Browsing Category

Artykuły

e-biznes i sprzedaż

Na początek autorka i jej, nie tylko radosne, wnioski z pracy z przedsiębiorcami

22 marca 2017

„Już od ładnych paru lat obserwuję narastający trend opuszczania pracy na etacie (w największych miastach, głównie w korporacjach międzynarodowych lub bardzo dużych firmach), by rozpocząć swój własny biznes. W zależności od człowieka jest to biznes na większą lub mniejszą skalę, czasem z kapitałem własnym, czasem nie. Oczywiście, na wzrost liczby działalności gospodarczych przez ostatnich kilka lat wpływ miały również bezzwrotne dotacje z Unii Europejskiej.

To co mnie zaniepokoiło, to fakt, że wśród tych działalności rosła liczba biznesów opartych na pasji, przy jednoczesnym braku wiedzy i doświadczenia w prowadzeniu firmy.

W przeciągu ostatnich 5 lat odbyłam mnóstwo rozmów z pasjonatami garncarstwa, jubilerstwa, mechaniki itd., którzy niemal z dnia na dzień rzucali etat i bez większego przygotowania rejestrowali się jako bezrobotni, by pozyskać dotację z Unii Europejskiej. Następnie otwierali działalność i zaczynali realizować swoją pasję, z dumą określając się jako przedsiębiorcy.

Słynne jest już hasło „Jeśli robisz to co kochasz, to nie przepracujesz ani jednego dnia” głoszone przez przedsiębiorców-pasjonatów. Problem polega jednak na tym, że o ile twoją pasją nie jest prowadzenie biznesu, to twoje życie jako przedsiębiorcy będzie składać się z szeregu rzeczy innych, niż wykonywanie twojej pasji, które nie koniecznie będziesz lubić. Okaże się, że niemal każdego dnia pracujesz i to ciężko. A jeśli tak nie jest, to bardzo prawdopodobne, że za chwilę znikniesz z rynku.

Nagle wychodzi na jaw, że wielu z tych pasjonatów absolutnie nie jest przygotowanych do prowadzenia biznesu i kiedy tylko przychodzi codzienność przedsiębiorcy okazuje się, że decyzja o założeniu firmy była przedwczesna. Nie poprzedziły jej w zasadzie żadne przygotowania, z wyjątkiem przygotowań do stworzenia własnej pracowni czy zakupu materiałów do tworzenia produktów. Nawet strona internetowa dopiero zaczyna się tworzyć (budowana raczej najtańszym kosztem, wzorowana na innych istniejących, bez zadania sobie pytania: jaki cel ma ona realizować?).

Innymi słowy, rezygnacja z etatu i założenie własnej firmy jest obarczone ogromnym ryzykiem. Jest to szczególnie ryzykowne w przypadkach, gdy nie było pracy koncepcyjnej (choćby nad modelem biznesowym), nie stworzono żadnej strategii rynkowej, co więcej nie sprawdzono założeń w praktyce przed rozpoczęciem działalności, a koszty „lecą” od niemalże pierwszego jej dnia. Bo i księgową trzeba opłacić, no i ten ZUS, że o materiałach do produkcji nie wspomnę. Koszty rosną, a przychodu jak nie było przed otworzeniem firmy, tak nie ma.

Do tego dochodzą przeróżne wyobrażenia o tym, jak to jest być przedsiębiorcą, Panem siebie i własnego czasu. Na wielu spotkaniach, konferencjach, webinarach słychać jakie to cudowne uczucie, gdy jesteś sobie sam „sterem, okrętem, żeglarzem”. Wydawałoby się, że na spotkaniach networkingowych pojawiają się tylko przedsiębiorcy, którzy odnoszą sukcesy, że właściciele start-upów od razu wskoczyli na wielotysięczne zyski i nic tylko zrywać się z etatu i zakładać własną firmę, bo tam jest góra złota.

Rzadko jednak wyraźnie słyszę na tych konferencjach czy seminariach o tym, że fakt – jesteś sobie „sterem, okrętem, żeglarzem”, ale płyniesz żaglóweczką po oceanie, bez kompasu i mapy, a sztormów, mielizn i innych pułapek roi się jak pszczół w ulu. Rzadko słyszę o codzienności przedsiębiorcy, o wyzwaniach z jakimi przychodzi mu się mierzyć.

Kiedy jednak po moich prelekcjach, najczęściej słodko-gorzkich, dotyczących prowadzenia swojego biznesu, spotykałam się z przedsiębiorcą-pasjonatem sam na sam, okazywało się, że świat rzeczywisty bardzo odbiega od jego wyobrażeń. A przekonania, z którymi wszedł w biznes lub „złapał” na przeróżnych eventach bardziej utrudniały mu życie, niż pomagały.

Jednak okazywało się, że prowadzenie firmy to praca i w momencie, gdy miał tworzyć coś, co do tej pory tworzył w ramach pasji, hobby, odreagowania, nie sprawiało mu to już takiej radości jak kiedyś. Nagle okazało się, że czekanie na wenę twórczą nie zawsze jest możliwe, czasem trzeba coś po prostu zaprojektować i wykonać na konkretny czas i to jeszcze pod dyktando klienta.

A w dodatku Ci klienci co mieli walić drzwiami i oknami, jakoś nie walą. A Ci znajomi co mówili – to jest super, Ty na tym biznesie powinieneś zarobić, też jakoś sami nie kupują. Podsumowując, wyobrażenia legły w gruzach  w zderzeniu z rzeczywistością. A przekonania?

No cóż, najczęstszym jest (oczywiście nie wypowiedzianym wprost, bardzo powiązanym z nadzieją czy myśleniem życzeniowym), że mój produkt sam się sprzeda. Jest tak fantastyczny, tak piękny i cudowny, z taką jakością wykonany, tyle serca w niego włożone, że nie będę musiał sprzedawać. Lub, że sam Internet w postaci strony internetowej i pozycjonowania, na który będę łożył co miesiąc gigantyczne pieniądze wystarczą. A z reguły nie wystarczają!!

A jeśli pełni nadziei i radości szliśmy w ten projekt, który pochłania pieniądze, lecz ich nie oddaje, a obok nas nie ma drugiej osoby, która nas utrzyma lub oszczędności na koncie niebezpiecznie się kurczą, to nie ma bata, pojawia się frustracja, smutek, żal, złość, ale też i bezsilność.

Biznes–pasja – został założony przez człowieka, stał się jego dzieckiem, oczkiem w głowie, reprezentuje często skryte marzenia i nadzieje, a jego zamknięcie jest dużo bardziej bolesne, bo trudno zamyka się biznes, w którym mieliśmy realizować siebie, w którym mieliśmy robić to co kochamy.

Stąd też często odkładana jest ta chwila, gdy trzeba się z niego wycofać. Niestety czasem jej odkładanie wiąże się z bolesnymi kosztami, na które dłużej nas już nie stać. Robią się zaległości w ZUS-ie czy u kontrahentów. Kończą się pieniądze, a wrócić na etat, co będzie w naszej mentalności przyznaniem się do tego, że nam nie wyszło, czy to przed sobą czy przed przyjaciółmi, jest bardzo ciężko.

Czy zatem chcę powiedzieć, że otwieranie firmy opartej na pasji, na tym co kochamy robić najbardziej jest błędem (o ile nie jest to pasja do prowadzenia biznesu)? I absolutnie nie należy tego robić? Nie! Gdyby tak było, skończyłabym na napisaniu 3 stronicowego artykułu na ten temat i basta!

Właśnie dlatego, że wierzę, że można prowadzić biznes oparty na pasji z sukcesem, zdecydowałam się napisać tę książkę. Wierzę, że jest to możliwe, bo spotkałam się z ludźmi, którym się to udało, ale…

ale sposób w jaki do tego podeszli, sposób w jaki to realizowali, odbiegał od powszechnie występującego i tego, z jakim się spotykam niezmiernie często.

Dlatego książka jest o tym, jak podejść do otworzenia i prowadzenia biznesu opartego na pasji ze szczególnym uwzględnieniem pułapek, jakie czyhają na przedsiębiorców-pasjonatów. Tak, właśnie tak, bo dla nich, poza problemami przed jakimi stają przedsiębiorcy-nie pasjonaci, dołączyć trzeba kilka dodatkowych, z jakimi inni nie muszą się mierzyć, a przynajmniej nie w takiej skali.

Zapraszam Cię zatem do lektury, lecz nie zwyczajnej . Nie będzie to poradnik, ale pewna opowieść, a nawet bajka . Oczywiście będzie ona pewnym uproszczeniem, jak to bajka, ale jestem przekonana, że lepszą formą od poradnika będzie zabranie Cię w świat nierzeczywisty, w którym prawidła naszego świata świetnie działają. A pokazując Ci proces budowania firmy opartej na pasji oraz związane z tym pułapki poprzez historię dwóch mini ludków i ich firm, wspomaganą obrazkami, wierzę, że łatwiej przyswoisz sobie biznesową praktykę i albo ją odrzucisz, albo przyjmiesz, albo zmodyfikujesz . Jeśli znajdziesz tu choć jedno prawidło, które choćby w najmniejszym stopniu wesprze Cię w prowadzeniu firmy, to mój cel został osiągnięty !”

Autorką tekstu jest Anna Kupisz-Cichosz (autorka książki „Moja Pasja Moją Firmą”).

inne

Rytuały

20 marca 2017

„Miałam 14 lat, gdy z własnej woli dałam się ubrać w granatowy mundurek (spódnica 6 cm za kolano) i włożyć sobie do ręki różaniec. Miałam 18 lat, gdy śpiewałam mantry, liczyłam oddechy i biłam pokłony, ubrana z kolei w buddyjską szatę. Potem poszłam na jogę. I to taką, w której znów liczy się oddechy, a sekwencja ruchów jest powtarzalna. Rytuały. Matematyka. Symetria. Mam do nich słabość. Jestem lekko autystyczna albo aspergerowa, albo obsesyjno-kompulsyjna — tak zawsze o sobie myślałam. Liczę kroki, oddechy, słowa, litery w słowach — od zawsze. Lubię, gdy jedzenie na talerzu nie styka się ze sobą. Nie znoszę jeść posiłków złożonych z dwóch dań. Ani dań, w których nie rozpoznaję składników. Zanim zrobię pierwsze powitanie słońca, moja mata musi leżeć idealnie względem klepek na podłodze. Potrafię ją wyrównywać kilka razy w czasie praktyki. Mam kłopot z relacjami. Bywa, że prawie przestaję oddychać, żeby… nie było mnie słychać, nie było mnie widać. Mam kłopot z emocjami. Czasem czuję się totalnie zamrożona. Jak Rain Man. Albo ten chłopak z genialnej książki Przypadek psa nocną porą.

I pewnie dlatego lubię rytuały. Dają mi poczucie bezpieczeństwa? A może je kocham, żeby się czasem wyłamać i poczuć radość rewolucjonistki? Hipisowską euforię? A może dlatego, że łatwo przy nich wpaść w trans? A może dlatego, że łatwo je ułożyć w łańcuszek i wtedy stają się kotwicą i motywacją do praktyki. Bo wystarczy zrobić powitanie słońca A, żeby potem B samo przyszło. A nawet… wystarczy rozłożyć matę. A nawet — w moim wypadku — wystarczy zaparzyć kawę w białym kubku, tym, który zawsze biorę sobie na drogę do szkoły jogi, żebym już do tej szkoły wyruszyła.

Ty na pewno też masz jakieś swoje rytuały, a kiedy wkręcisz się mocno w jogę, pojawią się nowe. Pewne rzeczy robi się podczas praktyki zawsze tak samo. I są też takie rzeczy, które robi się zawsze tak samo, i w dodatku się z nimi nie dyskutuje. Niektórzy lubią dyskutować i analizują treść mantry początkowej albo to, dlaczego ta pięta ma być w jednej linii z tamtą piętą, a linia w dodatku ma być równoległa do długiego krańca maty. Dlaczego tę asanę wykonuje się zawsze po tamtej? Z reguły takie analizy mają sens i rytuały w jodze daje się wytłumaczyć. Co nie znaczy, że trzeba się w ten sens wgłębiać. Nie wszystko trzeba wiedzieć. Mnie na przykład nie jest to niezbędne. Czasami po prostu jestem posłuszna. Daję się wkręcić w ten trans.

Powtarzalność praktyki wkłada moje życie w pewne ramy. Nadaje mu rytm. Zaznacza granice. A gdy mamy granice, owszem, czujemy się ograniczeni, ale czujemy się też bezpiecznie. To tak jak z bandami na ringu bokserskim. Czy z siatką na trampolinie. Wiemy, że nie wypadniemy. Możemy skakać.

Różaniec, koany czy liczenie w sanskrycie uspokaja. Ekam — wdech. Dłej — wydech. I tak dalej. To jak bandy na ringu bokserskim, szczebelki w łóżeczku dziecięcym, limit na karcie kredytowej. Wiem, jakie są granice. Wiem też, co będzie dalej. Wiem, ile zostało do końca. Wiem, czego mogę się spodziewać za cztery oddechy. Mniej więcej. I to jest to mniej więcej, które lubię.

To samo mniej więcej, które pozwala mi rano wstać, zaparzyć sobie kawę, wlać ją do białego kubka i jechać na jogę. Rozkładam matę i… ekam… wdech. Tak zaczynam dzień, a co stanie się potem… wiem mniej więcej. Czy tym razem złapię się za stopę w kapotanasanie, mostek będzie łatwy czy trudny, pojawią się ból, pot i łzy, a może mój nauczyciel da mi akces do nowej asany — tego nie wiem. I to jest ten element niespodzianki, który jest OK. Jest coś starego i coś nowego. Coś niezmiennego i coś nieokreślonego. Zamykanie całego życia w rytuały, schedule, plan lekcji nie jest dla mnie dobre, już to odkryłam. Bo wtedy buntuje się moja wewnętrzna hipiska i czasem obraca się to przeciwko mnie. Wpadam w depresję, tracę energię do życia, pojawia się smutek, panika albo totalne zmęczenie.

Jednak brak rytuałów też działa na mnie źle. Nie mam się czego przytrzymać, nie mam za czym tęsknić, nie mam na czym się oprzeć, nie mam za co się chwycić, gdy fale zaczynają mnie znosić tam, gdzie niekoniecznie mam ochotę płynąć. Nie mam deski ratunkowej, czyli mojej maty, w zasięgu wzroku. Łatwo mi się wtedy zgubić.

Kiedy z jakichś powodów nie mogę pojechać do szkoły, rozkładam matę w domu, w hotelu czy w innym miejscu, w którym akurat jestem. Moim rytuałem jest wtedy turkusowa travel mat Manduki, na której widać już smugi — wspomnienia praktyki w różnych miejscach świata. Czasem zapalam świecę, czasem nie. Staram się jednak podążać za rytuałem.

Sztuka w tym, by ilość (i jakość) tych rytuałów dobrać sobie do siebie. Nie przesadzić w żadną stronę.

Pewne rytuały dotyczące jedzenia (trochę już o tym pisałam) wpędzają mnie w ortoreksję. Pewne schematy małżeńskie — dotyczące spędzania weekendów, świąt, seksu, wizyt w teatrze, sprzątania, gotowania i tak dalej — również się nie sprawdziły. Granice, które stawiałam swoim dzieciom, też nie wszystkie były sensowne.

Trzeba z rytuałami postępować ostrożnie. Trzeba je także aktualizować. Kto wychodzi rano z psem? Kto ubiera choinkę w tym roku? Kto nastawia pranie? Kto ma ostatnie słowo w kwestii urlopu? Nie musi być zawsze tak samo. Rytuały wymagają update’u.

Choćby po to, żeby się nie rozleniwić. Bo każdy kodeks postępowania zwalnia z myślenia. A co, jeśli jest ograniczenie do 50 km/h, a na drodze pojawia się tchórzofretka? Trzymać się przepisów? Przejechać tchórzofretkę?

Wybierz sobie to, czego chcesz się trzymać bezwzględnie, co możesz traktować z elastycznością, a jaki zwyczaj, zasadę lub normę chcesz odrzucić. Jakie rytuały chcesz pokochać i przyjąć, a jakie traktować z rezerwą. W jodze często mówi się o wewnętrznym nauczycielu. Ogólnie rzecz biorąc, asany zostały przetestowane w ciągu tysiąca lat przez miliony joginów. Działają. Działają właśnie wtedy, kiedy jedna pięta z drugą piętą… i tak dalej. Ale czasem pojawia się na macie ktoś, kto ma takie ciało i taki umysł, które wymagają modyfikacji asany albo rezygnacji z niej. I czasem tylko ty i twój wewnętrzny nauczyciel jesteście w stanie zauważyć, czy to jest właśnie ten przypadek.

No i czasem fajnie jest być rewolucjonistką. Spontanicznie. Przespać mysore. I pójść na wegańskie gofry. Wegańskie, ale z konfiturą wiśniową, która prawdopodobnie ma cukier. Prawdopodobnie, nie sprawdzałam. Nie sprawdzam wszystkich norm. Czasem wrzucam na luz. I czasem zostaję też cztery oddechy w janu sirsasanie. Albo sześć. Albo nie pamiętam.

A kiedyś, o zgrozo, w cudownym warszawskim „Sklepie z goframi” zabrakło wegańskiego ciasta i zjadłam na niewegańskim, kakaowym. Polecam. Ale polecam też powrót do rytuałów po takiej niesubordynacji, i to dość szybko.

PRACA DOMOWA: W ciągu dnia obserwuj, ile z rzeczy, które robisz, to rytuały, nawyki, wypełnianie norm. Mycie zębów? Ten sam autobus do pracy? Ta sama latte po drodze? Zastanów się i wskaż rytuały dające ci poczucie bezpieczeństwa, które ci służy, oraz dające ci poczucie (złudnego) bezpieczeństwa, które cię ogranicza. Może coś zmienisz?”

Fragment pochodzi z książki „13 lekcji jogi” Agnieszki Passendorfer.

inne

Pierwsza pozycja

8 marca 2017

„Asana — tak mówimy na pozycję w jodze. Na przykład paścimottanasana — skłon do przodu. To była moja pierwsza asana ever. No, może nie pierwsza, bo przecież na WF-ie też się pojawiało coś z jogi i robiłam świecę po obejrzeniu Wojny domowej, i medytowałam w lotosie na warsztatach zen, a potem ćwiczyłam, patrząc na obrazki w książce Milana… No ale chodzi o pierwszą pozycję na zajęciach, które nazywały się „joga” właśnie.

Paścimottanasana. Mało przyjemna — wtedy. To było rano, po nie do końca przespanej nocy w samochodzie. Byłam zdezorientowana nową sytuacją. Bolały mnie pośladki, tyły nóg, plecy, ramiona i dłonie, ściskające pasek, bo z prostymi kolanami nie byłam w stanie przytrzymać się za stopy, a takie było zalecenie mojego pierwszego nauczyciela. Pasek był fioletowy. Kupiony na metry w pasmanterii na Śniadeckich w Warszawie. Na kilometry powinni sprzedawać te paski do jogi, bo czasem do stóp jest bardzo daleko.

Bolało mnie wszystko. Przez okno widziałam twarze chłopców z domu dziecka, bo ten ekskluzywny yoga retreat Anno Domini 1993 odbywał się w domu dziecka. Nie wiem, kto komu bardziej współczuł.

W końcu ja (sierotka?) cierpiałam na własne życzenie i za własne (choć częściowo pożyczone) pieniądze. Moi rodzice nie mieli z tym nic wspólnego — nie pili, nie bili mnie, nie porzucili, jak pewnie było w przypadku tych chłopców. Ja cierpiałam na własną odpowiedzialność. I w dodatku akceptowałam to cierpienie bez komentarza. Gdyby nasz nauczyciel — Jurek — niczym Christian Grey przykuł nas kajdankami do drabinek w sali gimnastycznej i prał nas pejczem za każdy błąd w asanie, też bym nie komentowała. No bo wrzuciłam już pierwszy bieg, ruszyłam z parkingu i chciałam jechać. Nie zamierzałam się poddać po pierwszym kilometrze. A raczej — centymetrze, jeśli liczyć odległość postępami na pasku.

Chociaż… nie tak miało być. Jadąc na jogę, wyobrażałam sobie raczej, że pierwsza asana oznacza błogi spokój, „Om” rozlewające się przyjemną wibracją po całym ciele i jednorożca, która zaniesie mnie na swoim grzbiecie do krainy wiecznej nirwany. Nie tak było. Ale nie poddawałam się. I tobie też nie radzę.

To się zdarza, że w trakcie jest różnie. Brakuje ci nie tylko rąk (żeby dotknąć nimi stóp), ale także cierpliwości, siły i oddechu. Drżą mięśnie. Nie do końca jesteś w stanie ogarnąć instrukcje. Które żebra są środkowe? Gdzie udo ma szczyt? Jak unieść kość ogonową i postawić łonową? Na czym?

W trakcie bywa niewygodnie, męcząco i niefajnie, ale to jeszcze nic nie znaczy. Najważniejsze, jak jest „po”. Ktoś kiedyś powiedział, że ćwiczymy po to, żeby potem poleżeć w śavasanie, pozycji trupa, czyli relaksie. Z poczuciem dobrze wykonanej pracy. Albo w ogóle wykonanej pracy. Ale ćwiczymy też po to, żeby potem żyć. I życie po sesji jogi jest zdecydowanie lepsze niż przed sesją jogi.

Joga w dość bezpiecznych w sumie warunkach (zapomnij o Greyu) wprowadza nas w pozycje niewygodne, trudne, wymagające, podnosi nam poprzeczkę, wystawia na próbę. Tak samo jak życie. Tylko że życie robi to czasem znienacka. Jeśli wcześniej mamy to przećwiczone na macie — jak to jest, gdy nie jest super, jak to jest przekraczać swoje granice, zmęczyć się do bólu, przetestować swoją elastyczność — to potem w realu jest łatwiej.

Serio. Albo jak mówił osioł ze Shreka: serio, serio.

