają coś uzmysłowić, sprowokować, przekazać jakąś wiedzę lub technikę; interakcja w jedną stronę: od prowadzącego do publiczności; nie można zakwestionować tego, co mówi prowadzący, nawet jeśli się nie zgadzam.
  • Oszołomy — Julian od policzkowania, kołcz Karol (ten od ruchania groupies), inni.
  • Eventy motywacyjne branży MLM, których celem jest pobudzenie motywacji do integracji z firmą i produktem i osiągania sukcesów.
  • Konferencje rozwojowe — cel jawny: zainspirowanie słuchaczy, cel ukryty: platform selling; diabelnie skuteczne.
  • Społeczność — zgromadzeni wokół swoich rozwojowych guru ludzie (Facebook, ale też real), wyznawcy, z symptomami sekty; guru — idol bez skazy, wyznawcy — bezkrytyczni, zakochani.

Tak, z grubsza, wyglądał podział, który Wiktor opracował sobie na potrzeby zrozumienia rozwojowego i pseudorozwojowego świata, żeby móc skutecznie w nim zamieszać. Fascynowało go to, że ludzie wciąż potrzebowali obietnic lepszego życia, jakie otrzymywali od swoich rozwojowych guru, i gotowi byli za to płacić absurdalnie wysokie ceny. Obejrzał wystarczająco dużo materiałów wideo, które wynalazł dla niego w sieci Tadzik, żeby nabrać przekonania, że to, co tam oferują, to granie na emocjach, które niewielu uczestników do czegokolwiek doprowadzi. Tak, wierzył, że część z tych osób dokonuje realnych zmian w życiu i działa pod wpływem tego typu wykładów czy szkoleń. On sam nieraz podejmował decyzje pod wpływem emocji. Najważniejsza, jak dotąd, decyzja w jego życiu, dojrzewałaby jeszcze pewnie bardzo długo, gdyby nie to, że jednego dnia Klaudia, jego silna partnerka, oznajmiła mu, że właśnie przespała się ze swoim wieloletnim przyjacielem. Na pytanie, czemu to zrobiła, odpowiedziała: „Bo chciałam”. Do dziś pamiętał, jak wzbierała w nim złość, czuł ją niemalże każdą komórką skóry. Od dłuższego czasu oboje wiedzieli, że nie są sobie przeznaczeni, ale żadne z nich nie potrafiło zakończyć tej relacji. Potrzebna była złość, emocja o potężnym ładunku energetycznym, żeby coś zmienić. Tak, Wiktor wiedział, że wiele decyzji podejmuje się w emocjach.

A ci ludzie, którzy wypełniali wielkie sale mówców motywacyjnych nazywających się coachami, tego właśnie potrzebowali. Jeśli tak jak on wtedy, trwali w stagnacji przez dłuższy czas, to przychodzili na konferencję motywacyjną właśnie po to, żeby dostać solidnego kopniaka w tyłek i wreszcie coś zmienić. I pewnie nieliczni to robili.

Był jednak pewien, że znakomita większość przychodziła tam głównie po emocje. Tak jak się chodzi do kina na dobrą sensację albo jak skacze się na bungee czy ze spadochronem. Skondensowany wystrzał adrenaliny powodował, że wracała chęć do życia. Dla większości z nich to było bardzo wygodne. Bezpieczne i spokojne życie, które wiedli u boku swoich partnerek lub partnerów, ze swoimi rodzinami, w swoich pracach, po pewnym czasie stawało się po prostu nudne. Nie mieli jednak odwagi albo determinacji, by cokolwiek zmienić, więc przychodzili na szkolenia po emocje będące, na poziomie neuronalnym, substytutem życia pełnego przygód. Przeżywali swoiste katharsis, a po szkoleniu, złapani przez filmowców, którzy sprawnie rejestrowali każde wydarzenie, by potem zmontować najlepsze ujęcia w dynamiczny film, opowiadali, że atmosfera była fantastyczna, prowadzący genialny, a oni są zadowoleni. Że z każdego szkolenia można coś wynieść i oni dzisiaj wychodzą z przesłaniem, że trzeba cisnąć. Albo że teraz już wiedzą, że ograniczenia są tylko w ich głowach, bo złamali jakąś deskę jednym ciosem dłoni albo przeszli boso po rozżarzonych węglach. Nie miało najmniejszego znaczenia, że wiele osób się poparzyło i że za to przesłanie zapłacili po kilka tysięcy albo w najlepszym razie kilkaset złotych. Przecież nie wydali tych pieniędzy na głupoty, tylko na szkolenie. To było konkretne uzasadnienie, to wystarczało.

Patrząc na tablicę, Wiktor rozumiał coraz więcej.

Do niedawna był pewny, gdzie przebiega granica między prawdziwym, pełnym ciężkiej pracy bez światła jupiterów rozwojem a efektownym pompowaniem emocjonalnej bańki przez rozmaitych krzykaczy, i czuł się panem sytuacji. Do niedawna wiedział, że może solidnie mieszać w rozwojowym świecie i mącić przekaz docierający do ponad pięćdziesięciu tysięcy sympatyków „Rozboju osobistego” w taki sposób, żeby większość z nich nie zauważała tych granic i nie rozumiała różnic.

Tak było do niedawna.

Teraz jednak jedna rzecz go niepokoiła.

Artykuł Marty Millani, zamieszczony kilka tygodni temu na jej blogu, w którym przyjęła strategię wykorzystania siły przeciwnika, spowodował, że liczba komentarzy pod postami dotyczącymi prawdziwego coachingu znacznie się zmniejszyła. Ludzie wprawdzie nadal wylewali pomyje na pseudocoachów, ale ilekroć pojawiały się wpisy dotyczące Marty, jakoś łagodnieli albo wcale nie zabierali głosu.

A przecież tylko po to powstał ten profil, żeby stopniowo sączyć jad w jej życie.

Wiktor wiedział, że musi zacząć działać w bardziej wyrafinowany sposób, ale na razie nie bardzo wiedział jak. Publika mu się wyrobiła, a do profilu dołączali ludzie związani z coachingiem, którzy podejmowali próby wyjaśniania różnic między coachingiem a środowiskiem mówców motywacyjnych i porządkowania całego bałaganu, który starał się wywołać. Od publikacji artykułu przez Martę przeznaczał dwukrotnie więcej czasu na aktywność na facebookowym profilu, a wtorkowe i piątkowe Loże Ekspertów w telewizji GO! poświęcone były wyłącznie tematyce rozwoju osobistego. Spał po cztery godziny na dobę, przewracając się w łóżku i wymyślając coraz to nowe sposoby na zniszczenie Marty, z których to sposobów większości i tak rano nie pamiętał. Zaniedbał restrykcyjną dietę, przegryzał zwykle na szybko sztuczne, ledwie ciepłe jedzenie kupowane na wynos, co błyskawicznie odbiło się na jego wadze: schudł pięć kilogramów w niespełna miesiąc. Był w defensywie i zaczynał panikować. Od dawna się tak nie czuł. Dotąd był panem sytuacji i to on rozdawał karty. Teraz zaczynał się bronić, a na to nie był przygotowany. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to robić to samo co do tej pory, ale robić tego więcej, częściej i bardziej perfidnie. Zwiększając ilość działań, rekompensował sobie drastyczny spadek ich jakości i skuteczności. Gdzieś pod skórą czuł, że nie o to chodzi, ale działał w tak silnym napięciu emocjonalnym, że nie był w stanie dokonać intelektualnej analizy tego, co robi, a nie zamierzał słuchać tego idioty, Tadzika, który czasem nieśmiało mu sugerował, że statystyki klikalności tych postów, na których zależało mu najbardziej, lecą w dół.

W dół leciały zresztą nie tylko statystyki klikalności.

W związku ze zdominowaniem programu Loża Ekspertów przez jeden temat spadała też oglądalność telewizji. Widzowie chcieli dostawać porady dotyczące domowych sposobów na usunięcie plam z dywanów albo łatwych tricków pozwalających zmienić balkon w ogród botaniczny, a nie patrzeć na debaty, w których mówiono nie wiadomo o czym. Statystyczny sympatyk telewizji GO!, do którego targetowany był program, miał ponad pięćdziesiąt lat, maksymalnie średnie wykształcenie, dużo czasu (rencista lub emeryt) i w sześćdziesięciu procentach był kobietą starającą się dbać o dom, a w czterdziestu mężczyzną, który lubił majsterkować czy wędkować. Ktoś taki mógł z zaciekawieniem obejrzeć jeden, no może dwa programy o jakichś dziwnych ludziach, którzy nie wiedzieć czemu zarabiają pieniądze na nie wiadomo czym, ale nie będzie się pasjonował różnicami między dyrektywnym a niedyrektywnym coachingiem.

— Panie prezesie, rada za piętnaście minut — poinformowała cichym głosem asystentka, która bezszelestnie wśliznęła się do gabinetu. Mogła to robić zawsze, o ile nie dostała wyraźnego zakazu.

Wiktor stał niewzruszony, wpatrując się w tablicę.

— Panie prezesie…

Odwrócił głowę w jej kierunku i spojrzał na nią wzrokiem bazyliszka. Asystentka zniknęła tak cicho, jak się pojawiła. Wiktor podszedł do komputera, by ze zniecierpliwieniem i brakiem jakiejkolwiek chęci przejrzeć pobieżnie dokumenty i dane, z których musiał się spowiadać podczas każdego posiedzenia rady nadzorczej. Nienawidził, kiedy ktokolwiek odrywał go od tego, co aktualnie było jego pasją.

***

Piętnaście minut później Wiktor przekraczał próg niewielkiej sali konferencyjnej zaaranżowanej w sposób praktyczny, co oznaczało zupełny brak smaku. Ciemnoszara wykładzina, białe ściany, duże, białe biurko stojące na środku, z otworami mieszczącymi gniazdka elektryczne oraz okablowanie do sieci internetowej, kilka beżowych foteli obitych sztuczną skórą i projektor podwieszony pod kasetonowym sufitem. Członkowie rady nadzorczej telewizji GO! czekali na niego, popijając kawę z kubków ozdobionych logotypem stacji. Dwaj, młodsi od niego, mieli na sobie modne ostatnio ciemnoniebieskie garnitury, białe koszule i wąskie, ciemne krawaty. Agata, jedyna kobieta w tej sali, nosiła spodnie, również ciemnoniebieskie i białą opiętą bluzkę, której guziki ledwie utrzymywały w ryzach obfity biust. Ona również była młodsza od Wiktora.

— Dzień dobry, panie Wiktorze, miło, że pan do nas dołączył — powitał go Dawid, przewodniczący rady nadzorczej, wyszczerzając zęby w sztucznym uśmiechu.

Wiktor zignorował powitanie tego gówniarza i usiadł, jak zwykle, u szczytu stołu, położył przed sobą komputer i kilka dokumentów.

— Dzień dobry państwu — odezwał się w końcu, segregując dokumenty z udawaną atencją. — W związku z ostatnio zaobserwowanymi trendami na rynku proponuję od razu przejść do rzeczy.

— Świetnie się składa — wtrąciła Agata. — Pan jak zwykle przygotowany. My też.

Po tych słowach Wiktor nieco się spiął, bo Agata rzadko zabierała głos, a już na pewno nie na początku spotkania. W jego opinii była atrakcyjna, a więc głupia, dlatego zignorował ten sygnał i wrócił na dobrze znane terytorium, czyli do tłumaczenia się z cyferek. Nie przewidywał problemów. Posiedzenia rady nadzorczej trwały zwykle niecałą godzinę, Wiktor raportował, tamci słuchali, ale i tak niewiele do nich docierało. Ważne było, że słupki idą w górę. W ten sposób najłatwiej uśpić ludzką czujność — daj ludziom trochę pieniędzy, a przestaną zadawać pytania. Tym razem słupki nieco opadły, ale przecież nie takie sytuacje już w życiu ogrywał.

— Od miesiąca obserwujemy niewielki trend spadkowy, jeśli chodzi o oglądalność w prime time. Spowodowane jest to głównie agresywnymi działaniami konkurencji, która skopiowała, niemalże jeden do jednego, nasz format Loża Ekspertów i zaczyna zabierać nam rynek. Podjąłem zdecydowane działania naprawcze i obecnie testujemy zupełnie nową tematykę programu, skierowaną do nieco innej grupy odbiorców. Na efekty trzeba będzie jednak jeszcze trochę poczekać.

