Browsing Category

rozwój osobisty i osiąganie celów

rozwój osobisty i osiąganie celów

Wiktor

5 października 2017

„MARZEC 2016

Wiktor stał wpatrzony w białą, suchościeralną tablicę wiszącą na ścianie jego gabinetu. Zastanawiał się, czy wystarczająco dobrze rozumie zawiłości świata rozwoju osobistego oraz różnice między klasycznymi formami pracy z ludźmi a bardziej popularnym i rewelacyjnie ogranym marketingowo odłamem inspirujących, motywujących, a nierzadko wręcz ezoterycznych wydarzeń realizowanych przez ludzi nazywających się coachami.

Po lewej stronie, pod hasłem: „KLASYKA”, zapisał:

  • Szkolenia dla małych grup (10 — 20 osób). Duża interakcja z prowadzącym, możliwość dyskusji, odniesienia się do treści szkolenia, możliwość przećwiczenia technik pod okiem prowadzącego.
  • Coaching — praca 1:1, brak doradzania coacha, klient decyduje, klient jest kompetentny, partnerstwo.
  • Instruktaż — praca najczęściej 1:1, instruktor uczy, mówi, jak wykonać, ocenia postępy, daje feedback.
  • Mentoring — praca 1:1, mentor „większy, mądrzejszy”, mentee (klient) ma już doświadczenia, ale mniejsze niż mentor, czerpie z doświadczenia mentora, mentor dużo pyta, rzadko podpowiada, stawia wymagania klientowi.
  • Doradztwo — coś między instruktażem a mentoringiem.
  • Wykłady (jak na studiach) — kontakt wykładowca vs. publika, większe grupy, mała interakcja, wykładowca mówi, uczestnicy słuchają, nie mają możliwości odniesienia się do treści na bieżąco.

Po prawej stronie, pod hasłem „ROZWÓJ/MOTYWACJA”, znalazły się:

  • Szkolenia/wykłady motywacyjne — wykłady dla dużej publiki, które mają coś uzmysłowić, sprowokować, przekazać jakąś wiedzę lub technikę; interakcja w jedną stronę: od prowadzącego do publiczności; nie można zakwestionować tego, co mówi prowadzący, nawet jeśli się nie zgadzam.
  • Oszołomy — Julian od policzkowania, kołcz Karol (ten od ruchania groupies), inni.
  • Eventy motywacyjne branży MLM, których celem jest pobudzenie motywacji do integracji z firmą i produktem i osiągania sukcesów.
  • Konferencje rozwojowe — cel jawny: zainspirowanie słuchaczy, cel ukryty: platform selling; diabelnie skuteczne.
  • Społeczność — zgromadzeni wokół swoich rozwojowych guru ludzie (Facebook, ale też real), wyznawcy, z symptomami sekty; guru — idol bez skazy, wyznawcy — bezkrytyczni, zakochani.

Tak, z grubsza, wyglądał podział, który Wiktor opracował sobie na potrzeby zrozumienia rozwojowego i pseudorozwojowego świata, żeby móc skutecznie w nim zamieszać. Fascynowało go to, że ludzie wciąż potrzebowali obietnic lepszego życia, jakie otrzymywali od swoich rozwojowych guru, i gotowi byli za to płacić absurdalnie wysokie ceny. Obejrzał wystarczająco dużo materiałów wideo, które wynalazł dla niego w sieci Tadzik, żeby nabrać przekonania, że to, co tam oferują, to granie na emocjach, które niewielu uczestników do czegokolwiek doprowadzi. Tak, wierzył, że część z tych osób dokonuje realnych zmian w życiu i działa pod wpływem tego typu wykładów czy szkoleń. On sam nieraz podejmował decyzje pod wpływem emocji. Najważniejsza, jak dotąd, decyzja w jego życiu, dojrzewałaby jeszcze pewnie bardzo długo, gdyby nie to, że jednego dnia Klaudia, jego silna partnerka, oznajmiła mu, że właśnie przespała się ze swoim wieloletnim przyjacielem. Na pytanie, czemu to zrobiła, odpowiedziała: „Bo chciałam”. Do dziś pamiętał, jak wzbierała w nim złość, czuł ją niemalże każdą komórką skóry. Od dłuższego czasu oboje wiedzieli, że nie są sobie przeznaczeni, ale żadne z nich nie potrafiło zakończyć tej relacji. Potrzebna była złość, emocja o potężnym ładunku energetycznym, żeby coś zmienić. Tak, Wiktor wiedział, że wiele decyzji podejmuje się w emocjach.

A ci ludzie, którzy wypełniali wielkie sale mówców motywacyjnych nazywających się coachami, tego właśnie potrzebowali. Jeśli tak jak on wtedy, trwali w stagnacji przez dłuższy czas, to przychodzili na konferencję motywacyjną właśnie po to, żeby dostać solidnego kopniaka w tyłek i wreszcie coś zmienić. I pewnie nieliczni to robili.

Był jednak pewien, że znakomita większość przychodziła tam głównie po emocje. Tak jak się chodzi do kina na dobrą sensację albo jak skacze się na bungee czy ze spadochronem. Skondensowany wystrzał adrenaliny powodował, że wracała chęć do życia. Dla większości z nich to było bardzo wygodne. Bezpieczne i spokojne życie, które wiedli u boku swoich partnerek lub partnerów, ze swoimi rodzinami, w swoich pracach, po pewnym czasie stawało się po prostu nudne. Nie mieli jednak odwagi albo determinacji, by cokolwiek zmienić, więc przychodzili na szkolenia po emocje będące, na poziomie neuronalnym, substytutem życia pełnego przygód. Przeżywali swoiste katharsis, a po szkoleniu, złapani przez filmowców, którzy sprawnie rejestrowali każde wydarzenie, by potem zmontować najlepsze ujęcia w dynamiczny film, opowiadali, że atmosfera była fantastyczna, prowadzący genialny, a oni są zadowoleni. Że z każdego szkolenia można coś wynieść i oni dzisiaj wychodzą z przesłaniem, że trzeba cisnąć. Albo że teraz już wiedzą, że ograniczenia są tylko w ich głowach, bo złamali jakąś deskę jednym ciosem dłoni albo przeszli boso po rozżarzonych węglach. Nie miało najmniejszego znaczenia, że wiele osób się poparzyło i że za to przesłanie zapłacili po kilka tysięcy albo w najlepszym razie kilkaset złotych. Przecież nie wydali tych pieniędzy na głupoty, tylko na szkolenie. To było konkretne uzasadnienie, to wystarczało.

Patrząc na tablicę, Wiktor rozumiał coraz więcej.

Do niedawna był pewny, gdzie przebiega granica między prawdziwym, pełnym ciężkiej pracy bez światła jupiterów rozwojem a efektownym pompowaniem emocjonalnej bańki przez rozmaitych krzykaczy, i czuł się panem sytuacji. Do niedawna wiedział, że może solidnie mieszać w rozwojowym świecie i mącić przekaz docierający do ponad pięćdziesięciu tysięcy sympatyków „Rozboju osobistego” w taki sposób, żeby większość z nich nie zauważała tych granic i nie rozumiała różnic.

Tak było do niedawna.

Teraz jednak jedna rzecz go niepokoiła.

Artykuł Marty Millani, zamieszczony kilka tygodni temu na jej blogu, w którym przyjęła strategię wykorzystania siły przeciwnika, spowodował, że liczba komentarzy pod postami dotyczącymi prawdziwego coachingu znacznie się zmniejszyła. Ludzie wprawdzie nadal wylewali pomyje na pseudocoachów, ale ilekroć pojawiały się wpisy dotyczące Marty, jakoś łagodnieli albo wcale nie zabierali głosu.

A przecież tylko po to powstał ten profil, żeby stopniowo sączyć jad w jej życie.

Wiktor wiedział, że musi zacząć działać w bardziej wyrafinowany sposób, ale na razie nie bardzo wiedział jak. Publika mu się wyrobiła, a do profilu dołączali ludzie związani z coachingiem, którzy podejmowali próby wyjaśniania różnic między coachingiem a środowiskiem mówców motywacyjnych i porządkowania całego bałaganu, który starał się wywołać. Od publikacji artykułu przez Martę przeznaczał dwukrotnie więcej czasu na aktywność na facebookowym profilu, a wtorkowe i piątkowe Loże Ekspertów w telewizji GO! poświęcone były wyłącznie tematyce rozwoju osobistego. Spał po cztery godziny na dobę, przewracając się w łóżku i wymyślając coraz to nowe sposoby na zniszczenie Marty, z których to sposobów większości i tak rano nie pamiętał. Zaniedbał restrykcyjną dietę, przegryzał zwykle na szybko sztuczne, ledwie ciepłe jedzenie kupowane na wynos, co błyskawicznie odbiło się na jego wadze: schudł pięć kilogramów w niespełna miesiąc. Był w defensywie i zaczynał panikować. Od dawna się tak nie czuł. Dotąd był panem sytuacji i to on rozdawał karty. Teraz zaczynał się bronić, a na to nie był przygotowany. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to robić to samo co do tej pory, ale robić tego więcej, częściej i bardziej perfidnie. Zwiększając ilość działań, rekompensował sobie drastyczny spadek ich jakości i skuteczności. Gdzieś pod skórą czuł, że nie o to chodzi, ale działał w tak silnym napięciu emocjonalnym, że nie był w stanie dokonać intelektualnej analizy tego, co robi, a nie zamierzał słuchać tego idioty, Tadzika, który czasem nieśmiało mu sugerował, że statystyki klikalności tych postów, na których zależało mu najbardziej, lecą w dół.

W dół leciały zresztą nie tylko statystyki klikalności.

W związku ze zdominowaniem programu Loża Ekspertów przez jeden temat spadała też oglądalność telewizji. Widzowie chcieli dostawać porady dotyczące domowych sposobów na usunięcie plam z dywanów albo łatwych tricków pozwalających zmienić balkon w ogród botaniczny, a nie patrzeć na debaty, w których mówiono nie wiadomo o czym. Statystyczny sympatyk telewizji GO!, do którego targetowany był program, miał ponad pięćdziesiąt lat, maksymalnie średnie wykształcenie, dużo czasu (rencista lub emeryt) i w sześćdziesięciu procentach był kobietą starającą się dbać o dom, a w czterdziestu mężczyzną, który lubił majsterkować czy wędkować. Ktoś taki mógł z zaciekawieniem obejrzeć jeden, no może dwa programy o jakichś dziwnych ludziach, którzy nie wiedzieć czemu zarabiają pieniądze na nie wiadomo czym, ale nie będzie się pasjonował różnicami między dyrektywnym a niedyrektywnym coachingiem.

— Panie prezesie, rada za piętnaście minut — poinformowała cichym głosem asystentka, która bezszelestnie wśliznęła się do gabinetu. Mogła to robić zawsze, o ile nie dostała wyraźnego zakazu.

Wiktor stał niewzruszony, wpatrując się w tablicę.

— Panie prezesie…

Odwrócił głowę w jej kierunku i spojrzał na nią wzrokiem bazyliszka. Asystentka zniknęła tak cicho, jak się pojawiła. Wiktor podszedł do komputera, by ze zniecierpliwieniem i brakiem jakiejkolwiek chęci przejrzeć pobieżnie dokumenty i dane, z których musiał się spowiadać podczas każdego posiedzenia rady nadzorczej. Nienawidził, kiedy ktokolwiek odrywał go od tego, co aktualnie było jego pasją.

***

Piętnaście minut później Wiktor przekraczał próg niewielkiej sali konferencyjnej zaaranżowanej w sposób praktyczny, co oznaczało zupełny brak smaku. Ciemnoszara wykładzina, białe ściany, duże, białe biurko stojące na środku, z otworami mieszczącymi gniazdka elektryczne oraz okablowanie do sieci internetowej, kilka beżowych foteli obitych sztuczną skórą i projektor podwieszony pod kasetonowym sufitem. Członkowie rady nadzorczej telewizji GO! czekali na niego, popijając kawę z kubków ozdobionych logotypem stacji. Dwaj, młodsi od niego, mieli na sobie modne ostatnio ciemnoniebieskie garnitury, białe koszule i wąskie, ciemne krawaty. Agata, jedyna kobieta w tej sali, nosiła spodnie, również ciemnoniebieskie i białą opiętą bluzkę, której guziki ledwie utrzymywały w ryzach obfity biust. Ona również była młodsza od Wiktora.

— Dzień dobry, panie Wiktorze, miło, że pan do nas dołączył — powitał go Dawid, przewodniczący rady nadzorczej, wyszczerzając zęby w sztucznym uśmiechu.

Wiktor zignorował powitanie tego gówniarza i usiadł, jak zwykle, u szczytu stołu, położył przed sobą komputer i kilka dokumentów.

— Dzień dobry państwu — odezwał się w końcu, segregując dokumenty z udawaną atencją. — W związku z ostatnio zaobserwowanymi trendami na rynku proponuję od razu przejść do rzeczy.

— Świetnie się składa — wtrąciła Agata. — Pan jak zwykle przygotowany. My też.

Po tych słowach Wiktor nieco się spiął, bo Agata rzadko zabierała głos, a już na pewno nie na początku spotkania. W jego opinii była atrakcyjna, a więc głupia, dlatego zignorował ten sygnał i wrócił na dobrze znane terytorium, czyli do tłumaczenia się z cyferek. Nie przewidywał problemów. Posiedzenia rady nadzorczej trwały zwykle niecałą godzinę, Wiktor raportował, tamci słuchali, ale i tak niewiele do nich docierało. Ważne było, że słupki idą w górę. W ten sposób najłatwiej uśpić ludzką czujność — daj ludziom trochę pieniędzy, a przestaną zadawać pytania. Tym razem słupki nieco opadły, ale przecież nie takie sytuacje już w życiu ogrywał.

— Od miesiąca obserwujemy niewielki trend spadkowy, jeśli chodzi o oglądalność w prime time. Spowodowane jest to głównie agresywnymi działaniami konkurencji, która skopiowała, niemalże jeden do jednego, nasz format Loża Ekspertów i zaczyna zabierać nam rynek. Podjąłem zdecydowane działania naprawcze i obecnie testujemy zupełnie nową tematykę programu, skierowaną do nieco innej grupy odbiorców. Na efekty trzeba będzie jednak jeszcze trochę poczekać.

Wiktor popatrzył po twarzach zebranych, jednak niczego nie udało mu się z nich wyczytać.

— Biorąc pod uwagę to chwilowe wahnięcie, nasza telesprzedaż odnotowała proporcjonalny przyrost liczony zarówno w stosunku do ubiegłego miesiąca, jak i w oknie rok do roku. Podpisaliśmy umowę z kolejnym dystrybutorem, tym razem magicznych odżywek do kwiatów, i to w dużej mierze zbliżyło nas do realizacji zakładanego budżetu. — Ponownie zawiesił głos i próbował odgadnąć cokolwiek z tych ich obojętnych min. Wobec milczenia członków rady kontynuował: — Udało nam się też utrzymać zatrudnienie, co w obecnych czasach i przy rosnącym rynku pracownika jest niemałym wyzwaniem. Dziś, żeby utrzymać ludzi w pracy, nie wystarczy im zapłacić średnią krajową. No, chyba że mówimy o tych Ukrainkach, które sprzątają biuro, one pracują za niższe stawki, he, he. — Zaśmiał się nerwowo, sam nie wiedząc czemu.

— Panie Wiktorze, rzeczywiście zaobserwowaliśmy to, o czym pan mówi, zwłaszcza w kontekście spadku oglądalności, jej przyczyn i pańskich zdecydowanych działań naprawczych — przerwała mu Agata.

Co ta durna pinda może wiedzieć, pomyślał Wiktor.

— Proszę nam powiedzieć, jaki konkretnie format ma konkurencja i jaka to stacja? — Tym razem wtrącił się Dawid.

— Słucham? — Zdziwił się Wiktor.

— Powiedział pan, że spadek oglądalności jest spowodowany…

— Wiem, co powiedziałem, proszę pana — rzucił lodowato Wiktor.

— W takim razie proszę o nieco więcej konkretów. Jak się nazywa ten konkurencyjny program i kto go emituje? — ciągnął konsekwentnie Dawid.

— Proszę pana. Nie wydaje mi się, żeby to był aż tak ważny temat, żeby wnosić go do porządku spotkania. Po to jestem prezesem, żeby operacyjne sprawy załatwiać samodzielnie. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, bo zejdzie nam tutaj cały dzień, a jestem dziś jeszcze potrzebny w studiu.

— My jednak byśmy chcieli, żeby pan wszedł w szczegóły — odezwała się Agata.

Wejść to ja mogę w ciebie, głupia pipo, pomyślał Wiktor.

— Panie Wiktorze, proszę po prostu podać nazwę programu i konkurencyjnej stacji, to wszystko. — Podchwycił Dawid. — My też nie zamierzamy tu spędzać całego dnia, wystarczy nazwa programu i stacji, dobrze? Proszę nie dać się prosić — skwitował sarkastycznie.

Wiktor milczał. Nie spodziewał się jakiegokolwiek oporu, więc chciał im zapchać głowy wyssaną z palca informacją. Wyglądało jednak na to, że ta grupa dzieciaków zamiast kłócić się o foremki i łopatki w piaskownicy, nie wiedzieć czemu postanowiła zająć się biznesem, w który zainwestowali własne pieniądze.

— Panie Wiktorze? — dobijał się Dawid.

— Proszę państwa, mam wrażenie, że tutaj nastąpiła jakaś zmowa. Nie bardzo wiem, o co chodzi, dlaczego nagle zaczynacie państwo tak drobiazgowo rozliczać moją pracę. To pierwszy miesiąc delikatnej zniżki, a państwo rzucacie w moją stronę bezpodstawne oskarżenia, że nad niczym nie panuję. Poświęciłem tej stacji ostatnie dziesięć miesięcy mojego życia, a przez pierwsze trzy pracowałem po siedemnaście godzin na dobę. Zdarzało mi się spać w biurze, wymieniłem większość nieefektywnych pracowników, wynegocjowałem i podpisałem lukratywne kontrakty z producentami całego tego telesprzedażowego badziewia…

— Za co regularnie otrzymywał pan wynagrodzenie — przerwał mu milczący dotąd trzeci członek rady nadzorczej, człowiek o konsystencji masła, wiecznie zapocony Sebastian.

— W wysokości dwóch trzecich stawki przyjętej w branży — zauważył Wiktor.

— Na co zgodził się pan bez negocjacji — odciął się Dawid.

Zapadła cisza. Wiktor stwierdził, że kontratak nie przyniesie zamierzonego skutku, więc postanowił czekać, aż wróg się odkryje i pokaże, w jakim stylu chce walczyć.

— Panie Wiktorze, nie ma żadnego konkurencyjnego programu. Nie istnieje bliźniaczy w stosunku do Loży Ekspertów format. Nikt niczego nie ukradł i dobrze pan o tym wie — zaczął Dawid.

Wiktor milczał. Po raz trzeci w życiu tak wyraźnie czuł wzbierającą w nim wściekłość. Pierwszy raz miał tak z Klaudią, kiedy go zdradziła. Drugi raz z Martą, kiedy wykorzystała jego słabość i to, że jeśli się w coś angażuje, to kompletnie się w tym zatraca. Nie był w stanie kontrolować romansu, który podchwyciły brukowe media, a który rzekomo szkodził agencji. Teraz był trzeci raz. Jeśli ten gówniarz powie jeszcze choć kilka słów, to dostanie w ryj.

— Odnośnie do warunków i początków pańskiego zatrudnienia. Wiemy, że podjął pan to wyzwanie z jednego powodu, a dokładniej: z powodu jednej osoby. Z wielką wyrozumiałością patrzyliśmy na to, jak próbuje pan pogrążyć panią Martę Millani, bo szczerze mówiąc, nic nam do tego. Jeśli dodatkowo wpłynęło to na pańską decyzję o współpracy z nami, to tym lepiej dla nas. Był pan nieoceniony jako prezes telewizji GO! Jednak, panie Wiktorze, od pewnego czasu obserwujemy pańską obsesję na punkcie pani Millani i zagadnień, którym poświęca pan coraz więcej czasu antenowego, wbrew zaleceniom analityków, które otrzymuje pan cyklicznie. Rozwój osobisty nie interesuje naszych widzów i dobrze pan o tym wie. A jeśli chce pan prywatnej wendetty, to proszę bardzo, ale poza naszą ramówką.

Po tych słowach Dawid wziął łyk kawy i rozejrzał się po sali. Popatrzył na koleżankę i kolegę i, po wymianie porozumiewawczych kiwnięć głową, oznajmił:

— Panie Wiktorze, jednogłośną decyzją rady nadzorczej, z dniem dzisiejszym zostaje pan zwolniony z obowiązków pełnienia prezesury w telewizji GO! Protokół został już przez nas podpisany, pozostaje wręczyć panu dokumenty. Oto one. — Przewodniczący pchnął w kierunku Wiktora cienką teczkę.

Wiktor powili sięgnął po dokumenty. Przysunął je do siebie, popatrzył na nie tępo i odezwał się po chwili, metalicznym głosem:

— Jest pan pewien tej decyzji?

— To nasza wspólna decyzja — tłumaczył Dawid. Ubyło mu nieco animuszu.

— Pytam, czy jest pan pewien, że chce mieć we mnie wroga — kontynuował Wiktor z zimną zaciętością.

— Nie rozumiem… — odparł niepewnie Dawid. — Powtarzam, że to nasza wspólna decyzja, kurde, powiedzcie coś — zwrócił się do pozostałych.

— Ja pana pytam, nie ich. — Wiktor świdrował Dawida wzrokiem.

— Tak, to również moja decyzja, jeśli o to pan pyta. Powiedziałem, że jest jednogłośna, a więc też moja. — Odetchnął Dawid.

— Nie jest pan taki głupi, na jakiego wygląda, więc pewnie zauważył pan, że mam niepodzielną uwagę, zresztą przed chwilą pan sam to powiedział. Mówił pan coś o obsesji, zgadza się?

— Nie będę dyskutował w takim stylu — odparł Dawid.

— Panie Kotliński, musi pan zrozumieć, że nie jest pan już bezpieczny. Jestem jak oko Saurona i właśnie skupił pan moją uwagę. Mam więcej przyjaciół w branży niż pan znajomych na Facebooku, a dodatkowo potrafię być cierpliwy, nawet bardzo. Wręcz to uwielbiam. Czy to wszystko? — wysyczał Wiktor.

— Tak, dziękujemy panu — podsumowała Agata machinalnie, jakby kończyła rozmowę rekrutacyjną z kandydatem, o którym wiedziała, że nigdy więcej się nie spotkają.

Wiktor podniósł się z fotela, wziął teczkę z dokumentami, które właśnie otrzymał, i opuścił pomieszczenie, zostawiając wewnątrz komputer i solidnie skonsternowanych członków rady nadzorczej telewizji GO!

***

Zanim opuścił swój gabinet i mury telewizji na zawsze, wymazał suchościeralną tablicę, a potem polecił Tadzikowi zalogować się w panelu administratora profilu „Rozbój osobisty”. Uśmiechnął się na widok zwyżkujących statystyk i kilkoma kliknięciami usunął profil razem z całym jego półrocznym dorobkiem. Tadzik zdążył tylko rozdziawić usta i zanim był w stanie się odezwać, Wiktor zniknął już za obrotowymi drzwiami budynku.

Jak tylko znalazł się na ulicy, wyjął telefon i wybrał numer.

— Cześć, Michał. Dasz radę dostać się do komputera, powiedzmy, spoza waszej firmowej sieci? Chciałbym zapoznać się z historią wyszukiwania w internecie i dokumentami pewnego dżentelmena…”

Fragment pochodzi z książki „Event”, której autorem jest Adam Walerjańczyk.

Jeśli zaintrygowała Cię historia Wiktora i chcesz wiedzieć, jak to wszystko potoczyło się dalej, to dowiedz się tego właśnie dzięki tej książce.

relacje i związki, rozwój osobisty i osiąganie celów

Chociaż spróbuj czasami…

29 września 2017

„Gdy masz POCZUCIE, ŻE UTKNĄŁEŚ W MARTWYM PUNKCIE, że Twoje życie zatrzymało się — a wszyscy się tak czasami czujemy — spróbuj:

Zatrzymać się, nie oceniając…
Słuchać, nie komentując…
Zobaczyć, nie wymyślając…
Poczuć, nie wymagając…

SPRÓBUJ CZASAMI:

Zatrzymać się, nie oceniając.

Zacznij od spaceru, bez telefonu, słuchawek i towarzystwa — na początek daj sobie kilka minut dziennie. Następnie zatrzymaj się i DOCEŃ TO, CO JEST WOKÓŁ CIEBIE, CO JUŻ JEST, CO MASZ JUŻ TERAZ. Oceniając i narzekając, wysyłasz do Wszechświata intencje, które tylko będą podtrzymywać Twój obecny stan.

Słuchać, nie komentując.

Większość ludzi bardzo często przerywa swojemu rozmówcy, nie pozwala dokończyć pierwotnej myśli, bo ci ludzie tak naprawdę myślą, że słuchają, ale NIC NIE SŁYSZĄ. To samo dzieje się z większością rzeczy, wydarzeń, miejsc, osób w naszym życiu. W większości przypadków komentujemy, narzekamy, oceniamy, nie pozwalając sobie na ZATRZYMANIE I WSŁUCHANIE SIĘ: W SIEBIE, W NATURĘ, W TO, CO NAPRAWDĘ GŁĘBOKIE I WAŻNE…

Zobaczyć, nie wymyślając.

Próbowałeś kiedykolwiek stanąć przed lustrem i zobaczyć siebie takim, jakim jesteś naprawdę? Przyjąć siebie jak najlepszego przyjaciela — bez żadnych uprzedzeń, wyrzutów i niechęci? WYMYŚLAJĄC HISTORIE O SOBIE, TAK NAPRAWDĘ UCIEKASZ W ŚWIAT LĘKU, PORÓWNAŃ, ZEWNĘTRZNYCH WYMAGAŃ I OCZEKIWAŃ. Kiedy zestawiasz siebie z kimś lub czymś, tak naprawdę dusisz samego siebie… Powiedz: jak długo jeszcze chcesz tak żyć?