Dlatego ja cieszę się z mojej pierwszej asany. I cieszę się z każdej kolejnej. Im dłużej ćwiczę jogę, tym więcej mam siły, elastyczności, wytrwałości, żeby żyć. I przyjąć każdą pozycję, którą narzuci mi tak zwane real life.

Cieszę się też z każdej asany, która nie wychodzi. Bo przyjemnie jest obserwować postęp. To słowo nielubiane w jogowym środowisku (podobnie jak „rywalizacja”), bo — oczywiście — w jodze nie chodzi o postępy, a przynajmniej nie te widoczne w ciele. Bardziej chodzi o oddech, spokój, komfort, panowanie nad umysłem. Ale… jednak. Gdy pojawia się swobodniejszy oddech, swobodnieje też ciało i miło jest obserwować, jak odpuszcza sztywność, a nadchodzi siła.

Nawiasem mówiąc, z definicji asana jest pozycją, w której czujemy się dobrze i w której dobrze nam się oddycha. Więc moja paścimottanasana nie była asaną w pełnym tego słowa znaczeniu. Większość początkowych pozycji nie jest. Dążymy jednak do tego, by stały się one asanami ASAP.

I w trakcie tego dążenia fajnie jest zaobserwować postępy. Tak, poczucie komfortu na pewno, ale także te widoczne, fizyczne, czyli centymetr dalej, jeden oddech dłużej… Bo one przekładają się na postępy duchowe, wierzę w to. Tak jak siła fizyczna na psychiczną, elastyczność na macie na elastyczność w życiu, równowaga w utthita hasta padangusthasanie na równowagę emocjonalną. To wszystko jest zlinkowane. I kiedy najpierw nie wychodzi, a potem wychodzi, zastrzyk endorfin jest ogromny. I właśnie dlatego nie szkodzi, że nie wychodzi. Trzeba tylko się postarać, żeby ta pierwsza asana nie stała się ostatnią. Albo raczej żeby ta pierwsza pozycja stała się asaną tak szybko, jak to możliwe. I żeby kolejne pozycje — na macie, w życiu — też stawały się coraz wygodniejsze.”

Fragment pochodzi z książki „13 lekcji jogi” Agnieszki Passendorfer.

e-biznes i sprzedaż

Uczciwość

7 marca 2017

„Jakich wartości potrzebuje współczesny biznes? Które wartości decydują o moralnym sukcesie organizacji? Pewnie jest ich sporo, ale niezwykle ważną cechą jest uczciwość.

Uczciwość dotyczy kilku sfer. Przede wszystkim wymagają jej zarówno relacje wewnętrzne, jak i zewnętrzne. W ramach relacji wewnętrznych uczciwość dotyczy sposobu traktowania pracowników, tworzenia systemów wynagrodzeń, zasad postępowania zarówno wtedy, kiedy efekty tego postępowania są wyraźne, jak i wtedy, kiedy ich nie widać. W relacjach z kontrahentami i klientami uczciwość to solidne, zgodne z deklaracjami i ofertą działanie (w ramach usługi) lub wytwarzanie produktów (w ramach produkcji). W skrócie jest to poszanowanie prawa w relacjach z klientami i kontrahentami, wywiązywanie się z umów, zgodność naszych intencji z działaniami i rzetelne informowanie o swojej działalności.

Uczciwość to prawość. Prawość to zgodność tego, co myślimy, z tym, co mówimy i robimy. Zdaniem Nathaniela Brandena prawość jest jednym z sześciu filarów poczucia własnej wartości i wymaga pielęgnowania i rozwoju (podobnie jak do utrzymania zdrowia potrzebna jest aktywność fizyczna). Prawość pomaga nam stać na straży naszych postaw i zachowań. Mamy w tym wolny wybór i możemy decydować, jakie postawy chcemy wybierać. „Kiedy widzimy, że uznawane przez nas normy zaczynają prowadzić nas ku autodestrukcji, nadszedł czas, aby je zakwestionować, a nie godzić się z życiem pozbawionym prawości”.

Uczciwość wymaga codziennego potwierdzania i codziennej praktyki. To wartość, która powinna być wnoszona przez każdego szefa, bo tylko wtedy jest szansa, że taką postawę przejmą od niego pracownicy niższego szczebla. Dzięki uczciwości pracowników klient może być nośnikiem dobrej opinii o organizacji i jej produktach.

Uczciwość jest wartością fundamentalną w dzisiejszym biznesie. Bez niej nie stworzymy długotrwałego sukcesu, nie zainspirujemy pracowników, nie zachęcimy klientów i nie zbudujemy zaufania kontrahentów i partnerów gospodarczych. Uczciwość to przestrzeganie reguł nawet wtedy, kiedy inni tego nie widzą i nie oczekują. Uczciwość to szanowanie prawa i wywiązywanie się z wzajemnych umów.

Maciej Osuch, trener i wykładowca, w swojej książce pt. „Uczciwi Inaczej” pisze o tym, jak łatwo stać się sprawcą kradzieży w sprawach drobnych, jak kartka papieru, większych z udziałem osób wpływowych i największych realizowanych przez duże instytucje międzynarodowe. To poruszająca książka, która przy odrobinie autorefleksji pomoże prawidłowo wybierać i dostrzegać to, z jaką łatwością odchodzimy od wartości w życiu codziennym.

W dzisiejszym biznesie panuje prymat intelektu nad wartościami. Ludzie nieuczciwi są nazywani zaradnymi, sprytnymi i przenikliwymi tylko dlatego, że potrafią wymyślić rozwiązanie, które będzie skutkowało dochodami niezależnie od etyki takiego postępowania. Sukces ekonomiczny jest dla nich jedynym celem. Uczciwość staje się powodem do wykazywania słabości i „niedopasowania do realiów życia” dla tych, którzy tak chcą postępować. Patologia takiego myślenia bierze się stąd, że dążenie do zysku zostało pozbawione sensu recenzji etycznej. Uczciwość w biznesie powoduje, że rośnie duma z tego, co robimy.”

Fragment pochodzi z książki „Naturalnie o biznesie” Andrzeja Kowalczyka.

inne

PIĘĆ ŻYWIOŁÓW (ETER, POWIETRZE, OGIEŃ, WODA, ZIEMIA)

6 marca 2017

„W ajurwedzie podkreślony jest nierozerwalny związek między człowiekiem a otaczającym go światem. Wnętrze ludzkiego organizmu jest odzwierciedleniem świata zewnętrznego. Według ajurwedy cały wszechświat oraz to‚ co się w nim znajduje (rośliny, zwierzęta, drobnoustroje ludzie, itp.)‚ powstaje z pięciu elementów (żywiołów). Są to eter (akaśa) — czasem określany też jako przestrzeń, powietrze (vaju), ogień (tedżas), woda (ap) oraz ziemia (prithivi). Ajurweda skupia się na właściwościach konkretnych żywiołów i ich przejawach zarówno w świecie, w którym żyjemy‚ jak i w organizmie człowieka.

Żywiołów nie należy rozpatrywać dosłownie: żywioł ziemi nie oznacza tylko gleby‚ po której chodzimy, a żywioł powietrza nie oznacza tylko wiatru, który czujemy. Chodzi o pewne typowe właściwości każdego żywiołu, którego materialną formę możemy zaobserwować w przyrodzie i wnętrzu naszego organizmu, np.: drzewo jest twarde i stabilne, a zatem żywiołem dominującym w jego przypadku jest ziemia; galaretka jest wilgotna, płynna i miękka, dlatego jej dominującym żywiołem będzie woda; włosy mogą być suche, lekkie i łamliwe, co świadczy o dominacji żywiołu powietrza; żołądek może być gorący, co wskazuje na dominację żywiołu ognia.

Element eteru zawiera w sobie wszystkie kolejne żywioły, ale nie jest żadnym nich. To kwintesencja, przestrzeń. Jego cechy to miękkość, lekkość oraz subtelność. Często jest odnoszony do medytacyjnego stanu umysłu. Z punktu widzenia indyjskiej medycyny występuje w pustych przestrzeniach wewnątrz ciała: w ustach, w nosie, w brzuchu, w klatce piersiowej (płucach), w krtani, w przewodzie pokarmowym, układzie oddechowym, w naczyniach krwionośnych i limfatycznych oraz w komórkach i tkankach. To element, który zawiera w sobie wszystkie pozostałe elementy, ale jest czymś więcej niż tylko ich zbitką.

Element powietrza jest materią w stanie gazowym o cechach: ruch, dynamiczność, lekkość, suchość, a także zimno, ostrość (szorstkość) i subtelność. Obecność żywiołu powietrza możemy poczuć podczas oddychania, gdy rozprzestrzenia się wewnątrz naszego ciała‚ lub podczas wietrznego dnia, gdy liście drzew poruszają się. W ciele człowieka powietrze zarządza wszelkim ruchem. Wszelkie ruchy mięśni‚ jak bicie serca, skurcze płuc oraz perystaltyka jelit i przepływ impulsów nerwowych, związane są z tym żywiołem.

Element ognia jest siłą, która może przekształcić materię w stan płynny (topnienie lodu) lub gazowy (wyparowanie wody) i na odwrót. Cechami tego żywiołu jest gorąco, subtelność, ostrość, lekkość, przejrzystość oraz suchość. W ciele człowieka ogień związany jest z procesami metabolicznymi — wszelkimi przemianami na poziomie fizycznym‚ takimi jak przekształcanie pożywienia w tłuszcz, mięśnie oraz energię, utrzymanie odpowiedniej temperatury ciała, kontrola funkcji trawiennych — oraz przemianami na poziomie umysłowym‚ takimi jak przetwarzanie danych czy wyciąganie wniosków.

Element wody jest materią w stanie płynnym. Jego cechy to: ciekły, wilgotny, miękki, powolny i zimny. Występuje w błonie śluzowej, plazmie i cytoplazmie. Odpowiada za wydzielanie soków trawiennych, prawidłową pracę organów wewnętrznych oraz gruczołów ślinowych.

Element ziemi jest przejawem najbardziej stałej materii. Przykładem mogą tu być góry‚ których siła, stabilność oraz trwałość są w stanie przetrwać ataki innych żywiołów. Element ziemi jest ciężki, szorstki, twardy, stabilny, trwały, gruby oraz powolny. W naszym ciele żywioł ten również reprezentuje stałe struktury, takie jak kości, chrząstki, paznokcie, tkanki tłuszczową i mięśniową, ścięgna, skórę i włosy.

Żywioły są obecne w świecie zewnętrznym, ale również w świecie wewnętrznym — w organizmie każdego człowieka. Rozmaite proporcje i związki między żywiołami w naszym organizmie decydują o indywidualności każdego z nas. Zachowanie dynamicznej równowagi pięciu elementów (szerzej napiszę o tym w podrozdziale o trzech doszach) zapewnia zdrowe i harmonijne życie. Jej zaburzenie będzie przyczyną powstawania chorób. Przykładowo: zbyt  dużo elementu ziemi przyczyni się do powstania ogólnej ciężkości fizycznej i umysłowej; zbyt dużo elementu ognia sprzyja powstaniu stanów zapalnych oraz złości, zbyt dużo elementu powietrza często kojarzone jest z lękiem oraz pobudzeniem nerwowym.”

Fragment pochodzi z książki „Ajurweda w praktyce” (Agnieszka Wielobób, Maciej Wielobób).

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

finanse i inwestowanie

Dlaczego Podczerwony zabija?

2 marca 2017

„Odczuwane na co dzień stres, panika i niepewność sprawiają, że Poziom Podczerwony to stan kryzysowy. Otaczający nas ludzie potrafią wyczuć, że znajdujemy się na Poziomie Podczerwonym. Postępujemy, myślimy i wypowiadamy się inaczej. Podobnie jak wszyscy ludzie znajdujący się na Poziomie Podczerwonym, za każdym razem, gdy sam się na nim znajdowałem, byłem wyczerpany, częściej narzekałem, częściej wydawałem opinie i oceny dotyczące najmniejszych drobiazgów i czułem, że muszę tłumaczyć się ze swoich pomysłów.

Dlatego właśnie Poziom Podczerwony nazwany jest poziomem Ofiary. Nie budujemy poczucia własnej wartości na swoich sukcesach, więc odwracamy własną uwagę najróżniejszymi ocenami, opiniami czy pomysłami, bo potrzebujemy ich, aby czuć, że cokolwiek znaczymy. Albo też ze spuszczoną głową harujemy bez wytchnienia, bo naszym zdaniem tylko w ten sposób uda nam się związać koniec z końcem. W rezultacie ludzie nie chcą poświęcać nam tyle czasu co kiedyś, a my zamykamy się na możliwości, które wcześniej się przed nami otwierały.

Dlatego właśnie jedyny cel, jaki stawiamy sobie na Poziomie Podczerwonym, to wyrwać się za wszelką cenę na bardziej pozytywny teren. Tylko w ten sposób można odzyskać kontrolę i przewidywalność i przejść na poziom czerwony.

Być może znajdujesz się na Poziomie Podczerwonym z tego samego powodu co ja: Twoja praca nie zapewnia Ci na tyle dużych zarobków, żeby wystarczyło Ci na życie. Być może straciłeś pracę, przeżywasz ogromne trudności finansowe z powodu kosztów leczenia lub długów albo zwyczajnie nie znasz własnej sytuacji finansowej. Ludzie z Poziomu Podczerwonego mogą wręcz z pozoru wyglądać na ludzi sukcesu. Bez względu na to, czy nie masz pracy, czy też dysponujesz portfelem o wartości wielu milionów, jeśli przepływ Twoich prywatnych środków pieniężnych jest co miesiąc ujemny, znajdujesz się na poziomie podczerwonym. Aby zbudować zrównoważony majątek, trzeba przede wszystkim ustabilizować swój przepływ pieniężny.

Dobra wiadomość jest taka, że kiedy już zobowiążesz się do zmiany, odetniesz się od tego, co Cię dekoncentruje, i pójdziesz za głosem swojego geniuszu, to w trzy miesiące — lub nawet szybciej — wyjdziesz z Poziomu Podczerwieni. Wystarczy, że wykonasz trzy konkretne kroki związane z pieniędzmi, czasem i relacjami.

Trzy kroki pozwalające wyjść z Poziomu Podczerwonego

Jak sam zobaczysz w historiach, które za chwilę poznasz, każdy z czterech rodzajów geniuszu musi wykonać te same trzy kroki, aby wydostać się z podczerwieni w naturalny dla siebie sposób. Musi:

1. Zarządzać swoimi pieniędzmi: jakie są przychody, a jakie wydatki? Jaki jest przepływ Twoich prywatnych środków pieniężnych? Pierwszy krok nie polega jedynie na zdyscyplinowanym podejściu do przepływu pieniędzy, ale również do przepływu czasu i uwagi. W przypadku tych z nas, którzy spadli do podczerwieni z wyższego poziomu
Latarni Bogactwa, oznacza to rezygnację z zasad obowiązujących na poprzednim poziomie.

2. Zobowiązać się do działania: jeśli mają się zmienić Twoje nawyki, muszą się też zmienić stosowane na co dzień zasady. Trzeba postawić na solidność i konsekwencję. Zmiana zachodząca w Twoim postępowaniu polega na tym, że przestajesz oczekiwać, iż sam poprawisz swoją sytuację, a zamiast tego łączysz się z innymi, którzy czerpią już z przepływu na rynku.

3. Wywiązać się ze swoich obowiązków: bez zdyscyplinowanego podejścia do swoich obowiązków Twoja sytuacja w dalszym ciągu będzie się pogarszać. Jeśli nie zmusisz się do tego, aby samemu wziąć odpowiedzialność za wprowadzenie zmiany w swoim życiu, nic się w nim nie zmieni. To nie pora na to, żeby kosztem dyscypliny postawić na swoje pasje. To nie pora na zbawianie świata. Tak jak w samolocie: w razie awarii należy najpierw założyć maskę tlenową sobie, a dopiero potem pomagać innym. Będziesz miał na to mnóstwo czasu po tym, jak sam zapewnisz sobie dopływ tlenu i odzyskasz czas!

W teorii możesz rozumieć te kroki — być może nawet gdzieś o nich czytałeś lub słyszałeś — ale pamiętaj, że informacje różnią się od wskazówek, jak była mowa na początku tej książki: wielu z nas utyka, ponieważ patrzy na całą mapę, zamiast iść drogą odpowiadającą naszemu rodzajowi geniuszu. Posługujesz się swoim geniuszem jak kompasem, a każdy z czterech rodzajów geniuszu ma inną formułę sukcesu, choć aby wyjść z podczerwieni, korzysta z tych samych kroków.

Poniżej zobaczymy, w jaki sposób każdy z czterech rodzajów geniuszu pokonuje powyższe kroki. Bez względu na to, jakim rodzajem geniuszu dysponujesz, zapoznaj się najpierw ze ścieżką Geniuszu Dynamo, aby się dowiedzieć, jak potoczyła się dalej moja historia i w jaki sposób pokonałem kroki, które mają zastosowanie we wszystkich rodzajach geniuszu, aby wyjść z poziomu podczerwonego. Potem możesz przejść do opisu własnego geniuszu — przeczytaj jednak opisy wszystkich czterech rodzajów, aby się dowiedzieć, w jaki sposób różnią się od siebie naturalne strategie.”

Fragment pochodzi z książki „Strategia Milionera” Rogera Jamesa Hamiltona.

rozwój osobisty i osiąganie celów

10 przykazań przeznaczenia

28 lutego 2017

„10 przykazań według autora:

1. Nie zapominajcie o tym, kim jesteście. Spróbujcie ustalić, na jakim etapie w tej chwili jesteście, i zaakceptować to. To pozwoli Wam zrozumieć, co dzieje się w Waszym życiu. Zróbcie to samo z Waszymi bliskimi, a lepiej zrozumiecie ich oraz łączące Was relacje. Możecie skorzystać z kalendarza Majów lub książki, którą cytowałem, lub w inny sposób. Pamiętajcie, że to tylko zarys, bo tej wiedzy w stu procentach nie posiada na ziemi chyba nikt. Ale nie klasyfikujcie i nie oceniajcie nikogo.

2. Nie szukajcie winnych wokół siebie (nikt nie jest niczemu winien). Pamiętajcie, że Wasze życie jest Waszym wyborem oraz informacją, w jakim miejscu jesteście. Ale zawsze możecie to zmienić, kierując się sercem.

3. Nigdy i nikomu nie dajcie sobą manipulować. Ani z zewnątrz, ani od wewnątrz.

4. Szukajcie pracy, która będzie jak najbardziej zgodna z Wami, i nie obawiajcie się zmiany zawodu bez względu na to, ile macie lat. To w dalszym ciągu jedna trzecia Waszego pozostałego życia.

5. Nie ciągnijcie za sobą przeszłości. To trudne do zrobienia, ale na pewno Wam się uda. Przeszłość to niepotrzebny balast. Myślcie o przyszłości, miejcie marzenia i wierzcie w ich realizację jak najmocniej potraficie.

6. Nie lekceważcie żadnej z płaszczyzn swojego istnienia. To się odbije czkawką.

7. Dbajcie o swoje ciało fizyczne. Nie przeszkadzajcie mu swoimi niepotrzebnymi dylematami, a na pewno Wam się odwdzięczy. Nie zapominajcie o oddychaniu.

8. Pamiętajcie: nic nie musicie. Wszystko niech będzie Waszym osobistym wyborem, bo macie wolną wolę.

9. Dawajcie sobie i innym jak najwięcej miłości. Ale nie róbcie z siebie ofiar i męczenników.

10. MIŁOŚĆ jest celem, sposobem i Waszym PRZEZNACZENIEM. Niech będzie Waszym doradcą i przewodnikiem w każdej sytuacji.”

Fragment pochodzi z książki „Czy można oszukać przeznaczenie?” Sławomira Bączkowskiego.

inne

Decyzja

27 lutego 2017

„Takie zdanie krąży czasem po Facebooku: You can’t steer a parked car. Nie możesz kierować zaparkowanym samochodem. Uwielbiam te fejsbukowe mądrości. Mam do nich słabość tak jak moja koleżanka Iza do hot dogów ze stacji benzynowej, choć wie, że nie są ani zdrowe, ani etyczne. I druga koleżanka, Asia, do kremów na cellulit. Nie może bez nich żyć, choć wie, że raczej nie działają i że od cellulitu nikt nie umarł. Jeśliby umarło te 90% kobiet, które go mają, zapanowałaby spora dysproporcja płci w naturze, a natura chyba nie może sobie na to pozwolić.

Wracając do samochodów i Facebooka — te złote myśli to na ogół oczywistości, o których jednak warto sobie regularnie przypominać. No bo to prawda. Nie można kierować zaparkowanym samochodem. Trzeba ruszyć. Potem można się zastanawiać, co dalej. Skręcić, zawrócić, przyhamować? Tak czy tak, najpierw trzeba wrzucić pierwszy bieg. Raczej nie wsteczny.

W krytycznych momentach mojego życia zdarzało mi się ruszać na oślep. Gdy nie dostałam się na wymarzoną Akademię Sztuk Pięknych, z zapuchniętymi od płaczu oczami złożyłam papiery na filozofię na Uniwersytet Warszawski. Zdałam. Myślałam, że to tylko na rok, że potem będzie jednak ASP. Okazało się inaczej — filozofię prawie skończyłam, prawie obroniłam pracę magisterską z etyki doświadczeń na zwierzętach, a na ASP nie przestudiowałam ani jednego dnia i teraz nie żałuję. Cieszę się, że ruszyłam, zamiast stać na parkingu.

Gdy miałam kryzys małżeński, poszłam na ustawienia hellingerowskie. Spontanicznie. Choć teraz sobie myślę, że powinnam była odejść od męża, zamiast szukać pomocy w kontrowersyjnej metodzie terapeutycznej. Z odejściem poczekałam jednak do dwudziestej rocznicy ślubu. OK. Takie wyjście też okazało się dopuszczalne, a w kosmiczno-karmicznym rozrachunku (chcę wierzyć) nawet lepsze. Zwłaszcza że przy okazji na tych ustawieniach dowiedziałam się czegoś o sobie — i to było może ważniejsze niż to, co mnie oświeciło w kwestii małżeństwa. Najważniejsze jednak, tak sobie myślę, że coś robiłam, zamiast siedzieć i płakać.