Wiktor popatrzył po twarzach zebranych, jednak niczego nie udało mu się z nich wyczytać.

— Biorąc pod uwagę to chwilowe wahnięcie, nasza telesprzedaż odnotowała proporcjonalny przyrost liczony zarówno w stosunku do ubiegłego miesiąca, jak i w oknie rok do roku. Podpisaliśmy umowę z kolejnym dystrybutorem, tym razem magicznych odżywek do kwiatów, i to w dużej mierze zbliżyło nas do realizacji zakładanego budżetu. — Ponownie zawiesił głos i próbował odgadnąć cokolwiek z tych ich obojętnych min. Wobec milczenia członków rady kontynuował: — Udało nam się też utrzymać zatrudnienie, co w obecnych czasach i przy rosnącym rynku pracownika jest niemałym wyzwaniem. Dziś, żeby utrzymać ludzi w pracy, nie wystarczy im zapłacić średnią krajową. No, chyba że mówimy o tych Ukrainkach, które sprzątają biuro, one pracują za niższe stawki, he, he. — Zaśmiał się nerwowo, sam nie wiedząc czemu.

— Panie Wiktorze, rzeczywiście zaobserwowaliśmy to, o czym pan mówi, zwłaszcza w kontekście spadku oglądalności, jej przyczyn i pańskich zdecydowanych działań naprawczych — przerwała mu Agata.

Co ta durna pinda może wiedzieć, pomyślał Wiktor.

— Proszę nam powiedzieć, jaki konkretnie format ma konkurencja i jaka to stacja? — Tym razem wtrącił się Dawid.

— Słucham? — Zdziwił się Wiktor.

— Powiedział pan, że spadek oglądalności jest spowodowany…

— Wiem, co powiedziałem, proszę pana — rzucił lodowato Wiktor.

— W takim razie proszę o nieco więcej konkretów. Jak się nazywa ten konkurencyjny program i kto go emituje? — ciągnął konsekwentnie Dawid.

— Proszę pana. Nie wydaje mi się, żeby to był aż tak ważny temat, żeby wnosić go do porządku spotkania. Po to jestem prezesem, żeby operacyjne sprawy załatwiać samodzielnie. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, bo zejdzie nam tutaj cały dzień, a jestem dziś jeszcze potrzebny w studiu.

— My jednak byśmy chcieli, żeby pan wszedł w szczegóły — odezwała się Agata.

Wejść to ja mogę w ciebie, głupia pipo, pomyślał Wiktor.

— Panie Wiktorze, proszę po prostu podać nazwę programu i konkurencyjnej stacji, to wszystko. — Podchwycił Dawid. — My też nie zamierzamy tu spędzać całego dnia, wystarczy nazwa programu i stacji, dobrze? Proszę nie dać się prosić — skwitował sarkastycznie.

Wiktor milczał. Nie spodziewał się jakiegokolwiek oporu, więc chciał im zapchać głowy wyssaną z palca informacją. Wyglądało jednak na to, że ta grupa dzieciaków zamiast kłócić się o foremki i łopatki w piaskownicy, nie wiedzieć czemu postanowiła zająć się biznesem, w który zainwestowali własne pieniądze.

— Panie Wiktorze? — dobijał się Dawid.

— Proszę państwa, mam wrażenie, że tutaj nastąpiła jakaś zmowa. Nie bardzo wiem, o co chodzi, dlaczego nagle zaczynacie państwo tak drobiazgowo rozliczać moją pracę. To pierwszy miesiąc delikatnej zniżki, a państwo rzucacie w moją stronę bezpodstawne oskarżenia, że nad niczym nie panuję. Poświęciłem tej stacji ostatnie dziesięć miesięcy mojego życia, a przez pierwsze trzy pracowałem po siedemnaście godzin na dobę. Zdarzało mi się spać w biurze, wymieniłem większość nieefektywnych pracowników, wynegocjowałem i podpisałem lukratywne kontrakty z producentami całego tego telesprzedażowego badziewia…

— Za co regularnie otrzymywał pan wynagrodzenie — przerwał mu milczący dotąd trzeci członek rady nadzorczej, człowiek o konsystencji masła, wiecznie zapocony Sebastian.

— W wysokości dwóch trzecich stawki przyjętej w branży — zauważył Wiktor.

— Na co zgodził się pan bez negocjacji — odciął się Dawid.

Zapadła cisza. Wiktor stwierdził, że kontratak nie przyniesie zamierzonego skutku, więc postanowił czekać, aż wróg się odkryje i pokaże, w jakim stylu chce walczyć.

— Panie Wiktorze, nie ma żadnego konkurencyjnego programu. Nie istnieje bliźniaczy w stosunku do Loży Ekspertów format. Nikt niczego nie ukradł i dobrze pan o tym wie — zaczął Dawid.

Wiktor milczał. Po raz trzeci w życiu tak wyraźnie czuł wzbierającą w nim wściekłość. Pierwszy raz miał tak z Klaudią, kiedy go zdradziła. Drugi raz z Martą, kiedy wykorzystała jego słabość i to, że jeśli się w coś angażuje, to kompletnie się w tym zatraca. Nie był w stanie kontrolować romansu, który podchwyciły brukowe media, a który rzekomo szkodził agencji. Teraz był trzeci raz. Jeśli ten gówniarz powie jeszcze choć kilka słów, to dostanie w ryj.

— Odnośnie do warunków i początków pańskiego zatrudnienia. Wiemy, że podjął pan to wyzwanie z jednego powodu, a dokładniej: z powodu jednej osoby. Z wielką wyrozumiałością patrzyliśmy na to, jak próbuje pan pogrążyć panią Martę Millani, bo szczerze mówiąc, nic nam do tego. Jeśli dodatkowo wpłynęło to na pańską decyzję o współpracy z nami, to tym lepiej dla nas. Był pan nieoceniony jako prezes telewizji GO! Jednak, panie Wiktorze, od pewnego czasu obserwujemy pańską obsesję na punkcie pani Millani i zagadnień, którym poświęca pan coraz więcej czasu antenowego, wbrew zaleceniom analityków, które otrzymuje pan cyklicznie. Rozwój osobisty nie interesuje naszych widzów i dobrze pan o tym wie. A jeśli chce pan prywatnej wendetty, to proszę bardzo, ale poza naszą ramówką.

Po tych słowach Dawid wziął łyk kawy i rozejrzał się po sali. Popatrzył na koleżankę i kolegę i, po wymianie porozumiewawczych kiwnięć głową, oznajmił:

— Panie Wiktorze, jednogłośną decyzją rady nadzorczej, z dniem dzisiejszym zostaje pan zwolniony z obowiązków pełnienia prezesury w telewizji GO! Protokół został już przez nas podpisany, pozostaje wręczyć panu dokumenty. Oto one. — Przewodniczący pchnął w kierunku Wiktora cienką teczkę.

Wiktor powili sięgnął po dokumenty. Przysunął je do siebie, popatrzył na nie tępo i odezwał się po chwili, metalicznym głosem:

— Jest pan pewien tej decyzji?

— To nasza wspólna decyzja — tłumaczył Dawid. Ubyło mu nieco animuszu.

— Pytam, czy jest pan pewien, że chce mieć we mnie wroga — kontynuował Wiktor z zimną zaciętością.

— Nie rozumiem… — odparł niepewnie Dawid. — Powtarzam, że to nasza wspólna decyzja, kurde, powiedzcie coś — zwrócił się do pozostałych.

— Ja pana pytam, nie ich. — Wiktor świdrował Dawida wzrokiem.

— Tak, to również moja decyzja, jeśli o to pan pyta. Powiedziałem, że jest jednogłośna, a więc też moja. — Odetchnął Dawid.

— Nie jest pan taki głupi, na jakiego wygląda, więc pewnie zauważył pan, że mam niepodzielną uwagę, zresztą przed chwilą pan sam to powiedział. Mówił pan coś o obsesji, zgadza się?

— Nie będę dyskutował w takim stylu — odparł Dawid.

— Panie Kotliński, musi pan zrozumieć, że nie jest pan już bezpieczny. Jestem jak oko Saurona i właśnie skupił pan moją uwagę. Mam więcej przyjaciół w branży niż pan znajomych na Facebooku, a dodatkowo potrafię być cierpliwy, nawet bardzo. Wręcz to uwielbiam. Czy to wszystko? — wysyczał Wiktor.

— Tak, dziękujemy panu — podsumowała Agata machinalnie, jakby kończyła rozmowę rekrutacyjną z kandydatem, o którym wiedziała, że nigdy więcej się nie spotkają.

Wiktor podniósł się z fotela, wziął teczkę z dokumentami, które właśnie otrzymał, i opuścił pomieszczenie, zostawiając wewnątrz komputer i solidnie skonsternowanych członków rady nadzorczej telewizji GO!

***

Zanim opuścił swój gabinet i mury telewizji na zawsze, wymazał suchościeralną tablicę, a potem polecił Tadzikowi zalogować się w panelu administratora profilu „Rozbój osobisty”. Uśmiechnął się na widok zwyżkujących statystyk i kilkoma kliknięciami usunął profil razem z całym jego półrocznym dorobkiem. Tadzik zdążył tylko rozdziawić usta i zanim był w stanie się odezwać, Wiktor zniknął już za obrotowymi drzwiami budynku.

Jak tylko znalazł się na ulicy, wyjął telefon i wybrał numer.

— Cześć, Michał. Dasz radę dostać się do komputera, powiedzmy, spoza waszej firmowej sieci? Chciałbym zapoznać się z historią wyszukiwania w internecie i dokumentami pewnego dżentelmena…”

Fragment pochodzi z książki „Event”, której autorem jest Adam Walerjańczyk.

Jeśli zaintrygowała Cię historia Wiktora i chcesz wiedzieć, jak to wszystko potoczyło się dalej, to dowiedz się tego właśnie dzięki tej książce.

relacje i związki, rozwój osobisty i osiąganie celów

Chociaż spróbuj czasami…

29 września 2017

„Gdy masz POCZUCIE, ŻE UTKNĄŁEŚ W MARTWYM PUNKCIE, że Twoje życie zatrzymało się — a wszyscy się tak czasami czujemy — spróbuj:

Zatrzymać się, nie oceniając…
Słuchać, nie komentując…
Zobaczyć, nie wymyślając…
Poczuć, nie wymagając…

SPRÓBUJ CZASAMI:

Zatrzymać się, nie oceniając.

Zacznij od spaceru, bez telefonu, słuchawek i towarzystwa — na początek daj sobie kilka minut dziennie. Następnie zatrzymaj się i DOCEŃ TO, CO JEST WOKÓŁ CIEBIE, CO JUŻ JEST, CO MASZ JUŻ TERAZ. Oceniając i narzekając, wysyłasz do Wszechświata intencje, które tylko będą podtrzymywać Twój obecny stan.

Słuchać, nie komentując.

Większość ludzi bardzo często przerywa swojemu rozmówcy, nie pozwala dokończyć pierwotnej myśli, bo ci ludzie tak naprawdę myślą, że słuchają, ale NIC NIE SŁYSZĄ. To samo dzieje się z większością rzeczy, wydarzeń, miejsc, osób w naszym życiu. W większości przypadków komentujemy, narzekamy, oceniamy, nie pozwalając sobie na ZATRZYMANIE I WSŁUCHANIE SIĘ: W SIEBIE, W NATURĘ, W TO, CO NAPRAWDĘ GŁĘBOKIE I WAŻNE…

Zobaczyć, nie wymyślając.

Próbowałeś kiedykolwiek stanąć przed lustrem i zobaczyć siebie takim, jakim jesteś naprawdę? Przyjąć siebie jak najlepszego przyjaciela — bez żadnych uprzedzeń, wyrzutów i niechęci? WYMYŚLAJĄC HISTORIE O SOBIE, TAK NAPRAWDĘ UCIEKASZ W ŚWIAT LĘKU, PORÓWNAŃ, ZEWNĘTRZNYCH WYMAGAŃ I OCZEKIWAŃ. Kiedy zestawiasz siebie z kimś lub czymś, tak naprawdę dusisz samego siebie… Powiedz: jak długo jeszcze chcesz tak żyć?

Poczuć, nie wymagając.

