— Skały po prawej, skały po prawej!!! — alarmował majtek pokładowy z bocianiego gniazda na szczycie galeonu.
— Kapitanie, mamy problem! — Bosman Jack wpadł jak burza do kajuty kapitana siedzącego nad mapami. — Skały przed nami!
„Skały?! Skąd tu skały?! Na mapach nie ma w tym miejscu żadnych skał!”. — Przez głowę Vargasa pędzącego na górny pokład przelatywały gorączkowe myśli. Kiedy dotarł do steru, zaczął wypatrywać podwodnych przeszkód na kursie galeonu. Po chwili znieruchomiał. Skały były wszędzie!!!
— Kapitanie, nie damy rady ich ominąć, jest ich za dużo, wiatr z tyłu tak dmucha, że nie zatrzymamy ani nie zawrócimy naszego El Dragona. Zginiemy, ach, zginiemy! — lamentował na całe gardło Ameliusz Raz.
— Uspokój się, marynarzu — ryknął jak lew kapitan. — Poradzimy sobie! Cisza i spokój, wszyscy na swoje miejsca i słuchać moich poleceń!!!!
Kolejne piętnaście minut zmroziłoby krew w żyłach zamrażalnika. Najpierw Vargas manewrował galeonem to w prawo, to w lewo, zręcznie omijając ostre jak brzytwy skały wystające z morskiej toni. Trwało to może dziesięć minut. Następnie ni stąd, ni zowąd, ku przerażeniu całej załogi oddał ster w ręce Ameliusza Raza. Ostatnią fazę pokonywania podwodnego toru przeszkód marynarze przepłynęli z rozdziawionymi gębami i kiedy El Dragon minął ostatnią widoczną skałę, słychać było, jak na jego pokład spadają z serc marynarzy bardzo ciężkie głazy.
Tego wieczoru wszyscy musieli się napić. I to sporo. Przetrwali, mimo że byli już na granicy życia i śmierci.
Vargas pił razem z załogą, choć robił to niezmiernie rzadko. W końcu wyszedł na pokład zaczerpnąć świeżego powietrza.
— Nie rozumiem. — Bosman Jack, zataczając się nieco, „podpłynął” do kapitana. — Anton, jesteś przecież taki zapobiegliwy i ostrożny, więc dlaczego dziś podczas tego horroru oddałeś ster w ręce żółtodzioba? — Jack rzadko zwracał się do kapitana po imieniu, ale tym razem było to nawet na miejscu.
— Powiem ci, Jack. Dlatego, że tak mi przyszło do głowy.
— Hęę??? — żachnął się bosman Jack.
— Wiesz, że często podejmuję decyzje czysto intuicyjnie: wierzę w moją intuicję, ale tym razem do intuicji doszły „błyski”. Po prostu wiedziałem, co mam robić. Lawirowałem pomiędzy skałami, bo to z lewej, to z prawej strony pojawiały się różne sygnały, które wskazywały, co robić. Przed ostatnią przeszkodą nie pojawiły się sygnały, tylko intuicja, że właśnie ten żółtodziób nas uratuje. Miałem przeczucie, że ja bym nas zatopił. Dlatego oddałem ster.
— O mój Boże! — Jack dopił resztkę rumu i legł jak długi na pokładzie galeonu.
— Śpij, przyjacielu, śpij. To był ciężki dzień — powiedział Vargas i wrócił pod pokład.
Masz problem, szukasz rozwiązania, nie wiesz jak rozwiązać daną sytuację, siedzisz i naparzasz się w głowę jak tylko możesz. Nic nie skutkuje. Nie wiesz, czy masz ją rzucić czy z nią zostać, chyba Cię zdradza, ale nie wiesz na pewno. I właśnie w tej chwili dzwoni telefon. Odbierasz i słyszysz:
– Nie mogę we wtorek się z Toba spotkać – dzwoni Twój kumpel.
Odkładasz telefon i dalej myślisz, co zrobić z Twoją dziewczyną. Podejmujesz decyzję. Rzucasz ją. I rzucasz ją rzeczywiście. Po tygodniu dowiadujesz się, że ten chłopak, z którym się obejmowała, to jej brat z Mozambiku. Rzuciłeś ją, a przecież w odpowiednim momencie życie powiedziało ci „Nie” ustami Twojego kumpla, który odwołał spotkanie. Co się stało? Nie byłeś uważny.