W filmie Little Children dziewczyny dyskutują na temat pani Bovary, która — wiadomo — skończyła nie najlepiej: biedna (w sensie ekonomicznym), opuszczona, raczej niekochana. Po serii tragicznych romansów i fatalnych macierzyńskich pomyłek. „Ale przynajmniej coś robiła” — broni jej bohaterka Little Children grana przez Kate Winslet.

Tak, pani Bovary przynajmniej próbowała być szczęśliwa. Przynajmniej podejmowała decyzje, szukała, działała, wrzucała bieg, i to nie raz. I za to ją podziwiam.

Jeśli chodzi o mnie, zdołowana taką czy inną życiową porażką… ruszałam na broadway jazz, psychoterapię, chi kung, lekcje francuskiego, weekend z dietą detoks, warsztaty dwupunktu. No i kiedyś — na jogę. Hollywoodzki pomysł, żeby w chwilach zwątpienia z pudełkiem lodów oglądać seriale, nie rezonuje z moją osobowością. Próbuję więc inaczej wydobyć się z doła. Próbuję wprawić siebie i życie w ruch, żeby to, co złe, niewygodne, szybko się przetoczyło, zostało za mną. Żeby przejść do następnego rozdziału, wskoczyć na kolejny poziom. W moim przypadku działa.

Jeśli chodzi o jogę, to był cudowny, choć nieprzemyślany pomysł. Byłam wtedy na czwartym roku studiów — trochę już nimi znudzona. Z narzeczonym mi się nie układało. Odeszłam z pracy w jednej stajni. Drugiej nie szukałam. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.

Trochę zwlekałam z wrzuceniem pierwszego biegu, więc… kopnął mnie los. Czyli koń. Brzmi groteskowo, ale to fakt. Niezbyt mocno, ale był wstrząs mózgu i głowa wymagała szycia. Wylądowałam w szpitalu, w którym przez przypadek nocny dyżur miał chirurg plastyk. Cudowny zbieg okoliczności, który pozwala mi myśleć, że ten kopniak nie miał być ani zabójczy, ani za bardzo zmieniający rzeczywistość (blizna po szyciu jest piękna i ją lubię, a więcej skutków ubocznych nie ma).

Przebadana przez neurologa, zdrowa, choć lekko fioletowa wróciłam do domu. A narzeczony dzień później postanowił wyjechać na sesshin (to takie buddyjskie odosobnienie), zamiast czuwać przy mnie, jak zalecił mu neurolog. Dało mi to do myślenia. Gdy dochodziłam do siebie, z zapuchniętą twarzą (jakby zupa była za słona), zdana na łaskę przyjaciółki, która na pocieszenie karmiła mnie Grishamem, harlequinami i miesięcznikiem „Dziewczyna” (właśnie ukazała się polska edycja!), bardzo dobrze mi się myślało. Szare komórki ruszyły do akcji.

Miałam delikatnego doła i nadal zero pomysłów na to, co mogę robić w życiu, ale już wiedziałam, że na samym życiu mi zależy, więc coś muszę zrobić, żeby je zmienić na lepsze. Ledwo więc zrosła mi się rana po kopnięciu, znikła opuchlizna i obawa, że ruch może mi zaszkodzić na mózg, pojechałam na majówkę z jogą. Muszę przyznać, że pomógł mi w tym były-przyszły-były narzeczony-bumerang (ten od sesshin). Do tego, że powinnam jechać, przekonał i mnie, i swojego kolegę Jurka Jaguckiego, nauczyciela jogi. Mimo że kurs był dla zaawansowanych i cały wykupiony.

Jestem mu za to wdzięczna, bo cały ten pakiet: maj + las nad morzem + wegetariańska dieta + regularny sen + joga + jogini wokół sprawił, że poczułam się lepiej. Zobaczyłam, w jakim kierunku chcę podążać. Podjęłam decyzję co do drugich studiów, zaczęłam się uśmiechać, odetchnęłam głębiej. Wrzuciłam pierwszy bieg. Albo drugi, zakładając, że joga była pierwszym.

Teraz wiem, że gdy jest mi źle (czyli dość często), muszę ruszyć w dowolną stronę. Potem ewentualnie można zawrócić czy znów na chwilę zaparkować, ale ogólnie uważam, że w większości przypadków lepiej jest coś robić, niż nie robić. Bo nawet gdy zabrniemy bardzo, bardzo daleko, gdy przegapimy czternaście zjazdów z autostrady, a nasz wewnętrzny GPS zgubi kontakt z satelitą, i tak lepiej jest próbować, niż latami siedzieć w zaparkowanym samochodzie i oglądać świat przez szybę. Pewnie wiesz, że energia, jaką wkładamy (my, ale też samochód, statek, rakieta) w ruszenie, jest większa niż ta, która potem jest potrzebna do utrzymania kursu. Może więc cię to pocieszy — jak już ruszysz, potem będzie łatwiej. Cokolwiek postanowisz, będzie łatwiej w ruchu. Takie są moje doświadczenia.

A co do jogi… nie zawracałam. W moim przypadku okazała się drogą w dobrym kierunku. I jeśli ty też czujesz, że tym razem chcesz jej spróbować — zrób to. Nic nie tracisz, nawet jeśli się okaże, że w końcu porzucisz jogę i w zamian wybierzesz modern jazz albo psychoterapię. Ale pewnie tak nie będzie.

PRACA DOMOWA: Wrzuć pierwszy bieg. Kup karnet. Albo zapłać zaliczkę na wyjazd z jogą. Albo jedno i drugie. Stań na macie. Zobacz, co się wydarzy. Przecież, jakby co, możesz zawsze zejść z maty, wyjść z sali, wrócić z wyjazdu wcześniej. Niczego nie ryzykujesz.”

Fragment pochodzi z książki „13 lekcji jogi” Agnieszki Passendorfer.

e-biznes i sprzedaż

Wartości w biznesie

27 lutego 2017

„Brian Tracy w swojej książce Potęga pewności siebie przytacza badania obejmujące 25 lat historii biznesu. Pisze o nich: „Naukowcy odkryli, że firmy, które mają jasno spisane wartości i w których każdy pracownik uznawał te wartości za swoje własne, zarobiły w tym okresie średnio 700% więcej niż inne firmy w tych samych branżach, które nie miały kodeksu wartości”. I dalej: „Akt wybierania swoich wartości jest również aktem wyraźnego powiedzenia sobie, a czasami innym, jak dokładnie będziesz żyć od tego momentu”.

Praca nad własnym systemem wartości otwiera nas na uświadomienie sobie tego, co jest dla nas ważne i w jakiej kolejności w naszym osobistym rankingu pozycjonujemy poszczególne wartości. Czy ważniejsza jest praca i sukces zawodowy, rodzina, znajomi, wyższe zarobki, czy czas poświęcony dzieciom albo sobie samemu? Czy wierzymy w Boga, szacunek, zaufanie, dobroć, szczodrość, uczciwość, sens pracy? Czy jesteśmy zdolni do poświęcenia dla ojczyzny i do jakiego stopnia? Czy mając wolny koniec tygodnia, wolimy go spędzić na dodatkowej pracy, spotkaniu ze znajomymi, a może wspólnej rodzinnej wyprawie za miasto? To pytania, które warto sobie zadać po to, żeby skutecznie działać w życiu osobistym i zawodowym.

Ugruntowując swoje wartości, nabieramy pewności siebie, bo wewnętrznie czujemy, że to, co robimy, jest zgodne z tym, co uznajemy w naszym życiu za ważne.

Z mojego podwórka

Urodziłem się i mieszkam w Krakowie. Gdy byłem młody, mieszkałem w blokowisku na Osiedlu Podwawelskim. Blokowiska miały tę cechę, że mieszkali tam ludzie reprezentujący pełny przekrój społeczny. Moimi kolegami były osoby ze wszystkich warstw społecznych. Godzinami graliśmy w piłkę, wspólnie spędzaliśmy czas i podrywaliśmy dziewczyny. Ale wśród nas byli też kompletnie zagubieni znajomi, którzy szybko popadli w konflikty z prawem. Doskonale mogłem obserwować, jak kiełkująca nieuczciwość prowadzi ich na komisariaty policji, sale sądowe, a później do aresztu. Patrząc na konsekwencje ich występków, sformułowałem sobie zasadę: wybieraj prawość i uczciwość. W młodości dokonywałem różnych wyborów i, nie ma co kryć, nie wszystkie były prawe i uczciwe. W pewnym momencie życia dostrzegłem, że wybierając określone postępowanie, decydujemy, jakich wartości w życiu będziemy przestrzegać. Próby i błędy zabrały mi trochę czasu, ale po latach jestem w pełni świadomy, jak ważne w życiu jest promowanie dobrych postaw.

Świat wartości ma znaczenie. To, w co wierzymy, jak postępujemy, co mówimy do siebie oraz co myślimy, jest ważne dla nas i dla rozwoju przedsiębiorstw, w których pracujemy. To olbrzymie aktywa, których nie widać w bilansie przedsiębiorstwa, ale które podnoszą wartość naszego biznesu. Międzynarodowe Standardy Rachunkowości nie wyceniają „posiadania wartości” jako aktywów. Ignorują to, co w firmie najważniejsze. Szkoda, że zapomniano o dorobku naukowym Abrahama Maslowa. Twórca piramidy potrzeb sporo miejsca poświęcił badaniu osób samorealizujących się. Według Maslowa do wartości cenionych przez takie osoby należą: prawda, twórczość, dobroć, całościowość, piękno, niepowtarzalność, prostota, sprawiedliwość i niezależność.

Współczesne kryzysy moim zdaniem mają swoje źródło nie w czynnikach ekonomicznych, ale w postawach i zachowaniach, które emanują chciwością, nierzetelnością, brakiem szacunku do zawartych umów i do siebie nawzajem. Brak etyki, brak fundamentów moralnych skutkuje tym, że niektórzy są zagubieni i potrzebują zachęty, przykładów i woli tworzenia dobrych rzeczy. Niestety, obecnie działalność publiczna daje sporo negatywnych przykładów postępowania. Uniwersytety, podobnie jak społeczeństwo, dotknięte są kryzysem wartości.

Jak zwykle w sytuacji, kiedy problem dotyczy sporej części społeczeństwa, nikt do końca nie chce wziąć odpowiedzialności za kształtowanie etycznych postaw. Rodzice twierdzą, że mają sporo obowiązków związanych z utrzymaniem domu, szkoła delikatnie przerzuca odpowiedzialność na katechetów i nauczycieli etyki, a katecheci skupiają się na wciskaniu do głowy religijnych zasad bez dawania konkretnych przykładów postępowania, które to przykłady pomogą w odróżnianiu właściwej postawy od niewłaściwej.

Benjamin Franklin powiedział kiedyś: „Nie można oczekiwać od pustej reklamówki, że się nie przewróci”. Podpisuję się pod tym obiema rękami. W życiu zawodowym doświadczyłem wielu przypadków nieuczciwej postawy pracowników i kontrahentów, z którymi współpracowaliśmy.

Środowiska pracy są ostatnim ogniwem, które zbiera owoce braku kształtowania postaw moralnych w cyklu edukacyjnym. Pracodawcy stają się często wychowawcami, nauczycielami i pomagają w nadrobieniu etycznych zaległości współczesnego systemu edukacji. Konsekwentne uczenie właściwego postępowania powinno być kształtowane od najmłodszych lat, w przeciwnym razie będziemy doświadczać upadku znaczenia wartości w życiu codziennym.

Kilka lat temu, gdy przyjechałem na Osiedle Podwawelskie, gdzie się urodziłem i wychowałem, na siedzeniu mojego auta zostawiłem portfel. Byłem przemęczony i z roztargnienia nie domknąłem drzwi w samochodzie.

Gdy wróciłem do auta, portfela nie było. Uświadomiłem sobie, co się mogło wydarzyć. Ktoś wykorzystał moje roztargnienie i ukradł mi portfel. Sprawców zacząłem szukać za pawilonem handlowym, gdzie zwykle biesiadowali osiedlowi amatorzy mocnych trunków. Gdy do nich podszedłem i spytałem, czy widzieli kogoś przy moim aucie, szybko zorientowałem się, że właśnie rozmawiam ze sprawcami. Zażądałem zwrotu własności, a gdy tego nie zrobili, zadzwoniłem po policję. Zdołałem jednak odzyskać portfel (nie ukrywam, że przy wykorzystaniu pewnej presji), zanim przyjechali stróże prawa. Ten, który go wziął, był moim rówieśnikiem, znaliśmy się z widzenia z lat dziecinnych. Tłumaczył się, że nie wiedział, że to moje auto, bo gdyby wiedział, to by mi tego nie zrobił.

— Dlaczego kradniesz? — spytałem.
— Wszyscy kradną — padła odpowiedź.
— Ja nie kradnę — próbowałem dalej ciągnąć rozmowę.
— A co mam robić? Nie mam pracy — usłyszałem na końcu.

Gdy uspokoiłem emocje i zastanowiłem się nad całą sytuacją, uświadomiłem sobie, że w mentalności tego człowieka kradzież jest sposobem na przeżycie. Zamiast pracować, zaczął kraść, a swoją postawę usprawiedliwiał tym, że złe postępowanie jest normą. Przestał szukać legalnego zajęcia, bo się poddał. Uwierzył, że kradzież jest jedynym sposobem na zapełnienie pustego żołądka. Powodów takiej decyzji może być sporo, ale faktem jest, że jego kręgosłup moralny uległ przetrąceniu.

Biznes prowadzony bez przestrzegania standardów etycznych przewróci się jak reklamówka z powiedzenia Franklina. Ludzi okradających firmy, w których pracują, jest sporo. Czasem zaczyna się od pojedynczej kartki ksero, środków czystości, drobnych przedmiotów codziennego użytku. Później stawka rośnie wraz z poziomem odpowiedzialności i wpływem na decyzje.

Zła postawa przenika przez cienką szczelinkę w naszej moralności i jeśli dostanie się do naszego systemu wartości, zaczyna rosnąć. Ale to my wybieramy, czy w trudnej chwili życiowej zaprzyjaźnimy się z bezprawiem, czy wytrwale będziemy szukać dla siebie uczciwej drogi.

Złe wzorce, promowane w mediach głównego nurtu, nie są jedyną prawdą o naszej cywilizacji, a na pewno nie mogą być usprawiedliwieniem negatywnych postaw. Nie ma przyjemniejszego widoku niż własne odbicie w lustrze, na które z dumą można spoglądać każdego dnia. Zmieniając świat, warto zacząć od siebie.

Mam świadomość, że uboga edukacja etyczna utrudnia dokonywanie właściwych wyborów. Ludzie potrzebują konkretnych narzędzi oceny tego, jak postępować, żeby konsekwencje ich działań były zgodne z ogólnie przyjętymi normami społecznymi. Na szczęście takie narzędzia istnieją i warto z nich korzystać.”

Fragment pochodzi z książki „Naturalnie o biznesie” Andrzeja Kowalczyka.

finanse i inwestowanie

Stwórz Wizję Przyszłości

24 lutego 2017

„Wizja Przyszłości to coś więcej niż wyznaczenie sobie celów, to coś więcej niż wizualizacja. Wizja Przyszłości to całościowy plan tego, co według Ciebie wydarzy się w Twoim życiu w ciągu roku — to zaplanowanie najbliższej przyszłości, na którą masz wpływ.

Stwórz Wizję Przyszłości, która będzie wymagała od Ciebie wysiłku i będzie budziła Twoje emocje — ale nie na tyle, żebyś nie wierzył w to, że jest możliwa. Według Napoleona Hilla, na tym właśnie w znacznej mierze polega „sekret” pierwszych amerykańskich miliarderów i najwybitniejszych przedsiębiorców, z jakimi rozmawiał w Myśl i bogać się. Ludzi takich jak Andrew Carnegie, Thomas Edison, Alexander Graham Bell, Henry Ford czy John D. Rockefeller… Hill odkrył, że wszystkich ich łączyła jedna rzecz: niezachwiana wiara w przyszłość, którą sami tworzyli. Nie była to kwestia tego, czy coś dojdzie do skutku, ale raczej tego kiedy.

Ja zacząłem tworzyć swoją pierwszą Wizję Przyszłości tej nocy, kiedy straciłem samochód. Od tego czasu co roku zapisuję kolejną. Zapisuję ją w swoim dzienniku i staram się być bardzo konkretny. Korzystam z perspektywy czasu i z wdzięczności. A oto jak to robię:

Perspektywa czasu: wyobraź sobie siebie za rok i zrób w dzienniku wpis z perspektywy swojego przyszłego ja, spoglądając rok wstecz i zaczynając słowami: „W ciągu ostatniego roku…”. Znacznie łatwiej jest wyobrazić sobie, że już dotarłeś do celu i oglądasz się wstecz, niż usiłować wybiegać myślami naprzód.

Wdzięczność: patrząc w przeszłość, nie piszę: „Czuję, że osiągnąłem ogromny sukces, bo udało mi się zrealizować…”. Zamiast tego piszę powodowany wdzięcznością: „Jestem ogromnie wdzięczny za miniony rok. W ciągu ostatniego roku udało mi się…”.

Dzięki perspektywie czasu i wdzięczności będziesz miał poczucie, że jesteś spełniony i że rozpiera Cię energia, już przez sam fakt zapisania swojej Wizji Przyszłości. Nie ma na co czekać, od razu weź się do roboty! Włóż w to ćwiczenie całe serce. Przeznacz na nie przynajmniej pół godziny, a nawet godzinę.

Zacznij od zapisania daty: rok od dnia dzisiejszego, pod którą zamieścisz swój wpis. Wykorzystaj poniższe podpowiedzi i uwzględnij wszystkie aspekty swojego życia. Jak za rok od dnia dzisiejszego miałyby wyglądać wszystkie sfery Twojego życia? (Zwiększ liczbę akapitów, aby ująć inne ważne obszary Twojego życia, które przychodzą Ci do głowy). Postaraj się być jak najbardziej konkretny i podziel się opowieścią o tym, w jaki sposób dotarłeś z miejsca, w którym znajdujesz się dziś, do miejsca, w którym będziesz w przyszłości.

Cały wpis może Ci zająć dwie strony, ale równie dobrze dziesięć. Kiedy skończysz, zapytaj sam siebie, czy czujesz się zainspirowany swoimi słowami. Jeśli nie, zastanów się, co powinieneś dodać. Po skończonej pracy umieść wpis w miejscu, w którym będzie widoczny przez cały następny rok. To Twój cel na najbliższe dwanaście miesięcy!

Data: ………
Jestem ogromnie wdzięczny za zeszły rok.
W ciągu zeszłego roku udało mi się…
Mój przepływ pieniężny…
Moje aktywa…
Mój czas…
Moja praca/firma…
Mój zespół…
Moi klienci…
Moi partnerzy…
Moje zdrowie…
Moja rodzina…
Moi przyjaciele…
Moje poczucie sensu…
Mój wkład…
Mój następny rok będzie…”

Fragment pochodzi z książki „Strategia Milionera” Rogera Jamesa Hamiltona.

inne

CZYM JEST AJURWEDA?

23 lutego 2017

„Termin ajurweda jest złożeniem dwóch sanskryckich słów: ajur‚ czyli życie‚ oraz veda‚ czyli wiedza, nauka. Tak więc słowo „ajurweda” przetłumaczyć możemy jako: „nauka o życiu człowieka”, „znajomość życia” bądź „nauka o długowieczności”. Wszystkie tłumaczenia mają swoje uzasadnienia. Nauka o życiu człowieka — nauka o tym‚ jak współgrać z otaczającym nas światem, jak zatrzymać się na chwilę i poznać potrzeby swojego organizmu, czym kierować się podczas dokonywania wyborów, by było to najbardziej optymalnym dla nas rozwiązaniem. A dlaczego „nauka o długowieczności”? Ponieważ reagując na potrzeby organizmu (nie mylić z zachciankami)‚ podążamy za tym‚ co zdrowe, zrównoważone. Dbając o swoją dietę, kondycję fizyczną oraz psychiczną, utrzymujemy wewnętrzną równowagę, której zachowanie niezbędne jest do długiego i zdrowego życia.

Ajurweda, jak każda nauka, ma swój specyficzny język, którego używa do opisania mikro- i makrokosmosu oraz zależności między nimi. Makrokosmos to w tym przypadku wszechświat, natomiast mikrokosmosem jest wszystko to‚ co znajduje się na ziemi: rośliny, zwierzęta, skały, wszelkie mikroorganizmy oraz człowiek. Cała nauka ajurwedy opiera się na założeniu, że wszechświat i wszystko‚ co się w nim znajduje‚ jest ze sobą wzajemnie powiązane. Dzieje się tak‚ ponieważ świat i jego „zawartość” powstały z tych samych elementów: eteru (sanskr.: akaśa), powietrza (vayu), ognia (tejas), wody (ap) oraz ziemi (prithvi). Z powyższego założenia wynika kolejna prawda ― że wnętrze naszego organizmu jest odzwierciedleniem otaczającego nas wszechświata. Rozumieć to możemy w ten sposób, że wszelkie zmiany w naszym otoczeniu mają bezpośredni wpływ na nasz organizm. Właściwości pięciu elementów występujące w otaczającym nas świecie (powietrze, przestrzeń, woda, ogień, ziemia) stymulują dokładnie te same właściwości pięciu elementów występujących w naszym organizmie. W kolejnych rozdziałach będziemy bliżej jeszcze przyglądać się tym zależnościom.