Nieważne gdzie będziesz, z kim będziesz, co będziesz robił… Za każdym razem ZATRZYMAJ SIĘ, WSŁUCHAJ SIĘ W SIEBIE, następnie ROZEJRZYJ SIĘ wokół siebie i UCZCIWIE SPYTAJ SAMEGO SIEBIE:

  • Czy to jest to, czego naprawdę pragnę?
  • Czy to, co robię teraz, jest tym, co chcę robić w swoim życiu?
  • Jak to, co robię teraz, przybliża mnie do tego, o czym od dawna marzę?
  • Co zamierzam z tym zrobić, nie czyniąc niczego na siłę ani wbrew sobie?

W ten sposób wchodzisz w PRZESTRZEŃ SERCA.

Dziewiętnastowieczny poeta Gerard M. Hopkins nazwał tę osobistą przestrzeń WEWNĘTRZNYM KRAJOBRAZEM. Pozwól w tym momencie, aby energia życiowa przebudziła drzemiący w Twoim wnętrzu potencjał i wiarę…

POZWÓL…

Pozwól, by Twoje spojrzenie dostroiło się do melodii i harmonii Wszechświata, bo…

  • TO NIE TWOJE RZECZY, SAMOCHODY, DOMY CZYNIĄ CIĘ BOGATYM.
  • To nie towarzystwo innych osób sprawia, że nie jesteś sam.
  • TO NIE LICZBA PARTNERÓW/PARTNEREK, SEKS, ZWIĄZEK Z KIMŚ DAJĄ CI MIŁOŚĆ I BEZPIECZEŃSTWO.
  • To nie bycie szefem, menedżerem, przedsiębiorcą, liderem, nauczycielem sprawia, że czujesz się ważny, doceniony, wyjątkowy.
  • TO NIE TĘDY DROGA, TO NIE DZIAŁA W TEN SPOSÓB, BO…

…to nie Twoje oczy czynią świat pięknym, a sposób, w jaki patrzysz na niego.
Więc miej piękne spojrzenie…”
Fragment pochodzi z książki „Bliskie rozmowy” Aleksandry Jagodzińskiej.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Bądź odważny jak Nick Vujicic!

27 września 2017

„Wyobraź sobie, że znajdujesz się na zatłoczonej ulicy ogromnego miasta. Powiedzmy, że jesteś w Nowym Jorku. Widzisz tam setki, tysiące ludzi różnej narodowości, koloru skóry oraz wyznania wiary. Większość z nich stanowi grupę tzw. pełnosprawnych. Mimo tego każda z tych osób ma prawdopodobnie jakieś kompleksy natury psychologicznej. W niektórych przypadkach mogą wydawać się one bardzo błahe, w innych poważniejsze. Wyobraź sobie następnie, że pośród tych ludzi dostrzegasz Nicka, który układa usta w swój charakterystyczny sympatyczny i szczery uśmiech. A teraz powiedz mi: jak myślisz, kto ze wszystkich ludzi obecnych na tej ulicy musiałby wykazać się największą odwagą i sprawnością w działaniu, aby stać się znanym na całym świecie mówcą motywacyjnym i ewangelizatorem, który rocznie daje średnio 270 przemówień? Oczywiście, że Vujicic!

Spróbuj sobie wyobrazić, co czuł ten młody, trochę zagubiony jeszcze wtedy licealista, który postanowił przemawiać do ludzi, głosząc Ewangelię oraz inspirując innych. Początkowo pewnie była to mieszanka niepewności, strachu oraz lęku przed odrzuceniem, których doświadczał już nieraz na własnej skórze ze strony rówieśników w szkole. Mimo tych towarzyszących mu trudnych emocji postanowił być w zgodzie z własnym powołaniem. Postanowił pozostać wierny własnej pasji.

Bycie odważnym to nie pojedynczy akt odwagi, po którym następuje głucha cisza przez długi czas. Bycie odważnym to postawa, którą w każdej sekundzie swojego życia reprezentuje osoba odważna. Nie inaczej jest w przypadku Nicka Vujicica. Pomimo sukcesu, który odniósł, w jego życiu wciąż pojawiają się nowe akty odwagi.

Na liście krajów, które odwiedza, bardzo często znajdują się te z tzw. grupy trzeciego świata. Są to ubogie państwa, w których warunki życiowe pozostawiają wiele do życzenia, a ludzie umierają z powodu zanieczyszczonej wody. Prawa człowieka łamane są tam na każdym kroku. Przykładem takiego kraju jest Liberia, którą Vujicic miał okazję odwiedzić.

Nick jest odważny, nie boi się odwiedzać niebezpiecznych miejsc i chce być wszędzie tam, gdzie czuje, że inni ludzie potrzebują jego przesłania.”

Fragment pochodzi z książki „Wielcy”, której autorem jest Adrian Gostomski.

Bądź odważny jak Nick Vujicic!

inne

Wpływ biegania na organizm

26 września 2017

„W tym podrozdziale chciałbym poruszyć aspekty związane z tym, w jaki sposób bieganie wpływa na nasz organizm.

Jakie właściwie korzyści odnosi osoba, która decyduje się na to, aby zacząć biegać?

Korzyści jest mnóstwo. Tak wiele, że prawdopodobnie nie zdołam ich tutaj wszystkich wymienić.

Zacznijmy od tego, że bieganie jest rodzajem aktywności fizycznej, podczas wykonywania której zaangażowane jest całe Twoje ciało. Pracują Twoje ręce, no i oczywiście nogi.

Oprócz tego, zawsze kiedy stawiasz kolejny krok, włączają się mięśnie tułowia z przodu, z boku oraz z tyłu. Mięśnie te są nazywane rdzeniem (ang. core) odpowiedzialnym za prawidłowe utrzymywanie naszej sylwetki i pełnią funkcję (a przynajmniej powinny) stabilizacyjną.

Bieganie nie angażuje tylko zewnętrznych członków Twojego ciała. Pobudza ono także układy w jego wnętrzu. Mam tutaj na myśli szczególnie jeden układ. Układ sercowo-naczyniowy. Kiedy zaczynasz biec, naturalną reakcją Twojego organizmu jest stopniowy wzrost tętna. Serce zaczyna szybciej pracować. Liczba uderzeń wzrasta w zależności od intensywności wysiłku fizycznego.

Załóżmy, że biegniesz stałym tempem, a subiektywnie odczuwana przez Ciebie intensywność wysiłku jest równa intensywności umiarkowanej. Bieg w takim tempie spowoduje, że po pewnym czasie (5 – 10 min) praca Twojego serca przestanie wzrastać i uplasuje się na mniej więcej stałym poziomie. Kiedy jednak przyśpieszysz, zmieniając automatycznie w ten sposób intensywność biegu, to rytm Twojego serca ponownie zacznie wzrastać, co jest całkowicie logiczne i zgodne z działaniem ludzkiej fizjologii.

Bardzo istotnym elementem biegania jest to, że to Ty odpowiadasz od początku do końca za intensywność swojego biegu. Kiedy bowiem odczuwasz, że biegniesz zbyt szybko, w każdym momencie możesz zwolnić tempo. Kiedy natomiast masz wrażenie, że biegniesz zbyt wolno, możesz przyśpieszyć. Dzięki tej właściwości biegania stajesz się panem swojego losu podczas treningu biegowego.

Kiedy przyśpiesza funkcjonowanie Twojego układu sercowo-naczyniowego, oznacza to, że organizm pracuje znacznie szybciej niż dotychczas. Jest to równoznaczne ze zwiększeniem tempa przemiany materii. Dzięki szybszej przemianie materii spożyte przez Ciebie kalorie spalane są w sposób szybszy i bardziej efektywny. To uniwersalna zasada, która dotyczy właściwie każdego rodzaju wysiłku fizycznego. Właśnie dlatego osobom otyłym i z nadwagą w pierwszej kolejności zaleca się zmianę stylu życia poprzez wprowadzenie dowolnego rodzaju aktywności fizycznej, która zmieni tempo przemiany materii na wyższe, dzięki czemu dzienny wydatek energetyczny będzie większy. A zwiększony wydatek energetyczny, przyśpieszona przemiana materii oraz zbilansowana dieta ze zredukowaną podażą kalorii sprawią, że dana osoba odzyska szczupłą sylwetkę, zdrowie oraz dobre samopoczucie.

Bieganie ma wpływ także na to, jak się czujemy. W slangu biegaczy istnieje pojęcie euforia biegacza. Właściwie to pojęcie takie nie istnieje tylko w slangu biegaczy. Dzisiaj jest to pojęcie stosowane także przez naukowców.

Czym jest euforia biegacza?

To stan występujący u biegacza, który charakteryzuje się świetnym samopoczuciem oraz subiektywnym odczuciem posiadania niesamowicie ogromnej ilości energii. Stan ten pojawia się zwykle podczas biegu (u mnie na 7. – 10. km) lub bezpośrednio po biegu i potrafi się utrzymywać przez trzy – cztery godz. po wysiłku fizycznym.

Skąd bierze się euforia biegacza?

Okazuje się, że bieganie miesza w naszych hormonach. Aby być bardziej dokładnym, powinienem napisać, że bieg przyczynia się do zwiększenia wydzielania tzw. hormonów szczęścia, czyli endorfin.

Istnieje kilka hipotez dotyczących tego, dlaczego bieganie wywołuje taki efekt wydzielania hormonów w naszym mózgu. Myślę jednak, że badacze wciąż nie mają jeszcze pewności co do tego, dlaczego właściwie tak się dzieje. Biegaczy jednak zupełnie to nie obchodzi. Oni bowiem cieszą się, że mogą ten stan odczuwać zawsze podczas lub po treningu. Niektórzy twierdzą, że ten stan uzależnia niczym narkotyk. I mają rację.

Dlaczego?

Ponieważ biegacz zachowuje się w pewnym sensie (oczywiście w przenośni) jak alkoholik lub narkoman, który musi sięgnąć po kolejny kieliszek lub kolejną działkę narkotyku. Narkoman antycypuje stan będący efektem spożycia konkretnego narkotyku. Alkoholik antycypuje stan braku napięcia psychicznego będący efektem wypicia odpowiedniej dawki alkoholu. Biegacz natomiast antycypuje przyjemny stan euforii będący efektem biegu trwającego określoną ilość czasu.

Wszystko się zgadza, prawda?

Wszystkie trzy grupy mają swoje oczekiwania i wszystkie trzy grupy stworzyły trzy bardzo różne nawyki, które umożliwiają im osiągnięcie upragnionego przez nich stanu.

W tym miejscu warto jednak zwrócić uwagę na to, że dwa z trzech nawyków wymienionych powyżej są destrukcyjne. To znaczy, że przyczyniają się do totalnej demolki życia osób, które wpadną w ich sidła. Osoby takie tracą zdrowie psychiczne oraz fizyczne, a po kilku latach praktyki stają się istnymi ludzkimi wrakami, o ile nałóg wcześniej ich nie zabije. Dotyczy to szczególnie uzależnienia od twardych narkotyków, takich jak heroina.

Bieganie, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych, stanowi nawyk budujący, który nie ma nic wspólnego z destrukcyjnością. Oprócz tego, że konserwuje nasze ciało i opóźnia procesy starzenia, wywołuje także wyżej wspomniany niesamowity efekt euforii biegacza. Osoby, które regularnie biegają, mogą liczyć na wiele innych wartościowych profitów dla swojego organizmu. Bieganie wywołuje bowiem w ciele pozytywne zmiany powysiłkowe, które utrzymują się długo po zakończeniu wysiłku fizycznego.

Myślę, że do najważniejszych tego typu cech można zaliczyć obniżenie ciśnienia tętniczego krwi. Jest to z pewnością przydatna informacja dla osób, które zmagają się ze zbyt wysokim ciśnieniem. Nadciśnienie tętnicze występuje obecnie w społeczeństwie tak często, że zostało uznane za chorobę cywilizacyjną XXI w. Problem ten dotyczy szczególnie krajów dynamicznie się rozwijających oraz tych już mocno rozwiniętych, w których ludzie żyją w nieustannym pośpiechu i w stanie chronicznie utrzymującego się na wysokim poziomie stresu.

Zmiany w poziomie ciśnienia można zauważyć już bezpośrednio po samym wysiłku fizycznym. Początkowo u biegaczy, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z tym sportem, zmiany te będą pewnie utrzymywały się nieco krócej. Jeżeli jednak osoby te wytrwają i systematycznie będą uprawiały bieganie, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że tak jak dotychczas mieli oni nadciśnienie, tak po pewnym czasie systematycznego treningu tlenowego ich ciśnienie powróci do wartości odpowiednich, czyli zdrowych.”