Poczuć, nie wymagając.

Nieważne gdzie będziesz, z kim będziesz, co będziesz robił… Za każdym razem ZATRZYMAJ SIĘ, WSŁUCHAJ SIĘ W SIEBIE, następnie ROZEJRZYJ SIĘ wokół siebie i UCZCIWIE SPYTAJ SAMEGO SIEBIE:

  • Czy to jest to, czego naprawdę pragnę?
  • Czy to, co robię teraz, jest tym, co chcę robić w swoim życiu?
  • Jak to, co robię teraz, przybliża mnie do tego, o czym od dawna marzę?
  • Co zamierzam z tym zrobić, nie czyniąc niczego na siłę ani wbrew sobie?

W ten sposób wchodzisz w PRZESTRZEŃ SERCA.

Dziewiętnastowieczny poeta Gerard M. Hopkins nazwał tę osobistą przestrzeń WEWNĘTRZNYM KRAJOBRAZEM. Pozwól w tym momencie, aby energia życiowa przebudziła drzemiący w Twoim wnętrzu potencjał i wiarę…

POZWÓL…

Pozwól, by Twoje spojrzenie dostroiło się do melodii i harmonii Wszechświata, bo…

  • TO NIE TWOJE RZECZY, SAMOCHODY, DOMY CZYNIĄ CIĘ BOGATYM.
  • To nie towarzystwo innych osób sprawia, że nie jesteś sam.
  • TO NIE LICZBA PARTNERÓW/PARTNEREK, SEKS, ZWIĄZEK Z KIMŚ DAJĄ CI MIŁOŚĆ I BEZPIECZEŃSTWO.
  • To nie bycie szefem, menedżerem, przedsiębiorcą, liderem, nauczycielem sprawia, że czujesz się ważny, doceniony, wyjątkowy.
  • TO NIE TĘDY DROGA, TO NIE DZIAŁA W TEN SPOSÓB, BO…

…to nie Twoje oczy czynią świat pięknym, a sposób, w jaki patrzysz na niego.
Więc miej piękne spojrzenie…”
Fragment pochodzi z książki „Bliskie rozmowy” Aleksandry Jagodzińskiej.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Bądź odważny jak Nick Vujicic!

27 września 2017

„Wyobraź sobie, że znajdujesz się na zatłoczonej ulicy ogromnego miasta. Powiedzmy, że jesteś w Nowym Jorku. Widzisz tam setki, tysiące ludzi różnej narodowości, koloru skóry oraz wyznania wiary. Większość z nich stanowi grupę tzw. pełnosprawnych. Mimo tego każda z tych osób ma prawdopodobnie jakieś kompleksy natury psychologicznej. W niektórych przypadkach mogą wydawać się one bardzo błahe, w innych poważniejsze. Wyobraź sobie następnie, że pośród tych ludzi dostrzegasz Nicka, który układa usta w swój charakterystyczny sympatyczny i szczery uśmiech. A teraz powiedz mi: jak myślisz, kto ze wszystkich ludzi obecnych na tej ulicy musiałby wykazać się największą odwagą i sprawnością w działaniu, aby stać się znanym na całym świecie mówcą motywacyjnym i ewangelizatorem, który rocznie daje średnio 270 przemówień? Oczywiście, że Vujicic!

Spróbuj sobie wyobrazić, co czuł ten młody, trochę zagubiony jeszcze wtedy licealista, który postanowił przemawiać do ludzi, głosząc Ewangelię oraz inspirując innych. Początkowo pewnie była to mieszanka niepewności, strachu oraz lęku przed odrzuceniem, których doświadczał już nieraz na własnej skórze ze strony rówieśników w szkole. Mimo tych towarzyszących mu trudnych emocji postanowił być w zgodzie z własnym powołaniem. Postanowił pozostać wierny własnej pasji.

Bycie odważnym to nie pojedynczy akt odwagi, po którym następuje głucha cisza przez długi czas. Bycie odważnym to postawa, którą w każdej sekundzie swojego życia reprezentuje osoba odważna. Nie inaczej jest w przypadku Nicka Vujicica. Pomimo sukcesu, który odniósł, w jego życiu wciąż pojawiają się nowe akty odwagi.

Na liście krajów, które odwiedza, bardzo często znajdują się te z tzw. grupy trzeciego świata. Są to ubogie państwa, w których warunki życiowe pozostawiają wiele do życzenia, a ludzie umierają z powodu zanieczyszczonej wody. Prawa człowieka łamane są tam na każdym kroku. Przykładem takiego kraju jest Liberia, którą Vujicic miał okazję odwiedzić.

Nick jest odważny, nie boi się odwiedzać niebezpiecznych miejsc i chce być wszędzie tam, gdzie czuje, że inni ludzie potrzebują jego przesłania.”

Fragment pochodzi z książki „Wielcy”, której autorem jest Adrian Gostomski.

Bądź odważny jak Nick Vujicic!

rozwój osobisty i osiąganie celów

Aleks

25 września 2017

„Aleks wszedł do mieszkania, zdjął kurtkę i buty i skierował się w stronę niewielkiego salonu połączonego z aneksem kuchennym. Z zaskoczeniem stwierdził, że stół jest zastawiony dla dwojga. Sałata, grzanki i otwarta butelka jego ulubionego chilijskiego merlota stały na stole, a Gośka opierała się obiema rękami o kuchenny blat oddzielający ją od salonu, ubrana w letnią lnianą sukienkę, która kupili na pierwszych wspólnych wakacjach, jeszcze w narzeczeństwie.

— Rare, medium czy well-done? — zapytała z uśmiechem.
— O czymś zapomniałem? — wyjąkał zakłopotany.
— Oczywiście — odpowiedziała pogodnie. — Ale gdyby było inaczej, byłabym zaniepokojona. Dziś siódma rocznica naszego pierwszego pocałunku. Zanim wpędzisz się w poczucie winy, wiedz, że wcale mi to nie przeszkadza, że nie pamiętasz. No więc, jaki ten stek?
— Średni niech będzie. Kochana jesteś…
— Wiem! — zawołała wesoło. — Steki na grilla, za cztery minuty zapraszam do stołu! Łapy umyj.

Aleks posłusznie poczłapał do łazienki, umył ręce, przemył twarz wodą i spojrzał w lustro. Westchnął, wytarł twarz i dłonie i wtedy zdał sobie sprawę, że Gośka jest pod tą sukienką zupełnie naga. Wyszedł z łazienki, podszedł do żony przekładającej steki na drugą stronę, objął ją wpół i pocałował w szyję. Poczuł słodki korzenny zapach, La Nuit Tresore Lancôme, który kupił jej po raz pierwszy ponad trzy lata temu na urodziny i z którym się nie rozstawała. Lubił ten zapach.

— Proszę nie macać kucharek. Niech osoba siada do stołu i czeka na danie — zakomenderowała.

Aleks westchnął ciężko i wykonał kolejne polecenie żony.

Po chwili Gośka podeszła do niego z talerzem, na którym stek z polędwicy wołowej wchłaniał położone na nim masło czosnkowe.

— Nalejesz wina? — zapytała. — Steki trochę odpoczną.

Aleks wstał, wziął do ręki butelkę, wlał odrobinę do swojego kieliszka, którym zakręcił ze znawstwem, powąchał trunek, po czym wypił niewielki łyk.

— Genialne, jak zawsze — stwierdził, po czym napełnił kieliszek żony i dopełnił własny. Gośka nałożyła sobie sałaty i podała miskę mężowi.
— No to smacznego — powiedziała i zabrała się za krojenie steka.
— Gdzie Julka? — zapytał Aleks.
— U dziadków. Nie mogła się doczekać spędzenia nocy poza domem.

Aleks pokręcił głową z niedowierzaniem i zachwytem.

— Jak ty to wszystko zorganizowałaś?
— Jak to, jak? Doskonale!
— No tak… Zapomniałem, z kim się ożeniłem.
— No, zapomniałeś. A jak całowałeś po raz pierwszy, to obiecywałeś, że od teraz już zawsze będziesz pamiętał, że nieba mi uchylisz, że na rękach nosić będziesz…
— Nic takiego sobie nie przypominam — przekomarzał się Aleks, przeżuwając idealnie miękką, ale już nie surową wołowinę.
— Tak przypuszczałam. Dlatego zadbałam, żebyś sobie dzisiaj wszystko przypomniał. — Gośka uniosła się z krzesła, chwyciła talerz z grzankami i przechylając się przez stół w stronę męża na tyle nisko, żeby zdążył zauważyć, że nie ma na sobie bielizny, podała mu pieczywo.
— Zamierzasz mnie dzisiaj uwieść? — dopytywał Aleks.
— Nic podobnego. Zamierzam się najeść, a potem zalec przed telewizorem. Tak sobie wymarzyłam ten wieczór.
— I co przed tym telewizorem?
— Będę leżeć i pachnieć.
— A ja?
— A ty będziesz próbował mnie od tego odwieść.
— Od leżenia?
— Niekoniecznie. To akurat mieści się w moich wyobrażeniach. Od oglądania telewizji.
— A co w zamian?
— No i tutaj właśnie, mój drogi, wkraczasz ty. Ja wysłałam twoją córkę do dziadków, kupiłam ingrediencje, przygotowałam kolację i założyłam sukienkę Pocahontas. Swoją drogą, trochę zbiegła się w praniu przez te lata, ale wciąż nie jest opięta. Wciąż mam figurę nastolatki i gładką skórę, ale z doświadczeniem rozwinęłam w sobie też inne talenty, z których możesz dziś skorzystać. Oboje możemy. No właśnie, i tutaj wkraczasz ty.
— Rozumiem. Stek jest idealny.
— A ty swoje. Niech będzie. To co, stukniemy się?
— Oczywiście! — podchwycił Aleks, po czym oboje podnieśli kieliszki i zadźwięczało szkło. — Za nas, kochanie!
— Mhm — potwierdziła Gośka, mając już wino w ustach.

Kończyli kolację, racząc się doskonałym merlotem i spoglądając na siebie raz po raz.

— A wiesz, co twoja córka dzisiaj wymyśliła? — spytała znienacka Gośka.
— No?
— Byłam z nią na zakupach i oznajmiła, że nie będzie jadła mięsa, bo zwierzaki cierpią.
— To co zamierza?
— Powiedziała, że będzie jadła tak jak tata.
— O, doprawdy? — zdziwił się Aleks. — Ale przecież ja jem mięso.
— No to ja nie wiem. Pewnie zwróciła uwagę na te twoje sałatki, humusy i kotlety z fasoli i tak postanowiła.
— Heh. — Zaśmiał się pod nosem.
— No — ciągnęła Gośka. — Dziecko dużo widzi, co? Czasem mnie to przeraża, ile ona o nas może wiedzieć i jaki obraz rodziców się rysuje wewnątrz tej jej małej głowy. Boję się, że jak za parę lat tam zajrzę, to nie znajdę drogi z powrotem.

Aleks odniósł wrażenie, że randkowy nastrój zaczyna im się wymykać. Przypomniały mu się rozmowy o kupach, kiedy Julka była młodsza. Upił kolejny łyk wina.

— No, rośnie nam córcia, nie ma co… — powiedział z zamyśleniem, zdając sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak przejść do mniej oficjalnej, choć pewnie przyjemniejszej części randki. Trwali tak chwilę w milczeniu, każde w swoim, po czym Gośka zapytała:
— Pozacierasz ślady? Ja skoczę do łazienki.
— Pewnie — odparł zadowolony, że żona znów przejmuje inicjatywę.

Wstał i zabrał się za sprzątanie ze stołu i pedantyczne układanie w zmywarce talerzy, sztućców i garnków. Po chwili w pokoju pojawiła się Gośka.

— Jakiś list do ciebie dzisiaj przyszedł. Zostawiłam go na szafce w przedpokoju, jak weszłam z tymi wszystkimi tobołami.
— Dzięki, później zobaczę. Teraz mam inne zajęcie.
— Jakie?
— Bardzo, bardzo ważne — odpowiedział, po czym podszedł do żony i bezceremonialnie zsunął jej sukienkę z ramion.
— Jakie? — kontynuowała naga, jeśli nie liczyć obrączki, patrząc mu w oczy. Aleks wiedział, że już mu się nie wywinie. Znał doskonale to spojrzenie i przez chwilę się nim napawał. Poczuł pierwotny instynkt, przy którym cała jej intelektualna tarcza rozsypywała się w pył. Podniósł żonę, posadził na kuchennym blacie i wyszeptał:
— Najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Zamierzam teraz skonsumować deser.
— Ale ja nie zrobiłam deseru — szepnęła mu do ucha, próbując wyrównać przyspieszony oddech.
— Wiem. Dlatego to ja zadbałem o to, żeby znalazł się na kuchennym blacie.

***

Dziesięć minut później Aleks znowu patrzył w lustro w łazience. Nie kochali się od kilku tygodni, a dziś wszystko odbyło się niemalże mechanicznie, jakby oboje chcieli po prostu nakarmić zgłodniałe ciała. Coś było nie tak. Od pewnego czasu pojawił się między nimi rodzaj napięcia, którego nigdy wcześniej nie czuł. Zbyt dużo niedomówień, zbyt dużo aluzji, zbyt dużo złości, która nie znajdowała ujścia. Na myśl o tym, że za chwilę wyjdzie z łazienki i usiądzie obok żony, poczuł niepokój. Nie miał pojęcia, o czym ma z nią rozmawiać, a temat bezpieczny, czyli Julka, wydał mu się fasadą, za którą od pewnego czasu się chowają, nie mogąc się zdobyć na prawdziwą szczerość. Nie chciał rozmawiać o córce. Ani o pracy. Ani o wakacjach, bo dotkną tematu pieniędzy, a o nich nie chciał rozmawiać najbardziej. Frustrowała go sytuacja, w której musiał ukrywać przed żoną swoje aspiracje rozwojowe i w tajemnicy przed nią brać kredyt. Z drugiej strony wiedział, że Gośka nie jest w stanie zaakceptować jego fascynacji nowo poznanym światem, i zastanawiał się, jak zniesie wiadomość, że zapisał się na ośmiodniowe szkolenie. Prędzej czy później i tak się dowie, ale nie dzisiaj. Dzisiaj należało zachować pozory szczęśliwego związku, za wszelką cenę.

— Więc jednak leżysz i pachniesz? — rzucił w stronę żony leżącej na kanapie pod kocem i przerzucającej kanały w telewizji.
— No przecież mówiłam ci, że tak to sobie wymarzyłam.
— Chcesz jeszcze wina?
— Nie zrobię ci tego, kochanie. Wypij sobie resztę.

Aleks napełnił swój kieliszek, opróżniając butelkę, i usiadł obok żony.

— Co oglądasz?
— Nie wiem, nic nie ma w tej telewizji. Pooglądasz ze mną pochwy?
— Pochwy? — Aleks zakrztusił się winem.
— No jest taki program, w którym kobiety przychodzą do chirurga plastycznego i chcą, żeby je nareperował. Większość z nich ma jakieś konkretne problemy, ale były już dwie, które uznały, że mają nieładne, wiesz…
— Nieładne?
— No, nieładne. Dlatego mówię na to „pochwy”.
— A nie ma czegoś o zabijaniu?
— To może po prostu o remontach? — powiedziała Gośka, zatrzymując się na kanale, w którym ekipa remontowa demolowała ścianę działową w mieszkaniu jakiejś szczęśliwej pary.
— Może być.
Przez chwilę oboje gapili się bezrefleksyjnie w ekran, komentując raz po raz pomysły architekta wnętrz.
— Co to za list do ciebie przyszedł? — zapytała Gośka znienacka.
— Nie wiem, kotek, nie mam teraz ochoty gadać o żadnych listach.
— Normalnie też bym nie dopytywała, ale jakiś taki ekskluzywny się wydaje, więc jestem po prostu ciekawska.
— Ekskluzywny? — Aleks zamarł, domyślając się, co przyniósł listonosz.

Wstał i poszedł do przedpokoju, żeby sprawdzić, czy przeczucie go nie myli. Nie myliło. Grafitowa koperta ze złotym logo Beyond Limitations. Rozerwał ją nerwowo i pobieżnie przeczytał niedługi tekst. Podziękowanie za zapisanie się na szkolenie i informacja o tym, że musi zapłacić w ciągu najbliższego tygodnia, żeby załapać się na cenę zaoferowaną podczas eventu, na którym był ledwie tydzień temu.

— I co, wygrałeś miliony? — dopytywała Gośka sprzed telewizora.
— E tam, jakieś gratisy mi oferują po tych szkoleniach, które kupiłem w internecie, pamiętasz?
— No, pamiętam — odparła chłodno. — Nic już od nich nie kupuj.

Aleks wsunął kopertę do torby z laptopem leżącej przy wieszaku na kurtki i wrócił do salonu.

— Aleks… — odezwała się Gośka nieśmiało, kiedy usiadł obok. — Wiem, że ostatnio byłam nieznośna…
— Daj spokój, nie dzisiaj — uciął w obawie, żeby nie rozpętać piekła. Upił łyk wina, wpatrując się w telewizor.
— Ale czekaj, bo chciałam ci o czymś powiedzieć.

Poczuł, jak spinają mu się mięśnie.

— Nie wiem jeszcze, skąd mi się to wzięło, wiesz takie sprawdzanie wszystkiego, co robisz. Okej, byłam zła na twoje wydatki, ale już wcześniej coś mnie zaniepokoiło i potem ruszyło lawinowo. Ta cała twoja zmiana nawyków, od biegania przez jedzenie i chyba też inne traktowanie pracy. Mam wrażenie, że ostatnio trochę ją olewasz, a dotąd ją lubiłeś. Potem ci internetowi kaznodzieje. No i tak jakoś poszło. Wystraszyłam się, że tracę kontrolę nad naszym życiem.
— No właśnie — skomentował jej wyznanie Aleks. W chwili, w której wypowiadał ten komentarz, wiedział, że zrobił źle. Cóż, poszło…
— Ale co: „właśnie”?
— Tracisz kontrolę nad naszym życiem. Naszym.
— Aleks, nie rozumiem…
— Gośka, ja jestem dorosły. Duży ze mnie chłopiec. Naprawdę nie musisz mnie kontrolować, matkować mi. Uwierz, że nie ma nic gorszego dla faceta, jak nadopiekuńcza żona, która dba o wszystko, od prania gaci do kontrolowania finansów.
— Co?
— Czasem czuję się tym wszystkim przytłoczony.
— Ty, przytłoczony? Chłopie, czym? O nic się nie martwisz, cały dom ogarniam ja i nie mam z tym żadnego kłopotu, żebyśmy mieli jasność. A, nie, sorry, w weekend czasem pogotujesz, jak cię najdzie wena i przelecisz łazienkę, żeby się nie kleiła. I ty się czujesz przytłoczony?
— No właśnie o tym mówię.
— O czym, bo nie rozumiem?
— O tym, że chcesz mieć nad wszystkim kontrolę. Nawet nad ogarnianiem domu.
— Aleks, co ty mówisz? Przecież nie masz pojęcia, jak działa programator w pralce, gdzie sypie się sól do zmywarki, zresztą, czy ty w ogóle wiesz, że zmywarka potrzebuje soli? Raz poprosiłam cię o umycie okien, to wziąłeś akurat tę jedną, jedyną szmatkę, która zostawia włosy, i musiałam poprawiać — Gośka usiadła na kanapie i szczelnie okryła się kocem.
— No i randka w pizdu — skonstatował Aleks.
— Nie wyrażaj się. — Gośka powoli hamowała swój wybuch. Po chwili milczenia dodała: — Nie tak chciałam, przepraszam. Aleks, ja po prostu się martwię, bo widzę, że coś się dzieje, a ty nie mówisz mi co. Nie chodzi tyle o kontrolę, co o poczucie bezpieczeństwa, które daje mi ta kontrola. Do tej pory wszystko było w miarę poukładane i z tego poukładania czerpałam siłę. Teraz zaczyna mi się sypać jakaś część układanki i czuję się niespokojna. Dlatego tak drobiazgowo cię sprawdzam, bo chcę wiedzieć, na czym stoję, rozumiesz? — Pochyliła się w stronę męża i chwyciła go za rękę. — Żeby czuć się dobrze, muszę czuć się pewnie. Zniosę najgorszą prawdę, ale muszę ją znać. A mam wrażenie, że ostatnio coś przede mną ukrywasz. I nie chodzi o to, że przyłapałam cię… — przerwała, widząc, jak Aleks przewraca oczami w reakcji na jej ostatnie słowa. — Przepraszam. Więc: że zauważyłam, że coś tam kupujesz, ale raczej o to, co się z tobą dzieje. Wiem, że tak duża zmiana trybu życia i kupowanie tych całych szkoleń to jedynie objawy. Ale nie wiem czego i to męczy mnie najbardziej, wiesz? — zakończyła łagodnie.
— No i co mam ci powiedzieć? — odparł Aleks po chwili milczenia, której potrzebował na strawienie słów żony.
— Prawdę.
— Prawdę…
— Dobra, Aleks. Masz kogoś?

W jednej chwili dotarło do niego, dlaczego dzisiejszy seks wydał mu się taki mechaniczny. Spojrzał na żonę i powiedział spokojnym głosem:

— Oszalałaś? Gocha… — Objął ją ramieniem i pocałował w głowę.
— Po prostu nie wiem, co myśleć. Przekroczyłeś trzydziestkę i kto cię tam wie? — mówiła nieprzekonana.
— Hej, popatrz na mnie. — Odwrócił się w stronę żony i objął jej twarz rękami. — Nikogo nie ma, rozumiesz? Nie mam żadnej kobiety poza tobą.
— To może kolegę jakiegoś miłego?
— Tak. Poznałem niedawno tajskiego transwestytę i się zakochałem.
— Widzisz? Miałam rację! — droczyła się.
— Halo, tu ziemia! Nie ma nikogo. Ty jesteś, jasne?

Gośka odsunęła się i sięgnęła po jego kieliszek z winem. Upiła łyk.

— W takim razie, jeśli nie to, to co?
— Ale co?
— No, jeśli nie masz romansu, to co się dzieje? Skąd taka nagła zmiana? — drążyła.
— Bo przekroczyłem trzydziestkę i kto mnie tam wie? — Uśmiechnął się.
— Aleks, poważnie. Zgodzisz się chyba, że od jakiegoś czasu zachowujesz się inaczej niż przez poprzednie trzydzieści i przez ostatnie siedem lat, odkąd cię pocałowałam po raz pierwszy.
— No, ale to chyba dobrze, co? Wstaję wcześniej, szykuję wam śniadania, biegam, lepiej się odżywiam, a i Julka, jak mówiłaś, chce przestać jeść mięso, więc co jest nie tak?
— Ja to wszystko widzę, ale nie wiem, co się nagle stało, że zacząłeś to wszystko robić. Rozumiesz chyba, że mogę podejrzewać cię o romans?
— No wiem, że z zewnątrz tak to może wyglądać, ale naprawdę nikogo nie ma.
— To już wiem — odparła zrezygnowana. — Aleks, kręcimy się w kółko. Ja swoje, ty swoje, nie docieramy do sedna.
— A jeśli nie ma żadnego sedna? Może za bardzo rozkminiasz, co?
— Nie wiem… Może.

Siedzieli chwilę w milczeniu, wpatrując się w migające w telewizorze obrazy.

— Dobra, to ostatnie pytanie. — Nie poddawała się Gośka. — Aleks, niczego przede mną nie ukrywasz?

Nie zareagował.

— Ziemia do Aleksa…

Nadal milczenie.

— Halo, ziemia…

Pamiętając wciąż brzmiące mu w uszach słowa Gośki o tym, że zniesie każda prawdę, postanowił zaryzykować.

— No dobra, powiem ci, tylko się nie denerwuj…
— Aleks, tego ci nie zagwarantuję. Przecież to na tych twoich kursach mówili, żeby ostrożnie używać słowa „nie”, prawda? Że mózg jest tak skonstruowany, że żeby coś zanegować, musi to sobie najpierw wyobrazić. Więc właśnie wyobraziłam sobie siebie zdenerwowaną. Popracuj teraz nad tym, żebym to zanegowała. Dajesz.
— Gośka, zapisałem się na jeszcze jedno szkolenie, ale nie martw się…
— Nie martw się? Mój mózg właśnie dołożył martwienie się do zdenerwowania. Kiepsko ci idzie.
— Nie będzie żadnych poważnych konsekwencji finansowych…
— To teraz wyobraziłam sobie jeszcze konsekwencje finansowe. Jesteś mistrzem w budowaniu napięcia. Ile nas to kosztowało?

Aleks spojrzał jej prosto w oczy i powiedział:
— Siedem tysięcy.

Gośka zaczęła się w sobie zapadać jak dmuchany zamek dla dzieci podczas awarii agregatu pompującego powietrze.

— Siedem tysięcy…
— Gośka, posłuchaj…
— A ja nie kupiłam Julce kurtki.
— Gośka…
— Oszczędzam mojego Lancôme’a na specjalne okazje.
— Gośka, nie nakręcaj się.
— A teraz jeszcze mój mózg wyobraża sobie, jak się nakręcam… Zaneguj to, Aleks. Kłam. Zrób cokolwiek.
— Pieniędzmi się nie… — Aleks uciął, szukając zamiennika, w którym nie użyje słowa „nie”. — O pieniądze się zatroszczyłem.
— Zatroszczyłeś się? — Spojrzała na niego niewidzącym wzrokiem.
— Tak, zostaw to mnie.
— Aleks, jak się zatroszczyłeś, powiedz, proszę. Okradłeś kogoś, kochany?
— Wziąłem kredyt.
— Jezu… — jęknęła Gośka.
— Rata jest niska, trzysta złotych miesięcznie, spokojnie, udźwigniemy — tłumaczył pospiesznie.
Gośka zacisnęła na sobie koc jeszcze mocniej, wstała, weszła do sypialni i po chwili wróciła ubrana w świeżą piżamę. Podeszła do lodówki i wyjęła z niej napoczętą butelkę wódki.
— Będziesz piła?
— Masz jakieś fajki? — Zignorowała jego pytanie beznamiętnym tonem.
— Nie — skłamał.
— W takim razie możesz iść spać. Nie będziesz mi już dzisiaj potrzebny.
— Gośka… — Aleks wstał i skierował się do żony, która napełniała schłodzonym alkoholem największy dostępny w kuchni kieliszek do wódki. Kiedy podszedł, odwróciła się do niego i opróżniła szkło jednym haustem.
— Uuch! Dobra wódka, pożywna — powiedziała, otrząsając się z niesmakiem, po czym odwróciła się tyłem do męża i napełniła kieliszek kolejny raz.
— Aleks, nie wiem, jak to powiedzieć wyraźniej, zostaw mnie samą, okej?