Często przeczytać możemy, że ajurweda to system medyczny. Jednak bliższe jest mi stwierdzenie Roberta Svobody, który w książce Prakriti. Odkryj swoją pierwotną naturę pisze: Ajurweda to przede wszystkim sposób życia, sposób uczenia się, jak współpracować z naturą i żyć z nią w harmonii, a nie system medyczny. Ajurweda pokazuje, że dzięki prostym zaleceniom i zasadom, które rozbudzają świadomość naszego ciała, rozbudzają naszą uważność, będziemy w stanie dokonać konkretnych, świadomych wyborów, wspomagając prawidłowe funkcjonowanie naszego organizmu. Pojawia się tutaj kolejne ważne założenie, że zgodnie z naukami ajurwedy najważniejsza jest profilaktyka, a zatem edukacja i budowanie uważności i samoświadomości, a nie leczenie.

Dieta, aktywność fizyczna i umysłowa czy praca to nierozłączne aspekty naszego codziennego życia. Niestety nie zawsze wychodzą nam one na zdrowie. Ajurweda pokazuje‚ jak nie rezygnując z naszego dotychczasowego życia, a jedynie wprowadzając pewne modyfikacje, poprawić jego stan. Zdrowa, dopasowana do naszej indywidualności dieta, odpowiednio dobrana praca z ciałem oraz umysłem, masaże, zioła to tylko niektóre z licznych elementów, które mogą przyczyniać się do poprawy jakości naszego życia. Robert Svoboda decyduje się nawet na nieco radykalne, ale chyba bliskie wielu z nas, stanowisko: Ajurweda pozwala człowiekowi cieszyć się przyjemnościami do takiego stopnia, by nie stawały one zdrowiu na przeszkodzie.

Ciało i umysł są ze sobą nierozerwalnie połączone. Poszukiwanie równowagi między ciałem i umysłem to kolejny ważny aspekt tej dziedziny. Stan fizyczny naszego ciała ma bezpośredni wpływ na umysł i na odwrót. Wielu wybitnych lekarzy ajurwedy podkreśla, że najmocniejszym środkiem leczniczym jest zmiana nastawienia umysłowego, której można dokonać na przykład przez odpowiednio dobrane praktyki medytacji i znane z psychologii jogi praktyki zmiany postaw i zachowań. Podobne stanowisko zajmuje Deepak Chopra, popularny autor, lekarz endokrynolog: (…) umysł wywiera najgłębszy wpływ na ciało, a uwolnienie od chorób zależy od zmiany świadomości, zrównoważenia jej i przekazania tej równowagi ciału.”

Fragment pochodzi z książki „Ajurweda w praktyce” (Agnieszka Wielobób, Maciej Wielobób).

e-biznes i sprzedaż

Parafraza

23 lutego 2017

„To jedna z najlepszych metod na to, aby pokazać klientowi, że zależy nam na nim, rozumiemy go i jest dla nas ważny. Parafrazą nazywam powtórzenie słów klienta własnymi słowami, z uwzględnieniem kluczowych informacji, faktów, oczekiwań, o których Ci powiedział. Parafrazując słowa klienta, dajesz mu odczuć, że naprawdę słuchasz tego, co on mówi, jesteś obecny, zależy Ci na jego interesie, bo dokładnie przyswajasz to, co mówi.

Poza tym kiedy przywołasz w rozmowie słowa klienta, mówiąc np. „Z tego co pan mi powiedział, to najbardziej zależy panu na niezawodności i to się doskonale składa, bo Toyota Yaris została okrzyknięta najbardziej niezawodnym autem 2015 roku. Przyzna pan, że to robi wrażenie?”, i tak odwołasz się do słów klienta, w których zdradził Ci swoje pragnienia, potrzeby, oczekiwania, to spowodujesz, że pomyśli on: „Faktycznie powiedziałem, że najbardziej zależy mi na niezawodności, a więc jeśli moja największa potrzeba jest zaspokojona, nic nie stoi na przeszkodzie, abym dokonał zakupu”. Kiedy używasz parafrazy, klient czuje się wysłuchany i dzięki temu budujesz zaufanie w relacji z nim. Klient wtedy wie, że nie jesteś wciskaczem kitu, naciągaczem, który po prostu zadzwonił i opchnie mu cokolwiek, co tylko musi w danym momencie sprzedać. Za to Twój rozmówca pomyśli sobie: „On faktycznie dopasowuje swoją ofertę do mnie”. I kiedy Ty mówisz: „Sam pan powiedział, że chce pan…”, klient myśli: „Tak, właśnie tak powiedziałem, a skoro ja tak powiedziałem i on mi to daje, to znaczy, że to jest dobre dla mnie, bo dostaję to, czego chciałem”.

My, jako klienci, chcemy dostać to, czego oczekujemy i czego potrzebujemy. Jeśli ja Ci mówię: „Słuchaj, potrzebuję niebieską koszulę” i Ty mówisz: „Sam powiedziałeś, że chcesz niebieską koszulę”, a potem mi ją przynosisz, to ja Ci już nie powiem: „A jednak się rozmyśliłem, jednak niebieskiej to ja nie chcę”, bo wtedy powiedziałbyś do mnie: „Ale sam mówileś, że chcesz niebieską, rozumiem, że niebieska Ci się podoba?”. Zgodnie z jedną z zasad wywierania wpływu Cialdiniego (zasada zaangażowania) klientowi będzie głupio odmówić w tym momencie. Powie: „No tak, faktycznie tak mówiłem”.”

Fragment pochodzi z książki „Psychologia sprzedaży telefonicznej”, której autorem jest Karol Froń.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Obwinianie

30 stycznia 2017

„Chcę tu przedstawić pewien przykład: historię skierowanego do premiera listu, który krążył na Facebooku. W owym liście mały, siedmioletni Piotruś pyta szefa rządu, dlaczego tak jest, że kiedy tata wraca do domu z pieniążkami, to strasznie krzyczy, że mało zarabia. Kiedy mama wraca do domu z tabletkami, narzeka, że lekarstwa są takie drogie. Tata krzyczy, że nie pojedziemy do babci na święta, bo nie ma za co kupić paliwa, itd. Piotruś prosi więc szefa rządu, aby ten zrobił coś, żeby wszystko było tańsze.

Autor listu jest nad wyraz elokwentny jak na siedmiolatka, prawda? Jednak nie spreparowany przez dorosłą osobę list jest ważny, a komentarze, które się pod nim pojawiły. Jeden z bardziej delikatnych i cenzuralnych brzmiał mniej więcej tak: „Nie trzeba być dzieckiem, żeby widzieć, że w tym kraju wszystko jest nie tak”. Pozostałe nie nadają się do cytowania w eleganckiej książce. Ruszyło mnie to, ponieważ reprezentuję inny sposób myślenia, i dlatego zamieściłem również swoją opinię. Napisałem, że nie wszystkie dzieci narzekają, że mają sfrustrowanych rodziców.

Że można oczywiście narzekać, ale nigdy nie jest tak, żeby od tego narzekania czegoś komuś przybyło. Może więc lepiej zadać sobie pytanie, co konkretnie zrobiłem, żeby mnie i moim dzieciom było lepiej. Jak się zapewne domyślasz, od razu pojawiły się kontrkomentarze – jak te o właścicielach prywatnych firm, którzy zatrudniają ludzi za najniższą krajową. Ktoś sprawdził, że prowadzę działalność gospodarczą, i dopisał sobie scenariusz. Odpisałem, że nie chodzi o to, że prowadzę działalność, tylko o to, że jeżeli będziemy narzekać, obwiniać innych, że jest nam niedobrze, że się nam nie powodzi, to na niewiele się to zda. A potrzebni są i przedsiębiorcy, i ludzie na etatach, i praktykujący studenci… Wszyscy są potrzebni. I nie znam nikogo, komu by od narzekania przybyło. Pojawiły się kolejne komentarze. Ostatni był bardzo ostry, mniej więcej takiej treści: „Wszystko jest do d…, rząd mnie okrada, nawet Lewy nie chce grać w reprezentacji”. I tak dalej.

Znasz takich ludzi? Pomyśl, czego można nauczyć kogoś, kto reprezentuje taki sposób myślenia? Czy taki ktoś jest w stanie przyswoić sobie nową wiedzę, skoro po brzegi wypełnia go zatęchła ciecz mętnych myśli? Otóż nie. Oby jak najmniej takich osób było w twoim otoczeniu. Zadbaj o to. Z takiego środowiska najlepiej jest zrezygnować, świadomie i jak najszybciej się od niego odciąć, ponieważ przebywanie w nim jest jak wejście do zanieczyszczonej wody – z pewnością pozostawi brudny ślad, że o zapachu nie wspomnę.

Warto przyjrzeć się, kiedy i w jakich sytuacjach obwiniamy innych. Najlepiej zacznij od siebie. Być może masz żal do rodziców za sposób wychowania, do szefa za podejście i relacje, jakie z tobą buduje. Jednak czasami obwiniamy „w dół”, na przykład swoje dzieci, zamiast wysłuchać ich racji. Może obwiniasz swoich podwładnych, zamiast ich inspirować do rozwiązania problemu? Jeśli tak się dzieje, to występujesz z pozycji silniejszego, wykorzystujesz swoją przewagę. Być może jest to dla ciebie łatwiejsze, bo drugiej stronie trudniej się w takim układzie bronić. Jednak w ten sposób nie dojdziesz do prawdziwego porozumienia, nie zbudujesz na obarczaniu winą innych niczego wartościowego. Ponadto, obwiniając kogoś, odbierasz sobie sprawczość nad własnym życiem i wszystkich wokół obciążasz swoim złym samopoczuciem.

Co się stanie, jeśli nie zrezygnujesz? Oto kolejna analogia, która to wyjaśnia. Wiesz, jak działają witaminy, co dają organizmowi? „Wzmacniają” – powiesz i oczywiście będziesz miał rację. A czy wiesz, że jeśli organizm jest zatruty, zanieczyszczony, jeśli są w nim jakieś niedobre bakterie i dostarczy mu się witamin, wówczas one wzmacniają nie tylko samo ciało, ale również te zanieczyszczenia?

Ujmę to tak: powiedzmy, że chcesz kogoś „wyprostować”, chcesz komuś pomóc, masz dobre intencje i mówisz mu na przykład: „Weź się do roboty, zrób coś, żeby poprawić swoją sytuację – jeśli masz złą pracę, to ją zmień, jeśli masz nieodpowiedniego klienta, to poszukaj innego…” itd. Wówczas dostarczasz mu takiej „witaminy”, która zamiast motywować do działania, powoduje wzrost agresji. Bo jeśli ten ktoś uważa, że to inni są sprawcami jego nieszczęść, twoje słowa mogą wywołać jego złość – pokazujesz mu, że to on robi coś nie tak. I to twoja „wina”, że się zdenerwował.

Być może znasz kogoś, kto się tak zachowuje. A może sam w ten sposób postępujesz? Możliwe, że ktoś w dobrej intencji dostarczył ci garść dobrych „witamin”, a twój „zainfekowany” organizm zareagował agresywnie.

Trzeba przyznać, że rezygnacja z obwiniania innych to trudna lekcja. Dlaczego? Bo żeby do niej dojść, trzeba uświadomić sobie swój sposób myślenia, swoje ograniczenia, swoje myśli, swój wewnętrzny głos. A to zwykle nie jest ani przyjemne, ani wygodne. Pamiętaj tylko, że jeśli tego nie zrobisz, nie będziesz miał szansy na rozwój, na to, żeby poznać nowe, bo sam się ograniczasz, pozwalasz „ściągać się w dół”.

Masz prawo teraz pomyśleć: „Jak to tak, mam nie obwiniać innych? Jak mam nie oskarżać innych ludzi, skoro oni naprawdę są winni mojego nieszczęścia? To mój partner mnie nie kocha, szef nie docenia, dzieci nie szanują…”. Pamiętasz, to ty nadajesz znaczenie sytuacjom. To od ciebie zależy, kogo uznasz za sprawcę wydarzeń w twoim życiu: siebie, innych, los, Boga…

Oto spostrzeżenie z prostego ćwiczenia: czy wiesz, że kiedy składasz dłoń tak, żeby na kogoś wskazać palcem, równocześnie trzy pozostałe kierujesz w swoją stronę? Sprawdź to. Mam rację?

Jeśli więc ciągle obwiniasz innych za swoje niepowodzenia, za brak atrakcyjnej pracy, za to, że składki na ZUS są zbyt wysokie, a paliwo jest zbyt drogie, zadaj sobie pytanie, co konkretnie możesz zrobić, żeby poprawić swoją sytuację. Bo szczerze powiedziawszy, uważam (i w związku z tym jestem „normalny inaczej”, do czego się z pełną świadomością przyznaję), że w naszym kraju jest dobrze. Pytanie tylko, do czego się porównujemy. To ty o tym decydujesz.

Jeżeli jednak tak bardzo chcesz narzekać, to wiedz, że każdego dnia możesz narzekać coraz więcej. Codziennie możesz wskazywać innych winnych swojego nieszczęścia. Za to ja mogę podać przykłady dziesiątek, setek osób, które odniosły sukces. I zapewniam, że nie są to ludzie, którzy koncentrują się na narzekaniu.

Obwinianie innych bardzo często ma źródło w obszarze nieświadomym. To się „samo narzeka”, tak niemal automatycznie, z rozpędu, bez zastanowienia się, prawda? I mogłoby się wydawać, że narzekanie bywa potrzebne. Czasem chcesz tak po polsku usiąść przy kawie, herbacie z przyjaciółmi i tak zwyczajnie, zdrowo ponarzekać. Jednak w rzeczywistości nawet takie niewinne narzekanie, obwinianie innych niczemu nie służy. Przecież można usiąść z przyjacielem, partnerem, sąsiadem i stworzyć coś dobrego.

Jedyne, czemu służy narzekanie, to usprawiedliwianiu naszego lenistwa: „Po co mam coś robić, skoro i tak inni wszystko zepsują?”. Umywam ręce, zdejmuję z siebie w ten sposób odpowiedzialność: „To wcale nie ja robię coś nie tak, to inni zawodzą”. Wygodne, prawda? Dobry pretekst, żeby nie zmieniać swojego życia. Jednak jeśli chcesz coś zmienić, to pierwszym bardzo ważnym punktem jest zatrzymanie się i postawienie sobie pytania: „Czy na pewno muszę obwiniać innych? A może będzie lepiej, jeśli przejmę część odpowiedzialności i zrobię coś konkretnego dla siebie i moich bliskich?”.

Czy znasz kogoś, komu od narzekania przybyło? Możesz powiedzieć, że politykom. Bardzo prawdopodobne, ale oni prowadzą pewną grę – na wierzchu jest narzekanie, a pod spodem dzieje się dobrze. Oni żyją z pozornego narzekania. A może osoby korzystające z pomocy społecznej? Niewykluczone, tylko czy chciałbyś odnieść taki „sukces” jak oni? Pewnie nie.

Zastanów się więc, czy każdego dnia zupełnie niepotrzebnie nie zrzucasz winy na kogoś za swoje niepowodzenie lub sytuację, w której jesteś. Bo twoja obecna sytuacja jest wynikiem twojego wcześniejszego myślenia. I twoja przyszła sytuacja również jest wynikiem twojego wcześniejszego myślenia. To trudne – nie mieć na kogo zrzucić odpowiedzialności za niepowodzenia, wziąć „winę” na siebie, ale wierz mi, że to otwiera nowe perspektywy.

Jak sobie poradzić z rezygnacją z obwiniania innych? Po pierwsze, trzeba zacząć wykształcać w sobie umiejętność patrzenia na sytuację z różnych punktów widzenia. Są dwie kategorie ludzi, którzy mają różne „ustawienia fabryczne”, różną naturę. Jedni ustawieni są na ja i z tej perspektywy spoglądają na świat, pozostali patrzą przez pryzmat inni. Tylko nieliczni są elastyczni i potrafią przełączać ustawienia w zależności od sytuacji. Właśnie tej elastyczności uczę podczas moich szkoleń. Aby nauczyć się patrzenia na daną sytuację z perspektywy drugiego człowieka, trzeba sobie wyobrazić, jak ona wygląda w jego oczach. Należy zadać sobie pytania: „Gdybym ja był na tym miejscu, to jak bym to widział?”, „Gdybym miał to doświadczenie, taką wiedzę, takie umiejętności i tyle lat, to ta sytuacja byłaby dla mnie…”. Potrenuj to, proszę, spójrz na twoje relacje z bliskimi ci osobami z ich perspektywy. Zobacz, czy dzięki temu skłonność do obwiniania ich będzie mniejsza. Po drugie, aby przestać narzekać, warto zastanowić się nad skutkami tej czynności – po co to robisz, do czego to może doprowadzić. Jeżeli zobaczysz negatywne rezultaty, rezygnacja z obwiniania może przyjść znacznie łatwiej.

Inną kwestią, którą trzeba przemyśleć, jest obwinianie siebie. Z tego również warto zrezygnować, jeżeli ci nie służy i nie motywuje do działania, nie zachęca do podejmowania wysiłku. Zdrowa dawka poczucia winy może oczywiście być motywująca, ponieważ popycha cię do takiej aktywności, aby to poczucie zatrzeć. Jednak zbytnie obwinianie siebie jest destrukcyjne, blokuje działanie i może zniszczyć życie. Poczucie winy zwykle wynika z doświadczeń, którym nadajemy znaczenie porażki. Kierujemy je do przeszłości, czyli w kierunku, na który absolutnie nie mamy wpływu. Brak poczucia wpływu przytłacza jeszcze bardziej.

Zrezygnuj z obwiniania się, zamiast tego zadaj sobie lepiej takie pytania: „Czego ta sytuacja mnie nauczyła, jak mnie ukształtowała, w jaki sposób mnie wzmacnia?”, „Jakich błędów dzięki temu mogę uniknąć w przyszłości?”, „Jak dzięki temu mogę pomóc innym ludziom?”. Obserwuj, jak te pytania na ciebie działają. Zrezygnuj z niezdrowego obwinia innych i siebie – to niczemu nie służy. To „zatęchłe” wyobrażenia, które odbierają ci siłę, zatruwając każdą kroplę czystego, dobrego myślenia. Pamiętasz pytanie z pierwszego rozdziału? „Kim byłbyś bez tego sposobu myślenia?”.”

Fragment pochodzi z książki „Potęga Życia” Lechosława Chaleckiego.

e-biznes i sprzedaż

Rozmowa z robotem

27 stycznia 2017

„Nie ma nic gorszego dla klienta, od konsultanta, który prowadzi rozmowę jak mechaniczny robot:

„Dzień dob-ry, z tej stro-ny Ka-rol F-roń. Dzwo-nię do Pa-na w imie-niu…”. Bla bla bla. Czytanie skryptu to największa zbrodnia, jakiej możesz dokonać na kliencie. On chce rozmawiać z żywym człowiekiem, a nie z robotem! Z robotem jeszcze się nagada, bo w przyszłości w prostych pracach roboty z pewnością nas zastąpią, ale na razie on chce rozmawiać z drugim człowiekiem, chce czuć jego emocje, słyszeć, jak się zastanawia, myśli, kombinuje, a nie tylko czyta gotowe formułki zapisane w skrypcie.

Oczywiście, kiedy zaczynasz pracę, jesteś początkującym telemarketerem, często musisz posiłkować się skryptem, aby jakoś prowadzić rozmowy, i zwykle te rozmowy są sztuczne, po prostu słychać, że czytasz. Nie przejmuj się tym, musisz przeprowadzić kilkanaście, kilkadziesiąt rozmów, aby poczuć się pewniej i wypracować własny sposób prowadzenia rozmowy. Kiedy już będziesz się czuć wystarczająco pewnie, aby odrzucić skrypt, zrób to. Zobaczysz wtedy, o ile chętniej klienci będą chcieli z Tobą rozmawiać.

Najlepsi sprzedawcy to ci, którzy są autentyczni, prawdziwi, szczerzy, bo dzięki temu przyciągają do siebie innych. Nikt nie lubi ludzi sztucznych, wykreowanych, naśladujących, dlatego zawsze będziesz lepszy, będąc sobą, zamiast udawać kogoś, kimś nie jesteś. Jak mówi znane powiedzenie: „Bądź sobą. Wszyscy inni są już zajęci”.”

Fragment pochodzi z książki „Psychologia sprzedaży telefonicznej”, której autorem jest Karol Froń.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Strach ma wielkie oczy

26 stycznia 2017

„Kolejny filtr to strach. Jeśli dokonasz interpretacji przez filtr strachu, to licz się z reakcjami: „pewnie mi coś nie wyjdzie”, „zdenerwuję się”, „coś mi się pomyli”, „co sobie o mnie pomyślą?”.

Dobrym przykładem są wystąpienia publiczne. Ponoć Amerykanie najbardziej boją się właśnie ich, Anglicy największy lęk odczuwają przed pająkami, potem przed wystąpieniami (sic!), a dalej przed śmiercią. Ja lubię wystąpienia, przemawianie i rozmawianie z ludźmi, dla mnie stanowi to sens życia, choć nie zawsze tak było. Dzisiaj oczywiście, jeżeli mam wystąpić przed nową publicznością, czuję podekscytowanie. Jednak aby zamienić strach na entuzjazm, świadomie musiałem nad tym pracować. Kiedyś tak dla zabawy zacząłem porównywać polski show Mam talent! z jego amerykańskim odpowiednikiem America’s Got Talent. Zauważyłem, jakie są różnice w reakcji uczestników na pytanie jurorów: „Jak się czujesz przed występem?”. Polacy zwykle odpowiadają coś w rodzaju: „Jest trema”. Reakcje amerykańskich kandydatów na celebrytów są inne – ci zwykle mówią: „I am excited”. To doświadczenie pokazuje, że interpretacja jest ważna: powiedz sobie, że się boisz, wówczas będziesz się bał, powiedz, że jesteś podekscytowany, a poczujesz ekscytację.