Fragment pochodzi z książki „Medytuj, jedz i biegaj” Adriana Gostomskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Aleks

25 września 2017

„Aleks wszedł do mieszkania, zdjął kurtkę i buty i skierował się w stronę niewielkiego salonu połączonego z aneksem kuchennym. Z zaskoczeniem stwierdził, że stół jest zastawiony dla dwojga. Sałata, grzanki i otwarta butelka jego ulubionego chilijskiego merlota stały na stole, a Gośka opierała się obiema rękami o kuchenny blat oddzielający ją od salonu, ubrana w letnią lnianą sukienkę, która kupili na pierwszych wspólnych wakacjach, jeszcze w narzeczeństwie.

— Rare, medium czy well-done? — zapytała z uśmiechem.
— O czymś zapomniałem? — wyjąkał zakłopotany.
— Oczywiście — odpowiedziała pogodnie. — Ale gdyby było inaczej, byłabym zaniepokojona. Dziś siódma rocznica naszego pierwszego pocałunku. Zanim wpędzisz się w poczucie winy, wiedz, że wcale mi to nie przeszkadza, że nie pamiętasz. No więc, jaki ten stek?
— Średni niech będzie. Kochana jesteś…
— Wiem! — zawołała wesoło. — Steki na grilla, za cztery minuty zapraszam do stołu! Łapy umyj.

Aleks posłusznie poczłapał do łazienki, umył ręce, przemył twarz wodą i spojrzał w lustro. Westchnął, wytarł twarz i dłonie i wtedy zdał sobie sprawę, że Gośka jest pod tą sukienką zupełnie naga. Wyszedł z łazienki, podszedł do żony przekładającej steki na drugą stronę, objął ją wpół i pocałował w szyję. Poczuł słodki korzenny zapach, La Nuit Tresore Lancôme, który kupił jej po raz pierwszy ponad trzy lata temu na urodziny i z którym się nie rozstawała. Lubił ten zapach.

— Proszę nie macać kucharek. Niech osoba siada do stołu i czeka na danie — zakomenderowała.

Aleks westchnął ciężko i wykonał kolejne polecenie żony.

Po chwili Gośka podeszła do niego z talerzem, na którym stek z polędwicy wołowej wchłaniał położone na nim masło czosnkowe.

— Nalejesz wina? — zapytała. — Steki trochę odpoczną.

Aleks wstał, wziął do ręki butelkę, wlał odrobinę do swojego kieliszka, którym zakręcił ze znawstwem, powąchał trunek, po czym wypił niewielki łyk.

— Genialne, jak zawsze — stwierdził, po czym napełnił kieliszek żony i dopełnił własny. Gośka nałożyła sobie sałaty i podała miskę mężowi.
— No to smacznego — powiedziała i zabrała się za krojenie steka.
— Gdzie Julka? — zapytał Aleks.
— U dziadków. Nie mogła się doczekać spędzenia nocy poza domem.

Aleks pokręcił głową z niedowierzaniem i zachwytem.

— Jak ty to wszystko zorganizowałaś?
— Jak to, jak? Doskonale!
— No tak… Zapomniałem, z kim się ożeniłem.
— No, zapomniałeś. A jak całowałeś po raz pierwszy, to obiecywałeś, że od teraz już zawsze będziesz pamiętał, że nieba mi uchylisz, że na rękach nosić będziesz…
— Nic takiego sobie nie przypominam — przekomarzał się Aleks, przeżuwając idealnie miękką, ale już nie surową wołowinę.
— Tak przypuszczałam. Dlatego zadbałam, żebyś sobie dzisiaj wszystko przypomniał. — Gośka uniosła się z krzesła, chwyciła talerz z grzankami i przechylając się przez stół w stronę męża na tyle nisko, żeby zdążył zauważyć, że nie ma na sobie bielizny, podała mu pieczywo.
— Zamierzasz mnie dzisiaj uwieść? — dopytywał Aleks.
— Nic podobnego. Zamierzam się najeść, a potem zalec przed telewizorem. Tak sobie wymarzyłam ten wieczór.
— I co przed tym telewizorem?
— Będę leżeć i pachnieć.
— A ja?
— A ty będziesz próbował mnie od tego odwieść.
— Od leżenia?
— Niekoniecznie. To akurat mieści się w moich wyobrażeniach. Od oglądania telewizji.
— A co w zamian?
— No i tutaj właśnie, mój drogi, wkraczasz ty. Ja wysłałam twoją córkę do dziadków, kupiłam ingrediencje, przygotowałam kolację i założyłam sukienkę Pocahontas. Swoją drogą, trochę zbiegła się w praniu przez te lata, ale wciąż nie jest opięta. Wciąż mam figurę nastolatki i gładką skórę, ale z doświadczeniem rozwinęłam w sobie też inne talenty, z których możesz dziś skorzystać. Oboje możemy. No właśnie, i tutaj wkraczasz ty.
— Rozumiem. Stek jest idealny.
— A ty swoje. Niech będzie. To co, stukniemy się?
— Oczywiście! — podchwycił Aleks, po czym oboje podnieśli kieliszki i zadźwięczało szkło. — Za nas, kochanie!
— Mhm — potwierdziła Gośka, mając już wino w ustach.

Kończyli kolację, racząc się doskonałym merlotem i spoglądając na siebie raz po raz.

— A wiesz, co twoja córka dzisiaj wymyśliła? — spytała znienacka Gośka.
— No?
— Byłam z nią na zakupach i oznajmiła, że nie będzie jadła mięsa, bo zwierzaki cierpią.
— To co zamierza?
— Powiedziała, że będzie jadła tak jak tata.
— O, doprawdy? — zdziwił się Aleks. — Ale przecież ja jem mięso.
— No to ja nie wiem. Pewnie zwróciła uwagę na te twoje sałatki, humusy i kotlety z fasoli i tak postanowiła.
— Heh. — Zaśmiał się pod nosem.
— No — ciągnęła Gośka. — Dziecko dużo widzi, co? Czasem mnie to przeraża, ile ona o nas może wiedzieć i jaki obraz rodziców się rysuje wewnątrz tej jej małej głowy. Boję się, że jak za parę lat tam zajrzę, to nie znajdę drogi z powrotem.

Aleks odniósł wrażenie, że randkowy nastrój zaczyna im się wymykać. Przypomniały mu się rozmowy o kupach, kiedy Julka była młodsza. Upił kolejny łyk wina.

— No, rośnie nam córcia, nie ma co… — powiedział z zamyśleniem, zdając sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak przejść do mniej oficjalnej, choć pewnie przyjemniejszej części randki. Trwali tak chwilę w milczeniu, każde w swoim, po czym Gośka zapytała:
— Pozacierasz ślady? Ja skoczę do łazienki.
— Pewnie — odparł zadowolony, że żona znów przejmuje inicjatywę.

Wstał i zabrał się za sprzątanie ze stołu i pedantyczne układanie w zmywarce talerzy, sztućców i garnków. Po chwili w pokoju pojawiła się Gośka.

— Jakiś list do ciebie dzisiaj przyszedł. Zostawiłam go na szafce w przedpokoju, jak weszłam z tymi wszystkimi tobołami.
— Dzięki, później zobaczę. Teraz mam inne zajęcie.
— Jakie?
— Bardzo, bardzo ważne — odpowiedział, po czym podszedł do żony i bezceremonialnie zsunął jej sukienkę z ramion.
— Jakie? — kontynuowała naga, jeśli nie liczyć obrączki, patrząc mu w oczy. Aleks wiedział, że już mu się nie wywinie. Znał doskonale to spojrzenie i przez chwilę się nim napawał. Poczuł pierwotny instynkt, przy którym cała jej intelektualna tarcza rozsypywała się w pył. Podniósł żonę, posadził na kuchennym blacie i wyszeptał:
— Najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Zamierzam teraz skonsumować deser.
— Ale ja nie zrobiłam deseru — szepnęła mu do ucha, próbując wyrównać przyspieszony oddech.
— Wiem. Dlatego to ja zadbałem o to, żeby znalazł się na kuchennym blacie.

***

Dziesięć minut później Aleks znowu patrzył w lustro w łazience. Nie kochali się od kilku tygodni, a dziś wszystko odbyło się niemalże mechanicznie, jakby oboje chcieli po prostu nakarmić zgłodniałe ciała. Coś było nie tak. Od pewnego czasu pojawił się między nimi rodzaj napięcia, którego nigdy wcześniej nie czuł. Zbyt dużo niedomówień, zbyt dużo aluzji, zbyt dużo złości, która nie znajdowała ujścia. Na myśl o tym, że za chwilę wyjdzie z łazienki i usiądzie obok żony, poczuł niepokój. Nie miał pojęcia, o czym ma z nią rozmawiać, a temat bezpieczny, czyli Julka, wydał mu się fasadą, za którą od pewnego czasu się chowają, nie mogąc się zdobyć na prawdziwą szczerość. Nie chciał rozmawiać o córce. Ani o pracy. Ani o wakacjach, bo dotkną tematu pieniędzy, a o nich nie chciał rozmawiać najbardziej. Frustrowała go sytuacja, w której musiał ukrywać przed żoną swoje aspiracje rozwojowe i w tajemnicy przed nią brać kredyt. Z drugiej strony wiedział, że Gośka nie jest w stanie zaakceptować jego fascynacji nowo poznanym światem, i zastanawiał się, jak zniesie wiadomość, że zapisał się na ośmiodniowe szkolenie. Prędzej czy później i tak się dowie, ale nie dzisiaj. Dzisiaj należało zachować pozory szczęśliwego związku, za wszelką cenę.

— Więc jednak leżysz i pachniesz? — rzucił w stronę żony leżącej na kanapie pod kocem i przerzucającej kanały w telewizji.
— No przecież mówiłam ci, że tak to sobie wymarzyłam.
— Chcesz jeszcze wina?
— Nie zrobię ci tego, kochanie. Wypij sobie resztę.

Aleks napełnił swój kieliszek, opróżniając butelkę, i usiadł obok żony.

— Co oglądasz?
— Nie wiem, nic nie ma w tej telewizji. Pooglądasz ze mną pochwy?
— Pochwy? — Aleks zakrztusił się winem.
— No jest taki program, w którym kobiety przychodzą do chirurga plastycznego i chcą, żeby je nareperował. Większość z nich ma jakieś konkretne problemy, ale były już dwie, które uznały, że mają nieładne, wiesz…
— Nieładne?
— No, nieładne. Dlatego mówię na to „pochwy”.
— A nie ma czegoś o zabijaniu?
— To może po prostu o remontach? — powiedziała Gośka, zatrzymując się na kanale, w którym ekipa remontowa demolowała ścianę działową w mieszkaniu jakiejś szczęśliwej pary.
— Może być.
Przez chwilę oboje gapili się bezrefleksyjnie w ekran, komentując raz po raz pomysły architekta wnętrz.
— Co to za list do ciebie przyszedł? — zapytała Gośka znienacka.
— Nie wiem, kotek, nie mam teraz ochoty gadać o żadnych listach.
— Normalnie też bym nie dopytywała, ale jakiś taki ekskluzywny się wydaje, więc jestem po prostu ciekawska.
— Ekskluzywny? — Aleks zamarł, domyślając się, co przyniósł listonosz.

Wstał i poszedł do przedpokoju, żeby sprawdzić, czy przeczucie go nie myli. Nie myliło. Grafitowa koperta ze złotym logo Beyond Limitations. Rozerwał ją nerwowo i pobieżnie przeczytał niedługi tekst. Podziękowanie za zapisanie się na szkolenie i informacja o tym, że musi zapłacić w ciągu najbliższego tygodnia, żeby załapać się na cenę zaoferowaną podczas eventu, na którym był ledwie tydzień temu.

— I co, wygrałeś miliony? — dopytywała Gośka sprzed telewizora.
— E tam, jakieś gratisy mi oferują po tych szkoleniach, które kupiłem w internecie, pamiętasz?
— No, pamiętam — odparła chłodno. — Nic już od nich nie kupuj.

Aleks wsunął kopertę do torby z laptopem leżącej przy wieszaku na kurtki i wrócił do salonu.

— Aleks… — odezwała się Gośka nieśmiało, kiedy usiadł obok. — Wiem, że ostatnio byłam nieznośna…
— Daj spokój, nie dzisiaj — uciął w obawie, żeby nie rozpętać piekła. Upił łyk wina, wpatrując się w telewizor.
— Ale czekaj, bo chciałam ci o czymś powiedzieć.