Aleks wiedział, że pora odpuścić. Dopił wino, wziął smartfon i udał się do sypialni. Przebrał się w piżamę i położył, ale sen nie nadchodził. Słyszał zza drzwi dźwięki telewizora, który stał się towarzyszem niedoli jego żony. Minęła może godzina, kiedy usłyszał kroki bosych stóp na parkiecie.

— Śpisz? — powiedziała Gośka, stojąc w drzwiach i podpierając się ręką.

Zastanawiał się, ile kieliszków w siebie wlała.

— Zasypiam, a co?
— Jutro spłacisz ten kredyt razem z odsetkami czy innymi karami za wcześniejszą spłatę, rozumiesz? — bełkotała.
— Gośka, daj spokój, pogadamy jutro.
— Jutro nie będę z tobą rozmawiała. Przeleję ci pieniądze z mojego subkonta i spłacisz ten cholerny kredyt, rozumiesz?
— Jakie pieniądze, o czym ty mówisz?
— O naszej wymarzonej Grecji — odparła i zamknęła drzwi od zewnątrz, by po chwili znowu je otworzyć. — Aha, i jutro poinformujesz naszą córkę, że nie obejrzy żółwi. Możesz też przygotować tzatziki do obiadu, bo chyba to mieści się w twojej nowej lepszej diecie, co? O musakę nie proszę, bo niezdrowa.
— Gośka, poczekaj…

Zamknęła za sobą drzwi i wróciła na kanapę, a Aleks nie zasnął na dobre do rana, przewracając się w łóżku z lewej na prawą i z powrotem.”

Fragment pochodzi z książki „Event”, której autorem jest Adam Walerjańczyk.

Jeśli zaintrygowała Cię historia Aleksa i chcesz wiedzieć, jak to wszystko potoczyło się dalej, to dowiedz się tego właśnie dzięki tej książce.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Odnajdź własną pasję!

22 września 2017

„Odkrywanie pasji ma silny związek z zasadą, która dotyczy poznawania siebie. Aby ją znaleźć, trzeba znać siebie. Trzeba znać własne preferencje oraz wiedzieć, jakie czynności sprawiają przyjemność, kiedy je wykonujemy. To żmudny proces samoobserwacji, który odpowiednio przepracowany, dostarcza fantastyczną nagrodę w postaci znalezienia własnej pasji życiowej.

Robert De Niro nie od razu wiedział, że poświęci się aktorstwu. Pierwsze impulsy docierające z głębokiego wnętrza do jego świadomości, które wskazywały mu drogę rozwoju, pojawiły się w wieku dziesięciu lat. Było to w stosunkowo wczesnym okresie jego życia.

Kiedy przyjrzymy się życiu innych ludzi sukcesu, którzy dokonali w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wielkich rzeczy, zauważymy, że zaczątki ich pasji także dotyczyły okresu, kiedy byli dziećmi. Świetnym przykładem jest Steven Spielberg (reżyser filmów takich jak: Lista Schindlera, E.T. lub Park Jurajski), który swój pierwszy film nakręcił w wieku siedmiu lat! Stosunkowo rzadko jednak spotyka się ludzi (Spielberg stanowi tutaj wyjątek), którzy natychmiast, już w wieku kilku lat, są pewni, co będą robili przez całe swoje przyszłe życie. Większość woli spróbować różnych rzeczy, zanim podejmie ostateczną decyzję dotyczącą tego, co zamierza robić przez resztę życia. W procesie odnajdywania pasji ludziom bardzo często towarzyszy pewnego rodzaju lęk. Nie podejmują decyzji odnośnie do wyboru własnej pasji, ponieważ obawiają się, że to nie jest to, w związku z czym, jeżeli się na to zdecydują, ominą ich w życiu inne, być może bardziej wartościowe rzeczy, które były dla nich właściwe. Koncepcja próbowania różnych rzeczy jest dobrym rozwiązaniem, pod warunkiem jednak, że stosujesz ją do pewnego momentu. W przypadku bowiem, gdy będziesz wciąż próbował i próbował, nigdy nie skupiając wystarczająco dużej ilości energii i własnego czasu na jakimś konkretnym aspekcie otaczającej Cię rzeczywistości (zawód lub inny rodzaj zajęcia), osiąganie ponadprzeciętnych wyników w dłuższej perspektywie może być znacznie utrudnione.

Kiedy przyjrzysz się życiu De Niro, dostrzeżesz, że on sam długo nie wiedział, co jest jego pasją i co ostatecznie zamierza w życiu robić. Najpierw chciał być aktorem, potem nie, a później znowu wracał do tego fachu. Po pewnym czasie zauważył jednak, że wciąż powraca do aktorstwa, które na początku darzył ambiwalentnymi uczuciami. A kiedy zauważył tę prawidłowość, zrozumiał: To jest to! I wybrał swoją życiową pasję.

Fragment pochodzi z książki „Wielcy”, której autorem jest Adrian Gostomski.

e-biznes i sprzedaż, rozwój osobisty i osiąganie celów

Uwierz w siebie jak Richard Branson

21 września 2017

W dzisiejszych mediach na każdym kroku można znaleźć informacje, które skutecznie zniechęcają do tego, aby założyć własny biznes i zostać przedsiębiorcą. Wszyscy powtarzają, że to ogromne ryzyko, ponieważ z dziesięciu nowo powstałych biznesów niemal natychmiast upada dziewięć. Z tych ocalałych natomiast większość upadnie w trochę dłuższym odstępie czasu. Ludzie czytając i słuchając o takich statystykach w mediach, są skutecznie odwodzeni od tego, aby podjąć jakiekolwiek działanie w kierunku kreowania własnego biznesu. Do takich osób nie należał jednak Richard Branson.

Oczywiście miał on świadomość tego, że życie przedsiębiorcy nie jest proste, ale nie potrafił także wyobrazić sobie siebie w pracy na etacie, więc była to jedyna słuszna droga, którą zdecydował się ostatecznie wybrać.

W swojej karierze biznesowej Branson miał wiele momentów, w których mógł się poddać i rzucić wszystko w diabły. Miał wiele momentów, kiedy firmę dzielił zaledwie krok od bankructwa. Co więc sprawiało, że Virgin wciąż utrzymywała się na powierzchni?

Wiara w powodzenie. Wiara w to, że połączenie ciężkiej pracy, cierpliwości oraz wytrwałości przyniesie pożądany rezultat. Sam Branson twierdzi: „Pierwszą rzeczą, w którą trzeba wierzyć, podejmując jakiekolwiek przedsięwzięcie, jest to, że się uda, i że jesteśmy w stanie je zrealizować”. Podczas trudnych momentów w biznesie, które przeżywał co pewien czas (szczególnie na początku), Richard zawsze miał wybór. Mógł zrezygnować, uginając się pod ciężarem danego problemu, lub spróbować skupić się na szukaniu jego rozwiązań. Zawsze wybierał to drugie.

Wiara, jaką prezentował Branson, stanowiła jego ogromną siłę w drodze do zbudowania wielkiego imperium, jakim po pewnym czasie stała się Virgin. Poziom jego wiary postrzegam jako pewnego rodzaju nadludzką moc, którą zawdzięcza po części rodzicom. Pokazali mu oni, że ucieczka przed problemem nie jest tożsama z jego rozwiązaniem. Zawsze można spróbować stawić mu czoło.

Tylko w bezpośredniej konfrontacji z problemem jest szansa, aby się przekonać, czy rzeczywiście jest on nie do przejścia. Świetnie wpisują się w to słowa Roberta De Niro, który powiedział kiedyś: Jeżeli się z tym nie zmierzysz, nigdy się nie przekonasz.

Uwierz w siebie jak Richard Branson!

Zobacz książkę „Wielcy”, z której pochodzi ten fragment.

relacje i związki, rozwój osobisty i osiąganie celów

Czy jestem wystarczająco dobry?

17 lipca 2017

Czy jestem wystarczająco dobry, aby zasługiwać na uznanie i szacunek innych osób?

Czasami niektórzy z nas czują się „mniejsi”, „słabsi”, „mniej wartościowi”, przebywając w towarzystwie innych osób. Dotyczy to najczęściej relacji z naszymi bliskimi, znajomymi, rodziną czy też współpracownikami. Na uznanie i szacunek nie zasługuje się — to się nosi w sobie, to się czuje. Jeśli z jakichś powodów odczuwasz wewnętrzne ograniczenia, blokady przed otwarciem się i w pełni wyrażaniem siebie, to pomoże Ci w tym krótki trening asertywności.

Na początek krótko wyjaśnię, czym jest asertywność. Asertywność to nie tylko umiejętność mówienia słowa „nie”, bo co to za komunikat dla drugiej osoby? Żaden — ona spróbuje jeszcze raz i będzie próbowała nadal, aby narzucać Ci swoje poglądy, a często nawet siebie, albo będzie terroryzowała Cię swoim negatywizmem. Nie ma tutaj znaczenia, czy będzie to dotyczyło Twojego życia prywatnego, czy zawodowego — bycie asertywnym pomaga w każdym aspekcie.

Być asertywnym to szanować siebie i swoje prawa, a także prawa i uczucia drugiego człowieka.

ĆWICZENIE

Jeśli czujesz się zakłopotany lub coś Ci się nie podoba, to śmiało stań przed drugą osobą i odwołaj się do swoich uczuć, mówiąc: „CZUJĘ zakłopotanie/dyskomfort/smutek itp., KIEDY tak mówisz/zachowujesz się w taki sposób, WIĘC PROSZĘ, nie rób tego więcej/WIĘC OCZEKUJĘ, że to się więcej nie powtórzy”.

Odwoływanie się do uczuć ma potężny przekaz, w przeciwieństwie do ataku na drugą osobę i zarzucania jej bycia złym i nieodpowiedzialnym człowiekiem. Wtedy od razu spotkasz się z odmową, bo oczywiste jest, że taka osoba zacznie się bronić i udowadniać, że to Ty się mylisz, że to Ty nie masz racji. A nie o to przecież chodzi, prawda?

Czy jestem wystarczająco dobry, aby poradzić sobie z samotnością?

Kiedy świadomie i otwarcie zaakcentujesz siebie, swoją odrębność, to, jaki jesteś naprawdę i czego chcesz od życia, może się zdarzyć, że pewne osoby, którymi do tej pory się otaczałeś, na które liczyłeś, które pokochałeś — odejdą od Ciebie (doświadczyłam tego sama). Wówczas zacznie się w Twoim życiu nowy etap i nie będzie to chwilowe, ale permanentne, będzie postępowało przez całe Twoje życie.

Nie bój się tego, nie uciekaj we wcześniejsze iluzje i wyobrażenia, bo jeszcze bardziej się zaplączesz i jeszcze bardziej będziesz się czuł wewnętrznie zamknięty oraz ściśnięty.

Pamiętaj!

Samotność to odkrywanie samego siebie. Osamotnienie to tęsknota za innymi, dopominanie się o innych, uzależnienie od innych. Stąd ktoś inny ma nad tobą władzę, a ty masz władzę nad kimś innym. Osamotnienie jest słabością. Samotność jest siłą.
— OSHO

Czy jestem wystarczająco dobry, aby wybaczyć?

Tutaj kluczowe jest, aby zachować ZROZUMIENIE dla innych. Nie wymagaj tego samego od drugiej osoby (przyjaciela, znajomego, współmałżonka, dziecka, kogoś bliskiego), bo mogłoby to być postrzegane jako presja.

Wybaczenie nie ma nic wspólnego z usprawiedliwianiem się, bo Ty nikogo ani niczego nie usprawiedliwiasz. Ty przede wszystkim uwalniasz siebie od bólu, żalu i wewnętrznego cierpienia.

Pamiętaj! Zacznij najpierw od siebie, ponieważ nigdy nikomu nie wybaczysz, dopóki nie wybaczysz najpierw sobie.

Wszelkie krzywdy, których doświadczyłeś, wszelkie cierpienia i urazy siedzą głęboko w Tobie — Twoje ciało sygnalizuje Ci to każdego dnia poprzez wszelkie dolegliwości, a życie często przyciąga do Ciebie sytuacje i ludzi, których chciałbyś uniknąć.

ĆWICZENIE

Powiedz sobie: „Wybaczam sobie wszystko i akceptuję siebie w pełni”. Zwróć uwagę na to, co czujesz, wypowiadając te słowa. Co się z Tobą dzieje? Odczuwasz opór? Zaczęło Cię coś boleć, dusić? Jeśli tak, to już wiesz, od czego należy zacząć swoją pracę. Jeśli będziesz miał z tym problemy, to poproś o profesjonalną pomoc i wsparcie.

Czy jestem wystarczająco dobry, aby osiągnąć to, czego pragnę?

W Twoim życiu nic się nie zmieni, dopóki nie nauczysz się dziękować za to, co już masz. Nie zmieni się też nic u Ciebie, dopóki będziesz dalej myślał tak, jak myślisz teraz, kierował się tym, co mówią Ci inni, a nie tym, co podpowiada Ci Twój wewnętrzny głos.

Pamiętaj! Najważniejsze rzeczy w życiu, takie jak miłość, wiara, nadzieja, przyjaźń, radość, nic nas nie kosztują, a często ich nie dostrzegamy, nie doceniamy i nie potrafimy się nimi cieszyć. Podziękuj za to wszystko i doceń to.

Dawno temu Vilfredo Pareto, włoski ekonomista i socjolog, stworzył regułę 20/80 mówiącą o tym, że 20% rzeczy zabiera 80% naszego czasu. Co to oznacza dla Ciebie? Abyś zaczął zwracać uwagę na to, jakimi sprawami najczęściej się zajmujesz, ile to zabiera Twojego czasu i jakie efekty przy tym osiągasz. Zrób sobie listę zjadaczy czasu, na jakich tracisz najwięcej energii, i po prostu ich unikaj.

Czy jestem wystarczająco dobry?

Tak, JESTEŚ i nie pozwól, aby ktoś narzucał Ci swój tok myślenia, blokował Cię, powstrzymywał swoimi opiniami i często krzywdzącymi komentarzami. Nie myl też braku doświadczenia oraz zdobytych kompetencji z tym, że nie jesteś w czymś dobry. Na chwilę obecną wiesz tyle, ile miałeś wiedzieć, i zrobiłeś tyle, ile mogłeś zrobić.

Martwienie się tym, na co nie masz wpływu, tym, co przeminęło lub jeszcze się nie wydarzyło, mija się z celem i jest pozbawione sensu. Jeśli w danej sytuacji nie radzisz sobie z czymś, to stanowi dla Ciebie konkretny komunikat i na tym warto skupić swoją uwagę, więc i energię.

Pamiętaj!
Nic nie dzieje się tobie, tylko dla ciebie.
— BYRON KATIE”

Fragment pochodzi z książki „Bliskie rozmowy” Aleksandry Jagodzińskiej.

relacje i związki, rozwój osobisty i osiąganie celów

Wybrać zamierzoną rzeczywistość

6 lipca 2017

„Jak myślisz, ile osób ma potencjał, aby zmienić swoje myślenie i dzięki temu otrzymać to, czego tak bardzo pragną?

Myślę, że większość.

A ilu ludzi wie, jak to zrobić?

Niewielu.

Więc dlaczego jest tak, że pomimo otrzymanych instrukcji, dostępnych materiałów naukowych i rozwojowych wiele osób nie robi nic w tym kierunku?

No cóż… Nie przekonasz do czegoś kogoś, jeśli ten ktoś tego nie chce, i też nie nauczysz kogoś czegoś, jeśli ten ktoś nie jest na to gotowy. Często bywa też tak, że próbujemy przekonywać siebie do czegoś na siłę, kierując się różnymi powodami. To z kolei rodzi wątpliwości i niepewność. Powstaje swego rodzaju wewnętrzne zaprzeczenie. Nie uwierzysz w coś, czego nie jesteś pewien, i nie przekonasz do tego innych osób, bo Twoja niepewność zostanie odkryta — zdemaskowana przez innych.

Twój umysł jest w stanie zaakceptować wszystko, nawet jeśli na chwilę obecną nie jest to prawda. Musisz jednak uwierzyć w to, a przede wszystkim POCZUĆ to głęboko w sobie.

No dobrze, w takim razie jak stworzyć umysł, który sprawi, że podczas kontaktu z drugim człowiekiem on wręcz poczuje moją pewność siebie?

Hm… Zastanów się. Większość ludzi uważa, że nie ma czasu na przemyślenia, ale tak naprawdę brakuje im wiary w swoje możliwości. Dlatego tak ważne jest, aby każdy z nas napisał swój własny scenariusz życia. Wizja siebie robiącego to, co się kocha, o czym się zawsze marzyło, to wizja CZŁOWIEKA SZCZĘŚLIWEGO I SPEŁNIONEGO. Tylko w obliczu takich postanowień i działań człowiek znajdzie się tam, gdzie tego pragnie. Bez żadnej czarodziejskiej różdżki, bez żadnych upiększeń i przepisów na szybkie zyski.

Ludzie wierzą, że skopiowanie kogoś lub czegoś, co sprawdziło się u innych, zadziała także u nich. Niestety, nigdy nie ma takiej gwarancji. Należy wystrzegać się popularnych pułapek w stylu: supertechnika, błyskawiczne zyski bez żadnego wysiłku i pracy. Gotowe scenariusze owszem, sprawdzają się, ale tylko w teatrze wśród aktorów, ale nie na scenie życiowej.

Potrzebujesz zmian?

 

Zdobądź ZA DARMO książkę „Zmień swoje myśli, by zmienić siebie”.

Zmień swoje myśli

  • Otworzysz swój umysł na nowe możliwości.
  • Odnajdziesz na nowo Twoje prawdziwe „JA”.
  • Dowiesz się kim naprawdę jesteś
  • Zrealizujesz cele, o których zawsze marzyłeś

Tak, chcę książkę!

Co więc mogę zrobić? Jakie konkretne działania podjąć? Możesz zoptymalizować działanie swojego umysłu i ukierunkować go w ten sposób, aby celowo był inny niż jest teraz.

Większość ludzi nie zmieni się, nie podejmie żadnych działań, nie rozwinie się pomimo wszelkich deklaracji. Będą nadal tkwić w pracy, której tak nie lubią, na którą narzekają. Jeśli spotkasz ich za pięć czy dziesięć lat, jest duże prawdopodobieństwo, że będą robili to, co do tej pory.

Mam znajomego, który od ponad dziesięciu lat pracuje w tej samej branży. Za każdym razem, gdy się widzimy, mówi to samo: „Mam już dosyć tej pracy, muszę zająć się czymś innym”. Takie deklaracje słyszę od dobrych pięciu lat i czy coś się zmieniło? Odpowiedź już chyba znasz.

Są też osoby, które owszem, starają się, poznają różne techniki, metody, ale szybko to porzucają na rzecz czegoś nowego, jawiącego się jako coś magicznego. Zapisują się na liczne kursy, szkolenia, uczą się, czytają wiele książek. I co? I nic, bo tak naprawdę nie czują tego, co robią, przekazując w ten sposób błędny i „mglisty” komunikat do swojej podświadomości.

Co jest tego powodem?

Oczekiwania i wymagania. Wyżej opisane osoby usilnie tłumią w sobie to, co zostało „zakopane” w kanałach podświadomości. Na zewnątrz poszukują magicznej różdżki, którą sobie wymyślili i która da im gotowy, niewiarygodny scenariusz. Wynika to często z wybrania drogi na skróty. Osoba, która wierzy w siebie, w swoje możliwości i czuje to całym swoim sercem, weźmie tę „magiczną różdżkę” i wyczaruje nią to, co wypływa z jej wnętrza. Wówczas często jesteśmy skłonni stwierdzić, że w naszym życiu dzieją się cuda. Natomiast osoba uzależniająca swoje życie i tok myślenia od innych nie podejmie takich działań. Nie da sobie szansy, bo zewnętrzne oczekiwania i wymagania są dla niej zbyt silne, przytłaczające i zniewalające.

Kolejny powód to brak zrozumienia. Ci ludzie tak naprawdę nie chcą zrozumieć, dlaczego coś jest takie, a nie inne. Nie chcą widzieć ani słyszeć, że to nie inni stwarzają problem, że to nie świat należy zmienić, a zmiana powinna zacząć się właśnie od nich. Pragną otrzymać szybkie rozwiązanie, najlepiej niewymagające pracy ani nad samym sobą, ani wokół siebie. Są to oczekiwania i pragnienia typu: piękny dom, drogi samochód, dobrze płatna posada, cudowny partner/partnerka, nienaganna sylwetka oraz zdrowie niewzbudzające żadnych zastrzeżeń. Co jest tego powodem? Obrany kierunek jest niewłaściwy, bo pragnienie jest niekompatybilne z przekonaniem, które na dobre zakotwiczyło się w umyśle. Takie myślenie i działanie jest nie tylko męczące, ale i destrukcyjne.

Brak wiary w siebie i brak wsparcia — te dwa czynniki najczęściej powstrzymują przed realizacją siebie, przed kierowaniem się w życiu pasją i marzeniami, a nie zewnętrznymi oczekiwaniami i wymaganiami. Otaczanie się osobami, a nawet chociaż jedną osobą, która nas rozumie, wspiera, dodaje otuchy i wierzy w nas, to bardzo istotny aspekt. Jeśli nie mamy kogoś takiego i nie jesteśmy na tyle silni, aby samemu przejść przez pojawiające się trudności i niesprzyjające otoczenie, może to skutecznie nas spowolnić lub nawet zniechęcić przed realizacją swoich marzeń, podkopując naszą pewność siebie.

Jak więc wybrać zamierzoną rzeczywistość?

Bardzo wiele zależy od tego, CO UZNAJESZ ZA SWOJĄ RZECZYWISTOŚĆ — bycie OTWARTYM czy ZAMKNIĘTYM?

Zastanów się:

  • Czy postrzegasz życie jako ciąg niepowodzeń, popadając w CIEMNOŚĆ, która od czasu do czasu jest przeplatana przebłyskami światła?
  • Czy też życie jest dla Ciebie ŚWIATŁOŚCIĄ, w której czasami zdarzają się i pojawiają ciemności zakłócające panującą jasność?

Wiesz już, że…

…OTWARTOŚĆ poszerza elastyczność i kreatywność, które pozwalają i pomagają radzić sobie w chwilach, kiedy zapanują w naszym życiu ciemność i poczucie dysharmonii.
Wiedz też, że…

…SZCZĘŚCIE WYNIKA GŁÓWNIE Z CZASU, JAKI POŚWIĘCASZ NA POZYTYWNE MYŚLENIE. To z kolei wywiera niezmiernie korzystny wpływ na fizjologię całego ciała oraz na każdy aspekt w Twoim życiu.

IM WIĘKSZA JEST TWOJA WIARA, TYM WIĘKSZE SĄ EFEKTY we wszystkim, na czym skupisz swoją uwagę i swoje myśli. SZCZERA WIARA UAKTYWNIA w sposób swobodny LECZNICZE DZIAŁANIE MYŚLI. Jest to możliwe tylko wówczas, jeśli nie jest podyktowane przymusem.

Pamiętaj:

To, kim jesteś, czym się zajmujesz i co robisz, nie czyni Ciebie SZCZĘŚLIWYM lub NIESZCZĘŚLIWYM. Ważne jest to, CO O TYM WSZYSTKIM MYŚLISZ.”

Fragment pochodzi z książki „Bliskie rozmowy” Aleksandry Jagodzińskiej.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Nie pozwalajmy nikomu ani niczemu sobą rządzić. Ekranom też!

4 lipca 2017

„Hejka. Mimo najlepszych chęci niestety od poniedziałku nic nie skrobnęłam. Zbliża się wystawianie ocen, więc gonią mnie kartkówki, sprawdziany, projekty, klasówki i różne inne formy weryfikowania naszej wiedzy, a ja nie mogę od nich uciec. No, może i mogłabym, tylko chyba nie czułabym się potem z tym zbyt dobrze. Całe szczęście, że wakacje tuż-tuż.

Poza tym zgłębialiśmy z Michałem temat uzależnień, bo tydzień temu dostaliśmy kilka pytań z tego zakresu. Na szczęście nie były one z kategorii tych bardzo ciężkich, takich jak narkotyki czy też zbierające smutne żniwo różne dopalacze. Bo te już wymagają kompetencji i doświadczenia fachowców.

Lap podjął się odpowiedzi na pytanie: „Co zrobić, żeby rodzice nie ograniczali mi dojścia do kompa?”. Chyba temat mu bliski.

Zaczął tak…

***

Najprościej można powiedzieć: nie dawaj im powodu do tego, żeby to robili. U mnie w domu panuje zasada: „Najpierw obowiązki, potem przyjemności”. Próbowaliśmy z bratem różnych sztuczek, niestety moi rodzice okazali się na nie odporni. Gdy kiedyś ewidentnie przegięliśmy z kompami, zrobili nam „rodzinny tydzień”. Sporą część popołudnia spędzaliśmy wtedy z nimi i poznawaliśmy (jak to ujęła mama) świat wartości. Temat wydawał się supernudny, ale niektóre zabawy były całkiem spoko.

Kolejna rada: nie pokazuj rodzicom, że się wkurzasz, jak ci każą wstać od kompa. Gdy widzą twoje nerwowe ruchy, słyszą burczenie i ruszanie się z miejsca po siódmym „zaraz”, wyskakują z „uzależnieniem” i z tekstami typu: „Ta maszyna już tobą naprawdę rządzi”. Jak kiedyś próbowałem grać po kryjomu i ojciec to odkrył, musiałem przez miesiąc oddawać kompa „do depozytu” na noc.