Powiedzmy, że w ciągu dwóch tygodni masz przygotować prezentację. To, czy podejdziesz do niej ze strachem czy z entuzjazmem, będzie miało następstwa – przygotujesz ją tak, aby twoje oczekiwania się potwierdziły. Podobno tylko dwa rodzaje lęku są biologicznie uzasadnione: lęk przed hałasem i lęk przed upadkiem. Wszystkie inne wytworzyliśmy sobie sami. Dla mnie osobiście pomaga świadome przeanalizowanie definicji strachu, którą kiedyś sformułowałem na własne potrzeby. Może przysłuży się również tobie: „strach jest naturalną reakcją, przygotowującą organizm na zmianę”. Co najmniej dwa punkty tej definicji są niezmiernie istotne. Po pierwsze, strach jest naturalną reakcją, czyli jeżeli coś jest naturalne, należy to zaakceptować, ponieważ walczyć z naturą nie ma sensu. Jeżeli coś jest naturalne, jest to też potrzebne. Do czego? Precyzuje to druga część definicji: do przygotowania organizmu na zmianę.

Pomyśl teraz przez chwilę – jaki jest twój oddech, jeżeli się czegoś boisz? Przyspieszony, prawda? Co z tego wynika? Dzięki temu więcej tlenu dostaje się do organizmu i do krwiobiegu. Jakie masz tętno w obliczu zagrożenia? Oczywiście szybsze, przez co bogata w tlen krew szybciej dociera do mózgu. W związku z tym uzyskujesz lepszy dostęp do zakamarków twojej pamięci. Dlaczego więc czasami dzieje się tak, że trema powoduje, iż zapominasz wcześniej wyuczonych treści? Jest to spowodowane tym, że negatywnie interpretujesz strach. Ma to swoje biologicznie wytłumaczenie: w takiej sytuacji obkurczają się twoje naczynia krwionośne, rośnie ciśnienie tętnicze i w efekcie mózg jest dotleniony słabiej. Ja w takiej chwili, kiedy pojawia się jakaś emocja, którą można powiązać ze strachem, mówię do siebie coś w rodzaju: „To super, mój organizm będzie gotowy na to, co ma się wydarzyć”. Jeżeli czeka mnie jakieś publiczne wystąpienie, mówię sobie: „Świetnie, będę miał lepszy kontakt z publicznością, lepszy dostęp do wiedzy i zapamiętanych przykładów”. I rzeczywiście tak się dzieje.”

Fragment pochodzi z książki „Potęga Życia” Lechosława Chaleckiego.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Wiedza Majów

25 stycznia 2017

„Majowie nazywali siebie strażnikami czasu i zostawili ludzkości wiedzę, która stała się bardziej zrozumiała dopiero w zeszłym stuleciu. Zakładam, że jeszcze nie wszystko potrafimy z niej pojąć, a i z zastosowaniem tej wiedzy mamy jako ludzie duży problem, ale i tak uważam, że wnieśli bardzo duży wkład w zrozumienie sensu naszego istnienia.

Kalendarz Majów opiera się na kombinacji trzynastu fal i dwudziestu tonów powtarzających się w czteroletnich cyklach, ponieważ oni chyba jako pierwsi postrzegali człowieka jako istotę czteropłaszczyznową, złożoną z ciała, umysłu, emocji i ducha. Istotne jest to, że najważniejszym elementem filozofii jest dusza, która wciela się wiele razy, by kontynuując ziemską naukę, osiągnąć doskonałość. Kalendarz Majów określa 260 indywidualnych kinów – znaków zodiaku uzależnionych od dnia, miesiąca i roku urodzenia. Przykładowo: osoba urodzona 27 lipca w jednym roku będzie miała inny kin narodzin (znak zodiaku) niż osoba urodzona tego samego dnia rok wcześniej czy rok później. Według kalendarza Majów za pomocą daty urodzenia można określić, na jakiej płaszczyźnie człowiek będzie miał najwięcej do załatwienia: fizycznej, umysłowej, emocjonalnej czy duchowej. Określenie cech charakteru, którymi zostajemy obdarzeni podczas urodzenia, jest pewną wskazówką na temat tego, z jakimi sytuacjami w życiu będziemy się najczęściej spotykać.

Majowie twierdzili, że każdy z nas wybiera sobie dzień narodzin oraz rodzinę, czyli warunki, w których przyjdzie na świat. Wybór wynika z zadania, jakie sobie na dane wcielenie wyznaczyliśmy. Ten proces dotyczy każdego człowieka i tym samym zasadom podlegamy jako ludzkość.

Mam świadomość, że to, co piszę, jest dla większości z Was co najmniej szokujące. Nie dziwię się – sam musiałem prześledzić daty urodzenia kilkuset osób z mojego otoczenia, żeby zrozumieć, że to działa. Najprostszą metodą, aby samemu się przekonać, czy to ma sens, jest sprawdzenie swojego kinu narodzin na stronie: http://www.maya.net.pl/ (…).

Tajemnica Majów, ich kultury i filozofii, którą chcieli nam przekazać, jest jeszcze głęboko ukryta mimo ciągłej pracy nad ostatnimi odkryciami. Proces zaawansowania prac określają archeologowie, którzy twierdzą, że są dopiero na początku zgłębiania tajemnic hieroglifów, a być może natrafią na inne osobliwości. „Pozostało nam do eksploracji 99,9% ruin Xultun, co oznacza jeszcze dziesięciolecia pracy” – powiedział profesor Bill Saturno z Boston University, współautor artykułu w „Science” i szef wykopalisk.

Na ten moment wiemy, że Majowie:

  • uznawali reinkarnację za naturalne zjawisko pozwalające ludziom i ludzkości rozwijać się;
  • opracowali kalendarz, który pokazuje, że cały wszechświat funkcjonuje w cyklu powtarzającym się co 4, 52, 5125, 26 tys. lat;
  • stworzyli listę 260 indywidualnych kinów, każdy przypisany do jednego konkretnego dnia narodzin.

Wiedza Majów ma dla nas bardzo duże znaczenie w sensie duchowym. Tak jak pisałem, poprzez poznanie swojego kinu narodzin możemy dowiedzieć się np., która płaszczyzna życia będzie dla nas najistotniejsza, na której powinniśmy się skoncentrować, jakie cechy dla siebie wybraliśmy, z jakimi zadaniami będziemy się musieli zmierzyć. Właściwa interpretacja pozwala też poznać nasze słabe strony oraz główną cechę, nad którą będziemy musieli mocno pracować. Wyjaśnia też nasze powiązania z innymi ludźmi poprzez partnerów analogicznych, antypodalnych i partnera-przewodnika. Może też być cenna dla rodziców. Znając kin narodzin własnego dziecka, można je przygotować do wyzwań, które będą je czekały w dorosłości, zwłaszcza że nie przez przypadek wybrało takich, a nie innych rodziców. Mógłbym długo pisać o zaletach kalendarza Majów, ale myślę, że sami je docenicie, a ja też jestem dopiero w trakcie ich poznawania.”

Fragment pochodzi z książki „Czy można oszukać przeznaczenie?” Sławomira Bączkowskiego.

e-biznes i sprzedaż

Siła przewidywania

23 stycznia 2017

„W momencie, w którym przestałem być amatorem i zacząłem być profesjonalistą (po podjęciu decyzji, by się poświęcić i oddać całkowicie mojej karierze), zacząłem studiowanie tematu sprzedaży. Robiłem notatki podczas każdej rozmowy z klientami. Czasem nawet nagrywałem spotkania na dyktafon lub kamerę! Potem studiowałem te materiały niczym drużyna piłkarska, która analizuje nagrania z meczu. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem, ale właśnie w taki sposób zdobyłem umiejętność przewidywania.

Przewidywać oznacza wiedzieć, co się zaraz wydarzy. Niejako przypadkiem natknąłem się na tę umiejętność i okazało się, że zacząłem nabierać coraz lepszego wyczucia na temat tego, co się wydarzy, zanim to faktycznie nastąpiło. Wiedziałem, co muszę robić każdego dnia, by wygenerować konkretny dochód. Zyskałem możliwość dokładnego przewidzenia, z iloma osobami będę musiał porozmawiać, by sprzedać daną ilość produktów.

Później odkryłem, że jestem coraz bardziej pewien tego, co powinienem powiedzieć, i wiedziałem, jaką reakcję wywołają moje słowa u potencjalnego klienta. Byłem w stanie przewidzieć obiekcje i zapobiec im, zanim jeszcze klient je wypowiedział. To wszystko sprawiało wrażenie, jakbym pracował w trybie slow motion (w spowolnionym tempie). Można to porównać do sytuacji, w której znałbym wszelkie ruchy wszystkich graczy będących aktualnie na boisku i wiedziałbym, co każdy z nich zrobi za chwilę. Umiejętność przewidywania jest pierwszą rzeczą, która pojawia się, gdy stajesz się profesjonalistą. Gdy osiągnąłem ten poziom, wiedziałem, że jestem na dobrej drodze do mojego wielkiego sukcesu.

Przewidywanie jest mało znaną – i bardzo często niezauważoną – zaletą profesjonalisty. Nigdy nie słyszałem, by o niej mówiono głośno, lecz wiem, że istnieje. Jeśli kiedykolwiek czytałeś o wielkich sportowcach, pewnie zauważyłeś, że mówią oni o tym samym zjawisku, dzięki któremu wiedzą, co będzie miało miejsce, zanim to się faktycznie wydarzy. Zarówno Wayne Gretzky, jak i Michael Jordan wspominali o zjawisku przewidywania przebiegu gry i rezultatów każdego ruchu.

Dawno temu sprzedawałem produkt skierowany do multimilionerów i przy tym prędko zorientowałem się, że mam bardzo mało czasu na zrobienie prezentacji, zwłaszcza że dla tej grupy ludzi czas był wyjątkowo cenny. W zasadzie czas był dla nich warty więcej niż pieniądze.

Od razu, gdy rozpocząłem rozmowę telefoniczną z jednym z tych potencjalnych klientów, wiedziałem, na czym będą polegały jego zastrzeżenia: „Synu, masz 60 sekund”. Przewidziawszy prawidłowo sytuację, nie musiałem zastanawiać się nad tym, co robić lub co powiedzieć. Dzięki temu, że „nauczyłem się” takich osób i umiałem przewidzieć to, co się wydarzy, mogłem wziąć odpowiedzialność za rezultaty rozmowy i mieć satysfakcjonujące wyniki. Ten klient, który na początku sprawiał wrażenie trudnego, wkrótce stał się jednym z moich najlepszych klientów. Później pomógł mi rozpocząć moją karierę w branży szkoleń sprzedażowych.

Jak nabywa się umiejętność przewidywania? Zacznij obserwować wszystko, co się dzieje, patrz na to ze skupieniem, ale bez emocji lub oceniania, i zbieraj dane. Umiejętność przewidywania rozwija się w momencie, w którym zaczynasz zakładać, że jesteś odpowiedzialny za to, co się wokół ciebie dzieje, i wynika z przekonania, że jesteś w stanie to kontrolować. Musisz całkowicie skupić się na przebiegu spotkań z klientami i zapamiętywać je. Wtedy zaczniesz obserwować powtarzający się zestaw schematów.

Gdy zacząłem nagrywać swoje rozmowy telefoniczne i robić notatki z każdej rozmowy, którą przeprowadziłem z klientami, szybko zauważyłem, że rozwija się we mnie umiejętność dostrzegania schematów zachowań, i dzięki temu byłem w stanie przewidywać to, co się wydarzy, zanim to faktycznie następowało. Działo się to tak łatwo i prędko. Zawsze miałem przy sobie zeszyt z obiekcjami klientów i zapisywałem w nim każde najmniejsze zastrzeżenie zgłaszane przez nich. Następnie analizowałem moje notatki i zauważyłem, że większość moich klientów ma podobne uwagi. Moja świadomość się poszerzyła, dzięki czemu byłem w stanie znaleźć właściwe rozwiązania. To niesamowite, w jakim tempie stałem się świadomy tego, co się dzieje. Klient mówił mi coś, a ja to zapisywałem. Następny powiedział dokładnie to samo, a ja również to zanotowałem. Gdy zacząłem obserwować i brać odpowiedzialność za to, co się ze mną dzieje, byłem w stanie przewidzieć, co powie klient. Co więcej, byłem przygotowany na to, co powinienem odpowiedzieć. Miałem kontrolę, ponieważ dysponowałem wiedzą. Wiedza jest niezbędnym składnikiem sukcesu, gdyż wiedza oznacza siłę w życiu. Wiedzieć znaczy skończyć z mniejszą liczbą decyzji na „nie” u klientów. Mniejsza liczba decyzji na „nie” oznacza lepsze życie!

Dzięki prostej czynności obserwacji moje wyniki niemal podwoiły się. Moja pewność siebie gwałtownie wzrastała wraz z posiadaną wiedzą. To samo można było powiedzieć o moich dochodach. Przewidywanie! Widziałem przyszłość, nie dlatego że byłem psychicznie chory, ale dlatego że dokładnie obserwowałem przeszłość. Wtedy nie byłem tego świadomy, ale teraz widzę, że zdolność przewidywania jest jedną z pierwszych zalet, które są rezultatem pełnego oddania się danej sprawie.

Stałem się odpowiedzialny, świadomy, ostrożny i skupiony na rozwiązaniach, i umiałem przewidywać! Dopóki nie staniesz się oddanym nauce uczniem, nie zyskasz umiejętności przewidywania. Każdy mistrz (w dowolnej branży) posiada zdolność dokładnego przewidywania.

W momencie, w którym zdobędziesz już to wyczucie na temat tego, co może się wydarzyć, zacznij robić notatki i nagrywaj wszystko, co możesz. Nagrywaj się na wideo, żebyś mógł potem obejrzeć swoje zachowanie z innej perspektywy. Zacząłem zwracać uwagę na to, co mówię, na moją mimikę twarzy, odpowiedzi, ton, głos, gesty i – wow – tyle trzeba było się jeszcze nauczyć! Uzależniłem się od tego, by nauczyć się wszystkiego, co tylko mogłem! Przewidywać znaczy wiedzieć, a wiedzieć znaczy radzić sobie w różnych sytuacjach. To zwiększy twoją pewność siebie i twoje wyniki sprzedażowe. Sprzedawać skutecznie to lubić swoją pracę, co oznacza, że będziesz rósł w siłę dzięki temu, że sprzedajesz stopniowo coraz więcej. Każde zwycięstwo nakręca cię do tego, byś odnosił kolejne sukcesy.”

Fragment pochodzi z książki „Sell Or Be Sold” Granta Cardone.

rozwój osobisty i osiąganie celów

„C” jak ciekawość, czyli rada dwunasta: bądź poszukiwaczem przygód

18 stycznia 2017

„Mnie ciekawość motywuje najbardziej. Pytanie, co jest dalej, a co, jak otworzę te drzwi, za którymi czai się strach, a co będzie kryło się za kolejnym doświadczeniem.

Wielcy wizjonerzy tego świata kierowani byli ciekawością. Dlatego chociażby latamy samolotami. Również ci, którzy sprawili, że latamy do np. Londynu za 19,99 zł, musieli być ciekawi tego, czy taka cena w ogóle jest możliwa. Chyba jest, skoro pojawiają się takie promocje. Ale najpierw musiały pojawić się w czyjejś głowie, w czyichś myślach.

Bądź ciekawskim człowiekiem. Zauważyłem, że nie jest to jakaś powszechna przypadłość. W dobie selfie bardziej chodzi o to, aby inni zobaczyli nasz dzióbek, a nie abyśmy my zobaczyli ich dzióbki. Nawet bliscy znajomi często ograniczają się do prostych pytań typu: „Co u ciebie słychać?”. „Byłem na Dominikanie”. „Aha, i jak było?”. „Egzotycznie”. „A moja znajoma też była i opowiadała…”.

Bądź jak dziecko, które rozrywa opakowanie, aby jak najszybciej dostać się do zawartości. Z ciekawości oczywiście. Dorośli, kiedy otrzymują prezenty, odkładają otworzenie na później. Nie odkładaj ciekawości do jutra.

Bądź ciekaw dzisiaj.”

Fragment pochodzi z książki Jacka Walkiewicza „Pełna MOC życia” (Wydanie II zmienione).

e-biznes i sprzedaż

Wierność naturze

17 stycznia 2017

„Od lat z fascynacją patrzę na zwierzęta i podziwiam ich wyjątkowość. Każde z nich ma coś, co je wyróżnia. Ptaki mają skrzydła, dzięki czemu mogą z łatwością wzbijać się w powietrze. Lew i tygrys mają silne szczęki, zwinne i silne ciało, co ułatwia im zdobycie pożywienia. Żyrafy posiadają długą szyję, dzięki czemu mogą sięgnąć w najbardziej niedostępne miejsca. Pingwiny potrafią pływać w wodzie i chodzić po lądzie (chociaż nieporadnie). Słonie ujmują nas połączeniem powolności kroków z precyzją ruchów trąby, która zwinnie wkłada do paszczy kawałki owoców.

Każdy z tych gatunków zwierząt zachwyca niepowtarzalnością i spełnieniem w tym, jak żyje. Zadałem sobie kiedyś pytanie: co by było, gdyby nagle lew zaczął chodzić jak pingwin albo próbował jak żyrafa wyciągać szyję i szukać liści na drzewach? Czy z równą fascynacją przyglądałbym się lwom? Być może tak, ale pewnie dlatego, żeby się pośmiać, ale nie podziwiać. Taki lew byłby śmieszny i straciłby swoje dostojeństwo.

Gdy człowiek traci swój autentyzm, też zaczyna być śmieszny. Kiedy przestajemy wykorzystywać nasze mocne strony, kiedy zaczynamy udawać kogoś innego, możemy przypominać lwa, który porusza się jak pingwin.

Warto korzystać z tego, co dostaliśmy od natury, i odkrywać, a później wykorzystywać talenty, jakie mamy. To jest warunkiem spełnienia się w życiu.

Abraham Maslow, twórca piramidy potrzeb, podkreślał, że aby zaspokoić potrzebę samorealizacji, należy po kolei osiągnąć spełnienie kolejnych potrzeb poprzedzających samorealizację. Są to potrzeby: fizjologiczne, bezpieczeństwa, przynależności i miłości, szacunku. Samospełnienie, będące na szczycie hierarchii potrzeb, jest odnalezieniem tego, co Maslow nazywa wiernością swojej naturze, czyli robieniem tego, do czego każdy z nas się najlepiej nadaje. W książce Motywacja i osobowość Maslow ujmuje to tak: „Muzycy muszą zajmować się muzyką, malarze muszą malować, poeci muszą pisać, jeśli ostatecznie mają być ze sobą w zgodzie”.

W życiu warto szukać tego, co wyjątkowego możemy dać innym. Gdy odkrywamy pasję i dzielimy się naszą wyjątkowością, wtedy się spełniamy.”

Fragment pochodzi z książki „Naturalnie o biznesie” Andrzeja Kowalczyka.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Emocje

16 stycznia 2017

„Mrowienie, łaskotanie, drżenie, wibrowanie, wrażenie przepływu, ociężałość, falowanie i pulsowanie w ciele oraz na skórze, wrażenie kłucia, ciarki, ból, palące lub zimne powierzchnie, skurcze mięśni… Można by tak wymieniać długo, ponieważ ludzie zwykle mają swoje własne określenia na odczucia powstałe w wyniku emocji. Warto sobie uświadomić, że owe odczucia nie biorą się znikąd: zawsze są efektem myśli, reakcją ciała na pojawiające się wspomnienia, obserwacje lub wyobrażenia. Skoro jednak proces nadawania znaczenia doświadczeniu jest nieświadomy, nieświadomie też rodzą się emocje. W rezultacie zauważamy i zapamiętujemy je, nie rejestrując myśli, które je poprzedzały.

Kiedyś jedna z uczestniczek moich szkoleń powiedziała:
Czasami jak coś powiem, to się potem tego wstydzę.
Co konkretnie musisz powiedzieć, aby poczuć wstyd? – zapytałem.
Nie pamiętam, co mówiłam, pamiętam tylko wstyd – odparła.

Słyszałeś kiedyś stwierdzenie „emocje rządzą światem”? Z punktu widzenia ewolucji emocje pomogły naszemu gatunkowi przetrwać i dojść do poziomu, w którym jesteśmy obecnie. Mogą uskrzydlić albo uziemić i są niezwykle ważne w procesie planowania i podejmowania decyzji. Jedne z bardziej pozytywnych znanych mi emocji towarzyszą zakochaniu. Człowiek zakochany ma u stóp cały świat, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Odczucia towarzyszące zakochaniu dodają siły, odwagi i pewności siebie.

Zakochani postrzegają świat w różowych kolorach i wykazują dużą skłonność do ryzyka. Przeżyłeś kiedyś ten stan? Jeżeli tak, to jestem pewien, że pamiętasz bardziej odczucia i emocje niż myśli, jakie towarzyszyły temu wyjątkowemu doświadczeniu. Po drugiej stronie emocjonalnej huśtawki mamy strach, niepewność, przygnębienie. Te emocje powodują powstawanie bardzo nieprzyjemnych odczuć, co prowadzi do zniechęcenia w podejmowaniu jakiegokolwiek działania lub do działania irracjonalnego.”

Fragment pochodzi z książki „Potęga Życia” Lechosława Chaleckiego.

e-biznes i sprzedaż

Pierwsze wrażenie

16 stycznia 2017

„Etap powitania klienta jest najważniejszy podczas rozmowy, ponieważ od niego zależy sprawa kluczowa: czy będziesz miał szansę porozmawiać z klientem, czy też zostaniesz spławiony już na starcie. Można oczywiście dyskutować, że najistotniejsze jest przedstawienie oferty, bo to tutaj dokonuje się sprzedaży, lub że najważniejsze jest zamknięcie sprzedaży, bo bez niego nie będzie transakcji, jednak to właśnie od początkowego etapu rozmowy, czyli powitania, zależy, czy w ogóle dojdzie do prezentacji lub zamknięcia.