Poczuł, jak spinają mu się mięśnie.

— Nie wiem jeszcze, skąd mi się to wzięło, wiesz takie sprawdzanie wszystkiego, co robisz. Okej, byłam zła na twoje wydatki, ale już wcześniej coś mnie zaniepokoiło i potem ruszyło lawinowo. Ta cała twoja zmiana nawyków, od biegania przez jedzenie i chyba też inne traktowanie pracy. Mam wrażenie, że ostatnio trochę ją olewasz, a dotąd ją lubiłeś. Potem ci internetowi kaznodzieje. No i tak jakoś poszło. Wystraszyłam się, że tracę kontrolę nad naszym życiem.
— No właśnie — skomentował jej wyznanie Aleks. W chwili, w której wypowiadał ten komentarz, wiedział, że zrobił źle. Cóż, poszło…
— Ale co: „właśnie”?
— Tracisz kontrolę nad naszym życiem. Naszym.
— Aleks, nie rozumiem…
— Gośka, ja jestem dorosły. Duży ze mnie chłopiec. Naprawdę nie musisz mnie kontrolować, matkować mi. Uwierz, że nie ma nic gorszego dla faceta, jak nadopiekuńcza żona, która dba o wszystko, od prania gaci do kontrolowania finansów.
— Co?
— Czasem czuję się tym wszystkim przytłoczony.
— Ty, przytłoczony? Chłopie, czym? O nic się nie martwisz, cały dom ogarniam ja i nie mam z tym żadnego kłopotu, żebyśmy mieli jasność. A, nie, sorry, w weekend czasem pogotujesz, jak cię najdzie wena i przelecisz łazienkę, żeby się nie kleiła. I ty się czujesz przytłoczony?
— No właśnie o tym mówię.
— O czym, bo nie rozumiem?
— O tym, że chcesz mieć nad wszystkim kontrolę. Nawet nad ogarnianiem domu.
— Aleks, co ty mówisz? Przecież nie masz pojęcia, jak działa programator w pralce, gdzie sypie się sól do zmywarki, zresztą, czy ty w ogóle wiesz, że zmywarka potrzebuje soli? Raz poprosiłam cię o umycie okien, to wziąłeś akurat tę jedną, jedyną szmatkę, która zostawia włosy, i musiałam poprawiać — Gośka usiadła na kanapie i szczelnie okryła się kocem.
— No i randka w pizdu — skonstatował Aleks.
— Nie wyrażaj się. — Gośka powoli hamowała swój wybuch. Po chwili milczenia dodała: — Nie tak chciałam, przepraszam. Aleks, ja po prostu się martwię, bo widzę, że coś się dzieje, a ty nie mówisz mi co. Nie chodzi tyle o kontrolę, co o poczucie bezpieczeństwa, które daje mi ta kontrola. Do tej pory wszystko było w miarę poukładane i z tego poukładania czerpałam siłę. Teraz zaczyna mi się sypać jakaś część układanki i czuję się niespokojna. Dlatego tak drobiazgowo cię sprawdzam, bo chcę wiedzieć, na czym stoję, rozumiesz? — Pochyliła się w stronę męża i chwyciła go za rękę. — Żeby czuć się dobrze, muszę czuć się pewnie. Zniosę najgorszą prawdę, ale muszę ją znać. A mam wrażenie, że ostatnio coś przede mną ukrywasz. I nie chodzi o to, że przyłapałam cię… — przerwała, widząc, jak Aleks przewraca oczami w reakcji na jej ostatnie słowa. — Przepraszam. Więc: że zauważyłam, że coś tam kupujesz, ale raczej o to, co się z tobą dzieje. Wiem, że tak duża zmiana trybu życia i kupowanie tych całych szkoleń to jedynie objawy. Ale nie wiem czego i to męczy mnie najbardziej, wiesz? — zakończyła łagodnie.
— No i co mam ci powiedzieć? — odparł Aleks po chwili milczenia, której potrzebował na strawienie słów żony.
— Prawdę.
— Prawdę…
— Dobra, Aleks. Masz kogoś?

W jednej chwili dotarło do niego, dlaczego dzisiejszy seks wydał mu się taki mechaniczny. Spojrzał na żonę i powiedział spokojnym głosem:

— Oszalałaś? Gocha… — Objął ją ramieniem i pocałował w głowę.
— Po prostu nie wiem, co myśleć. Przekroczyłeś trzydziestkę i kto cię tam wie? — mówiła nieprzekonana.
— Hej, popatrz na mnie. — Odwrócił się w stronę żony i objął jej twarz rękami. — Nikogo nie ma, rozumiesz? Nie mam żadnej kobiety poza tobą.
— To może kolegę jakiegoś miłego?
— Tak. Poznałem niedawno tajskiego transwestytę i się zakochałem.
— Widzisz? Miałam rację! — droczyła się.
— Halo, tu ziemia! Nie ma nikogo. Ty jesteś, jasne?

Gośka odsunęła się i sięgnęła po jego kieliszek z winem. Upiła łyk.

— W takim razie, jeśli nie to, to co?
— Ale co?
— No, jeśli nie masz romansu, to co się dzieje? Skąd taka nagła zmiana? — drążyła.
— Bo przekroczyłem trzydziestkę i kto mnie tam wie? — Uśmiechnął się.
— Aleks, poważnie. Zgodzisz się chyba, że od jakiegoś czasu zachowujesz się inaczej niż przez poprzednie trzydzieści i przez ostatnie siedem lat, odkąd cię pocałowałam po raz pierwszy.
— No, ale to chyba dobrze, co? Wstaję wcześniej, szykuję wam śniadania, biegam, lepiej się odżywiam, a i Julka, jak mówiłaś, chce przestać jeść mięso, więc co jest nie tak?
— Ja to wszystko widzę, ale nie wiem, co się nagle stało, że zacząłeś to wszystko robić. Rozumiesz chyba, że mogę podejrzewać cię o romans?
— No wiem, że z zewnątrz tak to może wyglądać, ale naprawdę nikogo nie ma.
— To już wiem — odparła zrezygnowana. — Aleks, kręcimy się w kółko. Ja swoje, ty swoje, nie docieramy do sedna.
— A jeśli nie ma żadnego sedna? Może za bardzo rozkminiasz, co?
— Nie wiem… Może.

Siedzieli chwilę w milczeniu, wpatrując się w migające w telewizorze obrazy.

— Dobra, to ostatnie pytanie. — Nie poddawała się Gośka. — Aleks, niczego przede mną nie ukrywasz?

Nie zareagował.

— Ziemia do Aleksa…

Nadal milczenie.

— Halo, ziemia…

Pamiętając wciąż brzmiące mu w uszach słowa Gośki o tym, że zniesie każda prawdę, postanowił zaryzykować.

— No dobra, powiem ci, tylko się nie denerwuj…
— Aleks, tego ci nie zagwarantuję. Przecież to na tych twoich kursach mówili, żeby ostrożnie używać słowa „nie”, prawda? Że mózg jest tak skonstruowany, że żeby coś zanegować, musi to sobie najpierw wyobrazić. Więc właśnie wyobraziłam sobie siebie zdenerwowaną. Popracuj teraz nad tym, żebym to zanegowała. Dajesz.
— Gośka, zapisałem się na jeszcze jedno szkolenie, ale nie martw się…
— Nie martw się? Mój mózg właśnie dołożył martwienie się do zdenerwowania. Kiepsko ci idzie.
— Nie będzie żadnych poważnych konsekwencji finansowych…
— To teraz wyobraziłam sobie jeszcze konsekwencje finansowe. Jesteś mistrzem w budowaniu napięcia. Ile nas to kosztowało?

Aleks spojrzał jej prosto w oczy i powiedział:
— Siedem tysięcy.

Gośka zaczęła się w sobie zapadać jak dmuchany zamek dla dzieci podczas awarii agregatu pompującego powietrze.

— Siedem tysięcy…
— Gośka, posłuchaj…
— A ja nie kupiłam Julce kurtki.
— Gośka…
— Oszczędzam mojego Lancôme’a na specjalne okazje.
— Gośka, nie nakręcaj się.
— A teraz jeszcze mój mózg wyobraża sobie, jak się nakręcam… Zaneguj to, Aleks. Kłam. Zrób cokolwiek.
— Pieniędzmi się nie… — Aleks uciął, szukając zamiennika, w którym nie użyje słowa „nie”. — O pieniądze się zatroszczyłem.
— Zatroszczyłeś się? — Spojrzała na niego niewidzącym wzrokiem.
— Tak, zostaw to mnie.
— Aleks, jak się zatroszczyłeś, powiedz, proszę. Okradłeś kogoś, kochany?
— Wziąłem kredyt.
— Jezu… — jęknęła Gośka.
— Rata jest niska, trzysta złotych miesięcznie, spokojnie, udźwigniemy — tłumaczył pospiesznie.
Gośka zacisnęła na sobie koc jeszcze mocniej, wstała, weszła do sypialni i po chwili wróciła ubrana w świeżą piżamę. Podeszła do lodówki i wyjęła z niej napoczętą butelkę wódki.
— Będziesz piła?
— Masz jakieś fajki? — Zignorowała jego pytanie beznamiętnym tonem.
— Nie — skłamał.
— W takim razie możesz iść spać. Nie będziesz mi już dzisiaj potrzebny.
— Gośka… — Aleks wstał i skierował się do żony, która napełniała schłodzonym alkoholem największy dostępny w kuchni kieliszek do wódki. Kiedy podszedł, odwróciła się do niego i opróżniła szkło jednym haustem.
— Uuch! Dobra wódka, pożywna — powiedziała, otrząsając się z niesmakiem, po czym odwróciła się tyłem do męża i napełniła kieliszek kolejny raz.
— Aleks, nie wiem, jak to powiedzieć wyraźniej, zostaw mnie samą, okej?

Aleks wiedział, że pora odpuścić. Dopił wino, wziął smartfon i udał się do sypialni. Przebrał się w piżamę i położył, ale sen nie nadchodził. Słyszał zza drzwi dźwięki telewizora, który stał się towarzyszem niedoli jego żony. Minęła może godzina, kiedy usłyszał kroki bosych stóp na parkiecie.

— Śpisz? — powiedziała Gośka, stojąc w drzwiach i podpierając się ręką.

Zastanawiał się, ile kieliszków w siebie wlała.

— Zasypiam, a co?
— Jutro spłacisz ten kredyt razem z odsetkami czy innymi karami za wcześniejszą spłatę, rozumiesz? — bełkotała.
— Gośka, daj spokój, pogadamy jutro.
— Jutro nie będę z tobą rozmawiała. Przeleję ci pieniądze z mojego subkonta i spłacisz ten cholerny kredyt, rozumiesz?
— Jakie pieniądze, o czym ty mówisz?
— O naszej wymarzonej Grecji — odparła i zamknęła drzwi od zewnątrz, by po chwili znowu je otworzyć. — Aha, i jutro poinformujesz naszą córkę, że nie obejrzy żółwi. Możesz też przygotować tzatziki do obiadu, bo chyba to mieści się w twojej nowej lepszej diecie, co? O musakę nie proszę, bo niezdrowa.
— Gośka, poczekaj…

Zamknęła za sobą drzwi i wróciła na kanapę, a Aleks nie zasnął na dobre do rana, przewracając się w łóżku z lewej na prawą i z powrotem.”

Fragment pochodzi z książki „Event”, której autorem jest Adam Walerjańczyk.

Jeśli zaintrygowała Cię historia Aleksa i chcesz wiedzieć, jak to wszystko potoczyło się dalej, to dowiedz się tego właśnie dzięki tej książce.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Odnajdź własną pasję!

22 września 2017

„Odkrywanie pasji ma silny związek z zasadą, która dotyczy poznawania siebie. Aby ją znaleźć, trzeba znać siebie. Trzeba znać własne preferencje oraz wiedzieć, jakie czynności sprawiają przyjemność, kiedy je wykonujemy. To żmudny proces samoobserwacji, który odpowiednio przepracowany, dostarcza fantastyczną nagrodę w postaci znalezienia własnej pasji życiowej.

Robert De Niro nie od razu wiedział, że poświęci się aktorstwu. Pierwsze impulsy docierające z głębokiego wnętrza do jego świadomości, które wskazywały mu drogę rozwoju, pojawiły się w wieku dziesięciu lat. Było to w stosunkowo wczesnym okresie jego życia.