Następna sprawa to szkoła. Nie każdy musi być naukowcem, ale kiedy rodzice widzą, że laczki się mnożą, a ty niewiele sobie z tego robisz, to dajesz im kolejny argument, żeby zwalić winę na niewinnego kompa. Więc pilnujcie się, ludziska, i nie dawajcie swoim starym pretekstu do cięć. W końcu miło jest wieczorami mieć jakiś kontakt na fejsie.

***

Kolejne pytanie było nieco zbliżone do poruszanej już tematyki i wyglądało trochę jak tłumaczenie się. Brzmiało ono tak: „Jak przekonać rodziców, że nie muszę wychodzić z domu? Wystarczy, że jestem codziennie w szkole. Osobiście wolę spędzać czas przy kompie. A jak chcę więcej pogadać, to przecież jest FB”. Odpowiedzi na nie udzielił brat Michała — Mateusz.

Rozpoczął całkiem poważnie…

***

Mądre książki mówią, że jesteśmy istotami społecznymi. To znaczy, że aby nauczyć się życia, musimy kontaktować się z innymi ludźmi. To dotyczy też ciebie. Przykro mi, ale nie dostarczę ci argumentów do walki z rodzicami w tej sprawie. Może warto, żebyś zastanowił się, dlaczego tak niechętnie opuszczasz swój pokój. Może, jak mówią moi rodzice, jakaś bezduszna maszyna (komputer, tablet, iPod, smartfon i co tam jeszcze kolejne zdobycze techniki nam w najbliższym czasie przyniosą) zaczęła tobą rządzić? Spróbuj uczciwie policzyć, ile czasu spędzasz codziennie „przy ekranach”. Jak wyjdzie powyżej dwóch godzin, niech ci się zapali lampka alarmowa.

By the way, jeśli np.:

  • mówisz rodzicom, że nie musisz spotykać się z kumplami, bo masz ich w szkole lub na Facebooku;
  • nie idziesz do kina, bo oglądasz filmy w sieci;
  • sport i wszelkie formy ruchu przestały cię niemal całkowicie interesować, a twoje mięśnie, chociaż nie chcesz tego widzieć, są już niemal w zaniku;
  • ciekawy koncert też nie jest dla ciebie, bo wolisz słuchać muzyki z YouTube’a;
  • wrzeszczysz lub mówisz po raz n-ty „zaaaraz”, jak ci każą odkleić się od kompa;
  • wykręcasz się od wszelkich rodzinnych spotkań, nawet tych z ukochanymi dziadkami;
  • na podejmowane przez rodziców próby rozmów reagujesz przewracaniem oczami, wzdychaniem, burczeniem lub, co gorsza, trzaskaniem drzwiami;
  • grasz po kryjomu w nocy, a w dzień jesteś ciągle niewyspany i nieprzytomny;
  • uważasz, że jeść możesz przy kompie, bo nie tracisz cennego czasu;
  • nie możesz dłużej skupić się na czymś innym niż granie;
  • w szkole ostatnio mnożą ci się laczki, a ty się nimi nie przejmujesz;
  • i odkryjesz, że większość z tego, co powiedziałem, dotyczy ciebie, to znaczy, że pora brać się za siebie.

Ja ci dobrze życzę. Pamiętaj jednak, że fejs nie nauczy cię tego, jak się dogadywać z kumplami. Nie poczujesz, jak to jest wygrać lub przegrać w realu. Kontakty „na żywo” uczą współpracy, pomagają w opanowywaniu sztuki kompromisu oraz rozwijają tak potrzebną w dzisiejszych czasach inteligencję emocjonalną.

Jesteśmy w wieku, w którym dużą rolę odgrywa poszukiwanie. Poznając nowych ludzi, mamy możliwość przyglądania się im, analizowania ich zachowań oraz lepszego zrozumienia ich, a przy okazji także siebie (każdy robi coś po coś i dobrze jest wiedzieć dlaczego). Im lepiej będziesz to rozumiał, tym mniej lęków będzie tobą targało. Kumple dają ci tak potrzebne w naszym wieku wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. W grupie starasz się też być kimś ważnym, zależy ci na tym, żeby zdobyć uznanie. Wymaga to prawdziwej pracy, a nie kreowania swojego wymarzonego, ale dalekiego od rzeczywistości obrazu, który możesz łatwo stworzyć w wersji wirtualnej. Prawdziwe życie uczy cię obserwacji, analizowania i wyciągania wniosków oraz popycha do pracy nad sobą.

Ponieważ zdarzają się kumple, którzy dbają głównie o swoje interesy, masz możliwość oswojenia się także z tymi niezbyt miłymi częściami relacji międzyludzkich, takimi jak: rywalizacja bez zasad fair play, niesprawiedliwość, zawiść, zazdrość, zdrada, nielojalność itd. Lajki i hejty nie dadzą ci informacji, co ewentualnie mógłbyś w sobie zmienić. One często w ogóle są niewiele warte, bo zależą od humoru, a niekiedy też charakteru osoby, która je wystawia.

***

Na zakończenie spotkania przedstawiłam moje wskazówki dotyczące tego, jak rzucić palenie, bo takie było ostatnie pytanie. Sama jakoś dotąd uchroniłam się przed tym nałogiem. Więc trochę popytałam „praktykujących” tę używkę znajomych, rodziców, psychologa szkolnego, no i oczywiście wujka Google’a.

Postawiłam na profilaktykę…

***

Na początek chciałabym zaapelować do tych, którzy jeszcze nie palą. Aby nie mieć takich problemów jak autor pytania, które usłyszeliśmy, najlepiej powstrzymać się od eksperymentowania z papierosami. Papierosy, cygara, cygaretki i tego typu produkty zawierają nikotynę, która ma działanie silnie uzależniające. Niestety, w nałóg wpaść jest bardzo łatwo, ale wyjść z niego już nie jest tak prosto. Często początki są niewinne — „papieros do towarzystwa”, dla szpanu, na imprezie. Z czasem częstotliwość palenia i liczba wypalanych papierosów zwiększają się. A ponieważ powodują one nie tylko uzależnienie fizyczne, ale też psychiczne, niezmiernie trudno jest rozstać się z tą używką.

Nie będę was straszyć ani uprzedzać o ewentualnych zagrożeniach płynących z nałogu. Każdy, kto chce cokolwiek o tym wiedzieć, jest wystarczająco kumaty, żeby znaleźć coś na ten temat w Internecie. Ja mogę tylko dodać od siebie, że papierosy powodują gorszą kondycję fizyczną, przez co nie tylko wpływają na zdrowie, ale też na wyniki w sporcie. Koleżanki natomiast może zainteresować fakt, że dym papierosowy przyspiesza powstawanie zmarszczek i sprawia, że cera staje się szara i pomimo młodego wieku wygląda na zmęczoną. A jak traficie na partnera wolnego od nałogu, na pewno będzie mu przeszkadzał wasz nieświeży oddech.

Po tym wstępie przejdę już do rzeczy, czyli do tego, jak rzucić palenie. Na początek warto przyjrzeć się, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach palimy. Niektórzy robią to na szkolnych przerwach i jak stado baranów (przepraszam barany) biegną za elitą lub grupką silnie uzależnionych. Inni palą wyłącznie na imprezach. Jeszcze inni robią to, gdy ich coś wkurzy, np. po awanturze z dziewczyną, chłopakiem, rodzicami. Bywa, że w takich sytuacjach sięga się po szluga bez zastanowienia. A przecież gimnazjalista (nie gimbus) jest istotą rozumną. Musi zachować czujność w sytuacjach, w których zwykle czuje potrzebę zapalenia. Dobrze jest wcześniej przygotować sobie plan działania pt. „Co mogę zrobić zamiast sięgania po papierosa” i gdy przyjdzie taki czas, po prostu… to zrobić.

Gdyby przypadkiem dopadło cię przeziębienie (wcale ci tego nie życzę), to spróbuj to wykorzystać w ramach „przekuwania złego na dobre”. Podobno w czasie choroby papierosy smakują mniej lub nawet wcale. Jeśli zalegasz w łóżku w domu i masz „opiekę” rodziców, to nawet jakbyś chciał, wyjście na dymka może być niemożliwe lub znacznie utrudnione. Wiele osób uwolniło się od nałogu, kontynuując niepalenie wymuszone przez czas choroby.

Jeśli jednak jesteś zdrów jak rybka (na razie, bo w przyszłości fajki mogą to zmienić), musisz opracować inny plan działania. Pomocne może być opowiedzenie o planach rozstania się z papierosami znajomym, których możesz zaskoczyć swoją decyzją. Przy okazji zorientujesz się, czy w ciebie wierzą i są gotowi do wsparcia. Wyznacz datę rzucenia i zaznacz ją w kalendarzu lub ustaw przypominacz w telefonie. Zaopatrz się w potrzebne akcesoria pomocnicze: gumy do żucia, marchewki do chrupania, orzeszki, pestki słonecznika lub dyni do przegryzania i co jeszcze twoja radosna fantazja podpowie.

Jeśli się nie uda za pierwszym razem, pamiętaj, że nie od razu Kraków zbudowano. Daj sobie kolejną szansę. Gdy nie wytrzymujesz dnia bez fajki, próbuj ograniczeń — każdego dnia mniej, aż zejdziesz do zera. Wtedy będziesz gość.

Początki niemal nigdy nie są łatwe. W razie zaawansowanego uzależnienia dobrze mieć przy sobie plastry lub gumy nikotynowe. To takie „protezy”, które pozwolą podeprzeć się w chwilach krytycznych. Gdyby jednak używanie ich się przedłużało, zastanów się, czy rzeczywiście jesteś „niepełnosprawny” i potrzebujesz sztucznego wspomagania, żeby wytrwać w wolności od nałogu.

Staraj się, aby twój dzień był wypełniony (sport, spacery, spotkania z niepalącymi, zajęcia dodatkowe, pomoc w domowych obowiązkach, nauka, pasje). Niestety, zdarza się, że z nadmiaru wolnego czasu i z nudów możesz znów wrócić do palenia. Gdyby te argumenty jeszcze cię nie przekonały, trzymam w rękawie ostatniego asa. Jest nim… KASA. Łatwo obliczyć, jakie straty (oprócz zdrowia) ponosi zaawansowany palacz. Pali on średnio paczkę papierosów dziennie. Załóżmy, że sięga po te z „dolnej półki”, płacąc w zaokrąglaniu 10 złotych za paczkę. Mnożymy te 10 złotych przez 365 dni i wychodzi nam… 3650 złotych. Z doświadczenia jednak wiem, że naprawdę niewiele osób ceni siebie tak nisko. Moi koledzy i koleżanki zazwyczaj wydają po 15 złotych za paczkę. Po ponownym przemnożeniu daje nam to 5475 (słownie: pięć tysięcy czterysta siedemdziesiąt pięćdziesiąt złotych rocznie!!!). Za taką kasę można co roku zwiedzić kawał świata, zakupić ekstra ciuchy lub zafundować sobie wysokiej klasy sprzęt sportowy. Tylko looser by tego nie wykorzystał. Więc pomyśl jeszcze raz, czy warto tyle kasy puszczać z dymem?

Teraz modne są różne grupy wsparcia. Może założysz taką wśród znanych ci palaczy? Stara prawda mówi, że w grupie zawsze raźniej. To nie żaden kit. Trzymam kciuki i wierzę, że ci się uda.

***

Potem dodaliśmy, że nie chcemy przedłużać dzisiejszego spotkania, bo czas przed wystawianiem ocen jest cenny dla ambitnych gimnazjalistów.

Na koniec Lap przebiegł się jeszcze po sali ze znaną tulipanową torebką, zbierając pytania na następne spotkanie. Widać, że ludzie mają głowy zajęte czym innym, bo sprawy związane z dorastaniem zeszły na nieco dalszy plan. Pytań nie było zbyt wiele. Nam też będzie łatwiej, bo ostatnio doby są dla nas zbyt krótkie.

Do domu wracaliśmy bardzo wydłużoną trasą. Chyba potrzebne nam to było do odreagowania napięcia, które nadal nam towarzyszy podczas cotygodniowych spotkań.

Do zobaczenia. Nie wiem kiedy, bo ostatnio trudno mi coś ściśle zaplanować. Najczęściej planują za mnie… klasówki, sprawdziany, projekty i tym podobne formy testowania mojej szerokiej wiedzy i umiejętności ;-).”

Fragment pochodzi z książki „Blogowy poradnik młodzieżowy” Barbary Stańczuk.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Dobry humor sprzyja myśleniu

21 czerwca 2017

„Witam. Przy sobocie, po męczącym dniu — sprzątaniu (cudny jest ten, niestety tylko chwilowy, porządek) — zostało mi jeszcze trochę energii, więc chciałabym się podzielić moimi „mądrościami”. Może i Wam się czasami przydadzą.

Zdarzyło mi się, że w przypływie dobrego humoru i w ramach „zakopania topora wojennego” dałam mojej mamie „klucz do mnie”, bo „wytrych”, którego używała, był całkowicie nieskuteczny i, jak to mówią psychologowie, wysoce konfliktogenny.

Kiedyś żartowaliśmy sobie z Lapem, że moglibyśmy napisać dla naszych rodziców instrukcje obsługi, żeby wiedzieli, jak się z nami obchodzić. Wtedy, zamiast działać bez sensu, mogliby w odpowiednim momencie zajrzeć na właściwą stronę i wszystko stawałoby się jasne, albo może nieco mniej zagmatwane. Szybko się jednak z tego wycofaliśmy, bo po pierwsze — nie chciało nam się zbyt dużo pisać, po drugie — nie zamierzamy aż tak bardzo ułatwiać rodzicom życia i po trzecie, chyba najważniejsze — doszliśmy do wniosku, że aby napisać instrukcję obsługi jakiegoś urządzenia, to trzeba je bardzo dobrze znać. A my chyba jeszcze nie jesteśmy ekspertami w znajomości
samych siebie.

Wracając do tematu (zamiana wytrycha na klucz). Zaproponowałam mamie, żeby zamiast rozkazywać mi: „Zrób to natychmiast” lub obrażać: „Posprzątaj wreszcie ten chlew”, używała milszych dla ucha zwrotów, takich jak: „Potrzebuję twojej pomocy”, „Byłoby miło, gdybyś…”. Natomiast w chwilach, gdy nie korzystam z mojej wrodzonej inteligencji, zamiast kwitować stwierdzeniem: „Nie masz racji” lub jeszcze gorzej: „Nie mogę już słuchać tych głupot”, osiągnęłaby więcej, zachęcając mnie do dyskusji słowami: „Interesujące spojrzenie, ale ja mam na ten temat inne zdanie…”, „Być może się mylę, ale wydaje mi się, że… (tutaj mogłaby wstawić jakiś sensowny argument)”.

Kiedy zdarzy mi się przekroczyć umówioną godzinę powrotu, zamiast mówić: „Masz szlaban na wyjścia, telefon, komputer” i co tam jeszcze rodzicielska fantazja podpowie, bardziej mogą przekonać mnie słowa: „ W naszym domu panuje zasada, że wracamy o umówionej porze. Martwiłam się o ciebie. Po to masz telefon, żeby uprzedzić”. Wtedy nawet mogę przeprosić (a co!) i wytłumaczyć, że ta marna bateria znów mnie zawiodła, padając w najmniej odpowiednim momencie, a autobus powrotny przyjechał dużo przed czasem i na niego nie zdążyłam.

I tym optymistycznym akcentem kończę na dzisiaj. Do jutra ;-)!”
Fragment pochodzi z książki „Blogowy poradnik młodzieżowy” Barbary Stańczuk.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Zamartwianie się to najgorszy sposób na życie

9 czerwca 2017

„Hejka. Wiecie, że chociaż od ostatniego posta upłynęło zaledwie kilkanaście godzin, to ja już się za Wami stęskniłam?

Na początek troszkę sprecyzuję temat, który zamierzam poruszyć w dzisiejszej notce. Długo zastanawiałam się nad tym, jak go ująć krótko i zwięźle. Jak zwykle warto zacząć od definicji. Do zamartwiania się najbardziej pasuje mi opis: „To przepełnione niepokojem oczekiwanie, że nastąpi coś okropnego, strasznego, z czym możemy sobie nie poradzić lub co zachwieje naszym poczuciem własnej wartości i obniży wiarę w siebie”. Od szkolnej psycholożki dowiedziałam się, że na zamartwianie się najbardziej podatne są osoby, które:

  • Mają na oczach takie specjalne filtry i widzą tylko ciemne strony życia, niemal całkowicie odrzucając biele i szarości. A kolorów to już nie dopuszczają w ogóle do głosu, a właściwie do oczu. Wygląda to mniej więcej tak: „To jest niewykonalne”, „Wszystko, za co się wezmę, to spaprzę”, „Nikt mnie nie lubi”, „Tylko mnie może się coś takiego przydarzyć” itd.
  •  Bronią się przed sprawdzeniem, czy ich obawy są uzasadnione, mówiąc: „Po co próbować, skoro i tak nic z tego nie wyjdzie”, „Nie ma sensu komuś zaufać/kogoś pokochać, bo i tak zawiedzie/ zdradzi”.
  • Katują się ciągłym myśleniem o swoich niedoskonałościach, powtarzając: „Jestem najgorszy”, „Mam odstające uszy, krzywe nogi, pryszcze na twarzy, garbaty nos itd.”, „Takiej ofiary losu nikt nie może polubić”.

Uważam, że takim „czarnym myśleniem” niszczymy swoją energię do działania. Powstrzymując się od próbowania, nie narażamy się wprawdzie na porażki, ale odbieramy sobie szansę na sukces, który dałby nam „pozytywnego kopa” do sięgania wyżej. Widać więc, że zamartwianie się na dłuższą metę przynosi same straty. Na dodatek jeszcze szkodzi urodzie, bo pojawiają się zmarszczki na czole, a twarz zaczyna przypominać spaniela (osoby w to wątpiące odsyłam na strony kynologiczne).

Nie załamujcie się jednak. Mam dla Was radę. Jeśli już naprawdę musicie się martwić, to wyznaczcie sobie na to maksymalnie 30 minut dziennie. Na więcej naprawdę szkoda czasu, bo w naszym wieku jest jeszcze tyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Koniecznie róbcie to o określonej porze. Nigdy, przenigdy jednak na randce, przy jedzeniu
lub w łóżku. Dopuszczalne jest np. zamartwianie się podczas oglądania komedii.

Możecie też pobawić się w naukowca. W tym celu spisujcie swoje zmartwienia w specjalnie do tego celu założonym notesiku, zostawiając przy każdym wpisie trochę wolnego miejsca. To miejsce wykorzystacie później do odnotowania, czy mieliście rację (czytaj: czy Wasze zmartwienia rzeczywiście się sprawdziły). I tutaj wyjątkowo najkorzystniej dla Was będzie, gdy jednak tej racji mieć nie będziecie. Kto jest dobry z matmy, może pokusić się potem o procentowe wyliczenie tego, jak często nie miał racji. Życzę wysokich wyników.

Dla tych z Was, którzy mają jednak dosyć tej wyniszczającej „aktywności umysłowej”, proponuję następujące narzędzia walki:

  • Przeprogramowanie swojego myślenia na „bardziej kolorowe”, które mogłoby brzmieć np. tak: „Zawsze warto spróbować, bo nawet jak się nie uda, to czegoś się jednak nauczę”, „Nie ma ludzi doskonałych, więc ja też mogę odbiegać od ideału”.
  • Atakowanie „wroga” poczuciem humoru i częstym śmiechem. Przecież wiecie, że nie można jednocześnie śmiać się i martwić. Warto oglądać zabawne filmy, słuchać dowcipów, przebywać z pogodnymi ludźmi i trenować umiejętność żartowania z samego siebie. Co rano, stojąc przed lustrem, dobrze jest uśmiechnąć się do siebie. Nawet udawany śmiech działa, bo śmiejąc się, poruszamy mięśniami twarzy, które pobudzają znajdujące się w nich włókna nerwowe niosące do mózgu sygnał mówiący: „Jest mi wesoło”.
  • Robienie czegoś odprężającego. Może to być gimnastyka, bieganie, jazda na rowerze, pływanie, jazda na rolkach, tańczenie, śpiewanie, ugotowanie sobie (a nawet całej rodzinie) czegoś pysznego, rozmowa z przyjaciółmi, uwiecznianie na fotografiach piękna naszego świata, zabawa z kotem lub psem.

To tyle na dzisiaj. Teraz zrobię sobie „wieczór lenia”, bo pisać bardzo lubię, ale też uwielbiam… odpoczywać.

BTW. Super, że wciąż jesteście ze mną :-D.”
Fragment pochodzi z książki „Blogowy poradnik młodzieżowy” Barbary Stańczuk.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Życie i szesnasty przyjaciel – Cierpliwość

17 maja 2017

„Miłość w dzisiejszych czasach została skomercjalizowana, sprowadzona do szybkich relacji, które skupiają się głównie na fizyczności. Ludzie nauczyli się wykorzystywać swoją zewnętrzność do uzyskiwania korzyści w budowaniu relacji. Zaczęli o siebie dbać. Chodzą na siłownię, do kosmetyczki, lepiej jedzą, medytują, uprawiają sport i częściej się uśmiechają. Poświęcają dużo czasu na to, aby poprawić swój świat zewnętrzny. Wydają często wiele pieniędzy, których w rzeczywistości nie mają, aby inni uznali ich za atrakcyjnych.

Jednak ważniejszy od pieniędzy stał się czas. Ludzie chcą wszystkiego natychmiast. Jest to pogoń narzucona przez otoczenie, z którym muszą się mierzyć każdego dnia. Jeśli nie jesteś szybki i się nie dostosujesz, to zginiesz. Ktoś Ci wmówił, że musisz ciągle biec i że wszystko musi być na już. To nieprawda. Życie to nie McDonald. Tu nie chodzi o najkrótszy czas wydania Big Maca. Mimo to wszyscy dookoła, zdyszani, chcą pokazać innym, że całe ich życie jest czymś lepszym. Brakuje im już tchu, porzucają swoje wartości w imię kiczu i czegoś na chwilę. Tak też jest z miłością i związkami. Na szybko, na niby, byle jak. Brak w nich cnoty, mojej przyjaciółki — Cierpliwości.

Cierpliwość to dziś towar deficytowy, który przestał mieć znaczenie. Wraz z jej utratą ludzie odsunęli od siebie piękno ich życia. A przecież natura i świat pokazują, że wszystko wymaga czasu. Pory roku, ruchy planet, dzień i noc, oczekiwanie na dziecko trwają. Na szczęście człowiek wielu rzeczy nie jest w stanie przyśpieszyć. Na pozostałe, na które miał wpływ, narzucił nienormalne już tempo. Dlatego przestała liczyć się wartość produktów, ludzkiego życia, miłości i współistnienia.

Oczekujemy, że już dziś ktoś nas pokocha. Od teraz chcemy lepszej pracy, a co najmniej wysokiej podwyżki. Autobus lub nasz samochód za wolno jadą, bo my już chcemy gdzieś być. Chcemy dorosnąć już od narodzin, a później odkrywamy, że zbyt szybko straciliśmy dzieciństwo. Biegniemy za karierą, a rodzina jest przy okazji. Liczy się wygląd, a zapominamy o duchowości i relaksie. Chodzimy na skróty, korzystając z szybkich kompromisów. Gubimy wartości, które w danej chwili powstrzymują nas od działania i zdobycia upragnionej rzeczy lub osoby. Odrzucamy prawdziwą miłość w imię tej, która jest, bo jest.

Po raz kolejny proszę: ZATRZYMAJ SIĘ!!! Jan Paweł II mówił: „Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens… ma sens… ma sens!”. Dlatego zdobądź tę cnotę i poszukaj w sobie cierpliwości. Weź głęboki oddech, kiedy czujesz, że zbytnio się śpieszysz.

Zatrzymaj się, kiedy:

  • Twój ukochany patrzy Ci w oczy;
  • Twoje dziecko mówi do Ciebie;
  • mijasz park i widzisz otaczające Cię drzewa, ptaki i mijających ludzi;
  • zamierzasz wykrzyczeć przyjacielowi to, czego później będziesz
    żałować;
  • budzisz się rano — podziękuj za dar nowego życia.

To wszystko nauczy Cię cierpliwości i szacunku do upływającego czasu. Będąc cierpliwym, zobaczysz, jak piękne może być życie. Przekonasz się, ile przeoczysz, kiedy stracisz kontakt z tą przyjaciółką.

„Nie trać nigdy cierpliwości; to jest ostatni klucz, który otwiera drzwi”.
— Antoine de Saint-Exupéry

Również dla mnie nie jest to łatwe, bo często czując nadarzającą się okazję, zapominam o cierpliwości. Ulegam pokusom, które po czasie okazują się niewarte porzucenia zasad. Jednak będąc świadomym, jak ona jest ważna, potrafię się zatrzymać i dostrzec sens korzystania z cierpliwości. To między innymi ona buduje mój spokój i pozwala podejmować decyzje długoterminowe. Łatwiej jest przyjmować postanowienia noworoczne, kiedy wyznacza się realny czas ich realizacji. Ustalone plany i marzenia przychodzą w odpowiednim czasie, który zapisaliśmy przy ich wymyślaniu. Wówczas cierpliwość wydaje się czymś oczywistym. Ze spokojem wykonujemy poszczególne elementy, które zaprowadzą nas do celu. Na przykład kobieta, która dowiaduje się, że jest w ciąży, od pierwszego dnia wie, że potrwa to około dziewięciu miesięcy. Przez ten czas zmienia dietę, sposób odżywiania się, a także swoje nawyki. Niczego nie robi szybciej, cierpliwie czeka na dzień porodu. Choć czasami nie jest to łatwe.

Szukaj jej więc w każdym oddechu, spojrzeniu, słowie i działaniu. Nie zapominaj o niej, kiedy wchodzisz do sklepu, a nie masz wystarczającej ilości pieniędzy na zakup wymarzonej pary butów. Pamiętaj o niej też, kiedy odrabiasz z dzieckiem lekcje lub uczysz je jeździć na rowerze. Daj sobie czas, który i tak upłynie.”

„Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie”.
— H. Jackson Brown junior

Fragment pochodzi z książki „Życie i 101 przyjaciół”, której autorem jest Krzysztof Liegmann.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Życie i dziewiąty przyjaciel — Dzieciństwo

27 kwietnia 2017

„Kiedyś czytałem pewne badania, w których podano, że 80% ludzi odcina się od swojego dzieciństwa. Uznałem, że w tej informacji musi być coś głębszego. Zacząłem analizować temat i zrozumiałem, że też należę do tej grupy ludzi. Może w tym tkwi klucz do naszego istnienia.

Tym raportem rozpocząłem swój powrót do przeszłości, trochę inny niż w znanym filmie o tym tytule. Nie przeniosłem się tam fizycznie, a wracałem tam myślami, szukając istoty swojego życia. Ta wędrówka to opowieść o dziewiątym z moich przyjaciół, czyli Dzieciństwie odkrywanym na nowo. Możesz już na tym etapie przerwać czytanie, uznając, że nie ma to większego sensu. Tym samym dalej będziesz wśród tych 80% ludzi, którzy tak właśnie uważają. Jednak 20% ludzi, którzy sądzą, że w tym myśleniu jest źródło ich sukcesów, to w dużej mierze najbogatsi ludzie na świecie.

Zadaj sobie pytania: kiedy byłeś tak naprawdę szczęśliwy? Który okres swojego życia wspominasz najlepiej? Kiedy zabawa sprawiała Ci frajdę? A kiedy ostatnio byłeś sobą? Większość odpowiedzi nasuwa nam okres dzieciństwa, ale są i takie z czasów tak zwanej dorosłości. Tylko że również w dorosłym życiu w chwilach radości i spełnienia bawiłeś się i czułeś się jak dziecko, które robi coś po raz pierwszy lub doznaje emocji do tej pory nieznanych. Do dziś nosimy w sobie dziecko i zawsze będziemy je nosili.

W dzieciństwie nie baliśmy się marzyć, choć czasami nie było ono łatwe. To okres wiary we własne siły i w możliwości, które sprawiały, że kreowanie rzeczywistości dawało nam wielką frajdę. Potrafiliśmy z pozornie najprostszej zabawy uczynić wielką przygodę. Z pudełka po butach konstruowaliśmy domki lub garaże, a z większych pudeł powstawały telewizory lub sceny teatrzyków. Wszędzie dostrzegaliśmy możliwości, które budowały w nas poczucie, że wszystko jest dla nas.

Okres dzieciństwa, nawet bardzo smutny, uczył nas wszystkiego, co robimy dziś. Wszystko to, co dzisiaj mamy, jest efektem nasiąkania skorupki. To zbierane doświadczenia i zasłyszane przekonania były początkiem zmian w naszym życiu, które wiedziemy dziś. Oczywiście były to przekonania ludzi starszych i otoczenia. To nie były nasze przekonania. Ale skoro mogliśmy się ich nauczyć, to możemy się ich także oduczyć.

To właśnie podczas obserwacji dzieci zrozumiałem, że przekonania nie są nam dane raz na zawsze i nie musimy być przywiązani do doświadczeń i wartości, które przez wiele lat nie pasowały do naszego postrzegania świata. Krok po kroku zacząłem oduczać się nawyków będących szkodnikiem w moim umyśle i działaniu.

Ważne stało się też dla mnie nauczenie się marzyć, ale nie tak, jak robią to „dorośli”. Przestałem ważyć i oceniać swoje marzenia. Nie odnosiłem ich do rzeczywiści, a powiedzenie „zejdź na ziemię”, które pewnie większość z nas słyszała, przestało mieć znaczenie. Oddawanie się marzeniom i kreowaniu swojej rzeczywiści najpierw w umyśle, a później na papierze przeobraziło się w określone działania.

Czytałem wiele książek o miliarderach. Ich wspólnym mianownikiem były marzenia bohaterów, w które wierzyli z dziecięcą ufnością. Tworzyli coś w umyśle, aby później trzymać to w dłoni. Ponosili setki upadków, ale to ich nie zatrzymywało. Wiedzieli, że skoro mają już obraz tego, czego chcą, to musi mieć to swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Przez wielu krytykowani i niezrozumiani, stawiali temu czoła i osiągali swoje sukcesy.

„Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się”.
— Aldous Huxley

Inna nauka z moich obserwacji jest taka, że dzieci uczą się przez naśladowanie, a to tworzy w nich nawyk. Obserwują tych, którzy osiągnęli to, czego one chcą, i robią dokładnie to samo. W ten sam sposób funkcjonujemy w świecie dorosłych. Najlepsze wyniki osiągają nie teoretycy, ale praktycy, którzy wszystko, czego się dowiadują, muszą sami sprawdzić, wypróbować lub przećwiczyć. Tak robią chociażby sportowcy, powielając wyniki swoich mistrzów i doskonaląc nabyte wcześniej umiejętności.

Ten mój dziewiąty przyjaciel pokazał mi, jaki mam talent. Przez kilkanaście lat w ogóle go nie dostrzegałem. Odkryłem go na nowo z chwilą zanurzania się w swoje fantazje, widząc to, co najbardziej kochałem w dzieciństwie. U każdego z Was talentem jest to, co najbardziej lubiliście robić w najmłodszych latach.

Według mnie najlepiej byłoby nie dorastać, jak w filmie Kapitan Hook. Kiedy Piotruś Pan wydoroślał, zapomniał o całym swoim szczęściu. Musiał znaleźć w sobie jedną pozytywną myśl, która sprawiła, że znów stał się dzieckiem w skórze dorosłego. Na nowo wszystko straciło ograniczenia, a świat stał się pełen możliwości, których Piotruś wcześniej nie dostrzegał.

Przestaliśmy być dziećmi, kiedy ktoś wmówił nam, że mamy dorosnąć, tylko dlatego, że sam zapomniał o miłości, którą w dzieciństwie otaczał cały świat. Odrzucił moc, jaką dają marzenia. A później sam zaczął zabijać w swoich dzieciach wielkie pragnienie życia wykreowanego w umyśle.

Odkrywając to, otworzyłem swój umysł na setki pomysłów, na kreatywne postrzeganie możliwości, a problemy stały się wyzwaniami do podjęcia. Każdy dzień to nowa przygoda, która zaczyna się wschodem słońca, a kończy w chwili zaśnięcia z wyczerpania po wspaniałym dniu. Jeśli ktoś mówi mi, że zachowuję się jak dziecko, to słyszę największy komplement, jaki może mi dać.

Od siedmiu lat obserwuję swoją córeczkę i razem z nią poznaję świat na nowo. Zacząłem się cieszyć tym, co już znam, jakbym widział to po raz pierwszy. Zobaczyłem, że świat ma więcej kolorów niż nam się wmawia. Dałem sobie szansę na tworzenie w wyobraźni tego, czego jeszcze nie otrzymałem. Ty również robiłeś to samo w dzieciństwie, więc dlaczego nie masz robić tego nadal? To Twoje życie i możesz zrobić z nim, co tylko chcesz. Jedna z piosenek Piotra Rubika mówi o tym, co masz prawo robić.

„Masz prawo kochać, masz prawo śnić
Masz prawo śpiewać, masz prawo żyć
Masz prawo marzyć teraz i tu
Na przekór kłamstwu, na przekór złu”.

Pomyśl. Skoro robią tak najbogatsi, to musi coś w tym być. Dlaczego zatem niewiele się o tym mówi? Jak sądzisz? To sekret dla wielu jeszcze nieodkryty. Dlatego nie wszyscy są w tych 20%, a ja właśnie przekroczyłem tę granicę i należę do szczęśliwych ludzi, którzy uwierzyli, że świat to niekończąca się opowieść o dzieciństwie.

„Dziecko może nauczyć dorosłego trzech rzeczy: cieszyć się bez powodu, być ciągle czymś zajętym i domagać się — ze wszystkich sił — tego, czego się pragnie”.
— Paulo Coelho

Jeśli nadal nie wierzysz, to zajrzyj do książek, przeczytaj zawarte tam prawdy i zastosuj je w swoim życiu! Bądź pełen wiary, a znajdziesz w sobie siłę, aby zmieniać swoje życie. Nawet z najtrudniejszej sytuacji ludzie wychodzili, bo widzieli siebie w nowym, lepszym życiu. Znaleźli tę jedną pozytywną myśl, która popychała ich do działania.

Czujesz, że nadal jesteś dzieckiem? To trzymaj się tego. Masz dzieci? To żyj i ucz się od nich świata na nowo. Dostrzeżesz, że świat wokół Ciebie jest lepszy niż ten, który wykreowałeś sobie w głowie. Robiłeś to nieświadomie, a teraz świadomie możesz to zmieniać i malować na swój lepszy sposób.

Weź kredki i maluj… swoje nowe życie!”

Fragment pochodzi z książki „Życie i 101 przyjaciół”, której autorem jest Krzysztof Liegmann.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Dar czasu życia

20 kwietnia 2017

„Kto chwyta szanse, prędzej czy później osiąga swoje cele. Dobrze. Sukcesy osiągamy tylko dzięki pewnym czynom. Jasne. A czyny zdefiniowane są poprzez ich wyniki. Słusznie. A do wyników dochodzi się przez pracę. Z powyższym każdy się zgodzi. Tyle że ten sposób widzenia rzeczy jest bardzo pobieżny i z gruntu zły. Brakuje tu pewnego zasadniczego składnika!

Kiedy wykonujemy dobrze jakąś pracę, czyli czynność, to osiągamy w niej dobre wyniki. To też się zgadza. Pytanie tylko, kiedy osiągamy te wyniki?! Przecież to żadna sztuka naprawić po mistrzowsku auto, zostać słynnym pianistą, wylądować za życia na Marsie. Aby naprawić po mistrzowsku auto, potrzebowałbym tylko kilku lat. Aby zostać słynnym pianistą – tak ze 30 lat. A wylądować za życia na Marsie – no, na to potrzebowałbym ze 300 lat, tak myślę. Nie jest to żadne osiągnięcie, żaden wyczyn, to każdy potrafi! Wszystko jest możliwe i każdy potrafi wszystko – wszystko jest tylko pytaniem o czas… Pytanie o czas – właśnie.

„Każdy potrafi wszystko” – długo uważałem to powiedzenie za zwariowane. Każdy potrafi wszystko? Im jestem starszy, tym bardziej mnie ono jednak przekonuje. Każdy potrafi wszystko, tak, ale dopóki żyje. Bez tego tak zasadniczego a tak ograniczającego składnika – czasu – nic przeciwko temu powiedzeniu nie przemawia. Nie ma nierealnych celów, są tylko nierealne terminy. I nie jest to też kwestia pieniędzy, bo do ich zdobycia również potrzebny jest czas. Potrzebujecie miliona na ten projekt? Żaden problem, bo w ciągu kilkuset lat każdy to zrobi, naprawdę – każdy w takim czasie zbierze tyle pieniędzy. Większym wyczynem byłoby zebrać tyle w ciągu jednego miesiąca, nie mówiąc już o jednym dniu…

„Nie ma nierealnych celów, są tylko nierealne terminy.”

Wyniki nie zależą tylko od pracy. Chociaż większość pracobiorców opłacanych jest za pracę, a więc za to, że wykonują pracę, którą daje im pracodawca. Oto coś, o czym zapominają wszyscy: aby osiągnąć dobre wyniki, nie wystarczy wykonać coś dobrze. Wyniki, czyli prawdziwe osiągnięcia – to praca wykonana w określonym czasie.

Kiedy wyznaczam sobie jakiś cel, muszę podać też jakiś termin, w innym wypadku nie ma to sensu. Każdy cel – bez wyjątku – każdy cel jest limitowany w czasie, bo limitowane w czasie jest nasze życie. Czy w głowach członków naszego społeczeństwa jest na to miejsce? A gdzie tworzenie pewnej wartości – będącej naszym roszczeniem także w stosunku do czasu?

„A gdzie tworzenie pewnej wartości – będącej naszym roszczeniem także w stosunku do czasu?”

Pracobiorcy całymi dniami i godzinami piszą listy firmowe w różnych sprawach. Dlaczego? Ponieważ chcą to zrobić dobrze. Co nadzwyczajnego jest w tym, że ktoś napisze jeden tego rodzaju list w ciągu trzech długich dni? Ano – nie ma w tym nic dobrego, a tym bardziej nadzwyczajnego. Jest coś wręcz fatalnego, źle świadczącego o autorze i w ogóle tego listu nie trzeba czytać. Uczeń szkoły podstawowej, który napisze odpowiedni do swego wieku list w pięć minut, osiągnął w tym momencie więcej!

Oto każdej niedzieli ludzie w spokoju ducha, powoli myją ręcznie swoje samochody. Oto na lotniskach ludzie gapią się w powietrze, stojąc na ruchomym chodniku. Na Boga, czyż tym ludziom czas nie jest drogi? Czas ich życia? Czy ich życie nie jest dla nich nic warte? Ludzi z wigorem, temperamentem rozpoznacie po tym, że wchodzą i schodzą po ruchomych schodach, że idą po ruchomych chodnikach i stale coś robią, nawet wtedy, kiedy siedzą gdzieś i czekają – czy to w pociągu, czy to w poczekalni do lekarza.

Zatrzymać własny ruch do przodu – wyłącznie dlatego, że jadę na ruchomym chodniku – to można porównać z pasywnością, która paraliżuje nasze społeczeństwo. Zawsze, kiedy sądzimy, że jesteśmy „niesieni” przez społeczeństwo, kolektyw, gminę – w tym celu wystarczy się po prostu „nie wychylać” i robić to, co wszyscy – dopuszczamy się pasywnej postawy i zaprzestajemy naszych własnych usiłowań. Stajemy na ruchomym chodniku i rezygnujemy z odpowiedzialności za własny ruch do przodu – cokolwiek to znaczy, a także dosłownie. „Wstępujemy” do opiekuńczego państwa, godząc się na cały pakiet opieki socjalnej – i zwalamy na nie odpowiedzialność za wszystkie życiowe ryzyka. Związani jesteśmy z Agencją Pracy i pozwalamy, aby to ona odpowiadała za kształtowanie naszego życia zawodowego. Wiemy, że nasi pracodawcy opłacają nam różne kursy i treningi i pozwalamy, aby to nasz szef odpowiadał za nasze dalsze kształcenie i rozwój. Wiemy doskonale, że system szkolny opłacany jest z naszych podatków i godzimy się na to, aby ten tak niedoskonały twór był odpowiedzialny za kształcenie naszych dzieci i przygotowanie ich do życia. Zawsze są jacyś „inni”, którzy nas mają wspierać, nieść do przodu, wieźć itd. A przecież tymi, którzy na to czekają, zawsze jesteśmy właśnie „my”.

Większość ludzi nie dostrzega przede wszystkim w ogóle osi czasu. Tylko z tego powodu możliwe jest tworzenie stanowisk pracy, które polegają na nicnierobieniu. Na lotnisku w Monachium, już w strefie bezpieczeństwa, siedzi ośmiu mężczyzn z krwi i kości, których zadaniem jest wyłącznie patrzenie i pilnowanie, aby wszyscy przeszli przez tę strefę i nie zatrzymywali się, i aby nikt nie wracał. Wszyscy, jak wiadomo, przechodzą do hali wylotów. Ile czasu traci tych ośmiu ludzi! Każdego dnia, w każdej godzinie! Oni nie robią nic! Proste urządzenie techniczne, jakaś bramka z kołowrotkiem czy coś podobnego spełniłoby dokładnie to samo zadanie!

Dopóki istnieją takie stanowiska pracy, dopóty będą ludzie, którzy tracą godziny, lata swojego życia na coś takiego, a nam, jako społeczeństwu, nie będzie się dobrze wiodło. Gdyby przynajmniej byli to ludzie studiujący, którzy w czasie swojej pracy mogliby coś powtarzać, czegoś się uczyć… Może zarząd lotniska mógłby wykorzystać ich siłę roboczą choćby w ten sposób, aby posadzić ich za biurkiem i zlecić im przepisywanie tekstów, bo ja wiem… Ale ludzie, którzy zabijają czas – nie, na to po prostu nie mogę patrzeć. Robi mi się wręcz niedobrze, kiedy jestem skazany na konfrontację z czymś takim. Czy ci ludzie nie widzą, jak czas przecieka im przez palce i bezpowrotnie znika? Zawsze, kiedy o nich myślę, wydaje mi się, że muszę przedzierać się przez bagno martwego czasu, aby dobrnąć do jakiejś śluzy i wyminąć tych zombie.

„Czy ci ludzie nie widzą, jak czas przecieka im przez palce i bezpowrotnie znika?”

Przecież ja tylko przechodzę obok nich na lotnisku… A jeśli muszę iść do toalety i widzę siedzącego tam pana lub panią… dlaczego on czy ona nie robi choćby swetra na drutach? A obok stoi biedny talerzyk z paroma groszami.

Naprawdę nie chodzi mi o nieustanne tworzenie wartości dla zasady albo o maksymalne wykorzystanie każdej sekundy. Chodzi mi o pojedynczego człowieka, który może nawet czytać jakąś dobrą powieść! Ciągle się boję, że nasz rozum zapadnie na suchoty, jeśli nie będziemy go odpowiednio karmić.

Czas oczekiwania to czas martwy. Wiem, że czasem trzeba czekać całymi latami, aż coś zostanie skończone albo na nadejście właściwego czasu. Nie jestem w tym dobry. Jestem „stale za wcześnie”, takie mam wrażenie. Kiedyś, na przykład, napisałem książkę pod tytułem „Każdego dnia jest wyprzedaż” – poradnik na temat handlowania i targowania się. Opublikowałem tę książkę, jeszcze zanim weszła w życie ustawa o rabacie, bo nie mogłem już się tego doczekać. Książka sprzedawała się całkiem dobrze – i niesłychanie mnie to denerwowało, bo gdyby pojawiła się na rynku później, po wejściu ustawy, mogłaby się sprzedać w dwukrotnie albo nawet trzykrotnie wyższym nakładzie.

W taki sposób za wcześnie byłem już iks razy. Wolę rzucić się na coś natychmiast, niż czekać, aż nadejdzie odpowiedni czas i rzecz dojrzeje. Najważniejsze: działać! Właśnie dlatego, że nie znajduję w sobie cierpliwości, aby poczekać trzy dni, ciągle coś psuję. Nie jestem dobrym przykładem sztuki czekania na odpowiedni moment. Z drugiej jednak strony, w większości wypadków właśnie dzięki mojej niecierpliwości osiągnąłem tak wiele sukcesów – po prostu dlatego, że załatwiałem sprawy natychmiast, kiedy tylko się pojawiały, za jednym zamachem.

„Zły wynik, ale osiągnięty i zaprezentowany natychmiast, to dobry wynik.”

W swoim słynnym przemówieniu z 26 kwietnia 1997 roku ówczesny premier Niemiec Roman Herzog użył słowa Ruck dokładnie jeden raz. Słowa „szansa” użył natomiast siedem razy. Co nam po szansach, jeśli za jednym zamachem ich wszystkich – albo przynajmniej jednej – nie chwycisz? Słowo ruck oznacza po prostu „natychmiast, zaraz, teraz oddać coś, co jest jeszcze niekompletne, nieskończone”. Zły wynik, ale osiągnięty i zaprezentowany natychmiast, to dobry wynik. No, prawie…”

Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Życie i trzeci przyjaciel — Wyobraźnia

19 kwietnia 2017

„Ktoś ostatnio powiedział, że żyję w swoim świecie. Tak, żyję i z dnia na dzień jest on coraz piękniejszy i coraz bardziej mój.

Kiedyś straciłem pewnego przyjaciela, choć jako dziecko uwielbiałem się z nim bawić. Był bardzo kreatywny, pełen wiary i pasji, a przez to niczym nieograniczony. Jednak kiedy dorastaliśmy, usłyszałem od moich rodziców i otoczenia, że mam zejść na ziemię. Konsekwencją tego było to, że relacje z moim przyjacielem znacznie się pogorszyły.

Dałem sobie narzucić wolę i przekonanie innych, że on ma na mnie zły wpływ i że przez niego w przyszłości niczego nie osiągnę, choć doskonale wiedziałem, że dzięki tej znajomości już od podstawówki robiłem wiele dla siebie i dla innych. On napędzał mnie do działania i tworzenia, wspierania i poszukiwania rozwiązań, które mogą sprawić, że mój świat przyniesie odrobinę radości innym.

Dzięki niemu byłem przewodniczącym w szkole, udzielałem się w wielu przedsięwzięciach. Kierowałem różnymi projektami, wśród nich Młodzieżową Radą Miasta Wałbrzycha. Miałem możliwość jeszcze przed dwudziestką przemawiać do ponad tysiąca ludzi. Wszędzie, gdzie podejmowałem pracę, dawałem z siebie wszystko, wnosząc kreatywne pomysły i zaangażowanie, często nie bacząc na własne potrzeby.

Kiedy spoglądam wstecz, widzę, jak wiele zawdzięczam sobie, a przede wszystkim mojemu trzeciemu przyjacielowi. To moja Fantazja. Wyobraźnia. Tam spotykam się z chłopcem, z którym pogodziłem się po latach. Tak naprawdę trzeci przyjaciel nigdy mnie nie opuścił, bo przez 34 lata mojego życia wspierał mnie w każdej sekundzie. Negowałem to, co mi podsuwał, doprowadzając się do trudnej sytuacji zawodowej, finansowej i rodzinnej. Kiedy go nie słuchałem, traciłem wszystko, na co wiele lat pracowałem. Oddałem się rzeczywistości, bo tak było „doroślej” i poważniej. Po co marzyć? To bez sensu!

Tak wielu z nas porzuca swoje marzenia i chwile, w których oddaje się poszukiwaniu w sobie inspiracji na całe życie. Dajemy sobie wmówić, że to śmieszne i żałosne, bo marzenia się nie spełniają.

No tak. Gdzieś przeczytałem, że marzenia się nie spełniają, tylko marzenia się spełnia.

„Marzenia wydają się głupie tylko ludziom, którzy ich nie mają”. — Peter Reese

Słowa Petera Reese’a utkwiły mi w pamięci, a także stały się kluczem jedności z moim trzecim przyjacielem. I tak od kilku lat na nowo bawimy się w tworzenie i rozwijanie tego „innego” świata. Mojego (naszego) i na moich (naszych) zasadach. Wiem, jak za parę lat będzie wyglądało moje życie. Na powrót spełniam swoje marzenia i realizuję swoje pasje. Nauczyłem się wykorzystywać swój talent, a to sprawiło, że uwierzyłem w siebie i jestem sobą.

Oddawanie się marzeniom to najpiękniejszy element mojego życia. Mam pewność, że to, co powstanie w mojej głowie, już niebawem będę trzymał w ręce. Może ktoś nie wierzyć, ale nie dbam o to. Dzięki marzeniom powstały fundacja Bezpieczny Brzuszek i projekt Architekci Umysłu. Pomogłem wielu osobom w tworzeniu ich biznesu lub stawianiu go na nogi, bo stracili wiarę. Każdego dnia w mojej wyobraźni powstają nowe obrazy, pomysły i plany. Jestem otwarty i za każdym razem dziękuję za nową moc, którą otrzymuję.

Dzięki marzeniom można zmieniać siebie, swój świat, ale również życie innych ludzi. Jeśli to szalone, to kompletnie się tym nie przejmuję, bo tylko szaleni zmieniają ten świat. A ja nie mam ograniczeń, a jedynie wielką chęć transformacji mojego życia, z którego skorzystają inni ludzie.

Jeśli czytasz dalej, to chcę Ci powiedzieć: nie marnuj czasu. Nie wstydź się swoich marzeń. Podsycaj ogień, który się w Tobie tli, aby powstał płomień, który porwie Cię do życia. Wspieraj go doznaniami, emocjami, uczuciami, zapachami, dotykiem, smakiem, dźwiękiem lub ciszą. Buduj w sobie poczucie, że dojdziesz tam, gdzie chcesz. Będzie tak od dnia, w którym na nowo polubisz swojego przyjaciela i swoje marzenia. Pokochaj je i uwierz w nie.

Dziś, po kilku miesiącach marzeń o własnej gazecie, układania w głowie wszystkich elementów i faktów, przyszła niespodziewana wiadomość. Wiedziałem, jak moja gazeta ma wyglądać, co ma w niej być, przeglądałem w wyobraźni wszystkie strony pierwszego numeru. Widziałem piękne zdjęcia i czytałem teksty autorstwa ludzi, którzy wspierali mnie przez lata. Brakowało mi tylko odpowiedzi na pytanie: „JAK?”. „Jak” przyszło samo. Jeśli w coś mocno wierzysz, a podpowiedziała Ci to Twoja wyobraźnia, to nie musisz od razu wiedzieć „jak”. Do mnie po latach odezwał się kolega, któremu opowiedziałem o moim kolejnym pomyśle. Powiedział, że wchodzi w to. Zdziwiłem się, a wówczas on powiedział, że jest redaktorem jednego z największych czasopism w Polsce. Pisząc to, jeszcze jestem podekscytowany. Zapamiętam ten dzień jako dzień, w którym znów „jak” przyszło samo.

Mój przyjaciel nazywa się Fantazja. To dzięki niemu mam wszystko, czego mi trzeba, aby być szczęśliwym w moim własnym świecie.”

Fragment pochodzi z książki „Życie i 101 przyjaciół”, której autorem jest Krzysztof Liegmann.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Wyobraź sobie, że nie żyjesz

11 kwietnia 2017

„Nic nie jest tak pewne, jak to, że nadejdzie ostatnia chwila. Trafi nas szlag albo piorun, albo doniczka z 15. piętra spadnie nam na głowę. Pożre nas niedźwiedź albo rak, utoniemy, udusimy się, zamarzniemy, umrzemy z głodu, z pragnienia, spalimy się albo zostaniemy zastrzeleni przez szaleńca. Przepuszczą nas przez magiel, uduszą, zatłuką. Byk weźmie nas na rogi, pijany dorożkarz zmiecie z drogi, w dodatku z bułką na śniadanie w ręku. Przez 25 lat będziemy nędznie zdychać. Podróż życia kończy się śmiercią.

„Podróż życia kończy się śmiercią.”