Najważniejszym elementem powitania jest pierwsze wrażenie. Kiedy wykonujesz setny telefon danego dnia, nie masz żadnego efektu od rana, jesteś zmęczony i zniechęcony, trudno Ci będzie zrobić dobre wrażenie na kliencie. Jeśli dzwonisz „na zimno”, nie mając żadnej informacji o rozmówcy, nie wiesz, do kogo się dzwoniłeś. Możesz zastać go w każdej możliwej sytuacji:

  • ma spotkanie biznesowe;
  • jest na rybach;
  • jedzie ciągnikiem po swoim polu;
  • przygotowuje obiad dla rodziny i klei pierogi;
  • jest w pracy i nie może rozmawiać;
  • odbiera dziecko z przedszkola;
  • prasuje, pierze, sprząta;
  • prowadzi samochód;
  • jest na wakacjach…

i w stu innych momentach życia, których nie sposób tutaj wymienić. Musisz zdawać sobie sprawę, że dzwoniąc do klienta, wchodzisz na chwilę z buciorami do jego życia. Pukasz do drzwi i liczysz na to, że Ci otworzy, a następnie wpuści do środka. Dlaczego jednak miałby to robić? Tylko dlatego, że Ty tego chcesz? Czy Ty przerwiesz rozmową kwalifikacyjną tylko po to, aby wysłuchać informacji o nowych ofertach komórkowych? Nie sądzę. Ale gdybyś się dowiedział, że właśnie wygrałeś w lotto milion złotych, reakcje byłaby zupełnie inna, prawda?

Kiedy klient zobaczy za drzwiami brudnego, obdartego, śmierdzącego, smutnego sprzedawcę, to jeśli nie ma miękkiego serca, możesz być pewien, że wyrzuci Cię kopniakami i nigdy więcej nie wpuści. Klient musi mieć interes w tym, żeby zaprosić Cię do siebie, czyli żeby chcieć z Tobą rozmawiać. Skoro oderwałeś go od jego zajęć, to musisz dać mu coś, co sprawi, że w jego głowie zapali się żarówka i Twój rozmówca stwierdzi: „Hmm… może warto porozmawiać z tym człowiekiem i nie spławiać go od razu?”.

Klienci są dość sceptycznie nastawieni do dzwoniących konsultantów telefonicznych, gdyż wiedzą, że pracownicy telesprzedaży potrafią być nachalni, bezkompromisowi, często czytają z kartek i przypominają bardziej roboty niż ludzi, a któż chciałby rozmawiać z robotem? Jeśli Ty chciałbyś już na starcie „zapunktować” u klienta i nie być tak potraktowany jak zwykle traktowany jest telemarketer, musisz się wykazać inicjatywą, pokazać uśmiech i dać klientowi jakąś wartość, którą otrzyma, poświęcając czas na rozmowę z Tobą.

Pierwsze wrażenie trwa zwykle 5 – 7 sekund, podczas których Twój klient już wie, czy będzie chciał z Tobą rozmawiać, czy raczej jak najszybciej zakończyć rozmowę. Żeby mieć szansę na kontynuację rozmowy, powinieneś zadbać o kilka elementów jeszcze przed wykonaniem połączenia:

1. Zanim wybierzesz numer do klienta, dowiedz się czegoś o nim: jaką firmę prowadzi, czym się zajmuje, gdzie mieszka, jak ma na imię, czym się interesuje itp. – pozwoli Ci to złapać już na starcie kontakt z rozmówcą.

2. Zanim zadzwonisz, upewnij się, że nie leżysz na krzesełku, tak jak masz to w zwyczaju robić np. w autobusie, pociągu lub na własnej kanapie. Zadbaj o wyprostowaną postawę, która korzystnie wpływa na Twoją przeponę, nie uciska jej i nie powoduje, że mówiąc, męczysz się. Kiedy leżysz i masz ściśniętą przeponę, Twój głos jest niższy, masz mniej energii, entuzjazmu, a to wszystko słychać w słuchawce!

3. Jeśli możesz, wstań z krzesełka i stój. Rozmawianie z kimś w pozycji stojącej sprawia, że czujesz się o wiele bardziej pewnie i jesteś lepszym negocjatorem.

4. Zapomnij o wszystkich nieudanych rozmowach z tego dnia, uśmiechnij się do siebie i potraktuj tego klienta, jakby był on Twoim przyjacielem: bądź radosny, miły, emanuj dobrą energią. Pokaż mu, że cieszysz się na myśl o rozmowie z nim. Wyobraź sobie, że klient ma gorszy dzień, a Ty zadzwoniłeś do niego, aby poprawić mu humor.

Kiedy klient podniesie słuchawkę i powie „halo”, rozpocznie się proces sprzedaży, od którego już nie będzie odwrotu. I chociaż sprzedaż zaczyna się w Twojej głowie na długo przed rozmową, to jednak dopiero po tym, jak klient się odezwie, dojdzie między wami do interakcji i po raz pierwszy będziesz miał szansę przekonać klienta, że warto, by poświęcił Ci swój czas.

Więc kiedy już wybierzesz numer i po kilku sygnałach usłyszysz w słuchawce głos klienta, musisz być gotowy, aby od pierwszej sekundy działać tak, by sprzedać. Nie możesz sobie pozwolić na powolne rozkręcanie się na początku biegu, bo jeśli spalisz temat w ciągu pierwszych 100 m, czyli kilku sekund, nie będziesz miał okazji przebiec z klientem maratonu. Bądź więc jak Tommy Lee Jones w Ściganym, jak bulterier, jak wściekły byk! 🙂

Nie pozwól, aby Twoja zrezygnowana postawa, smutny wyraz twarzy, rezygnacja w głosie były tym, co klient wyczuje już na starcie. Pokaż mu się jako profesjonalny, ciepły, uśmiechnięty, zadowolony z życia człowiek, a wtedy on zechce wpuścić Cię choć na chwilę do swojego życia, abyś i jemu poprawił humor tego dnia. Nie chcemy przebywać wśród osób, które ciągną nas w dół, demotywują i powodują, że wszystkiego nam się odechciewa. Chcemy za to obcować z pozytywnymi, zadowolonymi z życia, radosnymi ludźmi, bo dzięki nim nasze życie również staje się choć odrobinę bardziej kolorowe. I ty musisz być właśnie takim sprzedawcą, który poprawia życie klienta, a możesz to zrobić swoim uśmiechem i przyjaznym nastawieniem już od pierwszych sekund rozmowy.

Na początku swojej pracy jako telemarketer miałem sytuację, w której byłem już po kilku godzinach pracy od rana, nie było żadnego efektu w postaci podpisanych umów i zwyczajnie czułem się zmęczony i zniechęcony – jedyne, na co miałem ochotę, to iść do domu. Moja menadżerka, widząc, że prawie położyłem się na fotelu, zgiąłem się wpół jak paragraf, podeszła do mnie i zapytała, czy wszystko okej. Odpowiedziałem, że jestem zły i zmęczony, bo nikt nie chce ze mną rozmawiać i nie udało mi się dzisiaj nic sprzedać, więc chciałbym już pójść do domu. Gdy to usłyszała, zamyśliła się na chwilę, po czym powiedziała do mnie: „Zarówno kiedy myślisz, że dasz radę, jak i wtedy gdy myślisz, że nie dasz rady, w obu przypadkach masz rację”.

Kiedy te słowa do mnie dotarły, uświadomiłem sobie, że to ja jestem powodem, dla którego klienci nie chcą ze mną rozmawiać. To moja postawa, nastawienie i wiara w sprzedaż determinują moje wyniki. Kiedy te słowa odbijały się echem w mojej głowie, już wiedziałem, że popełniłem błąd. Podniosłem się na krześle, wyprostowałem, wziąłem kilka głębokich oddechów i stwierdziłem, że to, co się wydarzyło tego dnia, jest wyłącznie efektem mojego negatywnego nastawienia i przekonania, że klienci i tak ode mnie nie kupią. Więc jeśli chcę osiągnąć sukces i coś sprzedać, muszę zmienić nastawienie! Postanowiłem, że w tym dniu do końca pracy będę zadowolony, uśmiechnięty i nie będę się zrażał, jeśli klient będzie niemiły lub mi odmówi. I wtedy stało się właśnie to, czego oczekiwałem! Po kilkunastu kolejnych telefonach w końcu trafiłem do przemiłej kobiety, która kupiła ode mnie abonament telefoniczny i wcale nie dlatego, że moja oferta była najlepsza, tylko dlatego, że spodobała jej się rozmowa ze mną.

Tego dnia uświadomiłem sobie dwie rzeczy: po pierwsze, tylko ja jestem odpowiedzialny za moją sprzedaż, nie klienci. Po drugie, klient nie kupuje oferty, tylko kupuje sprzedawcę, który oferuje dany towar. Tego dnia moje nastawienie do sprzedaży diametralnie się zmieniło i rozpoczął się okres mojej wspaniałej hossy w sprzedaży telefonicznej.”

Fragment pochodzi z książki „Psychologia sprzedaży telefonicznej”, której autorem jest Karol Froń.

e-biznes i sprzedaż, rozwój osobisty i osiąganie celów

Potęga czterech zadań

11 stycznia 2017

Jesteśmy zagonieni, zestresowani i mamy zbyt dużo rzeczy do zrobienia. Nadmiar obowiązków wytwarza poczucie, że pracy zamiast ubywać, to ciągle przybywa i nie widzimy drogi wyjścia z tej sytuacji. A to powoduje stres.

Nie od dziś wiadomo, że stres to odpowiedź naszego organizmu na otaczające nas okoliczności i zdarzenia, które się dzieją w naszym życiu. Nie zawsze mamy wpływ na to co się dzieje, za to zawsze mamy wpływ na to jak to odbieramy i jak na to reagujemy.

Wystarczy więc przestać się emocjonować tym co się nam przydarza i sprawa stresu rozwiązana 🙂

Łatwej to jednak powiedzieć niż zrobić. Na szczęście znalazłem sposób na zdecydowanie zmniejszenie stresu związanego z nadmiarem obowiązków. Jest to sposób bardzo prosty, a jednocześnie skuteczny. Sprawdź, może u Ciebie też zadziała.

O co chodzi? O listy zadań!

Jeśli w tym momencie wydałeś jęk zawodu, „jej, znowu lista rzeczy do zrobienia – u mnie to nie działa”, to czytaj dalej 🙂

W przypadku osób zapracowanych lista z zadaniami nie zdaje egzaminu z prostego powodu. Jest na niej tak dużo rzeczy, że bardzo szybko traci się nad nią panowanie. Jednak dwa proste triki pozwolą Ci na znaczne usprawnienie jej działania.

Po pierwsze lista zadań do zrobienia powinna być tworzona dzień wcześniej. Najpóźniej wieczorem, jednak u mnie dużo lepiej się sprawdza sporządzanie jej na zakończenie dnia pracy, około godziny 17-18.

Oczywiście rzeczy do zrobienia planujemy zgodnie z ich priorytetami – najważniejsze na samej górze.

Dzięki temu następnego dnia rano wstajemy już z gotowym planem działania i możemy szybciej zabierać się za najważniejsze rzeczy do zrobienia. Nie musimy tracić czasu na opracowywanie planu od czego zacząć, bo już to wiemy. Powoduje to szybsze wykonanie pierwszego zadania i daje motywację do rozpoczęcia kolejnych.

Drugim bardzo ważnym trikiem jest ograniczenie liczby zadań do… czterech.

Nie wiem jak Ty, ale gdy ja widzę na swojej liście 20 rzeczy do zrobienia, to odechciewa mi się robienia czegokolwiek. Gdy widzę tylko cztery, to mam o wiele większą motywację do ich wykonania.

No dobrze, ale co z pozostałymi zadaniami, które są ważne? One w fazie planowania zostają przeniesione na dzień następny. Gdy uporam się z bieżącymi czterema, to dopiero wtedy biorę się za rzeczy z kolejnego dnia i wrzucam je do zrobienia na dziś.

Bardzo pomaga mi w tym aplikacja Remember The Milk – prosta i dostępna na wszelkie możliwe platformy na których działam – komputer, telefon czy ipada.

Oczywiście życie jest dynamiczne i w trakcie dnia często pojawiają się nam kolejne rzeczy do zrobienia. W takim przypadku również dużo łatwiej zdecydować pośród czterech priorytetów, gdzie umieścić nowe zadanie, niż gdybyśmy ich mieli tyle, że od samego patrzenia mieniłoby się nam przed oczami.

A co zrobić, gdy okazuje się, że zadań „na kolejny dzień” mamy już dobrze ponad sto? Wtedy jest najwyższy czas na automatyzację, zbudowanie zespołu i sprawne delegowanie zadań. A o tym możesz poczytać tutaj 🙂

e-biznes i sprzedaż

PROFESJONALISTA CZY AMATOR

11 stycznia 2017

„PROFESJONALISTA

Zapraszam cię, abyś wkroczył do mojego świata, poznał tajemnice sprzedawcy z prawdziwego zdarzenia i dowiedział się, jak się nim stać. Nawet jeśli nie jesteś sprzedawcą z zawodu, powinieneś podchodzić do tego profesjonalnie, aby zacząć wynosić z życia więcej niż dotychczas. Zawsze mówię uczestnikom mojego seminarium dotyczącego finansów: „Jeśli chcesz być bogaty, naucz się sprzedawać”. W wieku 26 lat, po latach poszerzania swojej wiedzy, zbierania i analizowania informacji oraz intensywnej nauki, stałem się zawodowym sprzedawcą. Ciężka praca naprawdę się opłaciła, a dzięki nauczeniu się tej niedocenionej umiejętności moje życie zmieniło się na zawsze. Każda założona przeze mnie firma, każdy zarobiony grosz, wszystkie wspaniałe rzeczy, które miały miejsce w moim życiu, są skutkiem opanowania tej umiejętności.

Trzy czwarte ludzi na świecie nie ma pojęcia, że sukcesy, które odniosą w karierze i życiu osobistym, zależą całkowicie od sprzedaży. Jeśli nie wiedzą, jak sprzedawać, nie odniosą sukcesu. Mam nadzieję, że jesteś już świadomy tego, że sprzedaż jest niezbędną częścią twojego życia, nawet jeśli nie robisz tego zawodowo. Żadne marzenie nie może stać się rzeczywistością bez pomyślnego „sprzedania go” innym.

Profesjonalista: osoba angażująca się w konkretne zajęcie, traktująca je jako swoje główne źródło dochodu, nie hobby.

Z mojego doświadczenia wynika, że 99% wszystkich „profesjonalnych” sprzedawców ma małe pojęcie o tym, czym jest sprzedaż, i jeszcze mniejsze pojęcie o tym, jak określać i przewidywać jej rezultaty. Moje słowa nie mają na celu nikogo obrażać, ale mają ostrzec. Jeśli czujesz się urażony w jakikolwiek sposób, czytaj dalej. Czasami trudno jest zderzyć się z rzeczywistością i usłyszeć prawdę, ale ta książka sprawi, że przejmiesz kontrolę nad swoją pracą, zapanujesz nad klientem, zwiększysz swoje dochody i przemienisz się w prawdziwego profesjonalistę.

Większość wybitnych w tej dziedzinie nie nazywa siebie sprzedawcą. Wolą mówić o sobie: adwokat, negocjator, moderator, właściciel firmy, wynalazca, polityk, coach, fundraiser, agent, aktor, przedsiębiorca, planista finansowy i tak dalej. Spójrz na takie osobowości, jak Benjamin Franklin, John F. Kennedy, Martin Luther King Jr., Bill Gates, Martha Stewart, to tylko kilkoro spośród tych prawdziwych profesjonalnych sprzedawców.

AMATOR

Amator: osoba, która angażuje się w zajęcie, badanie, naukę lub dyscyplinę sportu w ramach hobby, nie zawodu, lub osoba niedoświadczona i niekompetentna w danej dziedzinie.

W ciągu ostatnich 25 lat poznałem setki tysięcy sprzedawców. Większość z nich była amatorami, niemającymi żadnego pojęcia na temat sprzedaży. Czy sprzedawanie jest dla ciebie wyłącznie hobby podobnym do oglądania telewizji? Czy brakuje ci doświadczenia i kompetencji w tej dziedzinie? Czy aby na pewno jesteś pewien tego, co robisz, gdy negocjujesz? Czy masz trudności z radzeniem sobie w życiu? Czy myślisz, że nie masz szans, by stać się sprzedawcą? Czy czujesz pogardę w stosunku do tego całego sprzedawania? Czy nienawidzisz odmowy i samego pomysłu przekonywania kogoś do czegoś?

Jeśli którekolwiek z wyżej wymienionych pytań odzwierciedla twoje odczucia na temat sprzedaży, czeka nas trochę pracy.

Mogę pokazać ci, jak stać się profesjonalistą, ale na początku musisz zrozumieć dwa istotne fakty: (1) to, czy przeżyjesz, zależy od sprzedaży, bez względu na to, czy jesteś sprzedawcą z zawodu, czy nie, a do tego (2) musisz postanowić, że będziesz zawodowcem w tym fachu, i pozbyć się wszelkich przekonań, że ta rola jest przeznaczona komuś innemu, a nie tobie. Musisz zdecydować, że chcesz osiągać w życiu to, na czym ci zależy. Skończ z przekonaniem, że twoim losem kieruje przeznaczenie lub jacyś bogowie. To ty kreujesz swoje życie. Będziesz musiał przestawić swój sposób myślenia tak, aby w pełni zrozumieć, że twoje własne życie i realizacja wszystkich marzeń zależy wyłącznie od twojej zdolności do sprzedawania. Jeśli nie potrafisz postawić na swoim, skończ z wymówkami. Natychmiast podejmij decyzję, by nauczyć się wszystkiego, co możliwe na temat jedynej recepty na sukces – sprzedaży.”

Fragment pochodzi z książki „Sell Or Be Sold” Granta Cardone.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Strzeż daru

11 stycznia 2017

„Jesteśmy świadomymi współtwórcami samych siebie. Nasza wolna wola odzwierciedla nasz pierwiastek boski.

Uważam, że największym darem, jaki otrzymaliśmy od losu, jest nasza osobista zdolność wyboru reakcji. Oznacza to wolność wyboru własnych celów i własnego kierunku oraz wolność definiowania swojego celu w życiu.

Często spotykam jednak ludzi, którzy zaniedbują ten wspaniały boski dar. Są wśród nich zarówno tacy, którzy nigdy nie poświęcili czasu na zastanowienie się, czego tak naprawdę chcą, jak i tacy, którzy nie wierzą, że mają moc sprawczą czy kontrolę nad swoim życiem i sytuacją. Wielu wydaje się przestraszonych czy nawet zdegustowanych samą ideą wyznaczania celów. Być może wynika to z przekonań, że pieniądze i sukces materialny są w pewnym sensie złe i że powodzenie w tych dziedzinach jest „nieduchowe”. Czasami trafiam na ludzi, którzy w ogóle obawiają się bogactwa czy obfitości w jakiejkolwiek formie. Jednak rzadko poznaję osoby, które świadomie chciałyby mieć w życiu gorzej niż obecnie mają.

 

Urodziliśmy się, by uczynić widoczną chwałę Boga, która jest w każdym z nas. Nie w nielicznych. W każdym.
— Marianne Williamson

 

Jesteśmy wraz z Bogiem współ-twórcami, a nie marionetkami czekającymi na zrządzenie losu.
— Leo Booth

 

Poczucie cofania się w życiu można porównać do załamania umysłowego i emocjonalnego, do fizycznego osłabienia i wyczerpania. To odwrotność siły napędowej życia i ewolucji. Jak mawia Tony Wilson, świetny mówca i mój przyjaciel: „Przyroda funkcjonuje tylko w dwóch stadiach — w zielonym stadium wzrostu lub w dojrzałym stadium gnicia. Wybierz, które stadium wolisz”.

Z mojego doświadczenia wynika, że każdy człowiek przy zdrowych zmysłach chce czuć się „zielono i rosnąco”, robić postępy i dziś mieć się lepiej niż przed rokiem. Nie musi to oznaczać większych zasobów finansowych czy materialnych. Może chodzić o nową umiejętność lub świeżo zdobytą wiedzę. Może chodzić o osiągnięcia takie, jak: zdobycie kwalifikacji, zdanie testu, gruntowne udoskonalenie jakiejś cechy osobowości (np. stanie się bardziej cierpliwym, dbałym, wyrozumiałym, zdeterminowanym, zmotywowanym, skoncentrowanym) czy inne osiągnięcia najważniejsze dla danej osoby.

Zarówno te wymienione powyżej, jak i każdy inny typ osiągnięcia — bycie szczęśliwym, zadowolonym lub świadomym duchowo — zdobywa się poprzez wyznaczenie celu lub intencji. Jest to spójne i zgodne z naturalną siłą napędową życia. Chodzi o poruszanie się naprzód. Na początku XX w. Abraham Maslow stwierdził: „Prawdziwe szczęście polega na poczuciu, że robi się postępy, i na sięganiu wyżej”.

Ewolucyjna podróż ludzkości od zarania dziejów układa się w jeden długi łańcuch celów. Niektórzy mogą czuć, że nie zaprowadziło nas to do niczego dobrego. Zgodzę się, że wiele rzeczy trzeba zmienić, by nasza planeta i życie na niej były w długotrwałym rozkwicie. Jednak nie ma sensu, by przyczyn biedy, zanieczyszczenia środowiska, zatrucia gleby czy ogólnego chaosu szukać w procesie wyznaczania celów. Postęp poprzez wyznaczanie celów leży w naszej naturze. To wynik ewolucji naszego mózgu. Aby spowodować pozytywną zmianę ewolucyjną, musimy po prostu skupić nasze intencje na czymś innym i zmienić cele, do osiągnięcia których dążymy.”

 

Szczęście to świadomy wybór, nie reakcja automatyczna.
— Michael Bartel

To umysł czyni dobro lub zło, umysł daje szczęście lub desperację, bogactwo lub biedę.
— Edmund Spenser

 

Fragment pochodzi z książki „Mapowanie Celów” Briana Mayne.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Technika Mapowania Celów

4 stycznia 2017

„Starożytna mądrość w połączeniu z naukowym zrozumieniem tworzą prawdziwą moc.