Uważność jest kluczem do tego, by móc poruszać się przez życie, idąc za sygnałami „błysków”. Błyski to nic innego, jak podszepty intuicji. Przez intuicję należałoby rozumieć tę część nas, która wie, co dla nas dobre, wie, co powinniśmy zrobić, by w najgorszym razie nie narobić większego bałaganu niż ten, który już jest. Obojętnie, czy to nasz wewnętrzny bóg, czy anioł stróż, czy nadświadomość, czy mix nad i podświadomości. Komunikacja pomiędzy naszą świadomą strukturą, świadomym myśleniem, a tym, co niewidzialne, a co nas chroni, wspomaga, czy nas wspiera przez cały czas, jest nazywana popularnie intuicją. Każdy może sobie zmajstrować dowolną definicję i żadna nie będzie jakaś ogromnie wadliwa, bowiem tego mechanizmu nikt nie zdefiniował jednoznacznie, a już na pewno nie tak, by cała reszta się z tym zgodziła – przynajmniej ja o czymś takim nie słyszałem, a doktoryzuję się w tym temacie nie od dziś☺ Bezpiecznie będzie nazwać tę część, która się z nami komunikuje, naszą nadświadomością. Przyjmijmy, że to taka mądrzejsza część nas samych, która lepiej wie, co dla nas dobre, bo widzi i rozumie więcej niż nasza codzienna świadomość, której używamy.
Najogólniej wydaje się zasadnym stwierdzić, że jeśli korzystamy z tych podszeptów nadświadomości, to nieźle na tym wychodzimy. Co do samych form przekazu nam „tego, co dobre dla nas, a tego, co nie”, jest ich sporo. Komunikacja może następować poprzez nasze zmysły: możemy coś zobaczyć, poczuć, odczuć, usłyszeć. Możemy poczuć ucisk w splocie słonecznym lub ból w dowolnej części ciała, może nam się coś przyśnić, ale także, jak w naszym przykładzie z chłopakiem, który rzucił dziewczynę, mogą to być podszepty innych ludzi, zachowania zwierząt czy inne okoliczności, jak zmiany pogody. Trzeba być uważnym. Ćwiczenie się w odbiorze intuicyjnym jest niełatwym zadaniem. Jeszcze trudniejsze jest poleganie na „błyskach”, które nam się pojawiają. Jest to o tyle trudne, bo wymaga „zawierzenia”, że podpowiedź nam udzielana jest na pewno „z tego prawdziwego źródła”. A z wiarą jest tak, że wymaga praktyki, by stała się wiedzą. Czyli nie pozostaje nam nic innego, jak tylko ćwiczyć, jeśli chcemy intuicyjnie kierować się w tym, co robimy. Poza tym każdy może mieć indywidualny zestaw odczuć, interpretacji i narzędzi. Każdy z nas ma jakiś dominujący zmysł, każdy z nas jest indywidualny, inny od innych, choć z grubsza niby jesteśmy podobni.
Co do przykładów, może być ich sporo i jest. Czujesz dym papierosa, choć nikt nie pali. Okazuje się, że Twój kolega – palacz – czule myśli o tobie. Ktoś składa Ci propozycję biznesową, a ty w tym momencie czujesz niepokój w splocie słonecznym. Iść czy nie iść – „dzwoni radosny telefon”. Zrobić czy nie zrobić – i właśnie czytasz o tym w książce, jak ktoś miał ten sam dylemat i robiąc tak jak zamierzałeś, zrobił odwrotnie i odniósł porażkę. Spieszysz się na samolot, a tu zepsuł się samochód. Wzywasz drugi, a ten nie może odpalić, i coś Ci podpowiada, żeby nie lecieć. Odwołujesz swój lot, a później okazuje się, że samolot, którym miałeś lecieć, nie doleciał. Nie możesz znaleźć ulubionego młotka, by wbić gwóźdź, ale bierzesz ten młotek, którego nie cierpisz, i zamiast w gwoździa, walisz sobie w palec z całej mocy! Takie i inne historie. Trzeba czytać sygnały. Żeby je czytać, trzeba umieć je czytać. Żeby umieć je czytać, trzeba się w tym szkolić. Cała Ameryka. Coś Ci podpowiada, żeby dziś nie jechać tą najkrótszą trasą, którą zawsze dojeżdżasz do pracy. Ale nie. Ty jesteś mądrzejszy! No i pakujesz się w korek na dwie godziny, bo akurat był wypadek. Twoja intuicja wiedziała. Ty niestety nie. No ale ty przecież jesteś najmądrzejszy i dopiero, jak szef wylał Cię na zbity pysk z pracy, bo to nie było pierwsze spóźnienie, to widzisz, jaki jesteś mądry. A przecież intuicja mówiła…
Logika i rutyna, którą często posługujemy się w życiu (zresztą słusznie), zawodzi, kiedy pojawiają się okoliczności, o których nie mamy świadomości. Intuicja jest po to, by nam wskazywać, kiedy i co zmienić, czy co zrobić, by nie wdepnąć w gówno lub co zrobić, by odebrać nagrodę Pulitzera, Oscara, Nobla czy Frankensteina. Trzeba tylko jej słuchać i współgrać z tym, co podpowiada. Wtedy jest szansa na to, by częściej trafiać w dziesiątkę lub siódemkę niż w płot. No bo na co nam dziury w płocie?
No Comments