Statystyka przewidywanej długości życia też jest zwodniczą nadzieją – mamy złudzenia co do faktu, że możemy umrzeć dziś. Jak chcemy wypatrywać kostuchy z kosą? Czy ona jest dobra, czy zła, czy jaka? W tutejszym świecie zdania na ten temat są podzielone. Są tacy, którzy twierdzą, że nie może być ani zła, ani dobra. Inni mówią, że owo „zgaśnięcie” jest całkowitym odcięciem tego, co obecne i przyszłe, co oznacza worst case i blady strach.

Są tacy, którzy mówią, że śmierć jest błogosławieństwem, bo byłoby śmiertelnie nudno żyć wiecznie.

Jeśli umiera ktoś, kogo znamy, jest nam żal. Nie zobaczy już słońca, nie poczuje zapachu chleba w tosterze. Koniec wszystkich dobrych rzeczy w życiu jest z pewnością powodem do smutku. Chcemy więcej i więcej wszystkiego, co tak w życiu cenimy. Czy to jednak wystarcza, aby wyjaśnić ogrom strachu, który ludzie odczuwają przed śmiercią?

Myśl, że świat bez nas będzie trwał dalej, jest trudna do zniesienia. Właściwie to zabawne, bo przecież akceptujemy, że istniał jakiś czas przed naszym przyjściem na świat.

Śmierć wydaje się nam czymś niewyobrażalnym. Nie jest to jednak do końca prawda. Z wewnętrznej perspektywy nie możemy sobie wyobrazić śmierci; nie możemy poczuć, jak to jest być kompletnie nieświadomym. Koniec nie jest jednak czymś kompletnie nie do pomyślenia. Chcąc wyobrazić sobie własne nieistnienie, możemy wybrać perspektywę zewnętrzną i w ten sposób przeżyć własny pogrzeb – oglądając jego uczestników. Oczywiście żyjemy z tą myślą, ale nie stanowi ona dla nas problemu, podobnie jak świadomość tego, że kiedyś zabraknie nam świadomości.

Wyobraźcie więc sobie Wasze ciało, w którym zgasło wszelkie odczuwanie. Prowadzi to natychmiast do uznania dualizmu ciała i duszy. Pamiętacie reklamę zajączków Duracell? Jak bateria jest w środku, zajączek bębni, jak nie – koniec bębnienia. Jeśli posiadamy nieśmiertelną duszę i śmiertelne ciało, to jesteśmy niczym ten zając z pojemnikiem na baterie. Można pomyśleć, jakie byłoby życie po śmierci: stary zając z nową baterią? Nowy zając ze starą baterią? Zając bez baterii? Wszystko jest możliwe, jeśli tylko da się wymienić baterię (dlatego iPhone jest wyjątkowo złym przykładem).

Jeśli nasz duch miałby być związany z fizycznymi procesami w naszym organizmie, to rzecz robi się skomplikowana. Jeśli bowiem baterie wbudowane są na stałe, to raz i kiedy tylko zając przestanie bębnić – koniec. Nic w zającu nie skłoni go do bębnienia. Lecimy na śmietnik.

Moglibyśmy spróbować jednak zostać w tej bawialni, aż baterie zostaną kiedyś naładowane. Może się to stać rzeczywistością; od 30 lat Amerykanie zamrażają się – po śmierci oczywiście… – w przekonaniu, iż technika i nauka pójdą tak daleko, że możliwe będzie przywrócenie do życia. Inni z kolei gorączkowo śledzą badania prowadzone nad meksykańską jaszczurką zwaną aksolotlem, która ma niezwykłe właściwości: jej młode egzemplarze mogą odtwarzać utracone kończyny i organy ciała w wypadku ich straty. Kiedy mechanizm wyjaśniający to zjawisko zostanie ujawniony, może będziemy mogli regenerować nasze ciała i usuwać skutki nawet ciężkich zranień, włącznie z paraplegią, czyli porażeniem poprzecznym, prowadzącym do całkowitego paraliżu. Może nawet uporamy się ze śmiercią. Są tacy, którzy wierzą, że dzięki postępowi technologii informatycznej będzie można naszego ducha kiedyś „osadzić” w maszynie… Ja w każdym razie nie uważam, że przezwyciężenie przez ludzkość śmierci jest niemożliwe. Oto nasza wieczna nadzieja! Raj zmarłych jest w głowach żyjących!

„Raj zmarłych jest w głowach żyjących.”

Dążenie do nieśmiertelności jest tak nierozerwalnie związane z człowiekiem, jak strach przed nicością. Każde pokolenie wypracowuje własne, zgodne z aktualną modą środki kulturalne w celu prezentacji owej nadziei. Przedstawienie wniebowstąpienia Chrystusa, ponownych narodzin duchów niemogących zaznać spokoju albo właśnie świat wysokich technologii. Pewni tego wszystkiego być jednak nie możemy. Nadzieja ta była jednak napędem dla wszystkich religii w historii ludzkości.

Trudno stwierdzić, czy nasze dusze są nieodłączną częścią ciała, czy też wolnym bytem. Zebrane dotychczas dane wskazują na to, że nasze życie przed śmiercią bardzo zależne jest od tego, co dzieje się w naszym systemie nerwowym. Jeśli nie jesteśmy religijni, a mamy, lub sądzimy, że mieliśmy, kontakty z duchami zmarłych, to nadal nie ma jednak dotąd oczywistego dowodu, który pozwoliłby na stwierdzenie faktu istnienia życia po śmierci.

„Ale – z pewnością jest życie przed śmiercią!”

Czy to jednak wystarczy, aby wierzyć w coś dokładnie odwrotnego – że potem nie ma życia? Na to pytanie musicie sami sobie odpowiedzieć. Czasami dziwię się tylko, że większość ludzi przyjmuje fakt istnienia życia po śmierci za tak oczywisty. Świadczy o tym przynajmniej ich stosunek do obecnego życia – przed śmiercią. Jeśli życie miałoby rozciągnąć się po śmierci w bliżej nieokreślonym czasie, to życie przed śmiercią nie wydaje się być takie pilne – i istotne. Ale – z pewnością jest życie przed śmiercią!”

Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Martwe konie

5 kwietnia 2017

„Nie potępiajcie mnie. Każdy z nas ma swoje pierwsze życie. Ja mam swoje, z którym się szarpię, Wy macie swoje. U każdego jest inaczej. Niektórzy cenią najwyżej sukces finansowy, dla innych zasadnicze znaczenie ma władza, dla jeszcze innych znowu seks, uznanie, jakieś dzieło, nad którym pracują. Każdy jednak ma w życiu coś, przy czym ma gęsią skórkę, coś, przy czym czuje, że naprawdę żyje. I o to właśnie chodzi. Nie o to, aby dać życiu więcej dni, tylko dniom – więcej życia. Wartość życia nie jest mierzona jak największą liczbą oddechów, tylko tymi chwilami, w których właśnie brakuje nam tchu.

Jeżeli coś się dla was naprawdę liczy, to ile jesteście w stanie dla tego czegoś poświęcić czy zaryzykować? Droga, którą przebyliśmy, już nie istnieje. Skąd wiecie, że zmierzacie we właściwym kierunku? Jedno jest pewne: w tej ostatniej godzinie, jeśli będzie nam dane przeżyć ją świadomie, nie będziemy denerwować się z powodu tego, co nam nie wyszło, nie udało się, lecz będziemy żałować tego, na co się nie odważyliśmy. Nie ma dla mnie niczego bardziej godnego pożałowania, niż uczucie typu: „Ach, że też tego nie spróbowałem, nie zjadłem, nie zrobiłem etc.!” w owej chwili oglądania się za siebie, na bezpowrotnie minione lata i dni. Jestem pewien, że prędzej czy później coś takiego przeżyję, bo przegapiłem niejedną chwilę, w której powinienem był otworzyć oczy na szansę.

„Nie chodzi o to, aby dać życiu więcej dni, tylko dniom – więcej życia.”

No risk, no fun, no life (Bez ryzyka nie ma zabawy, ani życia). Lecz nasz problem polega na tym, że chcemy, aby risk wynosiło zero, a fun – sto, a przecież potrzebujemy i tego, i tego: maksymalnego ryzyka i maksymalnej życiowej frajdy. Musimy więc na jedną kartę położyć wszystko – także nasze życie. Gdybyśmy dokładnie wiedzieli, czego chcemy, to zrobilibyśmy to, ale my jesteśmy w stanie permanentnego poplątania, rozproszenia czy też jak to nazwać. Wynika to stąd, że droga prowadząca do celu nigdy nie jest prosta. W dodatku leży na niej mnóstwo kamieni i to one chcą nas sprawdzić, pytając: „Czy naprawdę tego chcesz? Jeśli tak, to sprzątnij nas! Usuń z drogi!”. A na poboczu owej życiowej drogi leżą oferty specjalne naszego życia, wyjątkowe promocje. One szarpią nas także, kiedy próbujemy iść prosto, zachęcają, jak mogą: „Weź lepiej mnie!” – bo przecież tańsze, łatwiejsze.

I tak idzie człowiek, który czegoś chce: na przykład przedsiębiorca. O, będzie ciężko. Nie ma przecież nikogo, kto pokazałby takiemu biedakowi właściwą drogę; w Niemczech nie ma też szkoły, która kształci kogoś w kierunku „bycia przedsiębiorcą”. Najpierw próbuje więc on swoich sił w ubezpieczeniach. Wreszcie potrzebuje także jakiegoś know-how, klientów i kapitału do założenia własnej firmy. Rusza więc w drogę, tylko że wszędzie leżą kamienie. Ciężko. Innym sprzedaż idzie lepiej. Nasz przedsiębiorca nie może wystartować i zaczynają go ogarniać wątpliwości. Kto właściwie powiedział, że to jest dobra droga? Może, mówiąc w przenośni, drabina stoi przy niewłaściwym drzewie? Tak sobie myśli ów przedsiębiorca i słyszy gdzieś ofertę pracy jako doradca finansowy. Brzmi dobrze. Wypowiada więc pracę tutaj i wysyła tam swój list motywacyjny, ale tam też są kamienie. Kolejne przystanki na jego drodze: Tupperware, potem Herbalife. Wszystko cudowne przedsięwzięcia, ale on biega od jednej oferty specjalnej do drugiej, bo wszędzie leżą te kamienie, a on ich nie chce! Trzeba je sprzątnąć z drogi. A właśnie z kamieni, które ktoś nam rzuca pod nogi, albo które po prostu na tej drodze ot, tak, leżą, można zbudować coś pięknego; coś, co ma przyszłość. Superoferty są tanie, ale do niczego się nie nadają. To tak, jakbyście znaleźli promocję w supermarkecie, gdzie coś będzie o 5 centów tańsze, ale trzeba tam jechać dobre 20 kilometrów! Superoferty, promocje są właśnie po to, aby odwrócić naszą uwagę od właściwej drogi, aby nas uwieść i nabrać, że możemy dostać więcej, niż będziemy mogli wziąć. Więcej niż potrzebujemy. Wiem to aż nadto dobrze, w końcu zajmowałem się długo handlem detalicznym.

„Może drabina stoi przy niewłaściwym drzewie.”

Jest takie słynne powiedzenie Indian Dakota: „Jeśli stwierdzisz, że jedziesz na martwym koniu, to zsiądź czym prędzej!”. Wiele osób powtarza często to, co opisałem – ale zupełnie źle to rozumie. Traktuje jako wymówkę, aby nie mieć skrupułów, dać się skusić życiowej superofercie, porzucić raz obraną drogę, zamiast iść nią konsekwentnie do końca, tak jak zamierzaliśmy.

Tak, nie jest łatwo być przedsiębiorcą. Kiedyś ten koń, na którym jedziecie, może okazać się martwy. Ale co dokładnie jest najtrudniejsze? Martwy koń? Długa i ciężka droga? A może jej kolejny zakręt? I właściwie, skąd wiadomo, że koń jest martwy?

„Koło Fortu Defiance, zaraz obok Window Rock, mój koń padł. I co wtedy?”

Spróbowałem wyobrazić sobie, że jestem kowbojem na Dzikim Zachodzie i jadę konno do Santa Fe. Koło Fortu Defiance, zaraz obok Window Rock, mój koń padł. I co wtedy? Przecież ciągle mam zamiar dostać się do Santa Fe! Nie będę zmieniał celu podróży tylko dlatego, że padł mi koń! Ani wracał! Zmieniam więc w forcie konia – ale nie cel podróży! Nie zmieniam i nie rezygnuję z moich oczekiwań, nie zmieniam celu – zmieniam tylko strategię!”

Fragment pochodzi z książki „Dzieci szczęścia”, której autorem jest Hermann Scherer.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Nie jesteś swoją emocją

29 marca 2017

Ile razy mówiłeś sobie lub nawet głośno „jestem smutny”, „jestem zmęczony”, „jestem beznadziejny”?

Co się wtedy dzieje? Czy powiedzenie czegoś takiego pomaga Ci w życiu, czy raczej jeszcze bardziej ciągnie Cię w dół? Nie czujesz się wtedy jak w „spirali śmierci”, która nakręca się coraz szybciej, coraz mocniej Cię dołuje i nie widzisz już szansy na pozytywne wyjście z sytuacji?

Ile czasu potrzebujesz, żeby znów odzyskać stabilność, spojrzeć optymistyczniej na świat i zacząć coś robić? Ile czasu BEZPOWROTNIE TRACISZ, działając w ten sposób?

No dobrze… Tylko jak obydwoje wiemy, Ty i ja, to tak naprawdę nie chcesz się tak zachowywać. To się dzieje samo, automatycznie, bezrefleksyjnie. Co więc możesz zrobić, żeby przestać się nakręcać negatywnymi emocjami i bardziej pozytywnie patrzeć w przyszłość?

Po pierwsze dobrze by było, gdybyś sobie uświadomił, że Ty nie jesteś swoją emocją. Emocja jest wytworem myśli. Gdy pojawia Ci się w głowie negatywna myśl, to za nią idzie emocja, którą uznajesz za nieprzyjemną. Jednak Ty jako osoba nie możesz się utożsamiać z tą emocją. Zauważ, że ona istnieje gdzieś w Tobie, ale nie jest Tobą.

Uświadomienie sobie tego faktu jest bardzo ważne, ponieważ to pierwszy, najważniejszy krok, żeby rozpocząć szczęśliwsze życie. Dlaczego? Ponieważ Ty trwasz, jesteś, jakiekolwiek zmiany zachodzą bardzo powoli. Natomiast emocję można zmienić dużo szybciej. Jest to o wiele łatwiejsze.

Przekładając to na działania, gdy już będziesz w stanie oddzielić się od emocji, to zamiast stwierdzenia „jestem smutny” możesz zacząć mówić „czuję się smutny” czy „czuję się zmęczony”.

Zauważ, że już samo stwierdzenie zawiera mniejszy ładunek emocjonalny. Od razu widać, że jest to stan przejściowy. Teraz możesz czuć się smutno, ale to nie oznacza, że za krótką chwilę nie będziesz tryskał optymizmem. Natomiast jeśli mówisz, że JESTEŚ smutny, to bardziej to określa Ciebie jako istotę i wymaga dużo większej energii, aby ten stan odmienić.

Zwróć więc uwagę na to co mówisz. Na to co mówisz do innych, ale przede wszystkim na to, co mówisz do siebie. Nie oceniaj się tak surowo stwierdzając, że jesteś zmęczony. Chwilowo możesz czuć się zmęczony, ale to przejdzie, gdy chwilę odpoczniesz.

A gdy przestaniesz być zmęczony, smutny, zniechęcony, to automatycznie łatwiej będzie o szczery uśmiech na Twej twarzy. A o to przecież chodzi.

rozwój osobisty i osiąganie celów

10 przykazań przeznaczenia

28 lutego 2017

„10 przykazań według autora:

1. Nie zapominajcie o tym, kim jesteście. Spróbujcie ustalić, na jakim etapie w tej chwili jesteście, i zaakceptować to. To pozwoli Wam zrozumieć, co dzieje się w Waszym życiu. Zróbcie to samo z Waszymi bliskimi, a lepiej zrozumiecie ich oraz łączące Was relacje. Możecie skorzystać z kalendarza Majów lub książki, którą cytowałem, lub w inny sposób. Pamiętajcie, że to tylko zarys, bo tej wiedzy w stu procentach nie posiada na ziemi chyba nikt. Ale nie klasyfikujcie i nie oceniajcie nikogo.

2. Nie szukajcie winnych wokół siebie (nikt nie jest niczemu winien). Pamiętajcie, że Wasze życie jest Waszym wyborem oraz informacją, w jakim miejscu jesteście. Ale zawsze możecie to zmienić, kierując się sercem.

3. Nigdy i nikomu nie dajcie sobą manipulować. Ani z zewnątrz, ani od wewnątrz.

4. Szukajcie pracy, która będzie jak najbardziej zgodna z Wami, i nie obawiajcie się zmiany zawodu bez względu na to, ile macie lat. To w dalszym ciągu jedna trzecia Waszego pozostałego życia.

5. Nie ciągnijcie za sobą przeszłości. To trudne do zrobienia, ale na pewno Wam się uda. Przeszłość to niepotrzebny balast. Myślcie o przyszłości, miejcie marzenia i wierzcie w ich realizację jak najmocniej potraficie.

6. Nie lekceważcie żadnej z płaszczyzn swojego istnienia. To się odbije czkawką.

7. Dbajcie o swoje ciało fizyczne. Nie przeszkadzajcie mu swoimi niepotrzebnymi dylematami, a na pewno Wam się odwdzięczy. Nie zapominajcie o oddychaniu.

8. Pamiętajcie: nic nie musicie. Wszystko niech będzie Waszym osobistym wyborem, bo macie wolną wolę.

9. Dawajcie sobie i innym jak najwięcej miłości. Ale nie róbcie z siebie ofiar i męczenników.

10. MIŁOŚĆ jest celem, sposobem i Waszym PRZEZNACZENIEM. Niech będzie Waszym doradcą i przewodnikiem w każdej sytuacji.”

Fragment pochodzi z książki „Czy można oszukać przeznaczenie?” Sławomira Bączkowskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Obwinianie

30 stycznia 2017

„Chcę tu przedstawić pewien przykład: historię skierowanego do premiera listu, który krążył na Facebooku. W owym liście mały, siedmioletni Piotruś pyta szefa rządu, dlaczego tak jest, że kiedy tata wraca do domu z pieniążkami, to strasznie krzyczy, że mało zarabia. Kiedy mama wraca do domu z tabletkami, narzeka, że lekarstwa są takie drogie. Tata krzyczy, że nie pojedziemy do babci na święta, bo nie ma za co kupić paliwa, itd. Piotruś prosi więc szefa rządu, aby ten zrobił coś, żeby wszystko było tańsze.

Autor listu jest nad wyraz elokwentny jak na siedmiolatka, prawda? Jednak nie spreparowany przez dorosłą osobę list jest ważny, a komentarze, które się pod nim pojawiły. Jeden z bardziej delikatnych i cenzuralnych brzmiał mniej więcej tak: „Nie trzeba być dzieckiem, żeby widzieć, że w tym kraju wszystko jest nie tak”. Pozostałe nie nadają się do cytowania w eleganckiej książce. Ruszyło mnie to, ponieważ reprezentuję inny sposób myślenia, i dlatego zamieściłem również swoją opinię. Napisałem, że nie wszystkie dzieci narzekają, że mają sfrustrowanych rodziców.

Że można oczywiście narzekać, ale nigdy nie jest tak, żeby od tego narzekania czegoś komuś przybyło. Może więc lepiej zadać sobie pytanie, co konkretnie zrobiłem, żeby mnie i moim dzieciom było lepiej. Jak się zapewne domyślasz, od razu pojawiły się kontrkomentarze – jak te o właścicielach prywatnych firm, którzy zatrudniają ludzi za najniższą krajową. Ktoś sprawdził, że prowadzę działalność gospodarczą, i dopisał sobie scenariusz. Odpisałem, że nie chodzi o to, że prowadzę działalność, tylko o to, że jeżeli będziemy narzekać, obwiniać innych, że jest nam niedobrze, że się nam nie powodzi, to na niewiele się to zda. A potrzebni są i przedsiębiorcy, i ludzie na etatach, i praktykujący studenci… Wszyscy są potrzebni. I nie znam nikogo, komu by od narzekania przybyło. Pojawiły się kolejne komentarze. Ostatni był bardzo ostry, mniej więcej takiej treści: „Wszystko jest do d…, rząd mnie okrada, nawet Lewy nie chce grać w reprezentacji”. I tak dalej.

Znasz takich ludzi? Pomyśl, czego można nauczyć kogoś, kto reprezentuje taki sposób myślenia? Czy taki ktoś jest w stanie przyswoić sobie nową wiedzę, skoro po brzegi wypełnia go zatęchła ciecz mętnych myśli? Otóż nie. Oby jak najmniej takich osób było w twoim otoczeniu. Zadbaj o to. Z takiego środowiska najlepiej jest zrezygnować, świadomie i jak najszybciej się od niego odciąć, ponieważ przebywanie w nim jest jak wejście do zanieczyszczonej wody – z pewnością pozostawi brudny ślad, że o zapachu nie wspomnę.

Warto przyjrzeć się, kiedy i w jakich sytuacjach obwiniamy innych. Najlepiej zacznij od siebie. Być może masz żal do rodziców za sposób wychowania, do szefa za podejście i relacje, jakie z tobą buduje. Jednak czasami obwiniamy „w dół”, na przykład swoje dzieci, zamiast wysłuchać ich racji. Może obwiniasz swoich podwładnych, zamiast ich inspirować do rozwiązania problemu? Jeśli tak się dzieje, to występujesz z pozycji silniejszego, wykorzystujesz swoją przewagę. Być może jest to dla ciebie łatwiejsze, bo drugiej stronie trudniej się w takim układzie bronić. Jednak w ten sposób nie dojdziesz do prawdziwego porozumienia, nie zbudujesz na obarczaniu winą innych niczego wartościowego. Ponadto, obwiniając kogoś, odbierasz sobie sprawczość nad własnym życiem i wszystkich wokół obciążasz swoim złym samopoczuciem.

Co się stanie, jeśli nie zrezygnujesz? Oto kolejna analogia, która to wyjaśnia. Wiesz, jak działają witaminy, co dają organizmowi? „Wzmacniają” – powiesz i oczywiście będziesz miał rację. A czy wiesz, że jeśli organizm jest zatruty, zanieczyszczony, jeśli są w nim jakieś niedobre bakterie i dostarczy mu się witamin, wówczas one wzmacniają nie tylko samo ciało, ale również te zanieczyszczenia?

Ujmę to tak: powiedzmy, że chcesz kogoś „wyprostować”, chcesz komuś pomóc, masz dobre intencje i mówisz mu na przykład: „Weź się do roboty, zrób coś, żeby poprawić swoją sytuację – jeśli masz złą pracę, to ją zmień, jeśli masz nieodpowiedniego klienta, to poszukaj innego…” itd. Wówczas dostarczasz mu takiej „witaminy”, która zamiast motywować do działania, powoduje wzrost agresji. Bo jeśli ten ktoś uważa, że to inni są sprawcami jego nieszczęść, twoje słowa mogą wywołać jego złość – pokazujesz mu, że to on robi coś nie tak. I to twoja „wina”, że się zdenerwował.

Być może znasz kogoś, kto się tak zachowuje. A może sam w ten sposób postępujesz? Możliwe, że ktoś w dobrej intencji dostarczył ci garść dobrych „witamin”, a twój „zainfekowany” organizm zareagował agresywnie.

Trzeba przyznać, że rezygnacja z obwiniania innych to trudna lekcja. Dlaczego? Bo żeby do niej dojść, trzeba uświadomić sobie swój sposób myślenia, swoje ograniczenia, swoje myśli, swój wewnętrzny głos. A to zwykle nie jest ani przyjemne, ani wygodne. Pamiętaj tylko, że jeśli tego nie zrobisz, nie będziesz miał szansy na rozwój, na to, żeby poznać nowe, bo sam się ograniczasz, pozwalasz „ściągać się w dół”.

Masz prawo teraz pomyśleć: „Jak to tak, mam nie obwiniać innych? Jak mam nie oskarżać innych ludzi, skoro oni naprawdę są winni mojego nieszczęścia? To mój partner mnie nie kocha, szef nie docenia, dzieci nie szanują…”. Pamiętasz, to ty nadajesz znaczenie sytuacjom. To od ciebie zależy, kogo uznasz za sprawcę wydarzeń w twoim życiu: siebie, innych, los, Boga…

Oto spostrzeżenie z prostego ćwiczenia: czy wiesz, że kiedy składasz dłoń tak, żeby na kogoś wskazać palcem, równocześnie trzy pozostałe kierujesz w swoją stronę? Sprawdź to. Mam rację?

Jeśli więc ciągle obwiniasz innych za swoje niepowodzenia, za brak atrakcyjnej pracy, za to, że składki na ZUS są zbyt wysokie, a paliwo jest zbyt drogie, zadaj sobie pytanie, co konkretnie możesz zrobić, żeby poprawić swoją sytuację. Bo szczerze powiedziawszy, uważam (i w związku z tym jestem „normalny inaczej”, do czego się z pełną świadomością przyznaję), że w naszym kraju jest dobrze. Pytanie tylko, do czego się porównujemy. To ty o tym decydujesz.

Jeżeli jednak tak bardzo chcesz narzekać, to wiedz, że każdego dnia możesz narzekać coraz więcej. Codziennie możesz wskazywać innych winnych swojego nieszczęścia. Za to ja mogę podać przykłady dziesiątek, setek osób, które odniosły sukces. I zapewniam, że nie są to ludzie, którzy koncentrują się na narzekaniu.

Obwinianie innych bardzo często ma źródło w obszarze nieświadomym. To się „samo narzeka”, tak niemal automatycznie, z rozpędu, bez zastanowienia się, prawda? I mogłoby się wydawać, że narzekanie bywa potrzebne. Czasem chcesz tak po polsku usiąść przy kawie, herbacie z przyjaciółmi i tak zwyczajnie, zdrowo ponarzekać. Jednak w rzeczywistości nawet takie niewinne narzekanie, obwinianie innych niczemu nie służy. Przecież można usiąść z przyjacielem, partnerem, sąsiadem i stworzyć coś dobrego.