Techniki wyznaczania celów ewoluowały w miarę upływu lat. Wywodzą się z ezoteryki i wiedzy tajemnej. Początkowo poznawali je wyłącznie nieliczni uprzywilejowani, ponieważ wspierały one koncepcję wolnej woli i świadomego rozwoju. Od tego czasu zasady wyznaczania celów zostały włączone do różnych systemów rozwoju osobistego, dostępnych na całym świecie i stosowanych przez rzesze ludzi. Każda nowa recepta na wyznaczanie celów pretenduje do bycia bardziej skuteczną i lepiej działającą niż poprzednia. Wiedza człowieka o funkcjonowaniu mózgu poszła naprzód, więc zwiększyła się skuteczność różnych programów wyznaczania celów.

Jednak, niezależnie od indywidualnych różnic, skuteczność każdej techniki wyznaczania celów polega na tym, że łączy ona świadomie wybrane cele z podświadomością w sposób tak silny, że podświadomość uznaje nasz cel za dominujący rozkaz, który trzeba wykonać.

„Żadna armia nie powstrzyma idei, której czas właśnie nadszedł.”
— Victor Hugo

„Ty też możesz określić, czego chcesz. Możesz zdecydować, jakie będą twoje cele główne, krótkoterminowe, ogólne; oraz w jakim kierunku podążasz.”
— W. Clement Stone

Tradycyjną metodą „nakłaniania głowy” do podświadomej akceptacji faktów i celów (szczególnie w szkołach) zawsze było powtarzanie, z reguły powiązane z zapisywaniem i wielokrotnym przepisywaniem celu wers po wersie, setki razy dziennie. Ta metoda sprawdza się w przypadku niektórych ludzi, jednak dla większości jest zbyt nudna, za bardzo czasochłonna i w dużej mierze nieskuteczna. Zdecydowana większość ludzi poddaje się, zanim ich podświadomość otrzyma dominujący rozkaz lub pozna wyznaczony cel. Jednym z wyzwań powiązanych z takim podejściem jest zakotwiczenie tej metody głównie w lewej półkuli mózgu, która ma ograniczony dostęp do podświadomości.

Na szczęście w ostatnich latach nastąpił niezwykły przełom w rozumieniu mechanizmów naszego uczenia się. Nowe odkrycia potwierdzają starożytną mądrość: główna droga do podświadomości nie wiedzie przez lewą półkulę mózgu, operującą słowami, lecz przez prawą, której domeną są obrazy.

Technika Mapowania Celów wykorzystuje jedyne w swoim rodzaju połączenie słów i obrazów w celu uaktywnienia obu półkul mózgu. W ten sposób można osiągnąć maksymalną łączność z podświadomością na głębokim poziomie oraz mocne osadzenie celów, których osiągnięcia świadomie pragniemy.

Na podstawie sprawdzonych zasad tradycyjnego wyznaczania celów i w połączeniu z potęgą najlepszych strategii uczenia się technika Mapowania Celów stymuluje aktywność całego mózgu i trzyma w ryzach nieodłączne czynniki konieczne do świadomego osiągnięcia zamierzonego sukcesu.

Siedem kroków Mapowania Celów poprowadzi nas do sukcesu dzięki rozważaniom o tym, co, dlaczego, kiedy, jak i kto posunie nas naprzód. Mapowanie Celów prowadzi każdego przez proces określania celów, definiowania ich motywów i decydowania o podjęciu działań (zob. rozdział 6.). Spersonalizowana „mapa celów” wyraża tę inspirującą informację zarówno słowami, jak i obrazami. Oznacza to jasny przekaz dla podświadomości danej osoby. Ukończona mapa celów staje się projektem naszego przyszłego sukcesu.

Nieważne, czy wiesz, czego chcesz od życia, czy też nie. Jeżeli masz świadomość, że pragniesz czegoś innego niż wszyscy, i chcesz skupić się na swojej przyszłości, idź dalej ze mną. Zaczynamy podróż do krainy kreatywności, logiki i przejrzystości Mapowania Celów.

„Jesteśmy tym, kim jesteśmy, i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, ponieważ najpierw wyobraziliśmy to sobie.”
— Donald Curtis

„Zatem — chcesz, by twoje życie „wystartowało”? Natychmiast zacznij sobie wyobrażać je takim, jakiego pragniesz. I zacznij nim żyć. Sprawdź każdą myśl, słowo i działanie, które nie jest z nim w harmonii. Odsuń się od nich.”
— Neale Donald Walsch

Fragment pochodzi z książki „Mapowanie Celów” Briana Mayne.

rozwój osobisty i osiąganie celów

W poszukiwaniu szczęścia…

2 stycznia 2017

„Celem ludzkiej egzystencji jest poszukiwanie szczęścia”, mówi Dalajlama. Dziś zagłębimy się w ten temat i odkryjemy głoszoną przez wielu filozofów naczelną wartość życiową.

  • Czym jest szczęście?

Szczęście nie jest jednoznacznie definiowalne dla każdego. To jest stan trwania. Coś, za czym chcemy podążać. Najczęściej jest to zrozumienie własnych wartości, które nie są nadane nam w dniu narodzin i trzymane do śmierci, ale czasami się zmieniają, bo dochodzimy do wniosku, że coś innego teraz jest ważne.

Szczęście to też poczucie tego, kim dla siebie jesteśmy i jak o sobie myślimy. Samoakceptacja. Szczęśliwym jest więc ten, kto lubi siebie.

  • Jaka jest droga do szczęścia?

Nie ma. To droga jest szczęściem. To tak jakby powiedzieć, że życie polega na śmierci. Nie, to doświadczenia, nauka, wchodzenie w nowe relacje, ważne decyzje, porażki i wstawanie po nich. Tak samo szczęście nie jest instrukcją, jak do niego dojść, by gdzieś na końcu drogi to szczęście się ukazało. Nie – szczęście jest procesem.

  • Skąd wiadomo, że jest się szczęśliwym człowiekiem?

Trzeba rozwiązać test 😉 Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, bo dla jednej osoby szczęściem będzie posiadanie rodziny, dwójka dzieci i stabilność w jednym miejscu, a dla kogoś innego będzie to szalone podróżowanie po świecie. Szczęście to zrozumienie siebie, lubienie siebie i podróż przez życie. Oczywiście mogą być ludzie, dla których podróżą jest siedzenie w miejscu, ale jeżeli im to sprawia radość, to proszę bardzo. Kwestia indywidualna.

  • Czy brak kłopotów to szczęście?

Mówi się: „jedyne co mi potrzeba do szczęścia to święty spokój”. Nie, absolutnie, wręcz przeciwnie, bo jeśli nie ma w naszym życiu żadnych trudności, to zaczyna się wegetacja, nic się nie dzieje. Szczęściem często jest rozwiązywanie problemów. Nie tęsknota za szczęściem jest szczęściem, tylko zrozumienie, że w tej chwili mamy wszystko, żeby być człowiekiem szczęśliwym.

  • Co, jak masz dużo, ale nie odczuwasz szczęścia?

Oddaj wszystko i ruszaj w podróż. Jeżeli to, co robisz, nie daje Ci szczęścia, to zrób coś innego. Jeżeli zgromadziłeś ogromny majątek i z każdym kolejnym milionem nie odczuwasz większego szczęścia, to może to nie jest Twoja droga? Może byłbyś szczęśliwy, mieszkając w małej chatce na wsi, pisząc książki. Może byłbyś szczęśliwy, oddając się pomocy innym ludziom? Może byłbyś szczęśliwy, gdybyś się zajął zupełnie czymś innym.

Ogromna liczba osób dała sobie wmówić, że szczęście jest wtedy, gdy zgromadzą ogromny kapitał, a o dziwo, wciąż są nieszczęśliwi. Są też szczęśliwi, którzy nie mają nic. To jasny dowód, że szczęście nie zależy od stanu posiadania. Jest stanem umysłu, stanem ducha. Nawet więzień na dożywociu może być szczęśliwy.

Szczęście to poczucie sensu istnienia, które dla każdego może oznaczać coś innego. Nie ma na to jasnej instrukcji – szukaj, sprawdzaj, zobacz, co Ci daje radość. Łatwo powiedzieć, ale jak w dzisiejszych czasach rzucić wszystko, kiedy jesteśmy uwiązani: kredyty, umowa zobowiązująca do pracy w miejscu, którego nie lubimy, ludzie obok nas, którzy nas nie wspierają i wiecznie narzekają. W każdej sytuacji można coś zrobić – podjąć decyzję i zacząć iść w innym kierunku, zamiast kopać sobie dół jeszcze głębiej. Jak masz wokół siebie wampiry energetyczne, jesteś w miejscu, w którym nie chcesz być, czasami trzeba to miejsce i to środowisko zmienić. Zacząć robić coś, co chcemy i lubimy.

  • Jak czuć szczęście?

Szczęście wynika z nadawania znaczenia temu wszystkiemu, co się dzieje każdego dnia. Można spotkać kogoś, kto się uśmiecha na ulicy i być szczęśliwym, że ktoś podarował uśmiech. A ktoś inny może pomyśleć: „Ze mnie się śmieje?!”. To jest szczęście, żeby w każdym aspekcie życia szukać dobrej strony, żeby się rozwijać, żeby iść do przodu i ciągle się uczyć czegoś nowego.

Szczęście jest dla tych osób, które akceptują stan obecny, mówią, że jest dobrze i chcą się dalej rozwijać. Nie ma szczęścia tam, gdzie jest non-stop pogoń za tym szczęściem. Możemy wtedy uparcie szukać i nie zauważyć, że to, co mamy w tej chwili, już jest szczęściem. Zmiany też są dobre, niekiedy wręcz potrzebne, w końcu jak to mówił Heraklit z Efezu „Wszystko płynie, nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki”. Świat też sam się zmienia, a my nie mamy na to wpływu. Przede wszystkim za tymi zmianami powinniśmy nadążać. Albo i nie. To jest indywidualne. Ludziom się wmawia, że każdy musi odnieść sukces, każdy musi się zmieniać. Nie każdy. Dajmy ludziom szansę żyć tak, jak chcą.

Lechosław Chalecki, autor książki „Potęga Życia”.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Strach to ważny wskaźnik

29 grudnia 2016

„Wcześniej czy później, kiedy już zaczniesz działać na zupełnie nowych poziomach, pojawi się strach. Prawda jest taka, że jeśli go nie poczujesz, będzie to oznaczało, że prawdopodobnie nie robisz wystarczająco dużo właściwych rzeczy. Strach nie jest czymś złym, czego należy unikać, przeciwnie: to coś, czego poszukujesz i chcesz się z tym zaprzyjaźnić. Strach tak naprawdę jest sygnałem, że robisz to, co jest potrzebne, aby ruszyć w odpowiednią stronę.

Brak wątpliwości oznacza, że robisz to, co jest dla Ciebie wygodne — a to sprawi, że umocnisz swoją obecną sytuację. Choć może to zabrzmieć dziwnie, chcesz się bać, bo to zmobilizuje Cię do wejścia na wyższe poziomy, gdzie znowu pojawi się strach. Prawdę mówiąc, jedyną rzeczą, jakiej się teraz boję, jest kompletny brak strachu.

Czym w takim razie jest strach? Czy w ogóle istnieje? Czy jest prawdziwy? Wiem, że odbierasz go jako bardzo realny, kiedy się pojawia, ale przyznasz, że w większości przypadków to, czego się obawiamy, nigdy się nie wydarza. Mówi się, że angielskie słowo fear (strach) oznacza fałszywe efekty, ale jakże realistyczne (False Events Appearing Real), co trafnie sugeruje, że przeważnie boimy się rzeczy, które nigdy nie dochodzą do skutku. Strach jest w dużej mierze wywoływany przez emocje, nie przez racjonalne myślenie. W mojej skromnej ocenie emocjom przypisuje się zbyt duże znaczenie — stają się kozłem ofiarnym, na którego zrzuca się winę za niepowodzenie. Jednak niezależnie od tego, czy zgadzasz się z moją opinią na temat emocji, musisz zmienić znaczenie, jakie ma dla Ciebie strach, i zacząć traktować go jako coś, co jest sygnałem do pójścia naprzód, a nie wymówką do zatrzymania się lub wycofania. Niech to najczęściej unikane uczucie stanie się dla Ciebie zielonym światłem oznaczającym, co powinieneś zrobić!

Prawdopodobnie jako dziecko miałeś różne irracjonalne lęki, np. bałeś się potwora pod łóżkiem. Był to sygnał do tego, aby zajrzeć do szafy i wszystkich ciemnych zakamarków Twojego pokoju, żeby sprawdzić, gdzie się czai. Jednak, podobnie jak inne dzieci, dochodziłeś w końcu do wniosku, że potwór istnieje tylko w Twojej głowie. Dorośli też mają swoje „potwory” — to, co nieznane, odrzucenie, porażkę, sukces itd. Te potwory również należy traktować jak sygnał do działania. Na przykład jeśli obawiasz się zadzwonić do klienta, to oznacza, że powinieneś to zrobić. Lęk przed rozmową z szefem pokazuje, że powinieneś udać się do jego biura i poprosić o krótkie spotkanie. Lęk przed zapytaniem klienta o zlecenie oznacza, że musisz się z nim skontaktować i zapytać o zlecenie, a następnie ponawiać te pytania.

Reguła 10X nakazuje Ci uniezależnienie się od wszystkich innych graczy na rynku. Osiągasz to dzięki — co już podkreślałem wcześniej — robieniu tego, czego nie chcą robić inni. Tylko w ten sposób się wyróżnisz i zdominujesz swój sektor. Każdy doświadcza strachu na pewnym poziomie, a ponieważ rynek składa się z ludzi, którzy wchodzą w interakcje zarówno ze sobą, jak i z produktami, będzie on musiał zmierzyć się ze strachem w taki sam sposób jak Ty i Tobie podobni. Zamiast jednak traktować strach jako sygnał do ucieczki — jak zrobi to większość uczestników rynku — spraw, aby stał się dla Ciebie sygnałem wejścia do akcji.

Ja radzę sobie z tym dylematem w taki sposób, że przestaję zwracać uwagę na czas — ponieważ to czas napędza strach. Im więcej czasu czemuś poświęcasz, to coś staje się silniejsze. Dlatego pokonaj strach, pozbawiając go ulubionego składnika — czasu. Powiedzmy, że Janek ma wykonać telefon do klienta, co błyskawicznie wywołuje u niego niepokój. Dlatego zamiast chwycić za słuchawkę i od razu zadzwonić, najpierw nalewa sobie kawy i zaczyna myśleć o tym, co właśnie zamierza zrobić. W wyniku przedłużających się rozmyślań strach robi się coraz większy, ponieważ Janek szczegółowo wyobraża sobie, co mogłoby pójść nie tak i wszystkie tego przerażające konsekwencje. Jeśli mu o tym powiesz, prawdopodobnie wyjaśni Ci, że potrzebuje się „przygotować” do rozmowy. Jednak przygotowanie jest jedynie wymówką dla tych, którzy wcześniej nie praktykowali odpowiednio dużo i którzy usprawiedliwiają w ten sposób odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Janek potrzebuje wziąć głęboki wdech, sięgnąć po słuchawkę i po prostu zadzwonić. Przygotowania na ostatnią chwilę to także kolejny sposób na podsycanie strachu, który zwiększa się wraz z upływem czasu. Nic się nie dzieje, jeśli nie działasz.

Strach nie tylko mówi Ci, co zrobić, mówi też, kiedy to zrobić. O dowolnej porze dnia zapytaj, która jest godzina, a usłyszysz: teraz jest… Pytanie o czas zawsze dotyczy chwili obecnej, a kiedy odczuwasz strach, to oznacza, że najlepiej zacząć działać od razu, dokładnie w tym momencie. Większość ludzi porzuci realizację swoich celów, jeśli zbyt dużo czasu upłynie od pojawienia się pomysłu do podjęcia działania, jeśli jednak przestaniesz uwzględniać czas w całym procesie, będziesz gotowy, aby ruszyć. Po prostu nie ma innego wyboru jak tylko działanie. Nie trzeba się przygotowywać. Za późno na to, jeśli zaszedłeś już tak daleko.

Teraz jedyna rzecz, która przyniesie efekty, to działanie. Każdemu z nas kiedyś choć raz nie udało się osiągnąć tego, co zamierzał. Możliwe, że w czasie, kiedy Ty się „przygotowywałeś”, ktoś inny już to zrobił — czego teraz żałujesz. Porażka przybiera różne formy, może się pojawić zarówno wtedy, kiedy działasz, jak i kiedy nie robisz nic. Niezależnie od wyniku uważam, że znacznie lepiej jest przegrać, robiąc coś, niż przegrać, przesadnie długo się przygotowując, podczas gdy ktoś inny po prostu rusza i realizuje nasze marzenia.

W biznesie takie historie dzieją się każdego dnia. Ludzie poświęcają swoim lękom więcej czasu niż te na to zasługują. Odkładają spotkanie lub rozmowę telefoniczną, napisanie e-maila albo przedstawienie oferty, ponieważ boją się, co z tego wyniknie. Całe zastępy ludzi posługują się tymi samymi wymówkami, dlaczego teraz to „nie jest dobry moment” na działanie. Klient wyjeżdża. Klient dopiero wrócił. Mamy koniec miesiąca lub początek miesiąca. Klienci byli przez cały dzień na spotkaniach. Właśnie wybierają się na spotkanie. Właśnie coś kupili. Nie mają budżetu. Tną wydatki. Biznes stoi w miejscu. Zmienił się zarząd lub personel. Nie chcę ich denerwować. I tak nigdy nie oddzwaniają. Nie kupią od nikogo innego. Są oderwani od rzeczywistości. Nie wiem, co powiedzieć. Jeszcze nie jestem gotowy. Właśnie dzwoniłem do nich wczoraj… I tak dalej.

Wszystkie wymówki świata nie zmienią jednego prostego faktu: strach mówi Ci, że masz zrobić dokładnie to, czego się tak boisz, i to szybko. Moja żona cały czas mi powtarza, że „sprawiam wrażenie nieustraszonego”. Tak naprawdę jest zupełnie na odwrót: przez większość czasu się boję. Jednak nie podsycam mojego strachu i nie pozwalam mu rosnąć, dając mu więcej czasu. Zamiast tego postanawiam załatwiać sprawy szybko. Zauważyłem, że w moim przypadku takie podejście lepiej działa. Doświadczysz tego samego, kiedy w końcu rzucisz się na głęboką wodę i zrobisz to, czego się obawiasz. W rzeczywistości będziesz zachwycony, jak wiele siły i pewności siebie zyskasz, podejmując się nowych rzeczy.

Szybkie i regularne podejmowanie szeroko zakrojonych działań sprawi, że rynek będzie Cię odbierał jako nieustraszonego gracza. Osoba, która robi to, czego najbardziej się obawia, będzie tą, która rozwija się najszybciej. Reszta uczestników rynku może ulegać swoim wątpliwościom i przygotowywać się na fałszywe efekty, ale jakże realistyczne (fear, strach). Ty masz zadanie do wykonania.

Strach jest jedną z najbardziej szkodliwych emocji, jakich może doświadczać człowiek. Paraliżuje, a w efekcie często powstrzymuje go przed podążaniem za celami i marzeniami. Każdy się czegoś w życiu boi, jednak tym, co nas odróżnia od innych, jest sposób radzenia sobie ze strachem. Kiedy pozwolisz mu, żeby Cię zatrzymał, stracisz rozpęd i pewność siebie, a Twoje lęki będą się powiększać.

Czy kiedykolwiek widziałeś „połykacza ognia”? Okazuje się, że cały trik polega na tym, aby całkowicie wydmuchnąć tlen niezbędny do tego, by podtrzymać ogień. Jeśli wycofasz się za wcześnie, tlen ponownie rozpali ogień, który oczywiście Cię poparzy. To samo dotyczy strachu. Jeśli mu ulegniesz choć trochę, to tak, jakbyś dodawał mu niezbędnego do życia tlenu. Dlatego zrób wszystko co w Twojej mocy, aby nie podsycać strachu nadmierną ilością czasu, a osiągniesz dużo więcej.

Połknij swoje strachy, nie dokarmiaj ich, ulegając im lub pozwalając im rosnąć. Naucz się dbać o swój strach i czynić z niego użytek, abyś dokładnie wiedział, co zrobić, by go pokonać i poprawić jakość swojego życia. Wiem, że każdy człowiek sukcesu, którego znam, traktował strach jako sygnał na temat tego, jakie działania przyniosą mu największe zyski. Sam korzystam z tego w swoim życiu za każdym razem, kiedy nadarza się taka okazja, co uświadamia mi, że wciąż się rozwijam. Jeśli nie czujesz strachu, to znaczy, że nie robisz niczego nowego ani niczego się nie uczysz. To bardzo proste. Nie trzeba mieć pieniędzy ani szczęścia, aby wykreować wspaniałe życie; potrzeba umiejętności działania pomimo strachu z zapałem i werwą. Strach, podobnie jak ogień, nie powinien być czymś, czego będziesz unikał. Raczej powinien stać się paliwem Twoich życiowych działań.”

Fragment pochodzi z książki „Reguła 10X” Granta Cardone.

Reguła 10x

Zobacz tutaj, jak rozmawiają o tej książce ci, którzy czytają ją w wersji anglojęzycznej, a nawet mieli okazję poznać Granta… OSOBIŚCIE!

 

Chcesz jeszcze więcej? Zobacz zestaw Cardone ?

Zestaw Cardone

rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak zainspirować innych do zmiany?

27 grudnia 2016

„Masz ochotę coś dobrego przekazać swoim najbliższym, natchnąć ich do poprawy swojego życia? Zdarza ci się mówić: „nie oglądaj tego, wybierz się ze mną na szkolenie, przeczytaj tę książkę”, a oni cię nie słuchają?