Kiedy przyjrzymy się życiu innych ludzi sukcesu, którzy dokonali w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wielkich rzeczy, zauważymy, że zaczątki ich pasji także dotyczyły okresu, kiedy byli dziećmi. Świetnym przykładem jest Steven Spielberg (reżyser filmów takich jak: Lista Schindlera, E.T. lub Park Jurajski), który swój pierwszy film nakręcił w wieku siedmiu lat! Stosunkowo rzadko jednak spotyka się ludzi (Spielberg stanowi tutaj wyjątek), którzy natychmiast, już w wieku kilku lat, są pewni, co będą robili przez całe swoje przyszłe życie. Większość woli spróbować różnych rzeczy, zanim podejmie ostateczną decyzję dotyczącą tego, co zamierza robić przez resztę życia. W procesie odnajdywania pasji ludziom bardzo często towarzyszy pewnego rodzaju lęk. Nie podejmują decyzji odnośnie do wyboru własnej pasji, ponieważ obawiają się, że to nie jest to, w związku z czym, jeżeli się na to zdecydują, ominą ich w życiu inne, być może bardziej wartościowe rzeczy, które były dla nich właściwe. Koncepcja próbowania różnych rzeczy jest dobrym rozwiązaniem, pod warunkiem jednak, że stosujesz ją do pewnego momentu. W przypadku bowiem, gdy będziesz wciąż próbował i próbował, nigdy nie skupiając wystarczająco dużej ilości energii i własnego czasu na jakimś konkretnym aspekcie otaczającej Cię rzeczywistości (zawód lub inny rodzaj zajęcia), osiąganie ponadprzeciętnych wyników w dłuższej perspektywie może być znacznie utrudnione.

Kiedy przyjrzysz się życiu De Niro, dostrzeżesz, że on sam długo nie wiedział, co jest jego pasją i co ostatecznie zamierza w życiu robić. Najpierw chciał być aktorem, potem nie, a później znowu wracał do tego fachu. Po pewnym czasie zauważył jednak, że wciąż powraca do aktorstwa, które na początku darzył ambiwalentnymi uczuciami. A kiedy zauważył tę prawidłowość, zrozumiał: To jest to! I wybrał swoją życiową pasję.

Fragment pochodzi z książki „Wielcy”, której autorem jest Adrian Gostomski.

e-biznes i sprzedaż, rozwój osobisty i osiąganie celów

Uwierz w siebie jak Richard Branson

21 września 2017

W dzisiejszych mediach na każdym kroku można znaleźć informacje, które skutecznie zniechęcają do tego, aby założyć własny biznes i zostać przedsiębiorcą. Wszyscy powtarzają, że to ogromne ryzyko, ponieważ z dziesięciu nowo powstałych biznesów niemal natychmiast upada dziewięć. Z tych ocalałych natomiast większość upadnie w trochę dłuższym odstępie czasu. Ludzie czytając i słuchając o takich statystykach w mediach, są skutecznie odwodzeni od tego, aby podjąć jakiekolwiek działanie w kierunku kreowania własnego biznesu. Do takich osób nie należał jednak Richard Branson.

Oczywiście miał on świadomość tego, że życie przedsiębiorcy nie jest proste, ale nie potrafił także wyobrazić sobie siebie w pracy na etacie, więc była to jedyna słuszna droga, którą zdecydował się ostatecznie wybrać.

W swojej karierze biznesowej Branson miał wiele momentów, w których mógł się poddać i rzucić wszystko w diabły. Miał wiele momentów, kiedy firmę dzielił zaledwie krok od bankructwa. Co więc sprawiało, że Virgin wciąż utrzymywała się na powierzchni?

Wiara w powodzenie. Wiara w to, że połączenie ciężkiej pracy, cierpliwości oraz wytrwałości przyniesie pożądany rezultat. Sam Branson twierdzi: „Pierwszą rzeczą, w którą trzeba wierzyć, podejmując jakiekolwiek przedsięwzięcie, jest to, że się uda, i że jesteśmy w stanie je zrealizować”. Podczas trudnych momentów w biznesie, które przeżywał co pewien czas (szczególnie na początku), Richard zawsze miał wybór. Mógł zrezygnować, uginając się pod ciężarem danego problemu, lub spróbować skupić się na szukaniu jego rozwiązań. Zawsze wybierał to drugie.

Wiara, jaką prezentował Branson, stanowiła jego ogromną siłę w drodze do zbudowania wielkiego imperium, jakim po pewnym czasie stała się Virgin. Poziom jego wiary postrzegam jako pewnego rodzaju nadludzką moc, którą zawdzięcza po części rodzicom. Pokazali mu oni, że ucieczka przed problemem nie jest tożsama z jego rozwiązaniem. Zawsze można spróbować stawić mu czoło.

Tylko w bezpośredniej konfrontacji z problemem jest szansa, aby się przekonać, czy rzeczywiście jest on nie do przejścia. Świetnie wpisują się w to słowa Roberta De Niro, który powiedział kiedyś: Jeżeli się z tym nie zmierzysz, nigdy się nie przekonasz.

Uwierz w siebie jak Richard Branson!

Zobacz książkę „Wielcy”, z której pochodzi ten fragment.

inne

BEZ SENTYMENTÓW. PRZYJAŹŃ, WSPÓŁCZUCIE, DOBRA WOLA I OBOJĘTNOŚĆ — ŚCIEŻKI DO OCZYSZCZENIA UMYSŁU (JS I.33)

22 sierpnia 2017

„Jedno z tradycyjnych spojrzeń na strukturę Jogasutr mówi, że Patańdźali przedstawia w swoim dziele trzy zasadnicze metody dla trzech typów uczniów. Pierwsza grupa uczniów to ci, którzy w zasadzie z natury mają spokojny i skoncentrowany umysł. Według tego spojrzenia praktykę dla nich — nakierowaną na utrzymanie tego stanu i pogłębienie go — przedstawia pierwszy rozdział Jogasutr (Samadhi pada). Druga grupa uczniów to tacy, którzy są najbardziej zaburzeni — brakuje im umiejętności koncentracji, rządzą nimi negatywne tendencje (kleśe), nad którymi zupełnie nie panują. Dla nich, według tej interpretacji, zalecaną przez Patańdźalego metodą jest krija joga (joga w formie działania), przedstawiona na początku drugiego rozdziału traktatu. Współczesnym odpowiednikiem praktyki dla takich osób w naszej kulturze jest psychoterapia grupowa. Wreszcie trzecia, największa grupa uczniów to ci, którzy nie należą ani do pierwszej, ani do drugiej z powyższych grup. Ich umysły nie są cały czas spokojne i skoncentrowane, ale też uczniowie ci potrafią już w pewnym stopniu panować nad sobą i mają podstawowe zdolności koncentracji. Dla tych uczniów przeznaczona jest główna metoda Patańdźalego — joga ośmioczłonowa.

Ta interpretacja, reprezentowana m.in. przez aczarję Śrivatsę Ramaswamiego, jest bardzo interesująca, szczególnie jeśli nie traktujemy jej zbyt dosłownie. W rzeczywistości trudno w sposób analityczny oddzielić od siebie te metody, gdyż żywe doświadczenie jest chaotyczne i nie ma odpowiedniej struktury. Niewątpliwie metoda zaprezentowana w pierwszej padzie traktatu, nazywana czasem nirodha jogą, stanowi pewną całość logiczną, tak samo jak krija joga i astanga joga (joga ośmioczłonowa). Tak jak napisałem powyżej, strategia pracy zaprezentowana w pierwszym rozdziale dzieła Patańdźalego sprowadza się do pewnej „technologii” utrzymania stanu spokoju umysłu i pogłębienia go. Zasadniczym elementem tej technologii jest omówiona w poprzednim rozdziale metoda vairagji i abhjasy, ale bardzo istotne są również przedstawione przez Patańdźalego sposoby oczyszczenia umysłu. Szczególne znaczenie w tych technikach mają cztery postawy, które są zalecane do kultywowania.

W sutrze I. 33 przeczytamy: Umysł zostaje oczyszczony poprzez kultywowanie przyjaźni w stosunku do tych, którzy są szczęśliwi, współczucia dla tych, którzy cierpią, dobrej woli w stosunku do osób prawych i obojętności w stosunku do tych, których postrzegamy jako złych [maitrikarunamuditopeksanam sukhaduhkhapunyapunyavisayanam bhavanatas cittaprasadanam].

Wjasa komentuje tę sutrę w następujący sposób (Jbh I.33): Spośród tych czterech należy pielęgnować życzliwość (maitri) dla wszystkich istot żyjących, gdy je spotkało doznanie szczęścia; współczucie (karuna) — dla nieszczęśliwych, zadowolenie (mudita) z dobrych, tolerancję (upeksa) dla mających zły charakter. U tego, który pielęgnuje je w ten sposób, (…) umysł (citta) oczyszcza się. Budda również odnosi się do tej koncepcji w Mahaparinirwana Sutrze: Wielka Życzliwość i Wielkie Współczucie są Naturą Buddy. Najwyższa Radość i Wielka Równość są Naturą Buddy.

Teoretycznie instrukcja Patańdźalego i komentarz Wjasy wydają się proste, ale prześledźmy przez chwilę faktyczny sposób funkcjonowania umysłu. Gdy widzimy kogoś szczęśliwego, często nie budzi to naszej radości i życzliwości, lecz zwykłą zazdrość i zawiść. Gdy spotkamy kogoś w gorszej od nas sytuacji, zamiast współczucia czujemy ulgę, że nie jesteśmy na jego miejscu. W ten sposób funkcjonuje umysł, który nie został poddany kontroli, i dlatego właśnie jest tak niespokojny. Gdy czytamy powyższe zdania z pewnej perspektywy, łatwo nam orzec, że opisują one zachowanie chorego umysłu. Jednak w realnych sytuacjach, porwani określonymi impulsami czy emocjami, działamy właśnie w ten sposób.

Patańdźali zaleca kultywowanie postawy przyjaźni (w buddyzmie ten termin ma nieco inne konotacje) tylko wobec tych osób, które są szczęśliwe.

Dla wielu osób podejście takie może się wydać okrutne. Jednak Patańdźali, ukazując praktykę, którą trzeba wykonać, nie kieruje się sentymentami i nie odwołuje się do pojęć „dobry” czy „zły”. Praktyki prezentowane w Jogasutrach znajdują się tam wyłącznie ze względu na ich działanie na stan umysłu, a nie ze względu na kategorie takie jak „piękno”, „dobro” etc. Przyjaźń w tym kontekście (w kontekście praktyki, a nie w kontekście społecznym) oznacza przebywanie na tym samym poziomie co druga osoba. Strategia, jaką sugeruje tu Patańdźali, to przebywanie w towarzystwie osób bardziej spokojnych, bardziej harmonijnych, bardziej uważnych, aby nasz umysł mógł absorbować te jakości. Tak pojęta praktyka maitri w niektórych szkołach jogi kulminuje się w koncepcji satsangi. (Sat w sanskrycie oznacza prawdę, sanga — towarzystwo, zgromadzenie). Satsanga jest przebywaniem wśród osób o tym samym, wysokim ideale lub w obecności nauczyciela. Śankara napisał w dziele Bhaja Govinda Stotram (pieśń 9): Satsanga przynosi nieprzywiązanie, z nieprzywiązania przychodzi wolność od złudzeń, która prowadzi do ustanowienia się w Jaźni. Ustanowienie się w Jaźni przynosi uwolnienie duszy. Jeszcze większe znaczenie przypisuje się sandze (wspólnocie) w buddyzmie — jest jednym z tzw. trzech klejnotów.