Jedyne, czemu służy narzekanie, to usprawiedliwianiu naszego lenistwa: „Po co mam coś robić, skoro i tak inni wszystko zepsują?”. Umywam ręce, zdejmuję z siebie w ten sposób odpowiedzialność: „To wcale nie ja robię coś nie tak, to inni zawodzą”. Wygodne, prawda? Dobry pretekst, żeby nie zmieniać swojego życia. Jednak jeśli chcesz coś zmienić, to pierwszym bardzo ważnym punktem jest zatrzymanie się i postawienie sobie pytania: „Czy na pewno muszę obwiniać innych? A może będzie lepiej, jeśli przejmę część odpowiedzialności i zrobię coś konkretnego dla siebie i moich bliskich?”.

Czy znasz kogoś, komu od narzekania przybyło? Możesz powiedzieć, że politykom. Bardzo prawdopodobne, ale oni prowadzą pewną grę – na wierzchu jest narzekanie, a pod spodem dzieje się dobrze. Oni żyją z pozornego narzekania. A może osoby korzystające z pomocy społecznej? Niewykluczone, tylko czy chciałbyś odnieść taki „sukces” jak oni? Pewnie nie.

Zastanów się więc, czy każdego dnia zupełnie niepotrzebnie nie zrzucasz winy na kogoś za swoje niepowodzenie lub sytuację, w której jesteś. Bo twoja obecna sytuacja jest wynikiem twojego wcześniejszego myślenia. I twoja przyszła sytuacja również jest wynikiem twojego wcześniejszego myślenia. To trudne – nie mieć na kogo zrzucić odpowiedzialności za niepowodzenia, wziąć „winę” na siebie, ale wierz mi, że to otwiera nowe perspektywy.

Jak sobie poradzić z rezygnacją z obwiniania innych? Po pierwsze, trzeba zacząć wykształcać w sobie umiejętność patrzenia na sytuację z różnych punktów widzenia. Są dwie kategorie ludzi, którzy mają różne „ustawienia fabryczne”, różną naturę. Jedni ustawieni są na ja i z tej perspektywy spoglądają na świat, pozostali patrzą przez pryzmat inni. Tylko nieliczni są elastyczni i potrafią przełączać ustawienia w zależności od sytuacji. Właśnie tej elastyczności uczę podczas moich szkoleń. Aby nauczyć się patrzenia na daną sytuację z perspektywy drugiego człowieka, trzeba sobie wyobrazić, jak ona wygląda w jego oczach. Należy zadać sobie pytania: „Gdybym ja był na tym miejscu, to jak bym to widział?”, „Gdybym miał to doświadczenie, taką wiedzę, takie umiejętności i tyle lat, to ta sytuacja byłaby dla mnie…”. Potrenuj to, proszę, spójrz na twoje relacje z bliskimi ci osobami z ich perspektywy. Zobacz, czy dzięki temu skłonność do obwiniania ich będzie mniejsza. Po drugie, aby przestać narzekać, warto zastanowić się nad skutkami tej czynności – po co to robisz, do czego to może doprowadzić. Jeżeli zobaczysz negatywne rezultaty, rezygnacja z obwiniania może przyjść znacznie łatwiej.

Inną kwestią, którą trzeba przemyśleć, jest obwinianie siebie. Z tego również warto zrezygnować, jeżeli ci nie służy i nie motywuje do działania, nie zachęca do podejmowania wysiłku. Zdrowa dawka poczucia winy może oczywiście być motywująca, ponieważ popycha cię do takiej aktywności, aby to poczucie zatrzeć. Jednak zbytnie obwinianie siebie jest destrukcyjne, blokuje działanie i może zniszczyć życie. Poczucie winy zwykle wynika z doświadczeń, którym nadajemy znaczenie porażki. Kierujemy je do przeszłości, czyli w kierunku, na który absolutnie nie mamy wpływu. Brak poczucia wpływu przytłacza jeszcze bardziej.

Zrezygnuj z obwiniania się, zamiast tego zadaj sobie lepiej takie pytania: „Czego ta sytuacja mnie nauczyła, jak mnie ukształtowała, w jaki sposób mnie wzmacnia?”, „Jakich błędów dzięki temu mogę uniknąć w przyszłości?”, „Jak dzięki temu mogę pomóc innym ludziom?”. Obserwuj, jak te pytania na ciebie działają. Zrezygnuj z niezdrowego obwinia innych i siebie – to niczemu nie służy. To „zatęchłe” wyobrażenia, które odbierają ci siłę, zatruwając każdą kroplę czystego, dobrego myślenia. Pamiętasz pytanie z pierwszego rozdziału? „Kim byłbyś bez tego sposobu myślenia?”.”

Fragment pochodzi z książki „Potęga Życia” Lechosława Chaleckiego.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

rozwój osobisty i osiąganie celów

Strach ma wielkie oczy

26 stycznia 2017

„Kolejny filtr to strach. Jeśli dokonasz interpretacji przez filtr strachu, to licz się z reakcjami: „pewnie mi coś nie wyjdzie”, „zdenerwuję się”, „coś mi się pomyli”, „co sobie o mnie pomyślą?”.

Dobrym przykładem są wystąpienia publiczne. Ponoć Amerykanie najbardziej boją się właśnie ich, Anglicy największy lęk odczuwają przed pająkami, potem przed wystąpieniami (sic!), a dalej przed śmiercią. Ja lubię wystąpienia, przemawianie i rozmawianie z ludźmi, dla mnie stanowi to sens życia, choć nie zawsze tak było. Dzisiaj oczywiście, jeżeli mam wystąpić przed nową publicznością, czuję podekscytowanie. Jednak aby zamienić strach na entuzjazm, świadomie musiałem nad tym pracować. Kiedyś tak dla zabawy zacząłem porównywać polski show Mam talent! z jego amerykańskim odpowiednikiem America’s Got Talent. Zauważyłem, jakie są różnice w reakcji uczestników na pytanie jurorów: „Jak się czujesz przed występem?”. Polacy zwykle odpowiadają coś w rodzaju: „Jest trema”. Reakcje amerykańskich kandydatów na celebrytów są inne – ci zwykle mówią: „I am excited”. To doświadczenie pokazuje, że interpretacja jest ważna: powiedz sobie, że się boisz, wówczas będziesz się bał, powiedz, że jesteś podekscytowany, a poczujesz ekscytację.

Powiedzmy, że w ciągu dwóch tygodni masz przygotować prezentację. To, czy podejdziesz do niej ze strachem czy z entuzjazmem, będzie miało następstwa – przygotujesz ją tak, aby twoje oczekiwania się potwierdziły. Podobno tylko dwa rodzaje lęku są biologicznie uzasadnione: lęk przed hałasem i lęk przed upadkiem. Wszystkie inne wytworzyliśmy sobie sami. Dla mnie osobiście pomaga świadome przeanalizowanie definicji strachu, którą kiedyś sformułowałem na własne potrzeby. Może przysłuży się również tobie: „strach jest naturalną reakcją, przygotowującą organizm na zmianę”. Co najmniej dwa punkty tej definicji są niezmiernie istotne. Po pierwsze, strach jest naturalną reakcją, czyli jeżeli coś jest naturalne, należy to zaakceptować, ponieważ walczyć z naturą nie ma sensu. Jeżeli coś jest naturalne, jest to też potrzebne. Do czego? Precyzuje to druga część definicji: do przygotowania organizmu na zmianę.

Pomyśl teraz przez chwilę – jaki jest twój oddech, jeżeli się czegoś boisz? Przyspieszony, prawda? Co z tego wynika? Dzięki temu więcej tlenu dostaje się do organizmu i do krwiobiegu. Jakie masz tętno w obliczu zagrożenia? Oczywiście szybsze, przez co bogata w tlen krew szybciej dociera do mózgu. W związku z tym uzyskujesz lepszy dostęp do zakamarków twojej pamięci. Dlaczego więc czasami dzieje się tak, że trema powoduje, iż zapominasz wcześniej wyuczonych treści? Jest to spowodowane tym, że negatywnie interpretujesz strach. Ma to swoje biologicznie wytłumaczenie: w takiej sytuacji obkurczają się twoje naczynia krwionośne, rośnie ciśnienie tętnicze i w efekcie mózg jest dotleniony słabiej. Ja w takiej chwili, kiedy pojawia się jakaś emocja, którą można powiązać ze strachem, mówię do siebie coś w rodzaju: „To super, mój organizm będzie gotowy na to, co ma się wydarzyć”. Jeżeli czeka mnie jakieś publiczne wystąpienie, mówię sobie: „Świetnie, będę miał lepszy kontakt z publicznością, lepszy dostęp do wiedzy i zapamiętanych przykładów”. I rzeczywiście tak się dzieje.”

Fragment pochodzi z książki „Potęga Życia” Lechosława Chaleckiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Wiedza Majów

25 stycznia 2017

„Majowie nazywali siebie strażnikami czasu i zostawili ludzkości wiedzę, która stała się bardziej zrozumiała dopiero w zeszłym stuleciu. Zakładam, że jeszcze nie wszystko potrafimy z niej pojąć, a i z zastosowaniem tej wiedzy mamy jako ludzie duży problem, ale i tak uważam, że wnieśli bardzo duży wkład w zrozumienie sensu naszego istnienia.

Kalendarz Majów opiera się na kombinacji trzynastu fal i dwudziestu tonów powtarzających się w czteroletnich cyklach, ponieważ oni chyba jako pierwsi postrzegali człowieka jako istotę czteropłaszczyznową, złożoną z ciała, umysłu, emocji i ducha. Istotne jest to, że najważniejszym elementem filozofii jest dusza, która wciela się wiele razy, by kontynuując ziemską naukę, osiągnąć doskonałość. Kalendarz Majów określa 260 indywidualnych kinów – znaków zodiaku uzależnionych od dnia, miesiąca i roku urodzenia. Przykładowo: osoba urodzona 27 lipca w jednym roku będzie miała inny kin narodzin (znak zodiaku) niż osoba urodzona tego samego dnia rok wcześniej czy rok później. Według kalendarza Majów za pomocą daty urodzenia można określić, na jakiej płaszczyźnie człowiek będzie miał najwięcej do załatwienia: fizycznej, umysłowej, emocjonalnej czy duchowej. Określenie cech charakteru, którymi zostajemy obdarzeni podczas urodzenia, jest pewną wskazówką na temat tego, z jakimi sytuacjami w życiu będziemy się najczęściej spotykać.

Majowie twierdzili, że każdy z nas wybiera sobie dzień narodzin oraz rodzinę, czyli warunki, w których przyjdzie na świat. Wybór wynika z zadania, jakie sobie na dane wcielenie wyznaczyliśmy. Ten proces dotyczy każdego człowieka i tym samym zasadom podlegamy jako ludzkość.

Mam świadomość, że to, co piszę, jest dla większości z Was co najmniej szokujące. Nie dziwię się – sam musiałem prześledzić daty urodzenia kilkuset osób z mojego otoczenia, żeby zrozumieć, że to działa. Najprostszą metodą, aby samemu się przekonać, czy to ma sens, jest sprawdzenie swojego kinu narodzin na stronie: http://www.maya.net.pl/ (…).

Tajemnica Majów, ich kultury i filozofii, którą chcieli nam przekazać, jest jeszcze głęboko ukryta mimo ciągłej pracy nad ostatnimi odkryciami. Proces zaawansowania prac określają archeologowie, którzy twierdzą, że są dopiero na początku zgłębiania tajemnic hieroglifów, a być może natrafią na inne osobliwości. „Pozostało nam do eksploracji 99,9% ruin Xultun, co oznacza jeszcze dziesięciolecia pracy” – powiedział profesor Bill Saturno z Boston University, współautor artykułu w „Science” i szef wykopalisk.

Na ten moment wiemy, że Majowie:

  • uznawali reinkarnację za naturalne zjawisko pozwalające ludziom i ludzkości rozwijać się;
  • opracowali kalendarz, który pokazuje, że cały wszechświat funkcjonuje w cyklu powtarzającym się co 4, 52, 5125, 26 tys. lat;
  • stworzyli listę 260 indywidualnych kinów, każdy przypisany do jednego konkretnego dnia narodzin.

Wiedza Majów ma dla nas bardzo duże znaczenie w sensie duchowym. Tak jak pisałem, poprzez poznanie swojego kinu narodzin możemy dowiedzieć się np., która płaszczyzna życia będzie dla nas najistotniejsza, na której powinniśmy się skoncentrować, jakie cechy dla siebie wybraliśmy, z jakimi zadaniami będziemy się musieli zmierzyć. Właściwa interpretacja pozwala też poznać nasze słabe strony oraz główną cechę, nad którą będziemy musieli mocno pracować. Wyjaśnia też nasze powiązania z innymi ludźmi poprzez partnerów analogicznych, antypodalnych i partnera-przewodnika. Może też być cenna dla rodziców. Znając kin narodzin własnego dziecka, można je przygotować do wyzwań, które będą je czekały w dorosłości, zwłaszcza że nie przez przypadek wybrało takich, a nie innych rodziców. Mógłbym długo pisać o zaletach kalendarza Majów, ale myślę, że sami je docenicie, a ja też jestem dopiero w trakcie ich poznawania.”

Fragment pochodzi z książki „Czy można oszukać przeznaczenie?” Sławomira Bączkowskiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

„C” jak ciekawość, czyli rada dwunasta: bądź poszukiwaczem przygód

18 stycznia 2017

„Mnie ciekawość motywuje najbardziej. Pytanie, co jest dalej, a co, jak otworzę te drzwi, za którymi czai się strach, a co będzie kryło się za kolejnym doświadczeniem.

Wielcy wizjonerzy tego świata kierowani byli ciekawością. Dlatego chociażby latamy samolotami. Również ci, którzy sprawili, że latamy do np. Londynu za 19,99 zł, musieli być ciekawi tego, czy taka cena w ogóle jest możliwa. Chyba jest, skoro pojawiają się takie promocje. Ale najpierw musiały pojawić się w czyjejś głowie, w czyichś myślach.

Bądź ciekawskim człowiekiem. Zauważyłem, że nie jest to jakaś powszechna przypadłość. W dobie selfie bardziej chodzi o to, aby inni zobaczyli nasz dzióbek, a nie abyśmy my zobaczyli ich dzióbki. Nawet bliscy znajomi często ograniczają się do prostych pytań typu: „Co u ciebie słychać?”. „Byłem na Dominikanie”. „Aha, i jak było?”. „Egzotycznie”. „A moja znajoma też była i opowiadała…”.

Bądź jak dziecko, które rozrywa opakowanie, aby jak najszybciej dostać się do zawartości. Z ciekawości oczywiście. Dorośli, kiedy otrzymują prezenty, odkładają otworzenie na później. Nie odkładaj ciekawości do jutra.

Bądź ciekaw dzisiaj.”

Fragment pochodzi z książki Jacka Walkiewicza „Pełna MOC życia” (Wydanie II zmienione).

rozwój osobisty i osiąganie celów

Emocje

16 stycznia 2017

„Mrowienie, łaskotanie, drżenie, wibrowanie, wrażenie przepływu, ociężałość, falowanie i pulsowanie w ciele oraz na skórze, wrażenie kłucia, ciarki, ból, palące lub zimne powierzchnie, skurcze mięśni… Można by tak wymieniać długo, ponieważ ludzie zwykle mają swoje własne określenia na odczucia powstałe w wyniku emocji. Warto sobie uświadomić, że owe odczucia nie biorą się znikąd: zawsze są efektem myśli, reakcją ciała na pojawiające się wspomnienia, obserwacje lub wyobrażenia. Skoro jednak proces nadawania znaczenia doświadczeniu jest nieświadomy, nieświadomie też rodzą się emocje. W rezultacie zauważamy i zapamiętujemy je, nie rejestrując myśli, które je poprzedzały.

Kiedyś jedna z uczestniczek moich szkoleń powiedziała:
Czasami jak coś powiem, to się potem tego wstydzę.
Co konkretnie musisz powiedzieć, aby poczuć wstyd? – zapytałem.
Nie pamiętam, co mówiłam, pamiętam tylko wstyd – odparła.

Słyszałeś kiedyś stwierdzenie „emocje rządzą światem”? Z punktu widzenia ewolucji emocje pomogły naszemu gatunkowi przetrwać i dojść do poziomu, w którym jesteśmy obecnie. Mogą uskrzydlić albo uziemić i są niezwykle ważne w procesie planowania i podejmowania decyzji. Jedne z bardziej pozytywnych znanych mi emocji towarzyszą zakochaniu. Człowiek zakochany ma u stóp cały świat, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Odczucia towarzyszące zakochaniu dodają siły, odwagi i pewności siebie.

Zakochani postrzegają świat w różowych kolorach i wykazują dużą skłonność do ryzyka. Przeżyłeś kiedyś ten stan? Jeżeli tak, to jestem pewien, że pamiętasz bardziej odczucia i emocje niż myśli, jakie towarzyszyły temu wyjątkowemu doświadczeniu. Po drugiej stronie emocjonalnej huśtawki mamy strach, niepewność, przygnębienie. Te emocje powodują powstawanie bardzo nieprzyjemnych odczuć, co prowadzi do zniechęcenia w podejmowaniu jakiegokolwiek działania lub do działania irracjonalnego.”

Fragment pochodzi z książki „Potęga Życia” Lechosława Chaleckiego.

e-biznes i sprzedaż, rozwój osobisty i osiąganie celów

Potęga czterech zadań

11 stycznia 2017

Jesteśmy zagonieni, zestresowani i mamy zbyt dużo rzeczy do zrobienia. Nadmiar obowiązków wytwarza poczucie, że pracy zamiast ubywać, to ciągle przybywa i nie widzimy drogi wyjścia z tej sytuacji. A to powoduje stres.

Nie od dziś wiadomo, że stres to odpowiedź naszego organizmu na otaczające nas okoliczności i zdarzenia, które się dzieją w naszym życiu. Nie zawsze mamy wpływ na to co się dzieje, za to zawsze mamy wpływ na to jak to odbieramy i jak na to reagujemy.

Wystarczy więc przestać się emocjonować tym co się nam przydarza i sprawa stresu rozwiązana 🙂

Łatwej to jednak powiedzieć niż zrobić. Na szczęście znalazłem sposób na zdecydowanie zmniejszenie stresu związanego z nadmiarem obowiązków. Jest to sposób bardzo prosty, a jednocześnie skuteczny. Sprawdź, może u Ciebie też zadziała.

O co chodzi? O listy zadań!

Jeśli w tym momencie wydałeś jęk zawodu, „jej, znowu lista rzeczy do zrobienia – u mnie to nie działa”, to czytaj dalej 🙂

W przypadku osób zapracowanych lista z zadaniami nie zdaje egzaminu z prostego powodu. Jest na niej tak dużo rzeczy, że bardzo szybko traci się nad nią panowanie. Jednak dwa proste triki pozwolą Ci na znaczne usprawnienie jej działania.

Po pierwsze lista zadań do zrobienia powinna być tworzona dzień wcześniej. Najpóźniej wieczorem, jednak u mnie dużo lepiej się sprawdza sporządzanie jej na zakończenie dnia pracy, około godziny 17-18.

Oczywiście rzeczy do zrobienia planujemy zgodnie z ich priorytetami – najważniejsze na samej górze.

Dzięki temu następnego dnia rano wstajemy już z gotowym planem działania i możemy szybciej zabierać się za najważniejsze rzeczy do zrobienia. Nie musimy tracić czasu na opracowywanie planu od czego zacząć, bo już to wiemy. Powoduje to szybsze wykonanie pierwszego zadania i daje motywację do rozpoczęcia kolejnych.

Drugim bardzo ważnym trikiem jest ograniczenie liczby zadań do… czterech.

Nie wiem jak Ty, ale gdy ja widzę na swojej liście 20 rzeczy do zrobienia, to odechciewa mi się robienia czegokolwiek. Gdy widzę tylko cztery, to mam o wiele większą motywację do ich wykonania.

No dobrze, ale co z pozostałymi zadaniami, które są ważne? One w fazie planowania zostają przeniesione na dzień następny. Gdy uporam się z bieżącymi czterema, to dopiero wtedy biorę się za rzeczy z kolejnego dnia i wrzucam je do zrobienia na dziś.

Bardzo pomaga mi w tym aplikacja Remember The Milk – prosta i dostępna na wszelkie możliwe platformy na których działam – komputer, telefon czy ipada.

Oczywiście życie jest dynamiczne i w trakcie dnia często pojawiają się nam kolejne rzeczy do zrobienia. W takim przypadku również dużo łatwiej zdecydować pośród czterech priorytetów, gdzie umieścić nowe zadanie, niż gdybyśmy ich mieli tyle, że od samego patrzenia mieniłoby się nam przed oczami.

A co zrobić, gdy okazuje się, że zadań „na kolejny dzień” mamy już dobrze ponad sto? Wtedy jest najwyższy czas na automatyzację, zbudowanie zespołu i sprawne delegowanie zadań. A o tym możesz poczytać tutaj 🙂

rozwój osobisty i osiąganie celów

Strzeż daru

11 stycznia 2017

„Jesteśmy świadomymi współtwórcami samych siebie. Nasza wolna wola odzwierciedla nasz pierwiastek boski.

Uważam, że największym darem, jaki otrzymaliśmy od losu, jest nasza osobista zdolność wyboru reakcji. Oznacza to wolność wyboru własnych celów i własnego kierunku oraz wolność definiowania swojego celu w życiu.

Często spotykam jednak ludzi, którzy zaniedbują ten wspaniały boski dar. Są wśród nich zarówno tacy, którzy nigdy nie poświęcili czasu na zastanowienie się, czego tak naprawdę chcą, jak i tacy, którzy nie wierzą, że mają moc sprawczą czy kontrolę nad swoim życiem i sytuacją. Wielu wydaje się przestraszonych czy nawet zdegustowanych samą ideą wyznaczania celów. Być może wynika to z przekonań, że pieniądze i sukces materialny są w pewnym sensie złe i że powodzenie w tych dziedzinach jest „nieduchowe”. Czasami trafiam na ludzi, którzy w ogóle obawiają się bogactwa czy obfitości w jakiejkolwiek formie. Jednak rzadko poznaję osoby, które świadomie chciałyby mieć w życiu gorzej niż obecnie mają.

 

Urodziliśmy się, by uczynić widoczną chwałę Boga, która jest w każdym z nas. Nie w nielicznych. W każdym.
— Marianne Williamson

 

Jesteśmy wraz z Bogiem współ-twórcami, a nie marionetkami czekającymi na zrządzenie losu.
— Leo Booth

 

Poczucie cofania się w życiu można porównać do załamania umysłowego i emocjonalnego, do fizycznego osłabienia i wyczerpania. To odwrotność siły napędowej życia i ewolucji. Jak mawia Tony Wilson, świetny mówca i mój przyjaciel: „Przyroda funkcjonuje tylko w dwóch stadiach — w zielonym stadium wzrostu lub w dojrzałym stadium gnicia. Wybierz, które stadium wolisz”.

Z mojego doświadczenia wynika, że każdy człowiek przy zdrowych zmysłach chce czuć się „zielono i rosnąco”, robić postępy i dziś mieć się lepiej niż przed rokiem. Nie musi to oznaczać większych zasobów finansowych czy materialnych. Może chodzić o nową umiejętność lub świeżo zdobytą wiedzę. Może chodzić o osiągnięcia takie, jak: zdobycie kwalifikacji, zdanie testu, gruntowne udoskonalenie jakiejś cechy osobowości (np. stanie się bardziej cierpliwym, dbałym, wyrozumiałym, zdeterminowanym, zmotywowanym, skoncentrowanym) czy inne osiągnięcia najważniejsze dla danej osoby.

Zarówno te wymienione powyżej, jak i każdy inny typ osiągnięcia — bycie szczęśliwym, zadowolonym lub świadomym duchowo — zdobywa się poprzez wyznaczenie celu lub intencji. Jest to spójne i zgodne z naturalną siłą napędową życia. Chodzi o poruszanie się naprzód. Na początku XX w. Abraham Maslow stwierdził: „Prawdziwe szczęście polega na poczuciu, że robi się postępy, i na sięganiu wyżej”.

Ewolucyjna podróż ludzkości od zarania dziejów układa się w jeden długi łańcuch celów. Niektórzy mogą czuć, że nie zaprowadziło nas to do niczego dobrego. Zgodzę się, że wiele rzeczy trzeba zmienić, by nasza planeta i życie na niej były w długotrwałym rozkwicie. Jednak nie ma sensu, by przyczyn biedy, zanieczyszczenia środowiska, zatrucia gleby czy ogólnego chaosu szukać w procesie wyznaczania celów. Postęp poprzez wyznaczanie celów leży w naszej naturze. To wynik ewolucji naszego mózgu. Aby spowodować pozytywną zmianę ewolucyjną, musimy po prostu skupić nasze intencje na czymś innym i zmienić cele, do osiągnięcia których dążymy.”

 

Szczęście to świadomy wybór, nie reakcja automatyczna.
— Michael Bartel

To umysł czyni dobro lub zło, umysł daje szczęście lub desperację, bogactwo lub biedę.
— Edmund Spenser

 

Fragment pochodzi z książki „Mapowanie Celów” Briana Mayne.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Technika Mapowania Celów

4 stycznia 2017

„Starożytna mądrość w połączeniu z naukowym zrozumieniem tworzą prawdziwą moc.

Techniki wyznaczania celów ewoluowały w miarę upływu lat. Wywodzą się z ezoteryki i wiedzy tajemnej. Początkowo poznawali je wyłącznie nieliczni uprzywilejowani, ponieważ wspierały one koncepcję wolnej woli i świadomego rozwoju. Od tego czasu zasady wyznaczania celów zostały włączone do różnych systemów rozwoju osobistego, dostępnych na całym świecie i stosowanych przez rzesze ludzi. Każda nowa recepta na wyznaczanie celów pretenduje do bycia bardziej skuteczną i lepiej działającą niż poprzednia. Wiedza człowieka o funkcjonowaniu mózgu poszła naprzód, więc zwiększyła się skuteczność różnych programów wyznaczania celów.

Jednak, niezależnie od indywidualnych różnic, skuteczność każdej techniki wyznaczania celów polega na tym, że łączy ona świadomie wybrane cele z podświadomością w sposób tak silny, że podświadomość uznaje nasz cel za dominujący rozkaz, który trzeba wykonać.