Główną przeszkodą, może być to, że skupiasz się zbytnio na samej rzeczy, którą chcesz przekazać, a nie zauważasz tego, że ta osoba może nie wiedzieć, po co jej to jest potrzebne. Jeśli po prostu mówisz, np. o jakimś spotkaniu związanym z rozwojem osobistym, to wielu ludzi myśli, że to jest szarlatanizm, marnowanie czasu, że po tym nie będzie nic lepiej. Może sugerujesz czytanie wartościowej książki, która przegrywa z banalnym, ale łatwiej przyswajalny programem telewizyjnym. Zamiast irytować się na tę osobę, zastanów się najpierw, co dobrego może być z tego wyniesione, a dopiero później daj pod rozwagę. Odpowiedz sam sobie: Co jej da ta wiedza? Jaki problem rozwiąże? Jak będzie wyglądało jej życie po tym, jak się z tym zapozna i zaimplementuje w swoim życiu? Skup się na sytuacji tej osoby i jej własnych sprawach, obojętnie czy to rodzic, rodzeństwo lub dalszy krewny. Może ma problemy w pracy, ciężko dogaduje się z szefem, ciągle robi wszystko na ostatnią chwilę i jest osobą zupełnie niezorganizowaną? Najpierw wysłuchaj. Dowiesz się może przypadkiem, że matka nie może zrozumieć, dlaczego ojciec robi po raz kolejny coś, co według niej robić nie powinien, dlaczego tak długo siedzi w garażu czy na rybach; siostra nie wie, kim być w przyszłości; a może powstał jakiś konflikt z sąsiadem, który mógłby być prosto rozwiązany?

Jak to zrobić w praktyce?

Cokolwiek by to nie było, wiele spraw może być rozwiązanych za pomocą rozmowy, w której skupimy uwagę na drugiej osobie, czyli zamiast rad, najpierw badamy sytuację i określamy problem. Przegadanie tego tematu i umiejętne przekierowanie na zasadzie: „Wiesz co, skoro tak wygląda sytuacja, to chodź ze mną na to spotkanie, sprawdź, jakie rozwiązania tam są proponowane i zobacz, czy to jest coś dla ciebie. Nikt ci nic nie będzie narzucał, a ty możesz się przekonać, z czego to wynika i co jest powodem tego problemu. Znam ludzi, którzy znaleźli tam dla siebie wiele podpowiedzi”. Jeśli nie namawiamy dla samego: „chodź, bo chodź”, to jest dużo większe prawdopodobieństwo, że osoba się tam z tobą pojawi, przeczyta daną książkę, czy po prostu odkryje, co będzie chciała w swoim życiu zmienić na lepsze. Zauważamy też w ten sposób, co jest dla niej ważne i pomagamy jej to osiągnąć.

Co jeśli ta osoba nie chce się zmienić?

Zupełnie innym tematem jest to, że niektóre osoby po prostu nie chcą się zmieniać. Nie widzą negatywów związanych ze swoją sytuacją, lub widzą, ale nie chcą zaakceptować konieczności zmiany. Problem stał się ich drugim ja, ich tożsamością. Gdyby go nie było, straciliby ważną dla siebie część życia. Przyzwyczaili się do problemu, a może nawet go polubili. W tym wypadku, nie ma co zmuszać ludzi do czegoś, czego nie chcą, bo później gdyby problem ewentualnie wrócił, okaże się, że to „twoja wina”. Nie jest to ich motywacja, więc jedyne, co można zrobić, to pokazywać przykład siebie i swojego rozwoju. Może kiedyś to zaskoczy.

Jak być autorytetem dla rodziny?

Mówi się „trudno być prorokiem we własnym kraju”. Często tak jest w naszych domach. My chcemy zmiany, a tu wciąż pozostajemy niewysłuchani, bo jak to syn chce uczyć ojca dzieci robić? Wtedy im bardziej się starasz być autorytetem, tym gorzej to wychodzi. Dlatego pierwsza, absolutnie zasadnicza, kwestia to odpuścić. Autorytet, to jest osoba, która daje swoim zachowaniem, swoimi osiągnięciami przykład, że to, co robi i miejsce, w którym jest, naprawdę ma sens. Nie można być autorytetem tylko i wyłącznie z poziomu intelektualnego – przegadania, zachęcania i pokazywania – bo im więcej o tym mówisz, tym mniej to działa. To syndrom psa goniącego własny ogon. Im bardziej gonisz, tym bardziej ogon ucieka. Dlatego nie ważne jest to, kim ty jesteś, ale jak widzi cię twoja rodzina. Autorytetem można się stawać w oczach innych ludzi, ale nie można po prostu podjąć takiej decyzji i nim być. To tak nie działa. Dawaj sobą przykład – swoim zaangażowaniem, zrozumieniem, tym, że potrafisz wysłuchać, a nie tylko mówić o sobie. Pokaż, że rodzina wiele dla ciebie znaczy. Nie liczy się to, że masz szeroką wiedzę i znasz wiele mądrych podpowiedzi. To są twoje rady i wcale nie muszą pasować osobie, do której to kierujesz. Bardziej cenna jest umiejętność zadawania dobrych pytań, wtedy masz szansę szybciej stać się autorytetem, niż kiedy tylko gadasz i gadasz. Nigdy się nie zniechęcaj i stań się wzorem idealnego kompana dla swoich bliskich. W którymś momencie, jak będziesz robił to, co mówisz, poczujesz, że rodzina chętniej cię słucha, łapczywiej chwyta każde słowo i to jest znak, że stałeś się autorytetem.”

Lechosław Chalecki, autor książki „Potęga Życia”.

rozwój osobisty i osiąganie celów

Jak wyjść ze strefy komfortu?

21 grudnia 2016

„Czym jest strefa komfortu? Jest to obszar, gdzie dla ciebie wszystko jest znane np. w zakresie budowania relacji, wykonywania jakiś czynności. To jest to, co znasz, potrafisz, lubisz. Oczywiście nie było tak zawsze, bo prawie na pewno, kiedyś było to dla ciebie zupełnie nieznanym obszarem, a stało się strefą komfortu, bo świadomie tego doświadczałeś.

W jaki sposób można opuszczać strefę komfortu i po co to robić? Z reguły, jako ludzie chcemy poprawiać swoją sytuację. Chcemy zmiany na lepsze, ale z drugiej strony unikamy tej zmiany, bo zmiana wiąże się z trudnościami i zrobieniem czegoś zupełnie nowego. Jednak, jeśli nie opuścimy swojej strefy komfortu, nie dokonamy dobrej dla siebie zmiany, to nie będziemy mieli efektu, na którym nam zależy. Aby ułatwić opuszczanie strefy komfortu wystarczy zadać pytanie: „na czym się koncentrujesz?”. Ludzie, którzy koncentrują się na efekcie, z dużo większym prawdopodobieństwem, szybciej i łatwiej opuszczają swoją strefę komfortu, czyli robią coś efektywniej niż ci, co koncentrują się na procesie. Weźmy taki przykład: chcesz wyremontować mieszkanie. Są dwie rzeczy, na których skupiasz uwagę. Z jednej strony efekt, jaki uzyskasz: świeży zapach, piękny wygląd, poznikają stare plamy, będziesz czuć się w takim mieszkaniu bardzo komfortowo. Jest jeszcze też proces, który do takiego efektu doprowadza: trzeba wynieść meble, poobklejać, nakurzyć, nachlapać, potem to wszystko pozmywać. Wymaga to wysiłku i czasu. I teraz w zależności od tego, na czym się koncentrujesz, na efekcie czy na procesie, to będzie ci łatwiej bądź trudniej opuścić strefę komfortu. Moja prośba jest taka: koncentruj się na efekcie, który chcesz uzyskać, a będzie ci stokroć łatwiej.

W jakim tempie opuścić strefę komfortu? To zależy, jaki jesteś. Jeżeli wolisz wskoczyć szybko do zimnej wody, bo takie macanie i sprawdzanie, czy ta woda jest dobra, powoduje, że nigdy do niej nie wejdziesz, to właśnie tak zrób. Szybko podejmij decyzję i działaj. Natomiast, jeżeli jesteś osobą, która woli powolutku i to u ciebie lepiej działa, jak stawiasz jeden krok, widzisz, że jest w porządku, potem dopiero stawiasz drugi. Tak też możesz dojść do dobrych efektów. I tutaj taką analogią może być ciepła woda. Powiedzmy, że jesteś w wannie, dolewasz sobie gorącej wody, ta temperatura bardzo powoli się podnosi i w pewnym momencie ta woda jest nawet bardzo ciepła, a ty tej temperatury tak nie odbierasz, bo podnosiła się ona stopniowo. Gdyby jednak ktoś przyszedł z boku, włożył rękę, powiedziałby: „Wow! To jest wrzątek!”. Dlatego przetestuj, sprawdź, jakim ty jesteś człowiekiem, czy potrzebujesz szybko rzucić się na temat, czy zrobić to bardzo powoli. Przetestuj, sprawdź i w swoim tempie opuszczaj swoją strefę komfortu.

Kolejny bardzo ważny temat, który pomoże ci opuścić strefę komfortu są inni ludzie. Przede wszystkim słuchaj tych, co cię wspierają. Zobacz, jakich masz wokół siebie doradców. Jeżeli to są tacy, którzy mówią: „to nie ma sensu, to ci się nie uda”, ty zaczynasz ich słuchać i zaczynasz im wierzyć – to są ludzie, którzy w twojej strefie komfortu cię przetrzymają. Natomiast, jeżeli masz ludzi, którzy cię wspierają, to warto ich słuchać. Ludzie są nam też potrzebni do tego, abyśmy z nimi mogli się umówić na pewien efekt. Powiedzmy, że wystąpienia publiczne są kompetencją, którą chciałbym rozwijać, to w takim razie mogę się z tobą umówić, że w przyszły piątek przygotuję dla ciebie jakieś wystąpienie. W związku z tym, że jest już ustalony termin i wiem, że to ma być dla ciebie, to mam pewne zobowiązanie. Takie zobowiązanie przed kimś jest dużo istotniejsze niż przed sobą. Z samym sobą zawsze mogę umówić się inaczej, napisać aneks do mojej wewnętrznej umowy i zrezygnować z tego postanowienia. Im większa liczba osób, z którymi się umówisz, tym większe prawdopodobieństwo, że tę strefę komfortu trzeba będzie opuścić. Czyli: masz ustaloną datę, ustalonych ludzi, powiedziałeś, że zrobisz i zaczynasz to realizować.

Dlaczego z jednej strony pragniemy zmiany, bycia lepszym człowiekiem i posiadania wokół siebie lepszych rzeczy, a jednocześnie nie opuszczamy strefy komfortu? Dlatego, że jest coś takiego jak nasze ego, którego zadaniem jest, aby nas chronić, abyśmy po prostu przeżyli. Dla naszego ego najlepiej by było, jakbyśmy leżeli wygodnie na kanapie, jak najmniej się ruszali, bo tak jest najbezpieczniej, wtedy z całą pewnością nic nam się nie stanie. Jednak wtedy nie ma szans na rozwój, Wszystko zależy od tego, czy słuchamy swego ego, które mówi: nie ruszaj się, zostań, usiądź i poczekaj, czy słuchamy głosu rozsądku i chcemy się rozwijać, i iść do przodu.

Podsumowując – jeżeli masz zdiagnozowaną swoją strefę komfortu, to pamiętaj, że poza tą strefą komfortu są rzeczy, których nie znasz. Gdy je poznasz, zaczniesz działać i robić nowe rzeczy to ta strefa komfortu z każdym kolejnym okresem będzie coraz większa. Im większa – tym więcej rzeczy będziesz mógł robić i one będą dla Ciebie komfortowe. Pamiętaj, by umawiać się z ludźmi, im większa liczba tym lepiej. Rób wszystko bardzo szybko lub powoli – przetestuj, co lepiej działa. Podejmij decyzję, że słuchasz chęci bycia lepszym, a nie swego ego. I to, co najważniejsze – koncentruj się na efekcie, a nie na procesie. Na tym, co uzyskasz, a nie na tym jak ciężko tam dojść. Jeżeli koncentrujesz się na efekcie, to włącz w sobie ciekawość – jak będzie to wyglądało, jakie będziesz miał życie, jak będziesz szczęśliwy, kiedy już do tego efektu dojdziesz.

Powodzenia w opuszczaniu strefy komfortu!”

Lechosław Chalecki, autor książki „Potęga Życia”.

Wyszukano w Google m.in. przez frazy:

rozwój osobisty i osiąganie celów

Cztery poziomy działania

20 grudnia 2016

„Jest takie jedno pytanie, które ludzie od lat mi zadają: „Ile dokładnie trzeba podjąć działań, aby wykreować sukces?”. Nic dziwnego w tym, że każdy szuka magicznej drogi na skróty — równie mało dziwi następujący fakt: nie istnieją takie skróty. Im więcej działań podejmujesz, tym większe masz szanse na przełom. Zdyscyplinowane, spójne i konsekwentne działania są czynnikami, które w największym stopniu determinują sukces niż jakakolwiek inna kombinacja. Zrozumienie, jak kalkulować, a następnie podejmować odpowiednią liczbę działań, jest ważniejsze od Twojej koncepcji, pomysłu, odkrycia czy biznesplanu.

Większość ludzi przegrywa, ponieważ operują na błędnym poziomie działania. Aby wszystko uprościć, rozbijemy Twoje wybory na cztery proste kategorie lub poziomy działania. Masz następujące możliwości:

  1. Nie robisz nic.
  2. Wycofujesz się.
  3. Podejmujesz działanie na normalnym poziomie.
  4. Podejmujesz szeroko zakrojone działanie.

Zanim szczegółowo opiszę każdy z nich, warto, abyś uświadomił sobie, że każdy z nas korzysta z jakiegoś poziomu działania w pewnych momentach, a szczególnie w odniesieniu do różnych obszarów życia. Przykładowo: możesz podjąć szeroko zakrojone działanie w dziedzinie kariery, po czym wycofać się całkowicie, kiedy będzie chodziło o obowiązki i odpowiedzialność w sferze publicznej. Ktoś inny nie zada sobie żadnego trudu, aby nauczyć się czegoś o mediach społecznościowych, a nawet wycofa się z tego. Ktoś jeszcze może podjąć działanie na normalnym poziomie w zakresie zdrowego odżywiania i ćwiczeń, ale później przesadnie skupić się (podjąć szeroko zakrojone działanie) na nawykach destrukcyjnych. To jasne, że dana osoba zamierza wykazać się w czymś, na co poświęca najwięcej uwagi i w czym podejmuje najwięcej działań.

Niestety, mnóstwo ludzi na świecie większość czasu przeznacza na operowanie na pierwszych trzech poziomach: nie robiąc nic, wycofując się całkowicie lub podejmując działanie na normalnym poziomie zaangażowania. Pierwsze dwa poziomy działania (nicnierobienie lub wycofanie) są gwarancją porażki, podczas gdy trzeci stopień (normalny poziom) w najlepszym wypadku będzie skutkować przeciętną egzystencją. Jedynie ludzie odnoszący największe sukcesy angażują się na najwyższym poziomie, który nazywam szeroko zakrojonym działaniem. Przyjrzyjmy się zatem każdemu z czterech poziomów, aby zrozumieć, co się kryje za każdym z nich i jak można zrobić z nich użytek w różnych sytuacjach i dziedzinach życia.

Pierwszy poziom działania

Jak wskazuje sama nazwa, nicnierobienie oznacza „niepodejmowanie żadnych działań, które mogłyby zmienić twoją sytuację, być okazją do poznania, zdobycia czegoś lub przejęcia kontroli nad jakimś obszarem”. Ludzie, którzy nie robią nic w sprawie swojej kariery, związków lub czegokolwiek innego ważnego dla nich, prawdopodobnie porzucili swoje marzenia, a teraz próbują zaakceptować to, co przynosi im los. Choć może dziwnie to zabrzmi, to jednak nicnierobienie nadal wymaga energii, wysiłku i pracy! Niezależnie od poziomu działania, na którym operujesz, każdy z nich na swój własny sposób wymaga pracy. Oznakami nicnierobienia są: okazywanie znudzenia, letarg, samozadowolenie oraz brak celu. Ludzie z tej grupy większość czasu i energii poświęcą na usprawiedliwianie swojego położenia, a to wymaga tyle samo pracy jak inne działania.

Rano, kiedy dzwoni budzik, grupa nic nierobiących w ogóle nie zareaguje. Choć może się wydawać, że nie podejmują działania, to jednak tracą wiele energii, aby nie wstać rano. Utrata pracy wymaga zaangażowania się w nieproduktywność. Należy bardzo się postarać, aby zostać pominiętym przy awansie i czekać kolejny rok na swoją szansę, a następnie iść do domu i wszystko jakoś wyjaśnić współmałżonkowi. Ogromnego wysiłku wymaga życie w roli niedocenianego i nisko opłacanego pracownika, a jeszcze więcej energii zabiera znalezienie w tym jakiegoś sensu. Osoba, która nie podejmuje działania, musi szukać wymówek dla swojego położenia; wymaga to ogromnej kreatywności i wysiłku. Sprzedawcy, którzy nic nie robią i tracą klienta znacznie częściej niż zyskują, muszą wytłumaczyć sobie, współmałżonkom oraz szefom, dlaczego nie realizują planów sprzedażowych. Warto też zauważyć, że ci, którzy nic nie robią w jednym obszarze swojego życia, z łatwością znajdują coś, co kochają robić, na co poświęcają czas i w odniesieniu do czego zawsze są gotowi na szeroko zakrojone działanie. Może to być internetowy poker, gry komputerowe, jazda na rowerze, oglądanie filmów, czytanie książek. Cokolwiek to jest, zapewniam Cię, że ta sfera życia zyskuje ich pełne zaangażowanie i uwagę. Ci, którzy nic nie robią, przekonują przyjaciół i rodzinę, że są szczęśliwi i zadowoleni ze swojej sytuacji, która im odpowiada, co jeszcze bardziej wszystkich dezorientuje, ponieważ jest jasne, że nie wykorzystują oni w pełni swojego potencjału.

Drugi poziom działania

Wycofujący się to ci, którzy podejmują działania odwrotne — prawdopodobnie po to, aby uniknąć negatywnych doświadczeń, które mogłyby ich spotkać, jeśli podjęliby normalne działanie. Wycofujący się uosabiają zjawisko „lęku przed sukcesem”. Doświadczyli wcześniej braku konkretnych efektów swoich działań (lub jest tak tylko w ich odczuciu) i teraz postanowili, żeby unikać zaangażowania, które mogłoby skutkować tym samym. Podobnie jak nic nierobiący, wycofujący się usprawiedliwiają swoje reakcje i żyją w przekonaniu, że funkcjonowanie na aktualnym poziomie jest dla nich najlepsze. Tłumaczą, że chcą uniknąć ewentualnego odrzucenia i/lub porażek, prawie nigdy nie chodzi jednak o faktyczne odrzucenie czy porażkę, która tak na nich wpłynęła. Znacznie częściej jest to jedynie ich wyobrażenie i ocena przegranej lub odrzucenia, przez co decydują się wycofać.

(…)

Trzeci poziom działania

Ludzie, którzy angażują się w działanie na normalnym poziomie, prawdopodobnie stanowią największą grupę we współczesnym społeczeństwie. To grupa, która jest najbardziej widoczna i podejmuje niezbędną ilość działań, uznawaną za „normalną”. Taki poziom zaangażowania jest charakterystyczny dla klasy średniej i w rzeczywistości najbardziej niebezpieczny — dlatego, że jest powszechnie akceptowany. Ludzie z tej grupy poświęcają swoje życie na działanie, które zagwarantuje im bycie przeciętnym oraz stworzy zwyczajne życie, małżeństwo oraz karierę, nigdy natomiast nie zrobią wystarczająco dużo, aby wykreować prawdziwy sukces. Niestety, większość pracowników podejmuje działanie na normalnym poziomie; tacy menedżerowie, dyrektorzy i całe firmy raczej wtapiają się w tło niż wyróżniają. Choć niektórzy członkowie tej grupy od czasu do czasu mogą stworzyć coś wyjątkowej jakości, zwykle jednak nie tworzą niczego albo tworzą, ale w małych ilościach. Ich celem jest tutaj przeciętność — przeciętne małżeństwa, zdrowie, kariery oraz finanse. Dopóki takie podejście się sprawdza, są zadowoleni. Nie stwarzają sobie ani innym żadnych problemów tak długo, jak długo warunki pozostają stałe i przewidywalne.

(…)

Czwarty poziom: szeroko zakrojone działanie

Choć może to brzmieć nieprawdopodobnie, to jednak szeroko zakrojone działanie jest dla nas wszystkich najbardziej naturalnym stanem działania, jaki w ogóle istnieje. Spójrz na dzieci: są ciągle w ruchu, chyba że coś jest nie tak. A przynajmniej tak było w moim przypadku przez pierwsze 10 lat mojego życia. Podejmowałem szeroko zakrojone działanie non stop z wyjątkiem chwil, kiedy spałem. Jak większość dzieci, byłem na pełnych obrotach przez cały czas — dorośli marszczyli brwi na mój widok i sugerowali, że powinienem trochę wyhamować. Czy Wy też tak mieliście? I czy reagowaliście tak wobec swoich dzieci?

Dopóki dorośli mi nie powiedzieli, żebym zachowywał się inaczej, nie miałem pojęcia, że istnieje coś oprócz szeroko zakrojonego działania. Nawet najbardziej podstawowe elementy świata, w którym żyjemy, popierają takie podejście. Zanurkuj w głębiny oceanu, a zobaczysz ciągłe i szeroko zakrojone działanie. Tuż pod skorupą ziemską, po której chodzisz, odbywają się nieprawdopodobne ruchy, które nigdy nie ustają. Zajrzyj do środka kopca mrówek albo do ula, a zobaczysz całe kolonie istnień generujących szeroko zakrojone działanie, aby zapewnić sobie przetrwanie. W żadnym z tych środowisk nie ma ani śladu wycofania się czy braku aktywności albo zachowania zbliżonego do czegoś, co nazywamy poziomami przeciętnymi (…)”

Fragment pochodzi z książki „Reguła 10X” Granta Cardone.

Reguła 10x

Zobacz tutaj, jak rozmawiają o tej książce ci, którzy czytają ją w wersji anglojęzycznej, a nawet mieli okazję poznać Granta… OSOBIŚCIE!

 

Chcesz jeszcze więcej? Zobacz zestaw Cardone 🙂

Zestaw Cardone