Wobec osób nieszczęśliwych, cierpiących Patańdźali zaleca rozwijać postawę współczucia. Tak jak napisałem powyżej, przyjaźń (maitri) w tym kontekście to przebywanie (lub dążenie do przebywania) w tym samym stanie co druga osoba. Gdy ktoś rozpacza, nie pomoże mu, gdy usiądziemy obok niego i też zaczniemy płakać. Współczucie nie jest tym samym co litość. Litość zawiera w sobie poczucie wyższości, a współczucie jest całkowicie wolne od wszelkiej pychy i egoizmu. Nie jest ani litością, która zawiera w sobie pewną radość z tego, że sami nie jesteśmy w czyimś położeniu, ani współcierpieniem z kimś. Nie należy współczucia mylić z empatią. Dalajlama powiedział w jednym ze swoich przemówień: Prawdziwe współczucie nie jest reakcją emocjonalną, lecz mocnym zobowiązaniem opartym na zrozumieniu. Dlatego prawdziwie współczujący stosunek do innych nie zmienia się, nawet jeśli zachowują się oni w sposób negatywny. Dlatego też współczucie musi być oparte na dogłębnym zrozumieniu drugiej osoby,
zrozumienie zaś — na procesie doświadczania, a nie na racjonalizacji. Współczucie nie jest związane z pobłażaniem ani przesadną surowością. Współczuciem powinien się kierować nauczyciel, nauczając swojego ucznia. Gdy jego działania wynikają ze współczucia, wtedy są dobre dla ucznia, gdy zaś działanie nauczyciela wynika z innych pobudek, np. pychy — będzie szkodził swojemu uczniowi.

Warto także pamiętać, że współczucie nie jest równoznaczne z chęcią zbawiania innych. Owa chęć pojawia się przecież z subtelnego poczucia własnej wyższości, z subtelnej, ukrytej pychy i egoizmu. Rozwój współczucia jest związany z rozwojem umiejętności obserwacji i widzenia, z rozwojem uważności.

Kolejna instrukcja, którą podaje Patańdźali, to rozwijanie dobrej woli w stosunku do osób cnotliwych, prawych. Gdy pochwali się czyjeś dokonania, czyjąś niezachwianą postawę, zawsze znajdzie się wielu krytyków, którzy zaczną wynajdywać braki chwalonej osoby. Ludzie zazwyczaj nie mogą uwierzyć, że ktoś jest rzeczywiście pełen zalet. Problem polega na tym, że gdy krytykujemy osobę prawą, nasz umysł rozumie to de facto jako krytykę prawości jako takiej. Gdy skrytykowana jest idea prawości, w dużej mierze pozbawiamy się punktu oparcia w naszym rozwoju, a otwieramy furtkę dla rozmaitych gier umysłu. Stąd instrukcja Patańdźalego, który nakazuje okazywać dobrą wolę osobom, które wydają nam się prawe. Ponadto rozwijając mudita — dobrą wolę, radość wobec osób czyniących dobrze, wyzbywamy się zazdrości w stosunku do innych ludzi i ekscytacji w stosunku do własnych osiągnięć. Ekscytację uważa się w tradycji medytacyjnej za przeciwieństwo mudity, ponieważ stan ten świadczy o egoistycznym lgnięciu do przyjemnych doświadczeń i o ciągłym poczuciu nienasycenia.

Mimo że autor Jogasutr nakazuje nam kultywować postawę (współ)radości wobec osób prawych, nie poleca potępiać tych, których postrzegamy jako złych. Nakazuje natomiast obojętność względem nieprawości czy względem osób czyniących źle. Ta, na pierwszy rzut oka dziwna, instrukcja wiąże się z doskonałą znajomością dynamiki funkcjonowania umysłu: gdy potępiasz zło, gdy walczysz ze złem, tak naprawdę czynisz je przedmiotem swojej koncentracji, wzmacniając negatywne oddziaływanie na swój umysł. Fryderyk Nietzsche napisał: Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać o to, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.

Swami Muktananda w swojej książce Dokąd idziesz? Przewodnik podróży duchowej opowiada indyjską historię o świętym i prostytutce, która to historia pośrednio ilustruje zasadność praktyki upekshanam (obojętności wobec nieprawości), a zarazem maitri.

W pewnym mieście w Indiach żył sobie sadhu. Był bardzo szanowany, a wśród jego uczniów znajdowało się wielu królów, artystów, uczonych i innych ważnych ludzi. Sadhu ten bardzo surowo przestrzegał reguł czystości. (…) Mieszkał na pierwszym piętrze swojego domu, a na tym samym piętrze w domu naprzeciwko mieszkała prostytutka. Dzień w dzień prostytutka wykonywała swój zawód (…), a chociaż sadhu przestrzegał celibatu i czystości, miał obsesję na punkcie sąsiadki. (…) Przez cały dzień obserwował prostytutkę, myśląc, jaka jest zła i grzeszna. (…)

Ale kiedy ta prostytutka miała trochę wolnego czasu, patrzyła na sadhu i przepełniała ją skrucha. Myślała: „Jaki on jest czysty i święty. A popatrzcie na mnie, w jakiej podłej jestem kondycji. Niestety! Nie ma dla mnie nadziei”.

Tak minęło wiele lat i pewnego dnia oboje umarli. Sadhu umarł otoczony przez swoich uczniów i wyprawiono mu pogrzeb z wielkimi honorami (…). Prostytutka natomiast umarła w samotności i nikt nie wiedział o jej śmierci, dopóki ciało nie zaczęło cuchnąć. W końcu przybyli urzędnicy miejscy i rozsypali w jej mieszkaniu DDT. Później wytaszczyli ciało i pogrzebali je bez żadnych ceremonii.

Dusze sadhu i prostytutki udały się na tamten świat, do biura paszportowego dharmy — prawości. Zbadano ich kartoteki i oboje dostali karteczki ze wskazaniem, dokąd mają się udać. Na karteczce prostytutki napisane było „niebo”, a na karteczce sadhu „piekło”. Sadhu był okropnie zdenerwowany: „Czy to jest sprawiedliwość? — krzyczał. — Posyłacie wstrętną prostytutkę do nieba, a czystego człowieka, takiego jak ja, do piekła! Jak zamierzacie to wytłumaczyć?”.

Urzędnik paszportowy (…) wyciągnął akta z kartoteki i pokazał je sadhu. „To prawda, że utrzymywałeś ciało w wielkiej czystości, że wykonywałeś wiele obrządków i praktyk religijnych. Dlatego kiedy umarłeś, twoje ciało zostało potraktowane z najwyższym szacunkiem i pogrzebane z wielkimi honorami. Ale oto jest sprawozdanie z tego, o czym myślałeś. Dzień po dniu nie przestawałeś myśleć [o prostytutce]: »Co za wstrętna kreatura. Jest taka zepsuta. Popatrzcie na tych wszystkich mężczyzn, którzy ją odwiedzają«”. Następnie wyciągnął akta prostytutki. „Oto, o czym ona myślała. Codziennie mówiła sobie: »O sadhu, jesteś taki czysty i wzniosły. O święty sadhu, ratuj mnie. Zbaw mnie«. Oczywiście jej ciało spełniało nieczyste uczynki i w rezultacie zostało potraktowane bez szacunku i pogrzebane tak, jak grzebie się nędzarzy. Ale ponieważ jej myśli były wzniosłe i czyste, została posłana do nieba, a ty, ponieważ myślałeś o grzechu i zepsuciu, musisz iść do piekła”.

Upeksa jest ciekawym terminem — nie oznacza ani apatii, ani antagonizmu, ani ucieczki. Jest to po prostu obojętność bez żadnego nastawienia, żadnego osądu.

* * *

Patańdźali sugeruje również inne sposoby oczyszczenia świadomości:
* poprzez wydychanie i wstrzymanie oddechu po wydechu (JS I.34);
* dzięki kontemplowaniu przedmiotu, który pomaga utrzymać stabilność umysłu (JS I.35);
* dzięki doświadczeniu wolnemu od trosk i świetlistemu (JS I.36);
* dzięki skupieniu umysłu na osobach wolnych od pragnień (JS I.37);
* poprzez odtwarzanie doświadczeń snu z marzeniami sennymi lub snu głębokiego podczas stanu czuwania (JS I.38);
* poprzez kontemplację dowolnie wybranego przedmiotu prowadzącego do równowagi świadomości (JS I.39).”

Fragment pochodzi z książki „Psychologia jogi…”, której autorem jest Maciej Wielobób.

inne

Co daje (mi) medytacja?

21 sierpnia 2017

„To dobre pytanie. Wielu guru od medytacji twierdzi, że jeżeli podchodzisz do praktyki medytacyjnej z wielkimi oczekiwaniami niesamowitych rezultatów, to już na starcie znajdujesz się na straconej pozycji. Medytacja jest procesem, w którym łatwo określić i dostrzec jego początek, natomiast koniec jest niedostrzegalny. Ten proces po prostu nigdy się nie kończy.

Moja przygoda z medytacją zaczęła się jakieś trzy lata temu. Był to ostatni rok studiów fizjoterapii, kiedy to intensywnie pochłaniałem różnego rodzaju lektury z wszelakich dziedzin, w tym te z dziedziny duchowości.

Dzisiaj, chcąc odpowiedzieć na pytanie: „Co dała mi medytacja?”, mogę powiedzieć tak: „Medytacja dała mi niesamowicie wiele. Przede wszystkim wyostrzyła mój zmysł skupienia uwagi na konkretnym aspekcie otaczającej mnie rzeczywistości. Sprawiła, że silniej panuję nad własnymi emocjami w trudnych sytuacjach oraz lepiej radzę sobie z pojawiającą się czasami presją. Po tych latach praktyki odnoszę także wrażenie, że wpłynęła ona na poprawienie moich umiejętności nie tyle kreowania, ile rozpoznawania tworzenia się procesów związanych z kreatywnością i pomysłowością”. Dzisiaj więc mogę już z czystym sumieniem powiedzieć, że facet z TED Talks mówił o medytacji całkiem do rzeczy, a jego badania mają odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Weź pod uwagę to, że moje wnioski nie są bezpodstawne. Mam bowiem świadomość tego, jaką postawę reprezentowałem przed rozpoczęciem praktyki medytacyjnej. Wiem, jakim człowiekiem byłem wtedy, jakie były moje słabe strony i z czym zmagałem się na co dzień.

Na początku postanowiłem, że będę to robił z nastawieniem, do jakiego namawiają liczni mistrzowie praktyki, czyli: nie będę oczekiwał żadnych efektów — a przynajmniej bardzo się starałem, aby tak było.

Zaczynałem od bardzo krótkich czasów medytacji. Początkowo było to 5 min. Moim głównym celem na starcie było to, aby wypracować sobie nawyk siedzenia w ciszy. Wiedziałem, że kiedy już stworzę nawyk choćby kilkuminutowej medytacji, to manipulacja czasem jej trwania w późniejszym okresie będzie rzeczą łatwą do zmiany.

I rzeczywiście tak było. Mimo wszystko początki były trudne: a to pozycja była niewygodna, a to głowę zalewało tysiąc różnych myśli. Nie zważałem jednak na tego typu rzeczy. Miałem bowiem świadomość, jak wygląda proces kształtowania nawyku. Posiadam mentalność sportowca i wiedziałem, że z medytacją będzie podobnie jak
z wyrabianiem nawyku uprawiania aktywności fizycznej.

Na początku jest zwykle trudno. Po pierwszych treningach boli całe ciało, co jest wynikiem mikrourazów mięśniowych będących efektem treningu fizycznego. To sygnał, że mięśnie się budzą. Z czasem jednak ciało adaptuje się do bodźca, który mu serwujesz w postaci treningu fizycznego na siłowni lub treningu biegowego. Wynikiem tej adaptacji jest znaczne zmniejszenie natężenia uczucia bólu po każdym kolejnym treningu. W procesie treningowym i ogólnie w procesie kształtowania nawyków może także nastąpić zwiększenie psychicznej tolerancji na ból, w wyniku czego w miarę upływu czasu jesteś w stanie zaakceptować pewną dawkę bólu podczas treningu, mając jednocześnie świadomość, że ból, który odczuwasz, to wynik mocniejszego niż zwykle bodźca treningowego, jaki właśnie otrzymało Twoje ciało. To z kolei jest dla Ciebie informacją, że zaserwowałeś swoim mięśniom coś zupełnie nowego, dzięki czemu istnieje spora szansa na progres.

Tak to funkcjonuje w sporcie. Podobnie dzieje się także w innych sferach życiowych niekoniecznie związanych ze sportem.

Tak też było w przypadku mojej adaptacji do procesu medytacyjnego. Po krótkim okresie praktyki (kilka dni) 5 min medytacji nie stanowiło już dla mnie (i mojego ciała) żadnego problemu, a czas mijał mi niesamowicie szybko. Tak jak przewidywałem, ta adaptacja mojego ciała i umysłu w sposób niemal naturalny wymogła na mnie podniesienie sobie poprzeczki poprzez wydłużenie czasu praktyki.