„Żadna armia nie powstrzyma idei, której czas właśnie nadszedł.”
— Victor Hugo

„Ty też możesz określić, czego chcesz. Możesz zdecydować, jakie będą twoje cele główne, krótkoterminowe, ogólne; oraz w jakim kierunku podążasz.”
— W. Clement Stone

Tradycyjną metodą „nakłaniania głowy” do podświadomej akceptacji faktów i celów (szczególnie w szkołach) zawsze było powtarzanie, z reguły powiązane z zapisywaniem i wielokrotnym przepisywaniem celu wers po wersie, setki razy dziennie. Ta metoda sprawdza się w przypadku niektórych ludzi, jednak dla większości jest zbyt nudna, za bardzo czasochłonna i w dużej mierze nieskuteczna. Zdecydowana większość ludzi poddaje się, zanim ich podświadomość otrzyma dominujący rozkaz lub pozna wyznaczony cel. Jednym z wyzwań powiązanych z takim podejściem jest zakotwiczenie tej metody głównie w lewej półkuli mózgu, która ma ograniczony dostęp do podświadomości.

Na szczęście w ostatnich latach nastąpił niezwykły przełom w rozumieniu mechanizmów naszego uczenia się. Nowe odkrycia potwierdzają starożytną mądrość: główna droga do podświadomości nie wiedzie przez lewą półkulę mózgu, operującą słowami, lecz przez prawą, której domeną są obrazy.

Technika Mapowania Celów wykorzystuje jedyne w swoim rodzaju połączenie słów i obrazów w celu uaktywnienia obu półkul mózgu. W ten sposób można osiągnąć maksymalną łączność z podświadomością na głębokim poziomie oraz mocne osadzenie celów, których osiągnięcia świadomie pragniemy.

Na podstawie sprawdzonych zasad tradycyjnego wyznaczania celów i w połączeniu z potęgą najlepszych strategii uczenia się technika Mapowania Celów stymuluje aktywność całego mózgu i trzyma w ryzach nieodłączne czynniki konieczne do świadomego osiągnięcia zamierzonego sukcesu.

Siedem kroków Mapowania Celów poprowadzi nas do sukcesu dzięki rozważaniom o tym, co, dlaczego, kiedy, jak i kto posunie nas naprzód. Mapowanie Celów prowadzi każdego przez proces określania celów, definiowania ich motywów i decydowania o podjęciu działań (zob. rozdział 6.). Spersonalizowana „mapa celów” wyraża tę inspirującą informację zarówno słowami, jak i obrazami. Oznacza to jasny przekaz dla podświadomości danej osoby. Ukończona mapa celów staje się projektem naszego przyszłego sukcesu.

Nieważne, czy wiesz, czego chcesz od życia, czy też nie. Jeżeli masz świadomość, że pragniesz czegoś innego niż wszyscy, i chcesz skupić się na swojej przyszłości, idź dalej ze mną. Zaczynamy podróż do krainy kreatywności, logiki i przejrzystości Mapowania Celów.

„Jesteśmy tym, kim jesteśmy, i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, ponieważ najpierw wyobraziliśmy to sobie.”
— Donald Curtis

„Zatem — chcesz, by twoje życie „wystartowało”? Natychmiast zacznij sobie wyobrażać je takim, jakiego pragniesz. I zacznij nim żyć. Sprawdź każdą myśl, słowo i działanie, które nie jest z nim w harmonii. Odsuń się od nich.”
— Neale Donald Walsch

Fragment pochodzi z książki „Mapowanie Celów” Briana Mayne.

rozwój osobisty i osiąganie celów

W poszukiwaniu szczęścia…

2 stycznia 2017

„Celem ludzkiej egzystencji jest poszukiwanie szczęścia”, mówi Dalajlama. Dziś zagłębimy się w ten temat i odkryjemy głoszoną przez wielu filozofów naczelną wartość życiową.

  • Czym jest szczęście?

Szczęście nie jest jednoznacznie definiowalne dla każdego. To jest stan trwania. Coś, za czym chcemy podążać. Najczęściej jest to zrozumienie własnych wartości, które nie są nadane nam w dniu narodzin i trzymane do śmierci, ale czasami się zmieniają, bo dochodzimy do wniosku, że coś innego teraz jest ważne.

Szczęście to też poczucie tego, kim dla siebie jesteśmy i jak o sobie myślimy. Samoakceptacja. Szczęśliwym jest więc ten, kto lubi siebie.

  • Jaka jest droga do szczęścia?

Nie ma. To droga jest szczęściem. To tak jakby powiedzieć, że życie polega na śmierci. Nie, to doświadczenia, nauka, wchodzenie w nowe relacje, ważne decyzje, porażki i wstawanie po nich. Tak samo szczęście nie jest instrukcją, jak do niego dojść, by gdzieś na końcu drogi to szczęście się ukazało. Nie – szczęście jest procesem.

  • Skąd wiadomo, że jest się szczęśliwym człowiekiem?

Trzeba rozwiązać test 😉 Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, bo dla jednej osoby szczęściem będzie posiadanie rodziny, dwójka dzieci i stabilność w jednym miejscu, a dla kogoś innego będzie to szalone podróżowanie po świecie. Szczęście to zrozumienie siebie, lubienie siebie i podróż przez życie. Oczywiście mogą być ludzie, dla których podróżą jest siedzenie w miejscu, ale jeżeli im to sprawia radość, to proszę bardzo. Kwestia indywidualna.

  • Czy brak kłopotów to szczęście?

Mówi się: „jedyne co mi potrzeba do szczęścia to święty spokój”. Nie, absolutnie, wręcz przeciwnie, bo jeśli nie ma w naszym życiu żadnych trudności, to zaczyna się wegetacja, nic się nie dzieje. Szczęściem często jest rozwiązywanie problemów. Nie tęsknota za szczęściem jest szczęściem, tylko zrozumienie, że w tej chwili mamy wszystko, żeby być człowiekiem szczęśliwym.

  • Co, jak masz dużo, ale nie odczuwasz szczęścia?

Oddaj wszystko i ruszaj w podróż. Jeżeli to, co robisz, nie daje Ci szczęścia, to zrób coś innego. Jeżeli zgromadziłeś ogromny majątek i z każdym kolejnym milionem nie odczuwasz większego szczęścia, to może to nie jest Twoja droga? Może byłbyś szczęśliwy, mieszkając w małej chatce na wsi, pisząc książki. Może byłbyś szczęśliwy, oddając się pomocy innym ludziom? Może byłbyś szczęśliwy, gdybyś się zajął zupełnie czymś innym.

Ogromna liczba osób dała sobie wmówić, że szczęście jest wtedy, gdy zgromadzą ogromny kapitał, a o dziwo, wciąż są nieszczęśliwi. Są też szczęśliwi, którzy nie mają nic. To jasny dowód, że szczęście nie zależy od stanu posiadania. Jest stanem umysłu, stanem ducha. Nawet więzień na dożywociu może być szczęśliwy.

Szczęście to poczucie sensu istnienia, które dla każdego może oznaczać coś innego. Nie ma na to jasnej instrukcji – szukaj, sprawdzaj, zobacz, co Ci daje radość. Łatwo powiedzieć, ale jak w dzisiejszych czasach rzucić wszystko, kiedy jesteśmy uwiązani: kredyty, umowa zobowiązująca do pracy w miejscu, którego nie lubimy, ludzie obok nas, którzy nas nie wspierają i wiecznie narzekają. W każdej sytuacji można coś zrobić – podjąć decyzję i zacząć iść w innym kierunku, zamiast kopać sobie dół jeszcze głębiej. Jak masz wokół siebie wampiry energetyczne, jesteś w miejscu, w którym nie chcesz być, czasami trzeba to miejsce i to środowisko zmienić. Zacząć robić coś, co chcemy i lubimy.

  • Jak czuć szczęście?

Szczęście wynika z nadawania znaczenia temu wszystkiemu, co się dzieje każdego dnia. Można spotkać kogoś, kto się uśmiecha na ulicy i być szczęśliwym, że ktoś podarował uśmiech. A ktoś inny może pomyśleć: „Ze mnie się śmieje?!”. To jest szczęście, żeby w każdym aspekcie życia szukać dobrej strony, żeby się rozwijać, żeby iść do przodu i ciągle się uczyć czegoś nowego.

Szczęście jest dla tych osób, które akceptują stan obecny, mówią, że jest dobrze i chcą się dalej rozwijać. Nie ma szczęścia tam, gdzie jest non-stop pogoń za tym szczęściem. Możemy wtedy uparcie szukać i nie zauważyć, że to, co mamy w tej chwili, już jest szczęściem. Zmiany też są dobre, niekiedy wręcz potrzebne, w końcu jak to mówił Heraklit z Efezu „Wszystko płynie, nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki”. Świat też sam się zmienia, a my nie mamy na to wpływu. Przede wszystkim za tymi zmianami powinniśmy nadążać. Albo i nie. To jest indywidualne. Ludziom się wmawia, że każdy musi odnieść sukces, każdy musi się zmieniać. Nie każdy. Dajmy ludziom szansę żyć tak, jak chcą.

Lechosław Chalecki, autor książki „Potęga Życia”.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Strach to ważny wskaźnik

29 grudnia 2016

„Wcześniej czy później, kiedy już zaczniesz działać na zupełnie nowych poziomach, pojawi się strach. Prawda jest taka, że jeśli go nie poczujesz, będzie to oznaczało, że prawdopodobnie nie robisz wystarczająco dużo właściwych rzeczy. Strach nie jest czymś złym, czego należy unikać, przeciwnie: to coś, czego poszukujesz i chcesz się z tym zaprzyjaźnić. Strach tak naprawdę jest sygnałem, że robisz to, co jest potrzebne, aby ruszyć w odpowiednią stronę.

Brak wątpliwości oznacza, że robisz to, co jest dla Ciebie wygodne — a to sprawi, że umocnisz swoją obecną sytuację. Choć może to zabrzmieć dziwnie, chcesz się bać, bo to zmobilizuje Cię do wejścia na wyższe poziomy, gdzie znowu pojawi się strach. Prawdę mówiąc, jedyną rzeczą, jakiej się teraz boję, jest kompletny brak strachu.

Czym w takim razie jest strach? Czy w ogóle istnieje? Czy jest prawdziwy? Wiem, że odbierasz go jako bardzo realny, kiedy się pojawia, ale przyznasz, że w większości przypadków to, czego się obawiamy, nigdy się nie wydarza. Mówi się, że angielskie słowo fear (strach) oznacza fałszywe efekty, ale jakże realistyczne (False Events Appearing Real), co trafnie sugeruje, że przeważnie boimy się rzeczy, które nigdy nie dochodzą do skutku. Strach jest w dużej mierze wywoływany przez emocje, nie przez racjonalne myślenie. W mojej skromnej ocenie emocjom przypisuje się zbyt duże znaczenie — stają się kozłem ofiarnym, na którego zrzuca się winę za niepowodzenie. Jednak niezależnie od tego, czy zgadzasz się z moją opinią na temat emocji, musisz zmienić znaczenie, jakie ma dla Ciebie strach, i zacząć traktować go jako coś, co jest sygnałem do pójścia naprzód, a nie wymówką do zatrzymania się lub wycofania. Niech to najczęściej unikane uczucie stanie się dla Ciebie zielonym światłem oznaczającym, co powinieneś zrobić!

Prawdopodobnie jako dziecko miałeś różne irracjonalne lęki, np. bałeś się potwora pod łóżkiem. Był to sygnał do tego, aby zajrzeć do szafy i wszystkich ciemnych zakamarków Twojego pokoju, żeby sprawdzić, gdzie się czai. Jednak, podobnie jak inne dzieci, dochodziłeś w końcu do wniosku, że potwór istnieje tylko w Twojej głowie. Dorośli też mają swoje „potwory” — to, co nieznane, odrzucenie, porażkę, sukces itd. Te potwory również należy traktować jak sygnał do działania. Na przykład jeśli obawiasz się zadzwonić do klienta, to oznacza, że powinieneś to zrobić. Lęk przed rozmową z szefem pokazuje, że powinieneś udać się do jego biura i poprosić o krótkie spotkanie. Lęk przed zapytaniem klienta o zlecenie oznacza, że musisz się z nim skontaktować i zapytać o zlecenie, a następnie ponawiać te pytania.

Reguła 10X nakazuje Ci uniezależnienie się od wszystkich innych graczy na rynku. Osiągasz to dzięki — co już podkreślałem wcześniej — robieniu tego, czego nie chcą robić inni. Tylko w ten sposób się wyróżnisz i zdominujesz swój sektor. Każdy doświadcza strachu na pewnym poziomie, a ponieważ rynek składa się z ludzi, którzy wchodzą w interakcje zarówno ze sobą, jak i z produktami, będzie on musiał zmierzyć się ze strachem w taki sam sposób jak Ty i Tobie podobni. Zamiast jednak traktować strach jako sygnał do ucieczki — jak zrobi to większość uczestników rynku — spraw, aby stał się dla Ciebie sygnałem wejścia do akcji.

Ja radzę sobie z tym dylematem w taki sposób, że przestaję zwracać uwagę na czas — ponieważ to czas napędza strach. Im więcej czasu czemuś poświęcasz, to coś staje się silniejsze. Dlatego pokonaj strach, pozbawiając go ulubionego składnika — czasu. Powiedzmy, że Janek ma wykonać telefon do klienta, co błyskawicznie wywołuje u niego niepokój. Dlatego zamiast chwycić za słuchawkę i od razu zadzwonić, najpierw nalewa sobie kawy i zaczyna myśleć o tym, co właśnie zamierza zrobić. W wyniku przedłużających się rozmyślań strach robi się coraz większy, ponieważ Janek szczegółowo wyobraża sobie, co mogłoby pójść nie tak i wszystkie tego przerażające konsekwencje. Jeśli mu o tym powiesz, prawdopodobnie wyjaśni Ci, że potrzebuje się „przygotować” do rozmowy. Jednak przygotowanie jest jedynie wymówką dla tych, którzy wcześniej nie praktykowali odpowiednio dużo i którzy usprawiedliwiają w ten sposób odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Janek potrzebuje wziąć głęboki wdech, sięgnąć po słuchawkę i po prostu zadzwonić. Przygotowania na ostatnią chwilę to także kolejny sposób na podsycanie strachu, który zwiększa się wraz z upływem czasu. Nic się nie dzieje, jeśli nie działasz.

Strach nie tylko mówi Ci, co zrobić, mówi też, kiedy to zrobić. O dowolnej porze dnia zapytaj, która jest godzina, a usłyszysz: teraz jest… Pytanie o czas zawsze dotyczy chwili obecnej, a kiedy odczuwasz strach, to oznacza, że najlepiej zacząć działać od razu, dokładnie w tym momencie. Większość ludzi porzuci realizację swoich celów, jeśli zbyt dużo czasu upłynie od pojawienia się pomysłu do podjęcia działania, jeśli jednak przestaniesz uwzględniać czas w całym procesie, będziesz gotowy, aby ruszyć. Po prostu nie ma innego wyboru jak tylko działanie. Nie trzeba się przygotowywać. Za późno na to, jeśli zaszedłeś już tak daleko.

Teraz jedyna rzecz, która przyniesie efekty, to działanie. Każdemu z nas kiedyś choć raz nie udało się osiągnąć tego, co zamierzał. Możliwe, że w czasie, kiedy Ty się „przygotowywałeś”, ktoś inny już to zrobił — czego teraz żałujesz. Porażka przybiera różne formy, może się pojawić zarówno wtedy, kiedy działasz, jak i kiedy nie robisz nic. Niezależnie od wyniku uważam, że znacznie lepiej jest przegrać, robiąc coś, niż przegrać, przesadnie długo się przygotowując, podczas gdy ktoś inny po prostu rusza i realizuje nasze marzenia.

W biznesie takie historie dzieją się każdego dnia. Ludzie poświęcają swoim lękom więcej czasu niż te na to zasługują. Odkładają spotkanie lub rozmowę telefoniczną, napisanie e-maila albo przedstawienie oferty, ponieważ boją się, co z tego wyniknie. Całe zastępy ludzi posługują się tymi samymi wymówkami, dlaczego teraz to „nie jest dobry moment” na działanie. Klient wyjeżdża. Klient dopiero wrócił. Mamy koniec miesiąca lub początek miesiąca. Klienci byli przez cały dzień na spotkaniach. Właśnie wybierają się na spotkanie. Właśnie coś kupili. Nie mają budżetu. Tną wydatki. Biznes stoi w miejscu. Zmienił się zarząd lub personel. Nie chcę ich denerwować. I tak nigdy nie oddzwaniają. Nie kupią od nikogo innego. Są oderwani od rzeczywistości. Nie wiem, co powiedzieć. Jeszcze nie jestem gotowy. Właśnie dzwoniłem do nich wczoraj… I tak dalej.

Wszystkie wymówki świata nie zmienią jednego prostego faktu: strach mówi Ci, że masz zrobić dokładnie to, czego się tak boisz, i to szybko. Moja żona cały czas mi powtarza, że „sprawiam wrażenie nieustraszonego”. Tak naprawdę jest zupełnie na odwrót: przez większość czasu się boję. Jednak nie podsycam mojego strachu i nie pozwalam mu rosnąć, dając mu więcej czasu. Zamiast tego postanawiam załatwiać sprawy szybko. Zauważyłem, że w moim przypadku takie podejście lepiej działa. Doświadczysz tego samego, kiedy w końcu rzucisz się na głęboką wodę i zrobisz to, czego się obawiasz. W rzeczywistości będziesz zachwycony, jak wiele siły i pewności siebie zyskasz, podejmując się nowych rzeczy.

Szybkie i regularne podejmowanie szeroko zakrojonych działań sprawi, że rynek będzie Cię odbierał jako nieustraszonego gracza. Osoba, która robi to, czego najbardziej się obawia, będzie tą, która rozwija się najszybciej. Reszta uczestników rynku może ulegać swoim wątpliwościom i przygotowywać się na fałszywe efekty, ale jakże realistyczne (fear, strach). Ty masz zadanie do wykonania.

Strach jest jedną z najbardziej szkodliwych emocji, jakich może doświadczać człowiek. Paraliżuje, a w efekcie często powstrzymuje go przed podążaniem za celami i marzeniami. Każdy się czegoś w życiu boi, jednak tym, co nas odróżnia od innych, jest sposób radzenia sobie ze strachem. Kiedy pozwolisz mu, żeby Cię zatrzymał, stracisz rozpęd i pewność siebie, a Twoje lęki będą się powiększać.

Czy kiedykolwiek widziałeś „połykacza ognia”? Okazuje się, że cały trik polega na tym, aby całkowicie wydmuchnąć tlen niezbędny do tego, by podtrzymać ogień. Jeśli wycofasz się za wcześnie, tlen ponownie rozpali ogień, który oczywiście Cię poparzy. To samo dotyczy strachu. Jeśli mu ulegniesz choć trochę, to tak, jakbyś dodawał mu niezbędnego do życia tlenu. Dlatego zrób wszystko co w Twojej mocy, aby nie podsycać strachu nadmierną ilością czasu, a osiągniesz dużo więcej.

Połknij swoje strachy, nie dokarmiaj ich, ulegając im lub pozwalając im rosnąć. Naucz się dbać o swój strach i czynić z niego użytek, abyś dokładnie wiedział, co zrobić, by go pokonać i poprawić jakość swojego życia. Wiem, że każdy człowiek sukcesu, którego znam, traktował strach jako sygnał na temat tego, jakie działania przyniosą mu największe zyski. Sam korzystam z tego w swoim życiu za każdym razem, kiedy nadarza się taka okazja, co uświadamia mi, że wciąż się rozwijam. Jeśli nie czujesz strachu, to znaczy, że nie robisz niczego nowego ani niczego się nie uczysz. To bardzo proste. Nie trzeba mieć pieniędzy ani szczęścia, aby wykreować wspaniałe życie; potrzeba umiejętności działania pomimo strachu z zapałem i werwą. Strach, podobnie jak ogień, nie powinien być czymś, czego będziesz unikał. Raczej powinien stać się paliwem Twoich życiowych działań.”

Fragment pochodzi z książki „Reguła 10X” Granta Cardone.

Reguła 10x

Zobacz tutaj, jak rozmawiają o tej książce ci, którzy czytają ją w wersji anglojęzycznej, a nawet mieli okazję poznać Granta… OSOBIŚCIE!

 

Chcesz jeszcze więcej? Zobacz zestaw Cardone ?

Zestaw Cardone

rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak zainspirować innych do zmiany?

27 grudnia 2016

„Masz ochotę coś dobrego przekazać swoim najbliższym, natchnąć ich do poprawy swojego życia? Zdarza ci się mówić: „nie oglądaj tego, wybierz się ze mną na szkolenie, przeczytaj tę książkę”, a oni cię nie słuchają?

Główną przeszkodą, może być to, że skupiasz się zbytnio na samej rzeczy, którą chcesz przekazać, a nie zauważasz tego, że ta osoba może nie wiedzieć, po co jej to jest potrzebne. Jeśli po prostu mówisz, np. o jakimś spotkaniu związanym z rozwojem osobistym, to wielu ludzi myśli, że to jest szarlatanizm, marnowanie czasu, że po tym nie będzie nic lepiej. Może sugerujesz czytanie wartościowej książki, która przegrywa z banalnym, ale łatwiej przyswajalny programem telewizyjnym. Zamiast irytować się na tę osobę, zastanów się najpierw, co dobrego może być z tego wyniesione, a dopiero później daj pod rozwagę. Odpowiedz sam sobie: Co jej da ta wiedza? Jaki problem rozwiąże? Jak będzie wyglądało jej życie po tym, jak się z tym zapozna i zaimplementuje w swoim życiu? Skup się na sytuacji tej osoby i jej własnych sprawach, obojętnie czy to rodzic, rodzeństwo lub dalszy krewny. Może ma problemy w pracy, ciężko dogaduje się z szefem, ciągle robi wszystko na ostatnią chwilę i jest osobą zupełnie niezorganizowaną? Najpierw wysłuchaj. Dowiesz się może przypadkiem, że matka nie może zrozumieć, dlaczego ojciec robi po raz kolejny coś, co według niej robić nie powinien, dlaczego tak długo siedzi w garażu czy na rybach; siostra nie wie, kim być w przyszłości; a może powstał jakiś konflikt z sąsiadem, który mógłby być prosto rozwiązany?

Jak to zrobić w praktyce?

Cokolwiek by to nie było, wiele spraw może być rozwiązanych za pomocą rozmowy, w której skupimy uwagę na drugiej osobie, czyli zamiast rad, najpierw badamy sytuację i określamy problem. Przegadanie tego tematu i umiejętne przekierowanie na zasadzie: „Wiesz co, skoro tak wygląda sytuacja, to chodź ze mną na to spotkanie, sprawdź, jakie rozwiązania tam są proponowane i zobacz, czy to jest coś dla ciebie. Nikt ci nic nie będzie narzucał, a ty możesz się przekonać, z czego to wynika i co jest powodem tego problemu. Znam ludzi, którzy znaleźli tam dla siebie wiele podpowiedzi”. Jeśli nie namawiamy dla samego: „chodź, bo chodź”, to jest dużo większe prawdopodobieństwo, że osoba się tam z tobą pojawi, przeczyta daną książkę, czy po prostu odkryje, co będzie chciała w swoim życiu zmienić na lepsze. Zauważamy też w ten sposób, co jest dla niej ważne i pomagamy jej to osiągnąć.

Co jeśli ta osoba nie chce się zmienić?

Zupełnie innym tematem jest to, że niektóre osoby po prostu nie chcą się zmieniać. Nie widzą negatywów związanych ze swoją sytuacją, lub widzą, ale nie chcą zaakceptować konieczności zmiany. Problem stał się ich drugim ja, ich tożsamością. Gdyby go nie było, straciliby ważną dla siebie część życia. Przyzwyczaili się do problemu, a może nawet go polubili. W tym wypadku, nie ma co zmuszać ludzi do czegoś, czego nie chcą, bo później gdyby problem ewentualnie wrócił, okaże się, że to „twoja wina”. Nie jest to ich motywacja, więc jedyne, co można zrobić, to pokazywać przykład siebie i swojego rozwoju. Może kiedyś to zaskoczy.

Jak być autorytetem dla rodziny?

Mówi się „trudno być prorokiem we własnym kraju”. Często tak jest w naszych domach. My chcemy zmiany, a tu wciąż pozostajemy niewysłuchani, bo jak to syn chce uczyć ojca dzieci robić? Wtedy im bardziej się starasz być autorytetem, tym gorzej to wychodzi. Dlatego pierwsza, absolutnie zasadnicza, kwestia to odpuścić. Autorytet, to jest osoba, która daje swoim zachowaniem, swoimi osiągnięciami przykład, że to, co robi i miejsce, w którym jest, naprawdę ma sens. Nie można być autorytetem tylko i wyłącznie z poziomu intelektualnego – przegadania, zachęcania i pokazywania – bo im więcej o tym mówisz, tym mniej to działa. To syndrom psa goniącego własny ogon. Im bardziej gonisz, tym bardziej ogon ucieka. Dlatego nie ważne jest to, kim ty jesteś, ale jak widzi cię twoja rodzina. Autorytetem można się stawać w oczach innych ludzi, ale nie można po prostu podjąć takiej decyzji i nim być. To tak nie działa. Dawaj sobą przykład – swoim zaangażowaniem, zrozumieniem, tym, że potrafisz wysłuchać, a nie tylko mówić o sobie. Pokaż, że rodzina wiele dla ciebie znaczy. Nie liczy się to, że masz szeroką wiedzę i znasz wiele mądrych podpowiedzi. To są twoje rady i wcale nie muszą pasować osobie, do której to kierujesz. Bardziej cenna jest umiejętność zadawania dobrych pytań, wtedy masz szansę szybciej stać się autorytetem, niż kiedy tylko gadasz i gadasz. Nigdy się nie zniechęcaj i stań się wzorem idealnego kompana dla swoich bliskich. W którymś momencie, jak będziesz robił to, co mówisz, poczujesz, że rodzina chętniej cię słucha, łapczywiej chwyta każde słowo i to jest znak, że stałeś się autorytetem.”

Lechosław Chalecki, autor książki „Potęga Życia”.