W historii swojej dotychczasowej praktyki medytacyjnej miewałem okresy, w których medytowałem po 15, 30, 45, a nawet 60 min podczas jednej sesji. Dziś moja praktyka wygląda tak, że robię to dwa razy dziennie. Pierwszą sesję odbywam bardzo wcześnie rano i trwa ona dokładnie tyle, ile zabiera mi przebiegnięcie 5 km. Pewnie się teraz zastanawiasz: Pięć kilometrów? O czym on w ogóle mówi? To prawda. Właśnie tyle trwa moja poranna sesja medytacyjna, którą łączę z bieganiem. Drugą sesję przeprowadzam przed snem i trwa ona dokładnie 15 min. Ta sesja jest przeprowadzana w pozycji kwiatu lotosu z wykorzystaniem maty, na której siedzę podczas mojej praktyki.”

Fragment pochodzi z książki „Medytuj, jedz i biegaj” Adriana Gostomskiego.

inne

To, co jesz, ma znaczenie

9 sierpnia 2017

„To, co jesz, naprawdę ma znaczenie.

Pewnie słyszałeś już przysłowie, które mówi: „Jesteś tym, co jesz”. Przypomniało mi się przy tej okazji pewne zdjęcie, które zauważyłem swego czasu w internecie. Właściwie były to dwa zdjęcia. Na jednym z nich był mężczyzna, który siedział na ławce ubrany w żółtą bluzę z kapturem i szarobrązowe spodnie dresowe. Mężczyzna ten miał sporą otyłość. Mógł ważyć jakieś 145 kg przy wzroście ok. 185 cm. Obok zdjęcia tego mężczyzny było przedstawione inne zdjęcie, w zamyśle autora kolażu mające stanowić kontrast w danym kontekście. Był to zimny lód gałkowy. Gałka była koloru żółtego, a wafel, do jakiego była włożona gałka, miał kolor podobny do koloru spodni dresowych mężczyzny, który widniał na zdjęciu obok. Pod obiema fotografiami widniał napis wielkimi drukowanymi literami. JESTEŚ TYM, CO JESZ. Efektem spoglądania na te fotografie w pierwszej kolejności jest wybuch śmiechu u osoby, która na nie patrzy. W tym samym momencie w głowie widza powstaje także refleksja, że podpis, który widnieje pod tymi fotografiami, jest w istocie prawdą.

Oczywiście nie chodzi o to, aby traktować powyższe przysłowie zbyt dosłownie. Nie zamienisz się bowiem w lody w wyniku tego, że lody spożywasz (chyba się nie zamienisz). W tym przysłowiu chodzi o to, że właściwości produktów, które spożywasz, mają wpływ na to, jak wygląda Twoja sylwetka. Ma bowiem znaczenie, czy na obiad zjesz frytki i hamburgera ze słynnej restauracji na M, czy może przyrządzony samodzielnie w domu posiłek, w którym znajdują się świadomie wybrane przez Ciebie wartościowe produkty spożywcze.

Niektóre osoby z nadwagą lub otyłością twierdzą, że otyłość mają w genach. Mówią, że mają tendencję do tycia i tym podobne rzeczy. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, to nie wierzę w ani jedno takie usprawiedliwienie. Nie chcę przez to powiedzieć, że neguję tendencje genetyczne. Nie. Chcę przez to powiedzieć, że człowiek nie jest w stanie zmienić czegoś, na co nie ma wpływu. Nie ma on bowiem wpływu na to, jakie geny otrzymał od swoich rodziców.

Dlaczego więc taki człowiek skupia się na rzeczach, których nie jest w stanie zmienić?

Taka wewnętrzna postawa osoby mającej problemy z nadwagą lub otyłością powoduje, że robi ona z siebie ofiarę, której taki już los, aby nadwagę lub otyłość posiadać. Bo takie właśnie geny otrzymała i nie jest w stanie zmienić tego stanu rzeczy.

To czysty absurd. Internet obecnie pęka w szwach od osób, które chwalą się publicznie metamorfozą w obrębie swojej fizyczności. Chwalą się tym, ponieważ rzeczywiście jest czym się chwalić, kiedy osoba, która ważyła 130 kg, schodzi nagle do wagi 90 kg.

Jak myślisz, dlaczego taka osoba osiągnęła sukces?

Ponieważ na pewnym etapie postanowiła zrezygnować ze stawiania siebie w roli ofiary.

Osoba ta postanowiła nie zrzucać już więcej winy na genetykę czy tendencję do przybierania na wadze. Przestała skupiać swoją uwagę na tym, na co nie ma żadnego wpływu. Zaczęła natomiast używać swojego boskiego narzędzia, jakim jest uwaga, do skupiania się na rzeczach, które jest w stanie zmienić. Zaczęła skupiać się na rzeczach, nad którymi ma kontrolę. Jak wszyscy wiemy, to, na czym skupiamy naszą uwagę, rośnie. Każdy z nas ma bowiem wpływ na to, ile razy w tygodniu pojawi się na siłowni. Każdy z nas ma wpływ na to, ile razy w tygodniu pójdzie pobiegać. I wreszcie każdy z nas ma wpływ na to, co będzie jadł podczas całego dnia, tygodnia, roku, a nawet kilku najbliższych lat. Wszystkie te rzeczy znajdują się pod naszą kontrolą i to od nas zależy, co wybierzemy.”

Fragment pochodzi z książki „Medytuj, jedz i biegaj” Adriana Gostomskiego.

relacje i związki, rozwój osobisty i osiąganie celów

Czy jestem wystarczająco dobry?

17 lipca 2017

Czy jestem wystarczająco dobry, aby zasługiwać na uznanie i szacunek innych osób?

Czasami niektórzy z nas czują się „mniejsi”, „słabsi”, „mniej wartościowi”, przebywając w towarzystwie innych osób. Dotyczy to najczęściej relacji z naszymi bliskimi, znajomymi, rodziną czy też współpracownikami. Na uznanie i szacunek nie zasługuje się — to się nosi w sobie, to się czuje. Jeśli z jakichś powodów odczuwasz wewnętrzne ograniczenia, blokady przed otwarciem się i w pełni wyrażaniem siebie, to pomoże Ci w tym krótki trening asertywności.

Na początek krótko wyjaśnię, czym jest asertywność. Asertywność to nie tylko umiejętność mówienia słowa „nie”, bo co to za komunikat dla drugiej osoby? Żaden — ona spróbuje jeszcze raz i będzie próbowała nadal, aby narzucać Ci swoje poglądy, a często nawet siebie, albo będzie terroryzowała Cię swoim negatywizmem. Nie ma tutaj znaczenia, czy będzie to dotyczyło Twojego życia prywatnego, czy zawodowego — bycie asertywnym pomaga w każdym aspekcie.

Być asertywnym to szanować siebie i swoje prawa, a także prawa i uczucia drugiego człowieka.

ĆWICZENIE

Jeśli czujesz się zakłopotany lub coś Ci się nie podoba, to śmiało stań przed drugą osobą i odwołaj się do swoich uczuć, mówiąc: „CZUJĘ zakłopotanie/dyskomfort/smutek itp., KIEDY tak mówisz/zachowujesz się w taki sposób, WIĘC PROSZĘ, nie rób tego więcej/WIĘC OCZEKUJĘ, że to się więcej nie powtórzy”.

Odwoływanie się do uczuć ma potężny przekaz, w przeciwieństwie do ataku na drugą osobę i zarzucania jej bycia złym i nieodpowiedzialnym człowiekiem. Wtedy od razu spotkasz się z odmową, bo oczywiste jest, że taka osoba zacznie się bronić i udowadniać, że to Ty się mylisz, że to Ty nie masz racji. A nie o to przecież chodzi, prawda?

Czy jestem wystarczająco dobry, aby poradzić sobie z samotnością?

Kiedy świadomie i otwarcie zaakcentujesz siebie, swoją odrębność, to, jaki jesteś naprawdę i czego chcesz od życia, może się zdarzyć, że pewne osoby, którymi do tej pory się otaczałeś, na które liczyłeś, które pokochałeś — odejdą od Ciebie (doświadczyłam tego sama). Wówczas zacznie się w Twoim życiu nowy etap i nie będzie to chwilowe, ale permanentne, będzie postępowało przez całe Twoje życie.

Nie bój się tego, nie uciekaj we wcześniejsze iluzje i wyobrażenia, bo jeszcze bardziej się zaplączesz i jeszcze bardziej będziesz się czuł wewnętrznie zamknięty oraz ściśnięty.

Pamiętaj!

Samotność to odkrywanie samego siebie. Osamotnienie to tęsknota za innymi, dopominanie się o innych, uzależnienie od innych. Stąd ktoś inny ma nad tobą władzę, a ty masz władzę nad kimś innym. Osamotnienie jest słabością. Samotność jest siłą.
— OSHO

Czy jestem wystarczająco dobry, aby wybaczyć?

Tutaj kluczowe jest, aby zachować ZROZUMIENIE dla innych. Nie wymagaj tego samego od drugiej osoby (przyjaciela, znajomego, współmałżonka, dziecka, kogoś bliskiego), bo mogłoby to być postrzegane jako presja.

Wybaczenie nie ma nic wspólnego z usprawiedliwianiem się, bo Ty nikogo ani niczego nie usprawiedliwiasz. Ty przede wszystkim uwalniasz siebie od bólu, żalu i wewnętrznego cierpienia.

Pamiętaj! Zacznij najpierw od siebie, ponieważ nigdy nikomu nie wybaczysz, dopóki nie wybaczysz najpierw sobie.

Wszelkie krzywdy, których doświadczyłeś, wszelkie cierpienia i urazy siedzą głęboko w Tobie — Twoje ciało sygnalizuje Ci to każdego dnia poprzez wszelkie dolegliwości, a życie często przyciąga do Ciebie sytuacje i ludzi, których chciałbyś uniknąć.

ĆWICZENIE

Powiedz sobie: „Wybaczam sobie wszystko i akceptuję siebie w pełni”. Zwróć uwagę na to, co czujesz, wypowiadając te słowa. Co się z Tobą dzieje? Odczuwasz opór? Zaczęło Cię coś boleć, dusić? Jeśli tak, to już wiesz, od czego należy zacząć swoją pracę. Jeśli będziesz miał z tym problemy, to poproś o profesjonalną pomoc i wsparcie.

Czy jestem wystarczająco dobry, aby osiągnąć to, czego pragnę?

W Twoim życiu nic się nie zmieni, dopóki nie nauczysz się dziękować za to, co już masz. Nie zmieni się też nic u Ciebie, dopóki będziesz dalej myślał tak, jak myślisz teraz, kierował się tym, co mówią Ci inni, a nie tym, co podpowiada Ci Twój wewnętrzny głos.

Pamiętaj! Najważniejsze rzeczy w życiu, takie jak miłość, wiara, nadzieja, przyjaźń, radość, nic nas nie kosztują, a często ich nie dostrzegamy, nie doceniamy i nie potrafimy się nimi cieszyć. Podziękuj za to wszystko i doceń to.

Dawno temu Vilfredo Pareto, włoski ekonomista i socjolog, stworzył regułę 20/80 mówiącą o tym, że 20% rzeczy zabiera 80% naszego czasu. Co to oznacza dla Ciebie? Abyś zaczął zwracać uwagę na to, jakimi sprawami najczęściej się zajmujesz, ile to zabiera Twojego czasu i jakie efekty przy tym osiągasz. Zrób sobie listę zjadaczy czasu, na jakich tracisz najwięcej energii, i po prostu ich unikaj.

Czy jestem wystarczająco dobry?

Tak, JESTEŚ i nie pozwól, aby ktoś narzucał Ci swój tok myślenia, blokował Cię, powstrzymywał swoimi opiniami i często krzywdzącymi komentarzami. Nie myl też braku doświadczenia oraz zdobytych kompetencji z tym, że nie jesteś w czymś dobry. Na chwilę obecną wiesz tyle, ile miałeś wiedzieć, i zrobiłeś tyle, ile mogłeś zrobić.

Martwienie się tym, na co nie masz wpływu, tym, co przeminęło lub jeszcze się nie wydarzyło, mija się z celem i jest pozbawione sensu. Jeśli w danej sytuacji nie radzisz sobie z czymś, to stanowi dla Ciebie konkretny komunikat i na tym warto skupić swoją uwagę, więc i energię.

Pamiętaj!
Nic nie dzieje się tobie, tylko dla ciebie.
— BYRON KATIE”

Fragment pochodzi z książki „Bliskie rozmowy” Aleksandry Jagodzińskiej.